Rynek Główny, ten z Sukiennicami i kościołem Mariackim, zajął

Transkrypt

Rynek Główny, ten z Sukiennicami i kościołem Mariackim, zajął
Rynek Główny, ten z Sukiennicami i kościołem Mariackim, zajął kiedyś pierwsze miejsce w
plebiscycie „National Geographic Polska” i „National Geographic Traveler” na najpiękniejsze
miejsce na Ziemi. Czwarty był krakowski Kazimierz. Kraków wygrywał też w wielu innych
plebiscytach, w których wybierano najpiękniejsze miasto. I ma szanse na kolejne triumfy. Wraz
z między innymi War-szawą i Katowicami właśnie teraz walczy o tytuł najpiękniejszego miasta
świata w konkursie organizowanym przez Fundację New7Wonders (rozstrzygnięcie w grudniu
2013 r.).
No i co tu pokazać widzom, aby nie zaczęli ziewać, oglądając ty-sięczny raz piękne, ale mocno
wyeksploatowane zdjęcia. Od razu założyliśmy, że nie będziemy opowiadać o Wawelu, smoku,
Piwnicy pod Baranami i innych powszechnie rozpoznawalnych symbolach miasta. Czy jednak
w Krakowie, od lat przyciągającym turystów z całego świata i przyzwyczajonym do swej
wyjątkowości, w ogóle są miejsca, ludzie czy rzeczy, o których nie było wielu audycji czy
artykułów? Zabraliśmy się do pracy, bo chcieliśmy udowodnić, że można. Że Kraków to studnia
bez dna. Że warto go odkrywać wciąż na nowo. Chcieliśmy to wszystko zrobić dla widzów, ale
także dla siebie. Sam byłem ciekaw, jakie miasto poznam dzięki programowi. Jechałem więc
do dobrze mi znanego Krakowa, ale tak naprawdę czułem się, jakbym wyjeżdżał tam pierwszy
raz.
Kolegom przygotowującym scenariusz i jak zwykle bardzo pomocnej Katarzynie Kotuli z
TVP Kraków udało się wyselekcjono-wać kilka perełek, które nie grzały się za długo w świetle
kamer. Przynajmniej przed zdjęciami wydawało się, że mogą to być pereł-ki. Nakręciliśmy
wszystko to, co planowaliśmy nakręcić. Z powodu remontu budynku zrezygnowaliśmy tylko z
odwiedzenia jedynego na świecie Muzeum Ubezpieczeń. Można tam zobaczyć na przykład
polisę na życie syna Napoleona i pani Walewskiej z 1829 roku, zestawy do kolczykowania
ubezpieczonego bydła czy wewnętrzne dokumenty towarzystw. A w nich takie cudeńka, jak
potwierdzenie przełożonego, że „pracownik pod każdym względem żeni się dobrze i w bardzo
dobrej rodzinie”. Bez takiego papierka delikwent nie do-stałby zgody na zawarcie związku
małżeńskiego.
Zaczęliśmy zdjęcia od atrakcji niewidocznych gołym okiem. Mó-wiąc precyzyjniej,
niewidocznych okiem niepoinformowanym. Wielokrotnie pewnie zdarzało się państwu
przechodzić obok kamienic, kościołów czy mostów zaprojektowanych przez Teodora
Talowskiego, architekta tworzącego na przełomie XIX i XX wieku. Ale po pierwsze, pewnie o
tym nie wiedzieliście. Nazwisko Talowskiego nie jest powszechnie znane, prawie wcale o nim
się nie mówi. Po drugie, jego dzieł jest tak dużo i w różnych miejscach Krakowa, że nawet jeśli
ktoś cokolwiek o nim słyszał, mógł nie zdawać sobie sprawy, w jak wielkim stopniu
współtworzą klimat miasta. Tego architekta niektórzy określają mianem galicyjskiego
Gaudiego. Jego dzieła można oglądać głównie w Krakowie, ale także we Lwowie, Bochni czy
Nowym Sączu. W Barcelonie Gaudi to marka, która przyciąga turystów i ich pieniądze. O
Talowskim jest cicho, na razie nikogo donikąd nie przyciąga, dlatego idealnie nadawał się do
naszego programu.
Przy ulicy Retoryka, przy której stoi kilka kamienic zaprojektowanych przez Teodora
Talowskiego, umówiliśmy się z Tadeuszem Bystrzakiem, artystą plastykiem, który przez 25 lat
mieszkał naprzeciwko jednej z nich. Kamienicy Pod Śpiewającą Żabą. Skąd ta nazwa?
