Ożywienie nabiera tempa
Transkrypt
Ożywienie nabiera tempa
wywiad w „BANKU” • Zbigniew Hockuba Ożywienie nabiera tempa Z profesorem Zbigniewem Hockubą, członkiem zarządu Narodowego Banku Polskiego, rozmawia Grzegorz Brudziński Panie Profesorze, czy zaskoczyły Pana wyniki gospodarki w 2010 r.? Wprawdzie na informacje GUS o dynamice PKB w czwartym kwartale będziemy musieli poczekać do pierwszych dni marca, ale już po danych za trzeci kwartał nasza prasa pisała o niespodziance, która przerosła oczekiwania optymistów. – Ponad 4-proc. wzrost PKB w III kw. 2010 r. to dobry wynik, nieco wyższy od ostatniej prognozy NBP, potwierdzający, że ożywienie w naszej gospodarce nabiera tempa. Taki właśnie obraz polskiej gospodarki wyłania się z projekcji inflacji i PKB do roku 2012, opracowanej przez analityków NBP w październiku zeszłego roku. W latach 2011–2012 spodziewamy się wzrostu gospodarczego rzędu 4 proc. oraz około 3-proc. Sądzę zatem, że pozytywne tendencje makroekonomiczne, które obserwowaliśmy na przełomie roku będą kontynuowane. Niepewność i zmienność, jakie w ostatnim okresie cechują gospodarkę światową, niosą jednak określone ryzyko i mogą spowodować, że wzrost będzie słabszy. Podsumowując, nasza gospodarka wydaje się być na ścieżce trwałego, choć umiarkowanego wzrostu. Komu zawdzięczamy ten marsz w górę? – W pierwszym rzędzie konsumentom i ich optymizmowi, odzwierciedlającemu się w wydatkach. W ostatnich kwartałach mamy względnie stabilną dynamikę konsumpcji indywidualnej, która wynosi około 3 proc. Oczywiście są okresy szybszego wzrostu wydatków, np. przed świętami, lub też okresy, kiedy wydatki konsumpcyjne słabną. Jednak w dłuższym okresie dynamika konsumpcji zachowuje się w Polsce stabilnie. W październikowej projekcji wynosi w latach 2011–2012 właśnie około 3 proc., co czyni ją ważnym czynnikiem wzrostu. Drugim czynnikiem, od którego zależy tempo wzrostu naszej gospodarki, są inwestycje. Tu warto rozróżnić inwestycje publiczne i prywatne. W przypadku tych pierwszych, w dużej części współfinansowanych z funduszy pomocowych z Unii Europejskiej, widać wyraźne ożywienie. Inaczej przedstawia się sytuacja w inwestycjach prywatnych. Warto przypomnieć, że jeszcze do II kw. Zbigniew Hockuba zeszłego roku ich wielkość w relacji r./r. spadała. Dopiero III kw. przyniósł niewielki wzrost. Musimy jeszcze poczekać na zmianę nastawienia przedsiębiorców i na wyraźne ożywienie w tej sferze. Fot. NBP Kiedy to może nastąpić? – Decyzje inwestycyjne zależą od wielu czynników. Bodajże najważniejszym jest przewidywana koniunktura, czyli jak będzie kształtować się popyt na produkowane przez przedsiębiorstwo towary. Istotny jest także stopień wykorzystania czynników wytwórczych oraz dostępność źródeł finansowania. Te wskaźniki dla gospodarki Polski kształtują się tak, że można by oczekiwać ożywienia w inwestycjach stosunkowo niedługo. Należy jednak pamiętać, że przedsiębiorcy patrzą także na rozwój sytuacji gospodarczej w innych krajach, a tam utrzymuje się jeszcze wiele niepewności. Postępuje ożywienie, ale jest ono bardzo powolne. W niektórych krajach strefy euro pojawiły się poważne problemy fiskalne. Ta atmosfera niepewności zniechęca do inwestowania. Sądzę jednak, że niewielkie dodatnie tempo wzrostu inwestycji w III kw. 2010 r. można traktować jako pierwszy pozytywny sygnał ożywienia. Zgodnie z październikową projekcją NBP wyraźniejsza poprawa nastąpi na przełomie lat 2011 i 2012. W roku 2012 dynamika inwestycji ogółem może być już znacznie wyższa. Wiemy już, że kołem zamachowym naszej gospodarki są wydatki konsumentów. Czy w takim razie nie musimy obawiać się wzrostu inflacji? – Cofnijmy się do drugiej połowy ubiegłego roku. W sierpniu 2010 r. inflacja CPI wynosiła 2 proc. i była niższa od celu inflacyjnego NBP, który jest równy 2,5 