Pobierz - Portal Pisarski

Transkrypt

Pobierz - Portal Pisarski
Kartka z krótkich wakacji — JOLA S.
Nasz hotel dzieliło od dworca zaledwie kilka przecznic. Był piękny dzień, mniej wilgotny niż poprzednie. Nie mogłam usiedzieć na miejscu, chciałam wyjść i cieszyć się pogodą. Zbyszek postanowił pozostać w hotelu, ostatnio męczyła go bezsenność. Nie powiedziałam mu, że jadę do Haarlemu. Pragnęłam pobyć sama, lubię mieć takie chwile tylko dla siebie. To odrobina zdrowego egoizmu, albo okoliczność łagodząca. Początkowo sądziłam, że mój samotny wypad wzbudzi w nim zainteresowanie, ale
jego twarz była obojętna. W jego oczach czaiło się cierpienie. Przytuliłam go mocno. Był ciepły jak chleb.
- Nie wracaj późno - rzekł cicho na pożegnanie.
Wiedział, że postawię na swoim. Razem jest nam dobrze, ostatnio jednak wyraźnie czułam, że minął ten
czas, gdy zaprzątał wszystkie moje myśli.
Stawiając stopę za stopą na chodniku, nie musiałam zmuszać się do następnych kroków. Czasem do szczęścia tak mało potrzeba. Mogłam wsiąść do sprintera, to szybki pociąg i za niecałe siedem euro być tam
znowu, po niecałych dwudziestu minutach jazdy. Parę dni temu urzekło mnie to nieduże, holenderskie
miasteczko położone na zachód od Amsterdamu. Było najlepszą rzeczą, jaka mi się przytrafiła podczas
krótkich wakacji w Holandii. Jest jak kolorowe pudełko pralinek, kusi barwami i wysmakowaną, sięgającą X wieku historią.
Z miastem jest trochę tak jak ze spotkaniem obcego człowieka, żeby się czegoś o nim dowiedzieć, trzeba
włożyć mnóstwo energii. Haarlemowi dałam się uwieść bardzo szybko. Na dworcu ustawiłam się kolejce,
byłam czwarta do okienka. Dopadły mnie wyrzuty sumienia. Czasem, jednak nie warto tracić z oczu
własnych potrzeb, próbowałam się usprawiedliwić.
Szybko dotarłam na miejsce. Do centrum wiodła mnie nastrojowa, kręta uliczka, obudowana świeżo otynkowanymi domami, opartymi plecami o zieleń przydomowych ogrodów. Drzewa i krzewy tonęły
w bladym świetle słońca, ciepłym, nieomal namacalnym. Mogłam znowu pokręcić po nostalgicznych
zaułkach i placach Haarlemu. Okrążyłam rynek podążając za grupką głośnych japońskich turystów.
Wędrowali ze zwykłym sobie zapałem, fotografowali wszystko, co im wpadało w obiektyw. Pierwsza połowa czerwca to dobry okres na zwiedzanie Haarlemu, w pełnym słońcu wydaje się jeszcze piękniejszy.
Poszłam na skróty, nie mogłam sobie odmówić przyjemności by nie zajrzeć do transeptu, przepastnej,
neoromańskiej bazyliki katedralnej św.Bawona. Chciałam odetchnąć w jego wnętrzu przytulnym i jasnym, uwolnionym od turystów, od ich pośpiechu. Przyciągało mnie jak magnes bogatym wystrojem i
dostojną ciszą. Usiadłam w ostatnim rzędzie ławek bocznej nawy. Nade mną, z mroku bocznej kaplicy
wynurzała się z masywna sylwetka anioła zastygłego w trwającym wieki kamiennym spojrzeniu. Gdzieś
za uchylonym oknem buszowały w topolach ptaki. Cieszyłam oczy witrażami kościoła - prostymi, nieprzegadanymi w rysunku i barwach, zapewne otoczonymi troskliwą opieką konserwatora zabytków. Narosło wokół nich sporo romantycznych historii i legend. Godzina w bazylice była jak mgnienie, wyszłam
na zewnątrz. Bryła kościoła, ociężały monument, broniła się celnym doborem szlachetnych materiałów.
Szukając cienia, przemknęłam na drugą stronę rynku, największego i najładniejszego placu Haarlemu.
Minęłam sklepik kapelusznika. Po chwili, w przyjemnym chłodzie sal Frans Hals Muzeum, wpatrywałam
się w kolekcję płócien tutejszych malarzy. Muzea Haarlemu przechowują wiele skarbów, dzieł sztuki,
które pomimo sędziwego wieku dziwnie nie starzeją się.
