Świadkowie Bożego Miłosierdzia

Transkrypt

Świadkowie Bożego Miłosierdzia
ANNA DĄMBSKA
Świadkowie Bożego
Miłosierdzia
Część 1
Annie powierzono misję: przygotować polski naród do nadchodzących
wydarzeń. Oczywistym jest, że ten typ literatury to objawienie, a nie jak
chce kler objawienie prywatne.
Dodać należy, że jest to objawienie współczesne a nie proroctwo, bo
nie tyle mówi o tym co się stanie, ile jacy my powinniśmy stać się w nadchodzących czasach. Rozmowy z ludźmi w niebie (kościołem zwycięskim)
i w czyśćcu (kościołem cierpiącym) zostały udostępnione ogółowi po to,
abyśmy głęboko zrozumieli, że my (kościół walczący) i oni - to JEDEN
Kościół. Oni widzą co nadchodzi (istnieją poza czasem) i chcą nam pomóc
w przygotowaniu się do "wielkiego oczyszczenia"
Spis rzeczy
Wstęp
Część pierwsza
Część druga
2
4
42
1
WSTĘP
Książka niniejsza zawiera fragmenty rozmów ze zmarłymi i ich świadectw dotyczących śmierci, spotkania z Bogiem i życia z Nim. Zapisywałam te rozmowy od 1966r. Początkowo były to głównie rozmowy z moją Matką.
Matka moja zmarła pod koniec 1965r. Okoliczności jej śmierci, w tym moją przy niej obecność, uważałam za
wyraźną łaskę Bożą. W chwilę po jej śmierci stałam się jakby świadkiem jej radosnego powitania na tamtym świecie
przez rodzinę i przez bardzo wiele innych osób. Matka była szczęśliwa i oni wszyscy też. Byłam tego świadoma, jednak sama nie mogłam w ich radości uczestniczyć, bo tak silny był ból oddzielenia od Matki, rozdarcia (jak gdyby
przepołowienia). Choroba i śmierć Matki spowodowały nawet długotrwałe pogorszenie mojego stanu zdrowia. Dopiero
rozmowy z nią pomogły mi powrócić do równowagi.
Jeszcze za życia mojej Matki nasz wspólny przyjaciel, starszy ksiądz (obdarzony darem jasnowidzenia, z czym
się starannie ukrywał), zapytał mnie, czy nigdy nie próbowałam pisać „nie myśląc o niczym”, tj. próbując wyłączyć
swoje myśli i oddając ten czas Bogu. Zapytałam wtedy: „Po co?” Przypomniałam sobie to wydarzenie pół roku po
śmierci Matki. Siadłam przy biurku, wzięłam ołówek i oparłam na odwrocie jakiegoś druku – myśląc o Matce. Wtedy
po raz pierwszy Matka powiedziała mi, że żyje, że jest bezgranicznie szczęśliwa i że nieustannie za mnie prosi. Przerwałam, myśląc, że trzeba iść do psychiatry...
Po paru miesiącach spróbowałam ponownie rozmawiać. Po kilku „rozmowach” napisałam do tego kapłana
prosząc o rozeznanie, czy jest to moja autosugestia, czy mówi do mnie moja Matka, czy też jest to dzieło złego ducha.
Przyjechał z drugiego końca Polski. Po długiej (kilkugodzinnej) modlitwie powiedział: „To jest twoja Matka. Możesz
być zupełnie spokojna, nie obawiaj się rozmawiać z nią. Ona cię bardzo kocha”.
Od tej pory rozmawiałam coraz częściej, a że „odpowiedzi” Matki były logiczne, w treści bardzo piękne i podawane
jej stylem, uspokajałam się i zaczynałam pytać, poczynając od spraw najbliższych nam obu: Polski, nieba, sensu
życia, stosunku Boga do ludzi itd. Matka mówiła mi najchętniej o Bogu i Jego pragnieniu włączenia nas w dzieło
zbawiania świata, naszego narodu i każdego z nas. Jej uwielbienie dla Boga, zachwyt, miłość i cześć udzielały mi się.
Od 1967r. stale już rozmawiałam z Matką. Często prosiła mnie o pomoc dla pewnych osób. Zaczęło się to od
Bartka, którego poznałam wtedy na gruncie towarzyskim, a o którego prosiła Mamusię jego zmarła matka, wiedząc
że jest zagrożony samobójstwem (co również on sam mi kiedyś powiedział). Obie matki mówiły mi, jak mu pomóc,
charakteryzowały jego sposób myślenia, mówiły, co jest mu bliskie, przestrzegały, czym mogłabym go dotknąć.
Wskazówki okazywały się nadzwyczaj trafne i nigdy, ani w przypadku Bartka, ani innych osób, nie zawiodły. Zawsze
zwracano moją uwagę tylko na cechy pozytywne i proszono o jak największą delikatność i wyrozumiałość. Nigdy też
osoby proszące nie traciły nadziei na zwrócenie się ku Bogu tych, za których prosiły, nawet jeśli moja pomoc była
odrzucana.
Bartek właściwie nie otworzył się na to, co starałam się mu przekazać. Przeszkodziła mu w tym słabość fizyczna
i związany z beznadziejnością jego sytuacji alkoholizm. (Żołnierz ZWZ, AK, członek Kedywu, partyzant, uczestnik
Powstania Warszawskiego. Skazany po wojnie na karę śmierci zamienioną na dożywocie przesiedział wiele lat w
więzieniu. Po wyjściu odmawiano mu przyjęcia do pracy; był nadal prześladowany przez służbę bezpieczeństwa. Do
tego doszła perspektywa kalectwa.) Po roku naszej znajomości zginął w wypadku. Dopiero po swojej śmierci przyjął
moją pomoc; co więcej... zostaliśmy przyjaciółmi. Rozmawialiśmy bardzo dużo. Początkowo ja, na prośbę jego matki,
starałam się rozmawiać z nim. Później Bartek chciał mi się „zrewanżować”, mówiąc dużo o tym, co sam poznawał.
W szczególności zdał obszerną relację ze swojej śmierci i okresu oczyszczenia, próbując ukazać wspaniałość
Miłosierdzia Bożego względem niego i w ten sposób wyrazić Bogu swoją wdzięczność. Czasem zwracał mi uwagę,
z jednej strony na swoje błędy w życiu, chcąc, byśmy ich nie powtarzali i uniknęli jego drogi wstydu i oczyszczenia,
z drugiej na moje zaniedbania, pragnąc, abym przyniosła jak najwięcej chwały Bogu i nie marnowała Jego darów.
Wiem, że zawsze mogę liczyć na niego, jak i na każdego z moich przyjaciół – tam; bo oni wszyscy stają się naszymi
przyjaciółmi – w Bogu, we wspólnocie świętych.
Ojca Ludwika OP, starszego kapłana uprawnionego do opieki i rozeznawania „objawień prywatnych”, intelektualistę, prawnika, człowieka wszechstronnie wykształconego, prowadzącego wiele osób świeckich i ogromnie przez
nie kochanego, poznałam za pośrednictwem jednej z nich. Aż do swojej śmierci (w końcu 1969r.) był moim ojcem
duchownym, a ponieważ mógł pomagać mi w ten sposób również z nieba, a ja prosiłam go o to, jest nim do dziś. Do
niego zwracam się w razie trudności teologicznych i filozoficznych, w sprawach wiary i moralności, a także w sprawach
Kościoła. Ojciec Ludwik odpowiada z całą gotowością i dobrocią, dając cenne rady mnie i moim przyjaciołom i przyczyniając się do pogłębienia naszego życia wewnętrznego.
Nie tylko Matka, Bartek i ojciec Ludwik, ale wszyscy przechodzący do świata Bożego (nieba, czyśćca) starali się
2
ukazać nieskończoną miłość i miłosierdzie Boga względem nas, ludzi. Celem tych rozmów – co stwierdzają także moi
rozmówcy - jest „zawrócenie” nas ku Bogu, ukazanie nam wspaniałości Boga i Jego planu zbawienia nas, Jego szacunku dla naszej wolności, Jego bliskości, wyrozumiałości, delikatności, troski o nas i opieki. Poznajemy też wspólnotę
świętych obcowania między Kościołem Triumfującym i Cierpiącym a nami, którzy z trudem podążamy ku Bogu.
Spisane rozmowy mają po części charakter osobisty, niemniej liczne ich fragmenty, w których wyjaśniano mi
pewne sprawy z zakresu wiary, m.in. dotyczące „świętych obcowania”, mają charakter ogólny, jak gdyby przeznaczony
dla większej liczby osób. Niekiedy byłam wręcz zachęcana przez moich rozmówców do dzielenia się niektórymi tekstami. Udostępniane znajomym wywoływały rozmaite reakcje: od odrzucenia, przez powątpiewanie do... zachwytu.
Ci, którzy akceptowali te teksty, podkreślali, że umacniają ich w wierze, zmniejszają lęk przed śmiercią, a przede
wszystkim budzą głęboką ufność do Boga, pewność Jego miłości i miłosierdzia, pragnienie bliższego obcowania z
Nim, odpowiedzenia na Jego miłość do nas. Twierdzili ponadto, że obecnie bardziej doceniają wymianę darów
pomiędzy niebem, czyśćcem i ziemią: życzliwą bliskość „zmarłych”, ich pomoc dla nas i opiekę nad nami, jak również
naszą możliwość wspomagania modlitwami i uczynkami miłosierdzia oczyszczających się, a nawet świadomość, że
możemy wspólnie z naszymi zbawionymi braćmi i siostrami radośnie uczestniczyć we Mszy świętej. Ogólnie mówiąc
twierdzili, że czują się bardziej cząstką Kościoła powszechnego. Podkreślali właśnie to, a nie samo zaspokojenie
ciekawości „jak tam jest?” czy podekscytowanie „nadzwyczajnym” charakterem tekstów. Czasem wyrażali pragnienie,
by teksty te mogli poznać ich bliscy. Niekiedy wręcz przekonywali, że warto je upowszechnić, gdyż mogą pomóc
wielu osobom.
Przekonywana w ten sposób, że teksty te mogą pomóc niektórym osobom w umocnieniu wiary i ufności do Boga,
zdecydowałam się udostępnić swoje zapisy. Zachęcał mnie do tego także obecny kierownik duchowny (teolog,
jezuita). W zamiarze tym zostałam ponadto utwierdzona przez Pana naszego, Jezusa Chrystusa w rozmowie, której
treść zamieszczona jest na początku rozdziału VI. Pan nasz nie tylko życzył sobie udostępnienia zapisanych już
rozmów, ale wskazywał wybranych rozmówców. Nasi przyjaciele z nieba, wiedząc o życzeniu Pana, składali swoje
świadectwa o spotkaniu z Nim w śmierci i o przejściu do królestwa niebieskiego.
Pan sam zechciał też (w roku 1989) powiedzieć o roli Maryi, jako naszej orędowniczki, wspomożycielki, która
nieustannie wstawia się za nami, błaga i szuka ratunku dla każdego z nas. Te wspaniałe słowa Pana znajdują się na
początku rozdziału VII.
Zamieszczone teksty są zestawione w cztery grupy:
1. Relacje osobiste pierwszych rozmówców: Matki, Bartka i ojca Ludwika (rozdział I);
2. Rozmowy i wypowiedzi:
– o Bogu miłosiernym, niebie, czyśćcu i piekle, o miłości Boga do nich (przebywających w Jego królestwie), o
Maryi, Królowej nieba, i o Aniołach, domownikach Pana (rozdział II),
– o ojcowskiej miłości Boga do nas, ludzi żyjących na ziemi, o prawach Bożych, o pomocy wzajemnej między
niebem i czyśćcem a ziemią (rozdział III);
3. Osobiste świadectwa ze śmierci, spotkania z Bogiem i Jego miłosierdziem:
– moich bliskich (rozdział IV),
– różnych osób, o które zapytywali – przeze mnie – moi przyjaciele i znajomi (rozdział V),
– osób wybranych przez Pana (rozdział VI);
4. Słowa Pana Jezusa i Maryi (rozdział VII).
Podział nie jest ścisły, ponieważ w relacjach osobistych występują fragmenty o charakterze ogólnym, a niekiedy
i odwrotnie.
Poszczególne osoby mają swój indywidualny styl (zdarzało się, że byli po nim rozpoznawani przez rodzinę).
Matka moja, artystka, mówi stylem emocjonalnym, używając wyrażeń zaczerpniętych z naszej poezji patriotycznej i
religijnej (tak mówiła za życia); inny jest żywy, obrazowy, niekiedy dosadny styl Bartka, inny styl o. Ludwika, intelektualny, spokojny styl kapłana przyzwyczajonego do tłumaczenia różnych kwestii dotyczących wiary.
Szczególny charakter mają rozmowy początkowe (tuż po śmierci). Rozmówcy usiłują jak najwięcej przekazać,
wytłumaczyć, objaśnić, ciesząc się możliwością takiej wymiany myśli, a jednocześnie wyrazić szczęście swojego
życia oraz swoją wdzięczność i uwielbienie Bogu, Stwórcy, Zbawicielowi, Sprawcy tego stanu niekończącej się
radości, w którym istnieją. Centralnym motywem rozmów jest Bóg – odnaleziony już i rozpoznany, Ojciec przebaczający, współczujący i miłosierny ponad wszelkie wyobrażenia ludzkie, kochający miłością bezgraniczną i niepojętą.
Anna
3
Część I
PIERWSZE ROZMOWY Z MATKĄ, BARTKIEM I OJCEM LUDWIKIEM
Matka - XI–XII 1966r.
– Jestem tu (przy tobie). Żyję pełnym życiem. Jestem szczęśliwa. Kocham cię, dziecinko moja. Pomogę ci zawsze, gdy będę mogła. Wzywaj mnie, gdy będzie ci ciężko – ja ci pomogę... i ojciec też. Moje dzieciątko, nie jesteś
sama nigdy; zawsze pamiętaj o tym.
Błogosławieństwo moje daję ci. Będzie dobrze, będzie dobrze! Dożyjesz i zobaczysz. Ściskam cię. Twoja matka.
– Czy cierpiałaś w chwili śmierci? – zapytałam.
– Nic takiego nie było. To była radość.
– Kto był (przy tobie)?
– BÓG! Potem moi rodzice, (twój) ojciec i wszyscy, którzy kochali mnie. (...)
Nie czułam śmierci. To tak jak otwarcie oczu. Czułam radość ze spotkania z bliskimi. Byli przy mnie, cały tłum.
Była radość...
– Czy widziałaś mnie?
– Widziałam i martwiłam się, że nie mogę dać ci znać, jak mi dobrze.
Nie myśl o tym, co przeszło (okoliczności choroby, śmierci, pogrzebu). Wszystko jest tak, jak miało być. A teraz
jesteś na nowej drodze życia. Cały czas czuwam nad tobą, nie opuszczę cię. (...)
Córeczko, żebyś ty wiedziała, jak bardzo Tam (w niebie) się kocha!
Córeczko, tak bardzo chcę, żebyś mi uwierzyła. Ja ci pomagam, jak mogę, nawet nie wiesz ile razy. Jestem
szczęśliwa tak bezgranicznie, jak to nie mogło być na ziemi.
Nikt tu nie jest samotny.
– Kiedy umrę?
– Jak spełnisz to, co masz do zrobienia. Nie wcześniej.
Ojciec jest tu ze mną
Mówi Ojciec.
– Jestem twoim ojcem nadal. Musisz uwierzyć, że to nie ty sama „zmyślasz” (tak pomyślałam) – to my mówimy
do ciebie. Kochaj nas, myśl o nas, wzywaj nas. Bądź, kochanie, dobra; staraj się być dobra, to cię zbliży do nas. (...)
Nie schodź ze swojej drogi. Dobrze idziesz. Daj sobą kierować...
26 XII 1966r. Boże Narodzenie
Spytałam Mamę, czego mogę jej życzyć.
– To ja ci życzę wypełnienia twojego przeznaczenia (planów Bożych względem ciebie). Ja niczego nie potrzebuję.
Wszystko jest już spełnione i nie mogę pragnąć więcej – bo rzeczywistość jest bez porównania doskonalsza i wspanialsza niż wszystko, co wymarzyłam sobie. (...)
Zostawiam ci moje błogosławieństwo na nadchodzący rok i obiecuję ci pomoc.
Myśl o nas i wzywaj nas. My cię kochamy, więc pragniemy, żebyś się do nas zwracała.
28 II 1967r.
Zapytałam Matkę:
– Czy wszystko możesz zobaczyć?
– Tak, ale inaczej. Tu się widzi istotną treść rzeczy, jej „promieniowanie” (oddziaływanie), sam rdzeń danej
rzeczy czy sprawy.
– Czy ludzi się widzi?
– Tak i nie. Ludzi widzę jak dawniej, ale jednocześnie i ich wnętrze: ich stan i ich uczucia.
– Czy i myśli?
– Nie.
– A moje?
– Z tobą rozmawiam.
– Czy wszyscy by tak mogli rozmawiać?
– Nie, to jest specjalna łaska dla mnie, że mogę mówić z tobą.
– Czy prosiłaś o to?
4
– Tak, ogromnie.
– Czy to będzie trwało?
– Tak, pozostanie, o ile ty będziesz tego chciała.
9 II 1967r.
– Mamo, powiedz mi, jak dojść do Chrystusa. Jaką drogą? Co robić? Czego On sobie ode mnie życzy?
– Córeczko, to pytanie jest tak doniosłe, że nie mogę odpowiedzieć ci na nie sama. Muszę się poradzić tych,
którzy cię znają lepiej niż ja.
Tylko ty możesz dojść do Jezusa. Bo On czeka na każdego z nas, ale my musimy sami chcieć dążyć i tylko my
możemy wydobyć z siebie potrzebne siły. Możliwe jest dojście poprzez miłość do Niego i poprzez miłość Jego ku nam.
On i tylko On wie, co komu jest potrzebne i co dla kogo jest pożyteczne, i nikt nie może wchodzić pomiędzy
Niego i ciebie. Zrozum, kochanie, że ja ze wszystkich sił chcę, abyś była tu z nami, ale jaką drogą masz iść, ja ci
powiedzieć nie mogę. Ty sama musisz ją odnaleźć i wybrać.
Wszyscy szukaliśmy i nie ma innych praw, jak tylko samemu szukać i iść. Trzeba nie ustawać i kochać, ciągle
kochać, bez załamań, bez ciągłego cofania i przerw – to jest najpewniejsza droga. Kochać, córeczko, we wszystkim
i we wszystkich ludziach widzieć Go i kochać, i nie odrzucać nikogo i niczego, bo we wszystkim jest Jego miłość. Ale
drogę właściwą może ci wskazać tylko On, a nikt z nas.
– Czego Jezus sobie ode mnie życzy?
– Jednego na pewno: całkowitej miłości i chęci bycia z Nim. To ci mogę powiedzieć, ale nie mogę wskazać ci twojej drogi. Kochanie, ja naprawdę nie mogę wiedzieć, co dla twej najgłębszej istoty jest najważniejsze i najpotrzebniejsze – to jest Tajemnica – ale ponieważ bezgranicznie cię kocham, robię wszystko, abyś ze swej drogi nie odeszła
– wstecz. Moja opieka i miłość będą przy tobie zawsze, ale ty i tylko ty opowiesz się za wyborem i nikt z nas nie
może siłą sprowadzić cię tutaj. My ci tylko we wszystkim pomagamy, ale wybór, kochanie, musi być samodzielny.
10 II 1967r.
Nie spotkałam (na odczycie) Bartka, znajomego z AK, któremu miałam przekazać lekarstwo. Przyszło mi na myśl,
że chyba będę musiała mu je zawieźć, na co zupełnie nie miałam ochoty (daleko i takie narzucanie się). Spytałam,
czy koniecznie muszę tam pójść, czy mogę zaczekać...
– Musisz pójść. To jest ostatnia chwila i nie ma na co czekać. On jest zupełnie załamany.
– Co na to jego matka? (Matka Bartka, która też jest z Panem, prosiła moją Matkę o pomoc dla syna – przeze
mnie.)
– Jego matka jest zrozpaczona i prosi cię na wszystko, nie zwlekaj. Ona tak bardzo jest przerażona jego stanem
fizycznym... i psychicznym również.
– Jak mam się zachować?
– Bądź serdeczna i dobra. To jest potrzebne.
– Czy tego sobie nie wymyśliłam?
– Nie, to jest prawda. Chciałaś pomagać i dajemy ci możność. Idź koniecznie, bo to jest już ostatni moment.
– Nie chciałabym się narzucać...
– Nie, nie będziesz się narzucać. Jesteś tam potrzebna. Jego matka prosi cię w imię miłosierdzia, zrób to!
– Powiedz jej, Mamo, że zrobię dla niej to, o co mnie poprosi, bo czuję jej miłość do syna i dobroć. Czy ona to
słyszy?
– Tak, ona to słyszy. Jutro po pracy obie będziemy ci pomagać.
Kochanie moje. Pomaganie to nie przyjemność, to dawanie z siebie tego, czego się nie lubi dawać. I trudu, i
wysiłków, i wielu wyrzeczeń trzeba, ale to tylko jest coś warte. Tym razem trud i twoja miłość własna, ale wiem, że to
zrobisz, córeczko.
1 II 1967r.
– Czy jesteś ze mną, gdy jestem z ludźmi, pracuję, stoję w kolejkach itp?
– Tak, to wszystko mnie interesuje, ale najbardziej to, co ty przeżywasz w duszy – a tylko to jest istotne.
Córeczko, łączy mnie z tobą wspólna miłość do Boga, do Polski, do sprawiedliwości, do prawdy – prawa Bożego
na ziemi. To nas tak mocno łączy ...
– Czy mam opiekuna (Anioła Stróża)?
– Masz, ale nie wolno mi mówić o nim, zaś Pan pozwala mi na opiekę nad tobą niezależnie od jego (anioła)
opieki.
5
– Czy mój Anioł Stróż mnie kocha?
– Tak. Tu nie ma braku miłości; wszystko jest w niej zanurzone.
– Czy pomaganie nie jest nudne lub obciążające?
– Nie, to nie jest przymus, to jest łaska Boża móc pomagać, to największe szczęście; a komuż bardziej niż tobie?
Ojciec myśli tak samo. Tu nie można mało kochać.
27 II 1967r.
Zastanowiłam się nad tym, że moje rozmowy z Mamą nabierają charakteru współpracy w pomaganiu innym.
Matka nawiązuje do tego:
– To są początki naszej współpracy, a potem zobaczysz, co będziemy robiły. Wspólna praca jest możliwa i jest
pozwolenie (Pana) na to, aby móc wam tak pomagać.
Z listu podyktowanego przez Mamę do jej chorej siostry stryjecznej, Jadwigi, więźniarki Pawiaka i Ravensbruck,
przebywającej w domu dla przewlekle chorych w woj. zielonogórskim:
„O cokolwiek prosiłaś, spełniono ci. Chwal Boga za Jego dary, bo nigdy nie są ubogie ani «skąpe», ale trzeba
mocy, aby je dźwigać, a ty, Jadwisiu, ją masz.”
Kiedyś, w młodości, w rozmowie o tym, co chciałyby osiągnąć jako najwyższą wartość, ciotka Jadwiga wymieniła
„męstwo”, Jej siostra Alina –„zdolność miłowania”, Matka moja – „ufność, zawierzenie Panu”. Wszystkie trzy uzyskały
te dary poprzez warunki życia, jakie Bóg im dał. (patrz też rozdz. IV).
5 III 1967r.
Zapytałam Matkę:
– Czy cię nie nudzi to powolne przelewanie myśli w słowa?
– Nie. To pozostaje już na zawsze na dowód, że jest możliwa łączność z nami, i będzie to pierwszy znak na
dowód istnienia życia poza grobem: życia świadomego i pełnego, jakie my tutaj mamy. (...)
Moja córeczko, jestem dumna z ciebie, ilekroć postąpisz ładnie. To bardzo nas zbliża i związuje ze sobą.
W „sprawie” Bartka, a raczej pomocy Bartkowi, który przeżywał rozmaite trudności, tracił chęć do życia, szacunek
dla siebie (pił), otrzymywałam niejednokrotnie wskazówki od mojej Matki. Zdarzało się również, że otrzymywałam je
wprost od matki Bartka. Przytoczone poniżej pochodzą od mojej Matki (z tym że obie matki porozumiewały się i działały razem). Z perspektywy czasu mogłam ocenić, jak bardzo były trafne i ogromnie mi pomogły w zachowaniu się
wobec Bartka.
– Nie trać szacunku dla niego. On może sam jest przekonany o swoim pijaństwie, ale to tylko rozpacz i chęć zapomnienia o „nieudanym” życiu, jak sądzi. To ty masz mu wskazać cel i sens życia: i w ogólności, i jego własnego.
Zrozumie. Nie obawiaj się być szczera. Nie od razu wszystko, ale mów z nim tak, aby sądził, że nie traktujesz go „z
góry”. Mów jak do przyjaciela, do kogoś, kto dużo zrozumie. Zaufaj mnie i jego inteligencji i bądź taka szczera, jak
potrafisz być z kimś bliskim. Nie ma mowy o wyśmiewaniu się z ciebie. To tylko pomoże mu otworzyć się, a on się
dusi. On płaci zaufaniem za zaufanie, a dobrocią za dobroć. Tu nie obawiaj się fałszu i podstępu. Może tylko nie od
razu wszystko, bo to go przytłoczy. Nie „pusz się”, bądź nastawiona na to, jak mu pomóc, jak mu dać trochę nadziei
i radości, a my ci podpowiemy. Dobrze to robisz i wierzymy, że dasz sobie radę.
Zastanowiło mnie, dlaczego właśnie matka Bartka może prosić bezpośrednio o pomoc dla syna, bo tego pragną
zapewne wszystkie matki, i któregoś dnia zapytałam ją, czy aby nie ofiarowała Bogu swego życia za życie syna (była
aresztowana przez gestapo; Bartek, jedyne dziecko pozostałe jeszcze przy życiu, zdążył po przyjściu Niemców
wyskoczyć przez okno i zbiec). Odpowiedziała mi:
– Tak, dziecko, ale nie wiedziałam, że do tego dołożę kilkanaście lat choroby i inwalidztwa (była tak bita, że miała
uszkodzony kręgosłup).
2 IV 1967r.
– Oddałaś to Jezusowi (Bartka i jego losy), a On nie zawiódł nigdy nikogo. Jego słowo i moc są nie do złamania,
i nigdy nie stracił ten, co Mu zaufał. Módl się codziennie, polecaj, przypominaj, bo to twój braterski obowiązek, ale ufaj
i bądź spokojna.
Potrzebne było, abyś ty prosiła, a my tu również nie ustajemy w błaganiach. Ale wy na ziemi macie ogromne
łaski i wszystko będzie wysłuchane, o co poprosicie z ufnością. Bo ufność jest potwierdzeniem wiary i miłości, więc
oznacza, iż wierzycie i kochacie – nie widząc – Tego, który tu jest z nami, w pełnym świetle. Dla wierzących, dla ich
ślepej wiary On wszystko zrobi przez miłosierdzie, które wywołujecie. To jest ta wasza wielka szansa i możliwość.
Wzywaj Go poprzez miłosierdzie i ślepą dziecinną ufność w pomoc, którą On wam da na każde wezwanie. Bo pragnie
6
darzyć, pomagać, być wzywany, bo tak bezgranicznie nas kocha i czeka na każdy najsłabszy szept, aby iść, spieszyć
z pomocą, dawać – rozumiesz – dawać wszystko, całkowicie, hojnie, ale nie narzucając swoich darów nikomu, tylko
na wezwanie, zrozum, tylko jeżeli człowiek sam chce, nie inaczej – bo istnieje i szanowana jest przez Stwórcę wolna
wola stworzenia.
To działanie Boże jest cudowne w swojej wspaniałomyślności i delikatności. Ale też nadużywacie albo nie prosicie,
a można i trzeba bez przerwy o wszystko i wszystkich ludzi prosić...
5 IV 1967r.
– Moja malutka, cieszę się, że chodzisz często do Komunii świętej. Gdybyś wiedziała, co daje Komunia, chodziłabyś codziennie.
Pomyślałam o spowszednieniu.
– Bóg nigdy „spowszednieć” nie może. On wzrasta w człowieku i coraz silniej poprzez nas promieniuje, działa na
zewnątrz, daje światło innym ludziom.
9 IV 1967r.
– Dobrze, żeś jednak poszła do Komunii świętej. On (Jezus) zmywa z nas wszystek brud i odradza nas na nowo.
Słyszałaś Jego głos. Uszanuj go i zapamiętaj na przyszłość. To wielka łaska i bądź jej warta.
Kiedy przepraszałam po Komunii świętej, że jestem taka brudna, usłyszałam:
– Ja jestem czysty, okryję cię swoim płaszczem. Zrozumiałam, że Jezus zdejmie ze mnie każdy brud, a tylko
muszę przyjść do Niego – lepiej nawet brudna niż wcale.
Bóg jest Miłością
18 IV 1967r.
– Proś Chrystusa Pana do naszego domu jako lekarza dusz i mistrza. On zawsze chce pomagać i leczyć, a ty w
Jego obecności będziesz silniejsza i spokojniejsza.
Bóg w tej chwili pozwala na uchylenie przed wami zasłony dzielącej ludzkość; korzystaj z tego i przez ciebie
niech korzystają inni. To Jego miłość daje nam prawo dzielenia się z wami naszym doświadczeniem, wiedzą, możliwościami wprost cudownymi – pomagania wam. I my nie przypuszczaliśmy, że Jego miłość, zaufanie, wielkoduszność, dobroć dla nas i dla was, dla całej Polski, przeszłej, teraźniejszej i przyszłej, może być tak ogromna, taka
przechodząca wszelkie, nawet nasze wyobrażenia! Widzisz, trudno o tym pisać nawet tu, u nas znających i rozumiejących Jego prawa, Jego sprawiedliwość, Jego miłość do nas. Żyjemy w zachwycie, w uniesieniu, we wdzięczności, w
niemożności oddania Bogu należnej Mu chwały. Pomóżcie nam w tym!
Bóg jest Miłością; dla nas (Polaków) – miłością nagradzającą, miłosierną, błogosławioną. Mimo wszystko, cośmy
przeszli od pokoleń, Jego miłość tak przerasta nasze zasługi, że są jak płomień świecy przy pełnym blasku słońca.
Nic tylko miłość i wdzięczność, miłość i wdzięczność – tylko to Mu się należy. On, to Ojciec wzruszony, kochający,
kojący ból, wnoszący radość, opiekę i błogosławieństwo; wszystkie dary Jego królestwa są dla nas! On się dzieli z
nami, daje wszystko. (...)
Gdy mówię ci o Bogu i czujesz radość, to jest to bardzo słabe odbicie tej radości, w której my przebywamy stale.
Dzielę się nią z tobą, a mam wrażenie, że udzieli się też ona wszystkim, którym to będziesz czytała. Wiem, że słysząc
to, co mówię ci o Nim – tak bardzo nieudolnie – jednak zaczynasz lepiej, prawdziwiej odczuwać, kim On jest, i siłą
rzeczy – bardziej Go kochać. Wiem, że chcesz to mówić wszystkim, którym możesz: „Taki jest On!!!”
Córeczko, wiem, że w miarę jak twoje zrozumienie będzie wzrastało, będzie się rozwijała twoja miłość do Niego
– nie może być inaczej – a w miarę wzrostu miłości w nas wzrasta i zrozumienie, i chęć dzielenia się swoją miłością,
pragnienie budzenia jej w innych. Gdybyż można było przed całą ziemią ukazać Go w Jego pełnym blasku, w całej
sile miłości do nas – nie mogłoby istnieć kłamstwo ani żadne inne obiekty miłości prócz Niego. Ale niestety...
Na ziemi jest jednocześnie wiele „szkół” (stopni rozwoju), co doskonale wiesz, ale nie wiesz tego, że nawet najniższa z nich zdolna jest do pojęcia Boga. Gdybyż przedstawiono Go od razu właściwie, nie strasząc, nie robiąc z
Niego „stróża praw”, „dozorcy”, „kata”, „surowego sędziego” – wszystkiego, co jest Jego zaprzeczeniem, a co służy
jednym do straszenia lub trzymania w ryzach innych ludzi – w Jego imię! To wprost przerażające, jak my sami szkodzimy sobie i bliźnim swoim. Staraj się, gdzie możesz, prostować fałszywe mniemania.
Każdy jest zdolny do zrozumienia, że istnieje Miłość bezgraniczna, wspaniałomyślna, królewska i ojcowska
zarazem, że nie ma ludzi „mniej” lub „bardziej” kochanych, że nie istnieje „kara Boża”, a tylko pomoc Jego i ratunek
wśród „kar”, którymi my sami usłaliśmy ziemię. Ani jedna wina jednostkowa przeciwko Jego prawom, a szczególnie
przeciwko prawu miłości bliźniego, nie ginie; przeciwnie, obciąża wspólny los wszystkich. Dlatego przebaczanie lub
7
branie na siebie przykrości w duchu spłacenia długów własnych, a i innych ludzi, nie jest żadną zasługą – jest podstawowym naszym obowiązkiem. Oczyszczamy w ten sposób atmosferę duchową ziemi. To ważne, a szczególnie
teraz, kiedy wielu ludzi będzie mówiło: „za co mnie to spotyka?” Nigdy „za karę” – zawsze wraca własny stosunek do
ludzi, własna nasza niechęć, nieżyczliwość, brak miłości, potworna obojętność lub lekceważenie cudzych cierpień.
Mów to, pytaj ich i siebie: „Czy nigdy nie skrzywdziłam, nie obciążyłam? Czy zawsze pomogłam? Czy nie były mi obce
cudze bóle i strapienia, którym mogłabym ulżyć? Czy nie ominęłam w życiu wielu potrzebujących pomocy w pośpiechu
do własnych spraw?” A tak właśnie wraca do ludzi ich brak serca, współczucia i miłosierdzia. Piękne słowo „litość”
zostało zdewaluowane do znaczenia jakiegoś łzawego gestu, gdy w rzeczywistości jest wspaniałą drogą miłości
bliźniego, drogą budzenia w sobie zdolności współodczuwania, chęci pomocy, podzielenia z innymi ich ciężarów,
ulżenia im, a więc drogą rozwijania poczucia wspólnoty, współodpowiedzialności, wspólnej braterskiej drogi dzieci
Bożych. Jeżeli tego nie obudzisz w sobie na ziemi, tu nie będziesz mogła – marząc o tym – nieść pomocy, będziesz
pozbawiona możliwości współpracy, wspólnego, braterskiego szczęścia. Wiesz, że tu wzrasta szczęście nasze
poprzez szczęście każdego z nas i wzajemnie. Ja na przykład otoczona jestem atmosferą miłości, radości, przyjaźni
nieskończonej ilości ludzi – nie tylko rodziny, wszystkich, którzy kochają to, co ja – a moja radość i szczęście wciąż
rośnie w miarę poznawania Jego praw, Jego miłości i dobroci, w miarę doznawania Jej dowodów. Córeczko, czy
mogłam przypuszczać, że to mnie czeka?
Tłumacz bliskim ci ludziom, że żadne jogi, żadne ćwiczenia, żadne pozycje ciała ani nic, co jest mechaniczne –
do Boga nie zbliży. Ale nawet analfabetę lub niedorozwiniętego umysłowo zbliża ku Niemu każdy akt miłości bliźniego.
Kiedy serce ci się ściska na widok krzywdy czy niesprawiedliwości, jesteś blisko Niego, bo czujesz jego miłością –
chęcią pomożenia, pomocy, współczucia. Tak staraj się żyć...
Jaka to musiała być miłość!
17 IX 1967r.
– Tych, którzy kochają Go i pragnęli w życiu służyć Mu, obdarza On w swoim niebieskim królestwie darami tak
przechodzącymi ich marzenia, że nie sposób tego opisać. Czyż ja, córeczko, mogłam spodziewać się takiej nagrody?
I za co? Cóż ja zrobiłam? A ile okazji zmarnowałam, wiesz, córeczko, dobrze. A jednak jestem kochana, przyjęta, otoczona szczęściem bezgranicznym, wiecznym, pełnym radości, wiedzy i piękna!
Kochanie, ja tylko chciałam zaufać Mu całkowicie. W ostatniej chorobie (był to paraliż lewostronny – skutek
choroby nadciśnieniowej i wylewu – przy zachowaniu całkowitej przytomności i mowy) oddałam się w Jego ręce, uznałam Jego miłość do mnie za prawdę pełną, rzeczywistą, konkretną. Uwierzyłam Mu! To tak mało! Proszę cię, uwierz
mi i spróbuj zrobić to samo – zawierzyć całkowicie, absolutnie, bezkrytycznie. Przecież niczego innego nie pragnę,
jak tego, abyś była tu z nami, abyś mogła być tak szczęśliwa, jak tego pragniesz i więcej...
Jeżeli nie możesz od razu, przynajmniej powtarzaj często: „Jezu, ufam Tobie”. Polegaj na Nim, składaj swoje
ciężary na Jego ramiona: On je po to do ciebie wyciąga. Jego przebite ręce, zranione są także dla ciebie. Nie odtrącaj
ich, spójrz choć na chwilę na rany. Dłonie wyciągające się teraz dla ciebie, po ciebie, do ciebie – były przybite na
krzyżu! Zrozum swoją nieczułość, niewdzięczność, niepojętą po prostu obojętność na to, co zaszło na Kalwarii. Przecież to Miłość sama zeszła na ziemię!
Kochanie, błagam cię po prostu! Pomyśl, zastanów się, jaka to musiała być miłość, i staraj się myśleć o tym częściej. Żyj w Jego obecności. On naprawdę jest blisko, ale Jego delikatność jest tak wielka, że nigdy nie narzuci ci
swojej wielkości. Czyż dlatego można tak odpychać Boga? Nie rań Go, kochaj! Kochaj ze wszystkich sił, z całej mocy
serca!
W królestwie Chrystusa
8 XI 1967r.
– Pytasz, czy my jesteśmy w niebie. „W domu Ojca mego jest mieszkań wiele”. Żyjemy w jednym z nich, w tym,
w którym szczęście nasze jest najpełniejsze. Ale to nie jest zamknięcie, „więzienie”, to własny wybór, a dostęp otwarty
jest zawsze i wszędzie. Ale niebo to nie miejsce, to stan szczęścia, i zapewniam cię, że więcej nie moglibyśmy znieść
w tej chwili, choć wiemy, że otwarta jest przed nami nieskończoność i wieczność. Dlatego poczucie czasu zanika, jest
nieistotne. Nie ma pośpiechu, niemożności zdążenia, groźby choroby czy starości, bo to ma znaczenie tylko wobec
śmierci.
W tej „chwili” jesteśmy skupieni na jednym „zadaniu” – pracy z wami, dla was, dla Polski, bo o to prosiliśmy i to
nam Bóg w swoim miłosierdziu zlecił. Tą pracą możemy wykazać Mu swoją miłość najpełniej.
Jaka pomoc otacza każdego, kto odpowiada na nasze pragnienia i chce służyć Bogu lub któremuś z Jego praw.
„Świętych obcowanie” nie jest towarzyską konwersacją – jest ścisłą i piękną współpracą, która trwa od chwili, gdy
8
Jezus dał nam możność spieszenia wam z pomocą, gdy swoją miłością do was – czyli czynną miłosierną miłością –
podzielił się z nami i włączył nas do pracy nad zbliżeniem Jego królestwa.
27–28 I 1968r.
– Mamo! Ojciec Ludwik mówi, że „tam się wszystko wie w Bogu, a więc w prawdzie”. Dlaczego mówisz np. „O
ile ktoś postąpi tak i tak”? Przecież tam nie powinniście się mylić: Bóg wie, jak kto zadecyduje, a więc wy też wiecie
to w Nim.
W ogóle, gdzie Ty jesteś, co to za „miejsce”: niebo, czyściec czy jak to nazwać? I dlaczego wolno wam nawiązywać z nami łączność?
Jesteśmy obywatelami Jego królestwa
– Chcę ci odpowiedzieć, może od najważniejszych spraw zaczynając. To „miejsce”, w którym jesteśmy, jest
kręgiem miłości Boga poprzez swój naród. Jesteśmy włączeni w Ciało Mistyczne Chrystusa, w Jego Kościół wieczny;
jesteśmy obywatelami Jego „królestwa niebieskiego”, które czeka na dopełnienie się wami, aby stanowić jedność.
Królestwo Chrystusa – prawdziwy Kościół powszechny – czyli jedność wszystkich ludzi połączonych wzajemną miłością, otoczonych Bożą miłością i żyjących w niej. Królestwo Chrystusa jest jeszcze niepełne: jest rozdzielone na „żywych” – w Nim żyjących i „umarłych” – tych, którzy Boga odrzucili lub odrzucają, czyli „żyją” na ziemi, jak wy teraz, i
wybierają nieustannie. „Umarli”, to ci, co żyją poza Bogiem, nie mają w sobie miłości i odrzucają ją lub odrzucili raz
na zawsze, to znaczy umarli poza Bogiem, bez łączności z Nim, bez miłości, i nie weszli do Jego królestwa. Jeżeli
jeszcze żyją na ziemi, zawsze jest nadzieja, że obudzi się w nich miłość do Boga – i wszyscy nad tym powinniśmy
pracować wspólnie. My to robimy i wy, a o ile większe byłyby wyniki, gdyby trwała między nami łączność i współpraca.
Świętych obcowanie
– Istnieje dogmat Kościoła: „świętych obcowanie”, czyli pomoc tych, którzy już opowiedzieli się za Bogiem, uznali
i wybrali Go jako dawcę miłości i życia i są z Nim, dla tych, którzy jeszcze się szarpią i wahają w wyborze. Tę pomoc
możemy nieść wszyscy, którzy jesteśmy tu z Nim, bo to Jego miłość do nas i dla was daje nam to prawo. Ale nie
wszyscy jesteśmy jednakowo „oczyszczeni”, jednakowo „święci”, czyli nie w każdym z nas jest jednakowa siła miłości
Boga. Mimo to On pozwala nam na pomoc wam i kocha nas całkowicie, a miłość do Niego w nas wzrasta nieustannie
i temu wzrastaniu nie ma końca. Według nas to jest „niebo”, bo On jest z nami, a my żyjemy w Nim, ale to jest nadal
doskonalenie się, oczyszczanie, wzrost poznania, mądrości, a przede wszystkim rozwijanie miłości. To jest ciągły
ruch, pęd, pragnienie wykazania swojej miłości – i właśnie dlatego On daje nam te możliwości pomagania wam, aby
nam dać pole działania, na którym możemy wykazać twórczością, działaniem siłę swojej miłości, a także naprawić
swoje błędy, tam gdzie one miały miejsce.
Chcę ci powiedzieć o moich wadach. Widzisz, wiele z nich było mi danych, aby „trudniej” było mi żyć, a więc, abym
więcej mogła zdobyć, bo tylko to się liczy, w czym przezwyciężysz swoją naturę – to, czym cię obdarzono w celu
przezwyciężenia. Ja miałam trudne zadanie, usposobienie wrażliwe, ale bardzo naiwne. Skarżysz się na moje nietakty. Nie robiłam ich umyślnie. To wina małej zdolności zrozumienia osób o odmiennych od mojej osobowościach.
Brak mi było całe życie miłości wyrozumiałej, prawdziwej, głębokiej. Owszem, znalazłam ją w twoim ojcu, ale nie
rozumiałam tego. On był taki inny ode mnie, a ja pragnęłam okazania mi uczucia. Jak dobrze cię teraz rozumiem,
córeczko. Jak bardzo ci współczuję! Ale z drugiej strony brak prawdziwej miłości ułatwia zrozumienie, gdzie ona jest.
Ten głód przyciąga do Boga. I tak jak mnie, tak samo i ciebie doprowadzi do Niego. Wierzę w to. Przecież rozumiesz
już, córeczko, że nigdzie we wszechświecie całym nie ma nic poza Nim i Jego miłością, Jego nieogarnioną miłością.
Tylko to! Zaufaj Jego miłości całkowicie! Nie bój się polegać na Nim!
Zaufaj Bogu, jak my Mu ufamy
– ON wie o was wszystko, ale żaden z nas nie ośmiela się wypytywać Go, najwyżej prosi, oręduje, błaga, a poza
tym ufa Mu, bo tu jest widoczna w pełni Jego miłość, miłosierdzie i moc. Nikt z nas tu, kto w Jego ręce złożył los swoich
najdroższych pozostawionych na ziemi, nie zawiódł się nigdy na Jego opiece. Dlatego tak często spotyka się szybko
po sobie następującą śmierć ludzi kochających się, że On daje się ubłagać tęsknocie i prośbie tych, co przyszli tu pierwsi.
Jesteśmy jednym Kościołem, w którym żyje Bóg, a Ciało Mistyczne Chrystusa wzrasta i wciąż pięknieje. Tu nie
ma końca wzrostu, a jest to wzrost miłości w nas. Nią oczyszczamy się i wtedy jesteśmy zdolni do przyjęcia i oddania
Mu jeszcze większej miłości. Tego się nie da opisać!
Moja droga córeczko. Tylko Bóg wie, ku czemu przeznaczył poszczególne dusze. My wiemy tylko, że przeznaczeniem każdej jest dążenie do Boga, do włączenia się w Jego Kościół mistyczny, Jego królestwo, ale jakimi
9
drogami Jezus duszę prowadzi, nie wiemy i nie wiemy, jaka droga jest dla niej najlepsza. To jest Jego dzieło.
On jest naprawdę z każdym z nas! I mnie prowadził – teraz wiem z jaką niezwykłą delikatnością i miłością – i
ciebie też prowadzi – a w tym wypadku ja staję na uboczu, bo nigdy bym nie potrafiła tak cudownie tobą kierować jak
On. On zna ciebie jak ojciec, brat, przyjaciel, jak twórca – swoje dzieło zamierzone i stworzone dla wypełnienia Jemu
wiadomego zadania. Czyż ja mogę tu wkraczać? Wiesz sama, że tylko staram się, jak mogę, mówić Ci o Nim. Pragnę
nade wszystko, abyś się zwróciła ku Niemu, zaufała Mu w pełni, pokochała, uwierzyła w Jego miłość do ciebie, bo
przecież pragnę twojego szczęścia, córeczko.
Myślę, że zrozumiałaś, że polski krąg miłości obejmuje wszystkich, którzy tą drogą idą ku Niemu i są włączeni w
Jego Kościół, w Jego królestwo. My sobie wzajemnie pomagamy z największą miłością i braterstwem, ale przecież
wszystkiego nie mogę wiedzieć. Tak niedawno tu jestem i tak bardzo związałam się z tobą, a tu „poznawanie” też
postępuje i rozwija się. Już raz mówiłam, że wiedza „w Bogu” – to wiedza „w Prawdzie”, ale też nie wszystko naraz.
To, co wiem, wiem prawdziwie, ale nie przenikam wszystkich tajemnic Bożych – chyba rozumiesz, że to nie jest
możliwe.
Bóg wie, jakie będą drogi każdego człowieka. Ale my nie zawsze. Owszem, jeśli chodzi o bliskich nam i drogich,
Bóg uchyla nam tajemnicy, a także przyjmuje nasze prośby i błagania, nasze wstawiennictwo. Znamy też Jego
miłosierdzie. Ale trudno, żebym się nie niepokoiła o ciebie. Po prostu martwię się, gdy okazje marnujesz, bo wiem,
ile już straciłaś, i wiem, jak się tego tutaj żałuje. To nie znaczy, że „cierpię”, ale współczuję wraz z tobą; z racji naszej
łączności jesteśmy tak związane, a nasza struktura tu jest tak subtelna, że w jakiś sposób czuję to co i ty, a kiedy poddajesz się złym myślom, depresji, zniechęceniu, rozpaczy, nasza łączność rwie się i zanika. Wtedy nie mogę ci już
tak pomagać, a to jest duży „ból”, wierz mi.
Trudno to wytłumaczyć, ale kiedy jest mowa o tym, że Jezus „cierpi” z powodu obojętności dusz, to jest to prawda,
bo chociaż „Bóg cierpieć nie może”, ale zostaje ograniczony w swojej chęci dawania, pomocy – chociaż to On sam
dał ludziom możność odrzucenia lub przyjęcia Jego pomocy.
Myślisz o moich cechach, które pozostały i po śmierci? Widzisz, my cali, prawdziwi jesteśmy tutaj, tacy, jakimi nas
Bóg chciał mieć; im bardziej w całej (właściwej każdemu) – pełni, tym bardziej kochający, jaśniejący miłością. Ale i tu
jest ciągłe dojrzewanie, rozwijanie się, zbliżanie do Boga. Nie ma tylko możności grzeszenia, czyli zaprzeczania Jego
prawom, bo znając je, rozumiejąc i kochając, nie można im zaprzeczać. To tylko na ziemi jest czas wyboru, a ponieważ
z własnej winy doprowadziliśmy do tego, więc każdy z nas musi jeszcze raz osobiście, w swoim imieniu wybrać
świadomie i poprzeć czynem lub myślą swój wybór, nosząc na sobie ze wspólnej winy wynikłe zaćmienie jak gdyby
wszystkich władz duchowych (grzech pierworodny). Każdy sam musi wypowiedzieć się życiem, przykładem. Tu są
ci, którzy wybrali Jego.
Ja tylko zaufałam
– I ja wybrałam; potwierdziłam swoje zaufanie, oddając się z całkowitą miłością i ufnością w Jego ręce w czasie
ostatniej mojej choroby. Ona mi wiele dała. Zrozumiałam, że tylko na Nim mogę się oprzeć i że On mnie kocha. Że
cokolwiek daje, jest to darem Jego miłości, bo zbliża człowieka ku Niemu, a nawet że to Jego delikatność tak kieruje
człowiekiem, że ułatwia mu śmierć odcinając powoli jedno przywiązanie za drugim, aż widzimy się całkowicie nadzy,
bezsilni, bezbronni, ale zupełnie ukryci w Jego ramionach pełnych miłosierdzia.
Byłaś przy mojej śmierci, ale nie wiesz, jak lekka była, jak szczęśliwa. Jeszcze nie umarłam zupełnie, a On już
był przy mnie. ON sam witał mnie i przyjmował jak ojciec, jak przyjaciel, jak opiekun. Jego słowa powiedziane z radością: „Teraz już na zawsze jesteś ze Mną!” Ta dobroć, żebym nie zdążyła się nawet przestraszyć. Ta miłość tak rozumiejąca mnie, że przyszła uprzedzić wszystko, obdarować, podtrzymać, uprzedzić przestrach i od razu dawać, tulić
do serca, wynagradzać cierpienia, zmęczenie, ból i trwogę ostatnich dni. Nie widziałaś ich, ale były. Tak bardzo się
bałam agonii (tyle o tym czytałam), sądu, sprawiedliwości Bożej, na którą zasłużyłam. A zamiast tego przychodzi On
i cieszy się, że może mnie mieć u siebie. Czy Ty to rozumiesz? Taki jest ON!
Ty możesz być z Nim codziennie. Korzystaj, proś, rozmawiaj. On dla ciebie teraz (w życiu na ziemi) jest jak ojciec
dla malutkiego dziecka. Wy teraz możecie wszystko, bo Jezus tak ogromnie współczuje wam. Mów to ludziom i sama
bądź częściej w Jego obecności.
Nasza współpraca jest pomaganiem ludziom, a pomocą jest też każde zwracanie ich myśli ku Bogu. Tym, którym
możesz, czytaj to, co ja ci mówię o Bogu, o naszym życiu, o Jego miłości do was i do nas.
Utrata każdej duszy jest wspólnym bólem nas wszystkich
Trzeba zrozumieć, jaka batalia toczy się o każdą duszę ludzką. Każda jest równie bezcenna i utrata każdej jest
wspólnym bólem nas wszystkich – jest odrzuceniem, zlekceważeniem, pogardzeniem przez drobinę ludzką niepraw-
10
dopodobną ofiarą miłości Chrystusa, ogromem miłości, współczucia, miłosierdzia! A ile w tym naszej wspólnej winy...?