Ponieważ w budynku mieściła się kiedyś żeńska szko-ła muzyczna. Dlatego żaba na fasadzie
kamienicy gra na mandolinie. A z jakiej okazji akurat żaba? Bo tuż obok, tu gdzie dziś jest ul.
Retoryka, płynęła rzeka Rudawa i kumkały w niej żaby. Nutki na budynku tak długo intrygowały
pana Tadeusza, aż w końcu dowie-dział się, o co chodzi. To jest zapis piosenki „Dziewczę z
buzią jak malina”. Przed rozmową naprzeciwko domu Pod Śpiewającą Żabą mój uroczy
rozmówca obiecał, że zaśpiewa „Dziewczę…” z muzy-ką Jana Gala do słów Heinricha
Heinego. Obietnicę spełnił jednak połowicznie. Akompaniator pięknie mu przygrywał, ale
zamiast śpiewu usłyszeliśmy coś w rodzaju melorecytacji. – To jest krakowskie śpiewanie –
skomentowałem z rozbawieniem. Potem zrobili-śmy sobie jeszcze mały spacerek po ul.
Retoryka, oglądając inne kamienice Talowskiego.
Architektoniczną wycieczkę zakończyliśmy na rogu ulic Retoryka i Smoleńsk. Mój
przewodnik zadzwonił przez domofon, ktoś otworzył drzwi i weszliśmy na podwórko jednego z
domów. Przy ścianie, pod drewnianymi schodami, stały dwie egipskie figurki. Usiadłem obok
nich i nagraliśmy tam pożegnanie z widzami.
– Nawet mieszkańcy ulicy Smoleńsk, przy której teraz jesteśmy, nie wiedzą, że tutaj znajdują
się takie starożytności – powiedziałem na zakończenie. To zdanie oczywiście nie odnosiło się
do wszystkich. Starsi lokatorzy albo ci zainteresowani okolicą, w której mieszkają, mogą to
wiedzieć, a przynajmniej cokolwiek obiło się im o uszy. Bo jeszcze sto lat temu był tu tzw. dom
egipski. Przed jego wejściem stały obeliski, a na ścianach były posągi Izydy, bogini płodności,
opiekunki rodzin, siostry i żony Ozyrysa. A wszystko to w pięk-nym otoczeniu. Zamiast ulicy
pod oknami mieli rzekę. Później ka-mienicę przebudowano, ale dwa stojące pod ścianą ślady
Egiptu pozostały.
Tego budynku nie projektował Teodor Talowski. Tworzył są-siednie, ale i on uległ fascynacji
kulturą Egiptu. Wystarczy obejrzeć jego rodzinny grobowiec na Cmentarzu Rakowickim ze
Sfinksem na szczycie. Zbigniew Beiersdorf, historyk sztuki, opowiedział nam przed kamerą, że
Talowski był tytanem pracy, zrealizował ponad 200 obiektów. W tym tak znane, jak wiadukt
nad ulicą Lubicz, zaraz przy dworcu kolejowym Kraków Główny. A największą krakow-ską
kamienicą artysty jest dom Pod Pająkiem z metaloplastycznym przedstawieniem pajęczyny i
pająka na szczycie budynku. Zainteresowani mogą go podziwiać przy ul. Karmelickiej 35.
Widzieliśmy kamienicę, która kiedyś była kawałkiem Egiptu w Krakowie, poprosiliśmy też o
zrobienie zdjęć kawałkowi Turcji w stolicy Małopolski. Niby wszyscy wiemy, że miasto jest
wielokulturowe, to widać i słychać na ulicach. Podejrzewam jednak, że mało krakowian, a
jeszcze mniej turystów zwróciło uwagę na XIX-wieczną ka-mienicę na Kleparzu, przy ul.
Długiej, przebudowaną na początku XX wieku. Aby dostrzec dość rzadki obrazek dla tej części
Europy, wystarczy popatrzeć w górę. Wzrok przyciągają wyrastające ku niebu minarety i
półksiężyc na szczycie. Kamienicę przebudowano na zlecenie nowego właściciela, powstańca
styczniowego, który służył potem w armii w Egipcie i tam zakochał się w muzułmance. To
wła-śnie z myślą o niej zaprojektowano dom turecki. Częściowo więc dom turecki jest także
domem egipskim, bo właściciel zmienił jego wygląd, aby przypominał żonie ojczyznę.
