„NIE JESTEŚMY FRANKENSTEINAMI”
Transkrypt
„NIE JESTEŚMY FRANKENSTEINAMI”
„NIE JESTEŚMY FRANKENSTEINAMI” Rozmówca: profesor Józef Dulak Prowadzenie: Kamil Sokołowski 92 K.S.: Moje pierwsze pytanie brzmi: jak wyglądają w Polsce ograniczenia badań na zwierzętach? Jaki jest kształt prawa w tym zakresie i jak jest ono stosowane? J.D.: Badania na zwierzętach są regulowane przez przepisy ustawy o doświadczeniach na zwierzętach, uchwalonej w 2000 i zmodyfikowanej w 2005 r. Praktycznie każde doświadczenie, a nawet plan eksperymentów dotyczący zwierząt musi uzyskać akceptację lokalnej komisji etycznej ds. badań na zwierzętach. Stosowane w tym celu procedury funkcjonują w miarę dobrze. W przypadku mojego zakładu decyzje wydaje uniwersytecka komisja ds. badań na zwierzętach, obradująca raz w miesiącu, co pozwala uniknąć długiego oczekiwania. Jest to ważne, ponieważ nieomal każda aplikacja o fundusze na badania, w których ramach przewidziane są doświadczenia na zwierzętach, musi zawierać dokument potwierdzający uzyskanie akceptacji komisji. Z naszego punktu widzenia byłoby oczywiście lepiej, aby można było składać wnioski o grant jeszcze przed zgodą komisji, odpowiedni dokument zaś dołączać dopiero wtedy, gdy dofinansowanie zostanie przyznane. Obecnie bywa, iż komisja ds. badań pozytywnie opiniuje projekty, które następnie nie są realizowane, z braku środków. Mogę jednak z przekonaniem powiedzieć, że nasze kilkuletnie już doświadczenie z komisją jest raczej pozytywne. W przypadku mojego zespołu nie zdarzyło się, aby jakiś wniosek nie został przyjęty – dokładnie jeden raz na kilkadziesiąt musieliśmy jedynie uzupełnić wyjaśnienia. Może to oznaczać, że albo nasze wnioski są bardzo dobrze przygotowywane, albo nasza lokalna komisja podchodzi do sprawy bardzo rozsądnie, zajmując się przede wszystkim tym, czy zaplanowane badania nie prowadzą do zbyt dużego cierpienia zwierząt – że nie reprezentuje podejścia „ochroniarskiego”, jak się to u nas mówi. Inny obowiązujący nas przepis prawny to ustawa o organizmach genetycznie zmodyfikowanych, uchwalona w pierwszej wersji 22 czerwca 2001 r. i poprawiana chyba dwukrotnie. Jest to ustawa narzucająca Przepis ten był bezsensowny i martwy, obecnie jednostki akademickie są z tych opłat zwolnione. Niemniej jednak planując doświadczenia z użyciem plazmidów, zmodyfikowanych wirusów, służących do wprowadzania genów, czyli do terapii genowej, albo zwierząt transgenicznych – najczęściej myszy, których genom jest zmodyfiko- zespołom badającym organizmy genetycznie modyfikowane obowiązek uzyskania zgody Ministerstwa Środowiska na przeprowadzenie eksperymentów. Ponadto wymaga bardzo szczegółowego informowania o planach i działaniach, jakie chcemy przeprowadzać przy użyciu organizmów genetycznie zmodyfikowanych. Moim zdaniem jest to ustawa bezsensowna i nakładająca niepotrzebne ograniczenia. W pierwotnej wersji narzucała np. konieczność wnoszenia opłat skarbowych za każdy użyty w badaniu organizm genetycznie zmodyfikowany. Wynosiły one około 1000 euro za jeden organizm. Sęk w tym, że definicja organizmu genetycznie zmodyfikowanego jest tak szeroka, że obejmuje np. najprostszą cząsteczkę kwasu nukleinowego, czyli plazmid, kolistą cząsteczkę DNA bakteryjnego, która jest podstawowym narzędziem pracy biologów molekularnych. Stykają się z nimi już studenci pierwszych lat, a magistranci w trakcie przygotowania rozprawy magisterskiej używają wielu tego rodzaju konstruktów. Biorąc pod