Widzisz, to my powodujemy naszym postępowaniem (mówię o naszym życiu na ziemi) to, że tak trudno jest naszym
bliźnim uwierzyć w miłość Boga ku nim. Popatrz na Bartka. On zaznał w życiu tyle podłości, zdrady, podstępu i fałszu,
że nie jest w stanie uwierzyć, choć chce tego. (...) Jezus chce go mieć i nie jest to niemożliwe, bo Bartek całkowicie
kocha Polskę i gotów jest na każde poświęcenie dla niej. Tak że, mimo iż żyje poza Bogiem i wydaje mu się, że Go
odrzucił – kocha Go, szuka i tęskni, a to szukanie i tęsknota zawsze jest zaspokajane. Miłość wychodzi na spotkanie
naszej miłości ludzkiej.
Decyduj sama
28 VI 1969r.
– Wiem, że rozumiemy się „bez słów”, zupełnie, tak teraz, jak i wtedy, „w życiu”. Tak być powinno. Kiedy jest
wspólna miłość i wspólny cel, nie są ważne przeciwieństwa charakterów i drobne zadrażnienia. Przechodzi się ponad
tym, co przemijające, nabyte, mało znaczące, na rzecz tego, co jest trwałe, istotne, wieczne.
Dla nas „sprawy życiowe” drobne, codzienne, wynikające z układów, w których się żyje, są niezauważalne, nie
warte uwagi. Dopiero przypominać sobie trzeba, jak były one ważne i dla nas samych. Poza tym nie chcemy pozbawiać cię samodzielności decyzji. Chciałabym, abyś ufała nam w pełni, czyli wierzyła nam, polegała na naszych opiniach
i radach, czuła się pod naszą opieką zupełnie bezpieczna, lecz nie – abyś straciła chęć do decydowania o sobie.
Rozumiesz mnie, prawda?
– Czy to znaczy, że odmawiacie mi pomocy?
– Nigdy ci nie odmówimy, ale to jest twoje życie i ty sama za jego przebieg odpowiadasz. Ty wybierasz. Chodzi
o wybór, o wolność decyzji; szanujemy ją, jak uszanowano naszą. (...)
Są ważniejsze sprawy niż zdrowie czy żelazne siły, a to, że nie „czujesz się dobrą”, jest prawidłowe. Nie jesteś
nią, tak jak i wszyscy wokół ciebie. Jesteś po prostu taka, jak wszyscy ludzie, a nie „nadzwyczajna”. Wszyscy jesteśmy
niegodni i „nie w porządku” względem Boga. Nikt niczego sam nie dokona, a tylko dzięki Jego podtrzymaniu. Nie dziw
się Jego wyborowi, bo On zna cię lepiej i daje ci taką drogę, na której twoje możliwości – też Jego dary – będą lepiej
wykorzystane. Ty tylko przyjmuj i wykorzystuj Jego dary. Bóg daje według kierunku miłości, a nie wbrew temu, co
człowiek do kochania wybiera. Tak i my otrzymaliśmy. Jeżeli nie „zakopiesz” swojego talentu, spełnisz Jego wolę, a
wtedy będzie tak, jak tylko może być najlepiej; ty też rozwijasz się i mam nadzieję, że z taką pomocą coraz szybciej.
Nie niepokój się, a poddawaj Jego działaniu. To wszystko.
Chrystus oparciem w chorobie
29 IX 1976r.
– Moja córeczko kochana. Słyszałam twoje myśli o mnie. Tak się stało, jak myślałaś. Chrystus przygotowywał
mnie do życia w szczęściu poprzez zniechęcanie mnie do wszelkich wartości ziemskich, podtrzymując mnie i dodając
sił. Był przy mnie przez cały okres choroby. Pozostawił mi czas, abym otrząsnęła się z szoku i sama wybrała kierunek:
narzekania i rozpaczy czy też oparcia się na Nim. Wierzył, że kocham Go prawdziwie i nie odrzucę Go pomimo
nieszczęścia, które na mnie spadło. Jestem Mu za to nieskończenie wdzięczna, bo tylko to, co się wybiera na ziemi,
ma wagę dla nas na wieczność. Tu nie ma wyboru: wszystko jest jasne, złudzenia i pomyłki nie istnieją; ale też za
takie nasze życie – tu – On zapłacił swoją Krwią. On i tylko On jest twórcą naszego szczęścia. On zbudował nam dom
sam – swoim trudem, swoją decyzją, swoją miłością do nas.
Jeśli możesz, pamiętaj o tym. Trzeba Mu naszej miłości, wierności, zaufania w próbach, wtedy kiedy możesz Mu
swoją postawy wykazać pamięć i wdzięczność. A tobie potrzebna jest nieustanna świadomość Jego obecności, a więc
Jego miłości, którą cię otacza i chroni. Bądź w niej zanurzona, chciej w niej żyć świadomie, a więc odczuwając Jego
kierownictwo, przyjmując Jego miłość i odpowiadając na nią.
Córeczko. Staraj się rozmawiać z Chrystusem, mów Mu o swojej miłości i zaufaniu i słuchaj cicho i w skupieniu
odpowiedzi. On pragnie żyć z nami, brać udział w naszym życiu, radzić i wspomagać. Proszę cię, myśl o Nim, do
Niego zwracaj się po rady, słuchaj.
...dlatego, że On nas kocha
19 III 1977r.
– Witaj, córuś. Cieszę się, że myślisz o mnie.
W przypływie braku zaufania do słów Matki, że jest z Panem, zaczęłam się martwić, że nie zamawiałam Mszy
żałobnych za Mamę, że może były one potrzebne.
Chcę ci tylko powiedzieć, żebyś się nie trapiła. Od początku jestem w królestwie Chrystusowym, w naszym
11
prawdziwym domu. Widzisz, Chrystus Pan nie żąda doskonałości, a tylko – miłości. Miłość swoją możemy okazać
Mu jedynie poprzez przyjęcie Jego woli, jeśli nie z radością, to pokornie, z ufnością, że On wie, co robi i że nas kocha.
Trudno przyjąć paraliż i takie szpitale, i taki dom dla przewlekle chorych, w jakich ja byłam – z radością, ale przyjęłam
to jako wolę Boga i postanowiłam szukać pociechy i oparcia u Jezusa. On był tym tak wzruszony, taki szczęśliwy, taki
ze mnie dumny...
Tutaj to zobaczyłam i zrozumiałam, że żadna możliwa „świętość” ludzka nie jest dostateczną „opłatą” za wstęp
do żywota wiecznego. Za nasze szczęście w domu Ojca zapłacił On swoją ofiarą. My tu przybywamy nie za zasługi
własne, ale dlatego, że On nas kocha, a białą, najczystszą z szat, która umożliwia nam przyjęcie takiego ogromu
szczęścia, jest miłość do Niego.
Ufna pewność Jego miłości (pomimo wszystko) wystarczyła Chrystusowi, aby wprowadzić mnie do swego
królestwa. Odeszłam od ciebie z Nim i On wprowadził mnie do swego domu. Od przejścia, czyli „śmierci”, czyli niezauważalnego momentu, w którym On przesłonił mi cały świat i Jego, już jawna, Miłość ogarnęła mnie. Jestem zawsze
z Nim i nigdy nie będę już samotna i nieszczęśliwa, a nieustannie w pełni radości, pełni miłości i szczęścia naszego
– tu. Tak że modlitwy za mnie nie są mi „potrzebne do zbawienia”, ale proś mnie, córeczko, o pomoc, o wszystko i
włączaj mnie w swoje modlitwy – będziemy się modlić za ludzi wspólnie, ty i my.
Narodziny dla nieba
W trzecią rocznicę śmierci.
– Błogosławieństwo daję ci w tym dniu, który jest trzecią rocznicą mojej „śmierci” – moich prawdziwych narodzin,
przejścia do życia wiecznego i przyjęcia do Jego wspaniałego królestwa. Nigdy nie zapomnę, córeczko, twojej troskliwości i ból, który ci w tym dniu zadałam, pragnę złagodzić – zatrzeć wspomnienie tego przeżycia. Dlatego proszę cię,
nie rozpamiętuj go, nie staraj się przypominać sobie nastroju i atmosfery tamtego szpitala, bo to była dla nas obu Golgota, a staraj się wyobrazić sobie to, co ja ci o mojej „śmierci” opowiedziałam. Przypomnij też sobie radość, którą odczułaś. Nie chcę, abyś w każdą rocznicę płakała.
To najuroczystszy dzień w istnieniu tych, których Jezus witał i przyjmował do siebie, to wejście na królewskie
wieczyste gody, a dla mnie to było szczęście tak niespodziewane, niewyobrażalne. Sama zobaczysz – wierzę w to!
– że jest to najcudowniejsza chwila: koniec próby, cierpień, tęsknoty, lęku i niepewności, koniec wszystkiego, co złe.
Pozostaje już tylko radość, radość, szczęście na wieki!
W ósmą rocznicę.
– Moja córeczko. Żebyś wiedziała, jaka to była dla mnie uroczystość. Jak wypuszczenie z więzienia połączone
z przyjęciem do domu, do Ukochanego, który okazał się królem niezmierzonego królestwa i który czekał na mnie –
rozumiesz? – czekał z utęsknieniem, aby przygarnąć takie nic, jakąś tam chorą i powiedzieć jej o swojej do niej
miłości, nieskończonej i stałej, która otaczała mnie przez całe życie, i o swoim – Jego! – szczęściu z powodu zdobycia
mnie dla siebie.
Dla ciebie to powinna być rocznica radosna przez zrozumienie mnie. A sprawy pogrzebu i twoich smutnych dni
odrzuć, bo przecież nie po to sięgamy do wspomnień, żeby przeżywać ponownie najgorsze dni i ponownie rozpaczać.
Byłoby to niedorzeczne, prawda?
Dziwisz się, że jestem z Nim, u Niego – oczywiście w niebie, czyli w Jego królestwie – ale pomyśl, przecież to
nie ze względu na moją „świętość”, a ze względu na Jego miłość do mnie chciał mnie mieć. Ponieważ On mnie kocha!
BARTEK
W Wielkim Poście 1968r. dowiedziałam się z nekrologu w gazecie o nagiej tragicznej śmierci Bartka. Byłam wtedy
w pracy, ale znalazłam chwilę samotności i, wstrząśnięta, zwróciłam się do Matki, zarzucając jej, że wprowadziła
mnie w błąd, bo miałam przecież z Bartkiem współpracować. Mówi Matka:
– Nie oszukaliśmy cię. Tak miało być. I miała być współpraca pomiędzy tobą a nim. Posłuchaj mnie:
Najważniejszą sprawą dla człowieka jest wybór, bo on jest opowiedzeniem się na zawsze już za Bogiem lub
przeciw Niemu. Bartek nie przegrał! Jest tu. Jest z nami. Jest ze swoją matką i bratem, pomimo wszystko. Kochanie,
myśmy go przyjmowali: nie cierpiał, nie męczył się, przeszedł szybko na naszą stronę. Jest tu! Nie jest stracony! Jest
kochany!
Córeczko, on został zaszczuty, nie miał już więcej sił, aby walczyć. Jezus to zrozumiał i dał mu w swoim
miłosierdziu śmierć. To nie było samobójstwo umyślne, to było oszołomienie, nacisk psychiczny tak silny, że nie mógł
12
się mu oprzeć. Był za słaby. Gdyby była nadzieja, że się podźwignie, walczylibyśmy o niego, ale był tak bardzo słaby,
tak umęczony, tak strasznie obolały.
– Czy mogę z nim mówić?
– On jest teraz jeszcze bardzo słaby i zmęczony. Taka zmiana, to jest niesłychany wstrząs, olśnienie, radość,
szczęście – i do tego trzeba się przyzwyczajać.
– Przegraliśmy walkę o niego.
– Nieprawda! Udało się! Inaczej niż to sobie wyobrażałaś, ale udało się. Bartek jest z nami, nigdy już nic mu nie
zagrozi. Został uratowany! Wasza pomoc, wasze starania przyniosły owoce...
Bądź jutro na pogrzebie. Będzie tam. (...) Będą tam wszyscy jego przyjaciele: żywi i ci – od nas. On – tu był tak
bardzo kochany! Otoczony został atmosferą miłości, przyjaźni, opieki – a tak ogromnie tęsknił za tym.
Widzisz, on mógł dużo zrobić i były plany co do niego, ale Bóg jest miłosierny. Zezwolił mu na śmierć, bo rozumiał
go. Chciałam ci powiedzieć, że Bartek będzie mógł współpracować z tobą. Kiedy już zorientuje się w naszym świecie
i przygotuje, dana mu będzie łaska pomagania i współpracy. Wtedy zgłosi się sam, zobaczysz. (...) Obiecujemy ci to.
– On będzie miał prawo do pomocy pomimo tego, co zrobił? Przecież postanowił samobójstwo?
– Nie, to nie jest tak. On został właściwie zmuszony do samobójstwa. Mówiłam ci to wczoraj – wina zawsze
spada na katów, i tak było i tym razem. Takimi katami są często duchy ciemności, zła i nienawiści, atakujące psychikę
człowieka, kiedy jest on osłabiony, chory, załamany, cierpiący. Bartek został usprawiedliwiony. Widzisz, Pan nasz, tak
nieskończenie kochający, jest wyrozumiały i zawsze nas tłumaczy. Zna nas lepiej niż my sami siebie. Nic nie jest dla
Niego zbyt złe i za brudne. On sam swoją Krwią nas oczyścił i okupił. Za Bartka wszystkie swoje cierpienia ofiarowała
też Bogu jego matka. Jakżeż by się miał nie zlitować i nie przyjąć kogoś tak bardzo umęczonego jak Bartek.
Kochanie, sama wiesz, że nie mogliśmy cię uprzedzić. Strasznie byś to przeżywała, nie mogąc dopomóc, bo już
zdecydowano, że jego pomoc stąd będzie łatwiejsza, a Jezus czekał tylko na jego zwrócenie się ku Niemu, i w tym
wasze prośby i modlitwy pomogły. Bartek umierając polecił się Bogu, „o ile jest rzeczywiście tak miłosierny”, a
ponieważ miłosierdzie – to On, więc chłopak spokojnie i bezboleśnie znalazł się w rękach Bożych, łagodnych, wyciągniętych do niego z pomocą, ze współczuciem, z pełnią miłości. To on sam ci potwierdzi. Ten, kto coś kocha, nie może
zginąć, a Bartek kochał Polskę całym sercem. (...) Postaramy się przyprowadzić Bartka jak najszybciej.
– Czy byłaś obecna przy jego śmierci?
– Byłam ze względu na ciebie, a i dlatego, że bardzo zaprzyjaźniłam się z matką Bartka. Witało go mnóstwo
przyjaciół. Jeszcze raz ci powtarzam: to nie było samobójstwo, to była presja; raczej można określić to jako – zamordowanie go. Dlatego będzie miał prawo do pomocy.
On jest szczęśliwy. Pozbądź się niepokoju, nic mu nie grozi. Trzeba wierzyć miłości i wyrozumiałości Boga dla
nas!
Po przerwie.
Decyzja samobójstwa. Ratunek
– Dlaczego, Mamo, dzień wcześniej nie uprzedziłaś mnie? Przeciwnie, nawet mówiłaś o jego przyjściu.
– Jeszcze rozstrzygała się sprawa. Czy wiesz, co zaważyło? To, że Bartek zdecydował się ostatecznie na
samobójstwo. Uznał, że już dość zła zrobił dookoła siebie. On wierzył, że przynosi wszystkim nieszczęście i sobie
przede wszystkim. Postanowił, że tym razem skończy ze sobą.
Wiem, że Bartek na pewno bólu nie czuł – tego mu oszczędzono – ale nie zginął od razu. Miał dość czasu, aby
zrozumieć, że umiera i oddać się w ręce Boże.
– To nieprawda. Wiem, że zginął od razu, gdy motor uderzył o mur z dużą szybkością.
– To prawda! Widzisz, są momenty pomiędzy życiem a śmiercią, kiedy ludzie już życia nie wyczuwają, ale kiedy,
pomimo że ciało jest zrujnowane i już niezdolne do działania, duch, który przecież bólu nie czuje i zraniony być nie
może, jest w pełni przytomny i wszystko rozumiejący – a dla niego czas nie istnieje. W jednej sekundzie lub jednej
milionowej części sekundy może pojąć prawdę, zrozumieć sens i cel tego, co go spotkało, i zadecydować o wyborze
nienawiści czy miłości. Bartek nie był sam. Była przy nim pomoc nas wszystkich, opieka nasza i miłość, i był sam
Jezus! – On, który jednakowo i bezgranicznie kocha nas wszystkich i który do ostatniej chwili „poluje” na miłość
człowieka, On, który płaci nieskończoną miłością za jedno drgnienie serca ludzkiego ku Niemu. On sam wybrał czas.
On uratował Bartka od samobójstwa, uprzedzając je przez dopuszczenie do wypadku, aby móc dać mu takie szczęście i radość, jakich chłopak nie wyobrażał sobie nawet.
Bóg przyjmuje człowieka
– Bartek przeszedł do nas łagodnie. To jest jak obudzenie. Byłam przy tym, widziałam tę nieprawdopodobną
13
chwilę, kiedy człowieka przyjmuje Bóg! To wstrząsający obraz. Jezus, Pan świata, Wszechmocny, Wszechpotężny,
kryjąc swą moc i potęgę przychodzi jako przyjaciel, ojciec, brat pełen dobroci, czułości, delikatności, i ten Pan Wszechmogący pochyla się nad drobiną ludzką z pociechą, z otuchą, ze współczuciem: „Oto jestem. Zawierzyłeś Mi, a Ja
tak długo czekałem, abyś Mnie wezwał...” Dopiero później jest spotkanie z rodziną, z przyjaciółmi!
Widzisz, u nas nigdy nie dzieje się nic stereotypowo. Bartek był niesłychanie wyczerpany ostatnimi przejściami.
Dano mu odpocząć, ale już w spokoju, pod opieką matki. To tak, jak narodziny małego dziecka. Nowy świat, tak wspaniały, że trzeba stopniować poznanie.
– Jak to? Czy można nie móc znieść tego szczęścia?
– Owszem, i my nie jesteśmy w stanie znieść od razu zbyt dużo szczęścia, zbyt dużo miłości. Szczególnie Bartek,
który jej miał tak mało, musi być ostrożnie przygotowywany.
– Przecież tam nie ma czasu – pomyślałam.
– Tak, tu nie ma czasu, ale jest jednak okres przystosowania się. Pamiętaj, że to jest zupełnie inne życie.
– Czy Bartek nie żałuje życia?
– Bartek? On żałuje? Córeczko, przecież on tak szaleńczo tęsknił do piękna, prawdy, sprawiedliwości.
Idź do Komunii świętej za niego. To ważne. Bartek będzie się oczyszczał w pracy. To jest ogromna łaska Boga,
dar Jego miłości dla matki Bartka, która Panu tak ślepo zaufała. Będzie mógł pomagać razem ze swoim bratem. Zasłużyli sobie na to długoletnią walką, oporem. Widzisz, żeby nie jego bardzo słabe zdrowie fizyczne, nie poddawałby
się tak bardzo siłom zła, które go opanowały. Wasze modlitwy spowodowały, że Bartek otrzymał ogromną pomoc w
godzinie śmierci. Pamiętaj, ta śmierć uchroniła go przed losem samobójcy, dała mu szansę przebywania z nami. (...)
Idź jutro do Komunii w czasie Mszy żałobnej za jego duszę – w jego imieniu, a także z intencją dopomożenia mu.
Jutrzejszy dzień – to wielkie święto dla Bartka. Msza żałobna to ofiarowanie Krwi Pana naszego za grzechy,
przewinienia i zaniedbania Bartka, to oczyszczenie i przebłaganie. Jak bardzo jest mu potrzebna! Nie zdążył się
oczyścić „w życiu”; zrobi to tutaj. My mu pomożemy. Jutro Bartek będzie zupełnie „przytomny”. Teraz, proszę cię,
zmów „Ojcze nasz” i podziękuj Jezusowi za Jego nieskończoną miłość, a jutro ciesz się! To święto, on jest wolny!
Pierwsze dni po śmierci Bartka
Do Matki.
– Ja tego nie wytrzymuję. (...) Nie wiem po prostu, dlaczego płaczę, czy z zachwytu nad miłosierdziem Boga dla
Bartka, czy ze smutku, z zawodu, z powodu niemożności uratowania go tutaj. To, co mógł jeszcze zrobić, pozostanie
już na zawsze nie wykonane...
– Kochanie, ofiaruj Jezusowi swoje cierpienie. Ja cię tak rozumiem, czuję twój ból.
Zapytałam:
– Jak pomóc Bartkowi?
– Przecież wiesz sama; to właśnie zrób. Idź na Mszę świętą i ofiaruj ją za Bartka. Tak samo Komunię świętą
przyjmij „w jego imieniu”.
– Czy tak można?
– Można. Nie tylko za Bartka...
Mówi Matka:
– Moje kochane biedactwo, tak mi smutno, że nie mogę ci ulżyć w tym cierpieniu. Ofiaruj je za Bartka, proszę cię
o to.
– Co mu to da?
– Nawet nie wiesz, ile mogą wasze prośby i wasze ofiary Wy przecież dajecie z niedosytu, z braku; to jest ten
„wdowi grosz”. Ty masz tak mało radości, a jeżeli jeszcze spada na ciebie cierpienie i ty, zamiast narzekać, dajesz je
w ręce Boże z prośbą za kogoś – czyż taka prośba nie wzruszy? Apeluj do miłosierdzia Chrystusa, do Jego współczucia dla nas i proś o wszystko, co tylko potrzebuje pomocy lub naprawy.
Kochanie, czy ty nie rozumiesz, żeś wywalczyła dla Bartka niebo? Oczywiście, że przy pomocy matki Bartka i nas
wszystkich, ale to ty cierpiałaś przez ten cały okres znajomości. Teraz rozumiesz, dlaczego? Współpraca z nami
niesie i potrzebę ofiary, ale radosną, szczęśliwą; zapewniam cię, że zawsze zwycięską, o ile ta ofiara płynie z miłości.
– Jak to „z miłości”? Przecież nie byłam w nim zakochana.
– Chęć dźwignięcia kogoś, uratowania go, otworzenia oczu na prawdę i miłość jest najczystszą miłością bliźniego.
A że człowiek przywiązuje się do swojego „zadania”, to właśnie ludzkie, i za to płaci się bólem, żalem, smutkiem. Rozumiem cię, kochanie, aż za dobrze. Czuję to, co ty. Chociaż nie cierpię, ale twoje cierpienie odczuwam, jak gdyby
mnie samą dotykało.
Ciesz się, przecież nasza pierwsza bitwa o człowieka została wygrana – na wieczność! Masz naszą ogromną
14
wdzięczność, całej rodziny Bartka, jego przyjaciół, a i my jesteśmy dumni, że nie cofnęłaś się i do końca wytrwałaś
w swojej chęci pomocy. (...)
Teraz, malutka, już nic – tylko sama radość, zobaczysz. A ten ból z rozstania, zawodu, żalu i współczucia ofiarowuj; on przejdzie, odkąd przekonasz się, że wasza współpraca nie jest przerwana. A ja ci tylko dodam, że będzie
o wiele lepsza, niż byłaby tam na ziemi. O nic się nie troszcz, on sam będzie ci radził i pomagał; teraz ma już tylko
to. To będzie jego forma „rehabilitacji”, oczyszczenia się, a później forma wyrażenia swojej wdzięczności Bogu przez
taką pracę, którą umie i przez którą wyrazi się jego miłość najlepiej. Nie obciąży cię. Jeżeli Bóg, On sam tego sobie
życzy, będzie to najlepsze dla was ze wszystkiego, co byście sobie mogli wyobrazić. Planów Bożych nikt przekreślić
nie zdoła! On chciał waszej współpracy, która będzie, będzie trwała i wyda piękne owoce.
– Czy Bartek cierpi?
– Bartek nie „cierpi”, ale w tym czasie przeprowadza analizę swojego postępowania. To jest straszliwa wiedza –
zrozumienie, ile się mogło zrobić, ile się zmarnowało, ile się zawiniło w ten sposób wobec innych. Myśl o nim życzliwie.
Myśl, że chcesz przyjść mu z pomocą. Myśl z miłością braterską i gotowością do współpracy, dobrze? To mu doda
otuchy. Widzisz, on teraz tylko poprzez ciebie może naprawić zło, które spowodował, a później pomagać. Zrobisz to?
– Bartek słyszy każdą myśl skierowaną do niego i wie, co i kto myśli o nim.
– Pytasz, czy zamówić Mszę świętą za Bartka. Zawsze Msza święta jest pomocą, ale ty teraz nie masz za
dużo pieniędzy, natomiast ważna jest twoja dobra wola, twoje prośby, orędownictwo i chęć pomocy – i tym możesz
mu pomóc.
– O śmierci Bartka zadecydowała przede wszystkim ogromna miłość, wyrozumiałość i współczucie Jezusa. Bartek
miał bardzo zniszczony organizm. Nie alkohol – to lata wojny, więzienia, niedożywienie, rany. (...) Mógłby być
uzdrowiony, ale Jezus uznał, że Bartek przeżył już dosyć cierpienia, że przemienienie się jego tam, na ziemi będzie
dla niego potwornym wysiłkiem (nawet gdyby był zdrowy), gdyż nie można odwrócić warunków, które sobie sam
stworzył, ani odrzucić konsekwencji już popełnionych czynów. W tym otoczeniu byłyby to wysiłki przewyższające
jego ludzkie możliwości, a zmienić by się musiał, gdyż do współpracy musiałby stanąć czysty lub bardzo szybko
oczyścić się. (...)
On uginał się pod opinią ludzką, do siebie samego czuł pogardę, a nie wiedział, jak bardzo jest kochany i usprawiedliwiany. Nie wiedział, jak długo i jak pięknie do ostatniego dnia pomimo wszystko (!) walczył. To była dzielność, to
było stawianie oporu, to była walka o godność ludzką, o możność służenia, o to, aby być potrzebnym i pożytecznym.
Ile on ludziom dopomógł – przy takim życiu jak jego! – i nigdy nikogo nie zdradził. Zawodziły jego siły fizyczne, zawodziła jego odporność – przy takim nacisku sił nienawiści, o którym nikt z jego otoczenia nie wiedział. Bartek był
niesłychanie wrażliwym i czułym instrumentem, którym szarpano i targano bez miłosierdzia. Tak jak jego matka ci
mówiła, „ociekał krwią”, chodził w otwartych ranach, które nieustannie na nowo rozdrapywano.
Widzisz, malutka, Jezus tak go kochał, że nie mógł już dłużej dopuścić takich męczarni. Wziął go takiego, jakim
był, osłoniwszy swoim miłosierdziem, swoją ofiarą.
– Czy wiedzieliście o jego rychłej śmierci?
– Widzisz, my polegamy całkowicie na Nim. Wiemy, że On nas kocha tak, jak nie jest to nawet możliwe dla nikogo
z nas. Bezgranicznie! To samo Miłosierdzie! Dlatego polegamy i nie dowiadujemy się ani nie upewniamy. Po co? Tak
jak On zadecyduje, tak jest najmądrzej, najcudowniej i zwykle przerasta nasze nadzieje i wyobrażenia swoją wspaniałością. I teraz tak było. Wyobrażasz sobie radość matki Bartka, jego bliskich i ogromnej masy jego przyjaciół?
Zapewniam cię, że przy niesłychanej wrażliwości odczuwania i inteligencji Bartka, a także jego wielkiej tęsknocie
za prawdziwymi wartościami jego życie było nieustającą męczarnią. Pamiętaj o tym, że Bóg dopuścił, aby moce zła
wypróbowały go.
– Dlaczego?
– Widzisz, Bartek nie miał osłony: nie modlił się, nie prosił o pomoc, polegał na sobie samym, a nie wiedział, że
walczy nie ze sobą, a z mocami z zewnątrz, niesłychanie potężnymi mocami zła, które uważały, że z pewnością
zgnębią go.
– Skąd ta pewność?
– Alkoholizm Bartek traktował jako swój „grzech”, swój wstydliwy i obrzydliwy brak, winę, a tymczasem on ulegał
potężnym mocom nie wiedząc, że uderzają z zewnątrz poprzez działanie na jego psychikę, poddając go atakom rozpaczy, beznadziejności, niewiary, a nawet cynizmu. Jak bardzo był biedny!
(...)
O śmierci
– U nas to się nazywa „przejściem”, a czasem „wyzwoleniem” – i tak też było i tu. Widzisz, tu nie ma czasu w
15
waszym zrozumieniu tego słowa. Wiedzieliśmy, że będzie tak, jak uzna za najlepsze Jezus, nasz Pan.
– A jak wy wolelibyście?
– My wolimy to co On, ale oczywiste jest, że kochający się ludzie chcą być razem, i Bóg to rozumie, a także
położenie tych na ziemi. On zdecydował o czasie, bo od postawy Bartka zależało, czy będzie mógł być z nami. My
tylko wiedzieliśmy, że Bartek nie zginie, że będzie wtedy umierał, gdy będzie już gotów do przyjęcia miłości Boga i
nie odepchnie jej; kiedy to będzie, wiedział tylko On. To On w swoim miłosierdziu tak zrządził, że nawet ty nie cierpiałaś
tak, jak byłoby, gdybyście się widywali częściej, szczególnie ostatnio, bo ty, córeczko, łatwo przywiązujesz się do
ludzi.
– A gdyby popełnił samobójstwo?
– Bartek samobójstwa nie popełniłby – to wybłagaliśmy wspólnie. Ale zdecydował się na nie, postanowił – a to
już byłoby ogromną przeszkodą (gdyż pragnienie zła jest już złem), gdyby nie to, że był pod wpływem szoku, że
naprawdę nie odpowiadał za siebie, a tylko przyjął to, co mu poddawano z zewnątrz.
– Przez moce szatańskie?
– O, one nie opuszczają nas nigdy. Do końca życia walczymy z nimi. (...) Otóż Bartek pragnął śmierci, ale jednocześnie modlił się za tę osobę, którą skrzywdził, przepraszał, osądzał siebie tak bardzo surowo i bezlitośnie, tak
ogromnie żałował wszystkiego, co zrobił źle, czego nie zdołał zrobić, co zmarnował. Ten szalony żal i ból, zrozumienie
swojej nieudolności i bezsiły, swojej słabości wewnętrznej (to jest przecież warunek spowiedzi, córeczko) – to było
wołanie o pomoc, o ratunek, to było uznanie siebie za takiego, jakim każdy z nas w istocie jest: za słabe i bezradne
stworzenie pragnące miłości, wspomożenia, łaski, pragnące Jego opieki, Jego miłości, Jego pomocy. Czyż On mógł
pozostawić Bartka bez odpowiedzi...?
Odpowiedź Boga jest zawsze ratunkiem, miłością, przebaczeniem. Wtedy wiedzieliśmy wszyscy, że Bartek idzie
do nas, „przechodzi granicę”. Ci, którzy go kochali, otoczyli go kołem miłości. W chwili jego śmierci żadne zło nie
ośmieliło się napastować go, bo Pan był obecny! Umierał w atmosferze miłości. Wzruszenie, radość nie do uwierzenia
dla niego, spotkanie z Panem naszym – wprost! Czułość, łagodność, współczucie, zrozumienie i wybaczenie wszystkiego. Ta niesłychana delikatność, z jaką Jezus przystępuje do swoich okupionych męką „zdobyczy”. Czy ty rozumiesz chwilę, w której człowiek upokorzony do dna, samotny i pogrążony w nieszczęściu, w cierpieniu nagle widzi,
że jest kochany bezgranicznie, oczekiwany, przygarnięty, na całą wieczność już bezpieczny, że wkracza w ojczyznę
miłości witany otwartymi ramionami przez jej Władcę, że był przez Niego umiłowany, upragniony, zawsze kochany,
zawsze strzeżony, zawsze wspomagany i ratowany, dla Niego bezcenny, a teraz pocieszany i wynagradzany, i to za
co...? To wszystko, cośmy przeszli, staje się niczym wobec ogromu szczęścia, świadomości siły Jego miłości do nas,
zrozumienia, czym jest On, Bóg, Miłość sama!
Kochanie, Bartek opowie ci swoją śmierć – chcemy tego, bo da to wiele innym ludziom – ale nie pytaj go o to od
razu. Niech odpocznie. Duch jest nieśmiertelny, nie odczuwa braku sił, ale spotkanie z Bogiem jest wstrząsające i
trzeba pozostawić go z tym przeżyciem, aż się wzmocni i opanuje. Szczęście takie jest prawie nie do zniesienia, o
ile jest zaskoczeniem.
Wielki Piętek. Ofiara Chrystusa
12 IV 1968r. Mówi Matka.
– Byłoby dobrze, abyś była dziś na nabożeństwie popołudniowym (wielkopiątkowym). Ofiaruj je za Bartka i jego
niedawno zmarłych kolegów, za tych cichociemnych, którzy popełnili samobójstwo w więzieniach i w śledztwie, a
także za wszystkich, którzy są w więzieniach i obozach, którzy są prześladowani i cierpią. Dzisiaj ofiara Chrystusa
jest tak rzeczywista, jak była na Golgocie.
– Czy w inne dni nie jest „prawdziwa”?
– Tak, zawsze jest prawdziwa, ale w dniu dzisiejszym spełnia się w całej swej wstrząsającej potędze. To jest
dzień, w którym Chrystus wywalczył dla nas, dla was, dla wszystkich ludzi wszystkich epok – niebo, w którym za
cenę swojej Męki uzyskał dla nas prawo uczestniczenia w swoim szczęściu. Czy ty rozumiesz, jakiej miłości i jakiego
współczucia trzeba było, aby dać się tak zamordować? Aby oddać siebie tak całkowicie i bezwarunkowo w ręce bezlitosnej i okrutnej masy katów – wiedząc wszystko? Aby zetknąć się – z poddaniem i spokojem – z pogardą, nienawiścią, cynizmem, kłamstwem, podłością lub obojętnością ludzką, z sadyzmem, zdradą, a i całkowitym brakiem
wdzięczności tych wielu, którzy bezpośrednio korzystali z Jego łaski? Jezus na sobie zaznał wszystkich przejawów
zła, do jakiego tylko ludzie są zdolni. Dzisiaj wszyscy, którzy powołają się na Jego Ofiarę, którzy zwrócą się do Niego
z prośbą o ratunek, o pomoc, o wybawienie – będą wysłuchani natychmiast. To wielki dzień ludzkości – dzień wyzwolenia, uratowania, spełnienia się na ziemi – widomie – niesłychanej miłości Boga do nas, dzień, w którym On nas
przekonał, jak nas kocha! To właśnie czci Kościół Chrystusowy w tym dniu.
16
Proś na to nabożeństwo wszystkich tych, których ci wymieniłam („zmarłych” jeszcze oczyszczających się). My
będziemy także, a oni uzyskają możność łączności z nami, całkowitego przebaczenia, darowania wszelkich win.
Widzisz, oni też zobaczą w całej wstrząsającej prawdzie, jak wyglądała męka Pana naszego. A ten obraz nieskończonej miłości i ofiary budzi taką miłość, tak ogromny żal za wszystkie czyny i myśli pozbawione miłości do Niego, za
każdy moment życia, w którym się nie służyło Jemu, a sobie, za każdą myśl i słowo odrzucające Jego miłosierdzie
– że żal ten, ból i najgłębsze współczucie oczyści ich i uczyni zdolnymi do przyjęcia Jego miłości i szczęścia, które
On daje.
O oczyszczeniu
– Widzisz, On kocha nas jednakowo i bezgranicznie – ZAWSZE, ale aby być z nami już zupełnie w Jego królestwie, trzeba, aby każdy z nas był zdolny do przyjęcia tej pełni szczęścia, tego napięcia miłości i radości, w której
żyjemy my – a do tego konieczne jest pokochanie tylko Jego, całkowite! Oczyszczenie się jest odrzuceniem resztek
egoizmu, resztek śmiesznej miłości siebie „na rzecz” Jego miłości do mnie, do nas wszystkich, która jest jedyną
miłością dającą nam szczęście, jakiego tak daremnie szukaliśmy w życiu ziemskim, zbytnio kochając siebie kosztem
innych.
Ofiara Pana naszego, zobaczenie Jej i zrozumienie daje w jednym momencie więcej niż wszystko to, co się
słyszy i „zna”; dlatego jest największym dniem tych, którzy wkraczają do nas poprzez oczyszczanie się tu, po tej
stronie granicy życia.
Po nabożeństwie
– Byliśmy wszyscy. Ogromnie nas cieszyło, że tyle osób było u Komunii świętej i na nabożeństwie. Trzeba było
podejść do krzyża, śmiało! Dziękujemy ci wszyscy, szczególnie ciocia Ala, bo byliśmy wzruszeni twoją pamięcią o
zmarłych kilka lat temu wuju i kuzynce.
– Czy byli?
– Naturalnie, byli, skoro za nich prosiłaś.
Słuchaj, ten dzień – to dzień Odkupienia, dzień, w którym Chrystus staje sam w drzwiach swego królestwa,
wyciąga ręce i woła: „Pójdźcie do Mnie wszyscy, którzy spragnieni jesteście miłości, wszyscy wzgardzeni i samotni,
cierpiący i umęczeni...” I idą na to wołanie wszyscy, którzy już zrozumieli, czym jest Jego miłość do nas.
Kochanie, Bartek zrozumiał! To jego wybawienie. Dziś wszedł tu (i nie tylko on)!
Wielka Sobota
13 IV 1968r. Mówi Matka.
– Dobrze, że byłaś na dzisiejszym nabożeństwie. Wszyscy, których prosiłaś na nabożeństwo, dziękują ci. To
bardzo ładny obrzęd. Litania do Wszystkich Świętych, to jest wezwanie pomocy całego Kościoła Triumfującego, nas
wszystkich – wam ku pomocy. Wszyscy byliśmy wzruszeni, a szczególnie ci, którzy po raz pierwszy widzieli, a
zarazem zrozumieli sens tego nabożeństwa. Bo przecież wy wzywacie nas! A więc jesteśmy wam potrzebni i możemy
pomagać – z Jego woli i łaski. To cudowne uczucie zobaczyć, że jest się wśród tych, którzy mogą nieść pomoc.
Bartek zobaczył to pierwszy raz. Jest przejęty, gdyż przecież całe życie pragnął służyć, pomagać, a tak był odrzucany...
Pierwsza rozmowa z Bartkiem
15 IV 1968r. Mówi Bartek.
– To ja, Bartek. Czy zechcesz ze mną mówić?
– Tak.
– Dziękuję ci. Czy mogę do ciebie mówić po imieniu, wprost? (W „życiu” zwracaliśmy się do siebie przez „pan”,
„pani”).
– Tak.
– Chciałbym ci podziękować za wszystko to, coś dla mnie zrobiła. Wiem to teraz i chciałbym móc ci w jakiś
sposób wynagrodzić te zmartwienia i przykrości, jakie ci wyrządziłem. Wiem, że wiesz już o mojej możliwości odrobienia i wynagrodzenia krzywd i uchybień, szczególnie z ostatniego okresu życia. Czy zechcesz mi w tym dopomóc?
– Tak, zrobię, co tylko będę mogła. Ale czy to na pewno ty?
– To ja mówię, Bartek... Będę ci mógł pomagać w twojej pracy, gdyż dopuszczono mnie do udziału w niej. Czy
chcesz, abym ci właśnie ja pomagał? Widzisz, ja ci się nie chcę narzucać. Wiem, że wiesz o mnie wiele złego, a to
jeszcze nie jest wszystko. Zrażałem cię też nieustannie i rozumiem, że masz opory przed zgodą na naszą współpracę.
17
Pozwól mi spróbować, dobrze?
– Dobrze, Bartku.
– Dziękuję. Będę się starał, abyś nie żałowała swojej zgody. Wiem, o co chcesz mnie zapytać.
Bóg jest miłosierny!
– Bóg jest miłosierny!!! Bóg jest nieskończenie miłosierny! Bóg jest nie do pojęcia przez nas na ziemi – miłosierny!
Nigdy nie będę mógł odwdzięczyć się ani w jakikolwiek sposób zasłużyć na taką miłość, z jaką się spotkałem.
– Czy jesteś szczęśliwy?
– Jestem szczęśliwy, ale jakże inaczej bym żył, gdybym wtedy zrozumiał Jego miłość do siebie, do nas wszystkich, do Polski. Będę w tym zrozumieniu pomagał tobie i innym, a przede wszystkim chciałbym, aby tę nieskończoną
miłość poznali moi koledzy i przyjaciele.
Tu nie można kłamać
16 IV 1968r. Mówi Matka o Bartku.
– Zapewniam cię, że będzie mówił prawdę. Tu nie można kłamać: to byłoby wstrętne, poza tym widoczne dla
wszystkich i „niegodne”. Tu się widzi w prawdzie wszystko – siebie również – i nie można wmówić sobie, że nie jest
się takim, jakim się jest w istocie...
Żyłem jak ślepiec
21 IV 1968r. Mówi Bartek.
– Wybacz mi te kłopoty, którymi cię obarczyłem. Wiem, ile w tym mojej winy. Możesz mi wierzyć, że okropnie jest
widzieć, że ktoś, w tym wypadku ty, tak ciężko naprawia moje zaniedbania...
Wstyd mi było za to, coś musiała wysłuchać o mnie.
– Wstydziłabym się, gdybym się dowiedziała, że postąpiłeś niegodnie jako Polak.
– Wiem, tej wątpliwości nie miej. To jedyna sprawa, dla której chciałem żyć, ale nie wyobrażałem sobie, że może
i mnie dotyczyć – z moją przeszłością, z pijaństwem, z tym zepsuciem? Nie chcę się usprawiedliwiać. Żyłem jak ślepiec. Zmarnowałem wszystko, co mi dawano, wszystkie szansę...
22 IV 1968r. Mówi Bartek.
O Komunii świętej
– Twoją pomocą dla mnie jest twoja życzliwość i chęć dopomożenia mi. Również to, że pamiętasz o mnie, przyjmując Komunię. Wtedy zbliżasz się do Chrystusa, a jednocześnie na to spotkanie zabierasz i mnie. Jestem ci wdzięczny, tak samo jak moi przyjaciele. Jeżeli mógłbym cię o to prosić, to nie zapominaj o nas nigdy. To nie ma nic
wspólnego z „dewocją”, z tanią pobożnością. Zapewniam cię, to jest rzeczywiste Spotkanie. (...)
O zmianach „charakteru” – tam
...zrozumiesz te zmiany, które w nas następują. To nie ma nic wspólnego ze zmianą charakteru. Jestem cały –
sobą. Właśnie te sztuczne, narzucone, narosłe jak gdyby – cechy, obce właściwej osobowości, odpadają. Ze mnie
odpadła podejrzliwość, pozorny cynizm, chamstwo – to nie jest cecha charakteru, to samoobrona...
– Niemądra.
– Rzeczywiście głupia, ale trudno żyć bez tego pancerza. Pamiętam wszystko to, coś mi mówiła o pozie cynizmu.
Będąc tam, nie potrafiłem się z niego wyzwolić. Przyznam się, że nie próbowałem – cynizm był mi potrzebny. Musiałem się jakoś bronić, bo zwariowałbym. Tutaj to byłoby po prostu śmieszne. Tu nie ma nikogo, kto nie byłby przyjazny
i chcący pomagać. Myślałaś, czy nie żałuję życia? Sądzę, że gdyby ludzie wiedzieli, co ich tu czeka, wyrywaliby się
po prostu.
– Czy zrozumiałeś, dlaczego miałeś takie ciężkie życie?
– Tak, gdybym miał łatwiejsze, nie takie straszne życie, nie mógłbym tu być, a także bez waszej pomocy. Jeżeli
człowiek nie umie odczytać swojego „zadania” albo nie chce, jedynym wyjściem dla niego, jedynym ratunkiem jest
to, że walczy, że cierpi, że „płynie pod prąd”; ale przede wszystkim powinien służyć Jemu. Ja to robiłem, chciałem
służyć Polsce, walczyłem o to – wiesz o tym – i teraz nareszcie mogę robić to w pełni, ze wszystkich sił. Tu się inaczej
nie pracuje. Widzisz, mówię ci to wprost – tu nie ma fałszywego wstydu, zakłamania ani pozy...
Zaraz po śmierci
25 IV 1968r. Mówi Matka.
– To jest wielka przykrość dla nas, że z miejsca przestajemy „żyć” dla tych pozostałych na ziemi, którzy w ten
sposób wyrzucają nas poza nawias swojego życia, a przecież właśnie teraz moglibyśmy wam pomagać więcej i
18
lepiej. Ale jak można pomóc tym, którzy nas wykreślają zupełnie ze wspólnoty, nawet wbrew dogmatom Kościoła, do
którego teoretycznie należą. (...)
Nam trzeba wierzyć. Nie mamy żadnego celu ani powodu do kłamstwa. To jest królestwo Prawdy! (...)
Bartek pyta, czy chcesz z nim mówić.
– Dobrze. Właśnie chciałam ci, Mamo, o tym powiedzieć. My się musimy poznać. Właściwie ja go nie znam...
– Witaj! Mówi Bartek. Zapewniam cię, że będę mówił prawdę! Chcę, abyś odzyskała szacunek do mnie, abyś mi
wierzyła. Myślałaś, że nie jesteś pewna, czy to ja mówię – że jestem za „grzeczny”. Widzisz, ja cię szanuję i nie chcę,
abyś myślała o mnie źle. Ja przecież naprawdę nie byłem „chamem”. Wiem, że zachowywałem się ordynarnie, ale
to była jak gdyby druga skóra – taka obrona z góry przed ranieniem. Ja się z tym ciągle stykałem. (...)
Współpraca pomiędzy tobą a mną jest naprawdę Jego życzeniem! Chrystus, Pan nasz, tego chce. (...)
Byłem przy twojej rozmowie z panią K. Obie wstydziłyście się za mnie. Czy ty myślisz, że ja tego nie czuję, że
mi nie jest wstyd bardziej niż wam? To wszystko prawda. Tak zrobiłem... i już nie naprawię. To piętno jest na mnie.
Czy ty sądzisz, że to jest dla mnie mało ważne?... Nawet nie wiesz, jak bardzo plamią takie rzeczy tutaj. Współpraca
z tobą jest dla mnie możliwością oczyszczenia się, nadrobienia w inny sposób moich braków.
Co ja mam robić? Ja też tego nie wiem na przyszłość. Wiem, że muszę zdobyć twoje zaufanie, ale jak mam to
zrobić? Pytaj mnie, a ja ci odpowiem. Będę się starał. (...)
Jestem sobą
– Dziękuję ci w ogóle za wszystko, a przede wszystkim za to, że mnie nie „przekreśliłaś”, nie odsunęłaś, że nadal
uważasz mnie za normalnego żywego człowieka, a nie za gnijące ciało, jak myślą o mnie moi koledzy.
– A czy ty tak nie myślałeś?
– Prawda, i ja tak myślałem. Nawet nie wiesz, jak straszne jest uczucie, że się jest dla nich nikim, nie istnieje się
po prostu, a przecież ja JESTEM! Jestem dalej Bartłomiejem N., kolegą, przyjacielem, bratem, synem, Polakiem;
jestem sobą naprawdę bardziej, niż byłem nim w życiu. Ja sam siebie nie znałem. Teraz wiem.
Wiesz, staraj się być sobą bardziej, całkowicie, nie przeżyjesz wtedy takiego wstrząsu, zaskoczenia i wstydu –
wstydu za niesamowitą, tępą, wieloletnią głupotę, za brak dobrej woli, chęci zobaczenia prawdy i za niemożność
cofnięcia tego wszystkiego, cośmy sami „dokonali”: steku zła, krzywdy i głupoty. Ja byłem już całkowicie pogrążony,
zaplątany tak, że nie wiem wprost, co bym dalej mógł „narozrabiać”, gdybym żył dłużej. W ostatniej chwili zostałem
„złowiony”.
– Bez twoich starań?
– Tak, ja byłem zupełnie bierny. To Jezus, Jego miłość, moja matka, brat, wszyscy tu, i wy tam – całe tłumy ludzi
dobrej woli pracowały nade mną, tak jak i dalej nad każdym, który kończy życie. Nie wiesz nawet, jaka to jest wspaniała planowa współpraca was i nas tutaj.
Wiemy, kiedy chcecie być sami
– Nie obawiaj się, że cię „oglądam”. My wiemy, kiedy chcecie być sami. Nawet nie śmiałbym cię „nachodzić”.
Czyściec
26–27 IV 1968r. Mówi Bartek.
– Ja wiem, ile zmarnowałem, a ile mogłem zyskać w tym czasie (życia na ziemi). (...) Byłem zagubiony, zaplątany
całkowicie. Nie umiałem żyć w tym świecie, tak jak i ty. Tylko tyś się umiała uchronić od tego błota, które nas otaczało,
podczas gdy ja – nie. Usprawiedliwiasz mnie, ale ja się tak tłumaczyć nie mogę – nie wolno mi. Tu się wie, czego się
mogło jeszcze dokonać, jak się zawiodło ludzi i Boga. To jest straszne...
Wiesz, po prostu nie wiem, jak ci dziękować. Czy ty mi zechcesz zaufać całkowicie, polegać na mnie w czymkolwiek? Nie zawiedziesz się. Tu się nie pije, nie zapomina i nie ma możności czynienia zła, bo się je widzi i poznaje
natychmiast, podczas gdy na ziemi było ono ubrane w „strój” dobra, udawało dobro. Tak trudno było je rozeznać.
– Czy nie wiedziałeś, że na przykład to czy tamto jest złe?
– Wiedziałem, ale niejasno i ulegałem pokusom sprawdzenia, czy nie okaże się dobrem. (...)
Pani K. też pomagała mi, wstawiała się za mną. Podziękuj jej serdecznie. Nie wyobrażałem sobie nawet, że w
ogóle ktoś będzie chciał mnie rzeczywiście ratować. Teraz i ja wezmę w tym udział. Wiesz, o ile nie zniechęcisz się
do mnie, będziemy mogli naprawdę współpracować, bo my tu wiele spraw ludzkich znamy, ale nie możemy sami działać tak skutecznie jak wy. Po prostu ludzie u was nie chcą nas słuchać, odrzucają nasze propozycje, myśli, rady, tak
jak ja odrzucałem prawie zawsze rady mojej Matki. Ja już byłem prawie stracony. To prawda, alkohol niszczy poczucie
godności. Sam ze sobą zrobiłem to, czego nie dokonali Niemcy ani inni moi wrogowie – sponiewierałem się. (...)
Teraz wiem, co to są te „siły”, o których mówiłaś mi. Przestrzegałaś mnie, a ja to lekceważyłem, a tak było. Oni
mnie mieli w rękach, chodziłem jak marionetka na sznurkach. Wiem, cierpiałaś widząc to i nie mogąc mi pomóc.
19
Dziękuję ci, że mnie bronisz...
1–V 1968r. Mówi Bartek.
– Jest mi teraz bardzo ciężko. Czy ty naprawdę chcesz ze mną współpracować? Czy to nie ustępstwo na prośby
mojej matki? Bo ona mnie tak bardzo kocha, że chciałaby mi za wszelką cenę dopomóc, a ja wiem, że nie masz najmniejszego powodu, aby chcieć utrzymywać ze mną kontakt. Przecież nie wierzysz, że mogę ci pomóc? Nie masz
żadnego powodu, aby mi zaufać?
– Posłuchaj Bartku. Jeżeli Jezus tak życzy sobie, to On wie najlepiej, jak będzie wyglądała nasza współpraca.
On nas zna, i ciebie, i mnie, jak uważasz?
– Zgadzam się, ale teraz chodzi o twoją wolę. Ja ci się nie chcę narzucać.
– Nie narzucasz mi się. (...) Wiem, że chciałbyś usłyszeć ode mnie trochę serdeczności, ale sama nie rozumiem
właściwie mojego stosunku do ciebie, dlatego trudno mi to wyrazić. W każdym razie jest tak: bardzo cię lubiłam i
lubię nadal; dlaczego miałabym przestać? Kiedy żyłeś, wydawało mi się, że jesteś mi w jakiś sposób bliski, pokrewny
(?), ale tyś to odrzucał, tak że nie wiem, jak jest w istocie. Jednak wydaje mi się, że łatwo będzie nam zrozumieć się
(bez cynizmu i pozy „cwaniaka”, jaką przybierałeś). Dalej, uważałam, że byłeś krzywdzony przez wielu ludzi, przez
wiele lat; chciałabym ci to jakoś wynagrodzić. Widziałam, jak jesteś wrażliwy, bardziej nawet niż ja, i jak ciężko musi
ci być żyć. Może nie czułeś już tych uderzeń, które ci zadawano, ale ja je czułam. Wiedziałam, że podświadomie je
odbierasz i cierpisz. Poza tym byłeś zupełnie samotny – czy zgadzasz się teraz? – koło ciebie wszyscy „ściągali cię
w dół” (tak mi się wydawało). Tyś był naprawdę stworzony do „służby”; chyba i ja też, w każdym razie rozumiem rozpacz „niepotrzebnych”. Chcę ci to wynagrodzić, chcę, żebyś się czuł potrzebny. Przecież wszystko, coś mógł zrobić,
robiłeś. Jestem dumna z twojego Virtuti Militari – zasłużonego! – z twojej postawy. Nie dałeś się złamać w więzieniu
– zachowałeś wierność i zdolność współczucia, wrażliwość. Wiem, że mogę polegać na tobie zupełnie, tzn. że sprawy
Polski są tobie tak bliskie, jak i mnie...