Parę godzin później, z nosem przy zimnym szkle gablot, podziwiałam zbiór monet gromadzonych od bardzo dawna, w najstarszym Teylers Muzeum. Lubię stare monety. Moja przygoda z monetami to odrębna
historia, opowiem ją innym razem.
Przez większość przedpołudnia krążyłam jakby bez celu, mój aparat fotograficzny miarowo szczękał.
Słońce przypiekało intensywnie moje odkryte ramiona, wokół tańczyło rozgrzane powietrze. Odeszłam
1
parę kroków na chodnik, ciągnęła mnie jak magnes elewacja narożnego domu zamykającego pierzeję.
Cień malował na niej różne, geometryczne desenie. Pochłonięta studiowaniem jej dopracowanego detalu,
ledwie zdążyłam zejść z drogi chłopakowi, jadącemu z naprzeciwka, na białym rowerze.
- Wszędzie te rowery. Muszę uważać, by nie włazić na ścieżkę - szepnęłam spłoszona.
Chłopak życzliwie uśmiechnął się i co mnie szczerze zdziwiło, grzecznie przeprosił. Muszę przyznać, że
byłam pod wrażeniem.
Ruszyłam dalej, ścieżkami spotykanych gęsto rowerzystów, zostawiając za sobą serce miasteczka.
Otworzył się przede mną n niezapomniany, iście baśniowy widok. Na małych powierzchniach, między
rzeką Spaarne, a kanałami widniały jak kolorowe wstążki, stłoczone w rzędach, niewielkie domy mieszkalne nazywane przez historyków architektury, kamienicami mieszczańskimi. Były przemyślnie pomieszane z hotelikami i współczesnymi budynkami usługowymi o płaskich dachach, ceglanych, nieotynkowanych, skąpo dekorowanych ścianach. Wprawiały mnie w taki samym zachwyt, jak zabytkowe obiekty.
Miasto jest znane w Holandii z dostojnego, bardzo starego Domu Wagi Miejskiej i licznych hofjes: przytułków dla ubogich. Ciekawostką jest, że były one wznoszone od początku istnienia, głównie z prywatnych datków. Są przeznaczone dla osób starszych i samotnych, bezdomnych kobiet. Te zachowane są niezwykle zadbane.
Domy Haarlemu mają ściany o czystych, pastelowych barwach, patrzą oknami o dużych taflach szkła do
samej ziemi, bez żadnych zasłon. Czekają na znużonych wędrowców, zapraszając ich głębią i kuszącym
chłodem prostych w wystroju, przytulnych wnętrz. Fotografowałam bez opamiętania wyrafinowane
fasady i detale architektoniczne wybranych domów i wszechobecną zieleń. To ona bez wątpienia, swym
naturalnym bogactwem inspirowała malarzy krajobrazów, poetów i innych nosicieli kultury i sztuki, urodzonych w Haarlemie. Na brzegach czystych kanałów i w miniaturowych przydomowych ogródkach było
jej mnóstwo. Była soczysta, mieniła się wszystkimi odcieniami zieleni, niczym paleta pilnego ucznia
Rembrandta, najlepszego holenderskiego pejzażysty Jacoba van Ruisdaela, niegdyś czcigodnego
obywatela Haarlemu. Położenie domu rodzinnego malarza, w ogrodzie rozciągniętym między wielowiekowymi drzewami, tuż nad niebieskim kanałem, dały mu zapewne wyjątkową możność rozwijania talentu.
Bujne kwiaty rosły tam wszędzie. Mogłam ich dotknąć, poczuć ich woń.
Kwiatowe girlandy zwieszały się jak kolorowe welony z balkonów, tarasów i poręczy lekkich, przewieszonych przez kanały mostów. Na tradycyjnym targu kwiatowym, położonym w samym sercu miasteczka, można je było kupić za przysłowiowe grosze, o mało nie uległam pokusie.
Mijały godziny, zbliżała się pora lunchu, zaburczało mi znacząco w brzuchu. Przysiadłam u stóp monumentalnego XVI wiecznego ratusza, przy metalowym stoliku małej kafejki. Spojrzałam na zegarek, minęła trzynasta.
- Poproszę podwójne espresso - zwróciłam do kelnerki, zgrabnej dziewczyny, w krótkiej niebieskiej sukience, krzątającej się między rzędami stolików.
Kręcone, kasztanowe włosy nadawały jej spojrzeniu wdzięku. Uśmiechnęła się do mnie, widząc przywieszkę przy moim plecaku, z wydrukowanym moim imieniem.