proc. We wrześniu przyśpieszyła do 2,5 proc., a w listopadzie było to 2,7 proc. Mieliśmy zatem trend wzrostowy i ta sytuacja mogła budzić pewien niepokój. Jeśli chodzi o najbliższe miesiące, to można oczekiwać dalszego wzrostu inflacji, będącego w głównej mierze skutkiem wzrostu cen energii i żywności. Zwyżki cen paliw na stacjach benzynowych pod koniec zeszłego roku były aż nadto zauważalne. Warto jednak zwrócić uwagę na tzw. inflację bazową po wyłączeniu cen żywności i paliw. Interesuje ona banki centralne, ponieważ wskazuje na narastanie lub zmniejszanie www.miesiecznikbank.pl się w gospodarce presji popytowej. Od dłuższego czasu inflacja bazowa kształtuje się w Polsce na stosunkowo niskim poziomie. W październiku zeszłego roku wyniosła 1,2 proc. Zatem presja popytowa w Polsce nie jest zbyt duża. Wynika to z utrzymującego się bezrobocia oraz relatywnie niskiej dynamiki płac. A jak odbije się na inflacji wzrost stawek podatku VAT od początku nowego roku? – Oczywiście wyższe stawki VAT to wyższa inflacja, także bazowa. Sądzimy, że ten wzrost obciążeń podatkowych dołoży do wskaźnika inflacji dodatkowo od 0,3 do 0,4 punktu procentowego. Jeśli stawki podatku VAT nie będą podnoszone w kolejnych latach, to efekt proinflacyjny z tego tytułu powinien wygasnąć w roku 2012. W przeciwnym razie, wraz z kontynuacją podwyżek podatku w kolejnych latach, mielibyśmy także wyższą inflację. Jeśli spojrzymy na inflację przez pryzmat analiz prowadzonych w NBP, w szczególności projekcji, która bazuje na modelu NECMOD i przyjmuje założenie stałych stóp procentowych NBP, to w roku bieżącym i przyszłym inflacja powinna się wahać wokół 3 proc. Przejściowo może znajdować się powyżej tej wielkości. Nie powinna jednak przekroczyć górnej granicy odchyleń od celu inflacyjnego, która wynosi 3,5 proc. Zjawiska inflacyjne, czynniki odpowiedzialne za wzrost lub spadek inflacji są oczywiście stale monitorowane przez Narodowy Bank Polski, a w szczególności przez Radę Polityki Pieniężnej. Czy aprecjacja złotego może hamować dynamikę inflacji? Czy, idąc krok dalej, można pokusić się o stwierdzenie, że mocny złoty jest substytutem wyższych stóp procentowych? – Faktem jest, że dzięki mocniejszemu złotemu ceny dóbr importowanych stają się niższe, co ogranicza inflację. Dodatkowo aprecjacja kursu prowadzi ceteris paribus do spadku konkurencyjności krajowego eksportu, ograniczając popyt zewnętrzny na dobra eksportowane, a więc zmniejszając popytową presję inflacyjną. Z drugiej strony, deprecjacja wywiera skutek odwrotny. W minionych latach te zjawiska mieliśmy okazję obserwować, ponieważ kurs złotego, podobnie jak innych walut, cechował się relatywnie dużą zmiennością. Zmiany kursu złotego odzwierciedlały się w sposób widoczny w cenach paliw. Reasumując, aprecjacja ogranicza tempo wzrostu cen i w ten sposób częściowo wspomaga działania Rady Polityki Pieniężnej. Sądzi Pan, że obserwowane w ostatnim okresie w krajach rozwijających się zjawisko aprecjacji wynika z napływu kapitału portfelowego? – Rzeczywiście, w poprzednim roku mieliśmy do czynienia z aprecjacją walut wielu krajów rozwijających się, nazywanych niekiedy krajami emerging markets. Było to w dużym stopniu pochodną napływu kapitału, w tym kapitału portfelowego. Niektóre z krajów, jak np. Brazylia, starały się przeciwdziałać tym zjawiskom metodami administracyjnymi. Głębsza przyczyna leży w sytuacji, jaka zarysowała się w ostatnim okresie w gospodarce światowej. Mówił o tym niedawno szef FED-u, Ben S. Bernanke. Wskazał, że ożywienie w gospodarce światowej ma dwie prędkości, że jest to „two speed recovery”. Z jednej strony mamy wysokorozwinięte gospodarki, takie jak Stany Zjednoczone, strefa euro czy Japonia, gdzie dynamika PKB jest niska i ożywienie zachodzi bardzo powoli. Z drugiej strony, mamy do czynienia