Teraz widzisz, że odwaga nie jest najważniejsza – prawda? – teraz nie jest ci już potrzebna, tylko na czas życia,
natomiast teraz pozostają ważne twoje inne piękne cechy. Czy mógłbyś się ze mną nimi w jakiś sposób podzielić?
Nie wiem, czy to jest możliwe. Mnie twoja odwaga jeszcze jest potrzebna, a także twoje poczucie sprawiedliwości,
spostrzegawczość, szybki refleks. (...)
Nie wiem, co chciałbyś usłyszeć ode mnie, ale uważam, że o ile ty zechcesz, to łatwo zrozumiemy się, chociaż
uważałeś, że nie rozumiesz kobiet. A może cię denerwuję albo wydaję ci się nadal „niezrozumiała” albo przeczulona?
Chciałabym to wiedzieć, boja też nie lubię sztucznej uprzejmości i „odwdzięczania się”, nic z tych rzeczy. I wcale nie
chcę, żebyś czuł przymus.
– Dziękuję. O żadnym przymusie nie ma mowy. Chcę ci pomagać ze wszystkich sił i możliwości. To, coś napisała
o mnie, jest prawdziwe. Tak było. Ja udawałem, maskowałem się, nie wiedziałem, gdzie można szukać prawdy.
Ceniłem ludzi za ich przeszłość, za odwagę, za patriotyzm. Tak, nie zwracałem uwagi, a właściwie usprawiedliwiałem
wszystko inne u siebie i u kolegów pod warunkiem, że mieli tamte cechy. (...)
Dopiero tutaj zorientowałem się, jak dużo dla mnie zrobiłaś. To jest zaskoczenie. I tu dowiedziałem się, że miałem
być ci pomocą i oparciem w naszej pracy. Ja to stąd zrobię o wiele lepiej, bo z pełną świadomością, a ty nie będziesz
już miała żadnych więcej kłopotów z mojego powodu. (...)
Pytałaś, czy tu jest możność „podzielenia się” moimi cechami charakteru z tobą. To było ładne! Naprawdę nie
umiem wyrazić tego inaczej. Dziękuję ci, jestem cały do twojej dyspozycji. Jeżeli uważasz, że było coś we mnie dobrego, korzystaj z tych cech. Ja ci nimi służę.
– Już ci odpowiadam. Rozumiem cię bardzo dobrze. Tu się nie myśli pod kątem płci. Tu się patrzy, co kto kocha
i jak; od tego zależy, co się z nim stanie. (...)
– Jak ci pomóc?
– Widzisz, myśl o mnie dobrze. (...)
Całe swoje życie, wszystko się tu „widzi”. Poznaje się swoje błędy, pomyłki, złe myśli, szkodliwe słowa i czyny.
Każdy ból, który przeżywają inni z naszego powodu, odczuwa się samemu. Tak trzeba, wtedy rozumie się innych.
– Przecież to jest ból!
– To jest ból, ale on jest potrzebny.
– Dlatego, że sprawiedliwy?
– Nie tylko sprawiedliwy – on uczy. (...)
Wszystko to, co przeżywam teraz, jest niczym wobec faktu, że jestem tu, kochany, przygarnięty razem z bliskimi
mi, i że mogę służyć temu, co kochałem. Przecież o tym marzyłem! Zrozum, że jestem szczęśliwy, pomimo wszystko!
20
2 V 1968r.
– Dziękuję ci, że mnie bronisz. Widzisz, wielu ludzi patrzyło na mnie z pogardą dlatego, że piłem, że nie potrafiłem
oprzeć się nałogowi, który paraliżował moją wolę. Byłaś świadkiem, widziałaś, jak to wyglądało. Ja nie wiedziałem,
jak się ratować, jak bronić, nie wiedziałem, że to nie ja – sam, a że to – mnie atakują. Gdybym to wiedział wcześniej.
Teraz my te moce widzimy, znamy, rozpoznajemy natychmiast. Mogę z nimi walczyć w twojej obronie. Czy pozwolisz
mi na to? Widzisz, to jest tak. Każdy musi sam walczyć za siebie i sam uczyć się spostrzegać niebezpieczeństwo,
ale ponieważ ty bardzo dużo sił tracisz w naszej pracy, my chcemy ci dopomóc, bo jesteś potem bardzo osłabiona i
wtedy możesz ulec im... Pracując z nami stajesz się bardziej jak gdyby odkryta, bardziej narażona, no i budzisz ich
złość i nienawiść. Twoja Mamusia cię broni, a i my możemy. Czy zgadzasz się?
– Tak, dziękuję.
O pomocy tym, którzy umarli
4 V 1968r. Mówi Matka.
– Idź kochanie spokojnie do kościoła; poproś Bartka i innych. Komunię przyjmuj i w ich imieniu. Pamiętaj o tym
zawsze.
Chcesz się zapytać, ale tak, żeby Bartek nie usłyszał, że o nim mowa? Tak? Dobrze, on tego nie usłyszy.
– Chciałabym mu pokazać, Mamo, to, co napisałam o nim po spotkaniu z nim po jego powrocie z gór; bo on
chyba tego nie wie, jak myślisz?
– Dobrze. Tego, coś ty napisała o nim „za jego życia”, on nie może znać (w znaczeniu, że nie posiadł tej wiedzy
w sposób „zaświatowy”). Spytaj go wprost. On chce się z tobą poznać lepiej. Chcę, żebyś wiedziała, że on zawsze
nisko się cenił, rzeczywiście nie widział w sobie nic dobrego, może poza odwagą – dlatego był z niej taki dumny. To,
co ty mu mówisz, jest dla niego wielką radością, niespodzianką, a teraz potrzeba mu otuchy.
– Czy mogę mówić z Tadeuszem Z.? (kuzyn, porucznik AK, zginął w walce z Niemcami w 1943r.) Chciałabym go
prosić, aby był w stosunku do Bartka braterski. Widzisz, tak mi zależy na tym, żeby Bartek był otoczony serdecznością
i zaznajomiony z ich sprawami, wprowadzony. Chciałabym, żeby czuł się jak najbardziej „wciągnięty”, potrzebny, nie
odrzucony. Wierzę w niego naprawdę. To moja osobista wielka prośba do Tadeusza.
– Córeczko, Tadeusz jest tutaj, słyszy wszystko.
– A Bartek nie?
– Wiem, że chciałabyś, aby tego nie słyszał. Powtarzam ci słowa Tadeusza: „Moja droga kuzynko. Wiem, jak ci
na jego dobru zależy i jeżeli chodzi o nas, możesz na nas liczyć”.
– Widzisz, Tadziu, chciałabym, aby Bartek nie czuł się gorszy ani upokarzany, ani „niegodny”. Wiesz, on był tak
strasznie upokarzany, a jest wybitnie inteligentny i wrażliwy. Tak bym chciała, żebyście byli dla niego wyrozumiali. On
przez te koszmarne lata zachował miłość do Polski, ofiarność, walczył o to, aby być potrzebny, a przeszedł tyle, że
po prostu nie wiem, dlaczego w ogóle nie zwariował i wytrzymał to wszystko. Widzisz, on był bardzo słaby, wyczerpany, chory i żył bez autorytetu, bez miłości – tak nie można żyć i nie ugiąć się choć trochę. Pragnęłabym, abyście
go zrozumieli, bo ja chcę z nim pracować. Uważam, że tak jest sprawiedliwie i tak chcę postępować. Co ty o tym
sądzisz, bo nie chcę ci nic narzucać?
– Tadeusz chce ci powiedzieć, że cię całkowicie rozumie i uważa, że twoje postępowanie jest słuszne. Tadeusz
mówi mi, że Bartek podobał mu się i z chęcią pozna się z nim bliżej, o ile Bartek będzie chciał. Bartek ma i własnych
przyjaciół. Tadeusz postara się zapoznać z przejściami Bartka, żeby więcej o nim wiedzieć i móc mu dopomóc.
Tadeusz mówi mi, że „umowa stoi”; taka rodzinna, między wami, dobrze?
– Tak.
– Córeczko, czy pozwolisz, że to, coście uradzili, powtórzę matce Bartka?
– Naturalnie, to dla jego dobra.
– Dobrze. Cieszę się, że tak chcesz mu dopomóc. Widzisz, najpotrzebniejsza jest pomoc w pierwszym okresie
po śmierci: serdeczność, życzliwe, dobre myśli, odnoszenie się do „zmarłego” z wyrozumiałością, z dobrocią, z chęcią
dopomożenia mu, a i podkreślanie, że się go dalej traktuje jak człowieka, a nie trupa czy coś, co nie istnieje lub jakąś
strzygę, upiora, „ducha”. Wszystko to daje oparcie, łagodzi poczucie rozdarcia, oderwania, a i wyrzucenia poza nawias. Nie wszyscy mają tu tylu przyjaciół i bliskich i tak kochających, jak rodzina i przyjaciele Bartka. A mimo tego
każdy, kto umiera nagle, przeżywa szalony wstrząs, musi się całkowicie „przestawić”, a jeśli nie miał pojęcia o naszym
życiu, czuje się tak zaskoczony, że wraca wciąż do znanych sobie spraw „ziemskich”, „czepia” się ich jako czegoś
swojskiego, znajomego, i tu właśnie spotyka go atmosfera obojętności – nikt go nie zna, nikogo więcej nie obchodzi,
a często myśli żyjących są złe i pełne nikczemnej radości.
Zapewniam cię, że ze śmierci Bartka wielu ludzi ucieszyło się. Przestali się bać. Na szczęście sprawiedliwość
21
Boża istnieje i ze śmiercią skrzywdzonych nie kończy się Jej działanie.
...A teraz oddaję „głos” Bartkowi. On wie, że coś chcesz mu pokazać.
Mówi Bartek.
– Witaj. Czekam na rozmowę z tobą, przyznam się, że niecierpliwie. Twoja Mamusia powiedziała mi, że chcesz
mi coś pokazać w związku z naszą rozmową po moim powrocie z gór, co mnie ucieszy. Ciekaw jestem.
– Czy przeczytać ci?
– Tak. Ja sam mogę przeczytać... Czy i to mogę przeczytać?
Dziękuję. Ależ ja byłem tępy. Jak ja mogłem nie czuć twojej prawdziwej troski. Jak ja w ogóle mogłem podejrzewać
cię o próbę prowokacji. Gdzie ja miałem oczy? Ja cię narażałem na to cierpienie przez cały rok. To musi być okropne.
Jak ja ci to wynagrodzę? Wiesz? Ja już byłem prawie nie do uratowania. Tylko Jego ogromna miłość, której nie
przeczuwałem nawet, bo dlaczego miałby mnie ktoś kochać, a tym bardziej On, który jest samą Czystością i Pięknem?
Kochać trzeba za coś – tak mi się wydawało – a we mnie nie było nic wartego miłości... Jeżeli, to skierowane ku
Polsce: dla Niej – wszystko! I dla mojej Matki, ale jej wielką miłość naprawdę zrozumiałem już po jej śmierci. Od tej
chwili nie miałem już na świecie nikogo, kto by odniósł się do mnie z miłością...
– Jednego nie mogę zrozumieć, Bartku, jak mogłeś, przeczytawszy część tekstów, nie odczuć ich piękna i prawdy,
nie chcieć natychmiast poznać całości, wszystkiego? Na to liczyła nawet twoja Matka, która cię zna najlepiej. Zachwiało to moją wiarę w to, co ona mi mówiła. Po prostu nie mogę tego zrozumieć.
– Wiesz, to było tak. Wyszedłem zupełnie wstrząśnięty. Byłem tak oszołomiony, że wracałem piechotą i wciąż
myślałem, co z tym zrobić... Myślałem, skąd ty to masz i po co mi to pokazałaś, jaki masz w tym cel. Tak, powinienem
przyjść i zapytać cię wprost, ale ja nie umiem nikogo pytać w ten sposób. Nie wierzyłbym, że mi odpowie co innego
niż kłamstwo, po prostu nie potrafiłem już wierzyć ludziom; kilku starym ”kumplom” tak, ale nie obcym, a ty dla mnie
byłaś obca i wciąż nie mogłem zrozumieć, czego chcesz, na co liczysz, dlaczego interesujesz się mną...
Wiesz już albo się domyślasz, że „te ciemne siły” robiły wszystko, aby cię ode mnie odepchnąć, a mnie wpędzały
w pijaństwo, abym nie przyszedł. Ile ja razy już szedłem do ciebie i zawracałem albo jakaś przeszkoda stawała na
drodze. Teraz to wiem. „Mądry Polak po szkodzie” – to takie nasze „narodowe” porzekadło. Chyba żadne nie jest tak
prawdziwe. Widzisz, teraz to wiem, poznaję, teraz rozumiem wszystko jasno, ale teraz już nie mam wyboru, a kiedy
go miałem, zawsze wybierałem źle. Tak, jednej sprawy nie wyparłem się – Polski. Ale co byłoby dalej? Ja byłem już
szmatą. To była cała moja tragedia, że czułem to i że to mnie jeszcze bolało; póki nie piłem.
– A ja cię szanuję.
– Dlaczego? Powinnaś i ty mną pogardzać. Choćby to właśnie – reakcja moja na te teksty.
– Mógłbyś je wyśmiać?
– Nie śmiałbym. To już nie byłbym sobą, żebym tak postąpił. Te sprawy dotyczyły Boga i Polski; to wystarczało,
abym odnosił się do nich z szacunkiem.
– Czyli wyczuwałeś „polskość” i miałeś dla niej cześć?
– Tak, tylko to mi już pozostało. Ty za mało o mnie wiesz. Wiesz, ty mnie chcesz siłą uczynić wartościowym
człowiekiem.
– Sam nie znasz swoich wartości. Widzisz tylko zło. To trzeba wyrównać...
O prawdomówności – nieporozumienie
5–7 V 1968r. Mówi Bartek.
– To ja, Bartek. Czy jeszcze chcesz ze mną rozmawiać, po tym co usłyszałaś o mnie od ludzi?
– Tak Bartku. Ja nie zmieniam zdania; wszystko, co ci w życiu mówiłam, też było prawdziwe. Dlaczego „pisałeś”
mi, że od świąt Bożego Narodzenia już nie piłeś?
– Nie piłem stale. To były sporadyczne wypadki, okazje. Ja już nie piłem całymi dniami, jak przedtem. Przecież
to, co zrobiłem, robiłem bez własnej woli, pod wpływem alkoholu.
– Wiem, stałem się niewolnikiem. Tak o mnie pomyślałaś?
– Tak. Na szczęście jesteś już wyzwolony.
– Jestem wolny, ale odpowiadam za wszystko, co popełniłem. Wiem, chodzi wam o moją śmierć? (...) Ja byłem
już przygotowany, a może nigdy później nie byłbym tak gotów, jak wtedy. To dla mnie była łaska; tak jak kara śmierci
dla skazanego na dożywotnie więzienie. Naprawdę męczyłem się i męczyłem innych. Już bym nie był zdolny do
przyjęcia waszych darów. Widzisz, alkohol niszczy ciało. Już wzrok był zaatakowany, hamulce moralne nie działały,
wola była sparaliżowana. Robili ze mną, co chcieli. Spodlali mnie, a ja się godziłem; traciłem dobre imię, godność,
szacunek ludzki. Reprezentować powinienem tych, którzy zginęli, a przynosiłem im wstyd, a radość i satysfakcję
moim wrogom. Do siebie samego czułem obrzydzenie i pogardę. Czy ty wiesz, co to znaczy z tym żyć?
22
– Nie mogłabym tak żyć.
– Widzisz, i ja nie mogłem – na trzeźwo. Już było za późno. Rozumiano mnie. Moja wdzięczność jest nie do
wyrażenia, żeby po takim życiu, po takiej degrengoladzie znaleźć się tutaj.
– Będę zawsze mówiła: kochałeś Polskę, byłeś gotów w każdej chwili do walki o nią. Nie zniechęciły cię do Niej
wszystkie twoje przejścia, rany, choroby, więzienia, prześladowania – a weź, ilu ludzi powiedziało po wojnie: „Mnie
już nikt na to nie nabierze”. Z nimi nie chcę mieć nic wspólnego, ale z tobą... Przecież tyś „wytarł wszystkie śmietniki
wojny”, widziałeś ją od najohydniejszej strony, żyłeś wśród szpetoty, szczególnie już po wojnie. Miałeś dookoła siebie
brzydotę fizyczną i moralną. To może wypaczyć. Uważam to, żeś nie stracił miłości do Polski w takich warunkach, za
wielkie osiągnięcie. Byłeś zdolny do oddania życia za coś, co uważałeś za godne miłości. Bartku, wydaje mi się, że
nie byłbyś tam, gdybyś tej miłości w sobie nie miał. To było w tobie piękne! Chciałam jeszcze powiedzieć ci, że gdybyś
miał wszystkie cnoty świata, a miłości do Polski nie – nie chciałabym mieć z tobą nic do czynienia, byłbyś mi obcy.
– Dziękuję ci. Dodajesz mi otuchy. Tu nie ma innych, ale dookoła mnie są tak wspaniali ludzie, że nie mogę sobie
wyobrazić, że właśnie ja mam brać udział w tej pracy – ja, który na nic nie zasłużyłem, wszystko zmarnowałem i zawiodłem wszystkich.
– Tak myślisz? A przecież powróciłeś?
– To nie moja zasługa. Syn marnotrawny wrócił sam, dobrowolnie, a ja? Mnie wszyscy pomagali.
– Czyś ty nigdy nikomu nie pomógł?
– Tak, oczywiście, kiedy się dało. Ale co to ma wspólnego?
– „Kto daje, ten odbiera” (zacytowałam).
– Wiesz, ja też się muszę przyzwyczaić do twojego sposobu myślenia. Nigdy robiąc coś dla kogoś nie myślałem,
że „odbiorę” to. Po prostu robiłem co można, bo tak było trzeba, i to nie zawsze.
– Bartku. Nie chcę, żebyś się naginał. Pozostań sobą, nie zmuszaj się do niczego.
– Tak, ale chciałbym jak najlepiej rozumieć cię, żeby nie zrobić znów jakiejś pomyłki...
Kłamstwo?
Po zakończeniu rozmowy z Bartkiem.
– Mamo! Proszę cię na chwilkę. Chciałabym z tobą pomówić, ale sam na sam, tak żeby Bartek nie słyszał, dobrze?
– Dobrze, słucham, jesteśmy same.
– Mamusiu, proszę cię, porozmawiaj z matką Bartka. On mi jednak skłamał(!). Powiedział wczoraj czy przedwczoraj, że od Bożego Narodzenia nic nie pił, a to z obawy, aby nie powiedzieć nic na mój temat. Tymczasem pani K.
mówi, że pił, że koledzy o tym mówili – niejeden raz. Kiedy spytałam Bartka, odpowiedział mi, że „nie pił stale”, że „to
były sporadyczne wypadki”, „okazje”, że „już nie pił całymi dniami, jak przedtem”. Po co mi kłamał? Dlaczego takie
wykręty? Jestem przerażona, bo jeżeli zawiodę się na nim tutaj, to znając siebie wiem, że mu już nigdy nie uwierzę,
tak jak nie wierzę właściwie w nic, co mi mówił „za życia”. Wszystko wydaje mi się „tak” lub „nie”. Jeśli nie będę mu
– tu – wierzyła, nie będzie mowy o współpracy, bo jego wszystkie informacje będą dla mnie z góry podejrzane i
niepewne. Poproś jego matkę i niech z nim porozmawia, bo to „ostatni dzwonek”. Obiecał mówić prawdę. Tak być nie
może!
– Córeczko, słyszałam. Powtórzę matce Bartka. To musi być jakieś nieporozumienie. Dobrze, ale nie uprzedzaj
się, proszę.
– On to sam, Mamo, powiedział; nie pytałam go o to. Po co?
– Nie wyobrażam sobie, żeby Bartek mógł teraz kłamać. To nie jest możliwe. Na razie wierz mu, a my wyjaśnimy
tę sprawę.Pamiętaj, że nienawidzą go „te siły”, ci, którym został wyrwany. Zrobić mu nic nie mogą, ale na ciebie
jeszcze mogą działać. Pomódl się za Bartka.
Po przerwie.
– Córeczko, rozmawiałam o twoich zastrzeżeniach z matką Bartka. Bardzo się tym przejęła i spytała go, jak to
było. Otóż Bartek sam chciałby ci to wytłumaczyć. Oddaję mu „głos”, ale chciałabym ci powiedzieć, że trzeba mu
wierzyć. On nie będzie ci nigdy mówił nieprawdy. Teraz, kiedy już wie, jak bardzo jesteś wyczulona na wszelkie niuanse, będzie uważał specjalnie. On też się przeraził, bo zrozumiał, jak bliski był utraty współpracy z tobą. Córeczko,
proszę cię, zrób wszystko, aby mu ułatwić rozmowę. On boi się, po prostu nie wie, jak z tobą mówić. Za mało jeszcze
cię zna.
– A czy on naprawdę chce ze mną współpracować? Czy to nie jakaś kara dla niego? Czy nie musi się ciągle do
mnie naginać? Powiedz, czy możesz mi ręczyć, że to jest dla niego rzeczywiście pomoc, radość, i że z serca chciałby
ze mną pracować?
23
Odpowiada Bartek.
– Przysięgam ci, że tak jest! To jest dla mnie największe szczęście. To ja, Bartek, mówię do ciebie. Nawet sobie
nie wyobrażasz, czym jest dla mnie możliwość pracy z wami. Sama możność bronienia cię i osłaniania jest już
wyrazem ogromnego zaufania do mnie i przysięgam ci, że jeśli nawet nie będziesz chciała ze mną mówić więcej, będę
to robił, chyba że mnie odrzucisz! Ja wiem, że nie jestem wart takiej pracy, że wydaję ci się obrzydliwy i brudny; ja to
wiem, ale pozwól mi się oczyścić. Jak ja to zrobię inaczej, jak nie w pracy?
– Bartek, dlaczego ty tak do mnie mówisz? Przecież ja nie powiedziałam, że nie chcę z tobą pracować.
– Dziękuję ci, ale wiem, że jeśli stracisz do mnie zaufanie, nie będziesz mogła ze mną pracować. Dlaczego
tracisz? Co ja takiego powiedziałem? Ja ci nie skłamałem, naprawdę! To nieprawda, że chodziłem zupełnie pijany.
Owszem, kilka razy piliśmy z racji imienin czy innych powodów, ale nie było to upijanie się, takie jakto miało miejsce
nieraz przedtem w moim życiu. Przecież tak i ty też możesz pić. Nie byłem już nigdy nieprzytomny i nieodpowiedzialny
pilnowałem się... Dzwoniłem do ciebie i chciałem przyjść, postarać się usposobić cię do siebie lepiej, ale odkładałem
to tak, że już nie zdążyłem. Taka była prawda. Czy ty mi wierzysz?
– Tak, w to, co mówisz teraz, ale już w nic, coś mi mówił „w życiu”.
– Ja ci mówiłem wiele prawdy, a tylko nie chciałem powiedzieć tego, co mnie malowało źle. Czy możesz to zrozumieć?
– Tak, to zrozumiałe.
– Widzisz, cieszyłem się, że jest ktoś, kto mało o mnie wie i dlatego jeszcze mnie szanuje. Nie chciałem spotkać
się z pogardą jeszcze i z twojej strony.
– Bartku, czy ty rozumiesz, dlaczego teraz byłam niepewna prawdy twoich słów?
– Tak, ja wiem, o co ci chodziło. Jeżeli mówiłem ci, że nie piłem, to sądziłaś, że ani kieliszka, a ja rozróżniałem
picie „normalne”, tak jak wszyscy ludzie, od całkowitego upijania się, od wielodniowego pijaństwa, jakiemu ulegałem.
Ja się nie chcę usprawiedliwiać, chcę ci to wyjaśnić.
– Rozumiem to, ale jak będzie na przyszłość?
– Będę starał się mówić możliwie jasno i jednoznacznie, ale jeżeli będziesz miała wątpliwości, nie trać wiary we
mnie od razu, spytaj mnie, dobrze? Ja cię nie chcę zawieść, ale – wierz mi – tak ciężko być wciąż podejrzewanym...
– Bartku, chciałam ci powiedzieć, że na razie nasze trudności wynikają z tego, że za mało się znamy i rozumiemy.
Tym się nie zrażę. Teraz nie chciałam ci zrobić przykrości nieufnością, chciałam sprawdzić. Chciałabym, żebyś poznał
mojego Ojca – ja mam podobny charakter – wtedy będzie ci łatwiej mnie zrozumieć. Ja nie znoszę żadnych dwuznaczności, „mętności”. Czy ty to możesz zrozumieć?
– Tak, całkowicie cię rozumiem. Będę się starał. Ja już twojego Ojca poznałem. Nie wiem, czy nie pogardza
mną...
– Dlaczego?
– Przepraszam cię, ale twój Ojciec jest prawy, a ja jestem przeciwieństwem.
– Powiedziałam ci „w życiu”, Bartku, że nie chcę cię nigdy „uderzyć”, bo dość cię już bito. Nie chcę się włączyć
między gestapo a bezpiekę. Nie chcę ci sprawiać bólu! Chcę, żebyś czuł się lubiany, potrzebny, a nawet niezbędny,
abyś miał jak najwięcej radości. Zrozum, że to, żeś pił, było nieszczęściem, żeś się tak zaplątał w życiu – także;
żaden niewolnik nie jest szczęśliwy, jak mogę ci nie współczuć? Wiem, że czułeś się tak nieszczęśliwy! Inaczej byłbyś
zachwycony sobą, szczęśliwy, a tyś cały czas pilnował się, żeby wyglądać na zadowolonego. Przecież widziałam, że
cierpi w tobie wszystko to, co Boskie, co człowiecze. Wydawałeś mi się zawsze „ranny”, skuty, związany i bezbronny.
Może się obrazisz na mnie za ten sąd o sobie, ale nie chodzi tu o politowanie. Tyś nienawidził „litości”, tak jak ją rozumiałeś, a ja miałam współczucie. Cierpiałam wraz z tobą, kiedy cię upokarzano, np. w redakcji, kiedy słyszałam o tobie
pogardliwe opinie. Tragiczne było, że nie mogłam ci nic pomóc. Rozmawiałam z tobą jak z więźniem w obecności
straży. Wiedziałam, że jak się rozstaniemy, wrogowie nasi (anioły ciemności) wezmą ciebie w obroty, zapłacą ci podwójnie za każdą rozmowę, która była próbą pomocy. Czy to cię obraża?
– Nie, mów mi to częściej. Jestem ci wdzięczny. Tak było. Tyś czuła, jak było, pod powierzchnią mojej pozy. Wiem
teraz, jak się musiałaś czuć. Dałaś słowo mojej Matce – wiem o tym – chciałaś mi pomóc ze wszystkich sił, a ja tę
pomoc odrzucałem...
– Tylko nie przepraszaj.
– Nie, nie będę cię przepraszał. Chcę ci to wynagrodzić jakoś...
Do Matki (po przerwie).
– Chciałam cię spytać, czy Bartek jest bardzo smutny?
– Nie, on smutny nie jest. Jest „przywalony” ciężarem miłosierdzia Bożego, Jego łaski i dobroci. Niemożność
odwdzięczenia się jest dla niego aż bolesna. Za wszelką cenę chciałby natychmiast coś zrobić, wykazać się,
24
potwierdzić przed samym sobą, że zasługiwał na zmiłowanie, a tymczasem na razie jeszcze mało może i to go
przygnębia. On tu nie jest „chory” ani „słaby”, ale jeszcze nie czas do działania, a Bartek nie może znieść czekania,
cierpi. Dlatego już to, co mu zlecono – opieka nad twoim bezpieczeństwem, pomoc w potrzebie... –jest dla niego
szczęściem...
12 V 1968r. Mówi Bartek.
„Douczam się”
– Witaj, to ja, Bartek, mówię do ciebie. Będę z tobą w drodze i tam na miejscu (wyjeżdżałam na urlop). Nie bój
się żadnych żmij.
– Ja je lubię, jak wszystkie inne zwierzęta.
– Pomimo to, że je lubisz, będę je przepędzał. Dobrze, wiem, że będziesz miała dużo pracy, ale może i dla mnie
znajdziesz czas. Tak, ja cię poznaję coraz lepiej, ale ty nie wiesz, jakim ja jestem w rzeczywistości. Czy masz do mnie
żal, gdy jestem przy twoich rozmowach? Mogę się podzielić z tobą moimi opiniami. Michał jest zupełnie pewny.
Możesz polegać na nim. On może dużo zrobić, wielu ludzi zna i chce ci pomagać. On będzie umiał sam pracować.
Możesz mieć w nim przyjaciela.
Wiesz, i ja słucham tego, co czytasz. Tak się „douczam”, nadrabiam. Ja bym nie umiał dać ci oparcia w życiu –
ciągle byś była w pogotowiu (niespokojna) – a teraz mogę ci dać pomoc i wiesz, że nigdy już głupstw nie zrobię. Tu
nie można – widzi się jasno, co jest dobre...
(Prosiłam, żeby mi opowiedział przebieg wypadku).
– Wiem, chcesz, żebym ci opowiedział przebieg. Zrobię to, ale już tam, dobrze?
– Ale może jest to dla ciebie zbyt przykre.
– Nie, ja chcę, żebyś to znała.
16 V 1968r. W lasach.
Mówi Bartek.
– Czułaś dziś moją obecność? Wiem, że tak. Ja szedłem naprawdę przy tobie, po lewej stronie; wiem, żeś to odczuła. Widzisz, nie chcę cię peszyć ani denerwować, rozstrajać, ale byłem z tobą i wczoraj. Tu jest bardzo ładnie i z
przyjemnością znajduję się w tych lasach. Nie wiem, czy potrafiłbym wykorzystać taki pobyt „za życia”, ale prawdopodobnie tak. Naprawdę dużo bym tu pracował. Tu nic nie odciąga uwagi.
Wiesz, staram się nie myśleć o tym, co mógłbym zrobić w życiu, gdybym żył inaczej. To bardzo smutne myśli, a
już nic odzyskać nie mogę. Wolę myśleć o przyszłości...
– Czy nie obawiasz się rozmowy ze mną?
– Wiem, że mogłabyś mi wielekroć powiedzieć wiele przykrych i prawdziwych słów, a starasz się mnie oszczędzać. Ja „czuję” twoją życzliwość i wiem, że mogę jej zaufać. Wiem, że nie potrzebuję bać się z twojej strony
odmowy współpracy, ale widzisz, boję się nieporozumień.
– Czy opowiesz mi o swojej śmierci?
Zapowiedź relacji o śmierci
– Tak zrobię. Jak zechcesz i będziesz wypoczęta, opiszę ci wszystko. Posłuchaj, wiem, że liczysz na mnie, na
to, że jako dobry obserwator wiele spraw ci opiszę i wyjaśnię. Zrobię to, obiecuję ci! Pytaj mnie o wszystko, o różnice,
o pierwszy moment, o to, co i jak my tu widzimy.
– Dobrze.
– Cieszę się, że wierzysz mi, że powiem to prawdziwie i dokładnie. Ja zrobię wszystko, co będę mógł, dla ciebie
– przecież chcę ci jakoś wyrazić swoją wdzięczność i odwzajemnić twoją troskę i chęć pomocy. (...)
Jeżeli zechcesz, zawołaj mnie tylko; ja cieszę się na każdą rozmowę. I dla nas są one cudowne i niezwykłe, a
to, że mogę z tobą mówić bezpośrednio, jest niezwykłym, dla mnie niezasłużonym wyróżnieniem.
Bartek mówi mi o swojej śmierci
17–18 V 1968r.
– Witaj, mówi Bartek. – (Miałam wątpliwości, czy to naprawdę Bartek mówi ze mną.)
– Czy chcesz, żebym ci opowiedział moją śmierć? Może to będzie dla ciebie sprawdzianem.
– To zbyt smutne dla ciebie.
– Nie, to nie było smutne. To było moje wybawienie, mój ratunek. Wtedy spotkałem matkę, brata, bliskich.
– Czy to jeszcze pamiętasz?
– Wszystko pamiętam. Tego się nie zapomina, to jedna z najważniejszych chwil w życiu, a dla mnie decydująca.
25
Czy ty rozumiesz, że ja byłem o włos od wiecznego odrzucenia – z własnej woli? Wyjaśnię ci to w trakcie opowiadania.
Od czego chcesz, żebym zaczął?
Nie myśl nigdy o samobójstwie
– Nie myśl nigdy o samobójstwie, nie wolno tego dopuszczać do siebie. Ja wtedy dopuściłem. Wiesz, ja wiedziałem, że już się kończę, że wzrok mi „nawala” i że już nie wyjdę z tego picia. Nie chciałem wyjść; nie mogłem, to już
przekraczało moje siły, bo wola była opanowana przez siły nienawiści i zła, przez tych, co działając przez nasze
słabości, usiłują nas zniszczyć naszymi własnymi rękoma. Ja tak zniszczyłem siebie. Byłem niewolnikiem; dobrze to
uchwyciłaś. Wracając do tego wieczoru: zdecydowałem się, że to już czas, żeby odejść. Byłem zmęczony, nie wiedziałem, jak wyjść z długów. Ta rozmowa z panią X. (wieczorem, przed wyjazdem, z panią, z którą Bartek się liczył) była
dla mnie jakimś błyskiem reflektora. Zobaczyłem, kim ja właściwie jestem: złodziejem, oszustem, łajdakiem! Zawiodłem zaufanie nawet jej, która robiła wszystko, żeby mnie wyciągnąć z błota, w którym tkwiłem. Ty mało jeszcze
wiesz, ale nie chciałbym już nic więcej mówić ci. Boję się, że jeśli raz wzbudzę w tobie obrzydzenie, to się nie
otrząśniesz.
– To przeszłość.
– Tak, to przeszłość. Ja wtedy postanowiłem, że po powrocie z Rzeszowa kropnę sobie w łeb, i będzie spokój.
Po prostu już nie miałem sił dźwigać tego życia i znosić dłużej siebie samego, a zmienić się już bym naprawdę nie
mógł.
– Nawet gdybyś wiedział o przyszłości?
– Gdybym wiedział o naszej pracy, o możliwościach służenia, chyba bym ci nie uwierzył. Zbyt dobrze siebie
znałem. I ty byś zniechęciła się prędzej czy później. Gdybym uwierzył, starałbym się zasłużyć, ale to by była męka
odrobić to wszystko, co już zdążyłem „narozrabiać”. Nie wiem, czy bym to wytrzymał. Byłem za słaby fizycznie.
Wiedziałem, że grozi mi utrata wzroku. Na ten czas miałem przygotowaną swoją starą broń. A może przedtem zastrzeliłbym jakąś szuję?
Powiedziałem sobie, że dosyć już zła wyrządziłem. Przecież ja wtedy zrozumiałem, że nigdy nic pozytywnego nie
zdziałałem, że zawsze tylko zniszczenie, szkodę i śmierć.
– Przecież zabijając konfidentów, broniłeś ludzi przed torturami w gestapo? (Bartek byl jakiś czas w komórce likwidacyjnej w AK.)
– Tak, nie pomyślałem o tym wtedy. Ja rzeczywiście broniłem, chciałem bronić, ratować, ale widzisz, zawsze musiałem to robić poprzez śmierć, zburzenie, zniszczenie czegoś, a nigdy poprzez dokonanie dobra.
– Chciałeś być artystą?
– Tak, chciałem komponować. Tak, utwory muzyczne to jest już twórczość. Ale nawet i te; tak mało ich mam, a i
to wydać ich nie chcą.
– Tyś całe życie zmuszony był działać wbrew sobie?
– Tak, ale w końcu uwierzyłem, że to jest mój sposób życia, że tylko do tego się nadaję.
– Narzucano ci takie opinie, wmówiono.
– Tak, wmówiono, ale powinienem się bronić, a ja to przyjąłem.
Chciałem uciec stamtąd jak najdalej, zapomnieć choć na chwilę, spić się w Rzeszowie do nieprzytomności, aby
tylko nie wiedzieć, nie myśleć, zagłuszyć wszystko, zagłuszyć sumienie. Nie powinienem wtedy jechać, nie wolno mi
było. Znowu „te złe moce”, nasi wrogowie zaczęli działać. Mieli mnie w ręku. Wiedzieli, że teraz jestem ich, że to jest
ich szansa. Oni też „polowali” na mnie. Myślałem tylko o tym, żeby się wyrwać, wyjechać, żeby szybciej być na
miejscu, żeby zacząć pić. Tak było. Znowu wykorzystano moje pijaństwo. Tym razem mieli takie szansę, że postanowili
działać natychmiast. Przecież ja postanowiłem, że się zastrzelę...
– Postanowiłeś samobójstwo, ale nie wiadomo, czy byś to zrobił?
– Nie wiem, co by było dalej, ale wtedy byłem już zdecydowany. Nie powinienem był prowadzić motoru w tym
stanie nerwów, a ja o tym nie pomyślałem nawet. Jechałem bardzo szybko.
Śmierć
– Możesz mi wierzyć, ja nie pamiętam momentu śmierci. Nie widziałem nic, nie wiem, kiedy to nastąpiło. To jest
taki straszny wstrząs, ale nie ból – bólu nie czułem wcale – tylko tak jak gdyby szok, porażenie prądem, rozdarcie.
„To jest śmierć” – to zrozumienie rozbłysło w jednym momencie, całkowicie i bez najmniejszego wahania. Wiedziałem z całkowitą pewnością, że to jest właśnie śmierć: nie wypadek, zranienie, szok – przecież tyle razy przechodziłem przez to – ale teraz miałem pewność, że to jest to, co nazywa się śmiercią. Wtedy oddałem się Bogu cały do
rozporządzenia, Chrystusowi – „o ile jest rzeczywiście taki miłosierny”. Tylko to jedno mogłem zrobić – zwrócić się
do Niego, niech mnie sądzi.
26
– Dlaczego to zrobiłeś, Bartku? Dlaczego wezwałeś właśnie Jezusa?
Bartek zdenerwował się, czułam to wyraźnie. Odpowiedział gwałtownie.
– Do kogo miałem się zwrócić? O Nim mówiono mi, że jest miłosierny, a ja potrzebowałem miłosierdzia.
– Skąd o tym wiedziałeś?
– Wtedy się wie! Jest taka sekunda, błysk, moment, że widzi się siebie zupełnie bezbronnego, samego wobec
ogromu tajemnicy, i wydaje się, że jedynym punktem zaczepienia się, oparcia, jedynym jak gdyby światłem, źródłem
światła jest On, że On usłyszy i zrozumie. Człowiek nie chce uciekać przed odpowiedzialnością za swoje winy, za to,
co zrobił; nie chce się wypierać, ale pragnie być zrozumiany, osądzony przez Kogoś, kto go zna, kto jest sprawiedliwy
i miłosierny. Do kogo miałem się odwołać? ON był przy mnie! Czy ty to rozumiesz?
Wybacz mi, jeszcze teraz trudno mi o tym mówić. Ty nie wiesz jeszcze, jakie to jest spotkanie. Zrobię wszystko,
żeby dopomóc ci przygotować się, żebyś nie była zaskoczona i nie przygotowana, jak ja.
– Dobrze.
– Dziękuję ci. Ja będę przy tobie. I przy mnie byli wszyscy moi bliscy. Czekali na mnie, otaczali mnie, ale „widziałem” z początku tylko Jego.
(Spontanicznie i nierozsądnie zapytałam, myśląc o wyglądzie zewnętrznym Pana Jezusa, jak „wygląda” Jezus.)
Jezus
– Nie wiem, jakimi słowami mam ci to opowiedzieć. Brak mi słów. Przecież On mnie uratował, wyrwał, przecież
ja byłem zgubiony. Tę śmierć uknuto tak, żebym nie miał szans: postanowiłem się zabić, jechałem, żeby pić znowu
– byłem w ich rękach. Byłbym na zawsze przepadł, nigdy tu nie wszedł, gdyby nie On, Chrystus! Ty nie wiesz, czym
jest w takim stanie, w jakim ja znajdowałem się wtedy (depresja, rozpacz, nieszczęście), spotkanie się z taką miłością!
Gdy zdajesz sobie nagle sprawę z tego, że On wiedział o tobie wszystko, znał cię lepiej niż ty sam siebie, że wiedział,
co z tobą się działo, co chciano z tobą zrobić i zezwolił na to tylko dlatego, aby cię uratować, zabrać do siebie, oswobodzić z niewoli już na zawsze. Gdy rozumiesz nagle, że spotykasz się z taką miłością, wobec której wszystkie
twoje winy bledną, stają się niczym, że On je odrzuca, nie zwraca żadnej uwagi na to, co w tobie było wstrętne,
brudne, obrzydliwe – że kocha cię, całego, takiego jakim jesteś, że przygarnia cię ze wszystkim! Wybacz mi, nie potrafię ci tego spotkania opisać; to jest nie do opisania, to jest po prostu nie do pojęcia dla nas na ziemi. Posłuchaj,
On nie widzi twoich wad, nie widzi brudu, choćbyś była unurzana w błocie od stóp do głów. On cię kocha, czeka, poluje
całe życie na jedno słowo miłości, zezwolenia na pomoc. Czasem jedna myśl wystarczy – jak u mnie – aby już mógł
działać. Potrzebna jest tylko dobra wola, zezwolenie na to, aby być uratowanym; tylko wezwanie Go, zaufanie Mu,
prośba, krzyk, myśl...!
Pomyśl, co by się stało ze mną, gdyby On nie był Miłosierdziem!
– Bartku, przepraszam cię, że przerwałam. Może jutro powiesz mi dalej?
– Dobrze, wiem, jak to, co ci mówiłem, przeżyłaś. (...) Ja się cieszę, jeżeli ludziom też się to przyda. Gdyby mogli
zrozumieć, jakie jest prawdziwe miłosierdzie Boże, nikt nie mógłby być stracony...
Czy teraz wierzysz, że to ja mówię do ciebie?
– Tak, Bartku, teraz ci wierzę, ja także.
Następnego dnia.
– Witaj Bartku, chciałam cię prosić, żebyś dokończył rozmowy dobrze?
– Witaj, mówi Bartek. Chcesz, żebym podał ci, co było dalej? Widzisz, nie zauważyłem samego momentu śmierci.
Wydaje mi się, że jest on zauważalny raczej dla tych, co żyją dalej, dla obserwatorów, chociaż nie jest pewne, czy
oni też wiedzą, kiedy następuje rzeczywiste przejście – bo tak to nazywamy; trudno nazywać śmiercią zdjęcie ubrania,
prawda? Ten, kto sam przechodzi, zbyt jest przejęty, aby zwracał uwagę na uboczne szczegóły dotyczące ciała, takie
jak oddech czy ustanie pracy serca. Podobno byłem cały połamany? – wiem to z waszych rozmów, ale naprawdę to
mało istotne dla mnie. Myślałaś mi wczoraj – mogę mówić „mówiłaś”, ale w rzeczywistości przecież myślisz – że
znasz to uczucie, że pamiętasz je ze snu, tego na temat roku dwudziestego. Chyba to jest to. Gdy następuje nagle,
bez przygotowania – jest straszne; ale to jest poza czasem, nie można określić, jak długo trwa, jedną setną sekundy,
może jedną tysiączną? To jest rozdzieranie – pytałem się tych, którzy podobnie zginęli, na ogół potwierdzają – ale
też powiedziano mi, że jest to nagłe rozerwanie łączności pomiędzy naszym ciałem a nami, a ta łączność jest tak
mocna i tak subtelna, że dotyka poprzez ciało i nas samych, dlatego wywołuje taki szok. Widzisz, ból to jest reakcja
nerwów, organów materialnych ciała. My tu nie cierpimy „poprzez nerwy”, ale też „odczuwamy”, i to o wiele silniej i
wyraźniej, to znaczy wiemy zawsze, dlaczego odczuwamy radość czy wstyd, który jest tak intensywny, że może być
nazwany bólem.
27
– To znaczy, że ciało jest jak skafander? Osłania?
– Tak właśnie jest, jak po wyjściu ze skafandra, i to takiego, co tłumił i łagodził to, co docierało poprzez te powłoki.
Wtedy, gdy zostajemy pozbawieni go, czujemy się okropnie „nadzy” w pierwszej „chwili”. To jest uczucie przerażenia;
tak było u mnie, gdyż poczułem się bardziej świadomy siebie, zobaczyłem, kim jestem. Widzisz, to nie jest „oglądanie
się”, to jest całkowita i bez żadnych wątpliwości i złudzeń – wiedza o sobie. Wie się, kim się jest, kim jest ten Bartek
i co ze sobą zrobił, że jest taki. Wtedy właśnie wezwałem Jego, a On... był przy mnie i czekał na to wezwanie.
– Jakim jest Pan Jezus?
„ON”
– Trudno jest pisać o tym, ale ja pragnę, abyś wiedziała, a przez ciebie i inni, jakim On jest. Dlaczego mówię ci
– a i twoja Mamusia i moja Matka – On! (zamiast Bóg). Bo widzisz, nie ma słowa, które by mogło wyrazić lub opisać
Boga! Jest Ojcem, ale jest i Panem, jest światłością, ale również dobrocią, miłosierdziem, samym dobrem, samą pięknością, czystością, szlachetnością, wielkodusznością. Dla nas (po śmierci ciała) jest bratem, przyjacielem, przewodnikiem, ojcem i matką zarazem. Dla mnie stał się przebaczeniem, miłosierdziem, wyrozumiałością. ON jest tym
wszystkim zarazem. Można mówić Jezus albo Chrystus, Zbawiciel, nasz Pan. My w pojęciu „On” zawieramy to wszystko. Ta myśl o Nim, to pojęcie jest miłością. Napisać tego nie można, ale pamiętaj, ilekroć spotkasz się z tym pojęciem
– że jest to określenie pełne najwyższej wdzięczności, zachwytu, miłości, i nikt u nas nie wyraża się inaczej (jak z tymi
uczuciami).
Chcę ci podać dalej, ale wybacz mi z góry, bo nie jest możliwe prawdziwie dokładne podanie tego, co jest poza
odbiorem zmysłów, do czego jesteście przyzwyczajeni. Przede wszystkim tu się nie przypuszcza ani nie domyśla, tu
się wszystko wie i zna (to, z czym się spotyka, nie zaś wszystko w ogóle). Wiem, jak ci zależy na dokładności. Staram
się. Powiem ci to, co mogę. Tłumaczenia później, a teraz – co czułem, tak?
Kiedy zrozumiałem, że On mnie kocha – takiego, jakim jestem – że rozumie wszystko, że zna całe moje życie,
że zawsze był przy mnie, że współczuł mi, pomagał, ochraniał i ratował, że to ja sam tę pomoc odrzucałem, że daną
mi wolną wolę poświęcałem z reguły na wybór nie tego, czego dla mnie pragnął On, ale tego, co niosło mi zawsze
szkodę, i że On robił wszystko, na co ja przyzwalałem (jak rzadko!), aby mnie uratować. To był szok. A to był jeden
moment. On był przy mnie, aby mnie uratować, osłonić i nie pozostawić ani „chwili” dłużej w samotności i rozpaczy,
abym od razu wiedział, że On mnie zabiera, kocha i cieszy się, że może mnie mieć! Czy ty to rozumiesz? mnie – ON!!!
Po takim życiu, On się mnie nie brzydził, nie odpychał... A On, to czystość, to blask, ciepło, szczęście.
Wiesz, On dostosowuje się do nas. Gdybym zobaczył, jakim On jest naprawdę, nie zniósłbym tego. Do mnie
zbliżył się jak starszy brat, jak ojciec, jak przyjaciel. Nie czułem lęku...
– Czy ty od razu uwierzyłeś Panu?
– Czy uwierzyłem? Jemu? Kiedy czujesz się tak kochaną – wierzysz. I ja wierzyłem, „czułem”, pojmowałem Jego
miłość. Tak, od razu wiedziałem, że to jest On – Jezus Chrystus. Był piękny, ale nie mogę ci opisać szczegółów. Był
piękny, promienny, szczęśliwy – szczęśliwy, zrozum to dobrze! – z tego, że mnie ma. To szczęście udzieliło się i mnie.
Poczułem się wolny i bezpieczny, zrozumiałem, że jestem uratowany już na zawsze, że jestem nieśmiertelny (nie do
zabicia) i że jestem kochany, zrozumiany, wytłumaczony – dlatego że Bóg jest i że jest taki!
Coraz więcej i coraz szybciej zacząłem pojmować. Zrozumiałem, że to wszystko, co pisałem ci poprzednio, jest
dlatego, że Bóg jest! To była prawda! Wszystko, co mi mówiono, było prawdą, a ja w to nie wierzyłem. Jak mogłem?
Dlaczego odrzucałem? A jednocześnie to, co jest, jest nie do opowiedzenia i opisania („ani oko nie widziało...” z
Listów św. Pawła). Gdybym to wiedział! Gdybym to rozumiał! Żyłem jak ślepy, zmarnowałem życie! Te wszystkie myśli
to był też moment. On był przy mnie, widział je, rozumiał, nie pozwolił, aby trwały dłużej – On jest taki delikatny, taki
rozumiejący nas – nie chciał, abym od razu przeżywał wstyd. Chciał mi dać radość, wiesz, tak jak choremu dziecku.
Zrozumiałem, że nie przyszedł po mnie sam – to nie są słowa i nawet nie „słowo w myśli”, całość przeżycia rozumie
się – Pan nasz jak gdyby cofnął się i wtedy „zobaczyłem” Matkę i brata, przyjaciół, kolegów z partyzantki, z powstania,
z więzienia. Oni byli wszyscy, czekali. Widzisz, radości takiej i szczęścia naszego nie da się opisać ani zrozumieć...
Po przerwie.
– Bartku, chcę ci serdecznie podziękować za to, coś mi podał. To są przecież twoje jak najintymniejsze sprawy i
wiem, że musiało być ci bardzo trudno pisać o tym. Tym bardziej jestem ci wdzięczna. Nigdy nie możemy wiedzieć
„za dużo” o Bogu i Jego miłości do nas. – Cieszę się, że mogłem to zrobić. Widzisz, ja szukam sposobu wyrażenia
Mu swojej wdzięczności. On rozumiejąc mnie dał mi tę pracę, przez którą staram się cośkolwiek chociaż wykazać się,
pokazać, że nie jestem niewdzięczny, że rozumiem, jakim cudem było uratowanie mnie. Całe życie nie dano mi możliwości, poza okresem wojny, ujawnienia, kim właściwie jestem. Nie wykazałem się niczym twórczym, pomimo że pragnąłem tego. Nie mogłem „służyć” i prawdopodobnie to było przyczyną, że tak bardzo spodliłem się. Nie ma co
ukrywać, tak było! Ale widzisz, mogę to odrobić. Twoja zgoda daje mi możliwości bardzo duże, a przecież jedno twoje
28
słowo „nie” wystarczyłoby, aby mi to uniemożliwić. Doceniam to. Jesteś dla mnie teraz Przyjacielem, bo rozumiesz
mnie, rozumiesz mój stan, moją szansę i chcesz mi to ułatwić. To jest właśnie przyjaźń: zrozumienie i chęć pomocy.
Przyjaźń - 1968r. Mówi Matka.