uwagę studenta, który stworzył dziesięć plazmidów, w myśl ustawy obowiązkiem promotora byłoby uiszczenie około 40 tys. zł opłat skarbowych z tego tytułu. wany przez wyłączenie lub wprowadzenie jakiegoś genu – albo też badając rośliny genetycznie modyfikowane, zawsze musimy uzyskać zgodę ministra środowiska. Sprawa jest w pewnym sensie prostsza niż w przypadku lokalnej komisji etycznej ds. badań na zwierzętach, ponieważ dobrze napisany wniosek może gwarantować zgodę na prowadzenie badań nawet przez pięć lat. Z drugiej jednak strony, o ile formularze składane do komisji uniwersyteckiej zawierają pytania sensowne, dotyczące stosowanych procedur, planowanych doświadczeń, przewidzianych środków znieczulających itp., o tyle przepisy ustawy o organizmach genetycznie zmodyfikowanych są w większości bezsensowne. Przykładem jest obowiązek przedstawienia zabezpieczeń stosowanych w celu uniknięcia wprowadzenia organizmu transgenicznego do środowiska oraz działań, jakie zostaną podjęte w przypadku jego – jak się to określa – uwolnienia. Mysz laboratoryjna, żyjąca tylko w laboratorium, uzyskana przez wprowadzenie dodatkowego genu, jest całkowicie nieszkodliwa, my jednak musimy napisać, jaką straż pożarną powiadomimy, jeśli ucieknie. Oczywiście przerysowuję, ale duch tej ustawy jest właśnie taki. Z naszego, naukowego, Rozmowy Pressji 93 punktu widzenia jest to kompletną stratą czasu. Gdy w 2006 r. składaliśmy wniosek na badania nad organizmami genetycznie modyfikowanymi, jego przygotowanie za- Warto zdać sobie sprawę, że większość osób zajmujących się badaniami na zwierzętach przede wszystkim zwierzęta lubi. 94 jęło mi dwa tygodnie. Mogłem poświęcić ten czas na coś znacznie bardziej sensownego. Nadzorowaniem badań nad GMO zajmują się często osoby niemające pojęcia, czym są organizmy genetycznie modyfikowane. Ich stanowisko sprowadza się do przekonania, że organizmy modyfikowane genetycznie to straszliwe niebezpieczeństwo, które zewsząd nam zagraża. Anegdotyczna jest już uwaga jednej z z takich osób dokonującej kontroli we współpracującej z nami instytucji, która zwracała uwagę, by nie prowadzić doświadczeń w laboratorium z oknem, gdyż DNA może się przez nie wydostać. Postawa taka jest bliska przekonaniu, że organizmy genetycznie modyfikowane to te, które posiadają DNA – w odróżnieniu od naturalnych, które go rzekomo nie mają. Uważam, że takie postawy i wynikające z nich regulacje prawne hamują rozwój nauki i rolnictwa w Polsce. Warto zdać sobie sprawę, że większość osób zajmujących się badaniami na zwierzętach przede wszystkim zwierzęta lubi. Jednym z ich celów jest takie przeprowadzanie badań, aby wiązało się ono z jak najmniejszym cierpieniem zwierząt. A jednak, jeśli się chce przeprowadzać doświadczenia dotyczące mechanizmów różnych chorób – nowotworów, chorób układu krążenia, mechanizmów gojenia ran – nie da się tego zrobić bez pewnego dyskomfortu dla zwierząt. Staramy się minimalizować te niedogodności i ból, ograniczając procedury, stosując środki znieczulające itp., z pewnością jednak w zmniejszaniu cierpienia w żaden sposób nie pomaga mnożenie przepisów. Przekonanie, że jest inaczej, to urzędnicze myślenie życzeniowe, które polega na wierze, iż im więcej skonstruuje się przepisów i im więcej będzie się wymagać dokumentów, tym lepiej będzie zwierzętom. Jest to jednak raczej zaspokajanie biurokratycznych potrzeb urzędników. K.S.: A czy z perspektywy naukowca praktyka popularne zamieszanie wokół