z krajami, gdzie ożywienie jest szybkie, na granicy przegrzania koniunktury. W pierwszej połowie 2010 r. gospodarki takich krajów, jak Brazylia, Turcja, Indie, nie mówiąc już o Chinach, rosły w prawie 10-proc. tempie. Ten podział na kraje wychodzące z kryzysu powoli i kraje o szybkim ożywieniu staje się jeszcze wyraźniejsza, gdy zwrócimy uwagę na poziom inflacji, stóp procentowych i inne wskaźniki. Ma to znaczenie dla przepływu kapitałów na świecie oraz zmian kursów walut. Relatywnie dobre perspektywy rozwojowe w krajach emerging markets oraz środowisko wyższych stóp procentowych powodują wzmożony napływ kapitału z krajów wysokorozwiniętych. A to jest przyczyną aprecjacji. Fakt, że kapitał ten ma w dużym stopniu charakter portfelowy, może powodować relatywnie szybkie odwrócenie się tej tendencji, odpływ kapitału i deprecjację waluty. Jest w naszej gospodarce miejsce na dalszą aprecjację złotego? – Ważne jest to, aby nasze przedsiębiorstwa mogły lokować swoje towary na zagranicznych rynkach, ponieważ ich konkurencyjność jest konkurencyjnością całej |15 wywiad w „BANKU” • Zbigniew Hockuba gospodarki. Jeśli odwołać się do badań prowadzonych w NBP oraz do wyników ankiet kierowanych bezpośrednio do firm, to wydaje się, że kurs złotego, który można by określić jako próg opłacalności eksportu, nie został jeszcze osiągnięty. Można zatem powiedzieć, że złoty ma jeszcze pewien potencjał do wzrostu, nie wywołując przy tym negatywnych konsekwencji dla naszej konkurencyjności. Aprecjacja nie jest większym wyzwaniem dla naszej gospodarki, jeśli ma umiarkowany charakter i nie towarzyszy jej duża zmienność kursu złotego. Ponadto, należy pamiętać, że w gospodarce doganiającej tendencja do aprecjacji waluty jest czymś normalnym. Wynika to z szybszego wzrostu wydajności pracy i PKB. A co z otoczeniem zewnętrznym. Czy ono jest w stanie zatrzymać ożywienie w naszym kraju? – Nie jesteśmy samotną wyspą, która nie ma powiązań z gospodarką światową. Sytuacja u naszych partnerów handlowych jest ważna. Sprzyja nam to, że naszym głównym partnerem są Niemcy. Trafia tam około jedna trzecia naszego eksportu. Gospodarka zachodniego sąsiada szybko wychodzi z kryzysu, zanotowała w ostatnich kwartałach blisko 4-proc. dynamikę PKB. Jak na największą gospodarkę europejską jest to wynik zasługujący na uznanie. Oczywiście pojawia się pytanie, czy tak wysokie tempo wzrostu jest do utrzymania w dłuższym okresie. Obecnie niemiecka gospodarka staje się lokomotywą ciągnącą za sobą strefę euro. Nie należy jednak zapominać, że są w niej i takie kraje, jak np. Grecja czy Irlandia, które w ostatnim okresie przeżywają poważne trudności. Sytuacja w nich, a także problemy Portugalii, Hiszpanii i niektórych innych państw wpływają na nastroje oraz zachowania przedsiębiorców i konsumentów w całej strefie euro. Wtórnie oddziałuje to na gospodarkę Polski. Reasumując, obecna sytuacja w gospodarce światowej jest czynnikiem ryzyka dla gospodarki Polski, który może powodować, że wzrost PKB będzie niższy od przewidywanego. I jeszcze jedna uwaga. Światowy kryzys gospodarczy przechodzi różne stadia. Rok 2010 to okres, w którym uwidoczniły się wspomniane problemy fiskalne w wielu krajach. Problemu deficytów budżetowych nie będzie łatwo rozwiązać. Gospodarki 16| krajów wysokorozwiniętych będą borykać się z nim przez kilka kolejnych lat. Dotyczy to Stanów Zjednoczonych, których zarówno deficyt budżetowy, jak i dług publiczny są na rekordowych poziomach, ale także co najmniej kilku krajów strefy euro. I jest to wyzwanie również dla nas… – Tak, jest to wyzwanie także dla Polski, dla polskiego rządu i ministra finansów. W 2009 r. deficyt finansów publicznych wyniósł około 7 proc. PKB. Poprzedni rok nie przyniósł zmian na lepsze. Zbliżyliśmy się niebezpiecznie do konstytucyjnej granicy 55 