– Przyznaj się, ucieszyłaś się z tego, że Bartek nazwał cię przyjacielem. Widzisz, on nie rozumiał, że ty postępujesz w stosunku do niego tak, jak postępuje prawdziwy przyjaciel. Po prostu łączył przyjaźń z „kumplostwem”, z
koleżeństwem broni. Jego matka, brat wytłumaczyli mu to, otworzyli oczy, zdefiniowali. On też się uczy, ale tu, kiedy
się już raz coś zrozumie, nie zapomina się. Tu jest bardzo szybki wzrost wiedzy i chociaż Bartek przyszedł z własnymi
pojęciami, szybko je koryguje i zmienia – bo chce tego. Pragnie jak najszybciej przygotować się do pracy. Wie, że
okazano mu zaufanie jak gdyby na „wyrost”, że od niego dużo zależy – to znaczy, że jest to próba nowej formy
współpracy was z nami – że jeżeli on zawiedzie, zostanie wyłączony z niej, a tobie sprawi zawód. Drży o to, aby nic
nie zepsuć, chyba sama to rozumiesz? Cieszymy się, że jesteś wyrozumiała.
Bartek był szczęśliwy, żeś zrozumiała tak dobrze jego informacje, jego intencje wykazania ci (i innym ludziom)
na własnych przeżyciach, jaki jest stosunek Chrystusa Pana do nas, jak wielka jest Jego miłość.
20 V 1968r. Mówi Bartek.
– Tu nie ma hierarchii ani stopni wojskowych, jest przyjaźń i zawsze chętna pomoc. To właśnie jest wspaniałe.
Chciałem cię zawiadomić, że poznałem twojego kuzyna (Jasiek St., żołnierz AK, zamordowany w więzieniu przez
ubowców). Zgadaliśmy się, że właściwie tylko przypadkiem nie poznaliśmy się „w życiu”.
To jest zabawne określenie, bo życie prawdziwe to jest dopiero tu – nasze. Powiedz sama, czy taką wegetację,
jak była moja, można nazwać życiem? Tak, ja byłem niewolnikiem podwójnie, bo i z własnej woli i wyboru nałogu, ale
przecież i wy wszyscy prawie nic zrobić nie możecie dla wspólnego dobra.
Ten jest Przyjacielem...
– Chciałaś wiedzieć, jaka jest moja definicja przyjaźni? W „życiu” była inna, bardzo powierzchowna, a teraz sądzę,
że prawdziwym przyjacielem jest ten, kto drugiemu okazuje pomoc i podtrzymuje go w drodze ku Bogu, kto wskazuje
mu prawdziwe wartości i sposób, w jaki ten mógłby do nich dojść, kto nie spycha nigdy w dół, nie pogardza, nie
odrzuca, ale i nie toleruje lub nie zachęca do czynienia zła sobie i innym. Ten jest przyjacielem prawdziwym, kto widzi
w nas i pomaga nam wydobyć z siebie to, co w nas jest najlepszego, kto zachęca i podnosi z upadku, kto nigdy nas
nie potępia, a stara się wytłumaczyć, kto nas szanuje. Myślę, że to jest właśnie definicja przyjaciela. Wierność i
głęboka prawdziwa życzliwość, pewność, że zawsze można na tego kogoś liczyć, też wydają mi się ważne, i to już
w życiu ceniłem, ale czym jest przyjaźń, ku czemu powinna prowadzić, zrozumiałem dopiero tutaj. Pomogli mi w tym
moi bliscy.
Wiesz, zdumiewające jest, jak mało rozumiemy, jak mało zastanawiamy się „żyjąc”. Przecież po to żyjemy, żeby
wyciągać wnioski z naszych błędów, żeby je naprawiać, znaleźć wreszcie ten nasz własny kierunek i nim pójść, dojść,
osiągnąć metę przed „śmiercią”, a tymczasem prawie nikomu się to nie udaje. (...)
Wiesz, że właściwie to jest niesłychane. Ciągle od nowa się dziwię. Nie mogę przyzwyczaić się do myśli, że
można tak po prostu „normalnie”, bezpośrednio rozmawiać. Przecież ja jestem „umarły”, pochowany, „leżę na cmentarzu” jako Bartek, cały, w komplecie (choć połamany) i tam się rozkładam. Tak myślą o mnie. Wiem o tym, słyszę.
– Kto tak myśli?
– Właściwie wszyscy. Pomyśl tylko, takie rozmowy; przecież tego nie ma, o tym się nie wie, nie mówi. I że też
właśnie ja mogę. Słuchaj, właśnie ja, taki najgorszy, zmarnowany, przegrany, „wariat”, „pijak”, „niebezpieczny bandyta”.
– Tak nikt z nas nazwać cię nie mógł.
– Wiem, ten tytuł nosiłem z dumą. Bali się mnie łajdacy. Jak oni się cieszyli moją śmiercią!
O sposobie myślenia i widzenia
– Pytasz, czy się identyfikuję wciąż z tymi epitetami? No, jestem nadal Bartkiem – kim mam być? – jestem nim.
Mam ten sam charakter, sposób rozumowania, myślenia, pamiętam wszystko (i to o wiele lepiej, możesz mi wierzyć),
no po prostu nic się nagle nie zmieniło, bo nie mogło. Czy cię to zraża?
– Nie, Bartku, ale trudno mi wyobrazić sobie twój obraz teraz.
– Czy mam się opisać? My się tu widzimy wzajemnie. Poznasz mnie od razu. Jestem sobą, tylko takim w najlepszej formie, tak jakbym się umył, uczesał, specjalnie czysto ubrał, był trzeźwy, zdrowy, wypoczęty. Tyś nigdy nie widziała mnie szczęśliwego – musisz sobie wyobrazić, ale z tym wszystkim, to jestem ja.
Tu się zmienia sposób widzenia i pojmowania. Nie patrzy się tylko oczyma – widzi się sobą; widzi, wyczuwa i rozumie – razem. Jeżeli jestem przy tobie, tak jak w tej chwili, to „widzę cię”, wyczuwam twój nastrój, stan psychiczny,
słyszę twoje myśli do mnie, a także czuję twoje zmęczenie, ale i spokój, to, że nie wątpisz teraz w moją obecność,
29
że jesteś „nastawiona” życzliwie, że „rozmawiasz” ze mną swobodnie, bez napięcia, zdenerwowania czy podejrzliwości. „Widzę”, że mnie rozumiesz...
Chcę ci też powiedzieć, że to, w co jesteś ubrana i jak jesteś uczesana, jest tak nieistotne, że nie widzę tego
wyraźnie, ale za to czytam to, co piszę twoją ręką, a właściwie słuszniej będzie określić to jako „co piszemy razem”.
Trudno mi określić porę dnia, ale wnioskując z zapalonej lampy, jest wieczór.
– A kwiaty widzisz?
– Tak, bukiet kwiatów, bzy. Jeżeli ześrodkuję na nich uwagę, widzę je wyraźnie, i kolor, i kształt.
– A czy widzisz szczegóły?
– Gdyby to było potrzebne, to bym zobaczył dokładnie każdy szczegół w pokoju, ale po co? Tu ci nic nie zagraża.
Co innego, kiedy jesteś wśród ludzi albo gdzieś wchodzisz; wtedy zwracam uwagę na wszystko.
– Wygląda na to, że oglądanie naszego świata was męczy?
– To nie wymaga siły, wysiłku, to tylko akt woli: chcę to widzieć, i widzę; tak samo, jak stan psychiczny i stosunek
ludzi do ciebie, bo to jest ważne. Tak się cieszę, że moja Matka podoba ci się. To ona umożliwiła mi wejście tu,
wychowując mnie w miłości i szacunku dla spraw Polski. To szczęście zawdzięczam Matce. Ona mnie tu prowadzi.
– Czy można ci zadać kilka pytań, takich nie bardzo istotnych? Chciałam cię zapytać, czyś ty siebie, swojego ciała
po śmierci wcale już nie oglądał? Nie byłeś przy nim?
– Jakby ci to wyjaśnić? I byłem, i nie. Byłem z nim jak gdyby związany, ale go nie „oglądałem”. Nie wiem, jak
„wyglądałem po śmierci”, po prostu wcale nie miałem ochoty tego zobaczyć. Wiedziałem, że to był wypadek. Wiesz,
to jest tak: skoro jesteś, istniejesz nadal, no to co cię obchodzi, co kto robi z twoją suknią? Chyba, że komuś na tym
zależy, mnie – nie. Ale wiedziałem, że wiozą „mnie” do mojego miasta, że wiele osób przeżywa pewien szok na
wiadomość o tym wypadku. Czułem ich myśli, i twoje też, a ponieważ na ogół wszystkie były myślami o mnie jako o
moim trupie, więc rozumiałem, że identyfikują mnie z moim ciałem. Wiesz, że śmiać się chce i płakać, takie to się
wydaje śmieszne i naiwne po prostu, a jednocześnie nie ma możliwości sprostowania, człowiek jest bezradny. Z
drugiej strony pamiętałem swoje reakcje na śmierć kolegów i teraz wiem, co oni czuli. W tym okresie, jeśli to tak
można określić, byłem ze swymi bliskimi, przeżywałem radość spotkania, szczęście z poczucia swobody, wolności,
wyzwolenia od nałogu.
Myślałaś parę razy o tym, czy tu nie mam ochoty na picie alkoholu? To by było jak kąpiel w szambo – trudno inaczej to określić – na to nikt nie ma ochoty.
Tutaj widzi się wszystko prawdziwie
– Tu zło jest złem, a dobro – dobrem; czuje się to, rozumie, wie natychmiast, bez sprawdzania, bez wątpliwości.
Od początku, tutaj „widzi” się wszystko inaczej – prawdziwie. Tego nie trzeba się uczyć. W jednym momencie otwierają
się jak gdyby oczy, zaczyna się widzieć prawdziwy obraz rzeczy, takich jakimi są w istocie. A także ludzi. I siebie – to
jest straszne. Tak jak na biel nie możesz powiedzieć „czerń” i uwierzyć w to, tak i o sobie wiesz prawdę, i to całą. To,
co wymykało się twojej uwadze, co wydawało się mało ważne, błahe, wszystkie „głupie” sztuczki, żeby zamydlić sumienie, usprawiedliwić się i wytłumaczyć, wszystkie „uniki” w życiu, każde zdarzenie, nawet najdrobniejsze, o ile zaważyło na twoim dalszym postępowaniu w sposób pozytywny lub nie – widzisz tu bardzo wyraziście i rozumiesz jego
konsekwencje.
Posłuchaj, będę ci pomagał, o ile mi pozwolisz, aby cię to nie spotkało. Właśnie dlatego, że tak dużo zła i błędów
zrobiłem sam, wiem tak dobrze, co jest błędem i jakie może mieć skutki. Ja cię nie chcę uczyć, nie pomyśl sobie tego.
Chcę, żebyś przeskakiwała wszystko, na czym ja się potykałem – żeby ci oszczędzić wstydu, tylko dlatego.
– Bartku, jeżeli w tym mi pomożesz, staniesz się moim prawdziwym przyjacielem, nie tylko w naszej pracy, ale
„przyjacielem w drodze”, to jest moim osobistym.
– Rozumiem to. Kto jest tak „poobijany” (przez życie), jak ja nim jestem, chciałby stać na drodze z latarnią, z sygnałem świetlnym, z syreną – i ostrzegać innych.
O przyrodzie – ja to wszystko „widzę”
25 V 1968r. Mówi Bartek.
– Zawsze kiedy zechcesz, będę. To jest nie tylko możliwe, ale zupełnie pewne; przecież choć tyle możemy dla
ciebie zrobić, żeby być, kiedy ty masz czas na rozmowę.
Pomyślałam, że szkoda, że Bartek nie widzi tego wszystkiego, co ja. Byłam w parku poniemieckiego pałacyku
myśliwskiego. Park przechodził w las. Kiedy wzięłam pióro do ręki, Bartek powiedział:
– Słyszę cię. Chciałbym, żebyś wiedziała, że ja to wszystko „widzę”, „czuję” – dlatego nie mogę żałować, że
straciłem, bo nic nie straciłem, a tylko zyskałem (nie mówię o najważniejszych sprawach, ale o tym, o co mnie pytałaś).
Nie tylko wiem, że jest wiatr, ale odczuwam jego zapach i nasilenie, widzę niebo i chmury na nim, czuję ciepło słońca,
30
widzę nawet tę owcę pod świerkami. Dla mnie też liście są liśćmi, a drzewa drzewami. To są resztki szpaleru, prawda?
Powiem ci, co to za drzewa – chyba graby, prawda? Wiesz, tego, czego „w życiu” nie wiedziałem, i tu nie wiem, ale
mogę zawsze dowiedzieć się (chodzi o nazwę przyrodniczą), ale myślę, że to są jednak graby. Jestem tu z tobą, boś
mnie zapraszała, a i bez tego też byłbym, ale nie narzucając ci się.
Wiesz, nie jest łatwo zdefiniować, jak albo czym „odczuwamy” czy „widzimy”. Nie zmysłami cielesnymi, bo ciało
moje w tej chwili rozkłada się na Cmentarzu Wojskowym (Bartek został tam pochowany jako Kawaler Krzyża Virtuti
Militari).
– Cieszę się, że tam leżysz.
– Zawsze marzyłem, aby tam „leżeć”, ale to się nie da.
– Jak to?
– Tam nikt nie „leży” – tylko „ubrania”, powłoki, taki „zbiór pamiątek” po nas. Przychodzimy tam spotkać się z wami
(kiedy przychodzicie „na groby”), ale o wiele przyjemniej jest na przykład tu. Jeżeli chcesz, to dowiem się dokładnie
i wtedy ci podam. Mogę tylko od siebie dodać, że tu się widzi i odczuwa szerzej, więcej, wyraźniej jak gdyby rozróżniając każdą rzecz (obiekt). Więcej jest radości odbierania.
Mówiliśmy o poległych przyjaciołach Bartka...
– Oni wszyscy tu są. Nawet nie wiesz, jak wysoko „ceniona” jest śmierć za ideę, o ile nią była w rzeczywistości.
Ta była. Oni wszyscy bili się za wolność kraju, a nie o stanowiska, karierę czy inne korzyści osobiste.
– Cieszę się, że czytasz te wspomnienia i notatki. To było „osobiste”, inaczej nie umiem, chociaż starałem się
możliwie mało „odkrywać”. Ty bardzo wychwytujesz to. Tak, wiem, że rozumiesz mnie, ale też nie wiem, na czym to
polega. Dlaczego mnie rozumiesz?
– Nie wiem. A ty skąd o tym wiesz?
– Wiem, boś sama o tym myślała. Słyszałem.
– Myślałam o tym, że gdybym cię lepiej rozumiała „w życiu”, może mogłabym więcej ci pomóc.
– Nic by się nie dało zrobić. Wiem teraz, że ci ręce opadały po prostu po rozmowach ze mną. Widzisz, byłem już
zbyt zmęczony, wewnętrznie. Nie byłbym zdolny do przyjęcia tego, o czym całe lata marzyłem. Tak, wiem, nie tylko
marzyłem, ale piłem, staczałem się coraz niżej. Nie można z rynsztoku iść służyć Polsce. Trzeba wybierać. Ja wybierałem źle, zawsze źle, przez wiele lat. To robi swoje, człowiek jest już niegodny.
– Przestań się ciągle oskarżać.
– Widzisz, to nie jest ekshibicjonizm, to jest prawda. Mówię ci o tym, bo tak jest. Nie proszę cię o „pocieszanie”,
bo za swoje winy płaci się samemu i żadne „pociechy” tu nie pomogą; tyś mi dała szansę odrobienia, spłaty długów,
a to jest więcej niż wszystkie pociechy razem wzięte.
Wiesz, cieszę się na moment twojego przyjścia – tu. Tak bym chciał cię w nasze życie wprowadzić, widzieć twoje
zdumienie i zachwyt.
– Może nigdy do was nie przyjdę?
– Nie myślisz tego poważnie. Jak byśmy mogli dopuścić, żebyś po tym, co dla nas robisz, nie znalazła się z
nami? To by musiała być z twojej strony świadoma zła wola, nienawiść, zdrada. Nie wyobrażam sobie tego.
– Mogę robić źle „niechcący”.
– „Podświadomie” i „niechcący” nigdy Boga nie zdradzisz ani Polski – tego trzeba chcieć! Nawet o tym nie myśl,
to absurdalne.
– Może nie wykonam tego, co powinnam?
– Też nie. Nikt od ciebie nie żąda więcej, niż możesz zrobić. Przecież wiemy, że masz mało sił, ale wiem, że my
ci dopomożemy, że będziesz silniejsza w przyszłości. To atmosfera ogólna tak bardzo wszystkich przytłacza.
W królestwie miłości
26 V 1968r. Mówi Matka.
– Cieszymy się bardzo z matką Bartka i jego bratem z waszego szybkiego zżywania się. Ty nie wiesz, dlaczego
go tak dobrze rozumiesz, a on tak samo. Pytał nas o to po wczorajszej rozmowie z tobą. A to takie proste: macie razem
współpracować, bo tak On sobie życzy. On wam chciał dać to szczęście, ten niezwykły dar, z którego tak mało zdajesz
sobie sprawę. On was widział w tej pracy, zanim urodziliście się; znał was i rozumiał oboje. Każde z was uzupełnia
cechy drugiego, ale jednocześnie macie dużo cech wspólnych, podobieństwo psychiki, braterstwo jak gdyby – bez
niego nic by z waszej współpracy nie wyszło. Bartek dał do niej bardzo duży wkład cierpienia, pragnienia służenia,
działania. Ty też, ale inaczej – cierpieniem czekania, odrzucenia, niepotrzebności; wiem to teraz i rozumiem, jak było
dla ciebie ciężkie (do tego stopnia, że pomimo półtora roku naszej pracy jeszcze się od niego nie uwolniłaś). Teraz
jednak rozumiesz, czym jest ta współpraca i chętnie „przygarniasz” ludzi (z obu światów).
31
Moja malutka. Trzeba było do tej wspólnej pracy takich cech, jakie wy macie lub wyrobiliście w sobie: fantazji,
wyobraźni, a nawet tego zamiłowania do „przygody”, niespodzianki. I ja to mam, inaczej też trudno byłoby nam zrozumieć się. Widzisz, jeszcze ci brak radości życia, tej „dziecięcości”, która jest w tobie ukryta, ale kiedy czasy się
zmienią, i ona się wyzwoli. Wasza praca musi być radością, szczęściem. Pomyśl, pokonanie takiej „zapory” –
współpraca tych, co wiedzą, rozumieją i kochają, z tymi, co kochają i mogą działać w materii, a tylko często się gubią;
dla Bartka ponad wyobrażenie wspaniała, fascynująca, tak jak wszystko „w życiu” było potworniejsze, brudniejsze,
niż mógł to sobie wyobrazić. Ale czy inaczej doceniłby tę pracę, to szczęście? On jest tu tak niedawno, tak bardzo
jeszcze związany z wami. Zna sytuację, ludzi, fakty, wszystkie realia, tak że będzie ci ogromną i rzeczywistą pomocą
w życiu.
Cieszymy się, patrząc na was; ja specjalnie, gdyż od twojej dobrej woli wiele zależało. Bartek „w życiu” już nie
był zdolny do zrozumienia cię ani zaskarbienia sobie twego zaufania. Był więc teraz zdany tylko na ciebie, a to, żeś
tak natychmiast i z całego serca pospieszyła mu z pomocą, dało mu tę szansę pracy, ale i zaskarbiło całą jego wdzięczność; tak że w pierwszej „fazie” waszej pracy tyś „odrobiła” jego niedociągnięcia. Jestem dumna z ciebie, żeś to
zrozumiała i chciała – to są trwałe fundamenty przyjaźni. Bartek nadal nie rozumie, dlaczego jesteś taka dla niego.
Powoli zrozumie.
Chrystus podzielił się z nami możnością ofiary
Widzisz, tak jest w naszym królestwie, w królestwie miłości. Bierzemy z Niego przykład. Chrystus, nasz Pan,
Brat, Zbawca i Ojciec, nasz najbliższy Przyjaciel miał moc osłonięcia nas wszystkich – odkupienia – ale i nam dał te
możliwości. Podzielił się z nami swoją najcudowniejszą bronią – możnością ofiary. Ty rozumiesz, że można za kogoś
ofiarować życie, ale nie wiesz, że można wszystko – można odrobić, naprawić, odcierpieć, przejąć na siebie to, czego
ktoś inny dźwigać już nie miał sił. Na „ziemi” nie tylko jedni na drugich ciężary zrzucają, również można je z innych
zdjąć.
„Nie ma większej miłości, jak oddać życie za przyjaciół swoich” – i to dzieje się ciągle. Wiesz, że matka Bartka
okupiła jego „uratowanie” ostateczne, a brat – nie raz – jego życie; ale dlatego też są tutaj wszyscy razem. Nie tylko
dlatego, ale każda miłość większa niż miłość siebie podnosi i zbliża człowieka do Boga. Wiesz, że królestwo Jego
miłości obejmuje i was i nas – wszystkich, którzy kochamy Go, tu i u was na ziemi. Tylko wy kochacie go często przez
zasłony, a my wprost. Mówiłam ci, że i „zasłony” dał nam On – z miłości, aby wam – w materii łatwiej było pokochać
Jego – niematerialnego. Najbliższą Mu „zasłoną” jesteście wy sami, dlatego ilekroć ktoś z was osłania – sobą, podnosi
ciężar drugiego człowieka, zbliża się sam i zbliża tego drugiego ku Jezusowi. „Jedni drugich ciężary noście” – to jest
to!
Cieszę się, żeś zrozumiała, jaki ciężar dźwigał Bartek, że cię to nie odrzuciło od niego, a przeciwnie, tak bardzo
zaczęłaś mu pomagać. Tak trzeba. Widzisz, „ciężary” pozostają na ziemi, ale wstyd z ugięcia się pod nimi trwa nadal.
Bartek nie wie, nie rozumie tego, że ciężar, który dźwigał był ponad jego siły. Nie rozumie, bo nie wie ile, a właściwie
jak mało miał już sił. Gdyby mu inni nie dorzucali, a pomogli, mógłby się podnieść. Widzisz, Bartek nie znalazł Szymona Cyrenejczyka, nie spotkał w życiu bliźniego (poza matką, która niosła wszystko, co mogła, ale nie była w stanie
zdjąć wszystkiego). Dlatego dla Bartka miłosierdzie Jezusa było czymś „nie do zniesienia”, czymś za wielkim, za dobrym! A przecież takiego właśnie potrzebował po życiu, w którym nie było dla niego nawet najmniejszego. Chrystus
Go znał i rozumiał. Wynagradza mu brak miłości, brak miłosierdzia, brak, jaki Bartkowi „okazywali” jego „bliźni” –
takie same dzieci Boże, ci, na których Jezus liczył (byli przecież nawet chrześcijanami). Jeśli człowiek bliźniemu
(którego głód zna) nie daje chleba, to daje mu nie „nic”, lecz kamień.
Widzisz, Bóg uzupełnia ze swego nieskończonego miłosierdzia głód dobra, jeżeli spotkało to w życiu któreś z Jego
dzieci (zawsze z winy innych). Bartek był „zagłodzony” tak, że nie czuł już tego potwornego głodu, potrzeby miłości,
dobroci i miłosierdzia. Był „skamieniały”. Ale już taje...
Teraz wiem, że poznałaś go na tyle w życiu, aby móc chcieć z nim współpracować teraz. Na pomoc tam było już
za późno, o całe lata! Chodziło o ratunek ostateczny, bo to się już ważyło. Bartek był obezwładniony, związany,
omotany, ale ponieważ była w nim nadal wielka żywa miłość, gotowość w każdej chwili do nowej ofiary, ponieważ
kochali go tu i za niego oddali Bogu życie i zdrowie, cierpienia i śmierć i ponieważ Bóg jest Miłością, kocha nas bezgranicznie i rozumie do dna – jest tutaj! Jest kochany, otoczony bliskimi i otrzymał możność takiej pracy. Właśnie
dlatego.
Mówi Bartek.
– Witaj, mówi Bartek. Naprawdę chcesz ze mną mówić? Wiesz, nie przypuszczałem, że tak będzie. Tu spotykają
mnie same radości, teraz, gdy ja już wiem, że na nic nie zasłużyłem sobie. Pomyśl, gdybym „w życiu” spotkał choć
32
setną, tysiączną, stutysiączną część tego szczęścia – byłbym innym człowiekiem, inaczej bym żył. Wiesz, że jedynie
nadzieja na „odpracowanie”, zasłużenie sobie, wysłużenie „zatarcia win” sprawia, że nie jestem zrozpaczony
niemożnością odwzajemnienia tej miłości, z którą się spotkałem, która mnie objęła, otoczyła, w której żyję.
Śmierci nie ma! - 11–17 VII 1968r. Mówi Bartek.
– Żebyś ty wiedziała, jak ja się wstydzę swojego postępowania w życiu, jak ciężko mi z tym. Ile bym dał, aby móc
cofnąć to, co robiłem.
– Czy nawet za cenę powtórzenia życia?
– Tak, nawet za cenę przeżycia tych wszystkich rzeczy po raz drugi, a nic gorszego już by być nie mogło. Ale tu
być czystym, z podniesioną głową móc ludziom patrzeć w oczy. Tu jest życie i tu jest wieczność, a tamto tak bardzo
krótko trwało...
Mogę pomagać
– Wiesz, że „leżałem”, jeżeli chodzi o picie. Tu przegrałem w pełni, a zacząłem przegrywać w konsekwencji i na
innych frontach. Nie wiem, co mógłbym zrobić, gdybym dalej żył, ale nic dobrego. Już bym nie naprawił win, bo sił
na to nie wystarczyłoby mi. Najlepiej nie robić zła, ale jeśli już się zrobiło, to naprawiać od razu, bo można nie zdążyć.
(...)
Tak, wygrałem walkę o szacunek dla siebie w czasie więzienia, w najcięższym okresie życia. Najgorszy – był
po śmierci mojej Matki. Wtedy zrozumiałem, że wszyscy inni zawsze będą mi obcy. Nie znają mnie lub nie szanują
i nie chcą pomóc.
Jeszcze wygrałem sprawę zawodu. Jednak komponowałem, grano mnie... Jednak walczyłem o wiele spraw: o
honor kolegów, o pamięć o nich i ich czynach, o sprawiedliwy osąd. Pomagałem też tam, gdzie mogłem.
Wiesz, dlaczego ci to mówię? Tak, pragnę, abyś mnie rozumiała, ale też i dlatego, że w tym, o co walczyłem, mogę
pomagać innym. Tak że zawsze możesz liczyć na moją pomoc, skuteczną w takich sprawach.
Słyszę każdą twoją myśl o mnie. Cieszę się, że jesteś dumna ze mnie (w okresie wojny). Naprawdę, z tego
okresu nie dowiesz się nigdy o żadnych „świństwach” z mojej strony. Ja naprawdę służyłem z całych sił i serca.
Żebyś wiedziała, co to jest za szczęście, kiedy się nagle spotyka twarzą w twarz tych, którzy byli „odliczeni na
straty”, wykreśleni jako „straceni dla nas na zawsze”. A tu nagle okazuje się, że żadnych strat nie ma, że ludzie nie
giną, nie przepadają, że są żywi, tacy sami, serdeczni, życzliwi, koleżeńscy, że wreszcie x razy już ci pomogli w życiu
i ty dopiero teraz widzisz, że nie zapomnieli cię – przeciwnie, czekają, są bardziej bliscy nawet niż byli.
Natychmiastowa pomoc
– Chciałaś wiedzieć, w czym mi pomogłaś najbardziej, kiedy mówiłem, że „udzieliłaś mi natychmiastowej pomocy”.
Przede wszystkim tym, że podtrzymałaś kontakt, że wiedziałaś, że jestem, żyję i potrzebuję pomocy. Prosiłaś za
mnie, tłumaczyłaś mnie; to jest modlitwa, ale to jest też wstawiennictwem, braterską „protekcją” jak gdyby. Dla nas
to jest poczucie łączności. Nie czujemy się wtedy tacy „wydarci z muszli” i odrzuceni gdzieś na bok.
Gdy ty tu przyjdziesz, sama zrozumiesz, jak to się „odczuwa”. Pomimo miłości i bliskich wszystko jest przerażające, obce, inne. Mam nadzieję, że dla ciebie takim nie będzie, ale jeżeli się nic nie wie albo ma bardzo mętne
wyobrażenia, jak ja, i do tego mylne – jest to niesamowity szok. Ciągle ci się wydaje, że to sen, że to nie może być
prawda. Masz wrażenie, że za chwilę obudzisz się i wrócisz znów, a ziemia wydaje ci się czymś w rodzaju nory, gdzie
człowiek chciałby się zaryć wraz ze swymi winami, żeby go nikt nie oglądał w świetle dziennym.
„Nagość duchowa”
– Wiesz, co to jest „nagość duchowa”? Tak, przechodzimy tam. Wszystko, co na ziemi udawało nam się „zamazać”, zapić, przesłonić – tu staje w całej prawdzie. Nie ma możności zakłamania się, wykręcenia i nie chce się tego.
Ale jeżeli ogląda cię w takim stanie Ktoś, kto za ciebie zapłacił własnym życiem, obdarował,pomagał i chronił, kto ci
wreszcie wszystko wybaczył i wyratował w ostatniej chwili od zagłady kto cię tak kocha, jak On nas – to jest tak straszliwy wstyd, poczucie nieodwracalności czynów, słów i myśli. Nie ma innego marzenia, jak tylko: „Żebym mógł teraz
wrócić, mieć szansę odrobienia, naprawienia...”, i wie się, że to jest już niemożliwe. To tak, jak wkroczenie do sali
tronowej Władcy świata w obecności całego dworu w brudnych, cuchnących szmatach – ukryć się tego nie da (przy
czym wszyscy wiemy, że dobrowolnie się te szmaty nałożyło – Oni wszyscy i ja sam). Tego się nie zapomina. Można
się potem „myć” i „czyścić” (robię to teraz), ale pamięć takiego wejścia pozostaje.
Tak, gdyby On sam nie skrócił mi życia, wszedłbym jeszcze gorzej albo na zawsze drzwi byłyby przede mną
zamknięte.
– To nie jest możliwe! Przecież tyś kochał Polskę, walczyłeś aż do śmierci – sama to widziałam. Byłeś tak bardzo
33
słaby i chory, a przecież nie ustępowałeś. To było bardzo piękne.
– Dziękuję ci. To samo mówiłaś mi wtedy, zaraz po wypadku. Ale, widzisz, ja naprawdę nie wykazywałem Polsce
miłości. Jeżeli niszczyłem siebie – przez pijaństwo – stawałem się niezdolny do służenia Jej; sam odrzucałem służbę.
Cóż z tego, że walczyłem o byt, o zawód, o możność życia w ogóle, jeżeli przekreślałem – pijąc – możność takiej
pracy, jaką bym mógł mieć, możność wykazania swojej miłości.
– A w czasie wojny?
– Nie wystarczy wykazać ją w młodości, przez kilka lat przy sprzyjających warunkach, które same cię „pchają”
w walkę – gdy po prostu innej drogi nie było.
– To kształt miłości.
– „Kształtem miłości” jest całe życie, do końca. Śmierć powinna być „podkreśleniem rachunku”, kropką, ostatnim
zdaniem – wtedy jest dobrze. Dziękuję ci za twoje dobre myśli. Widzisz, trudno, żebym nie miał wcale dobrych cech.
Tak, wierność i odwaga, ale i one zostały mi dane, wpojone przez tradycję, wychowanie – nie mogłem być inny. Cała
bieda w tym, że tam, gdzie mogłem wybierać, „nawalałem” – jakże często.
Wiesz, staram się mówić poprawnie, ale czasem coś mi się wyrwie. Tu przecież sposób myślenia pozostaje ten
sam – nie mogę mówić językiem Słowackiego, tylko swoim własnym. Owszem, pisałem lepiej, ale kiedy rozmawiam
z tobą potocznym językiem, wpadam czasem w stare nawyki...
Jak to się stało, żeś ty mi w ogóle chciała pomagać po „wypadku”? Wybacz, że tak mówię, ale przecież to nie
jest śmierć. Śmierci w ogóle dla nas nie ma!!!
Jak nas widzą - 29 VI 1968r. Mówi Bartek.
– Dziwisz się, że mówię inaczej niż „w życiu”. Ale ja przecież żyłem jak ślepy. Widziałem skutki, ale nie rozumiałem
przyczyn. Niczego nie widziałem całościowo, tylko wyrywki, dlatego wszystko wydawało się takie obłędne, nielogiczne,
bezsensowne, okrutne i niesprawiedliwe. Lecz jeśli już widzę, ogarniam i pojmuję całość spraw ludzkich, prawa
rządzące nami i ich konsekwencje, nie mogę – sama rozumiesz – udawać ślepca. Poza tym pragnę ci jak najdokładniej podać przebieg zdarzeń, a czyż mogę to zrobić bez nakreślenia ogólnego zarysu sensu podskórnego, prawdziwego znaczenia faktów...?
Tu „uczymy się” inaczej. To tak, jak gdyby niewidomy nagle przewidział. Całe życie słyszał o słońcu, ziemi,
drzewach itp. Jeżeli je zobaczy i raz mu je nazwą, nie może pomylić drzewa ze słońcem. Już na zawsze wie, że
słońce to słońce, rozumiesz? To samo jest z prawami Bożymi. Jeżeli poznasz je i widzisz ich działanie wstecz w dziejach ludzkości, a i wszechświata...
– Czy wszystko możecie zrozumieć?
– To jest bogactwo! Na poznanie go trzeba chyba wieczności. To jest taka wspaniałość, która przekracza naszą
zdolność objęcia jej, ale cieszę się na myśl, że będę ci mógł część objaśnić, wprowadzić, wskazać – o ile pozwolisz?
– Czuję twoją radość.
– Tak, to jest po prostu dziecinna radość, szczęście ze znalezienia się w naszym świecie, szczęście z dzielenia
się nim (naszym Bożym, duchowym światem)...
Wracam do sedna – tu już nie możesz patrzeć inaczej, jak poprzez porównanie faktów z prawami Bożymi. Widzisz
od razu wszelkie odchylenia i błędy (tak jak błąd w rachunku, gdy porównujesz np. z tabliczką mnożenia).
Pomoc
– Chciałbym ci powiedzieć, że nie stałem się nagle „pobożny”. Tu trudno mówić o dewocji. Tu zna się całą wielkość
miłości Boga do nas i samemu jest się jej „chodzącym dowodem”. Każde zbliżenie do Niego jest szczęściem. On je
nam daje – jest nim. Dlatego tak ci jesteśmy wdzięczni za zapraszanie nas do współuczestniczenia w twoich spotkaniach z Jezusem Chrystusem, Panem naszym (chodzi o Komunię św.).
I ty kiedyś zrozumiesz znaczenie Komunii i Mszy świętej, ale wierz mi – to jest spotkanie z Nim, z miłością,
szczęściem, łaską. Wiesz, nie chciałbym ci zrobić przykrości, ale ty nie wykorzystujesz tych Spotkań. Wtedy można
prosić o wszystko, wypraszać, przedstawiać, interweniować, bronić... On tego pragnie. On czeka na takie prośby.
Czy pozwolisz, że i my będziemy wtedy prosili – tyle mamy próśb – w twoim imieniu, dobrze?
– Tak, ale przypominajcie mi o potrzebach ludzkich.
– Dobrze, będziemy i to robić. Wspólnie, razem, ty w naszym, a my w twoim imieniu.
– Czy tak można?
– Wszystko można, co płynie z miłości braterskiej. Tak nawet trzeba.
34
20 VII 1968r. do Bartka.
– Jak ci mogę pomóc?
– Możesz mi pomóc najbardziej, gdy będę mógł uczestniczyć w twoich spotkaniach z Bogiem. I nie tylko ja: zapraszaj, kogo tylko się da. My wszyscy tacy jesteśmy ci wdzięczni za umożliwienie nam takiej sposobności proszenia
i bycia w Jego obecności.
– Czy Chrystus Pan tym się nie zdziwi?
– Nie, On się nie dziwi, On się tym cieszy. Przecież On nas kocha tak, jak i ciebie, a ponadto uszczęśliwia Go,
gdy my się wzajemnie traktujemy z braterską miłością i troską. Przecież to jest Jego pragnienie, abyśmy byli sobie
braćmi. Więc proś w naszym imieniu, dobrze?
– Przyjacielem trzeba umieć być. To kosztuje. W przyjaźni daje się i dzieli, i przyjmuje przyjaciela z całym bagażem
jego przeszłości (tak jak i w małżeństwie).
25 VIII 1968r. Mówi Bartek.
– Tak ciężko jest nam patrzeć stąd, jak wy się tam borykacie. Jaka straszna atmosfera jest teraz na ziemi;
wszędzie, i w Polsce też. Ogólnie mówiąc jesteście pogrążeni w nienawiści, wzajemnych złośliwościach i mściwości.
Jedni mszczą się na drugich za swoje nieszczęścia, a te rosną stale. (...)
– Czyja lub inni nie „denerwują” was?
– My was widzimy inaczej, tak jak gdyby bez „naleciałości” – takich, jakimi jesteście naprawdę. Ta reszta, to jak
ubranie: w czymkolwiek akurat jesteś, pozostajesz sobą. Jedno może mi się bardziej podobać niż inne (to twoje stany
wewnętrzne, nastroje, ale te duchowe), ale to zawsze jesteś ty...
Ja cię rozumiem rzeczywiście – taką, jaką jesteś. I właśnie taka ty okazałaś mi pomoc i serce. Gdybyś była inną,
nie byłabyś sobą i może reagowałabyś inaczej. Ja taką cię cenię, jaką jesteś. Nic mnie nie może drażnić...
27 VIII 1968r.
– Nikt z nas „w życiu” nie otrzymał tyle dobroci, ile jej potrzebował, aby się w pełni rozwinąć – z winy innych ludzi.
Teraz ty i inni musicie stale pamiętać o tym, żeby te braki zmniejszać, a nie powiększać. A my, jak sama widzisz,
staramy się „odrobić” nasze zaniedbania. Teraz, kiedy już mamy „z głowy” te wszystkie błahe sprawy, które wam zajmują z konieczności lwią część czasu, możemy poświęcić całą uwagę sprawom poważnym, takim jak pomoc wam.
(...)
Nie wyobrażasz sobie, jak wygląda ziemia od nas. Żyjecie po prostu w zatrutej atmosferze. Cierpicie i dusicie się
nie wiedząc o tym, ale ona osłabia, paraliżuje; u ciebie wywołuje to, co ty nazywasz ciągłym zmęczeniem. W takich
warunkach każde dobre słowo, każdy uśmiech, chęć pomocy, najmniejszy wysiłek celem przełamania tej niechęci,
wrogości wzajemnej, pogardy i chamstwa ogólnie mówiąc – już jest zwycięstwem. Możesz mi wierzyć, że to się liczy.
(...)
Chcę ci wykazać, że teraz jestem inny. Jestem sobą prawdziwym, takim, jakim mogłem być i „w życiu”, gdyby inaczej się ułożyły warunki. Ale teraz, kiedy mam pełnię swobody, kiedy wiem, kim jestem, do czego dążę i jak mam
najprędzej i najdoskonalej przysposabiać się do tego zadania – robię to.
12 IX 1968r.
– Nawet nie wiesz, jak tu się odczuwa cudzy zawód czy ból: jak swój własny, tylko o wiele silniej niż na ziemi.
Niebo. Czyściec
29 IX 1968r. Mówi Bartek.
– Wszyscy, którzy tu są (w królestwie Chrystusowym), są mniej lub więcej „święci”, ale nie ma zbyt wielu takich,
którzy już w momencie śmierci byli całkowicie dojrzali, czyści i u których motorem działania była wyłącznie czysta,
bezinteresowna miłość Boga, którzy kochali Go i ufali Mu, a także ci, którzy swoją śmierć złożyli w Jego ręce. Twoja
i moja Matka są takie, także twoja ciotka – pani Alina, „Garda” i wielu innych, którzy są z nami. Oni pomagają w „rozwoju”, w zrozumieniu innym, takim jak ja.
Tu się widzi, ile kto ma w sobie miłości. Miłość to siła. Przejawia się jako energia, blask, ciepło, dobroć. Po prostu,
zbliżając się do kogoś, kto żyje miłością, odczuwamy ją również. Ona i nas obejmuje. Dlatego nie czujemy wstydu
czy zażenowania wobec tych osób, bo one w stosunku do nas mają pragnienie podzielenia się z nami swoim szczęściem, zbliżenia do Boga, no, po prostu kochają nas. U mnie jest np. „uczucie” bólu, żalu, że nie potrafiłem zrozumieć
sensu ani celu istnienia, że nie odpowiadałem na Jego miłość, że nie oddałem się Zbawicielowi na służbę, póki
mogłem. Że On liczył na mnie, kochał, a ja się nieustannie odwracałem i odrzucałem Jego miłość. Wstyd jest za
35
własną głupotę i ślepotę. A przebywanie z ludźmi pełnymi miłości jest szczęściem, praca z nimi – najwyższym zaszczytem, dowodem zaufania.
To nie wygląda tak, że niebo i czyściec, to jest coś oddzielnego, odgrodzonego od siebie. Gdy Jego miłosierdzie
nas obejmuje, już jesteśmy włączeni (potencjalnie) do Wspólnoty Świętych, jesteśmy w obrębie Jego królestwa – ale
na prawie „żebraka”: kogoś, kto wprosił się korzystając z miłosierdzia Gospodarza (może nie żebraka, a raczej kogoś,
kto nie nałożył „szaty godowej” z własnej woli). On, Pan i Władca przyjmuje cię, bo wie, co byłoby z tobą, gdyby cię
nie przyjął, ratuje cię po prostu, i to nie przed „śmiercią”, a przed przerażającą, potworną wiecznością bez miłości;
wiecznością nienawiści, głodu miłości i wiecznego braku w pełnej świadomości, że dobrowolnie ten stan się wybrało,
mogąc wybierać.
To nie Bóg odrzuca...
– Dlatego nigdy nikt, kto w sobie miał choć iskrę miłości do czegokolwiek poza sobą samym, nie został „odrzucony”, a raczej „nie uratowany”, bo to nie On odrzuca, a od Niego odrzuca nas nasz egoizm, pycha czy nienawiść.
Ale sama rozumiesz, że dlatego właśnie jest mnóstwo ludzi właściwie niegodnych bycia tu, ludzi takich jak ja, którzy
nie zasługują na taką miłość i przebaczenie, bo nie chcieli o nich słyszeć ani ich przyjąć „za życia”.
Ja siebie znam. Wiem, że zostałem cudem uratowany, ale rozumiem to i nie mam innych pobudek jak odwdzięczenie się, udowodnienie, że jestem zdolny do miłości, że pojmuję Jego miłość do siebie i pragnę być jej godnym.
Dlatego też dano mi możność wykazania się.
– Przez pomaganie mi? Chyba bardzo trudną dla ciebie?
– Nie trudną, przeciwnie, najłatwiejszą i najpiękniejszą dla mnie. (Bo chodzi tu o pomoc ludziom.)
Chrystus Pan
– Widzisz, Chrystus Pan nas kocha, nie – siebie. Nam pragnie dawać, nas uszczęśliwiać, nas przyciągać ku
sobie. Nie jest możliwe „zrozumienie” miłości Boga do nas. Wydaje się nieprawdopodobna – taka jest skala wielkości
pomiędzy Nim a nami. Trzeba ją przyjąć, zawierzyć i oprzeć się na niej; po to mamy życie na ziemi. Tu się to wie od
pierwszego momentu, ale im większe było nasze oddalenie od Niego w życiu, tym trudniej jest uwierzyć w Jego
miłość do nas. A dopiero od tego „uwierzenia”, przyjęcia tego jako pewnika, zaczyna się nasze zbliżanie się ku Niemu.
Widzisz, ja to zrozumiałem, „przyjąłem” bardzo prędko. To było właśnie w wasz Wielki Piątek. W tym „czasie” byłem
obecny przy prawdziwej drodze krzyżowej, przy ukrzyżowaniu i śmierci: potwornej, powolnej śmierci Jezusa za nas
wszystkich, za mnie i za ciebie.
Golgota
– Posłuchaj. Nie ma i nie było nigdy nic straszliwszego i nic wspanialszego. Jeżeli jesteś wtedy tam, to uczestniczysz, a nie „oglądasz”. I zapominasz o sobie. A jednocześnie dziękujesz za każdy ból w życiu, za każde przeklinane
kiedyś cierpienie, które daje ci jakieś prawo do współudziału. Rozumiesz, że On dał ci je po to, abyś była bogata, abyś
miała swój malutki udzialik w wybawianiu ludzkości, w wykupie samego siebie. Że dał ci je z miłości, szanując cię,
dbając o twój honor, o twoją godność człowieka. Że tak wysoko cię cenił, że pragnął dać ci braterstwo z sobą samym,
synostwo Boże – nie darowane, a podzielone z Nim samym, podzielone poprzez udział w Jego cierpieniu.
Czy ty rozumiesz mnie? Mówię ci to, bo nie rozumiałaś, co właściwie zaszło w Wielki Piątek, kiedy twoja Mamusia
powiedziała ci, że już jestem z nimi.
Przejrzałem! Byłem i przedtem, ale ślepy, z bielmem na oczach, a od tego momentu zacząłem żyć! Być sobą,
rozumieć kim jestem, rozumieć sens cierpienia, które mnie w życiu spotykało...
Proszę cię, uwierz mi. Mówię ci to, abyś wiedziała, jaki jest sens i wartość cierpienia. Tragedią jest dla człowieka
życie łatwe i wygodne, a największą łaską możność walki, wyboru, pokonywania przeszkód, przyjęcia cierpienia,
pomimo że nasza ziemska skorupa boi się go. Bo boi się unicestwienia, zagrożenia swojego bytu; i ją musimy
pokonać, okiełznać i „wytresować”. To poprzez nią mogą nami rządzić siły zła i nienawiści.
– A nie przez intelekt?
– Intelekt jest „funkcją” aparatu mózgowego, wynikiem jego sprawności. Dlatego pycha jest głupotą, że człowiek
pyszny uważa za własne to, co otrzymał, aby służyć. Najczęściej im więcej otrzymał człowiek, tym więcej w nim
pewności siebie, swojego znaczenia, i tym więcej pragnienia brania, bo sądzi, że w imię tych darów „należy mu się”
coś więcej niż innym. To jest tragedią tych bogato uposażonych. Gdyby można wybierać, należałoby zawsze pragnąć
mniej otrzymać niż więcej. Wtedy odpowiedzialność jest mniejsza i mniej możliwości nadużycia tych darów, sprzeniewierzenia ich dla siebie.
36
Dlatego ciesz się ze swoich braków i nie myśl o tym, że pragnęłabyś być w czymś „lepsza”, więcej otrzymać; na
ogół z takich ludzi mało mamy pożytku (my, ludzkość). Myśl o jednym, że pragniesz, aby Chrystus tobą kierował,
abyś mogła dopomóc Mu w Jego pracy nad podniesieniem ludzkości. A ludzkość to miliony pojedynczych ludzi; im
trzeba pomagać.
Oczyszczenie
21 XI 1968r. Mówi Bartek.
Nabrałam zaufania do Bartka, ale zdarzało się, że je cofałam, gdy przypominałam sobie, jakim był za życia.
Bartek to odczuwał i kiedyś powiedział mi:
– To jest właśnie „czyśćcem” – cierpieniem – tu, że idą za nami skutki naszego postępowania na ziemi i odbiera
się je z całą ostrością. Jeżeli powodowaliśmy, że nam nie ufano – to pozostaje i nikt z was zaufać nam tu nie chce.
Nikt bowiem nie może zrozumieć, jakie tu następują w nas zmiany. Ty wiesz, że charakter mam ten sam, ale motywy
postępowania – inne. (...)
Widzisz, i ty uczestniczyłaś w Jego miłosierdziu uczynionym mi. Powiedz to innym, że ich dobre czyny i myśli o
nas i dla nas po naszej śmierci są współuczestniczeniem w Jego miłości. (...)
W zasadzie jest tak, że cokolwiek „w życiu” zrobimy dobrego, wszystko to jest „za mało”. Na pewno każdy z nas
mógłby zdziałać więcej, gdybyśmy założyli, że od początku istnienia jest już dojrzały, rozumiejący wszystko, „święty”
– a to jest nieporozumienie. Po to właśnie jest życie, aby sobie wybrać cel, coś, co się tak kocha, że wszystko inne
pozostaje na boku, że się odrzuca – ale na ogół powoli, po kolei – wszystko, co zawadza czy utrudnia zbliżenie do
celu naszej miłości. To jest przebieg życia – w czasie. Na dojrzewaniu się kończy, a nie zaczyna od niego. Od siły
naszej miłości zależy szybkość, z jaką zbliżamy się, ale sam cel jest tu. Jeżeli ktoś ma przed sobą krótkie życie, jest
szybciej „szkolony”, ale ma też większą pomoc. Zresztą Bóg nas obdarza i pragnie służby wedle swoich darów, a nie
ponad nie.
Miłosierdzie Chrystusa
8 XII 1968r. Mówi Bartek.
– Przeczytałem to, co napisałaś wtedy (moja opinia o Bartku, pisana za jego życia; „pokazałam” mu ją) – to była
prawda. Niech ci nie będzie przykro: taki byłem i miałaś zupełną rację. Nie nadawałem się do takiej pracy, nie byłem
jej godny ani wart. Ale teraz jest inaczej; to tak jakby ślepy przewidział, a trędowaty został uzdrowiony. Teraz mogę
ze wszystkich sił i z całego serca pomagać ci.
Wszystko zależało tylko od ciebie, od tego, czy ty, pomimo że byłem taki, jak napisałaś, zechcesz jeszcze dać
mi tę szansę. To było jak jedyne koło ratunkowe na całym oceanie. I ty byłaś tą jedyną osobą, która je miała. Czy
zechcesz je rzucić? To była największa moja tragedia tu, po przyjściu, kiedy zrozumiałem, co mogłem mieć i co
straciłem. Gdybyś była tylko „sprawiedliwa”, nie rzuciłabyś mi koła. Już ci mówiłem – byłaś współuczestniczką
miłosierdzia Bożego okazanego mi.
Miłosierdzie jest wtedy, gdy On świadczy nam dobrodziejstwo, obdarza i nagradza, pomimo że należy się nam
sprawiedliwie kara, to znaczy powinny spaść na nas skutki naszego własnego sposobu życia. On je (te skutki) powstrzymuje, bo tak nas kocha, a ponieważ dał za nas życie, więc może nas zasłonić – sobą – wobec sprawiedliwości
Bożej. Wszystkie prawa wszechświata podporządkowane są prawu miłości. Miłość kieruje nimi, inaczej działałby bezlitosny mechanizm i każdy z nas odbierałby w całości konsekwencje swojego postępowania, a to by było potworne.
Przez jedno krótkie życie szykujemy sobie wieczność lub prawie wieczność (czyściec) nieszczęścia i rozpaczy.
Wracam do tematu. Chciałem tylko jeszcze raz objaśnić wielkość miłosierdzia i miłości do nas Chrystusa, bo wszystko
Jemu zawdzięczam.
Śmierć – jesteśmy wzięci na ręce...
12 VIII 1969r. Mówi Bartek.
– Nie ma słów, którymi można by wyrazić wielkość dobroci i miłości Jezusa. Mówiłaś, że pragnęłabyś przekazać
przez mnie wyrazy zachwytu i wdzięczności za Jego miłosierdzie nade mną. Mów sama, mów, ile tylko możesz – On
pragnie słyszeć nas – wprost. Pragnie być z tobą, więc korzystaj. To ja proszę Cię: jeśli możesz, pomóż mi, mów i za
mnie, za nas oboje. On wie, że ja zrozumiałem wielkość Jego miłości do mnie, ale jeżeli Ty to powiesz, będzie to dowodem, że widzisz przejawy Jego działania poprzez pozory nieszczęścia, śmierci, przypadku. To ważne, abyś ufała
Bogu, abyś polegała na Nim samym, bo niczego nikt by nie wymyślił (ni przeprowadzić by nie mógł) lepszego, bardziej
dla nas zbawiennego – tak to trzeba nazwać – niż On to czyni.