roślin modyfikowanych genetycznie, a konkretnie ich oznaczania, dopuszczalności użycia, importu itp. rzeczy ma jakieś uzasadnienie? J.D.: Obawa przed modyfikowaniem genetycznym jest irracjonalna. Tak jak na początku XIX w. ludzie bali się lokomotyw – straszono, że krowy pasące się wzdłuż torów kolejowych nie będą dawały mleka – tak dziś mamy obawę przed organizmami genetycznie modyfikowanymi. W dużej mierze wiąże się ona z całkowitym brakiem wiedzy na temat modyfikacji genetycznych, czy nawet nieznajomością podstawowych zagadnień z zakresu biologii – czego dwa przykłady wymieniłem wcześniej. Dodatkowo mówi się np. o podziale produktów na naturalne i nienaturalne, tak jakby to, co naturalne, nie składało się z takich samych związków chemicznych, z jakich składa się to, co sztuczne. Lękom tym przeczy zresztą wiedza nagromadzona przez ostatnie 30 lat. W Stanach Zjednoczonych pierwsze rośliny modyfikowane genetycznie wprowadzono do środowiska w 1981 r. Dotychczas nikomu nie stała się krzywda z tego powodu, że spożywał soję transgeniczną albo olej z transgenicznego rzepaku. Z nie- Mówi się np. o podziale produktów na naturalne i nienaturalne, tak jakby to, co naturalne, nie składało się z takich samych związków chemicznych, z jakich składa się to, co sztuczne. mal całkowitą pewnością można przyjąć, że krzywda taka nikomu się nie stanie. K.S.: Niekiedy można odnieść wrażenie, że zdaniem oponentów modyfikowania genetycznego żywności przekształcenia roślin i zwierząt zaczęły się wraz z inżynierią genetyczną. J.D.: Człowiek jednak modyfikuje organizmy od tysiącleci, właściwie odkąd zajął się hodowaniem roślin i zwierząt. Dodajmy zresztą, że było to działanie trochę na oślep. W tej chwili natomiast badania nad roślinami i zwierzętami transgenicznymi są prowadzone w sposób przemyślany i, jakkolwiek pełnej kontroli nad wszystkimi procesami zachodzącymi po wprowadzeniu do organizmu genu nie będziemy mieć nigdy, jesteśmy w stanie sprawdzić konse- kwencje wstawienia do komórki obcego kwasu nukleinowego. Zdajemy sobie sprawę ze skutków wyprodukowania i uwolnienia wyjątkowo szkodliwego wirusa, wiemy jednak, że badacze nie pozwalają sobie na prowadzenie badań nad patogennymi organizmami w warunkach niezabezpieczających przed tymi skutkami. Wiemy też doskonale, że nie ma powodu, aby obawiać się transgenicznych roślin, plazmidów czy też myszy, która – o ile udałoby się jej uciec – szybko by zginęła. Gdyby zaś nawet skrzyżowała się z którymś ze swoich wolnożyjących pobratymców, wprowadzony gen rozcieńczyłby się w populacji i nie miałby wpływu na jej kształt. Nie ulega wątpliwości, że regulacje powinny obejmować badania z wykorzystaniem patogenów – to rzecz oczywista i nikt rozsądny nie prowadzi takich doświadczeń, nie zadbawszy o bezpieczeństwo innych. Co istotne, dbamy i dbalibyśmy o nie, niezależnie od wszelkiego rodzaju przepisów prawa i wymagań administracyjnych. Badacze zajmujący się patogenami pilnują bezpieczeństwa nie dlatego, że nakazują im to przepisy, ale ponieważ wiedzą, czym grozi niekontrolowane uwolnienie takich organizmów. K.S.: Czyli istnieje coś takiego jak naturalna intuicja etyczna u naukowców… J.D.: Tak. Istnieje naturalna intuicja etyczna u naukowców, wbrew przekonaniu urzędników, jakoby badacze byli potencjalnymi przestępcami, których zajmują tylko dwie kwestie: dokuczanie zwierzętom Rozmowy Pressji 95 96 i produkowanie szkodliwych organizmów. Jest to całkowita nieprawda i obraza dla