W końcu porzuciliśmy podziwianie architektury i zajęliśmy się archeologią. W programie
pokazaliśmy to w odwrotnej kolejno-ści. Ale w rzeczywistości wyglądało to tak, że z okolic ul.
Retoryka pojechaliśmy w kierunku Płaszowa. W pobliżu jednego z wielkich centrów
handlowych, naprzeciwko hipermarketów i ruchliwej ulicy, prof. Tadeusz Słomka z Akademii
Górniczo-Hutniczej miał mi opo-wiedzieć o morzu w Krakowie. Sąsiedztwo do rozmowy o
zamierz-chłej przeszłości dość osobliwe, ale to właśnie tutaj, w rezerwacie przyrodniczym
Bonarka można zaobserwować pozostałości po morzu zalewającym Kraków przed
dziesiątkami milionów lat. Miałem okazję przespacerować się po jego dnie i to suchą stopą.
Z dzisiejszej perspektywy ciężko sobie wyobrazić, że na terenie dawnej stolicy Polski była
wielka woda. Dla specjalisty to zu-pełnie normalne. – W historii Krakowa morza było więcej niż
lądu. 140 milionów lat temu było tutaj morze i powstawały charakterystyczne dla tego rejonu
skały. Wzgórze wawelskie, Skałka, Skałki Twardowskiego, to wszystko zbudowane jest z
białych wapieni – podkreślił profesor. Wśród tych białych wapieni buszowaliśmy z prof. Słomką,
szukając amonitów, takich wymarłych głowonogów i co nieco udało się nawet znaleźć. Nie
byliśmy zresztą jedynymi poszukiwaczami pozostałości po morskich stworzeniach wieku
jurajskiego. Przyjeżdżają tu podobno miłośnicy amonitów z Polski i zagranicy i nikt nie wyjeżdża
z pustymi rękami.
Parę kroków dalej stanęliśmy w miejscu, w którym podziwiać można uskok. To też pamiątka
z prehistorii. Wziął się stąd, że mniej więcej 10–12 milionów lat temu na płytę krakowsko-śląską
nasunęły się z południa Karpaty. Płyta popękała, jej część się obniżyła, część poszła w górę i tak
powstało między innymi wzgórze wawelskie. Spytałem jeszcze, co się stało z morzem. Co
spowodowało, że znik-nęło. Okazało się, że ustąpiło w sposób naturalny, czy też, używając
terminologii naukowej, zmieniła się tak zwana paleogeografia, czyli rozkład lądów i mórz. Były
takie okresy, kiedy w rejonie Krakowa panował klimat subtropikalny. Powstawały nawet skały,
które dzisiaj nazywamy rafami. W morzach żyły jeżowce, małże, belemnity.
– Jakby tu było pięknie. Palmy byśmy mieli tutaj, wyobrażają sobie państwo palmy i plażę w
centrum Krakowa? – popuszczałem wodze wyobraźni. – Czyste ciepłe morze, orzechy
kokosowe, piękne hawajskie dziewczyny – rozmarzałem się.
– W tym czasie zapewne jeszcze pięknych hawajskich dziewczyn nie było. Bo jeszcze nie było
człowieka na Ziemi – sprowadził mnie na ziemię prof. Słomka. – Ale powiem to, co
powiedziałby każdy geolog. To, że kiedyś morze tutaj wróci, jest oczywiste – dodał.
Po tej morskiej przygodzie znów zajrzeliśmy w przeszłość, ale mniej odległą, bo liczoną nie
milionami, tylko tysiącami lat. I znów zaskoczenie. Jeszcze raz okazało się, że najciemniej pod
latarnią. Już po emisji tego odcinka odbierałem telefony od moich krakowskich przyjaciół,
którzy nie mieli pojęcia, że w ich mieście mogą zobaczyć coś tak niezwykłego. To rzeczywiście
sensacja na skalę światową, z niewiadomych powodów często pomijana w popularnych
przewodnikach. Ale niektórzy, jak wspomniałem w programie, przy-równują tę atrakcję do
jedynego dzieła Leonarda da Vinci w Polsce, czyli „Damy z łasiczką”, i nie jest to porównanie
przesadzone. Ta krakowska sensacja to nosorożec włochaty.