37
Moja śmierć była tak krótka, bezbolesna i lekka, że w ogóle nie „zaznałem” jej. Jeden moment wstrząsu
wewnętrznego, jak otwarcie się drzwi, i już byłem cały i przytomny w naszym świecie – w Jego domu, w Jego rękach,
pod Jego opieką. Wierz mi – ani sekundy strachu czy bólu. Nic. Moment jak zamknięcie i otwarcie oczu i już znowu
pełna, pełniejsza świadomość i jasne zrozumienie, że się już przeszło i że tej „strasznej śmierci” w ogóle nie zauważyło
się. Zanim zdążyłem się bać, stwierdziłem, że nie trzeba. Były powody, ale inne. Bać się trzeba przede wszystkim i
tylko siebie samego, własnej głupoty i niezrozumienia sensu życia. Jeżeli Ty sobie sama nie zaszkodzisz, nie ma w
całym wszechświecie siły zdolnej Ci przeszkodzić na drodze ku Niemu! Chciałbym Ci powiedzieć, że Jego troskliwość
i współczucie są tak olbrzymie, że w chwili śmierci jest Sam obecny i Jego miłość otacza nas jak pancerz. Niezależnie
od tego, co wy widzicie, co dzieje się z ciałem, my jesteśmy po prostu wzięci na ręce i wniesieni przez Niego w Jego
dom. Tak wygląda surowość Jego Sprawiedliwości!!!...
Dowód miłości – Taki jest Chrystus!
20 V 1970r.
Rozmawiałam z krewnym Bartka. Powiedział mi o okolicznościach jego śmierci identycznie to samo, co mówił mi
Bartek; ściśle zgadza się to z jego relacją. Cieszę się, że są sprawdziany, że to nie jest produkt mojej podświadomości.
Mówi Bartek.
– Widzisz! Mówiłem ci prawdę, a jeszcze mój krewniak nie wie wielu szczegółów. Nie „drzemałem” wtedy, a byłem
zupełnie oszołomiony, przemęczony; to był skutek napięcia poprzednich godzin. Absolutna bierność i obojętność,
dno zmęczenia. Śmierci w ogóle nie „spostrzegłem”, bo nie miałem czasu na uświadomienie sobie jej groźby. Przy
moim refleksie, musiałem być wtedy specjalnie na „zwolnionych obrotach”, tak że nie mogę powiedzieć ci, jak wygląda
„umieranie”. Nie było go. Natychmiast byłem cały – tu; przytomny i jasno rozumiejący sytuację. To tak jak po wyjściu
z ciemności obraz jasnego dnia – prawdziwy i jednoznaczny, choć oślepia. Ale niczego nie możesz żałować, bo jesteś
– tu. Zostawiłeś ubranie i ono już cię nie obchodzi, szczególnie wobec takich okoliczności, jak stwierdzenie swojego
dalszego istnienia. Zrozumienie, że jest się w nowej rzeczywistości – wobec Boga, w obliczu Prawdy, w pełni światła.
Dalej ci nie napiszę. Wyobraź to sobie.
Przeskok jest szalony, ale prawdą jest to, coś mówiła, że „Bóg uratował mnie” (Bartek wtedy postanowił
samobójstwo), a ściślej – Chrystus z miłości do mnie oszczędził mi wstydu, dał mi śmierć bezbolesną, szybką, łatwą,
a uratował na wieczność, jednocześnie ratując przed upokorzeniem, a nawet ratując moją opinię wobec was wszystkich, ratując przed waszą pogardą. Czyż można zrobić więcej? I to dla mnie, który Go zawiódł: nie spełnił nadziei,
zawiódł zaufanie, zmarnował wszystkie dary łącznie z ostatnim – czasem, a szykował się do odrzucenia nawet życia.
Czyż to nie jest najpiękniejszy, największy dowód miłości? Taki jest Chrystus!
OJCIEC LUDWIK
7–9 XI 1969r. Mówi Bartek.
– Chcę ci zakomunikować teraz, kiedy już wiesz o śmierci ojca Ludwika, że już poznałem tu ojca, to jest ojciec
poznał mnie i twoją Matkę. Bardzo dobrze się stało, że ojciec tyle o nas wiedział, gdyż jest już wprowadzony w prawdę
o naszych sprawach – tu się rozumiemy prosto i łatwo.
Ojciec Ludwik prosi, żeby Ci przekazać, że nie cierpiał; śmierć przyszła bardzo szybko (ojciec Ludwik chorował
na serce; później mi opowiedziano, że zasłabł i nim go doprowadzono do celi, osunął się na ziemię i zmarł). Jest tak
szczęśliwy, jak nie wyobrażał sobie, że mógłby być. Ojciec otrzymał prawo pomocy swoim penitentkom (...). Pyta, czy
życzysz sobie jego pomocy, bo on obecnie może dużo więcej ci wyjaśnić niż „za życia”. Prosi, abyś nie zapominała
o jego radach.
Pierwsza rozmowa z ojcem Ludwikiem
Mówi ojciec Ludwik.
– Moje dziecko, jestem przy tobie. Czuję się odpowiedzialny za ciebie, gdyż opierałaś się na moim sądzie. Istnieje
współpraca wewnątrz Kościoła Chrystusowego, w Chrystusie Panu. Zaufaj Mu w pełni i przyjmuj wszystko, co otrzymujesz, ze spokojnym sercem, bez trwogi i niepokoju. Otacza cię miłość i opieka, a ty w zamian służ Panu z całego
serca. Najważniejsze jest spełnianie wszystkich obowiązków, których się podjęłaś. Wszystkich! Staraj się być gotowa
do pomocy dobrą i życzliwą dla wszystkich, z którymi spotykasz się na co dzień. (...) Nie ma spraw i rzeczy
nieważnych. Ja będę ci służył pomocą. Czy pozwolisz, że zwrócę ci uwagę, jeżeli zauważę błędy w postępowaniu?
(...)
38
– Proszę o to. Jak Ojcu pomóc?
– Nie potrzeba mi waszej pomocy dzięki miłosierdziu Pana naszego Jezusa Chrystusa, którego jestem kapłanem.
Z Jego woli i dobroci mogę pomagać wam i czynię to z radością. Dziękuję wam za serce i pamięć. Powiedz (...)
innym, że jestem z wami i słyszę wasze myśli; chcę wam pomagać, pamiętajcie o tym.
Daję wam moje błogosławieństwo.
Takie są zwykle pierwsze życzenia każdego, kto przechodzi na „tamten świat”. Po niedługim czasie przychodzi
zrozumienie, że nie jest to możliwe, bo ludzie nie są przygotowani na przyjęcie takich przekazów. Nie wierzą lub,
gorzej, traktują osobę przekazującą jako umysłowo chorą; w najlepszym razie traktują informację od bliskich jako
sensację. Doświadczyłam tego kilkakrotnie i nie godzę się na przekazywanie, jeśli nie znam dobrze osoby, do której
informacja jest kierowana. Czasem godzę się, gdy ktoś prosi o rozmowę z osobą zmarłą pragnąc jej dopomóc,
kierowany miłością, a nie ciekawością. Smutne, że wśród katolików tak mało osób naprawdę wierzy w „żywot wieczny”
i w miłosierdzie Pana naszego i Jego królestwo miłości.
Mówi Matka.
– Córeczko, cieszymy się z twojej reakcji na śmierć ojca Ludwika; tak być powinno. Nie płacz ani zmartwienie, a
myśl o nim i chęć porozumienia się w sprawach ważnych dla ciebie, którymi kierował. Przyjmij słowa ojca jako jego
testament. Ojciec jest, widzisz, w ogromnej rodzinie zakonnej, w ich wspólnocie, ale jest i z nami, gdyż sprawy kraju
były mu drogie; tak samo sprawy rozwoju Kościoła w Polsce, rozwoju myśli dominikańskiej. Nikt nie traci zainteresowań, a zyskuje wiedzę, sprawdzenie swoich wątpliwości, potwierdzenie wiary. To wielka radość.
Pierwsze rady ojca Ludwika
26 XI 1969r. Mówi ojciec Ludwik.
– Moje dziecko, postaraj się o większy spokój przy kontaktach z ludźmi. Przeszkadza ci zniecierpliwienie, a tym
samym okazujesz innym, że są dla ciebie mało ważni. Staraj się skupić na tym, co w danym momencie robisz, bez
pośpiechu. Słuchaj uważnie, rozmawiaj uważnie, spokojnie, tak jak gdybyś w tym momencie nie miała nic innego do
zrobienia. Możesz uprzedzić, że masz tylko niewiele czasu, ale ten, który masz, poświęcaj danej sprawie lub
człowiekowi bez reszty. (...) Pamiętaj, że dla Chrystusa jesteśmy wszyscy ważni jednakowo – niezmiernie. Ty naśladujesz Go i w postępowaniu. (Tak postępował O. Ludwik w życiu).
22 III 1970r. Mówi ojciec Ludwik.
– Witaj dziecko. Cieszę się, żeś dostała ten numer pisma (z życiorysem Ojca); chciałem, żebyś go miała. W ten
sposób więcej o mnie wiesz, a zawsze łatwiej rozmawiać z kimś znajomym – prawda?
Prosisz mnie, żebym się podjął „obmodlenia” waszych spraw. Nic innego nie czynię, ponieważ wasze sprawy są
moimi. Jestem nadal aktywnie zainteresowany, chociaż teraz w inny sposób. (...) ?
Ponieważ brałem udział w twojej pracy – na ziemi i ponieważ ufałaś mi, ufałaś moim radom i opiniom, mogę ci
dalej służyć swoją pomocą. Chyba, jeżeli ci to nie odpowiada...?
– Ależ tak, proszę.
– Dziękuję ci za zaufanie. Oczywistym jest, że najbardziej interesują mnie „sprawy Boże”, ale – chciej mi wierzyć
– w ogóle innych nie ma. Są albo działania ludzkie wedle woli Bożej, z pełną dobrą wolą, choć z różnym zrozumieniem,
albo przeciwstawianie się Bogu świadomie lub na skutek egoizmu ludzkiego, krótkowzroczności czy też pychy, która
zupełnie zaślepia – tak zupełnie, że słusznie stoi na czele wszystkich wad ludzkich. Człowiek owładnięty pychą widzi
wszystko w fałszywym, skrzywionym zwierciadle. Nie jest zdolny wybrać prawidłowo, bo prawdy nie jest w stanie
zobaczyć.
Mogę cię zapewnić, że Chrystus przyjmuje wyłącznie służbę dobrowolną, bezinteresowną, pełnioną z miłości do
Niego lub Jego praw. Kto pracuje z miłości, ten pragnie szerzyć ją poprzez łączenie się, rozwijanie wspólnoty,
braterstwa, jedności, poprzez udzielanie się innym, przez służbę. (...)
Widzisz, nie należy odnosić się źle do ludzi, lecz do zła, które szerzą, gdyż mogą postępować w najlepszej wierze.
(...)
Chciałbym jeszcze długo z tobą rozmawiać, ale wiem, że już jest pora do wyjścia na Mszę świętą. Będę tam z
tobą uczestniczył i jeśli chcesz – w imieniu was wszystkich prosił o wasze sprawy?
– Tak, proszę, bardzo proszę.
– Dobrze, to moja powinność wobec was! Tu wszystko jest radością! A więc na razie...
Po powrocie z Mszy.
– Cieszę się, że byliśmy razem. Niech ci się zawsze wydaje, że jestem z tobą.
Byłam oburzona sposobem mówienia w kazaniu o Bogu, jako o bezlitosnym, karzącym władcy, i te moje myśli
39
Ojciec „słyszał”.
– Widzisz, to jest ten błąd, że kapłani chcąc wstrząsnąć sumieniami, czynią to powołując się na Pana Boga tak
jak dzisiaj. Wiem, że cię to oburzyło – nas również. Mówiąc, że „Bóg przeklnie, odepchnie, potępi grzesznika”, kaznodzieja zaprzeczał samej istocie Boga – Miłości. Jak potem można żądać od ludzi, aby Boga kochali? „Takiego”
Boga! Sam siebie zapytuję, czy aby nigdy nic podobnego nie powiedziałem. W każdym razie proszę cię, ty ze swojej
strony staraj się mówić ludziom prawdę.
Wiesz, jakim jest nasz Pan i Stwórca. To Miłość udzielająca się, przygarniająca, oczyszczająca. Nie Bóg odrzuca
człowieka, a człowiek odcina się sam, o ile z miłością walczył, zaprzeczał jej. Jeżeli w sobie nie chciał nigdy obudzić
miłości, nie może przyjąć jej ogromu po śmierci; chyba że żałuje, że pragnie, że wzywa, teraz gdy już ją zna w jej
blasku i dobroci – a to jest zawsze możliwe, dlatego nie wolno mówić o potępieniu przez Boga!
23 III 1970r. Mówi Bartek.
– Ojciec Ludwik jest naszym współtowarzyszem, nie „wychodząc” ze swojej rodziny zakonnej, która służy Bogu
całą swoją mocą. Przecież sama słyszałaś, że ich działalnością jest kontemplacja i apostolstwo. Tu kontemplacja
jest współżyciem z Bogiem, życiem w Nim, a apostolstwo – służbą Jego planom. Chyba już wiesz dobrze, że tu
dopiero trwa praca, działalność, twórczość – pomoc wam. Przecież realne wyniki naszej pracy masz u siebie w postaci
naszych rozmów. Tylko tyle, że szczęście pracy naszej jest większe niż jakakolwiek radość ziemska i trwa nieustannie.
O formacji duchowej
14 I 1979r. Mówi ojciec Ludwik.
Po rozmowie na temat wyboru stałego spowiednika.
– Ty byłaś już pod moim kierownictwem (no i nadal „współ-pisujemy”), a nie jest dobrze zmieniać formację. Może
nie zauważyłaś, lecz cały czas działam według mojej formacji zakonnej: staram się kierować cię ku Chrystusowi,
otwierając cię na Jego miłość ku tobie – nie ku analizowaniu siebie i swoich win, a ku zobaczeniu siebie w świetle
Jego miłości.
Rozwój człowieka powinien być naturalny i odbywać się wedle tego kierunku, który wyznacza mu Pan nasz, i w
tempie, jakie jest dla jego duszy właściwe. Spowiednik nie może niczego narzucać, przymuszać ani krytykować, a
tylko naprowadzać ku właściwemu pojmowaniu rzeczywistości duchowej, w której żyjemy, objaśniać w razie potrzeby,
zachęcać i nie przeszkadzać Chrystusowi Panu w Jego osobistym prowadzeniu każdego z was. Można tylko starać
się zobaczyć, jaką to drogą Pan duszę prowadzi, aby wspomagać ją, w miarę jak postępuje wedle swoich umiejętności, posiadanej wiedzy i sakramentalnych darów. Tak postępowałem, kiedy mało cię jeszcze znałem i chciałem
dopiero rozeznać twoją drogę, tak postępuję teraz, kiedy znam cię dobrze i wiem, jak mogę pomóc nie tylko tobie,
lecz i twoim przyjaciołom, skoro mnie o to proszą.
Do wspólnoty domowej.
– Cieszę się, moi drodzy, że jestem wam pomocny i że cenicie sobie moje rady. Zawsze służę nimi, gdy są wam
potrzebne, ale chciałbym też pozostawić jak najwięcej czasu Panu naszemu, waszemu prawdziwemu Przewodnikowi
i Ojcu. On jest tym prawdziwym sercem waszych dusz, rzeczywistym Ojcem, kochającym was nieskończenie i rozumiejącym całkowicie. On was uzdrawia, oczyszcza, uczy, prowadzi, przyciąga ku sobie. On wam przebacza, odpuszcza, dźwiga, nasyca i obdarza. On jest waszym (i naszym) Życiem. On jeden może darować winy, odrodzić,
napełnić swoim życiem.
My działamy w Jego imieniu, ale On – sam, swoją mocą i miłością. Nikt z nas nie tylko nie mógłby, lecz i nie śmiałby Go zastępować. Wszyscy jesteśmy tylko braćmi w różnym „wieku”, ale Ojciec jest jeden – Pan nasz, Bóg, nasza
miłość, zbawienie i szczęście.
Pan jest dostępny
27 II 1979r.
Skarżyliśmy się na spotkaniu wspólnoty domowej, że różne osoby z ruchu Odnowy w Duchu Świętym, w tym
młodzi i bardzo pewni siebie księża, zarzucali nam, że zmyślamy sami, bo „Pan mówi tylko krótko i zwięźle, najwyżej
parę zdań” (a nam zdarzało się otrzymywać dłuższe „katechezy” bądź prowadzić z Panem rozmowy). A przecież
przez proroków Pan mówił długo i wręcz rozmawiał z nimi, np. z Jonaszem (Jon 4), i w ten sposób wychowywał ich;
dyskutował (np. Ha 1 i 2; Iz 58), ostrzegał (Iz 65, 1–14; Jr 7, 1–15), tłumaczył przyczyny swego gniewu (Jr 7, 1. 16–
40
20; 9, 12–15). Mówił też z Abrahamem, Mojżeszem, Dawidem – bo cieszył się rozmową z synami ludzkimi.
Mówi ojciec Ludwik.
– Czy naprawdę nie jesteście zdolni do przyjęcia tak wielkiego miłosierdzia Boga, że chce On mówić wprost do
was i nie szczędzi słów? Czy tak trudno jest pojąć, że On jak matka mówi do dzieci i że jak matka słów nie „wydziela”
i nie „cedzi”, a swoją miłość objawia przestając z wami często i chętnie, że jest szczodry i przystępny, a nie wyniosły
i zniżający się tylko do wybranych? Czy to nie powinno was napełniać szczęściem i wdzięcznością zamiast nieufnością i podejrzliwością?
Zastanówcie się, czy chcecie przestawać z Bogiem prawdziwym, Bogiem miłości i miłosierdzia, czy też z
wymyślonym przez was samych wyobrażeniem władcy groźnego i niedostępnego.
Otóż Pan jest dostępny! Zwłaszcza tym, którzy Go tak bardzo potrzebują jak wy, a przez was inni. Pan zna
przyszłość i pragnie was przygotować, zachęcać, uzdrowić i umocnić, abyście nie stracili się w czasach złych.
Dzieło miłosierdzia
4 I 1982r. Mówi ojciec Ludwik.
– Idą czasy, kiedy Pan użyje do walki z nieprzyjacielem wszystkich środków, i to, co wydawało się niemożliwym,
stanie się możliwe, „normalne” i „zwyczajne”. Taką się stanie nasza współpraca. Nie można jej sobie „wytłumaczyć”.
Można ją tylko przyjąć jako dar płynący z niezmierzonego miłosierdzia Bożego, dany nam, Polakom, dla wspomożenia
was w wielkim i trudnym dziele budowania rzeczywistego królestwa Chrystusa na ziemi – systemu społecznego, w
którym będzie mogła rozwijać się i wzrastać miłość Chrystusowa pomiędzy ludźmi, prawdziwa więź braterska jednocząca i wyzwalająca nieskończone moce ukryte w każdym człowieku.
Dzieło naszej wspólnej pracy wyrasta i całe zanurzone jest w miłosierdziu Bożym, i ufność w tym dziele – ufność
w miłość i miłosierdzie Boga do nas wszystkich – jest warunkiem jakiejkolwiek współpracy. Cóż w całej nieskończoności mogłoby spowodować możliwość połączenia się we wspólnym działaniu (widocznym, realnym i stałym) obu
Kościołów: wiecznego, spełnionego z wami, z Kościołem „potencjalnym”, niedoskonałym, pełnym skazy i brudu –
cóż, jeśli nie nieskończone miłosierdzie, z którym Chrystus Pan przybywa na ziemię. Do tak wielkiej skażoności i
biedy z tak niewyobrażalnym ogniem miłości schodzi Pan i całe niebo z Nim.
Chcę, żebyście dobrze zrozumieli powagę sytuacji i waszą własną odpowiedzialność, bo chociaż współpraca
nasza będzie przebiegać cicho, spokojnie i „zwyczajnie”, tym niemniej zobowiązuje was ona do zachowywania możliwie pełnej czystości duszy w woli, umyśle i uczuciach. Czystość intencji to zrozumienie, że działanie nasze jest wypełnianiem woli Bożej i służyć ma budowaniu królestwa Bożego, jego pierwowzoru na ziemi dla pomocy wam i reszcie
narodów. Starajcie się przygotować, aby nie zmarnować łask Bożych. Siostra Faustyna będzie wam przewodniczką
i pomocą.
41
CZĘŚĆ II
BÓG – OJCIEC NASZ A MY
DROGI DO BOGA SĄ RÓŻNE
11 IX 1967r. Mówi Matka.
– Nie niepokój się. My ci wszystko powoli wytłumaczymy. Tu u nas ani „gnozy”, ani „herezji” nie ma. Tu się widzi
wszystko w Prawdzie, a wielkość szczęścia i możliwości coraz szerszego poznawania zależą wyłącznie od stopnia
miłości naszej do Boga i jej czystości, a nie od ilości pochłoniętych ziemskich teoretycznych spekulacji „na temat
Boga”. I gnostycy, i teozofowie, i katolicy, i poganie (tacy jak na przykład Makarenko) są tu, dalej lub bliżej źródła
miłości, zależnie wyłącznie od siły swej miłości do Boga w Jego wszystkich atrybutach, Jego „Promieniach”. Nikt z
nas nie jest w stanie objąć Boga całego swoją miłością, ale zdolny jest pokochać jeden z Jego „promieni” i ku niemu
z całych sił dążyć. Takimi „promieniami” – strumieniami światła są na przykład miłość i miłosierdzie Boże, sprawiedliwość i prawa Boże, rozum Boga, dobroć Boga, wspaniałość i chwała Boga, piękno i harmonia Boża. To On sam dał
nam zdolność rozpoznania i szczególnego upodobania tego Jego „blasku” („oblicza”, „promienia światła” jak gdyby),
ku któremu nas przeznaczył, w którym chciał nas widzieć dążących ku Niemu. O ile obudzimy w sobie miłość, to ten
„blask”, „promień”, „światło” będzie nas prowadzić w kierunku nam przeznaczonym jako dzieciom Bożym. Jest to
nasz dom ojczysty, nasze własne miejsce w Jego królestwie.
Zrozumiałam, że np. św. Tomasz z Akwinu czcił Boga szczególnie w „promieniu” Jego mądrości, a św. Wincenty
a Paulo i brat Albert – w „promieniu” Jego miłosierdzia.
Nie wątp w naszą zdolność zrozumienia praw Bożych. Tu się je widzi, a nie domyśla się. Wierność Kościołowi
Chrystusowemu to wierność miłości do Boga i w Bogu – do wszystkiego, co cię otacza: przyrody, ludzi i nas – całego
twojego „domu”. Wszystkich nas, i „złych” i „dobrych”, bo nigdy nie wiesz, kogo Bóg jak ocenia. Jego miłość do wszystkich ludzi jest nieskończona i niejeden niewierzący obudził się w Jego ramionach, a niejeden „wierny”, niezdolny do
pokochania odmienności w swoich bliźnich i potępiający gorliwie wszelkie różne od swojej, „prawdziwej”, drogi
poszukiwania Pana, widzi ze zdumieniem, że oni są Mu bliżsi – bo bardziej Jego lub Jego dzieci kochali.
Nie po znajomości ilości dzieł poznasz, kto jest na Jego drodze, a po stopniu miłości, jaką daje z siebie innym w
Jego imię. Ilość wiedzy, to tylko pojemność aparatu mózgowego – pojemność, którą On przyznaje; nic tu własnego
nie ma. Często nawet uczenie się nie jest szukaniem Boga, lecz pychą rozumu ludzkiego, i człowiek staje się przekupniem kramarzącym Jego darami na własną korzyść (niezależnie od wyznania). Patrz na Chrystusa, On nikogo nie oceniał, nie było dla Niego jakichkolwiek podziałów na mądrych i głupich, bogatych i biednych, cudzoziemców i Żydów,
grzeszników i tych „czystych”. Czego On znieść nie mógł, to właśnie przyznawania sobie specjalnych praw i przywilejów, a nawet „łaski Bożej” przez faryzeuszy czy saduceuszy...
O ufności Bogu
15 IX 1967r. Mówi Matka.
– Mamy nadzieję, że powoli będziesz każdy dzień i każdą kolejną chwilę powierzała Jemu. On tego chce! Zrozum,
że zaufanie człowieka jest miarą jego miłości ku Bogu. Ty oddajesz Mu swoje sprawy, ale i cofasz często; no i
„spodziewasz się” od razu samych nieprzyjemności. Zrozum, Bóg zawsze i tylko pomaga. Jego miłosierdzie pragnie
nam ulżyć, zmniejszyć ciężar, który niesiemy, dać radość i szczęście pomimo ciężarów. A nieść je trzeba – po cóż
byłoby inaczej żyć? Życie jest nieustannym przezwyciężaniem materii przez ducha, jest dążeniem poprzez opory i
pomimo przeszkód, i tylko pokonując je żyjemy właściwie. Powiedz, jak można by wykazać, co jest nam naprawdę
drogie, jeśli nie poprzez ustawiczne ponawianie wysiłków w celu osiągnięcia tego dobra? A im dobro większe, tym
większych wysiłków wymaga. To proste, prawda?
Dookoła ciebie odbywa się nie kończąca się nigdy walka o zdobywanie dóbr. Nie bierzesz w niej udziału, poza
koniecznymi do życia, bo nie wydają ci się godne starania, a tym bardziej – walki. Ale o to, co najbardziej jest godne
zdobycia, też nie zabiegasz zbyt usilnie. Córeczko, wiem, że czujesz się ogromnie osamotniona, że nie widzisz, aby
ktokolwiek w twoim otoczeniu dążył do tego celu co ty, a tym bardziej tą samą drogą, ale rozumiesz dobrze, że to w
42
niczym nie umniejsza wartości twojego celu. On jest wart nieskończonego wysiłku, na który nikt na świecie zdobyć
by się nie mógł i dlatego przyszedł Jezus i On zapłacił za nas ze swoich nieskończonych zasobów. Posiedliśmy
królestwo Jego – bezcenne, bezgraniczne, nie do „opłacenia” nawet przez trud całej ludzkości. To, co Mu w zamian
ofiarować pragniemy – odbicie w materii ziemskiej Jego królestwa niebieskiego – też byłoby niemożliwością bez Jego
nieustannej pomocy i łaski. Wszystko od Niego pochodzi i do Niego jedynie wraca. I nikt z nas nie może o własnych,
skończonych siłach zdobyć tego, co nieskończone. Dlatego Jezus całą swoją bezgraniczną miłosierną miłością „służy”
nam – oddaje ją nam do dyspozycji za pragnienie, za chęć, za zaufanie do Niego. Tak bardzo mało!
Córeczko, czy tak trudno naprawdę zdobyć ci się na zaufanie do Tego, który cię stworzył, otoczył miłością,
prowadzi cię i strzeże, bez którego opieki zginęłabyś już tysiąc razy, a bez którego miłosierdzia nie mogłabyś kroku
zrobić ku Niemu. Przepaść pomiędzy skończonym a Nieskończonym On zasypał sam! Niemożliwe stało się możliwym
poprzez Jego miłość ku nam – nie odwzajemnioną nigdy w pełni, pogardzaną, odtrącaną. (...)
Mówiłam o trudności zdobycia się na całkowite zaufanie ze względu na liczne rozczarowania.
– Nie, przy pełnym zaufaniu zrzucasz z siebie całą odpowiedzialność i niepokój, przerzucasz je jak gdyby na
drugą Osobę i sama nie przejmujesz się niczym. Spróbuj jednak, a jeżeli nie możesz ciągle, to ponawiaj swoje oddanie
się Bogu. Mów częściej: „Jezu, ufam Tobie!”, staraj się pamiętać, żeś zaufała i nie myśleć o tych sprawach, które
powierzyłaś w Jego ręce, z pełnym przekonaniem, że On wie, pamięta i rozwiąże je sam. W ten sposób wszelkie próby
przestaną być groźne, stracą swoją podstawę, którą jest sprawdzenie, czy i o ile ufasz. Pamiętaj, że Bóg odpłaca za
zaufanie – zaufaniem swoim. On gotów jest powierzyć ci wszystkie swoje skarby, bez ograniczenia – dać ci je w
ręce, abyś ty rozdawała komu i ile chcesz. On nas kocha jak najulubieńsze dzieci i niczego nam nie odmówi, o ile
zdobędziemy się i my na potraktowanie Go jak Ojca i Przyjaciela najbliższego nam, godnego całkowitego zaufania,
rozumiejącego nas i nasze wszystkie strapienia.
Mów, córeczko, do Jezusa często w ciągu dnia, kiedy tylko sobie o Nim przypomnisz. Zwracaj się do Niego po
radę i pomoc, w strapieniu – o pociechę, w rozterce – o jasność myśli, w kłopotach – o rozwiązanie ich. Przedstawiaj
swoje plany, proś o decyzję, o wyjaśnienie, o przyspieszenie (tak!), ale nie żądaj. To On, nie ty, wie, co i kiedy jest
najlepsze.
On pragnie brać udział w naszym codziennym życiu, aby je całkowicie przepełnić sobą, nieść cały jego ciężar. A
wtedy ty tylko idziesz trzymając Go za rękę i słuchasz: nic nie „robisz”, nic nie „niesiesz” – wszystko przejmuje On.
Jeżeli mówię ci, że tego On chce od ciebie, przyjmij to poważnie i zastanów się. Ty też nie chcesz zajrzeć nawet do
„worka z brylantami” (tak nazywałam otrzymywane Słowa, myśląc że niosę je jak worek z brylantami na pustyni:
ciężki i niepotrzebny nikomu, choć taki wspaniały). Zamiast „sprawdzać” i podejrzewać nas, zaufaj Jemu i bądź
pogodna i wierna Mu. Cierpliwość i wytrwałość przyjdą same, ale trzeba próbować.
Twoje zarzuty są „bolesne”
– Ja też uczę się nie reagować na twoje zarzuty i wyrzuty, ale one są bardzo „bolesne” – odczuwamy je jak uderzenia. (...) Twoja prawda jest zawsze połowiczna, więc nie polegaj tak na niej. Bądź wyrozumialsza...
1 IX 1968r. Mówi Bartek.
– Chciałaś się spytać, o co się modlić. Proszę cię bardzo – o to przede wszystkim, żebyś nie zapominała o nas;
z nami i w naszym i waszym imieniu za Polskę, za ludzkość, za odrodzenie, oczyszczenie i rozwój duchowy całej
ludzkości i Polski, za naszą współpracę, dobrze?
Pytałaś się mnie (w myśli), czy twoje modlitwy w ogóle pomagają i w jaki sposób. Dzisiaj modliłaś się specjalnie
za mnie. Otóż jest tak:
Twoja modlitwa, jak każdego zresztą, jest zwróceniem się do Boga, odniesieniem się do Niego. To jest uznanie
Jego Wszechmocy, a jednocześnie wyrażenie swojego zaufania do Niego. To jest taki stan, dla was przejściowy, w
którym my jesteśmy, żyjemy... zawsze. Czyli zwracając się do Boga, łączysz się z nami, wkraczasz w nasz świat. Ty
sama jesteś przecież bytem duchowym i twoje prawdziwe działanie jest działaniem woli, rozumu i miłości (razem),
jest działaniem „duchowym” poza ciałem, i może odbywać się poza ciałem w modlitwie czyli w łączności, w rozmowie
z Bogiem (albo przez ciało, np. gdy teraz piszesz, czyli współpracujesz z nami, czyli współdziałasz w realizacji Jego
planów dla Polski), gdyż udział ciała nie jest wcale potrzebny w modlitwie (byle nie przeszkadzało).
A więc twoja modlitwa jest poszukiwaniem łączności z Bogiem. Jeżeli kochasz Go naprawdę, łączysz się, przybywasz po prostu, często, ustawicznie z wszystkimi swoimi sprawami, planami, prośbami. Tak byłoby najlepiej, gdybyś
usiłowała żyć stale w Obecności Bożej, ale sam wiem, że to jest trudne i nie od razu można zrozumieć i praktykować
taką postawę. Ona jest prawdziwa, to znaczy wszyscy – i wy, i my – tak istniejemy, tyle że wy nieświadomie, a więc
żyjecie (jak i ja żyłem) poza Bogiem, mogąc w każdej chwili życia być z Nim. To tak, jak gdyby spędzać życie w sali
tronowej z łaski i miłosierdzia Króla i ani razu do Niego samego się nie zwrócić – mogąc zawsze, i mogąc od Niego
43
uzyskać wszystko ze względu na miłość Jego ku nam. Czy rozumiesz, o co mi chodzi?
A więc każda modlitwa, czyli myśl, choćby najkrótsza, zwrócona ku Niemu jest takim, właściwym dla goszczących
w Jego domu (którym jest cały wszechświat i więcej), zwróceniem się do Króla. On cię kocha i wie o tobie wszystko
(bo widzi cię), ale nie narzuca ci się, nie „przeszkadza”, nie podkreśla swojego władztwa, aby nic nie wymusić, gdyż
Bóg pragnie tylko i jedynie świadomej, bezinteresownej miłości. On czeka na ludzką szczerą i serdeczną miłość
(karmiąc i podtrzymując człowieka, a także pomagając mu po cichu).
Wyobraź sobie, że dla tego Władcy Nieskończoności szczęściem jest każde nasze zwrócenie się do Niego – dobrowolne, ze szczerego serca, a im prostsze, bardziej bezpośrednie, pozbawione lęku i niepewności, ufniejsze, tym
radośniej przyjmowane. On jest Bogiem miłości. Zrozum, że modlitwa sztywna, ceremonialna, nieufna obraża Go.
Choć wy tego nie rozumiecie, ale obraża Boga uważanie Go za bożka małostkowego, nadawanie Mu ludzkich właściwości i cech.
Do naszego Pana i Przyjaciela, Króla i Brata zarazem trzeba mówić prosto, z miłością, zaufaniem i całkowitym
brakiem lęku czy podejrzliwości. To jest Ten, który cię kocha najbardziej i który zna ciebie! Trzeba prosić o radę, o
pomoc, o pokierowanie naszymi sprawami, prosić o współudział w każdej sprawie – bezpośrednio i ufnie.
Gdybyś to zrozumiała i potrafiła tak żyć, miałabyś współudział w Jego królestwie, w Jego życiu. On nie „schodzi”
do ciebie, On ciebie przygarnia, przybliża do siebie; masz wtedy Jego moc, Jego miłość, Jego dobroć i nimi operujesz.
On ci je daje, dzieli się z tobą. On chce się dzielić. To nie On zakazuje czy stawia przeszkody, idą one zawsze od nas.
To my sami (na ziemi) oddzieliliśmy się ścianą – nie do przebycia często – od Niego samego. Pamiętaj, że On i Jego
dary są dostępne, są do użytku wszystkich, którzy zechcą z nich korzystać. On pragnie tego i cieszy się, gdy korzystacie. Każde zwrócenie się do Niego (modlitwa) jest korzystaniem z nieskończoności jego bogactw.
Jeżeli przychodzisz (bo każda modlitwa jest przybyciem do Niego, stanięciem przed Nim) i prosisz Go o cudze
sprawy – wzruszasz Go, gdyż On wie, ile i tobie samej potrzeba. Wtedy możesz wyprosić wszystko – zawsze zdając
się na jego wolę, bo przecież prosisz „na ślepo” (ze „ślepą ufnością”). Jeżeli prosisz za mnie, On cieszy się, gdyż ty
sama i ja – przez ciebie „wciągany” – wchodzimy do Jego królestwa braterskiej, społecznej miłości, gdzie jedni cieszą
się szczęściem drugich i czują się odpowiedzialni za nich.
ŚWIĘTYCH OBCOWANIE
1 XI 1968r. Uroczystość Wszystkich Świętych. Mówi Bartek.
– Proś w naszym i waszym imieniu za całą Polskę, o podniesienie, obudzenie i odrodzenie narodu, o miłość
wzajemną, o dobroć i miłosierdzie, o zdolność wybaczania uraz i krzywd, o prawo do służby Bogu – to jest najważniejsze.
Chciałbym ci teraz powiedzieć – dzisiaj, bo to mówię dla wielu ludzi – czym jest w rzeczywistości to, co Kościół
katolicki nazywa dogmatem „o świętych obcowaniu”, a co ostatnio zostało nazwane przez papieża Pawła VI „braterską
pomocą”. Wy widzicie tylko cień prawdziwego obrazu – zarys, jak chińskie cienie – w stosunku do przedmiotu. Właściwie jest to tylko jak gdyby stwierdzenie faktu, że taki „przedmiot” czy zagadnienie istnieje naprawdę. Tu widzi się
wspaniały, od wieków istniejący gmach współpracy pokoleń ludzkich, gdzie każdy z nas, znajdujących się tu, dołożył
swoją cegiełkę, swoim trudem dopomógł w tworzeniu się nowych „pięter” i sam znalazł w nim własne miejsce „po
śmierci”. Po prostu budujemy żyjąc, swoim życiem, własny wspólny dom – na wieczność. Nic ślepego, zbędnego,
„zmarnowanego” nigdy nie istniało w naszym życiu; myśmy uzupełniali – sobą – „puste miejsca” w Jego królestwie.
Gdy przybywamy tu, ze zdumieniem stwierdzamy, że w tym cudownym, wspaniałym mieszkaniu, które On nam przeznaczył, jest i ślad naszej pracy. Każdy ból, cierpienie, krzywda, a jeszcze bardziej każdy czyn miłości jest tu widoczny,
jest naszym własnym wkładem, który daje nam poczucie obywatelstwa, prawo czucia się dziedzicem prawowitym, a
nie nędzarzem przyjętym z łaski. Widzisz nagle, że jesteś tu oczekiwana, masz swoje miejsce, swoją pracę, swój odcinek tworzenia czy pomagania, że Chrystus wierzył w ciebie i tylko dla ciebie pozostawił to miejsce – nie zajęte,
czekające – i że zapłaciwszy, za całą ludzkość, całe swoje nieśmiertelne, nieskończone królestwo dał nam – ale jako
swoim dzieciom, swoim braciom w cierpieniu.
Jesteśmy tu jedną rodziną, Jego rodziną. Jeżeli On mnie uratował, zrobił to z miłości do brata! Przy tej skali
wielkości i piękna – On i ja – nie „czuje się” poniżenia ani swojej nędzy, „czuje się” prawdziwe braterstwo, a to dlatego,
że On też był człowiekiem. Przeszedł całą naszą ludzką drogę krzyżową, zrozumiał nas całkowicie, wszystko tłumaczy, wszystko wybacza, a pragnie tylko nagradzać, pocieszać, przygarniać, kochać!
To, co ci mówię, dotyczy może nie samego „świętych obcowania”, ale jest to obraz Kościoła powszechnego w jego
części chwalebnej, zwycięskiej. Jest to nieśmiertelne królestwo miłości, wspólnota świętych w żywocie wiecznym.
44
Sama rozumiesz, że jeśli tu się jest, jest się bratem i przyjacielem wszystkich, żyje się wspólnie, tj. szeroko, nie dla
siebie, bo ma się wszystko ze wspólnej miłości, żyje się pragnieniem poszerzania miłości, objęcia nią wszystkiego,
co jeszcze jest nieobjęte, przede wszystkim – was.
Pragnienie podzielenia się z wami, dopomożenia wam, ułatwienia zrozumienia i zbliżenia do Boga jest jedną z
naszych najgorętszych potrzeb serca. Znasz to i na pewno zrozumiesz, gdy ci porównam do stanu, jaki odczuwasz,
gdy jesteś szczęśliwa: np. dowiadujesz się, że gdzieś umierają z głodu, gdy ty jesz ciastka, a jednocześnie nie masz
możliwości podzielenia się nimi; gdy patrzysz na góry, czujesz się wolna, a jednocześnie wiesz, że w więzieniach
skazani na dożywocie siedzą ludzie, którym ty więzień otworzyć nie możesz. Wiem, że rozumiesz, a to jest tylko
bardzo słabe odczucie tego, co my „odczuwamy”. Ale my możemy – rozumiesz? – my możemy pomagać!
Co byś zrobiła, gdyby ci dano klucze od więzień, choćby od jednego ludzkiego więzienia, i dano możność działania? A my w Chrystusie działamy! (...) Z wami możemy uwolnić całą ludzkość, wyprowadzić na światło Boże wszystkie młode narody, „przewietrzyć” ziemię całą. Dla nas nie ma przeszkód ani czasu. A my – to i wy w przyszłości. Jeżeli
teraz idziecie z nami, a więc z Nim i dla Niego, nie ma mocy, która by was mogła zatrzymać. I po „śmierci”, po przyjściu
do nas, na swoje, czekające na was miejsca, zwiększycie naszą siłę i naszą miłość – sobą, a pracy naszej wspólnej
nadacie większą jeszcze potęgę. Królestwo nasze wspólne rośnie nieustannie i jego siła pomocy jest ogromna. (...)
„Świętych obcowanie” jest nie tylko obrazem naszego świata, gdzie nie ma granic, zakazów ani przeszkód, gdzie
istnieje zgodność z Jego wolą – a ona jest pragnieniem: „abyśmy się wzajemnie miłowali” – jest obrazem całej
ludzkości w przyszłości, ale jest też normalnym, codziennym przejawem kontaktów pomiędzy nami a wami.
Cóż to jest „świętych obcowanie”? Obcowanie – ciągła, nieustająca, codzienna, „normalna” łączność, kontakt,
obecność, przebywanie ze sobą, wspólnota celów i dążeń. A święci? Przecież ani ja, ani ty nie jesteśmy „święci”. A
jednak ja i ty przebywamy z Nim – ja zawsze już, a ty, gdy tylko chcesz – a kto przebywa z Jezusem Chrystusem,
przebywa ze Świętością Świętych. Przebywa, a więc jest otoczony „świętością”. Oczywiście chodzi o miłość Jego, w
której żyjemy i przez którą działamy.
Świętość ludzka jest zjednoczeniem woli człowieka z Jego wolą, pozostawieniem Jemu kierownictwa sobą i decyzji, poddaniem się Jego planom. Im jest pełniejsza, czystsza, bardziej bezinteresowna i ciągła, tym więcej działa
On. Przez nas On działa bezgranicznie, całym sobą, toteż możesz przyjmować nas jako Jego ludzi, Jego wysłanników,
Jego ręce. Ale jeżeli ty się podporządkowujesz Jego woli –jesteś w tej samej sytuacji, jesteś z nami, żyjesz w „Świętości”.
Wiem, co myślisz, ale pamiętaj, że wam się liczy wszystko, gdyż nie wiecie, nie rozumiecie, a tylko wierzycie i
polegacie na Jego słowach – a to dla Niego jest szczęściem. Kochacie Go, bo szukacie źródła miłości, Jego – dla
Niego samego.
Zresztą sama to zrozumiesz powoli. Nie jest trudno być „świętym”, ale trzeba kochać wszystko i wszystkich – w
Bogu, a tego trzeba się uczyć, próbować i próby powtarzać...
O czyśćcu
– Jutro jest nasz Dzień nadal. Przecież ja jeszcze jestem – w ścisłym tego słowa znaczeniu – „duszą czyśćcową”.
Ale co to znaczy! Jakie to szczęście w porównaniu z życiem na ziemi, jaka radość, rozmach i możliwości naprawy,
zadośćuczynienia za swoje przekroczenia, i to taką pracą, która jest szczęściem.
Wiesz, tu w ogóle nie ma „kar”. Bóg daje szansę, daje pomoc i podtrzymanie. Największą naszą tragedią jest
świadomość, że nie można cofnąć naszych „żyć”, że się je zmarnowało, a mogło się przynieść Mu chwałę. Ale to jest
tragedia niemożności odpłacenia za taką miłość, jaką On nas darzył zawsze; jest to pragnienie wzrostu w nas miłości
i każda możliwość takiego rozwoju jest chwytana zachłannie. Chcemy nadrobić wszystkie przewiny i braki.
A więc „czyściec” jest tam, gdzie istniejemy my – ludzie nieśmiertelni, których On przyjął do siebie ze względu
na swoją miłość i miłosierdzie; On, który rozumie nas dogłębnie, który wie, że Jego miłość nie pozostanie bez
odpowiedzi, ale obudzi nas, odrodzi i ogrzeje. Przyjął nas jak zmarzłe ptaki, które w Jego cieple odtają i jeszcze będą
nieść radość sobie i światu. I robimy, co można, aby być sobą – zdrowymi, zdolnymi do dawania, do wzrostu miłości.
Wiem, że dziwisz się nieraz, że jestem taki „inny”, „dobry” itp. Ja mogłem być taki, gdyby nie potworne sploty
okoliczności, moja głupota i zła wola ludzka, a na końcu mój nałóg wyrosły z rozpaczy, beznadziejności, zatracenia
się. Traktuj mnie jako kogoś nowego, kogo obecnie dopiero poznajesz, bo z takim będziesz miała do czynienia. Nie
urażę cię nigdy. Obiecuję ci to.
Dziękuję ci za twoją modlitwę za mnie. Ona pomaga. To głos orędujący, proszący o wejrzenie pełne wybaczenia
w nasze „życiowe” winy. Zawsze jest wysłuchany.
Święta Bożego Narodzenia – jesteśmy razem
45
24 XII 1968r. Wigilia. Mówi Matka.
– Jesteśmy z tobą przez cały czas i wiem, że naszą obecność odczułaś, gdy wszyscy dzielili się opłatkiem: my
z tobą, choć niewidzialnie.
To jest, córeczko, prawdą. Każdy z nas przeżywa to samo zdumienie, niedowierzanie i radość, gdy widzi, że Bóg
wziął nas poważnie, podczas gdy myśmy sami traktowali się lekko. On słyszy i pamięta wszystkie pragnienia naszych
serc – po to, aby je móc wypełnić. On cieszy się, gdy kochamy, gdy marzymy i nasze pragnienia i plany składamy w
Jego ręce.
Dziwisz się i zdumiewasz, że spełnił twoje. Jak mogłoby być inaczej? Przecież oddałaś je Jemu... On dziecku
proszącemu o chleb nie daje węża, tylko trzeba prosić o Jego chleb. (...) Pamiętaj o tym, że On nie tylko daje, lecz i
towarzyszy. Ciesz się i dziękuj Mu.
Pierwszy dzień świąt.
– W dniach świąt Bożego Narodzenia towarzyszymy wam i w waszym (i naszym) imieniu dziękujemy Jezusowi
za miłość i ratunek dany wam. Jak poznasz sama szczęście, które panuje tu, zrozumiesz, czym było dla Niego samo
zanurzenie się w materię ziemską, wejście w atmosferę niskich instynktów nienawiści i zła. On był samą Miłością,
niesłychanie subtelną, wrażliwą i czułą, a zdaną na prymitywizm, fałsz, głupotę i podłość ludzką. Jedyny odpoczynek
znajdował w prostocie ludzi i w naturze. On nie był w stanie żyć w mieście, nawet współczesnym, takim jak Jeruzalem.
Odczuwał każdy akt złości, każdą myśl wrogą jak uderzenie. Przecież cały należał do nieba – był Miłością!
Widzisz, miłość jest zawsze wrażliwa. To jej atrybut: zdolność współodczuwania, współradości, ale i współcierpienia. Miłość jest wspólną, bo to jest nie „nasza” miłość, ale zawsze i tylko Jego – w której i którą żyjemy, o ile zdolni
jesteśmy ją przyjąć. Dlatego nikt nigdy na ziemi nie był „kochający” czy „dobry”, był tylko zdolny do włączenia się w
Jego miłość, która wtedy poprzez niego działała. Żaden człowiek nie „czyni dobrze” – czyni przez niego Bóg, a on
tylko sobą służy Bogu, jest do rozporządzenia, a to wystarcza.
Oddanie się Bogu jest tym, czego On od nas pragnie. Jeśli postąpi tak cała ludzkość, będzie to koniec jej trudu
i męki. Powstanie rzeczywiste królestwo Boże. Oczekujemy też od was, abyście zrozumiawszy to, stawali do Jego
dyspozycji, chcieli być Jego żołnierzami, chcieli walczyć o zbliżenie i wypełnienie Jego planów dla ziemi – abyście
po prostu przestali żyć samopas, bez sensu i celu marnując życie, a włączyli się do wielkiej wspólnoty miłości. Poprzez
zasłonę śmierci (która jest złudzeniem tylko) przenika ona ziemię i tam, gdzie się przejawia, jest źródłem, początkiem,
pierwszym ogniem przyszłych potężnych ognisk. Czytałaś dzisiaj w Liście św. Pawła: „Aniołów swych czyni wichrami,
sługi swoje płomieniami ognia”. Tak jest, gdyż On sam jest źródłem ognia i zapala „swoich” płomieniem miłości.
Wszystko, cokolwiek dzieje się na ziemi ku dobru, co ulepsza, odradza, budzi, uduchawia, prostuje i rozwija, co
tworzy, co żyje – jest działaniem Jego samego w swoich ludziach, w swoich przyjaciołach.
Oby i w tobie zyskał przyjaciółkę. Życzę ci tego z całego serca. Twoja kochająca cię bezgranicznie matka.
WOŁANIE BOGA
20 II 1969r. Mówi Matka (w odpowiedzi).
– ... Jeżeli by tak było nawet „w życiu” (mijanie się z prawdą), to tu tak być nie może. Po prostu złośliwość
świadoma nie jest możliwa – a taką byłoby zamierzone kłamstwo – natomiast mogą być pomyłki, szczególnie co do
czasu oraz intencji i zamiarów ludzi. My widzimy ogólny stan człowieka, to, co ten człowiek kocha i do jakiego stopnia
– wiemy po prostu, komu służy. Ale każdy z was przechodzi próby nieustannie i nie zawsze pomyślnie: upada i cofa
się, przechodzi okresy załamania, i nigdy nie wiadomo, co wtedy wybierze i kiedy.
My nie jesteśmy wszechwiedzący – jest nim tylko Bóg. Nie jesteśmy bogami. Czy to tak trudno zrozumieć? (...)
Każdy z was przeznaczony jest do świętości, i wielu tego pragnie i czyni wysiłki, aby zbliżyć się do Chrystusa.
Wtedy On odpowiada pomocą, łaską i udostępnia im możliwości, drogi, daje prace zgodne z ich pragnieniami. Lecz
jeśli któryś z was mówi: „dosyć, dalej nie pójdę” lub „zawracam, chcę żyć dla siebie”, to jest to jego wolna wola, jego
wybór – i nigdy przeszkody nie zazna. Jeśli dał dużo dobrej woli, dużo miłości, Chrystus czuje się zobowiązany, i
usiłuje obudzić w nim miłość i ofiarność, ale nie narzuca się nikomu ani siłą do siebie nie przyciąga. Mówiłam ci: „On
jest Bogiem wolnych”. Tylko swobodny, świadomy wybór uczyniony z miłości zadowala Boga. Król nie żebrze ani nie
przymusza. Jeżeli otwiera swoje bramy wszystkim, bo ich kocha, kocha miłością rzeczywistego, prawdziwego Ojca,
to jednak pozostawia nam pełną swobodę. On chce być kochanym dla siebie samego: nie dlatego, że daje, a pomimo
tego, że daje, i nie dlatego, że jest władcą; dlatego nie okazuje nam swej potęgi i nic nie narzuca.
Bóg jest miłością, szczęściem, prawdą i odpoczynkiem naszym, naszym Ojcem i domem, wieczystym schronie-
46
niem, przystanią, celem i centrum naszej istoty duchowej. Żyjemy w Nim i z Nim, bez Niego nic by istnieć nie mogło.
Jesteśmy Jego dziećmi, a więc duchami nieśmiertelnymi, o nieograniczonej możności wzrastania w poznaniu i w
miłości. Ale On – Duch zwraca się do nas, swoich rzeczywistych dzieci, do nas – istot duchowych, abyśmy poznali
Go po wołaniu i chcieli sami iść ku Niemu. Wołaniem Jego w nas jest nieustający, nie do zaspokojenia głód duchowy
(bo wszystko, co duchowe, przerasta nasze możliwości cielesne). A więc głód prawdy, miłości, sprawiedliwości,
piękna, głód przyjaźni, dzielenia się, dawania, ulepszania, tworzenia, upiększania – to wszystko jest Jego głosem w
nas (a nie dookoła nas). Duch przemawia do ducha wprost!
Zastanówcie się, jak często słyszycie głos Boga, Jego wołanie do was? Jak często On w was jest i w was cierpi
nad złem, w którym żyjecie... ?
Tęsknota - 22 III 1969r. Mówi Matka.
– Materię należy czynić posłuszną, poddaną sobie. Tą materią jest przede wszystkim twoje własne ciało, które
powinno chcieć służyć tobie, dla twoich celów – a twoimi celami są cele duchowe, ponieważ jesteś istotą duchową,
wieczną, nieśmiertelną, stworzoną po to, abyś była wieczyście szczęśliwa. A czym może być twoje prawdziwe stałe
szczęście, jeżeli nie możnością poszerzania się w tobie miłości i poznania?