naszej działalności. Podam zresztą przykład. Zajmujemy się m.in. wykorzystaniem zmodyfikowanych wirusów jako nośników do transferu genów. Stosujemy kilka rodzajów wirusów, całkowicie bezpiecznych, ponieważ nie są wtarzam, to my ją stosujemy, rozumiemy bowiem dokładnie, co robimy i jak się podwójnie zabezpieczyć – to, co proponują aktywiści, jest zaś jedynie wyrazem irracjonalnego lęku. Nie można tego określić inaczej. Oczywiście nie można wykluczyć zachowań nieodpowiedzialnych także wśród naukowców, ale nikt nie jest w stanie pil- kontrola doświadczeń posunięta jest do granic absurdu – a z tego co wiemy od kolegów z zagranicy, prym wiodą w tym wypadku Wielka Brytania i Niemcy – dochodzi do przerzucania badań do Azji, gdzie nie ma aż takich ograniczeń. Dotyczy to np. przeprowadzania badań z wykorzystaniem dużej liczby zwierząt. Inny przykład to ba- J.D.: Nie, nie mieliśmy tego typu problemów – naszą bolączką, na razie, jest raczej nadmierna biurokratyzacja. to wirusy chorobotwórcze – zostały odpowiednio przetworzone, a ich właściwości patogenne zostały wyeliminowane. Stanowią jedynie narzędzia do wprowadzania genów do komórek. Mamy na to zgodę, badania prowadzane są w odpowiednich warunkach, zabezpieczających zarówno badaczy, jak i osoby trzecie, pomimo iż ryzyka praktycznie nie ma. Warunki sterylne zapewniamy zresztą przede wszystkim po to, aby doświadczenie mogło przebiec prawidłowo, a nie z powodu zagrożenia. Pomieszczenia są oczywiście odpowiednio oznakowane – jako „biohazard”. Jeżeli jednak zdarzy się sytuacja, że któraś z pań należących do zespołu zajdzie w ciążę, zostaje ona wyłączona z pracy nad zwierzętami i takimi zmodyfikowanymi wirusami, choć prawdopodobieństwo, że coś stanie się jej lub dziecku jest znikome. Chcemy bowiem w największym możliwym stopniu ograniczyć ryzyko zakażenia chorobami odzwierzęcymi czy innymi patogenami. I to nie jest wymagane przepisami, regułami prowadzenia projektów itp. To jest po prostu nasz obowiązek, jako badaczy, i wszyscy poważni naukowcy tak robią. Stosujemy więc zasadę przezorności – którego to pojęcia nadużywają aktywiści organizacji tzw. ekologicznych, np. Greenpeace. Po- nować wszystkich ludzi, i nie zmienią tego żadne przepisy. dania, do których wykonania potrzebne są świnie, albo nawet małpy naczelne – mam na myśli poszukiwanie leków działających na układ nerwowy albo szczepionek przeciwko HIV. Badania te przenoszone są do krajów azjatyckich z powodu nadmiernego rygoryzmu w Europie, ale nie tylko. W Wielkiej Brytanii dochodziło bowiem nawet do wysyłania bomb w paczkach osobom, które prowadzą badania na zwierzętach. Aktywiści organizacji tzw. ekologicznych utrudniali też np. wybudowanie nowej zwierzętarni na uniwersytecie w Oksfordzie. W końcu inwestycję ukończono, laboratoria jednak są zabezpieczone na wszelkie możliwe sposoby, niemal jak zabudowania wojskowe, przed ludźmi gotowymi w trosce o zwierzęta wypuszczać na wolność myszy, które nie poradzą sobie poza laboratorium. Jedna z moich doktorantek była kiedyś na wyjeździe stypendialnym w Wielkiej Brytanii i jakkolwiek nie prowadziła badań na zwierzętach, lecz jedynie się im przyglądała, została poinstruowana przez kolegów, aby nie rozmawiać na ulicy o tym, iż zajmuje się takimi badaniami, ponieważ może jej grozić niebezpieczeństwo fizycznego ataku. ralnym prawie. K.S.: Chętnie usłyszałbym jeszcze kilka słów o tym, jak wygląda unijne podejście do badań na zwierzętach. J.D.: Unia Europejska