Głośno było o nim już przed wojną. Przekonaliśmy się o tym jeszcze przed przyjazdem do
Krakowa. Jechaliśmy tu po nakręceniu zdjęć do odcinka o Beskidzie Niskim. Po drodze
zatrzymaliśmy się na kilka godzin. W Bibliotece Publicznej w Krośnie miałem spotkanie z
czytelnikami moich książek. Bardzo miło je wspominam. Publiczność dopisała, ludzie
wysłuchali, co miałem do powiedzenia, zadawali ciekawe pytania, a potem kupowali książki.
Przy okazji wpisywania dedykacji z wieloma osobami miałem przyjemność porozmawiać. W
trakcie kiedy ja wypełniałem swoje przyjemne obowiązki wydawnicze, koledzy wertowali półki
czytelni. Natknęli się na wielotomową Wielką Ilustrowaną Encyklopedię Powszechną wydaną,
zdaje się, na początku lat 30. ubiegłego wieku przez Wydawnictwo Gutenberga. A tam duża
notka o odnalezieniu niedaleko Stanisławowa nosorożca włochatego i jego zdjęcie na całą
stronę.
Na czym polegała wyjątkowość tego znaleziska, wyjaśnił mi już w Krakowie prof. Henryk
Kubiak, paleozoolog, człowiek, który najlepiej zna temat, opiekun tego cennego eksponatu.
Otóż jest to jedyny nosorożec włochaty znaleziony w całości. Nie ma drugiego takiego. W
różnych częściach świata naukowcy odkrywali szcząt-ki tego zwierzęcia, ale kompletnie
zachowanego ciała przodka dzisiejszych nosorożców nie znaleziono nigdzie. Na ten
wyjątkowy okaz natrafiono przypadkowo, w niewielkiej miejscowości Starunia. Przed wojną
leżała na terenie południowo-wschodniej Polski, obecnie należy do Ukrainy. Położona jest 130
kilometrów na po-łudniowy wschód od Lwowa i 30 kilometrów od Stanisławowa. Już na
początku XX wieku podczas wydobywania wosku ziemnego znaleziono tu fragmenty mamuta i
nosorożca włochatego. Ale na naprawdę fantastyczne odkrycie trzeba było poczekać ponad
dwa-dzieścia lat. Po wznowieniu poszukiwań, w 1929 roku, wydobyto całkowicie zachowane
cielsko. Informację o tym wydarzeniu można było przeczytać w krajowej i światowej prasie. O
tym, że nosorożec sprzed kilkunastu tysięcy lat zachował się w całości, zdecydowa-ło miejsce,
w którym osiadł. Zginął, a właściwie zginęła, bo jak się okazało, była to samica,
prawdopodobnie przez powódź. Niesiona przez wodę i osad wpadła do sadzawki. A w niej była
mieszanina występującej tu pochodnej ropy naftowej i solanki. Dzięki takiemu zbiegowi
okoliczności wielki plejstoceński ssak zakonserwował się, jakby leżał w syberyjskiej zmarzlinie,
nie uległ rozkładowi i może-my go podziwiać takim, jaki był w Muzeum Przyrodniczym PAN w
centrum Krakowa. Hitem jest, że zachowały się nie tylko kości, ale i części miękkie nosorożca:
skóra, uszy i język. Proszę sobie uświadomić, że pierwsze miasta mają może około dziesięciu
tysięcy lat. Znaleziony w Staruni i przywieziony do Krakowa nosorożec jest więc starszy niż
najstarsze znane nam osady ludzkie.
Odwiedziliśmy miejsce w Krakowie, w którym było kiedyś cie-płe morze kojarzące się z
palmami, a teraz oglądaliśmy przez szybę stworzenie żyjące w okresie zlodowacenia, radzące
sobie z siarczystymi mrozami dzięki grubej skórze i pokrywającym ciało gęstym włosom. Jak
wydobyto leżącego na głębokości kilkunastu metrów ogromnego nosorożca? Wykorzystano do
tego żołnierzy, którzy pomogli wykopać szyb transportowy. Dzięki temu, na specjalnej
platformie, nosorożec został wyciągnięty na powierzchnię. Przy okazji ciekawostka. W tłumie
oglądających wydobycie w 1929 roku unikatowego ssaka był – jak poinformował mnie profesor
Kubiak – wówczas sześcioletni Jerzy Nowak, późniejszy znany aktor filmowy i teatralny, syn
starosty z Bohodryczan.