Poznawanie i wzrastanie miłości w nas w miarę zrozumienia, bez ograniczeń czasu, bez pośpiechu i zagrożenia
– przez (całą) wieczność jest i będzie zawsze ostatnim celem, na dnie wszelkich innych celów i motywów ludzkich.
Jeżeli odrzucisz wszystko, pozostanie miłość – jasna, olśniewająca, promieniejąca i rozjaśniająca wszelkie wątpliwości, niepokoje i trwogi.
Nie odbiegłam od tematu. Chciałam ci tylko przypomnieć istotę sprawy – Bóg i ty. Jesteś dla Niego tak ważną,
cenną, jedyną, ukochaną, jak był nim Sokrates, Augustyn, Franciszek, Katarzyna Sieneńska, Królowa Jadwiga czy
Jan XXIII, jak jest nim każdy żebrak, każde ginące z głodu dziecko czy każdy zamordowany przez białych Wietnamczyk czy Murzyn, jak był nim każdy z nas!!! Pamiętaj o tym, że to On „wyposaża”, On udziela talentów i nie wedle ich
wartości ceni; bo sami z siebie nie mamy i nie mieliśmy nigdy nic – tylko od Niego. On patrzy na nasze szukanie, naszą
drogę ku Niemu, na naszą tęsknotę, pragnienie i miłość, i na wierność!
Prawdziwym nieustannym naszym brakiem, a więc i twoim – na ziemi – jest tęsknota za Nim samym, za Bogiem,
za Pełnią Szczęścia, i tego złagodzić nie zdoła nic na świecie. O ile już obudzona jest miłość, szuka ona dopełnienia
się, a dopełnieniem istoty duchowej jest Bóg i tylko On! Dla każdego z nas, który jest sam z siebie zerem, On jest cyfrą
nadającą jej wartość – jest jak „1” przed milionami zer „00000000...... ”. Tu, w Nim wszyscy tworzymy wartość, potęgę,
a ty, biedaczko, jesteś jednym zagubionym zerem pomiędzy innymi równie nie znającymi swego miejsca i szukającymi
go. Czyż sami – sobie – ze siebie coś dać możecie? Postaw milion zer, a też będą niczym. Takie porównanie nasunęło
mi się, ale jest – jak każde inne – zawodne. Chodzi o to, że taka tęsknota, jaką w sobie nosisz, jest prawidłowa, „normalna” w rozwoju duchowym, i będzie rosła. Z góry uprzedzam cię, że nie wyzwolisz się od niej, bo nie uciekniesz
od siebie. Ale ona jest twoim motorem, twoją „siłą napędową”, twoim osiągnięciem. Skoro rozpoznałaś ją i wiesz,
czym jest, a więc rozumiesz, że żadne „ziemskie” cele nie zmniejszą jej, nie będziesz szukać celów pozornych
niepotrzebnie tracąc czas. To już jest dużo, bo teraz można wszystkie siły zużytkować na właściwą drogę.
TO JEST WŁAŚNIE NIEBO!
17 X 1968r. Mówi Bartek.
– To jest właśnie niebo! Nikt nikomu niczego nie „ma za złe”. Tu jest wzajemna miłość, a ta obejmuje zrozumienie,
chęć pomocy, pociechy również – wszystkiego, co jest potrzebne drugiej osobie. A to się tu wie, odczuwa i pragnie
się służyć wszystkim, czym można.
– Zmieniłeś się?
– Jestem sobą samym, a nie zlepkiem ludzkich dążeń ku uczynieniu mnie jak najgorszym i jak najnieszczęśliwszym. Gdy człowiek jest w pełni szczęśliwy, chce się tym dzielić z innymi. To możesz zrozumieć, prawda?
31 III 1969r. Mówi Bartek.
– Tu, w naszym domu jest nieustanny rozwój, rośniecie, ruch, wymiana miłości i w miłości; tzn. udzielamy się sobie
wzajemnie, ponieważ jest w nas miłość, która pragnie się dzielić, podnosić, pomagać i przekazywać swoje szczęście
innym. Tak jest pomiędzy nami i tak jest również w stosunku naszym do was. Dlatego nie dziw się, że cię czasem
„pouczam”. Może robię to nietaktownie, ale chcę ci pomóc i tylko to.
Powiedziałam, że jestem mu wdzięczna za pomoc.
47
– Naprawdę tak uważasz? (Bartek ucieszył się.) Widzisz, ja tu jestem sobą. Mogę nim być. Nie muszę być już
„gruboskórny” i „cyniczny”. Zresztą nigdy taki nie byłem – to jedne z wielu masek, których używałem dla samoobrony.
Ale jak już je zrzucisz, co za ulga!
– Czy to łatwo zrobić?
– Nie jest tak łatwo. Początkowo człowiek jest „najeżony” i nieufny. Po prostu nie może uwierzyć, że tu nikt go
nie zrani, a wszyscy chcą obdarzać wedle swej możności. Pomyślałaś o tych z obozów, ze śledztw z Szucha, Pawiaka
czy Mokotowa? Chrystus sam ich przyjmuje tak, jak w ciągu wieków każdego, kto dzielił Jego krzyż. Cierpienie każde
(i wewnętrzne również) jest kluczem do Jego serca. On jest tak nieskończenie wrażliwy na głos bólu. Każdy, kto
cierpi, ma całą Jego miłość, współczucie; dysponuje Jego sercem. Jeżeliby wtedy prosił o kogoś, o inne sprawy – nie
własne – otrzyma wszystko. A teraz pomyśl, ilu z nas prosiło o te nasze, „polskie”? Jeżeliby tak to można określić,
tymi prośbami „związaliśmy Mu ręce, a otworzyli Serce”.
Tu nic nie przemija bez śladu. Mimo żeśmy szczęśliwi, ale On nasz ból ma w Sercu; bo szczęście nasze osobiste
jest wynagrodzone nieskończenie, ale nasze cierpienie „ogólne”, nasze prośby, „orędownictwo” trwają, stały się zastawem danym Chrystusowi przez nas – za was, dla was. Dlatego wiemy z całkowitą pewnością, że otrzymacie
NASZĄ zapłatę. Mówię to z prawdziwą dumą, bo miałem zaszczyt uczestniczenia, ale pragnę, abyście wiedzieli, że
byliście i jesteście póki żyjecie – współofiarodawcami. Daliście już, (...) każdy wedle swoich sił i wytrzymałości, każdy
inaczej, ale daliście również swój udział w cierpieniu. A ile jeszcze dać możecie? (...) Każdy, któremu to przeczytasz,
albo jest naszym współtowarzyszem, albo nim może być.
– Wiesz, Bartku, wydaje mi się, że zaczynam rozumieć, dlaczego tak ciągle jest akcentowane: „ofiarowywać za
coś, za kogoś – nie za swoje sprawy”. Za mnie ofiarował się Jezus, ale jeżeli mam zostać Jego przyjaciółką, Jego
siostrą, współofiarodawczynią, mogę to zrobić tylko robiąc tak jak On – ofiarowując wszystko, co mnie spotyka, za
innych; z pominięciem siebie, tak jak On. Wtedy dopiero staję się z osoby wykupionej przez Jego Ofiarę osobą współtowarzyszącą Mu; wchodzę do Jego rodziny, tak?
– Tak! O to mi chodziło, żebyście zrozumieli, że macie dzień po dniu niesłychaną szansę włączania się w nasze
życie, współtowarzyszenia Jemu w zbawianiu was samych – służąc sobą, swoją ofiarą z najdrobniejszych nawet
przykrości na co dzień. Zsumowane – są często większe niż cierpienie wielkie, ale krótkotrwałe.
Prawa fizyczne a prawa duchowe
20 IV 1969r. Mówi Matka.
– Czas to jest stan, w którym żyjecie wy. My nie podlegamy mu. Po prostu tu są inne prawa. Nie ma dnia i nocy,
pór roku, cykliczności, przemian w przyrodzie, a więc i starzenia się, a także konieczności podlegania kolejności
przebiegu zdarzeń według czasu – jednego za drugim. Nie zdajesz sobie może sprawy, ale to wszystko jest dlatego
takie, że podlega prawu grawitacji ogólnie mówiąc; tu go nie ma. Prawa dla nas są – duchowe, dla was – związane
z ruchem w przestrzeni. Dlatego trudno nam porozumieć się ze sobą. Z tym że nam jest łatwo żyć – tu, a to dlatego,
że w zasadzie prawa Boże dla duchów nie związanych z „materią” są wolnością, swobodą wobec naszych praw
„ziemskich”. A wy nie możecie wyjść poza granice praw, w których żyjecie. Umysł ludzki jest do nich przystosowany.
Można mówić o czwartym, piątym czy dziesiątym „wymiarze”, ale to tylko spekulacje, gdyż trudno sobie wyobrazić
istnienie w ogóle poza „wymiarami” – a tak jest. Dlatego wybacz mi te moje nieszczęsne „lada dzień”, „zaraz”.
Naprawdę tak się tu widzi przyszłość wraz ze wszystkimi szczegółami; ale trzeba nauczyć się tak „widzieć”.
– Jak? Czy się poznaje, wie?
– Wie się, tak, to prawda. Ja się tu nie uczę, nie „wkuwam” czy z mozołem powolutku dochodzę do zrozumienia.
Tu się pojmuje „w prawdzie” – widzi całe zagadnienie w swojej istocie, celu, sensie, intencjach i skutkach, ale trzeba
na nie zwrócić uwagę, skoncentrować się na nim. Nie przypuszczasz chyba, że zdolni jesteśmy objąć naszą uwagą
wszystkie Plany Boże, całe Jego Dzieło? On udziela nam zrozumienia wedle naszej miłości, ale i naszych możliwości,
które nie są „bezgraniczne”. Bezgraniczny jest Bóg!
My wszyscy, z którymi masz łączność, skupiamy się na sprawach, ogólnie biorąc, Polski. Ogólnie, bo właściwie
Polska zasięgiem działania, wpływem obejmie całą ziemię, a więc nie są nam obce sprawy innych narodów, religii
czy ras, ale koncentrujemy się na tych, które są nam najbliższe, najdroższe.
– Jak?
– Oczywiście – w Bogu. Znowu nieporozumienie. Tu, działając dla Polski nie „odwraca się” od Boga; działa się
w Nim, z Jego życzenia, z Jego miłości, która obejmując was i nas daje nam możność pomagania Jego łaską, energią,
siłą – czyli miłością – wam wszystkim. Wszystko dzieje się w Nim, z Nim, przez Niego i dla Niego, tak jak On jest cały
Miłością – dla nas, nie dla siebie.
48
Nasze królestwo, czyli Jego królestwo, jest „nie z tego świata”, nie łączy nas żadne „prawo fizyczne”, a tylko i jedynie prawo miłości. Miłość dąży do rozszerzania się, udzielania, wymiany – w miarę jak tu królestwo Jego rośnie (w
nas), a u was rozwija się tęsknota za Nim. Może prawidłowiej – w miarę jak nas, ludzi przybywa w Jego królestwie,
nasza miłość w większym „napięciu” działa na was i udziela się, gdy znajdzie się odzew. Ale nasza miłość jest zawsze
Jego i z Niego. Poza Bogiem nie ma miłości. Tylko On!!!
O SZTUCE I WIEDZY – TAM
28 IX 1967r. Mówi Matka.
– Sztuka i wiedza kwitną u nas dopiero – bo w prawdzie! Tu się poznaje w prawdzie i tworzy w niej, to znaczy
nie dla siebie, a dla chwały Bożej, poznania Jej, zrozumienia, wysłowienia. Poetą na przykład jest ten tylko, kto z
wielkim wysiłkiem, pasją, poszukując swojej prawdziwej drogi umiłował ten kierunek, ten „promień”, tę drogę, którą
mu w zamierzeniu swoim Bóg przeznaczył; w tym wypadku – drogę wyrażenia piękna i chwały Bożej. A więc jest on
na swojej drodze na wieczność, może się tylko rozwijać.
Córeczko, ile poezji było inspirowanej lub zgoła „dyktowanej” stąd! Ale praca odbierającego jest też duża. Cała
forma jest jego dziełem, a dopiero poprzez doskonałość formy wyrazić się może najprecyzyjniej treść. U Krasińskiego
– widzisz, jaka jest nierówność w jego twórczości. Myśl jest zawsze głęboka, ale ubrana raz lepiej, raz gorzej, zależnie
od włożonej pracy, miłości, skupienia; tam, gdzie one były największe, np. w „Traktacie” właśnie, treść przerasta jego
możliwości (przy ówczesnej, i także przy dzisiejszej wiedzy). On po prostu to wie, a taka wiedza, to już zawsze – stąd.
Skądinąd wiem, że ty bardzo czule wychwytujesz takie prawdy. Po prostu w momencie odbioru „wiesz”, że to jest
Prawda! Zachwycasz się, a ponieważ jesteś „nastawiona” na te same prawdy, którymi i my żyjemy tutaj, po prostu
włączasz się w nasz wspólny nurt myśli. Chciałabym, aby to działo się częściej, ale na to trzeba czasu i ćwiczenia.
Pytałaś mnie o Krzysztofa Baczyńskiego. On jest typowym wyrazicielem „promienia” piękna i chwały Bożej. Ale
to nie znaczy, że nie kocha Polski. Ona dała mu kierunek i to, że za nią dał życie, sprawiło, że wzniósł się jak gdyby,
wszedł szybciej w nasze niebo. Tak, tworzy i to niezwykle piękne dzieła. Wszyscy twórcy tworzą, każdy tak, jak mu
dyktuje jego własny typ odczuwania i zachwytu. Norwid, córeczko, tak jak i Słowacki – to nauczyciele, nie tylko artyści,
to myśliciele, przewodnicy, mistrzowie, nasi starsi bracia na drodze Polski ku Bogu, a przez to dawcy prawdy i światła
dla całej ludzkości. Ich sława na ziemi będzie rosła, będzie wskazywała drogę. Ile my wszyscy mamy im do zawdzięczenia! I oni tworzą. Jakie zachwycające rzeczy!
1 VIII 1968r. Prosiłam Matkę, aby podziękowała Krzysztofowi Baczyńskiemu ode mnie za jego wiersze, zwłaszcza
za „Mazowsze”. W odpowiedzi Matka przekazuje mi:
– Jest ogromnie wzruszony pamięcią wielu ludzi. Nigdy nie przypuszczał, aby jego prace, takie jeszcze nieporadne, tak długo trwały i dawały ludziom wzruszenie. Ten wiersz o Mazowszu jest jednym z tych, które uważał za dobre
i cieszy się, że inni również tak sądzą.
– Czy nadal pisze?
– Tak, pisze, ale inaczej. Tu się tworzy inaczej, inne są motywy twórczości: przede wszystkim zachwyt, uwielbienie, szczęście, a nie niepokój, rozpacz, szukanie, głód prawdy, niezrozumienie celu cierpienia. Te „motywy” odpadają,
a pozostają: radość i pragnienie wyrażenia jej.
Artyści w niebie
3 V 1974r. Mówi ojciec Ludwik.
– O prośbie Klary pamiętam i proszę cię, podaj jej odpowiedź. Ojciec jej, Jan (artysta malarz) prosi, żebyś
powiedziała jego córce, jak bardzo jest mu droga i bliska i jak wiele ich łączy ze sobą. Jest szczęśliwy. Nie zapomina
o nikim z tych, których kochał, i często przebywa w „swoim domu”, tj. z nimi (z żoną i córką). Żadna „odległość” ich
nie dzieli, a łączy miłość.
– Czy jest mu potrzebna pomoc?
– Nie może powiedzieć, że pomoc córki jest zbyteczna, gdyż myśli pełne miłości, serdeczna pamięć są zawsze
radością, ale pragnie, aby córka wiedziała, że jest w obrębie Chrystusowego Kościoła powszechnego, obejmującego
Jego miłością tych wszystkich, którzy go czcili w pięknie i bogactwie świata widzialnego, który On powołał do bytu.
Tu piękno jest nieporównywalne z ziemskim, ponieważ wrażliwość ducha ludzkiego nie jest ograniczona zasięgiem zmysłów. Tym niemniej nie jest to piękno, które można opisać (z braku odniesienia), ale można je odczuwać
i wysławiać z coraz to rosnącym zachwytem. Szczęście artystów jest w zrozumieniu logiki, harmonii i mądrości, z którą
uzewnętrznia się zamysł Boży w materii wszechświata. Tego nikt z nas przekazać wam nie potrafi. Mogę ci tylko
powiedzieć przez porównanie, że zmysły to są raczej narządy czy przyrządy techniczne o wielkiej, ale określonej i
49
ograniczonej do pewnej skali zasięgu – wrażliwości, którymi duch ludzki – poprzez ciało fizyczne – bada swoje fizyczne otoczenie; bez tych narządów zmysłowych pozostałoby ono niedostępne dla niego. Są one zupełnie wystarczające dla człowieka w jego roli gospodarza planety. Uzupełnia je poprzez dany sobie aparat – o wiele doskonalszy, bo
twórczy – umysł, oparty na działaniu koordynującym, selekcjonującym i wybierającym to, co ważne i wartościowe z
informacji napływających poprzez zmysły. Ale już to, co wybiera i uznaje za ważne i jak szereguje swoją hierarchię
ocen czyli wartości, jest działaniem ducha ludzkiego używającego swego umysłu dla własnego celu.
Tu dygresja. Ojciec Klary pragnie jeszcze przekazać, że Bóg żadnemu artyście-twórcy – sam Twórca Najwyższy
i Twórca twórców – jego szczęścia nie odbiera. Istnieje nadal w nieosiągalnym na ziemi stopniu szczęście tworzenia,
ale jest ono inne i uzależnione jest w sile swojego oddziaływania od stopnia rozwoju duchowego (który wciąż wzrasta),
a nie od umiejętności „ziemskich”, szczególnie tych „technicznych”.
8 XI 1980r. Bartek odpowiada na pytanie o „sytuację” artystów w niebie, o muzykę, o ludzi wrażliwych na urodę
świata, którzy za życia nie mogli zaspokoić swoich tęsknot.
– Cieszę się, że to właśnie mnie o to pytasz, bo ja podobnie jak ty odczuwałem pragnienie przeżycia i nasycenia
się pięknem ziemi. Może zacznę od tego, że my istniejemy poza czasem. Znaczy to, że nie tylko przyszłość, ale i
przeszłość w stosunku do nas nie ma znaczenia przebiegu w czasie i przemijania. Dotyczy to wszystkiego, co nazywamy materią. Świat nasz ją niejako przenika: jesteś tam, gdzie pragniesz być i w tym „czasie”, w którym chcesz być,
ponieważ dla nas on „jest”, a nie „przeminął i zniknął”. Dotyczy to również ziemi, tak że cokolwiek zostało stworzone,
w tym my możemy – jeżeli zechcemy – być i uczestniczyć w pełni wedle praw naszego świata, a świat duchowy, to
wolność w miłości Stwórcy, Jego wolność, w której z Jego miłości uczestniczymy.
Ta dana nam wolność zobowiązuje nas do szanowania jej we wszystkim, co nieustannie powstaje z Jego woli
(ponieważ Pan stwarza stale: twórczość jest uzewnętrznianiem się Jego darzącej, ojcowskiej miłości), a więc uczestniczymy – nie ingerując w zakresie cudzej wolności – w sferze materii takiej jak ziemska. Nie znaczy to jednak, że
nie żyjemy pełnią twórczego istnienia w rzeczywistości naszej. O niej opowiedzieć się nie da, tak jak gąsienica nie
wyobrazi sobie szczęścia życia motyla, ale motyl może w każdej chwili być przy gąsienicy, istnieje w jej świecie, jest
go świadomy, tyle że szerzej i głębiej, z pozycji większej wolności, większej percepcji wszystkich walorów świata
niedostępnych dlań, gdy był gąsienicą. To bardzo ubogie porównanie. Dodaj sobie, że ów motyl żyje wiecznie, wciąż
piękniejący i niczym nie zagrożony, że dostępna jest mu cała ziemia obecna i przeszła...
,,Nurek”
8 XI 1980r. Mówi Bartek.
– Pytałaś o artystów. Widzisz, każdy człowiek jest choćby w minimalnym stopniu twórcą – jak Ojciec, Pan nasz
jest Stwórcą. Tu, w stanie ciągłego wzrastania, rozwoju rośnie też potrzeba twórczości. Przyjmujecie nieustannie
nasze inspiracje we wszystkich gałęziach twórczości, a są one nikłym śladem ich autentycznej wspaniałości w naszym
świecie.
Kiedyś mówiłem ci, że zmysły to narzędzia służące do poruszania się, życia i pracy w środowisku ziemskim
(dawałem za przykład przebywanie pod wodą nurka), ale po wyjściu na ląd są one niepotrzebne, zawadzające.
Naturalnym środowiskiem człowieka, do jakiego był on przeznaczony, jest królestwo Boże, nasz świat, ale nie
znaczy to, że człowiek zmienia się wchodząc tu, podobnie jak nurek jest tą samą osobą zdejmując skafander, a tylko
zaczyna żyć „normalnie”, podczas gdy pod wodą poruszał się ociężale, mało widział, nic nie słyszał i był połączony
przewodami, czyli ograniczony do małego terenu, małej głębokości i krótkiego czasu przebywania tam. Po wyjściu
na ląd staje się wolny, swobodny, lekki, a świat przyjmuje bezpośrednio, a nie poprzez przyrządy. Zmysły potrzebne
są ciału – temu ciężkiemu skafandrowi nurka.
Tu wszystko chłoniemy sobą, ale wrażliwość na wszelakie piękno pozostaje, bo jest naszą cechą człowieczą. Ona
wzrasta i piękno stokrotnieje, ale człowiek je nadal wysławia, z tym że wie, kto jest Dawcą, i do Niego odnosi swój
zachwyt i wdzięczność.
O naszym wyglądzie i życiu też ci opowiem, ale już nie dzisiaj. Chcę tylko, żebyś nie sądziła, że my się tu zmieniamy w jakieś punkty, kule, bryły geometryczne czy inne formy, jak to opisał Moody w swojej książce. To bzdura!
Jesteśmy sobą, ale jest w nas – utajona na ziemi – chwała synów Bożych: piękno duchowe, odbity blask chwały
Pana, w którą Chrystus swoją Ofiarą nas przyoblekł, zbawiając i otwierając nam dom Ojca. Chwała Mu za to!
Zachód słońca
15 VII 1969r. Na urlopie, w lasach podziwiałam pogodny, wspaniały zachód słońca i pomyślałam z żalem, że
szkoda, że Bartek tego nie widzi. Wieczorem, kiedy wzięłam pióro do ręki, Bartek powiedział:
– Współczujesz mi, że już nie mogę oglądać zachodów słońca, tymczasem widzę je tak, jak i Ty, tylko o wiele ws-
50
panialej. Nie jesteśmy pozbawieni niczego, co było dla nas pięknem, a przeciwnie, otacza nas ono, żyjemy w nim.
Bóg jest stwórcą wszelkiego piękna. Jak mógłby je nam odjąć? On tylko poszerza je, a i my mamy o wiele większą
wrażliwość odbierania. Słyszymy, czujemy, widzimy wprost, sobą, a nie poprzez zmysły. Nie jestem w mocy wytłumaczyć Ci tego inaczej niż przez porównanie. Wyobraź sobie, że całe życie jesteś zamknięta w pokoju i masz kontakt
ze światem wyłącznie przy pomocy telewizora, a z ludźmi przez, powiedzmy, video-telefon, a potem nagle otwierają
się drzwi i wychodzisz na świat, wchodzisz weń. Nie jesteś już oddzielona – ludzie są bliscy, jawni, odkryci, a całe
piękno świata – dostępne. Jesteś tam, gdzie chcesz być; podziwiasz to, co chcesz podziwiać; odbierasz każde
wzruszenie w pełni, uczestniczysz w nim, odczuwasz. Zrozum, że zmysły to są narzędzia, i to bardzo ograniczone,
słabe w zasięgu, właśnie tak jak obraz w telewizorze w porównaniu z byciem, uczestniczeniem w tym, co się ogląda.
Jeżeli tyś widziała ten zachód słońca jako piękny, jest to tylko odbicie w twoich zmysłach prawdziwego zachodu
słońca. Przecież barw jest więcej, skala, zmienność i blask ogromny, przejrzystość, przestrzeń i muzyka – bo każda
barwa ma swój dźwięk, nie do „odebrania” przez was. To, co jest – tak jak wschody i zachody słońca, las, niebo,
chmury – jest tym i dla nas, tyle, że dla nas istnieje poza tym piękno większe i wspaniałość nieskończona. Ale też nikt
nam nie odejmuje i tego „ojczystego” piękna, które kochaliśmy i kochamy nadal.
Zrozum, Jego królestwo – to nie oderwanie nas, pozbawienie, odebranie nam czegokolwiek, cośmy darzyli miłością, a co jest Jego tworem, bo On się z nami dzieli, udostępnia nam wszystko swoje. Kto wejdzie do Jego królestwa,
jest synem Bożym, dziedzicem, współposiadaczem wszystkiego, co Jego – czyli bezgraniczności. Cokolwiek istnieje,
jest tworem Jego miłości, Jego natury twórczej, rozwijającej, wciąż darzącej, uszczęśliwiającej, dającej. Bóg jest
Dawcą.
Czy teraz rozumiesz proporcje naszych cierpień i wysiłków w stosunku do Jego miłości? Otrzymujesz wszystko
– za nic; nieskończone szczęście – za co? Właściwie za wszystko złe: obojętność, głupotę, lenistwo, upór – bo
pomimo to, czym jesteś, On cię kocha! Bo Jego miłość jest ponad wszystkie nasze małe, bardzo małe i nędzne błędy.
Jego miłość jest oceanem bez dna i granic, który pragnie przyjąć i otoczyć miłością swoją, dobrem, szczęściem
wszystko, co biedne, samotne, nieszczęśliwe, co jeszcze nie objęte. Tylko pragnienie, tylko wezwanie, tylko te trochę
miłości, którą możemy dać my, wystarcza, by cała potęga nieba stanęła przy tobie.
Naprawdę, taka miłość do takich tworów jak my jest niepojęta, jest tajemnicą Boga. Nie mam możliwości wyrazić
jej ani nawet pojąć Jej ogromu. Tu wszystko nas przerasta.
JEZUS NIE POTĘPIA, NIE GARDZI, NIE BRZYDZI SIĘ NAS...
23 IV 1969r. Mówi Bartek.
– Jeżeli kocha się coś więcej niż siebie, aż do ofiary z życia, chociażby była dawana niechętnie, ze strachem
(zresztą w chwili śmierci nie zawsze można strach opanować), jest to jak gdyby szansą wejścia do Jego królestwa.
To znaczy Chrystus, widząc naszą miłość zwróconą ku innym – nie ku nam samym – nie chce pamiętać nam naszych
nawet ciężkich win. Wita nas jak Ojciec swoich prawych synów. Bo tak jest, że jeśli pokonamy swój egoizm,
odsuniemy swoją wygodę, swoje „dobro” na rzecz dobra dla innych, szerszego – działamy już nie sami, a w imię
Jego miłości, jesteśmy Jego Ducha, jesteśmy Jego rzeczywistymi synami przyznającymi się do synostwa i świadczącymi o Ojcu. A On przyznaje się do nas.
I pamiętaj o tym, że On wychodzi naprzeciw, niesie nasz krzyż, uczestniczy, wspiera, dodaje sił. To się tu wie, ale
naprawdę bez Jego obecności wielu z nas nie wytrwałoby, nie wytrzymało nacisku zła. Żebyście wiedzieli, dla ilu z
was Jezus jest przyjacielem, towarzyszem prawie codziennym pracy, szczególnie w czasie prób. On chce być z wami.
Słuchaj, to jest taka miłość, o jakiej nie mamy pojęcia. Taka czułość, wrażliwość, delikatność. On jest wszystkim:
Ojcem i Matką, Bratem i Przyjacielem, kimś, kto cię zawsze zrozumie, zawsze usprawiedliwi, kocha pomimo wszystko,
co byś zrobiła, i tylko współczuje. On nie potępia, nie gardzi, nie brzydzi się nas. Kocha tak, że ślepy jest na wszystkie
nasze występki, odrzuca je.
Poczuj się naprawdę Jego dzieckiem. Spróbuj, chciej. Nie bój się i nie wstydź, wzywaj go nieustannie, radź się,
proś, polecaj, chciej być z Nim, chciej kochać! Przyjmij jako pewnik, że jesteś kochana całkowicie i bezgranicznie, zawsze, stale jednakowo; nie że jesteś tego warta, ale że On inaczej nie umie. Kocha całym sobą, całą potęgą swojej
miłości. Jest Nią! Tego „zrozumieć” nie można, bo nasze możliwości kochania są prawie żadne, ale taka jest prawda.
O ile mądrzej można by żyć, przyjmując ją.
Za mało prosisz i inni też – za was, za nas, za nasze wspólne sprawy. Czemu tak mało myślisz o swoich znajomych paniach? Polecaj je częściej.
– Nie chcę być natrętna.
– Napieraj się, dlaczego nie? W sprawach cudzych powinnaś być „nachalna”. Ja walczyłem o cudze sprawy,
51
chętnie ci pomogę. Odwołuj się do Niego we wszystkim, ze wszystkimi sprawami; nie ma zbyt błahych lub „głupich”.
Jeśli się komuś wierzy i ufa w pełni, zwraca się zawsze, w każdej sprawie. Widzisz, to jest jedyny sposób odpowiedzi
na Jego miłość. Na inny nas nie stać, ale polegać na Nim, ufać Mu i prosić Go – możesz.
– A ty czy tak robiłeś?
– Ja nie rozumiałem. Raniłem bezustannie i znieważałem Jego miłość zwątpieniem, odrzucaniem Jego pomocy,
Jego ratunku, którym przecież byłaś i ty. Wszystkie Jego próby ocalenia mnie zmarnowałem. Uwierzyłem dopiero tu,
widząc, wiedząc i rozumiejąc – jak Tomasz. Chrystus uratował mnie po prostu wbrew mnie samemu. Bo jeśli się Jego
unika, znienawidzi się wreszcie i siebie, tak jak ja to zrobiłem.
Proszę cię, to nie są „morały”. Chciej mnie zrozumieć. Tak pragnę, żebyś była szczęśliwa, żebyś nie straciła
możliwości współdziałania z Nim, póki masz czas, żebyś wykorzystała wszystkie szansę, które On ci daje. Przyjmij
je. Naprawdę mało osób może tak rozmawiać, jak my. Czyż mam nie wykorzystać takiej możliwości dopomożenia
ci...?
Proszę cię, uwierz mi. Daj sobą kierować, daj się prowadzić; pytaj i słuchaj. Po prostu pozwól się kochać! Wtedy
będziesz mogła zrobić bez porównania więcej dla was i dla nas, a przecież chcesz tego? A Jemu się należy cała twoja
miłość, całe serce, wszystkie myśli, tak jak ty masz Jego serce. Proszę cię o to dlatego, że uważam cię za przyjaciela.
Życzę ci szczęścia.
TO JEST NASZA WSPÓLNA DZIAŁALNOŚĆ W OBRĘBIE KOŚCIOŁA CHRYSTUSOWEGO
19 X 1969r. Mówi Matka.
– Jesteście w obrębie Kościoła Chrystusowego, tak jak i my zresztą, i mogę zapewnić, że nikt spoza niego udziału
w naszych kontaktach nie ma i mieć nie może. Są one z łaski i miłości Jezusa Chrystusa, którą On darzy nas i was
– „swoich”, swoje dzieci okupione poprzez cierpienie i śmierć. To jest nasza wspólna działalność wewnątrz Kościoła
Chrystusowego, jak w rodzinie, a dla dobra was i wszystkich innych, także spoza rodziny. Kościół Chrystusowy obejmuje Jego wieczyste królestwo, zwane przez was Kościołem Triumfującym, i was – pokolenia obecnie żyjące, walczące o Jego prawa, a więc Kościół Walczący.
– A czyściec?
– Kościół Cierpiący obejmuje niezliczoną ilość osób, które w chwili śmierci nie miały „szaty godowej”, ale
apelowały do Jego miłosierdzia, i które On przyjął, gdyż zawsze przyjmował, przyjmuje i będzie przyjmował każdego,
kto Mu zawierzy, kto bronił Jego praw lub starał się czynić dobro, niezależnie od tego, czy rozumiał, czemu to czyni
i kogo broni. Nie ma ścisłej granicy oddzielającej nas od siebie (już po śmierci ciała, poza życiem w materii), o ile
Chrystus ogarnął nas swoją opieką. Jest oczyszczanie się, wzrost zrozumienia, poznania, dążenie do
zadośćuczynienia, do zasłużenia na miłość, z jaką się człowiek po śmierci spotyka. W czyśćcu trwa cierpienie, żal i
wstyd, ból zabijanej miłości własnej człowieka, ból rozpadającej się pychy, śmierć złudzeń o własnej wyolbrzymionej
wielkości, ale jest nadzieja nieba, pewność przebaczenia i miłości Boga do cierpiącego, świadomość wielkości Jego
miłosierdzia. Jest też możność pomagania wam.
Chciałam jasno powiedzieć, że tylko i wyłącznie poprzez Boga, w Bogu i z Jego woli możliwa jest nasza
współpraca, nigdy nie wykraczająca poza powszechnie znany dogmat „świętych obcowania”. Trochę dobrej woli
wystarczyłoby, aby znaleźć tysiączne przykłady z życia w Kościele (a jeszcze przed założeniem Kościoła Chrystusowego – z życia osób chcących służyć Bogu, np. prorocy, Józef, Abraham...), i to osób nie zawsze „świętych”, a w
każdym razie w okresie życia za takie nie uznawanych (Dawid), a tylko mających dobrą wolę służenia Bogu.
Braterstwo w Bogu
Rozwój wewnętrzny człowieka jest rozwojem w nim miłości Bożej, a więc rozwojem jego osobowości w obecności
Bożej, jest zezwoleniem człowieka, aby w nim i poprzez niego działał Bóg, tak jak zechce sam. Jest to więc złożenie
własnej woli w ręce (przebite ręce!) Chrystusa, zaufanie za Zaufanie (obdarzenie nas pełnią wolności), miłość za
Miłość, zakiełkowanie w nas ziarna złożonego w każdym z nas w chwili narodzin, początek rozwoju – wrastania w
życie wieczne, które jest współżyciem z Bogiem! Tu, w wieczności każdy z nas współuczestniczy w życiu Boga, każdy
indywidualnie współżyje z Nim, jak dziecko w domu Ojca, a ponieważ Ojciec jest jeden – wszyscy jesteśmy braćmi!
Braterstwo „w Bogu” jest jedną z najcudowniejszych, najbardziej oszałamiających rzeczywistości w naszym życiu!
31 III 1970r. Wtorek po Wielkanocy. Mówi Matka.
– Jesteś członkiem wspólnoty i nigdy nie będziesz „wyłączona”, nie będziesz „osobno”. Współżyjesz z innymi, a
pracujesz dla nich z nami, dlatego trzeba, żebyś pamiętała o naszej wspólnocie: jednym, wielkim, wspaniałym,
52
wieczystym (ponadczasowym), powszechnym i apostolskim (a więc aktywnym, promieniującym i rozrastającym się)
Kościele Chrystusowym – Jego dziele, Jego wspaniałej myśli o wspólnym działaniu Jego samego i nas wszystkich,
od założenia Kościoła, którego upamiętnieniem jest to święto, aż po koniec istnienia ludzkości w jej obecnej formie.
– A co będzie potem?
– Wtedy skończy się ta forma działalności Kościoła katolickiego (czyli powszechnego) na ziemi, jaka jest dzisiaj,
a więc apostolstwo i walka, pokonywanie przeciwności, ale nie skończy się Jego królestwo. Stanie się tylko utrwaloną
na wieczność potęgą braterskiej miłości, wspólnotą miłości, taką, jakiej Chrystus pragnął i jaką – sobą samym, swoją
Ofiarą – założył. Plany Boże nie mogą nie spełnić się. Mogą odpaść na własne nieszczęście poszczególne drobiny
ludzkie, ale zawsze znajdą się inne gotowe do ofiar. I rozwój Kościoła Chrystusowego trwa, tak jak przypływ i odpływ
morza, niezmiennie i wciąż z równą potęgą – przecież jest żywiony Jego energią, Jego miłością.
25 X 1973r. Mówi Bartek.
– Poznaję cały ziemski Kościół w jego rozwoju, bo to jest i mój Kościół, moja rodzina, rozumiesz mnie?
– Jesteś teraz dumny z przynależności do Kościoła Chrystusowego?
– Chcę być dumny i jestem. Przecież to Jego plan, Jego działanie, w które z miłości do nas „wciągnął” nas
samych. Widzisz, uszanował naszą godność dzieci Bożych powołanych do bytu z miłości i pomimo koszmarnej po
prostu nędzy, małości naszej, zaprosił nas do czynnego udziału w formowaniu swojego królestwa na ziemi.
– Królestwo Boże jest w niebie?
– Tu, u nas, to jest Jego dom, tu uczestniczymy w Jego życiu, ale na ziemi możemy sami dobrowolnie dodawać
coś od siebie, aby powiększać wspólne dobro, aby własnymi uzdolnieniami coś ulepszać lub stwarzać (np. dzieła sztuki). Całą umiejętnością Bożą jest to, że On się posługuje nami, takimi, jakimi jesteśmy, ze wszystkimi naszymi
wadami i skazami. Jednym słowem z byle jakiego tworzywa, o ile ono tylko zapragnie, Chrystus buduje swoją budowlę.
Czytaliście, że cała ziemia jest Jego Kościołem, a Kościół – ten istniejący jedynie ołtarzem w Jego gmachu.
Zaplątałaś się w pojęciach o tym, co jest materią i czymś czasowym, a co duchowym i wiecznym? Widzisz, wyobraź
sobie, że ludzkość jest jedną rodziną (bardzo biedną, ciemną i słabą, a także uparcie trwającą przy swoich prawach,
a uparcie odrzucającą – Boże, a więc dobrowolnie chorującą). Ludzkość – istoty duchowe otrzymały swój teren,
podłoże materialne, na którym mają rosnąć i dojrzewać. Obdarzone zostały wolnością, ponieważ Bóg jest Bogiem wolnych! On też dał im ziemię: piękną, ogromną i rozmaitą w swoim bogactwie z rozrzutnością Pana nieskończoności.
Dał im też dar tworzenia, albowiem choć tak ułomni, są jednak Jego dziećmi (na obraz i podobieństwo swoje nas ukształtował).
Wszystko Bóg nam dał: teren, czas, wolność i całą swoją pomoc. Miłość Jego spowodowała, że wbrew naszej
woli – jeszcze jako całej rodziny ludzkiej, ale za zgodą jedynej istoty ludzkiej prawdziwie wolnej, Maryi – litując się
nad naszym błądzeniem i tęsknotą, ofiarował się nam sam. I odtąd mamy kierunek.
Kościół Chrystusowy jest Matką naszą, Przewodnikiem i Nauczycielem, ponieważ jest w nim żywy Pan. Ale On
jest również władcą królestwa niebieskiego: Duch – duchowego, Wieczny – wiecznego. Jego Kościołem spełnionym,
triumfującym, jesteśmy my, dlatego tylko, że On aż tak nas pokochał.
Nauczył nas prosić: „Przyjdź królestwo Twoje, jako w niebie, tak i na ziemi”. Teraz wyobraź sobie tak: to co
nieśmiertelne i niewidzialne rozwija się przez wieki pracą fizyczną w materii (acz nie dla materii) wykonywaną przez
istoty przemijające w szeregu pokoleń, z których każde coś od siebie dobudowuje. Wyobraź sobie gmach Katedry
tak wielki, że buduje się go już dwa tysiące lat. Mrowie robotników się roi, każdy coś tam dłubie, jakiś malutki szczegół,
często nie zdając sobie sprawy z tego, gdzie i do czego on będzie służyć. Cała budowla pokryta jest tak gęsto siecią
rusztowań, że nikt jej kształtu nie odgadnie. Nie zmienia się tylko Architekt. On rozdaje robotę i wskazuje miejsce
pracy, każdemu według uzdolnień. Ale czyż Architekt, który wie czego pragnie i zna przyszły kształt budynku, może
każdemu z dniówkowych robotników tłumaczyć całość budowy? Trzeba zaufać temu, który plany stworzył, tym
bardziej że dla nas buduje. On ma królewski dom!
Teraz zrozum, przyjdzie czas, kiedy rusztowania spłoną, opadną i ujawni się całe piękno Katedry: ona sama, a
nie jej przyobleczenie. Będzie „ziemia nowa”, przemieniona, przesycona Duchem, wieczna już, gotowy dom ludzkości
ofiarowany Bogu. I jeszcze coś, każdy robotnik będzie sam „cegłą” w tej budowli. Jesteśmy istotami duchowymi,
wiecznymi, ale jesteśmy związani z ziemią, ponieważ kochamy się. Ludzkość jest rodziną!
Póki tu u was męczą się i cierpią ludzie, my jesteśmy z wami; pomagamy, podtrzymujemy i działamy z Nim i w
Nim. Ale przyjdzie dzień, kiedy Jego królestwo dopełni się. Opadną rusztowania...
Jeszcze nie teraz. Jeszcze Bóg was ratuje, a my z Nim. Jeszcze jest szansa na odrodzenie ludzkości. Pomyśl,
53
my tu widzimy naszą budowlę już bez rusztowań, taką, jaką ma być, aczkolwiek nie skończoną jeszcze.
– A kiedy będzie gotowa?
– Czyż może nas interesować czas potrzebny na skończenie? Ważne jest tylko dokonanie dzieła, dzieła zbawienia nas, ludzkości, dzieła zgromadzenia owczarni pod berłem jednego Pasterza. On wie kiedy. My widzimy piękno,
ogrom, majestat Jego planów i z Jego miłości uczestniczymy w nich. Jeden jest Kościół – święty, bo Jego, Chrystusowy Kościół powszechny; jeden dom ludzkości; jedna ludzkość i jeden Ojciec!
BÓG W TRÓJCY ŚWIĘTEJ
14 V 1973r. Mówi ojciec Ludwik.
Posłuchaj uważnie. Tłumaczę to tobie po to, abyś zrozumiała, czym jest miłość.
Każda miłość jest energią udzielającą się, dążącą do wypełnienia próżni. Jest to energia duchowa, a więc udziela
się bytom duchowym i jest przez nie przyjmowana aż do granic możliwości wchłonięcia jej, różnej dla każdego z
nieprzeliczonej mnogości rodzajów bytów duchowych. Dawcą jest tylko jeden Bóg. Wszystkie inne byty zrodzone
zostały przez Niego – z miłości, gdyż miłość pragnie mnożyć szczęście, uszczęśliwiać (w człowieku wyraża się
poprzez każdą działalność twórczą). Bóg jest Istotą Miłości. On jest Tym, Który Jest, „a wszystko z Niego powstało”.
Jest jeden Bóg, ale w trzech Osobach, bowiem miłość w Trójcy Świętej jest wymianą energii wypełniającej trzy
Osoby Trójcy. Możesz sobie wyobrazić nieustanne krążenie Energii o nieskończonej mocy i potędze? Jest to miłość
zespalająca Ojca z Synem i Duchem Świętym.
Nic więcej nie mogłabyś zrozumieć. I nikt z ludzi nie może objąć spraw dziejących się w wymiarach, wobec
których jesteśmy tylko pojedynczymi atomami. Dlatego trzeba przyjąć dogmat o istnieniu Boga w Trójcy Jedynego jako
tajemnicę miłości Bożej w jej pełni. Wobec tej Pełni miłości, w której jest Trójca Święta udzielająca się sobie, nie jest
potrzebny Bogu żaden wszechświat – nikt i nic – gdyż nic powiększyć nie zdoła istniejącej w Bogu miłości ani też jej
ująć.
Dlatego też przyjmować należy z wdzięcznością i podziwem tajemnicę miłości Boga do nas – zrodzenie nas i
wszystkich innych bytów powołanych do miłości, gdyż powstałych z miłości bezinteresownej, wielkodusznej i
nieskończenie wspaniałomyślnej. W powołaniu nas do istnienia wyraża się dobroć i miłosierdzie miłości Bożej, Jej ojcowski charakter.
Widzisz! Wszystkie słowa są za małe i prawie nic nie znaczą wobec Prawdy. Świadczą jedynie o tym, że Prawda
istnieje w swojej pełni, tajemniczej dla nas, bo nie dającej się objąć ani zmierzyć. Trzeba przyjąć, że istnieją wielkości
dla nas niepojęte, a cokolwiek dotyczy tajemnicy miłości obejmującej Trójcę Świętą, a także miłości Boga powołującej
z niebytu istoty duchowe, rozumne i świadome siebie (po to, aby mogły być nasycone miłością i stały się same jej
dawcami w mierze dla nich dostępnej), to wszystko należy do zakresu wielkości, w których my się mieścimy, ale
których nigdy nie posiądziemy. Trzeba je przyjmować w świadomości ich zawrotnej głębi i mądrości!
Pewność, że Bóg nas kocha
24 II 1972r. Odpowiada ojciec Ludwik na moją prośbę o pomoc w napisaniu o śmierci Chrystusa Pana na podstawie obrazów religijnych.
– Chcesz, żebym powiedział ci coś o drodze krzyżowej i śmierci Pana naszego, Jezusa Chrystusa, ale pozostawiasz mi bardzo mało czasu. Cóż więc mam ci wytłumaczyć? Oba obrazy widziałem; oba są jakąś sumą przeżyć, a
nie sceną realistyczną, mimo że bardzo realistycznie malowaną.
Miłość, która łączyła Jezusa Chrystusa z Matką, była tak silna, że można mówić o współodkupieniu, o przeżyciu
przez Matkę Bożą takiej męki, która jest porównywalna z męczeńską śmiercią Jezusa. Ale Maryja była człowiekiem,
podczas gdy ofiara naszego Pana była ofiarowaniem się za ludzi – Boga, który „po to stał się człowiekiem”, ażeby
stać się jednym z nas, naszym Bratem, bliskim każdemu, kto jest otwarty na Prawdę. To znaczy, że każdy człowiek
etyczny, wrażliwy i umiejący odróżnić dobro od zła, czytając Ewangelię dochodzi do tego samego wniosku (bez
względu na rasę, wiek, wykształcenie, religię, epokę, w której żyje), że Chrystus Pan dawał nam Prawdę, a czynił
dobro, że był człowiekiem nieskazitelnie prawym, czystym i mądrym, a dla potwierdzenia swoich słów dał życie. Czyli
Jego śmierć jest świadectwem prawdy Jego słów.
Przez takie poświadczenie każde słowo Ewangelii nabiera blasku prawdy. A słowa Jezusa mówią nam, że „Jam
jest początek”, „wy jesteście z niskości, a Ja z wysokości”, „wy jesteście z tego świata, a Ja nie jestem z tego świata”,
„Jam jest światłość świata”, „Jam jest chleb żywy, który z nieba zstąpił”, „Ale to jest wolą Ojca, który Mnie posłał,
abym nic nie stracił z tego, co Mi dał, ale żebym to wskrzesił w dzień ostateczny”. To „to”, co Bóg dał Synowi – to
54
ludzkość, my, bo tylko to, co duchowe, skupia uwagę Ducha (a więc nieśmiertelne, posiadające podobieństwo do
swego Stwórcy; to tylko jest istotne i od rozwoju tego podobieństwa w nas zależy nasze szczęście w wieczności). Ale
ta ludzkość była taka ciemna, biedna, błądząca, że Król postanowił zmieszać się z poddanymi, ażeby Go poznali.
– Po czym możemy poznać Boga?
– Po sile Jego miłości.
– Jak to rozumieć?
– Świat duchowy jest ogromny, ale i on został wyłoniony z miłości. Miłość jest przyczyną stwórczą. Miłość stoi u
początku wszystkiego. Dlatego tam, gdzie przejawia się miłość, jest na pewno zawsze działanie Boga. Jezus Chrystus
zezwolił na najstraszliwszą, haniebną śmierć, ażeby stała się świadectwem prawdy Jego słów! A więc przejawiła się
nam miłość w kształcie najczystszym – bezinteresowna, całkowita, aż do zatracenia siebie. Jego miłość była tak
niecierpliwa, że zeszedł „do swoich”, gdy świat był jeszcze nie przygotowany, gdy tylko jedna kobieta zgodziła się zaufać Bogu, gdy kilkunastu ludzi zdolnych było pokochać Jezusa i uznać Go Nauczycielem.
– Czy dziś jesteśmy już przygotowani?
– Sądzę, że i dziś byłoby „za wcześnie” z ludzkiego punktu widzenia. Ale Jezus Chrystus przyszedł nie na „przygotowany świat”, ale aby świat przygotować. I dzięki Jego świadectwu obraz ludzkości jest jednak optymistyczny. Istnieje potężny Kościół powszechny którego oddziaływanie będzie coraz bardziej odciskać się na kształcie ludzkości,
istnieje dla was sens życia, cel i nadzieja, a przede wszystkim zaszczepiona została ludzkości miłość jako konkret,
sposób działania jednych na drugich – i tam, gdzie działa, tworzy cuda. Ale pamiętaj, że u podstawy leży pewność,
że Bóg nas kocha, a to objawił nam Chrystus sobą, swoją śmiercią. Przeczytaj jeszcze raz Dzieje Apostolskie od
początku, bo to, co zaszło po śmierci Jezusa Chrystusa, zaprzecza ludzkiej logice. Już nie na Nim, a na Jego słowach
opierali się pierwsi chrześcijanie – na słowach potwierdzonych świadectwem śmierci i zmartwychwstania.
Chrystus umiera za każdego z was
14 IV 1974r. Niedziela Wielkanocna. Mówi ojciec Ludwik.
– Dzisiaj w tym wielkim dniu chciałbym z tobą rozmawiać o sprawach Bożych. Mogę i pragnę przekazać wam
prawdę tego Dnia.
Trwa on wiecznie. Nie pamiątkę obchodzimy, a przeżywamy Ukrzyżowanie, Mękę, Śmierć i Zmartwychwstanie
Pana naszego – takie, jakie było, jest i trwać będzie. Kiedy jest mowa o życiu ziemskim Chrystusa Pana, to, co
dotyczy Jego, dotyczy Boga-Człowieka: co ludzkie, rozgrywa się w czasie, co Boże – w wieczności, poza czasem,
który ma sens jedynie w zastosowaniu do przedmiotów przemijających (podlegających biologicznej cykliczności
rodzenia się, wzrostu i umierania). Sama rozumiesz, że Bóg istnieje w wieczności. Działanie Boga, który „tak umiłował
świat, że Syna swego dał, aby świat zbawił”, to działanie (aktywność miłości) istnieje, i ono zbawiało, zbawia i zbawiać
będzie ludzkość do końca jej istnienia, a więc do końca potrzeby zbawiania (które jest namaszczeniem każdego z nas
Krwią Chrystusową, przyznaniem mu – poprzez wspólnotę ze Zbawicielem – Jego „uprawnień”: synostwa Bożego,
prawa do współżycia z Bogiem we wspólnocie miłości).
A kiedy powstanie „jedna owczarnia i jeden Pasterz”, też trwać będzie Jego Ofiara przemieniona w Chwałę.
Zrozum, że nikt z nas nie jest i nie będzie nigdy godzien wejść do królestwa Bożego – sam. Król nas zaprasza i
wzywa do siebie z miłości do nas. Tajemnica miłości Boga do człowieka jest najbardziej zdumiewającą i najgłębszą
z tajemnic! Drzwi królestwa swego On sam otworzył nam z wielkodusznością i wspaniałą hojnością – wedle własnej
natury Bożej – z nieprzebranego i bezgranicznego miłosierdzia. Otworzył nam swój dom własną śmiercią poniesioną
wśród nas i przez nas. Ten akt miłości nieskończonej czcimy i przeżywamy w całej pełni świadomości, a wy powinniście w tym uczestniczyć, ponieważ póki żyjecie, Chrystus umiera za każdego z was. Chodzi o to, aby Jego męka i
śmierć nie były daremne.