proc. długu publicznego w relacji do PKB. W tych warunkach rząd podejmuje działania przeciwdziałające tym niekorzystnym zjawiskom. W bieżącym roku deficyt budżetowy ma zmniejszyć się o około 10 mld zł w stosunku do zeszłego roku. Zgodnie z deklaracjami rządu, wielkość deficytu finansów publicznych w relacji do PKB powinna obniżyć się do 6,5 proc. Należy to przyjąć z zadowoleniem. Trzeba jednak pamiętać, że przy dużej skali wydatków sztywnych w budżecie działania obniżające deficyt będą rozłożone na kilka lat. Zgodnie z wolą rządu obniżenie deficytu do pożądanego poziomu 3 proc. PKB miałoby nastąpić w roku 2013. Warto spojrzeć na sytuację w naszych finansach publicznych w szerszym kontekście. Jeśli porówna się polskie finanse publiczne z sytuacją w innych krajach europejskich, to nie wypadamy źle. W Polsce obawiamy się tego, że dług publiczny przekroczy 55 proc. PKB, podczas gdy w Grecji jest to 133 proc., a we Włoszech 120 proc. W krajach strefy euro, które w ostatnich tygodniach znalazły się na czołówkach gazet, czyli Irlandii i Portugalii, to około 80 proc. Panie Profesorze, podsumujmy. Jakie są perspektywy dla polskiej gospodarki na najbliższe dwa, trzy lata? – Oczekuję dalszego ożywienia, charakteryzującego się umiarkowanym wzrostem PKB oraz ograniczoną inflacją. Jeżeli sytuacja w gospodarce światowej oraz w strefie euro będzie normalizować się, poprawią się warunki gospodarowania dla polskich przedsiębiorstw. Dalej będzie rosnąć zatrudnienie w gospodarce, choć ze względu na zwiększający się wskaźnik aktywności zawodowej ludności nie musi to oznaczać znaczącego spadku bezrobocia. I jeszcze jedna uwaga. To, że w roku 2009 byliśmy jedynym krajem Unii Europejskiej, w którym zanotowano dodatnie tempo wzrostu PKB, nie jest przypadkowe. Można na to patrzeć, co najmniej częściowo, jako na efekt wcześniej przeprowadzonych reform, które zwiększyły odporność polskiej gospodarki na kryzysy. Za brak recesji w roku 2009 jesteśmy na świecie podziwiani. Często spotykam się za granicą z pytaniami, w jaki sposób udało nam się przed nią uchronić. I jaka jest wtedy Pana odpowiedź? – Złożyło się na to wiele czynników. Po pierwsze, mamy dość duży rynek, który tworzy 38 mln konsumentów. W przeciwieństwie do naszych południowych sąsiadów, nasza zależność od koniunktury u partnerów handlowych jest nieco mniejsza. Także udział eksportu w PKB nie jest wysoki. Zatem spadek popytu za granicą na polskie towary nie ma tak negatywnego wpływu jak w Czechach czy na Słowacji. Kolejna sprawa to deprecjacja złotego, która posiadaczom kredytów walutowych przysporzyła wielu zmartwień, ale wsparła naszych eksporterów. Wprawdzie w 2009 r. eksport spadał, ale import zmniejszał się jeszcze bardziej. W rezultacie tzw. eksport netto miał pozytywny wpływ na dynamikę PKB. Ponadto pomocne okazały się decyzje jeszcze poprzedniego rządu, prowadzące do ograniczonego poluzowania fiskalnego, zwiększające popyt krajowy w trudnych dla gospodarki momentach. Wsparcie przyszło także ze strony Rady Polityki Pieniężnej, która obniżyła stopy procentowe, w tym stopę referencyjną, z 6 do 3,5 proc. Biegniemy w miarę równym tempem, ale wciąż widzimy plecy starej Europy. Jak długo może trwać ten pościg? – Jeśli naszym celem byłoby osiągnięcie PKB per capita na poziomie równym przeciętnej wielkości w Unii Europejskiej, to jest to zadanie na wiele lat. Obecnie nasz PKB to około 57 proc. średniej unijnej. Jeśli przyjmiemy założenie, że nasza gospodarka będzie się rozwijać w 5-proc. tempie, a reszta wspólnoty w 2-proc., to dogonimy Europę około 2030 r. Dużym sukcesem byłoby, gdyby udało się nam osiągnąć 75–80 proc. średniego poziomu zamożności we wspólnocie w przeciągu kilkunastu lat. Jest to możliwe, wymaga jednak wytężonej pracy i determinacji. miesięcznik finansowy bank | styczeń | 2011