Chyba domyśliła się, że jestem Polką. Przyjęła moje zamówienie.
- Urodziłam się w Lublinie, jestem z wykształcenia prawnikiem. Przyjechałam tu, z mężem Włochem i
synem, cztery lata temu, na krótko i zostałam. Haarlem to nasz stały adres - zagadnęła mnie czystą polszczyzną.
Po kilku minutach zanurzałam usta w gorącym, aromatycznym płynie. Nie miałam powodu do pośpiechu.
Wyglądało, że dziewczyna ma ochotę na rozmowę, na chwilę zasłużonego oddechu. Byłam zaskoczona,
że wybrała właśnie mnie. Zaprosiłam ją do stolika. Otworzyła mi oczy na inny Haarlem, niedostępny
oczom i uszom turysty, o którym milczą przewodniki. Mówiła dużo, z humorem, o sobie, o nowym
życiu.
2
Po godzinie, znowu wędrowałam, mrucząc pod nosem jak zadowolony kot. Miejscowe piwo i wyśmienita
włoska kuchnia, bazująca na holenderskich serach oraz pachnących słońcem owocach i warzywach zrobiły swoje. Osłoniłam oczy przed bezlitosnym słońcem, przemieszczałam się wolno, chyba na północ, nad
rzekę, w stronę wielkiego wiatraka. Po drodze, wydawało mi się, że w każdym mijanym zakątku ktoś
życzliwy na mnie czeka. Czułam na sobie dotyk ciepłych spojrzeń mijanych ludzi.
Nad długim nabrzeżem czekał on, majestatyczny symbol Holandii, władca Haarlemu. U jego grubej, murowanej podstawy kłębiło się kolorowe mrowie turystów.
Zaledwie metr od leniwie płynącej rzeki mogłam zatopić się w błogiej ciszy, przerywanej chlupotem wody i rzadkimi głosami ptaków. Widoczny cień przelatującego nad moją głową gołębia przypominał raczej
wielkiego, ciemnego motyla niż cień ptaka. Wypuściłam z klatki moją wyobraźnię. Miałam pokusę poddać się zachciance i odpłynąć, gdzieś daleko, gdziekolwiek, jednym z wielu snujących się po wodzie
jachtów. Zadzierały wysokie maszty w niebo. Słuchałam, co mówią - wołały o wiatr.
Nagle mój smartfon, odezwał się znajomo. Wyjęłam go pospiesznie z kieszeni; patrzę, jest liścik. Przeczytałam i zapragnęłam zaraz odpisać:
„ Witaj Andrzeju!
Mam cały dzień tylko dla siebie, aż do zmroku. Siedzę na zielonej, drewnianej ławce, w kojącym cieniu
starego, rozłożystego klonu, nad rzeką, o barwie wody odbijającego się w niej ciemnobłękitnego nieba.
Jest bardzo ciepło, za ciepło. W oddali, w jaskrawym popołudniowym słońcu odbija się misterna architektura nieprzeskalowanej zabudowy Haarlemu. To tylko dwadzieścia minut drogi szybkim pociągiem z
Amsterdamu. W Haarlemie, już na pierwszy rzut oka uderza wszechobecny ład, elegancja i wielkie poszanowanie natury. Wąskie, bajecznie kolorowe uliczki miasteczka kuszą niezwykłą intymnością zabudowy i bogactwem wymyślnego detalu. Życie w tym pięknym miejscu toczy się jakby wolniej, przechodnie uśmiechają się do siebie przyjaźnie. Spokój rysunków elewacji domów, sprawia, że patrzy się na nie z
przyjemnością, jak na stare obrazy. Zabytki przeplatają się z nowoczesnością. Takie pomieszanie zawsze
mnie fascynuje, zwłaszcza, gdy między starym i nowym panuje przemyślana harmonia. Takie rzeczy
tworzą tylko szczęśliwi ludzie, lubię dzielić moje zachwyty z innymi....
Z moimi podróżami jest jak z czytaniem książek, nigdy nie mam dość.
Do usłyszenia! Pozdrawiam.
Jolka.”
Kopiowanie tekstów, obrazów i wszelakiej twórczości użytkowników portalu bez ich zgody jest
stanowczo zabronione. (Ustawa o prawie autorskim i prawach pokrewnych, Dz.U. 1994 nr 24 poz. 83 z
dnia 4 lutego 1994r.).
JOLA S., dodano 24.07.2016 17:44
Dokument został wygenerowany przez www.portal-pisarski.pl.
3