Pamiętajcie, że tylko wy możecie to sprawić własną złą wolą, świadomą i wrogą Panu. Nic i nigdy nie pokona
piętna Jego Krwi, którą zostaliście namaszczeni, tylko wy sami, gdy pogardzicie miłością, odsuniecie ją na ubocze
waszego życia, staniecie się obojętni na poświęcenie, na Jego mękę i zignorujecie tę Ofiarę, która trwa – za was i
dla was – wybierając nędzne „gliniane bożki” szczęścia ciała i zaszczytów umysłu.
Tak łatwo jest kochać i współpracować z Tym, którego się kocha, tak łatwo jest też ranić Jego miłość. Proszę was,
myślcie o tym, myślcie więcej o tych obojętnych, którzy zapomnieli o cenie, jaką za nich zapłacono.
Pogardzenie Ofiarą Boga obciąża gardzącego wedle wielkości ofiary, i chociaż Bóg sam lituje się nad naszą
głupotą i gotów jest przebaczyć zawsze i wszystko, to jednak pozostanie na nas wieczna plama hańby i wstydu –
skaza naszego sumienia, gorzka świadomość ducha, który nie będzie mógł zapomnieć o sponiewieraniu Boga w
sobie. Współczujcie ludzkiej nędzy i proście o miłosierdzie, o światło, o obudzenie się sumienia w tych, którzy je sami
55
uśpili. Mówiliście dzisiaj o ludziach, którzy wybrali „mamonę” lub „posługują się” Bogiem dla własnych celów; módlcie
się za nich, proście o czas na żal za grzechy, o świadomość swoich win w chwili śmierci. Starajcie się o nich, jak możecie.
Tyle jest teraz na świecie winy. Świat zdradził swego Boga, jedyne zbawienie. Skąd będzie czerpał nadzieję w
cierpieniu i lęku? Jak odnajdzie drogę ku Niemu w tak krótkim czasie, jaki pozostanie pomiędzy zagrożeniem a śmiercią? A przecież czeka to miliony ludzi.
CHRYSTUS NIE DAŁ MI ZGINAĆ
25 VI 1974r. Mówi Bartek.
– Niebo to stan nieskończonego szczęścia w pełnym zjednoczeniu z Bogiem, to życie w Życiu Bożym, udział w
nim: aktywny, świadomy, niezmiernie nasycony, bogaty; to wymiana miłości, która ze strony człowieka ma możność
wzrostu nieskończonego. W niebie jest tylko kierunek dośrodkowy – ku Niemu, w pełni świadomości, z pełnią pragnienia. Niebo to nie bramy ani forteca. To my jesteśmy fortecami, każdy – sobie. To od nas zależy otwarcie bram,
zburzenie murów, którymi oddzieliliśmy się. Jeśli już na ziemi zrobimy to, zwalimy przeszkodę, która „nie pozwala”
Bogu zbliżyć się do nas, wówczas On może nas kochać (tak jak sam tego pragnie); a jeśli da się Bogu tę możność,
o resztę już można być spokojnym.
Masz we mnie przykład: ja tak śmiertelnie broniłem się przed miłością Chrystusa, a jednak On znalazł do mnie
drogę i nie dał mi zginąć. Chrystus obronił mnie przede mną samym; bo głupota ludzka naprawdę jest nieskończona.
Tak broni wszystkich, kogo tylko może. A kto jest uratowany, ten jest Jego, a więc jest „u Niego”. Nasz Pan już nigdy
nikogo ze swych ramion nie odda. W Jego rękach dojrzewamy do współżycia z Nim (ten stan nazywamy „czyśćcem”).
Czyściec
Wszechświat to Boży dom. Nieskończone jest Jego królestwo, bez przestrzeni i czasu, bez śmierci, bólu i trwogi,
ale każdy z nas wnosi tu siebie, i ile jeszcze jest w nas niedoskonałości, tyle może być cierpienia. Tylko jest to cierpienie wewnętrzne, nasze własne, a nie płynące z zewnątrz. Tu nikt nikomu bólu zadać nie może, ale boli nas nasza
niedoskonałość. Przede wszystkim bolesne jest zmarnowanie szans, które każdy z nas otrzymał do wykorzystania,
jak gdyby do „rozliczenia się”, ale przecież naprawdę po to, aby przynieść Mu sobą chwałę – według swoich możliwości.
Ludzkość obecnie
Jesteśmy jak pojedyncze nuty nieskończonej pieśni, w której każdy instrument jest innym zespołem (narodem,
miastem, zakonem, związkiem) i każdy śpiewa we właściwym czasie własny wątek. Ten hymn ku chwale miłości
Pana do nas i Jego miłosierdzia powinien być nieskazitelnie harmonijny cudownie czysty potężnie brzmiący – taki,
na jaki Bóg zasługuje. A tymczasem to, co teraz ludzkość „wygrywa”, jest przerażające. Jedne nuty są głuche, inne
fałszywe, całe instrumenty fałszują. Tak mówiąc między nami, czyli gdybyśmy dalej opierali się na przenośni, to głos
ludzkości obecnie jest przerażającym wyciem, i to wyciem trwogi i przerażenia, jak głos syreny samochodów gestapo.
To, co ludzkość przejawia, w naszym świecie jest przeczuciem katastrofy, krzykiem lęku, grozy, bólu i obrzydzenia.
Ludzkość jako całość jest jak człowiek zgangrenowany: czuje, że gnije, cierpi i miota się szukając ratunku – tyle że
nie u Boga, a wprost przeciwnie. To jak granat przed wybuchem: wre, syczy – i nie ma odwrotu.
Gdyby nie miłosierdzie Boga, Jego cierpliwa i wyrozumiała miłość, Jego współczucie dla tej części ludzkości,
która cierpi wraz z Nim, która kocha i przebłaguje, nie byłoby ratunku. Tylko, widzisz, On zna całość, całą ludzką
rodzinę, tę teraz żyjącą i nas. A my też prosimy. Gdyby nie miłość tak silnie łącząca Boga z nami wszystkimi, ludzkość
nie istniałaby już obecnie (czyli nie miałaby przyszłości). Królestwo Jego ograniczyłoby się, a plany Boże zamyślone
dla nas (ludzkości obecnie żyjącej i przyszłej) byłyby przekreślone przez naszą złą wolę.
Jakim nieskończonym cudem jest miłość Boga do nas!
O DZIELE MIŁOSIERDZIA
5 III 1976r. Mówi ojciec Ludwik.
– Towarzyszyłem ci przy czytaniu na temat siostry Faustyny i jej objawień. Możesz być pewna, że dzieło
miłosierdzia jest pośrodku działań Bożych dla ludzkości; nic innego jej nie chroni i nie uratuje, ponieważ tylko
Miłosierdzie może zmazać zło, w jakim pogrążona jest w większości – z własnej i nieprzymuszonej woli. Ludzkość
jako taka obecnie nie zasługuje na nie, ale widzisz, Chrystus Pan kocha nas w sposób niepojęty, pomimo wszystko,
wbrew sprawiedliwości, ponieważ jest nieskończenie wyrozumiały i usprawiedliwiający, a kiedy już niczego uspraw-
56
iedliwić nie może, staje pomiędzy nami a Ojcem, osłaniając nas swoją męką, krwią i ranami.
Święto Miłosierdzia będzie wielkim dniem dla całej ludzkości, ale wówczas dopiero, gdy zrozumie ona, że została
uratowana, a nie że „się uratowała” – bo wbrew sobie, wyłącznie dzięki łasce Chrystusa.
Wszyscy, którzy już rozumieją Jego nieskończone miłosierdzie, powinni na nim się opierać, o nie apelować, z Nim
współpracować. Nie ma służby gorętszej niż ta, gdzie współpracujemy z Chrystusem miłującym nas, nie władcą, nie
sędzią, nie królem – a miłującym nas najbliższym, najbardziej kochającym nas Przyjacielem, tym, który nas kocha
jak dzieci własne, jak swoją bezcenną własność kupioną własnym życiem.
Widzisz, nie mam możności wyrazić potęgi ani ognia Jego miłości. Nie da się tego przełożyć na język ludzki.
Jedno ci powiem: cokolwiek zrobisz, niezależnie od tego, czy ci się uda, czy też nie, masz Jego miłość i pomoc;
niedługo bowiem nic nie będzie tak ważne, jak zrozumienie tego, że Bóg nas kocha miłością swojej miary, i nie może
zginąć nikt, kto tej miłości zaufa. Syn marnotrawny nie spodziewa się przebaczenia, ponieważ Ojca sądzi swoją miarką sprawiedliwości, i będąc grzeszny, trwa w odosobnieniu swojej nieufności, raniąc miłość Jego boleśniej wtedy,
niż przedtem – grzesząc. Miłość bowiem nie jest atrybutem – jest istotą, duchową tkanką, naturą Boga. Jeżeli Bóg
nie jest dla nas bezgraniczną płomienną Miłością, to znaczy, że czcimy bożki i wyznajemy pogaństwo pełne okrutnych
mściwych potęg stworzonych na naszą miarę przez naszą marną, ograniczoną wyobraźnię.
Centrum chrześcijaństwa stanowi Chrystus Pan, a jego sercem jest miłosierdzie, które skłoniło Go ku ludzkiej
słabości i niedoli. Tylko ktoś nieskończenie wielki, nie mający granic swej szczodrobliwości, wyrozumiałości i dobroci,
może być miłosiernym bez miary.
Mówiłem ci, że w miłości pełnej miłosierdzia objawia się ludzkości prawda o niepojętej dla nas naturze Boga. W
Jego świecie nie ma wielkości, odległości i wymiarów, przydatnych nam, i dlatego nie da się przekazać skali porównawczej Jego nieograniczoności wobec ograniczoności naszej. Jedno tylko musisz pamiętać: z Niego jesteśmy; cała
ludzkość jest Jego dzieckiem i Jego ramiona nas obejmują. Nie ma niczego poza Bogiem. Wszystko – co jest –
istnieje w Nim.
JESTEŚMY DZIEĆMI BOŻYMI
31 III 1977r. Mówi Bartek.
– Zaufaj Bogu i mów Mu o swoich obawach odwołując się do Niego i prosząc Go, aby wziął twoje sprawy w swoje
ręce. Nie masz pojęcia, jak Go ucieszysz! To taka radość wiedzieć, że ktoś ci ufa.
Pomyślałam: jakie to ludzkie.
– To nie Bóg jest „ludzki”, to my jesteśmy „Boży”. Jesteśmy rzeczywiście Jego dziećmi. Nosimy w sobie iskrę Jego
miłości, dobroci, miłosierdzia, pragnienia darzenia, udzielania się, bycia pomocnymi innym. To przecież Jego dary, bo
my z Jego natury zostaliśmy stworzeni. Dlatego poza Nim nie znajdziemy szczęścia ani spokoju.
Bóg jest Panem wolnych
20 III 1977r.
– Pan mówi tak prosto, tak łaskawie i serdecznie. Niczego poza skruchą i miłością nie żądając, obiecuje wszystko,
na wieczność. Jeden akt miłości, uznania Go Bogiem i żalu, że się tego nie rozumiało wcześniej – za wieczne szczęście... Taki właśnie jest Bóg! Nieskończona, darząca Miłość, łaknąca tylko naszej dobrej woli pokochania Go, bez
której nie możemy wejść do Jego domu. Bóg jest Panem wolnych i aby nas uratować, potrzene Mu nasze zezwolenie,
ponieważ nie odbierze nam nigdy wolności, którą nas obdarował.
Bóg nie zwraca uwagi na wiek człowieka
27 III 1977r. Mówi ojciec Ludwik.
– Słyszałem, co mówiłaś o tym (myślałam o tym), że każdy z nas ma swoją indywidualną, inną niż wszystkie
znane ci, drogę do Boga. I dodałaś, że osobiście wolałabyś inną niż twoja własna historię życia, że wolałabyś, aby
to wszystko zaczęło się w twojej młodości.
Widzisz, Bóg w ogóle nie zwraca uwagi na wiek człowieka (choć zna jego stan fizyczny i możliwości), ponieważ
Bóg widzi nas – duchy – nigdy nie starzejących się. My dla Niego jesteśmy zawsze Jego dziećmi. Przecież wiesz, że
przemijaniu podlega to, co podlega prawom fizycznym; popularnie określamy to jako materię. Świat duchowy jest
ponad (i oczywiście poza), ale podkreślam: ponad prawami fizycznymi – istnieje w innych kategoriach, bez porównania
szerzej, wspanialej, poza czasem rozumianym jako przemijanie, starzenie się, śmierć. Tu istnieje młodość stała, a
„młodość” to radość, przyjaźń, bezinteresowność, entuzjazm, pragnienie dzielenia się wszystkim, to miłość i czystość
pragnień, braterstwo, otwartość, szczerość, zachwyt, wdzięczność – słowem to, co na ziemi uważamy za atrybuty
młodości, tu jest atmosferą, w której żyjemy. Ale posiadamy też cechy „dojrzałości” czy „mądrej starości”, a więc mą-
57
drość, wyrozumiałość, spokój, łagodność, przenikliwość widzenia itd. Zastanawiam się właśnie, jak niewiele one
znaczą w „ziemskim” rozumieniu tych pojęć, bo tu jesteśmy prześwietleni Jego miłością, mądrością i pokojem, żyjemy
Jego życiem, w Jego radości – zawsze młodzi.
Długość życia
Wiek, którego dożywa się na ziemi, nie ma dla Boga żadnego znaczenia. Znaczenie ma tylko nasz rozwój, przebiegający u każdego z różną, właściwą mu szybkością. Długością życia dysponuje Pan tak, aby każdy mógł osiągnąć
dostępną mu pełnię. On wybiera nam czas śmierci, gdy dojrzewamy.
– Wydaje mi się, że rzadko kto jest dojrzały, tzn. „święty”, w chwili śmierci.
– Jeśli nawet tak jest, to na pewno Bóg wybierze moment śmierci dla danego człowieka najlepszy. Dotyczy to
każdego, chociaż czase m wydaje się to nieprawdopodobne.
O darze Ducha Świętego
18 III 1977r. Mówi ojciec Ludwik.
– Otrzymuje Ducha Świętego ten, kto pragnie służyć Bogu, kochać Go bardziej i skuteczniej pracować dla Niego,
kto zdecydowany jest być Mu posłusznym, nawet gdyby to burzyło wszystkie jego osobiste plany czy perspektywy
„szczęścia ludzkiego”. Bóg musi mieć w człowieku wolność działania dla przygotowania go do królestwa Bożego, a
także po to, aby mógł on być rzeczywiście pożyteczny swoim bliźnim.
O oddaniu się Panu
14 V 1978r. Święto Zesłania Ducha Świętego. Mówi ojciec Ludwik.
– Cieszę się, że odwołujesz się do pomocy Ducha Prawdy i Miłości, naszego Przewodnika i Nauczyciela. Powinnaś zawsze tak postępować, aby On miał wolność działania w tobie i mógł kierować twoja pracą.
Co do Elizy – otóż trzeba coś wybrać. Ona stoi wciąż na rozstajnych drogach i dlatego pełna jest niepokoju. Z
jednej strony oddaje się Panu całkowicie, z drugiej dodaje: „... pod warunkiem, że Bóg spełni moje życzenia, a ja chcę
mieć to i to...”, czyli w ogóle nie liczy się z planami Bożymi co do niej. Skutkiem tego braku szczerego i bezwarunkowego oddania się jest zawieszenie w próżni, niepokój sumienia, rozdwojenie pomiędzy miłością siebie a Boga.
Bóg nie żąda od nikogo, aby Mu się oddał, pragnie bowiem od nas tylko bezinteresownej miłości; to ona dopiero
kieruje nas ku Niemu. Miłość prawdziwa zawsze dąży do swego źródła. Jednak Eliza wchodząc dobrowolnie do ruchu
odnowy okazywała, że chce być z Bogiem. I Pan pragnie przyjść jej z pomocą, wylać na nią swoją łaskę i moc,
uszczęśliwić ją – o ile ona zdecyduje się zawierzyć Mu.
Wytłumacz jej, jakim nonsensem jest kochać kogoś, komu się jednocześnie nie ufa i od kogo człowiek spodziewa
się cierpienia i krzywdy. Jak można taką osobę w ogóle wybierać jako cel swojej miłości? Służyć złemu i mściwemu
„Bogu” – to służyć szatanowi.
Jest to jednocześnie głupotą i obrazą Największej Miłości, największą, jaką może wyrządzić Bogu Jego stworzenie powstałe z miłości Stwórcy do niego i stworzone po to, aby cieszyć się mogło miłością Pana na wieczność. On
tak nas kocha, że nasze obrazy nie dotykają Go, lecz zasmucają, ponieważ Ten, kto poniósł za Elizę straszliwą
śmierć, kocha ją na swoją miarę i boleje, że nie może jej uszczęśliwić już, teraz, co byłoby możliwe, gdyby Mu zaufała.
Boga można zranić odmawiając przyjęcia Jego miłości
6 XI 1978r. Mówi ojciec Ludwik.
– Musisz wiedzieć, że Pan pragnie udzielać się wam, być z wami, słuchać was, wejść w wasze życie nie w
przenośni, ale prawdziwie. Kto kocha, ten interesuje się wszystkim, co dotyczy osoby kochanej. Dlatego zapraszaj
Pana stale do siebie w każdym momencie życia i wiedz, że On pragnie być u ciebie ciągle, zawsze, wiecznie. Tego
nie sposób zrozumieć, to trzeba przyjąć, gdyż miłość Boża jest inna niż nasza. Jest stała, wierna, wieczysta; nie dwa
razy czy dwadzieścia, czy dwa miliony razy mocniejsza niż ludzka, lecz czysta, bezinteresowna, zwrócona tak
całkowicie ku swoim stworzeniom, że nie ma w niej miejsca na „miłość własną”, w ludzkim rozumieniu tego słowa.
Bóg się udziela, promieniuje miłością tak, jak słońce świeci – ze swej natury po prostu. On nie może „nie kochać”,
ponieważ jest źródłem miłości, istotą miłości, która się z Niego wylewa nieskończonym potokiem.
Dlatego Boga można zranić, zadać Mu ból, odmawiając przyjęcia Jego miłości, wtedy kiedy jest nam ona
konieczna do życia, a niezbędna w Jego królestwie. Bóg to wie, wy zaś, niczego nie rozumiejąc, pędzicie do zguby
dusz waszych na oślep, bezmyślnie lub kierowani przez szatana swoimi wadami, dumni ze swej „wolności”, która jest
iluzją, kiedy bowiem nie przebywacie z Bogiem, macie innych gości, którzy gospodarzą w was, z zapałem niszcząc
58
i demolując wasze wnętrze. Człowiek nie może żyć w pustce. Tam, gdzie jest brak miłości, wchodzi szatan i ściele
sobie gniazdo, każda zaś miłość (poza własną) jest wezwaniem, bo szukaniem Boga.
Człowiek jest stworzony do życia w miłości ze swym Stwórca, i będzie jej szukał zawsze – „niespokojne jest
serce moje, dopóki nie spocznie w Panu” (św. Augustyn) – tak jest, bo tylko On (nic mniejszego) potrafi zaspokoić
głód miłości człowieka. Człowiek jest bytem duchowym nieśmiertelnym, przeznaczonym do istnienia w atmosferze
miłości – w wieczności, tak jak ciało człowieka przeznaczone zostało do życia w atmosferze, gdzie jest tlen, i bez niego
zginie. Tak też giną ludzie, którzy chcą się obyć bez miłości – usychają, więdną, degenerują się – a Chrystus, który
ich sobą odkupił, widzi to i nic nie może poradzić na ludzkie „nie” – „bez naszej woli nie może nas zbawić” (Z. Krasiński
„Psalm dobrej woli”).
Tak więc największą radością, jaką możesz sprawić Bogu, jest powrót do Jego miłości, zawierzenie Mu. Wtedy
będziesz już absolutnie bezpieczna, kiedy pozwolisz się kochać, poddasz się Jego miłości, która pragnie cię osłonić,
strzec, uchować „od złego”. Więc daj się kochać, dziękuj Panu za Jego miłość, zawsze i gorąco.
CHRYSTUS KRÓL
26 XI 1978r. Uroczystość Chrystusa Króla. Mówi ojciec Ludwik.
– Jego dziećmi jesteśmy wszyscy bez wyjątku, lecz odpowie na wezwanie ten, który Go swoim Królem uznaje.
Widzisz, władza Pana naszego jest tam, gdzie się ją chce przyjmować, a jest to władza radości i wolności ducha, bo
cóż innego może nam dać Pan nasz, jak nie to, czym sam jest: Pełnią miłości, szczęścia i swobodnej radości wiecznie
młodego Jego królestwa.
Kto przyjmuje władzę Pana, uwolniony zostaje od wszelkich władz i zależności ziemskich, od władzy szatana i
sług jego. Dla dobrowolnych poddanych Pana naszego nie istnieje już żadne zagrożenie na ziemi. Rozumieli to
dobrze pierwsi chrześcijanie, męczennicy i ci, którzy całkowicie Jemu się oddali. Ten, którego królem jest Chrystus
Pan, jest absolutnie niezależny, wolny w każdych okolicznościach, ponieważ to Pan sam walczy za niego – Pan,
który broni swej własności swoją niezmierzoną mocą, i nigdy z obrony powierzającego Mu się człowieka nie
zrezygnuje.
Oddaj się dzisiaj Chrystusowi Królowi, a także bliskich, nasz naród i cały świat. Proś o nawrócenie narodów
innych wyznań i nie znających Go jeszcze.
O ANIOŁACH
20 VIII 1973r. Mówi ojciec Ludwik.
– Chciałaś napisać o aniołach. Pomogę ci w tym. Posłuchaj. Bóg stworzył niesłychanie wielką liczbę bytów
duchowych, które pozostają połączone z Nim miłością – i o tych mówimy myśląc o aniołach. Ich świadomość poznawcza nieskończenie przewyższa naszą, gdyż pozostaje nie skażona grzechem, tj. istnieją wedle myśli Bożej zamierzonej dla nich, w zgodzie z nią.
Nie możemy mieć jasnego pojęcia o istnieniu bytów różniących się naturą swą od natury ludzkiej, dlatego wszelkie
wyobrażenia w tej materii są nieścisłe, a ponieważ człowiek nie może myśleć bez wyobrażeń, dlatego tworzy
wyobrażenia „osób” wedle skali porównawczej ludzkiej i tylko w jej granicach. Są one z natury swej bardzo odległe
od rzeczywistości, gdyż „najświętszy” człowiek również nie jest bliski aniołom; nie jest im podobny poza jedną cechą
– kochania Boga z całej pełni i wszystkich mocy swej natury.
Dlatego rozpatrując nasze zagadnienie powinniśmy się oprzeć na zrozumieniu, że oprócz ludzkości istnieje
nieskończona liczba bytów innych, w tym byty duchowe czyste, zrodzone z miłości Boga i połączone z Nim miłością
wzajemną, żyjące Jego życiem, działające Jego wolą, którą uznały za własną. Byty te świadomie i dobrowolnie podporządkowały się Ojcu, widząc w tym swoje szczęście.
Nie jest słuszne przypisywanie aniołom cech natury ludzkiej: sumienia i woli. Bo tam, gdzie nie ma możliwości
błądzenia, nie istnieje kwestia wyboru: działanie wypływa wówczas z miłości widzącej jasno.
Przedstawienia aniołów są zawsze wyrazem gustów epoki, która je wyraża. Poza tym, że ukazują one istoty
„piękne”, wyobrażenia te nie mogą nic powiedzieć o strukturze duchowej aniołów, która nie da się wizualnie określić.
Tak więc będą to zawsze nie wizerunki, a omówienie przez podobieństwo – bytów duchowych, niewyobrażalnych.
22 VIII 73r. Mówi ojciec Ludwik.
– Masz kłopoty z przyjęciem mojego określenia, że „anioły nie mają sumienia ani woli”. Odnosi się to do ludzkiego
pojmowania tych władz. Otóż natura ludzka duchowa obdarzona została sumieniem i wolą. Są to jej władze duchowe.
Sumienie to głos Boży w nas, głos nieomylny, jasno wskazujący nam drogę postępowania etycznego. Znaczy to, że
sumienie nie określi ci np., który z dwóch systemów filozoficznych jest słuszny, a który nie, natomiast od razu poczu-
59
jesz niepokój i niezadowolenie, postępując sprzecznie z prawami Bożymi, np. z prawem miłości bliźniego. Sumienie
jest tą władzą naszej natury duchowej, która pozostaje nie skażona grzechem pierworodnym, ale może zostać zagłuszona, praktycznie zniszczona, „unieszkodliwiona” złą wolą.
Aniołowie mają naturę duchową odmienną od ludzkiej. Trudno by ci było zrozumieć istotę tej odmienności, która
czyni z nich byty duchowe absolutnie różne od nas, aczkolwiek również stworzone i współżyjące z Bogiem we wzajemnej miłości, kochające Go całą pełnią swej natury duchowej, bezgranicznie Mu oddane i współdziałające z Nim
w Jego planach i wedle Jego woli. (...)
Duchy czyste – aniołowie – jako byty stworzone z miłości przez Ojca-Stwórcę, pojmują w prawdzie swoją zależność od Niego. Część z nich przyjęła tę prawdę, inna zaś część ją odrzuciła: odrzuciła zależność, zaprzeczając
poznanej rzeczywistości. W tym znaczeniu aniołowie mają wolę, ale wolę utrwaloną dobrowolnie w oddaniu się Panu
i Ojcu. Byty duchowe istnieją poza czasem, dlatego wolny wybór ich pozostaje utrwalony w wieczności i nie podlega
wahaniom. W tym znaczeniu stan aniołów bliski jest naszemu stanowi w Chrystusowym królestwie miłości, tu, w
niebie.
Sądzę, że rozumując przez analogię łatwo to przyjmiesz, gdyż masz utrwalone przekonanie, że my, triumfująca
część Kościoła Chrystusowego, nigdy swego wyboru nie żałując i posiadając nadal wolę, łączymy się z wolą Boga
na zawsze i nierozdzielnie, „albowiem słuszne to jest i sprawiedliwe” i jedynie prawdziwe.
Archaniołowie są natury tej samej co Aniołowie; są to byty duchowe o ogromnej sile miłości, bezgranicznie oddane
Panu i z Nim dzielące Jego miłość ku wszelkiemu stworzeniu, znajdujące szczęście we współpracy z Panem w Jego
planach. Nie słudzy, a domownicy Jego – tak można by ich określić lepiej – wykonawcy woli Pańskiej, najbliżsi Mu,
strzegący Jego praw.
5 IV 1979r. Ojciec Ludwik odpowiada na moją prośbę o wytłumaczenie, w czym anioły mogą być nam pomocne.
– Anioły? Anioły mogą wam pomóc w uwielbieniu Pana. One całe żyją w Jego blasku.
– Jakie są?
– Są „przejrzyste” – przechodzi przez nie Jego łaska, ponieważ nic nie zatrzymują dla siebie. Są indywidualnościami o wspaniałej inteligencji i wrażliwości, lecz są jak gdyby pryzmatami, które pełnię światła Bożego rozkładają na
poszczególne barwy, nic nie pochłaniając. „Stoją przed Panem” zawsze, cokolwiek czynią, a wola Pana jest ich wolą,
i to jest ich największym szczęściem. Są od nas inne, odrębne, lecz nie gorsze czy lepsze. Mamy z nimi tego samego
Ojca i jest w nich i w nas Jego podobieństwo, a więc Jego miłość, Jego mądrość, i jest też nieustanne pragnienie
służenia Mu i wielbienia Go.
– A ich stosunek do nas?
– To trudne zagadnienie. Są chóry anielskie związane bardziej z nami niż inne. Aniołowie Stróżowie istnieją i
służą Panu poprzez czuwanie nad nami i opiekę. One się stale za nas modlą, póki żyjemy – na ziemi. Zawsze możesz
prosić, aby ci pomagały w modlitwie, zwłaszcza uwielbienia, i w prośbach „Przyjdź królestwo Twoje”. To jest ich błaganie za nami. One kochają nas „w Panu” i w Panu możliwa jest przyjaźń z nimi.
O Aniołach Stróżach
18–29 IX 1988r. Rozmowa z ojcem Ludwikiem.
– Chciałabym dowiedzieć się dokładniej o roli Aniołów Stróżów w naszym życiu i o możliwościach i zakresie ich
działania, a także o porozumieniu się z nimi; czy jest możliwe? W 1979 roku pytałam Ojca o Aniołów Stróżów i Ojciec
powiedział, że one „kochają nas w Panu” i w Panu możliwa jest przyjaźń z nimi. Co to znaczy? Chciałabym, żeby
ludzie bardziej na Nie zważali i do Nich się zwracali, i ja także. Jak to zrobić?
– Posłuchaj uważnie. Aniołowie to byty duchowe, które nigdy nie żyły „w materii”. Dlatego obce im są odczucia
zmysłowe, a także potrzeby naszych ciał. Dostrzegają je, ale nie potrafią ich „odczuć”.
– Jak więc mogą czuwać nad nami?
– Mogą. Po pierwsze dlatego, że Pan im taką służbę powierza, a więc starają się wypełnić ją jak najlepiej; wiedzą
też, jaką każdy z nas ma wartość w oczach Pana i jak jest przez Pana kochany. Po prostu są tak samo bytami stworzonymi z miłości jak cała ludzkość. Są mieszkańcami domu Boga i wiedzą, że takie jest też nasze przeznaczenie, są
więc naszymi prawdziwymi przyjaciółmi.
Po drugie, one widzą nieprzyjaciół naszych, więc nie walczą z nimi tak „ślepo” jak my. Znają ich i odczytują ich
zamiary względem człowieka, a tych, którymi się opiekują – bronią i osłaniają, proszą za nich i przepraszają Pana w
ich imieniu.
Nie wkraczają w wolną wolę człowieka i nie łamią jej, tak samo jak nie może tego uczynić żaden duch zły, ale przeciwstawiają im swoje oddziaływanie wspomagając głos sumienia, przypominając o Bogu, o naszych obietnicach, do-
60
brych zamiarach, powinnościach. Mogą nas ostrzegać i zwracać uwagę na zaniedbania, niebezpieczeństwa, zagrożenia, budzić naszą czujność, a także bronić naszego życia. Bo wiedzą, kiedy przychodzi czas naszego odejścia
(czyli że to już jest pora wedle woli Pana); natomiast wcześniej osłaniają nas. Ta wielka ilość „przypadków”, które występują w życiu każdego człowieka i powodują, że nie ginie on jeszcze jako dziecko, to zasługa opieki naszych Aniołów
Stróżów. Lepiej brzmiałoby – opiekunów i przyjaciół, a jeśli ich prosimy i ufamy im, to i pomocników, i po trochu przewodników; po trochu, bo najwyższym naszym przewodnikiem, mistrzem i nauczycielem jest sam Pan, jednak też
wtedy, gdy Mu się powierzamy i ufamy.
Bóg troszczy się o każde swoje dziecko, lecz nie ingeruje w jego wolę, chyba że jest ona dobrowolnie złączona
z wolą Boga, to znaczy, że jest ustalona, silna i niezmienna wolą miłowania Go i pełnego zawierzenia. Uwierz mi, że
życie takiego człowieka jest naprawdę szczęśliwe. Wszelkie decyzje i pragnienia, jak również lęki, zmartwienia i
kłopoty codzienne oddaje on Panu naszemu i w ten sposób żyje wolny, swobodny, lekki i radosny. Chciałbym bardzo
takiej postawy dla ciebie, ale patrząc na twoje życie rozumiem, jak bardzo jesteście obciążeni i zniewoleni codziennymi
utrapieniami, a jak my, w zakonach, byliśmy „odciążeni”. Dotyczy to zwłaszcza kobiet, które są przemęczone i przeładowane obowiązkami. Podziwiamy was i współczujemy.
Wracając do aniołów. Ciąży na nas przeniesiona ze starożytności pogańskiej tradycja wyobrażeń nieprawdziwych
i śmiesznych, a jednak wciąż żywych, bo utrwalonych w plastyce. Myśląc o aniołach odrzuć wszelkie wyobrażenia
putt, amorków, nagich bobasków i kobiet w powłóczystych szatach, tudzież – skrzydeł; skrzydła to symbol szybkości
posłańca Bożego, anioła.
Anioły są bytami niesłychanie zróżnicowanymi w porównaniu z ludzkością, lecz wszystkie są bytami czystymi, bez
żadnej skazy charakteru. Przewyższają nas samoświadomością, a to, co pojmują, wiedzą w prawdzie. Są świadome
swego miejsca w planach Bożych i świadome świętości Boga, Pana naszego, w której Pan im się udziela. Czcząc
więc i wielbiąc swego Stwórcę i Dawcę szczęścia, dziękują za istnienie pełne szczęścia, a że nie mogą przez wybór
i walkę – jak my – udowodnić Bogu swojej wdzięczności, służą Panu, starając się natychmiast i jak najlepiej wypełnić
Jego życzenia.
Nie zapominaj, że posiadają potężną inteligencję i są świadome wspaniałości, doskonałości i mądrości planów
Bożych, bo Bóg ich przed nimi nie ukrywa. Toteż ich działanie nie jest „ślepym” i posłusznym wykonawstwem, a
współpracą wedle ich możliwości i „ukierunkowania” – bo każdy z aniołów stanowi indywidualność.
Aniołowie i archaniołowie są bardziej zwróceni ku człowiekowi niż inne byty duchowe. Dzielą miłość Pana ku
nam i Jego troskę i współczucie, ale bardziej obchodzi ich nasze życie wieczne niż powodzenie czy osiągnięcia w
życiu doczesnym. Chyba że te osiągnięcia skierowane są na usługiwanie Bogu; wtedy mogą wam wręcz pomagać,
gdyż łączy was ta sama miłość i pragnienia. A możliwości mają ogromne.
Nie spodziewaj się więc współczucia twojego Anioła Stróża w niepowodzeniach tak zwanych „życiowych”, ale licz
na niego w trudnościach duchowych. Zawsze da ci wsparcie, kiedy spotkasz się ze złością lub nienawiścią ludzką,
a kiedy upadasz, wstawia się za tobą i prosi Pana o pomoc dla ciebie.
Anioł Stróż traktuje powierzonego sobie człowieka jak ukochane małe dziecko, bezradne w świecie duchowym i
ślepe. Dlatego przeciwstawia się przede wszystkim zakusom wrogów waszych, mocy zła i nienawiści, a kiedy upadacie, nie odchodzi, a broni was tym bardziej, bo człowiek w stanie grzechu jest zupełnie „odsłonięty” i bezbronny.
Ponieważ ich delikatność i subtelność jest niezmiernie rozwinięta, łatwo jest zasmucić swego opiekuna, jednak Aniołowie Stróżowie nigdy nie tracą nadziei na zbawienie swego „dziecka”, gdyż w przeciwieństwie do ludzi znają
nieskończoność miłosierdzia Boga. Żyją w obliczu Prawdy i dlatego są prości prostotą dziecka, co jednak nie ma nic
wspólnego z dziecinnością; jeśli, to w radości, szczerości, akceptowaniu całego dzieła Bożego, w tym planów Bożych
dla ludzkości.
– Jak się zwracać do swojego Anioła Stróża? Czy oni mają imiona? Czy zawsze i każdy człowiek ma swojego
anioła i czy zawsze jednego? Czy mogą się oni zmieniać, czy też zawsze opiekunem jest od urodzenia do śmierci
ten sam anioł?
– Anioły są indywidualnościami, ale Pan zleca opiekę – nad każdym człowiekiem, nie tylko chrześcijaninem –
temu z nich, który będzie najlepszym opiekunem dla osobowości tego właśnie człowieka, którego mu powierza. Taka
opieka i zaufanie Boga jest dla każdego z posłańców i domowników Pana zaszczytem i wielką radością. Staje się on
obrońcą człowieka wobec świata mocy zła i nienawiści, nie jest natomiast wychowawcą i nic ze swej osobowości
człowiekowi nie przekazuje. Staje się przewodnikiem takim, jakim jest widzący w świecie materii dla niewidomego,
tyle że przede wszystkim dla „obszarów” świata duchowego. Aby to pojąć, trzeba zrozumieć prawdziwą wolność
człowieka – w jego wyborach, a jednocześnie darowaną mu pomoc i podtrzymanie we wszystkich wyborach właściwych.
Aniołowie mają jeden ideał, jeden wzorzec, jedną miłość – Boga; stąd wyrażenie, że „patrzą w oblicze Pana”. Są
61
świadomi tego, że są kochani, dlatego kochają swego Stwórcę i istnieją w nieustającej wymianie miłości, w zachwycie,
czci i uwielbieniu. U człowieka można by nazwać stan taki – trwający krótko – ekstazą, ale w świecie duchów czystych
nie jest on „zachwyceniem”, a samym istnieniem, przeżywaniem szczęścia w pełni świadomości i zrozumienia. Rozumie się samo przez się, że gdyby stan istnienia anioła udzielał się człowiekowi, przestałby istnieć moment wyboru –
człowiek żyłby „w niebie”. Panu naszemu nie o to chodzi. Grzech pierworodny spowodował taką ciemność i zakłócenie
w duchowych władzach człowieka, iż pomoc stała się mu niezbędna, i dlatego – przy pełnym uszanowaniu naszej wolnej woli – otrzymaliśmy ją.
Aniołowie mają imiona, ale dla ludzi są po prostu opiekunami. Dla niemowlęcia są jak niańka, później jak starszy,
bardzo mądry brat i przyjaciel na drodze ku Bogu. Znają nas i podtrzymują w każdym dobrym pragnieniu, zamiarze,
czynie. Widzą się i przyjaźnią ze sobą – przecież kochają tego samego Pana. Jeśli chcesz, porównaj je do wojska
niebieskiego: wiernego i niezwyciężonego, w którym każdy żołnierz służy inaczej – wedle swojej umiejętności – lecz
wszyscy z pełni swej woli i miłości: świadomie, mądrze i jak najdoskonalej.
Anioły są bytami wolnymi, swobodnymi. Żaden nie jest „przywiązany” do swojego „dziecka”, ale stale ogarnia je
miłością i czujną opieką. Gdy trzeba, może wezwać pomoc. Może też Pan sam zadecydować o dodatkowej pomocy
aniołów o innych osobowościach, jeśli człowiek pracuje dla Pana i ma dużo różnorodnych zadań, a i wiele duchów
zła usiłuje tę jego pracę osłabić lub zniszczyć. Ponieważ jednak żaden anioł nie pełni swej straży obojętnie i bezosobowo, a przeciwnie, kocha z całej mocy swoje małe „dziecko” – Bóg nie narusza tej więzi.
Obok przyjaciela – Anioła Stróża każdy człowiek ma również pomoc, orędownictwo i stałą troskę swoich bliskich.
Bliskim staje się każdy, za kogo modlimy się, komu przez nasze wstawiennictwo ulżyliśmy w cierpieniu, ułatwiliśmy
śmierć, skróciliśmy czas pokuty w czyśćcu. Słowem – każdy człowiek miłosierny i współczujący ma wielką ilość przyjaciół w naszym świecie, tak jak i najgorszy zbrodniarz ma nasze orędownictwo i ma swego anioła, który błaga za
niego, przeprasza, tłumaczy i wciąż ufa w uratowanie duszy „swego dziecka”. Aniołowie błagają wtedy (w sytuacjach
beznadziejnych) o wstawiennictwo Maryję, Królową nieba.
JAK KOGO POCIESZA WŁASNA MATKA, TAK JA WAS POCIESZAĆ BĘDĘ (IZ 66, 13)
23 VIII 1979r. Mówi ojciec Ludwik.
– Przestań się obawiać Boga. Pan swoich darów nie cofa i nie liczy każdego potknięcia. Nikt z nas nie byłby tu,
gdyby Bóg, Pan nasz, do nas był podobny: małostkowy, skąpy, zazdrosny, chwiejny i zmienny w swoich planach i sądach, bezlitosny dla naszych błędów i wciąż nas krytykujący. Ty przypisujesz Bogu Nieskończonemu, Największej
Miłości, cechy spotykane u ludzi, także i u ciebie. Ojciec nasz prawdziwy ma dla nas tyle czułości i dobroci, tyle
opiekuńczej troskliwości, tyle miłości, iż miłość najlepszej matki do dziecka jest zaledwie jej cieniem.
On nas traktuje jako bardzo malutkie dzieci. Nasza słabość, błędy i wady nie „denerwują” Go, lecz przeciwnie,
potęgują Jego opiekę, Jego starania o nas. Już ci mówiłem, że tak jak matka potęguje swoją troskliwość, łagodność,
cierpliwość, gdy dziecko jest chore (choćby z własnej winy), tak On postępuje z nami, gdy jesteśmy chorzy duchowo
– bo grzech jest chorobą duszy. Zapewniam cię też, że na ziemi nie istnieją ludzie zawsze i całkowicie zdrowi,
ponieważ „zakażacie się” wzajemnie.
O wychowaniu Bożym
6 II 1980r. Mówi ojciec Ludwik.
– Pan nie jest „dobrym Tatusiem”, który zawsze spełnia nasze życzenia, przynajmniej te najprawidłowsze, teoretycznie konieczne dla duchowego rozwoju. Bóg jest mądrym Ojcem, który wychowuje nas sobie, a nie ziemi,
ponieważ życiem naszym jest wieczność z Nim, a nie przeżycie „dobrze” życia; przy czym „dobrze” jest zawsze wytworzoną przez nas wizją naszego rozwoju wewnętrznego i naszej służby – bywa, że zupełnie fałszywą, a zawsze
odległą od planów Bożych dla nas. Po prostu my nie mamy pojęcia, kim widzi nas Bóg. W najlepszym razie widzimy
drogę, po której możemy zbliżać się ku Niemu. I często mylimy się, biorąc własne pragnienia za Jego wolę. Każde
powołanie może być poprzedzone wezwaniem jasnym, silnym, często wielokrotnie powtarzanym, lub ograniczeniem
czy zamknięciem wszystkich innych dróg.
Otóż stosownie do cech naszego charakteru Pan może obrać taką czy inną metodę, zawsze najlepszą dla danej
osoby. Zastanów się. Jeśli Pan nie daje ci nowego spowiednika, a tylko moje rady, to ma w tym swój cel. Pomyśl, czy
nie chodzi o to, skoro nie możesz opierać się tylko na sobie (nikt nie może i błądzą najbardziej ci, co liczą „tylko na
siebie”) i nie możesz znaleźć koło siebie nikogo „odpowiedniego” pomimo próśb i starań, czy nie chodzi Panu o to,
abyś wreszcie całkowicie i całym ciężarem oparła się na Nim. Wiem, że tego nie umiesz, ale skoro On tego – jak
możesz się domyślać – chce, to On to zrobi. Abyś tylko przyjęła ten kierunek, który On dla ciebie wybrał, bez protestu
i żalu, abyś się pogodziła ze świadomością, że Pan nasz kocha cię i wszystko, co robi, czynione jest z miłości do
62
ciebie, że jest najlepsze, abyś pozwoliła, by On układał twoje życie nie „w ogóle”, a dzień po dniu, stale – On weźmie
twoje sprawy w swe dłonie. Większość ludzi sądzi, że oddaje je Panu, jeśli nie planuje daleko swoich losów. Jednak
trzymają mocno to, co zdobyli, i wciąż proszą o to, co chcieliby mieć. Czy to wartości duchowe, czy materialne, będą
to zawsze dla ciebie wartości, np. przyjaciele, mądry spowiednik, zrozumienie, pomoc w realizacji planów. Wszystko
samo w sobie słuszne, lecz może – o czym nie wiesz – Pan chce dla ciebie wartości innych, w tym momencie twego
życia bardziej ci potrzebnych dla rozwoju wzajemnego poznawania się, zaufania, miłości z Panem...?
Mówiłem ci, że Chrystus – Pan nasz nigdy nie porzuca nikogo, kto Mu się oddaje, ale prowadzi go ku sobie z
wielką cierpliwością i wyrozumiałością, nawet wtedy, gdy takie „niemowlę duchowe” wrzeszczy, wyrywa się i wierzga.
Wy wszyscy jesteście jeszcze dziećmi. Oddajecie się Jemu, a chcecie robić wszystko sami, i to tak i wtedy, jak sobie
wymarzyliście.
Współpraca z Bogiem, to nie manipulowanie Jego dobrocią przez wysuwanie próśb i żądań, które On powinien
spełnić, ponieważ was kocha. Nie tak! Współpraca z Nim, to zezwolenie na takie kształtowanie siebie, jakie On uzna
za właściwe, zawsze i w każdym momencie dnia codziennego – bo gdzież się z Panem spotykasz, jeśli nie w teraźniejszości? Powtarzam, iż współpraca to zgoda na powierzenie siebie Bogu: pełne, stałe i ufne – słowem, oddanie
się Panu poprzez pewność Jego miłości do nas. Czy wtedy jest miejsce na narzekanie, żale, spodziewanie się spraw
smutnych i strasznych? Ufającemu Panu, wszystko co niesie życie, służy ku podniesieniu się i dojrzewaniu. Zajrzyj
do Listów św. Pawła, a wnioski wysnuj sama.
Zaczyna się wysiłkiem nauki
6 III 1980r. Mówi ojciec Ludwik.
– Bóg jest Miłością, a Miłość nie trwa w bezruchu wobec proszących i potrzebujących (a innych wśród ludzi
naprawdę nie ma, a tylko mogą tego nie rozumieć lub nie chcieć przyjąć). Miłość udziela się nieustannie, a jeśli nie
chcecie Jej przyjąć, przepływa obok i mija was nieskończenie potężny strumień „żywej wody”, zdolny oczyścić,
odrodzić i uświęcić nawet najgorszego zbrodniarza. Napojony tym pożywieniem będzie on prędzej z Panem niż ci,
którzy dzień po dniu marnotrawią strumienie łaski niezbędne im do rozwoju. (...)
Dla natury ludzkiej osnutej mgłą niewiedzy, niezrozumienia i lenistwa, przekornej i skłonnej do dawania posłuchu
złu, spotkanie się z Bogiem będzie zawsze wysiłkiem, jeśli Pan jej nie wesprze. Lecz Pan wspiera pragnących Go i
dążących ku Niemu, a nie narzuca się tym, którzy Go nie potrzebują (mimo że ich też podtrzymuje i chroni).
Od was wyjść musi akt woli: zwrócenie się do Pana – wolny akt wyboru miłości, szukania jej. Jest on wysiłkiem,
jak każdy wybór sprzeczny z chęciami chorej natury człowieka. To, co jest dla nas – tu i było dla nie obciążonej
grzechem natury ludzkiej, właściwej Maryi Pannie, normalnym stanem pełnego szczęścia oddania się Ojcu (stanem
ducha świadomego, że posiada miłość Boga i odpłacającego Bogu pełnym radości oddawaniem się wciąż na nowo,
a przez to nasycanym nieustannie energią Bożej miłości, która wzrasta w nim, rozświetla go, wzbogaca i potęguje
jego szczęście) – to dla was zaczyna się wysiłkiem nauki, wymaga trudu i czasu, abyście nauczyli się w każdej chwili
życia stać przed Panem. Postawa Ojciec – syn, Ten, który daje, i ten, który bierze, by istnieć i rosnąć – ta postawa
musi się utrwalić, by uporządkowane zostało wasze pojmowanie rzeczywistości Miłości zawsze obecnej, w której żyjecie.
Idziecie z trudem, to prawda, bo wokół was trwa chaotyczny bieg w wielu sprzecznych kierunkach, wciąż trwa
zderzanie się poglądów i postaw, ale to właśnie wy macie być Bożymi oazami spokoju. Koło was ma kształtować się
środowisko ustalone w miłości Bożej, przyrastające coraz to większą masą ludzi spokojnych wewnętrznie, wiedzących
przez Kogo żyją, ku czemu dążą i w Kim zakorzenieni zostali. Otóż tego braknie na razie i wam.
Jak potrzebne są niepowodzenia
– Dopóki nie zapuścicie korzeni duszy w Jego królestwie, dopóty „dom wasz stoi na piasku”, czyli każda przeciwność miota wami jak bezwolną rzeczą, bo jeszcze nie jesteście istotą świadomą swej godności i wolności dziecka
Bożego, opierającą się na skale miłości Ojca. Wasze trudności polegają na tym, że każde niepowodzenie wywołuje
w was rozstrój wewnętrzny, zakłócenie wszystkich władz ciała i duszy: poddaje się wasza wola, rozum natychmiast
przyjmuje podsunięte wam pokusy i cali odsuwacie się od Ojca, podczas gdy właśnie wtedy należałoby oprzeć się
na Ojcu z całym ciężarem niepowodzenia, który On pragnie przejąć i ulżyć wam. Taki stan duszy jasno świadczy o
waszych brakach, o nieumiejętności zawierzenia Panu. A więc trzeba pracować nad pogłębieniem więzi z Bogiem.
Zapewniam, że tego, kto prawdziwie zawierza Ojcu, nic nie jest w stanie od Niego oderwać.
Niepowodzenia są sprawdzianem waszej stałości; ponadto one ukazują wam, jak bardzo polegacie na sobie i jak
wielka jest wasza miłość własna. To ona zadaje wam największy ból – upokarza was w waszych własnych oczach,
co jest bardzo bolesne, ale zdrowe. Naprawdę zdrowe jest wszystko to, co was leczy z chorób, a najgorszą z nich
63
jest pycha. Ona was nieustannie dręczy i niepokoi, ona sprawia, że wasze wyobrażenie o sobie bez przerwy spada,
podnosi się i znów spada, nie dając wam odpoczynku. Osoba, w której pycha umarła, jest zawsze spokojna i
zrównoważona, polega bowiem na Bogu i ufa Mu z taką siłą, z jaką odczuwa swoją słabość, a pragnie Jego miłości
(i otrzymuje ją). Zrozumienie swojej słabości jest wielką łaską, jest stanięciem w prawdzie, nie istnieje bowiem nic,
czego byście mogli dokonać bez Jego wsparcia.
Kiedy człowiek przyjmie z całym zrozumieniem swój stan rzeczywisty: stan zależności (od Stworzyciela, od Zbawiciela, od Ducha Miłości, Dawcy łask), przyjmując równocześnie, że zależność ta jest zależnością miłości Ojca do
dziecka (pomyślcie, czy dziecko czuje się upokorzone, że przyjmuje wszystko od rodziców, czy też jest szczęśliwe...?)
– zaczyna polegać na Ojcu. I wtedy, dopiero wtedy zaczyna się przed nim otwierać nieskończony świat miłości Boga.
Człowiek zaczyna żyć „w Miłości”, a nie poza nią. Żyje więc prawdziwie, prawdą jest bowiem, że wszyscy istniejemy
i rozwijamy się w miłości Boga, jesteśmy przez Niego ogarnięci. Wszechświaty rozwijają się w Nim, bo poza Nim nie
istnieje nic.
Bóg jest sprawcą każdego życia, a my, ludzie, jesteśmy w tak szczęśliwym położeniu, że z powodu naszej
niedoskonałości (powstałej z naszego wyboru) mamy Jego specjalną troskę, współczucie i miłosierdzie takie, jakie
ma matka do chorego i źle rozwijającego się dziecka. Nie Bóg tego chciał, a my sami – ludzkość. Zapewniam, że poza
Maryją, Królową naszą, nie ma człowieka, który by osobiście, własną złą wolą nie potwierdzał, że jest prawdziwie
synem Adama. Bóg ufa swoim synom i to, że ufność Jego w nas została zawiedziona, to jest naszą winą, ale z niej
wypływa chwała Boża, ponieważ każdy z nas osobiście wraca na nowo do Ojca, a powrót taki jest już powrotem
świadomym, rozumnym, powrotem syna marnotrawnego, który wyruszył zadufany w sobie, nie potrzebujący ojca, a
wraca świadomy, że wszystko stracił, ręce ma puste, ale wie też, że ma dom i ma Ojca, który czeka.
Powrót do Ojca – Boga jest tym boleśniejszy, im dalsze było odejście, lecz zawsze rozbrzmiewa w nim hymn
uwielbienia dla dobroci i miłosierdzia Boga. Bo Ojciec nasz zawsze oczekuje nas i zawsze przebacza. Nasz grzech
pierworodny, naszą pychę i miłość własną każdy z nas zdziera z siebie osobiście, lecz nie w samotności, a wspierany
i kochany. Powrót każdego z nas jest świadectwem nieskończonego miłosierdzia Boga w osobie Zbawiciela naszego,
Jezusa.
Można powiedzieć, że syn marnotrawny bardziej wysławia sobą wielkość miłości Ojca, niż syn zawsze posłuszny.