Wydobycie ciała nosorożca to był dopiero początek operacji. Trzeba było je jeszcze
bezpiecznie przetransportować. Najpierw specjalnym wozem zawieziono zwierzę na stację
kolejową w Stani-sławowie, a stamtąd pociągiem do Krakowa. Tu trafiło do siedziby Polskiej
Akademii Umiejętności. Skórę zdjęto i założono na model nosorożca w pozycji stojącej. Szkielet
zaprezentowany został póź-niej. Powstała także forma do odlewów gipsowych w takiej pozycji,
w jakiej nosorożec został znaleziony w Staruni, czyli na grzbiecie. Podobne odlewy można
teraz podziwiać w wielu światowych muzeach. Tam zachwycają się kopiami, a w Krakowie stoi
oryginał. Na szczęście Niemcy nie wywieźli bezcennego okazu. Prof. Kubiak bardziej niż
Niemców obawia się zresztą turystów, którzy zniszczyli inne stojące w muzeum eksponaty.
Nosorożca włochatego ratuje to, że został umieszczony za szklaną gablotą.
Po wyjściu z muzeum wyszedłem na krakowskie ulice, spytać mieszkańców, czy znają
jakieś wyjątkowe miejsca w mieście, o których się nie mówi. Okazało się, że nie znają.
Musieliśmy też nagrać powitanie odcinka. Ponieważ był to odcinek specjalny, noworoczny,
wypadało otworzyć szampana. Zadbali o to koledzy z ekipy.
W jednym z okolicznych sklepów kupili niewielką butelkę. Wymy-śliliśmy, że Rafał zagra faceta
wynajętego przez miasto do otwierania butelek z szampanem. Potem złożę życzenia widzom i
będzie miło i przyjemnie. W tym wypadku o dublu nie mogło być mowy. Musielibyśmy kupić
kolejną butelkę. Zaczęliśmy kręcić, Rafał ścią-gnął sreberka i… konsternacja. Okazuje się, że
zakupiony szampan nie wystrzelił, bo nie był zakorkowany, tylko zakręcony. Nie przeję-liśmy
się tym i dokończyliśmy scenkę. Uwielbiamy takie naturalne sytuacje, kiedy ktoś podczas sondy
powie coś nieoczekiwanego, kiedy coś się urwie, nie uda itd. Tym razem butelka szampana
zakrę-cana jak syrop. Taka lipa, że idealnie nadawała się do pokazania na ekranie.
Co mogliśmy zaproponować do zjedzenia widzom w noworoczny poranek? Niedaleko
krakowskiego rynku zajrzeliśmy do jednej z restauracji Jana Kościuszki. Szef tamtejszej
kuchni, Jarosław Michalski, zapewnił, że potrawą, która nas rozgrzeje i poprawi nastrój po
ciężkiej sylwestrowej nocy, będzie kwaśnica na gęsinie. Mnie roz-grzewał już wystarczająco
stojący niedaleko piec, ale z przyjemno-ścią obejrzałem, jak mój imiennik uwija się wokół stołu.
Właściwy człowiek na właściwym miejscu. A do tego opowiadał o tym, co robi, zwięzłym,
zrozumiałym językiem. Pokroił kiszoną kapustę i wrzucił ją do wcześniej przygotowanego
wywaru z gęsi. – Jednym z najważniejszych składników w tej zupie jest wiejski smalec –
pod-kreślił. Gotowanie nie trwało długo, do degustacji przygotowano dla mnie specjalną porcję
w chlebie. Ekspresowa potrawa krakowska na noworoczne zmęczenie wyglądała i smakowała
znakomicie.
KWAŚNICA NA GĘSINIE
– 150 dag gęsi
– 1,5 kg kiszonej kapusty
– 2 szklanki soku z kapusty kiszonej
–1 duża cebula
– 90 dag boczku wędzonego
–suszony borowik
–suszona śliwka
– przyprawy: liść laurowy, ziele angielskie, pieprz, sól, kminek, słodka papryka
Gęś moczymy, zalewamy wodą i zagotowujemy. Następnie dodajemy przyprawy i gotujemy,
aż mięso będzie miękkie. Dodajemy pokrojoną kiszo-ną kapustę oraz sok i gotujemy wszystko
ok. 20 minut. Cebulę przesmażamy z pokrojonym boczkiem wędzonym i wlewamy do zupy.
Dodajemy suszonego borowika i suszoną śliwkę oraz doprawiamy przyprawami.