przygotowuje w tej chwili nowe regulacje dotyczące badań na zwierzętach. Nie znam szczegółów dotyczących konkretnych przepisów, jednak informacje w czasopismach naukowych skłaniają do poważnych obaw, gdy idzie o kształt tego prawa. Grozi nam dalszy postęp biurokratyzacji, kolejne utrudnienia w prowadzeniu badań, bardzo ścisłe kontrolowanie liczby używanych zwierząt. Kontrola badania, jak się wydaje, nie będzie spoczywać w rękach badaczy, którzy najlepiej wiedzą, na czym polega doświadczenie, ale urzędników. Będą oni sprawdzać, czy jeśli w formularzu zapisano użycie dziesięciu myszy, to czy nie użyto jedenastu, a gdyby pojawiła się potrzeba użycia jedenastej – np. w celu sprawdzenia dodatkowo odkrytego mechanizmu albo zwiększenia wagi statystycznej wyników – poszerzenie grupy będzie zależało od decyzji administracyjnej. W tych krajach europejskich, gdzie biurokracja jest bardziej rozbudowana, gdzie K.S.: U nas takie rzeczy się zdarzają? K.S.: Rozumiem jednak, że Polska przez pewien czas również była takim krajem mniejszej regulacji, może nie Azją Europy, ale w każdym razie miejscem o dość libe- J.D.: Tak, i sądzę, że jeśli chodzi o badania na zwierzętach, obowiązujące nas przepisy i sposób ich egzekwowania utrzymują się na rozsądnym poziomie, zwłaszcza w porównaniu z Wielką Brytanią i Niemcami. W Polsce wciąż obowiązuje zdrowy rozsądek. K.S.: Nie dziwi pana tak ścisłe kontrolowanie naukowców, w sytuacji gdy egzekucja prawa z zakresu ochrony zwierząt na tym podstawowym, codziennym poziomie ledwie funkcjonuje? Nie chodzi mi o zachęcanie do zaostrzania tej egzekucji – to inne zagadnienie – ale o porównanie tych dwóch sytuacji. J.D.: Z czego wynika opisana asymetria? To doskonałe pytanie. Przypuszczam, że wiąże się to z wyobrażeniem naukowca jako Frankensteina, który prowadzi badania, aby zdziałać coś złego. Założenie nieufności dotyczy zresztą nie tylko badań na zwierzętach, ale też wielu przepisów administracyjnych, finansów, zakupów. Często zakłada się np., że osoba dysponująca pieniędzmi publicznymi to potencjalny złodziej, co prowadzi do wprowa- Rozmowy Pressji 97 dzania restrykcyjnych ustaw, jak choćby ta o zamówieniach publicznych. Ona pozornie K.S.: Czy jest to jednak rzeczywista konieczność? zabezpiecza przed działaniami korupcyjnymi i niewłaściwym wydawaniem pieniędzy, natomiast w rzeczywistości jest jedynie zaspokojeniem potrzeb biurokratów. Stąd, jak mi się wydaje, płynie przekonanie, że badania naukowe należy szczególnie kontrolować, podczas gdy gorzej jest z kontrolowaniem codziennego traktowania zwierząt w gospodarstwach domowych czy przemyśle. A słyszeliśmy o bardzo wielu dramatycznych przykładach z tego zakresu, jak np. traktowanie zwierząt w rzeźniach, przed ubojem. Spójrzmy zresztą choćby na ludzi trudniących się tępieniem szczurów. Nie wymaga się od nich zgody specjalnej komisji, aby to zrobić. 98 Jest potrzeba, aby tępić te gryzonie, więc robi się to, często w sposób, który trudno uznać za humanitarny, my zaś na uśmiercenie każdego osobnika musimy mieć zgodę komisji. Dodajmy jeszcze, że przekonanie, jakoby uzyskanie takiej zgody rozwiązywało problem, jest przekonaniem typowo urzędniczym, w którego myśl, jeżeli coś zostało zapisane na papierze, to sprawa została załatwiona. Tymczasem gdyby nie nasze poczucie odpowiedzialności i etyczne podejście do badań, żadne przepisy nie mogłyby powstrzymać niewłaściwego traktowania zwierząt. Nie jest możliwe, aby nad naukowcami stał ciągle kontroler. Kluczem do dobrego traktowania zwierząt jest nasze przekonanie, że należy być wobec nich humanitarnym i że sprawianie im cierpienia jest uzasadnione koniecznością. J.D.: Cóż, ograniczanie badań na zwierzętach prowadzi do szkody człowieka, ponieważ nie można prowadzić badań nad nowymi metodami terapii bez wcześniejszych testów na zwierzętach. Twierdzenie, iż można np. wymodelować bezpieczne leki Doświadczenia in vitro nie dają podstawy do przejścia wprost do badań na ludziach – etap badań na zwierzętach jest konieczny. za pomocą analiz komputerowych, to pobożne życzenie. Wiemy doskonale, że na sto substancji, które zaczynamy badać z zamiarem stworzenia leku, ostatecznie – przy olbrzymiej dozie szczęścia – może stać się nim jedna z nich. Najpierw jednak muszą zostać przeprowadzone badania na komórkach in vitro, potem zaś – na zwierzętach. Na tym drugim etapie okazuje się np., że po podaniu zwierzęciu związków, które doskonale hamowały rozwój komórek nowotworowych rosnących w szalce, występują efekty uboczne, albo też działanie tych związków zanika. Doświadczenia in vitro nie dają podstawy do przejścia wprost do badań na ludziach – etap badań na zwierzętach jest konieczny. K.S.: A czy ktoś poważnie postulował zastąpienie empirii modelowaniem? J.D.: Przewija się to w tezach radykalnych organizacji zajmujących się ochroną zwierząt. Postulat taki nie ma jednak żadnego uzasadnienia. Warto natomiast zwrócić uwagę, na działania naukowców, które są skierowane m.in. na ograniczenie używania zwierząt w badaniach. Wiemy przykładowo, że leki przeciwnowotworowe powodują niekiedy uszkadzanie mięśnia sercowego. Aby móc to zbadać – określić kardiotoksyczność substancji – przeprowadzamy eksperymenty na komórkach mięśnia sercowego. Są one bardzo trudne do uzyskania i często prowadzi się badania na komórkach wyizolowa- istotę ludzką, jest to oczywiście niedo- Zamiast zabijać psy, będzie można uzyskiwać komórki mięśnia sercowego w wyniku opisanej powyżej procedury. Na razie mamy do czynienia z badania- nych z mięśnia sercowego psów, które trzeba zabić, aby móc owe komórki pozyskać. Naukowcy opracowali jednak metodę uzyskiwania różnych typów komórek – w tym kardiomiocytów, wymaganych do badań, o których mówię – z zarodkowych komórek macierzystych. Dla przeciwników badań in vitro, traktujących zygotę jako puszczalne. Moim zdaniem jest jednak jak najbardziej uzasadnione. Ponadto obecnie można już uzyskać pluripotencjalne komórki macierzyste mające takie same właściwości jak zarodkowe, a wytwarzane ze zwykłych komórek skóry. Te ostatnie, poprzez manipulację genetyczną, cofa się do etapu pierwotnego, a następnie różnicuje się do komórek serca, nerek, czy wątroby. mi, które nie mają praktycznego wykorzystania na dużą skalę, jednak w stosunkowo krótkim czasie będziemy mogli, jak sądzę, ograniczyć użycie zwierząt do badań. Zamiast zabijać psy, będzie można uzyskiwać komórki mięśnia sercowego w wyniku opisanej powyżej procedury. K.S.: Wypada w tym miejscu w imieniu psów wyrazić nadzieję, iż do tego dojdzie. We własnym imieniu – dziękuję uprzejmie za rozmowę. Prof. dr hab. Józef Dulak: kierownik Zakładu Biotechnologii Medycznej Wydziału Biochemii, Biofizyki i Biotechnologii Uniwersytetu Jagiellońskiego. Jest członkiem zarządu Polskiego Towarzystwa Bioetycznego i koordynatorem Polskiej Platformy Biotechnologii, członkiem komitetu naukowego Innovative Medicines Innitiative w Brukseli. Rozmowy Pressji 99