Bóg ma niezmierzoną wielość synów świadomych i zawsze wiernych, a nieposłuszną i oporną tylko ludzkość. W niej
ujawniła się – dzięki Ofierze Chrystusa Pana – nieskończoność miłości Boga do swoich stworzeń. Każdy z nas jest
krwawo okupiony, każdy jest też świadectwem miłości, znakiem, a znak taki to pieśń szczęścia, uwielbienia i zachwytu.
Ludzkość zbawiona jest taką żywą pieśnią chwały. Wy ją uzupełniacie.
Każdy z nas jest tak szczęśliwy, tak wdzięczny...
2 VII 1980r. Spytałam Michała, czy rozmowa ze mną nie odrywa go od innych zajęć. Mówi Michał.
– Pytasz, czy to nas nie odrywa od naszych zajęć. Tu nie ma „zajęć” w ziemskim znaczeniu, bo nie ma czasu.
Nic się nie kończy, nie ma terminów ani żadnego pośpiechu. Jest wciąż życie pełne radości, intensywne, a w nim
mieści się też intensywność uczuć, np. przyjaźni. Chcę ci powiedzieć, żebyś się nie martwiła, że nas „zaniedbujesz”.
Tu, widzisz, nikt nie czuje się zaniedbany, bo każdy z nas jest tak silnie kochany przez Chrystusa, tak szczęśliwy z
tego powodu, tak wdzięczny, a jednocześnie otoczony miłością i przyjaźnią innych, tak bardzo dzieli wspólną radość,
tak ustawicznie poszerza swoje poznanie, rozwija się duchowo i – trudno to inaczej określić – intelektualnie, choć nie
oznacza to uczenia się ziemskiego, a raczej przyjmowanie i wchłanianie prawdy o wszystkim, co nas pociąga, odkrywanie źródeł i korzeni, przyczyn i skutków we wszystkim, nie tylko w sprawach ziemskich, ale i świata duchowego.
Przyjmujemy jedni od drugich, dzielimy się, a wszystko to dzieje się w świetle Bożym, w Duchu Bożym, którego wy
nie znacie, aczkolwiek Jego działanie przyjmujecie i odczuwacie skutki. (Te sprawy lepiej wytłumaczy ci ojciec Ludwik).
BOG – ŚWIATŁOŚCIĄ SUMIEŃ
7 XII 1980r. Rozmowa z ojcem Ludwikiem o śmierci.
– Pan nasz za każdego z nas dał życie z miłości i po śmierci człowiek staje twarzą w twarz przede wszystkim z
Miłością. Reszta zależna jest od odpowiedzi na tę miłość, a ona może być w jednej sekundzie tak silna, że spali
wszystko, co odgradza ją od Boga. Pan, jak każdego stworzył jako byt jedyny w swojej oryginalności, tak i każdego
indywidualnie przyjmuje. Oczywiście nie każdy spotyka się z Jezusem, zwłaszcza jeśli Go negował całe życie lub nic
o Nim nie wiedział, ale każdy staje przed Światłem Sumień napełniony zrozumieniem, że dalsze życie istnieje, że istnieje Byt Pierwszy, który wszystko stworzył z miłości i w którym żyliśmy i nadal istniejemy. „Odległość” od Miłości,
często wprost od przyjęcia i zaakceptowania Miłości jako siły stwórczej, a dalej – Boga jako osobistego Ojca i Zbawcy,
64
odmierza człowiekowi jego odległość od Prawdy w życiu ziemskim. I określa ją człowiek sam. Jest to podstawowe
działanie duszy – znalezienie swojego prawdziwego miejsca, pozycji w całości świata Bożego, którego jest żywą
cząstką.
Każda istota duchowa wie, kim jest, skąd „się wzięła” i co jest celem jej istnienia i jego sensem. Jeśli człowiek
nie rozumiał tego w życiu na ziemi z własnej winy lub na skutek winy środowiska, w którym żył, i władzy, jakiej podlegał
– wie to po wyzwoleniu się z materii.
– Od razu...?
– Na ogół prawie natychmiast, jeśli żył według praw jakiejkolwiek religii, nawet pierwotnej, tym bardziej religii o
pogłębionym obrazie Boga. Dalsze zrozumienie zależy od użytku, jaki zrobił ze swego sumienia i rozumu, czyli od
własnego wkładu w określenie siebie przy pomocy władz duszy i uzdolnień ciała jako narzędzi, potem zaś od wierności
wyborowi, jeśli go uczynił, wierności wynikłej z miłości, a nie ze strachu. Zdolność do miłości jest w nas podobieństwem do Ojca – otrzymał ją każdy.
– Czy upadli aniołowie i ludzie w piekle też to wiedzą?
– Piekło jest przeraźliwie świadome swego stanu i swego miejsca – poza miłością Boga; tym bardziej wszyscy
inni ludzie (choć w różnym stopniu) na początku nowego życia. Jedynie Pan nasz zna sumienia ludzi na wskroś.
Dlatego tylko On może być sędzią, a właściwie światłością sumienia ludzkiego, wobec której człowiek sam siebie osądza. Tylko Pan wie wszystko, tłumaczy i usprawiedliwia nas, ponieważ to On był dawcą naszych uzdolnień,
warunków życia i sytuacji, które zawsze są dla każdego różne.
– Czy są tam naprawdę ciemności?
– Widzisz, są ciemności błędu przyjętego dobrowolnie dla własnej wygody lub dla usprawiedliwienia się we własnych oczach. Z samozakłamania trudno jest wyjść – te ciemności otaczały przecież danego człowieka już w życiu,
żył w nich i zabrał je – musi więc znieść okres czekania i cierpienia. Jest to okres leczenia otwartych ran duszy, której
sam je zadał. Dzieje się tak wtedy, kiedy ktoś miał wszelkie warunki poznania prawdy, ale ją odrzucał. Okres ten dla
duszy ludzkiej świadomej i obdarzonej sprawnością jest strasznym błądzeniem na czarnej pustyni samotności, a trwa
dopóty, dopóki nie zapragnie się z całej mocy poznać prawdę o sobie, choćby najgorszą. Może być nawet tak, że dany
człowiek nie wie, że umarł, bo przyjąć tego nie chce. Jest tak bardzo przywiązany do siebie – ciała lub swoich dóbr
– że nie daje się od nich oderwać. Bóg nigdy nie stosuje przemocy, pozwala więc dojrzewać temu, co zostało przez
Niego odkupione, ale jest ciemne i ślepe – z własnej winy, podkreślam raz jeszcze.
Pan stara się uratować każde swoje dziecko. Każde jest odkupione Jego Krwią, Jego Męką. Jeśli tylko człowiek
zrobił w swoim życiu cokolwiek dobrego bezinteresownie, cokolwiek kochał, czemukolwiek służył z poświęceniem, w
dobrej wierze, nawet jeśliby to było złe, Bóg go tłumaczy i usprawiedliwia, a Maryja prosi i błaga, bo jest prawdziwą
Matką każdego z nas. Sama jednak rozumiesz, że długotrwała zła wola nie przygotowała człowieka do wejścia do
królestwa miłości i pokoju.
To czyściec
9 VI 1981r. Mówi ojciec Ludwik.
– Przeglądałem wraz z tobą książeczkę „O życiu pozagrobowym”. Autorka sama mówi, że tylko przez
podobieństwo i nieprecyzyjnie może określić „tamten świat”. Nasz świat duchowy, wolny i od materii niezależny, istnieje poza trzema wymiarami, dlatego pojęcia: czas, przestrzeń i miejsce nie odpowiadają rzeczywistości duchowej.
To, co ona określa jako „kręgi”, bliższe jest znacznie pojęciu „stany”, oczywiście stany duszy. Tyle jest stanów, ile dusz
ludzkich, ale ich podobieństwa zagęszczają te pojęcia, dlatego mówiła o „stanie lęku”, „stanie miłości” itd. Nie są to
jednak miejsca, a więc nie mogą mieć granic.
Piekło– stan nieustającego cierpienia
Bóg przenika wszystko, ale Jego światło i blask dla duchów zła staje się cierpieniem nie do zniesienia, dlatego
usiłują one znaleźć się od Niego „jak najdalej” – lecz i tak żyją w Nim, bo nic poza Bogiem istnieć nie może. Dam ci
takie podobieństwo. Jak wiesz, we wszechświecie oprócz galaktyk i próżni (względnej) pomiędzy nimi istnieją tzw.
„czarne dziury” – miejsca, w których straszliwa siła ciążenia zwija się ku ich centrum, a każde ciało, które by znalazło
się w orbicie tych sił, wciągnięte zostanie w głąb, ku zniszczeniu, już bezpowrotnie. W ich obrębie działa nie siła twórcza, a siła jak gdyby destrukcji, nicości. Stamtąd nic do istnienia powstać nie może. Oczywiście jest to podobieństwo
dalekie.
Moce zła nie obawiają się spotkania z człowiekiem, gdyż są odeń niepomiernie silniejsze. Od czasu, gdy człowiek
przez swą wolną wolę wyboru stał się im dostępny, toczy się zmaganie o każdą duszę ludzką – a każda jest odbiciem
chwały Bożej, przez miłość Boga do niej, dzięki której została stworzona. I Pan dopuszcza, aby tak się działo, nie z
65
okrucieństwa (bo każdy człowiek otrzymuje pomoc zawsze, gdy prosi), lecz aby dać człowiekowi szczęście decydowania o sobie, chwałę wolnego wyboru, pomimo wszystko, czym go moce zła łudzą (moce też przez Pana ograniczane
w działaniu do możliwości człowieka). O piekle nie będę ci więcej mówił. Każdy z was doświadczał stanów udręki, a
to jest ślad zaledwie stałego, wieczystego, w pełni świadomego stanu cierpienia, które jest mieszkaniem duchów
złych, duchów nienawiści.
Czyściec stanem przygotowania do życia w miłości
Czyściec jest istnieniem duszy, tak jak niebo, a każde istnienie oznacza ruch, zmianę, czyli życie. Życie duszy
poza piekłem jest stanem wzrostu – dośrodkowego zbliżania się ku swojej pełni. Czyściec – to stan przygotowywania
się do przyjęcia szczęścia, którym dla duszy jest Bóg. Ponieważ miłość ma zawsze tendencje wzrostu, poszerzania
się, a w państwie Boga istnieje miłość i tylko miłość jako stan pomiędzy Stwórcą a Jego dzieckiem, musi więc ona
wciąż rosnąć i nie ma jej kresu ani miejsca, ale zaczyna się rozwijać od stopnia, jaki posiadała dusza w momencie
wejścia do królestwa. Są więc różne stopnie, ale jedna droga, ku Bogu, na której nie ma podziałów, kręgów, przeszkód.
Nieprawdą jest, że dusza nie wie nic o „wyższych kręgach”, jedynie doświadcza aktualnie tyle szczęścia, ile może
znieść, a więc nie pojmuje, jak mogłaby doświadczyć więcej, dopóki nie dojrzeje po temu. Żadnego mieszkańca nieba
nie „odrzuca” mniejszy stopień miłości. Jakżeby mogło tak być, jeżeli sam Pan przebywa wciąż z wami, tutaj na ziemi,
gdzie grzech jest atmosferą normalną? Niebo nie tylko wspomaga was wraz z Panem – a jest to szczęście i zaszczyt
– ale przez miłosierdzie, które dzieli ze swym Stwórcą, jest pomocą tych, którzy oczyszczają się.
– Jak?
– W tym, w czym Pan widzi tego potrzebę. Są ludzie uratowani przezeń, ale nie rozumiejący, jest dłuższy lub krótszy okres trwania w „ciemnościach duchowych”, jest „głód” Boga, głód szczęścia, kiedy człowiek – dopiero po śmierci
– pojmuje, co jest jego szczęściem, jest nieskończona tęsknota, ale jest też wdzięczność za uratowanie, uwielbienie
i cześć. Tu jest taki zakres stanów duchowych, jaki mieści w sobie człowiek, tylko o nieskończenie silniejszym natężeniu. Duch w swej istocie jest nieporównywalnie od człowieka w ciele subtelniejszy, ale też zróżnicowany w swej wrażliwości i Pan nie wymaga od człowieka niczego ponad to, w co go ubogacił dla wykonania jego zadania. Takim
bogactwem może być np. kalectwo dane po to, aby człowiek przez przyjęcie go bez odrzucania i żalu sam stał się
świadectwem i wzorem dla innych, słabszych, niezdolnych do przyjęcia większych darów (które uważane są przez
ludzi za ciężary).
Miłość wiele tłumaczy
3 XI 1974r.
– Wszystkie motywy są tu – w niebie – jawne, nikt tu nic ze swojej motywacji nie ukryje. Żadna rana zadana
bliźniemu nie ginie, ale oświetla tę osobę, która ją zadała. Jeśli popełniała czyny niegodne nawet względem rodziny,
będzie jej podwójnie ciężko, tym bardziej, że nie tłumaczy jej miłość. Żebyś wiedziała, ilu ludzi ona tłumaczy, gdy
jest. Nawet, gdy jest źle rozumiana, źle „umieszczona”, ale gdy jest, tzn. gdy z zaparciem się siebie, kosztem siebie
(nawet w drobiazgach) czyni się coś dla innych.
Człowiek w obecności Boga osądza sam siebie
9 VI 1981r. Ojciec Ludwik odpowiada na pytania przełożonej zgromadzenia zakonnego.
– Powiedz Klarze, że jej matka (była ciężko chora) niedługo spotka się z jej zmarłym ojcem. Dlatego może mówić
o wszystkim, co matkę przygotuje, ale nie straszyć.
Spotkanie z Bogiem bywa różne, ale najczęściej spotyka się słabość ludzka z Jego miłosierdziem, które On ma
dla tej właściwej nam słabości. Pan nas zna i nigdy nie wymaga więcej, niż możemy Mu dać. Surowszy jest dla tych
tylko, którzy zgłaszają się dobrowolnie do Jego służby, obierając Go swoim mistrzem i celem, po czym żyją dla siebie
lub starają się po troszku i niby nieznacznie przywłaszczać sobie coś z całości życia ofiarowanego Bogu. Dlatego
Klara, jako przełożona, przestraszyła się, bo wie, że ma więcej wolności decyzji niż każda inna jej współtowarzyszka,
a przy tym zadanie trudniejsze, bo zgromadzenia bezhabitowe muszą siłą rzeczy bardziej korzystać z dóbr tego
świata.
Powiedz jej, że człowiek w obecności Boga osądza sam siebie w prawdzie nie tyle z tego, co używa (bo używać
musi), ile z chęci posiadania, z pożądania – nie tylko rzeczy, ale i uczuć, np. pragnienia przywiązania do siebie innych
osób, pragnienia hołdów i uznania, z chęci wyróżniania się, narzucania swej woli, zaznaczenia swej przewagi itd. Nie
chcę jej straszyć. Ja też byłem przełożonym i rozumiem jej obawy.
Trzeba starać się o stałe przebywanie w obecności Bożej, o ścisłą przyjaźń z Panem i prosić, opierając się na
Jego miłosierdziu, o wyraźne i silne światło w każdej sprawie, nawet najmniejszej. Dla Pana nie ma bowiem „małych”
66
spraw, a nasze życie codzienne składa się z takich drobiazgów, które wydają się niewarte „zawracania nimi głowy”
Panu, tymczasem z nich składa się pełna wierność Bogu. A On sądzi nas właśnie z takiego „zwykłego” życia, jakie
nam dał. Znaczy to, że nie żąda od nas heroizmu, a drobnych aktów miłości względem siebie i tych wszystkich ludzi,
z którymi nas spotyka w każdym momencie życia.
Powiedz też, że drobne miłosierdzie okazywane każdemu i zawsze (a to poprzez przyjęcie każdego takim, jaki
jest, z radością i dobrocią) otwiera nam upusty Jego miłosierdzia. Z tego właśnie powodu ja sam zostałem oczyszczony i przyjęty wprost do Jego królestwa, bo absolutnie nie z powodu własnej doskonałości. Dlatego takie „środki” zalecam także i tobie.
Aby móc spotkać się z Bogiem
21 X 1983r. Mówi Matka.
– Chciałam z tobą porozmawiać o Ewie i innych członkach naszej rodziny. Wielu z nich jest potrzebna wasza
pomoc. Zaraz ci wszystko wytłumaczę.
Czyściec nie jest „miejscem”, a „stanem”, ale stan jak gdyby „odległości” od Boga zmienia się; „odległość” jest
też określeniem umownym. Bóg kocha nas całkowicie i bezwarunkowo, lecz człowiek, aby móc spotkać się z Bogiem
(już w wieczności), musi też kochać – co prawda miłością darowaną przez Pana, ale uproszoną, przyjętą zezwoleniem, aby „przepaliła” całego człowieka i wypełniła go (każdego wedle jego miary pełni). Mówię „przepaliła”, gdyż na
ziemi miłość do Boga człowiek przyjmuje i rozwija w sobie, pracuje nad tym, aby miłość Chrystusowa rosła w nim –
i w miarę pragnienia i stałych wysiłków tak się dzieje.
Natomiast tu, w naszym świecie, gdzie czas nie istnieje, a skończyły się też szanse przezwyciężania pokus,
wyboru i pokonywania trudności (których terenem jest tylko życie na ziemi, życie związane z czasem i materią, a
także z obecnością czynnie atakujących sił zła), tu wszystko, co nie zostało uświęcone przez Miłość, oczyszcza się
przez „wypalenie”, unicestwienie w człowieku wszelkich narośli duchowych. Człowiek w czyśćcu ogołaca się sam z
błota, brudu, kurzu, a niekiedy z ogromnych „tobołów szmat”, w które zdołał się przyoblec na ziemi.
Sąd szczegółowy
Dusza po śmierci „otwiera oczy”, budzi się z błędów, złudzeń, fałszywych wyobrażeń, gdyż staje wobec światła
Bożej prawdy, i w niej zobaczyć może tylko to, co jest: rzeczywistość Bożej miłości do siebie i swoja odpowiedź – całe
życie na ziemi. To jest stan nazywany sądem szczegółowym.
Im więcej było w człowieku miłości do Boga, tym jaśniej jest On odczuwany i pojmowany, jak gdyby bliżej obecny.
A obecność Boga – to szczęście, które ogarnia i nasyca do granic wytrzymałości. Takim jest On, kiedy zbliża się do
człowieka, jeżeli sam pragnie przyjąć swoje stworzenie.
Pan nasz usprawiedliwia nas i tłumaczy, ponieważ On i tylko On wie, jakie są możliwości natury każdego z nas,
i wedle tej miary oczekuje odpowiedzi.
Teraz sądzę, iż rozumiesz, że życie w naszym świecie dla każdego z nas zaczyna się od innego stadium rozwoju
miłości bezinteresownej, doprowadzonego do momentu śmierci ciała. I z tego „poziomu”, czy też z tej „odległości” zacząć trzeba drogę powrotu do Pana, do miłości, do szczęścia doskonałego i wiecznego.
Czyściec – Bóg oczekuje nas z utęsknieniem
Na ziemi nazywamy czyśćcem stan oczyszczania się ze wszystkiego, co przeszkadza przyjąć miłość Boga całym
sobą, czyli oddać się Bogu jako Jego prawdziwe dziecko, już na wieczność nierozłączną z Nim. Ale czyściec może
być przedsionkiem nieba – w nim mieszka miłość Boga (gdyż cały świat duchowy, w tym i czyściec, ogarnięty jest Jego
miłością) i odpowiadająca na nią nieskończona wdzięczność i radosne oczekiwanie człowieka.
Każdy człowiek wnosi ze sobą swój zasób miłości, i to jest tu jedyna własność – reszta to kajdany, łańcuchy i
ciężary opóźniające dążenie do zupełnego oczyszczenia się z nieczystości dla wszystkich jasno widocznych, cuchnących, odrażających, budzących wstręt i przerażenie „właściciela”. Gdybyście widzieli jak „wygląda” grzech!
Im więcej miłości, tym szybsze oczyszczenie, tym większa tęsknota i miłość – a pewność miłości Boga potęguje
pragnienie bycia z Nim. Słyszałaś już, że czyściec jest jedynym „miejscem”, gdzie istnieje cierpienie i szczęście
razem. Tak, szczęście ze świadomości, że jesteśmy i byliśmy zawsze kochani, że On pragnie nas mieć i oczekuje
nas z utęsknieniem, a cierpienie z powodu poznania siebie, istoty stworzonej do szczęścia, obdarowanej niezmiernie
i niezasłużenie, a niewdzięcznej, głupiej, marnującej wszelkie okazje i szansę, szkodzącej sobie i innym.
Nie ma człowieka, który by nic nie roztrwonił z darów otrzymanych, ale Pan nasz wie, jak świat niszczył nas i tumanił, jak jedni drugim szkodziliśmy; dlatego usprawiedliwia nas i wybacza nam to, czego sami sobie wybaczyć nie
możemy. On leczy nas swoim współczuciem, miłosierdziem, dobrocią. Szczególnie zaś wspaniałomyślny jest dla
67
skrzywdzonych i dla tych, którym sam dał mało. Chorzy psychicznie i upośledzeni w jakikolwiek sposób mają całą
Jego miłość i naprawdę można im zazdrościć pełni nagradzającej miłości Pana.
Talent
Wiedz, że każdy „talent” jest ciężką odpowiedzialnością wobec Pana. Darmo dany, powinien być darmo dawany,
a więc obrócony nie na przynoszenie korzyści i chwały obdarowanemu, a na służenie nim braciom. Im mniej czerpiesz
osobistej korzyści, tym większa jest w darze twoim chwała Boża, którą głosić powinien każdy Jego dar.
Świadectwo ludzi na Sądzie
30 XII 1968r. Mówi Bartek.
– Ze mną było też tak (chodzi o wstyd za swoje „osiągnięcia życiowe” – po zobaczeniu ich w prawdzie), ale byli
także ludzie, którzy świadczyli za mną; ci, których broniłem, towarzysze walki, przyjaciele – oni mówili o mnie dobrze,
z miłością, z wdzięcznością za pamięć, za obronę ich imienia, i wszystko, cokolwiek zrobiłem dobrego, było też jawne.
O wielu sprawach nawet nie pamiętałem ani nie przyszło mi do głowy, że są „ważne”, bo działałem często spontanicznie.
Rany i blizny też „mówią”, o ile nie ciągnięto z nich korzyści. Ale wiesz, co jest najważniejsze? Dla każdego! To,
że się kochało to, co człowiek sam wybrał jako miłości godne. Im bardziej, wytrwalej, mocniej się kocha – pomimo
wszystko – tym lepiej dla każdego człowieka. Nie wolno dać w sobie zabić miłości. To jest jak ogień, znicz. Gdy się
go zgasi, pozostaje się w ciemności samemu ze sobą, dla siebie, „dookoła” siebie – to już lepiej nie żyć. Widzisz, w
moim życiu „pomimo wszystko” było bardzo ciężkie i długotrwałe. Nie szedłem, a „wlokłem” się, wreszcie czołgałem
już po ziemi, ale ze światłem, tak jak żołnierz z bronią. I to było ważne.
– Czy matka pomagała ci?
– Matka stała przy mnie, jak twoja przy tobie, i rodzeństwo, ale też ilu jeszcze. A wszyscy z miłością, z chęcią pomocy. Oni mówili o tym, co dobre we mnie, lecz ja sam wiedziałem aż za jasno, co było złego, i to było wstydem. Sam
byłem twórcą brudu, z którym przyszedłem. Wiesz, to jest koszmar. (...)
Zdziwiłam się, że Bartek radzi mi unikanie pewnej osoby, rzeczywiście niezbyt mi przychylnej.
– Prawdą jest, że nie jestem zbyt życzliwie nastawiony do tych osób, które są ci nieżyczliwe lub w inny sposób
utrudniają ci życie. No trudno, my tu nie jesteśmy tak zupełnie „wyprani” z ludzkich uczuć. Natomiast pomagam tym,
którzy tobie pomoc okazują i oni mają moją wdzięczność i pamięć. No to tak, jak w rodzinie – masz brata.
Piekło nie jest karą – jest wyborem!
22 IV 1969r. Mówi Bartek.
– Myślałaś też o Niemczech i braku sprawiedliwości Bożej. Przykro mi było, że możesz takie myśli dopuszczać.
– Czy ty nie myślałeś podobnie?
– Przepraszam cię. Prawdą jest, że myślałem identycznie, i jeszcze gorzej, ale widzisz, ja cię stawiam wyżej. Tyś
nie powinna takich myśli przyjmować. Jak Bóg może „kochać Niemców bardziej niż nas”, i dlaczego sądzisz, że te
powojenne lata „są dla nich premią, nagrodą za zbrodnie”, a „ci, co zdążą umrzeć, są rozgrzeszeni, nie ukarani”? I
to ty, wiedząc już tyle – od nas? Chyba nie chcesz zrozumieć, jak wygląda człowiek, który umiera w stanie zbrodni,
zakamieniały?
Śmierć w stanie zbrodni
Przecież taki człowiek już nie jest w stanie żałować, już się rozgrzeszył, zapomniał, odpuścił sobie sam – a zbrodnia trwa. Choćby mu odpuścili ludzie zamordowani przez niego, Bóg się za nimi ujmuje. Obecność Pana, to jest
światło, jasność, prawda. To jest to: „Kainie! Gdzie jest twój brat, Abel?”
Ja to już „widziałem”. Staje w obecności Bożej, w pełni prawdy człowiek, który nie może zaprzeczyć, który musi
powiedzieć prawdę o sobie: „Zapomniałem o setkach mych braci, Abli. Nie byli warci mego niepokoju, nie mącili mi
snu”.
Nie Bóg sądzi ludzi. On jest obecny. A człowiek znajduje się nagle wobec rzeczywistości realnej, bezwzględnej
– Dobra, o którym sądził (taki człowiek), że nie istnieje, i tym kryterium ma zmierzyć swoje życie.
Miłość Boga jest nieskończona, jest pełna i stała dla wszystkich. I spotyka się z nią każdy. Kto tak jak ja był
pozbawiony miłości, głodny, spragniony, przeżywa tu szczęście, które was zabiłoby swoją potęgą. Ale człowiek, który
deptał, unieszczęśliwiał, upadlał, zabijał innych ludzi, spotyka się z miłością Boga – do nich! Widzi, że niszczył to, co
Bóg ukochał. Walczył z Miłością, zaprzeczał Miłości. Jeżeli wtedy jest zdolny żałować, zrozumiawszy co zrobił, może
być uratowany, lecz człowiek, który swoje zbrodnie zatarł, zapomniał, który jest nawet z nich dumny – bo i tak bywa
68
– nie zobaczy nic poza „murem”, którym się sam od Miłości oddzielił. I ten „mur” przyjmie jako sprawiedliwy.
Zrozum, że każdy dzień bez żalu, bez pokuty oddziela ich coraz bardziej od Miłości. „Żal w godzinie śmierci” –
to zrozumienie i pragnienie zadośćuczynienia, wyrównania, „okupienia” swoich win czy zbrodni. Wtedy Bóg dodaje
do możliwości ludzkich swoją miłość. To jest czyściec. Ale to jest Jego królestwo; jest nadzieja, ratunek, uratowanie
przez Miłość. Jednak „żal” nie powstaje tam, gdzie została zabita miłość, wyplenione współczucie i miłosierdzie. Tam
króluje nienawiść, pogarda, cynizm i pycha, i człowiek przynależny jest im. W obecności Boga odczuje tylko przeraźliwy strach, zagrożenie swojego istnienia duchowego. Nie będzie mógł znieść, wytrzymać siły prawdy, miłości,
dobra – Boga.
Was przed tą nieskończoną potęgą chroni tylko Jego wola pozostawienia wam możności wyboru. Ale tylko za
życia człowieka w materii jest on „osłonięty” jak gdyby przed Jego realną obecnością.
Widzisz, i my nie znieślibyśmy pełni mocy Jego Istoty. Ale On udziela się nam wedle naszej możliwości przyjęcia
szczęścia – w pełni! A wszystko, co jest w nas – Jego: zdolność kochania piękna, prawdy, sprawiedliwości, zdolność
przyjęcia i zrozumienia Jego praw, Jego miłosierdzia, Jego przyjaźni (tak!) i dobroci – wszystko to rozwija się i wzrasta.
Dlatego mówimy ci, że tu jest wieczny ruch, nie tyle doskonalenie się, ile dojrzewanie.
Jak jednak moglibyśmy tu być, gdybyśmy w okresie życia na ziemi wyhodowali w sobie wszystko, co nie jest Jego,
co Bogu zaprzecza, i co jest kłamstwem? Bo to, co nie jest Jego, jest „nasze”, a „nasze” to znaczy fałszywe, kłamliwe
– skoro w rzeczywistości wszystko, co mamy, jest – od Niego, dane nam – na życie. Jak te talenty z przypowieści:
cokolwiek z tego uznamy za swoje, będą to talenty ukradzione, przywłaszczone sobie. Tłumaczę ci to tak dokładnie,
bo chcę, żebyś zrozumiała dobrze, że wszystko, co nazywamy „mam” czy „jestem”, np. zdolna, lepsza od innych, mądrzejsza itp. – jest kłamstwem. Im większa pycha, tym większe kłamstwo.
A teraz spójrz, czym są obecnie Niemcy jako naród. Żyją w kłamstwie, w straszliwym samozakłamaniu, w
samozachwycie. Pogrążyli się w pysze, cynizmie i obłudzie. A tymczasem tu, u nas w niebie, w obecności Boga to,
co jest Jego, rozkwita, wzrasta i pięknieje oczyszczając się, ale to, co jest kłamstwem, „przywłaszczeniem”, zaprzeczeniem – ginie, przestaje istnieć. W obliczu Pana kłamstwo musi zginąć. W obliczu Prawdy nie może istnieć jej
zaprzeczenie. I każdy z nas stając przed Bogiem jest tego w pełni świadomy. Wtedy „rozumie się” wszystko.
Bóg jest Światłością sumień! Wszystko, co w nas jest – Jego, śpiewa ze szczęścia, rozpromienia się, spieszy ku
Niemu, aby połączyć się ze swoim Źródłem i Życiem, a to, co fałszywe, kłamliwe, „nasze”, pragnie się odrzucić,
zniszczyć, zedrzeć z siebie, aby nie hamowało, nie plamiło, nie opóźniało (bo już się wie, że to właśnie jest
przeszkodą, obciążeniem, złem w dążeniu do szczęścia nieskończonego – do Boga!).
Ale pomyśl sama, jeżeli w człowieku jest przewaga lub prawie samo „własne”, skradzione, przywłaszczone sobie,
i człowiek ów utożsamia się z tym wszystkim, nie jest zdolny nic odrzucić, bo wszystko posiadł i trzyma (jak skąpiec
skarb): swoją „wielkość”, „sławę”, „zdolności”, swoją „wyższość nad innymi”, swoją nienawiść, swoją pychę i wielkie
wyobrażenia o sobie, jednym słowem swoje kłamstwo, i tych iluzji pozbyć się nie chce – nie może żyć w obliczu
Boga, bo musiałby przestać istnieć (jako taki, jakim się ukochał, jaki się sobie podoba i jakim chce się widzieć).
Wybiera siebie i... ratuje się ucieczką, jak najdalej od Prawdy. Tak samo czyni nienawiść: musi uciec, aby móc nadal
istnieć – jako nienawiść.
Jeżeli człowiek tak silnie utożsamił się z zaprzeczeniem Miłości, służąc nienawiści, zniszczeniu i śmierci, a więc
nieustannie zaprzeczając Bogu – jak może stanąć przed Nim, swoim Stwórcą i powiedzieć: „Odpłaciłem Ci nienawiścią za miłość, niszczeniem za istnienie, śmiercią za życie!” – „Dlaczego...?” – i na to nie ma odpowiedzi... Bo widzisz,
żaden człowiek wolny tak postąpić nie może. Tak jak to robili np. Niemcy, postąpić może tylko niewolnik, który się zaprzedał. Sprzedał sam siebie na wieczność całą za marne, głupie, krótkotrwałe kłamstwa, iluzję władzy, siły,
znaczenia, bogactwa, zaszczytów czy innych przynęt. I chce je mieć, zachować, „bo cóż mu pozostanie...?”
W obliczu Boga – aby się „nie stracić” – ma tylko jedno pragnienie: uciec, nie poznać prawdy, nie przyjąć jej, pozostać w kłamstwie, w nienawiści, ale przy „swoich” złudzeniach, „być sobą”. Tam nie ma żalu, skruchy, wstydu za
swoje postępowanie, bólu z powodu cierpień zadawanych innym. Jest tylko strach – o siebie, myśl tylko – o sobie,
przerażenie. Jedno pragnienie: ucieczki, ukrycia wszystkiego, co „swoje”, zachowania swego istnienia nawet za cenę
wiecznego oddalenia się od Światła, Prawdy i Dobra. I tylko wtedy można je, tak spodlone, zachować! To jest „piekło”
i ono istnieje. Wolałbym nie istnieć, niż istnieć – tak.
Piekło nie jest karą, jest świadomym wyborem woli ludzkiej według przynależności, jest istnieniem tych, którzy
ukochali nienawiść, zniszczenie i upodlanie swoich bliźnich. Jest konsekwencją służby duchom ciemności, nieprzyjaciołom rodzaju ludzkiego, dobrowolnie wybranej za życia na ziemi. Ale to człowiek wybiera wbrew Bogu, a nie Bóg
„karze” człowieka.
69
DZIEŁO MIŁOSIERDZIA. WSPÓŁPRACA
4 I 1982r. Po lekturze „Dzienniczka siostry Faustyny” mówi ojciec Ludwik.
– Jest wolą Pana naszego i pragnieniem Jego serca, aby siostra nasza, Faustyna, wzięła udział w pomocy naszej
dla was. Dlatego pragnął Pan, abyś poznała dobrze ją samą i wszelkie Jego pouczenia, które zapisywała, aby służyły
m.in. takim ludziom jak ty, którym jest trudno radzić sobie bez stałego kierownictwa i pomocy.
W twoim rozumowaniu jest ten błąd, że nas (ani Pana) nie „odstrasza” ani też nie „brzydzi” wasza niedoskonałość,
a przeciwnie, przyciąga, ponieważ rośnie wtedy nasze współczucie dla was i gorąca chęć pomożenia wam. Nie pomaga się wielkim, silnym, zdrowym, pewnym siebie i zarozumiałym, ale każdy natychmiast pospieszy z pomocą
choremu i słabemu lub płaczącemu dziecku. Takim właśnie małym dzieckiem, które zginęłoby dawno bez pomocy
Pana, wydajesz się nam ty, a ponieważ tak zupełnie nikt i nic cię nie broni przed wszelkimi zagrożeniami, obrońcą
twoim stał się sam Pan. Dlatego nie żałuj, że jesteś taką, jaką jesteś, i że takie właśnie są warunki, w których Pan cię
umieścił, bo Jego współczucie, miłość i opieka zastąpią ci wszystkie braki. „Masz obrońcę Boga”, a więc przyjmij
siebie samą, jaką jesteś teraz i nie kłopocz się więcej o siebie. Pan nie pragnie w tobie drugiej Faustyny. Pan chce
cieszyć się tobą i wedle twoich możliwości prowadzić ciebie. A twoja droga jest drogą służby ochotniczej i dobrowolnej.
Na tej drodze Pan nas z sobą spotyka dla celu, jaki jest bliski i nam, i tobie, ale także Jego świętemu Sercu: jest nim
oczyszczenie i odrodzenie ludzkości, która umiera z rozpaczy, w jakiej pogrążyła się przez grzech i wyjścia znaleźć
nie umie, bo nie wie, co jest przyczyną jej strasznej choroby. Omotana i zaślepiona przez nieprzyjaciela Boga próbuje
się leczyć przez coraz gorsze trucizny. Gdyby nie niezmierzone miłosierdzie Boga, nad zniszczoną ziemią rozległby
się prędko szyderczy śmiech szatana, ludzkość zaś cała przepadłaby na zawsze w jego czeluściach, pokonana,
wydarta Miłości, unieszczęśliwiona na wieczność, przeklinająca własne istnienie i nie mogąca nie istnieć.
Pan daje wam wolną wolę, ale nie opuszcza swojego stworzenia, zwłaszcza tak słabego i bezradnego. Zło co
prawda opanowało rządzących – służą mu władza, bogactwo, pycha i „mądrość” ludzka – ale wzywają pomocy i o
ratunek błagają cierpiący, mordowani, umierający w mękach głodu, tortur, strachu i niedoli. Oręduje Kościół wraz z
Królową nieba i ziemi, Matką naszą. Wciąż nowi męczennicy „zastawiają” ludzkość przed sprawiedliwością Boga, osłaniając siebie i świat cały Krwią Chrystusową.
Dlatego Pan, będąc sprawiedliwym dla winnych, okaże miłosierdzie swoje całemu stworzeniu – ocali ziemię, a
każdemu żałującemu gotów jest przebaczyć. Jest to ostatni czas głoszenia miłosierdzia Bożego. Siostra Faustyna jest
kamieniem węgielnym tego dzieła. Pan tak zamierzył, a ponieważ ofiarowała się Jego zamierzeniom jako ofiara zupełna, z pełnią oddania i zaufania i stała się okupem niejako za wszystkich, Chrystus, Pan nasz, ukochawszy ją
nieskończenie daje jej udział w zbawianiu świata przez cały czas życia ludzkości. Teraz jest pora najpilniejszej
potrzeby, aby ludzie uwierzyli miłosierdziu Bożemu, ponieważ na nic innego liczyć nie mogą.
23 II 1979r. Mówi ojciec Ludwik.
– Królestwo Chrystusa nie przypomina ziemskich. Ono opiera się na miłości Boga do nas i nas do Niego. W Jego
planach dla ludzkości służymy Mu wykorzystując wszelkie nasze możliwości, a ponieważ one są z Niego, więc są
nieskończone i nie ma dla naszej pomocy wam niemożliwości poza tą, którą stwarza wasza wola, jeśli nie jest poddana Bogu i oświecona Jego jasnością.
Siostra Faustyna wykonywała wolę Chrystusa przez całe swoje ziemskie życie, które stało się ofiarą całopalną i
złączone z Panem – kamieniem węgielnym Jego dzieła miłosierdzia w naszych czasach. Teraz, kiedy miłosierdzia
potrzebuje cały świat, kiedy wszystko co dobre słabnie i staje się bezsilne wobec wielkości zła, teraz jedyną waszą
nadzieją jest miłosierdzie Boże litujące się nad ślepotą ludzką i bolejące nad nieskończonymi cierpieniami bezbronnych i bezradnych najbiedniejszych Jego stworzeń, deptanych przemocą rozpasanego w bezkarności zła.
Do tych ludzi, także świeckich, którzy oddali swoje życie do dyspozycji – Bogu
Powiedz ludziom, niech nie gardzą i nie lekceważą słowa Bożego, by nie byli winni upadkowi tych słabych, do
których ono dojść powinno, by podtrzymać ich i nawrócić ku Jego owczarni. Nie jesteście bardziej kochani niż oni,
ale o wiele bardziej odpowiedzialni przed Panem, bo otrzymaliście o wiele więcej niż oni – za darmo, nie będąc lepszymi – a chcecie zatrzymywać miłosierdzie Pana, zakopując i kryjąc to, co przekazywać macie. Zapominacie, że do
służby potrzebującym Słowa powołał was Pan, a nie dla dogadzania wam w waszej próżności. Jego wszystkimi
darami zostaliście obdzieleni dla pomocy tym, którzy ich nie otrzymali. Ale dary Jego to ogień, to pochodnie gorejące,
które oświetlać mają wspólną drogę ku Niemu; kto je zatrzymuje dla własnego użytku, dla chwały własnej, tego
spopielić mogą. Przypominam wam przypowieść o talentach, a także to, że dary są i będą zawsze – Jego, więc w
każdej chwili dnia i nocy pamiętajcie, że dysponujecie Jego własnością. A On – to Miłość, Miłość darząca, uszczęśli-
70
wiająca, podtrzymująca, łaskawa, hojna i miłosierna; jeśli nie jest taką, nie z Boga pochodzi. Dlatego że nie jesteście
zdolni do takiej miłości (której sami pragniecie, o którą prosiliście wielekroć i którą On wam z miłości ku wam daje),
dlatego musicie iść z Nim w każdej sekundzie życia, z Nim i nigdy inaczej. Innego wyjścia dla was nie ma.
Pan traktuje was poważnie, bo Jego dziećmi jesteście, bytami duchowymi, nieśmiertelnymi, stworzonymi z Jego
natury (bo nic poza Nim nie istnieje). Jeżeli prosicie – otrzymujecie, czego pragniecie – daje wam, ale nie jesteście
niemowlętami: musicie rozumieć, o co prosicie. Do waszej dyspozycji Pan pozostawia największą energię
wszechświatów – swoją miłość. To dosyć, by ziemię przemienić w jednej chwili w królestwo Boże, jeśliby było w was
dość dobrej woli. O tę dobrą wolę służenia Panu musicie prosić, lecz trwając w Nim, stale i czujnie. Bez głębokiego
złączenia się z Chrystusem, szczerego, poufałego, pełnego ufności, pokory i uciszenia, bez słuchania Jego słów i
wykonywania ich, bez pragnienia zrozumienia Jego planów i Jego wskazówek – nie zrobicie nic, zmartwiejecie.
Łaski Boże, to pokarm niezmiernie posilny, dany dla pokonywania ciężkiej drogi, na trudy i wysiłki. Mówiąc
współczesnym językiem jest to „napęd rakietowy”. Co stanie się, jeśli go użyjecie do starego lub słabego motoru, np.
motocykla – rozsadzi go, zniszczy. To przenośnia, ale pamiętać musicie, że wasze życie z waszej własnej woli stało
się służbą (nie inną niż w trudnej i ciężkiej regule zakonnej, lecz różną). Tu regułą jest bezpośrednie kierownictwo
Pana – ku Jego celom, ku którym powołuje was każdego dnia. Warunkiem takiej służby jest (pomijając dobrą wolę)
słuchanie i posłuszeństwo rozkazom Pana. Ku temu musicie dążyć z całej mocy duszy. Lecz jeśli nie słyszycie w
danym momencie, jeśli nie wiecie od razu w danym przypadku, natychmiast...? Bardzo proste – działajcie tak, jak robiłby to Chrystus: z miłością, delikatnie, nie raniąc nikogo, czule i z całym zainteresowaniem, ponieważ Pan nasz nigdy
nikogo nie zlekceważył, a szanował w każdym dziecko Ojca – w celniku, jawnogrzesznicy, a nawet w zdrajcy, jakim
był Judasz.
Każde postępowanie inne od Chrystusowego psuje Jego plany, deformując Jego obraz w oczach ludzkich. Nie
tego chyba chcecie? I jeszcze jedno. On jest cierpliwy, przebaczający i bezgranicznie miłosierny także i dla was, ale
z wami dzieli się swoimi pragnieniami, uważa więc was za przyjaciół swoich. W przyjaźni konieczne jest zrozumienie
i wzajemna troska. Jeśli On troszczy się o was, kocha was tak niezmiernie i wciąż obdarza, wy z kolei powinniście
rozejrzeć się za tymi, których On kocha szczególnie. Bo kocha cały świat. O tym mówią słowa Pańskie po to, aby
łatwiej było odnaleźć obiekty troski Pana naszego i dać im słowa otuchy, zachęty i czyny miłości (Mt 25, 35-36).
Służba Bogu nie może być połowiczna lub byle jaka
10 V 1982r. Mówi ojciec Ludwik.
– Pragnęlibyśmy, abyście wszyscy zaczęli żyć pełnią życia z Panem. Wtedy, rzecz naturalna, rozwijają się wszystkie dary, w które Pan was zawczasu uposażył lub które w miarę zdolności przyjęcia ich będą wam dane – dla lepszej
służby a przecież tego chcemy wszyscy prawda?
Smutno jest widzieć, jak ograniczacie się z lęku przed nieznanym. Zostając przy tym, co już znane i uznane,
ograniczacie moc działania Pana i zubożacie się, a przez to umniejszacie bogactwo i rozmach rozwoju całego ludu
Bożego. Tak jest, niestety, przy czym lęk przed „nowym”, a w rzeczywistości przed życiem w pełni chrześcijańskim,
owocnym, radosnym, ale zobowiązującym do wzmożonego wysiłku, istotnie służebnym, wciąż rosnącym ku Bogu –
ów lęk osłaniacie wiernością tradycji, ascezą (unikanie sensacji i „ekscesów”), przywiązaniem do reguły itp.
Zależnie od sumienia zawsze wytłumaczenie się znajdzie, ale prawdą jest kryjąca się, nie tylko w laikacie, oziębłość, brak miłości prawdziwej, a więc rosnącej, poszukującej zbliżenia z Bogiem przez wszystkie dostępne środki
i drogi.
Drugą bolesną przyczyną jest brak ufności. Nie możecie zawierzyć Panu na tyle, aby przypuścić, że On ufającego
nie zawiedzie, że On żyje w was, czuwa i strzeże przed zbłądzeniem, że On daje dobre dary dzieciom swoim. To jest
ten najciemniejszy grzech dzisiejszego pokolenia: brak zawierzenia, życie „na własną rękę” wedle własnej woli i
rozumu – nawet w służbie Panu.
Dlatego wy – proszę, mów to wszędzie – starajcie się żyć całkowicie „z ręki Boga”, w każdym dniu i sytuacji oddawajcie Mu swoją wolę i usiłujcie Mu ufać zawsze. Proście za siebie i innych. Los naszego narodu zależy teraz od
waszego ufnego podporządkowania się Jego woli co do was, od waszego przekonania, że On o wszystkim wie i
wedle swej woli i planów dopuszcza „dobro” i „zło”. A nic nie dzieje się przypadkowo; zapewniam cię, że żadna „polityka ludzka” nie triumfuje bez Jego zezwolenia. On jest obecny we wszystkich waszych „nieszczęściach”, kształtując
was przez nie, oczyszczając i wypróbowując – bo taki jest właśnie przebieg życia ludzkiego, a i narodowego, wtedy
kiedy On raczy sobie wybrać któryś z nich dla swego szczególnego celu.
Służba Bogu nie może być połowiczna lub byle jaka i wymaga pełnego poświęcenia się, jeśli ma być owocna, lecz
nie jest wtedy smutna, żałosna, nieszczęśliwa, a przebiega w pełni szczęścia, radości, przyjaźni z Bogiem i z Jego
wyraźnym działaniem. Rozważ sobie w kontekście tego, jak Pan ratuje was z pułapek i knowań. Oddawajcie Mu
71
siebie i kraj, proście za innych, przepraszajcie za wspólne winy i żyjcie wedle jego wskazań, a On was nie opuści i
wyprowadzi z niewoli.
Pan chce przestawać z każdym
Wracam do twoich pytań. Myślisz o objawieniach prywatnych ś.p. p. Anny B. W przeważającej części są
prawdziwe, zwłaszcza nauki Pana. Mogą one pomóc ludziom o podobnej do niej psychice i dlatego przydałoby się
ich ogłoszenie.
Pan nasz chce, aby takie rozmowy z Nim, przez które On doprowadza ludzi do świętości – każdego indywidualnie
i stosownie do jego natury – były wiadome, gdyż one ośmielają was do szukania Go w swoim życiu i słuchania Go.
Chrystus Pan pragnie, aby wiadome było, że On chce przestawać z każdym, nie tylko z „duszami wybranymi”; dlatego
teraz specjalnie często zwraca się do ludzi świeckich, zwyczajnych, niczym się nie wyróżniających. Pan nasz od
każdego człowieka pragnie odwzajemnienia miłości.
Sądzę, że należałoby zająć się opracowaniem tego „pamiętnika duszy”. Wiem, że trudno ci jest zrozumieć jej psychikę, ale Bóg rozumie każdego z was, bo On sam was wyposażał na życie, a potem wedle tego wyposażenia
prowadzi. Ty nie musisz być podobna do niej – przeciwnie, masz być sobą – ale twój stosunek do Pana powinien być,
i może, równie bliski, codzienny, zwyczajny. Proś o to.
Pragniesz wiedzieć, czy ona (A. B.) jest tutaj. Tak, oczywiście. Przecież pragnęła być z Panem i starała się o to.
Czyż zdarzyło się kiedyś, żeby On takie pragnienia odrzucił?
JEDYNYM SCHRONIENIEM JEST MIŁOŚĆ PANA
(Kto żyje w Miłości, wydziera złu wciąż nowe przestrzenie)
1–3 VI 1982r. Po mojej refleksji nad własną niewdzięcznością za dary Boże i nienasyceniem „włącza się” ojciec
Ludwik.
– Masz rację, ale już Augustyn to zauważył, że człowiek „nie mieści się w sobie”. Jego głód sięga innych wymiarów
i zaspokojenie znajduje dopiero w miłości Boga. Jeśli jednak zaufa zupełnie (tak jak powinien) miłości Boga do siebie
– żyje w niej, już świadomie, tu u was.
– Łatwo to powiedzieć, jak się już jest tam i wszystko rozumie się jasno.
– Tak, rozumiem cię: chcesz powiedzieć, że tam, czyli u nas, każdy jest bezpieczny, chroniony, otoczony miłością,
pewny jej na zawsze, u was zaś miłość Boga przed niczym nie chroni. Tak sądzisz? Chroni ona nie tylko każdego z
was, ale cały świat i ludzkość przed zgubą. Każdy wasz oddech, każda myśl, każdy odruch miłości jest Bogu wiadomy,
jak matce ruch jej nie narodzonego jeszcze dziecka. Bo tak naprawdę rodzimy się dopiero tu, Bogu na chwałę. Miłość
Bożą posiadacie też w pełni, chodzi o to tylko, abyście wyszli z niemowlęcego pragnienia bycia głaskanym, pielęgnowanym, całowanym i pieszczonym, i stali się zdolni do odpowiedzi Bogu. Partnerami swymi nas uczynił – pragnie
odpowiedzi. Chce Pan nasz, abyście świadomie i dobrowolnie decydowali o sobie, ale pragnie naszej miłości od
każdego i zawsze, jak matka od dziecka, chociaż jej nie żąda i o nią się nie upomina.
Jeśli myślisz o „atmosferze ziemi”, masz rację. Tu istnieje i działa zło; nie samodzielnie i wszechwładnie, bo Bóg
nie dopuszcza tego, ale poprzez każdego z was. To, co nie jest w was nasycone Bogiem, poddane mu, poddane
miłości bezinteresownej, nie jest niczyje: tu władzę obejmuje lub może w każdej chwili objąć duch zła i nienawiści.
Chrystus Pan ten teren „niczyj”, pole polowań na was nazywa „światem”. Mylą się ci, którzy sądzą, że schronieniem
są klasztory, pustelnie, odsunięcie się od „świata”. Jedynym schronieniem jest miłość Pana. Kto w miłości żyje, może
bezpiecznie chodzić w „świecie”; mało – może walczyć i zwyciężać. Kto żyje w Miłości, wydziera złu wciąż nowe
przestrzenie, wprowadza Pana na tereny dotąd przez Niego nie zdobyte. Potrzebują one bowiem widomego
świadectwa. Wy nim od wieków jesteście, coraz to nowi dla nowych pokoleń. Czy nie widzisz piękna tej walki i cudu
żywej obecności Boga w was? Czy to cię nie zachwyca? Czyż może być piękniejsze pole działalności człowieka?
O Polsce –
„teraz jesteście odpowiedzialni za to, czy ocalone zostaną wartości najwyższe: dobra moralne”
Stany, które przechodzicie teraz wszyscy, są znane życiu wewnętrznemu, jak kamienie na drodze, o które już
wielu przed wami otarło sobie nogi, potknęło się, a nieraz i ciężko pokaleczyło; ale też podniosło się i poszło dalej,
jak i wy pójdziecie.
Napór duchów zła i nienawiści jest zawsze tym silniejszy, im słabszy jest człowiek. Teraz hulają one po Polsce,
obiecując sobie wiele zdobyczy, a jednak zawiodą się, bo Pan nasz tym bardziej zasila was swoją mocą, im słabsi i
bardziej bezradni jesteście. Według ludzkich kryteriów ocena rzeczywistości w Polsce jest zła, dla wielu rozpaczliwa
i beznadziejna. Co w takich sytuacjach czynią ludzie, robią i obecnie. Jedni porzucają natychmiast kraj biedny, inni
gromadzą co tylko mogą dla siebie, wielu widzi okazję do rabunku i robi to. Wyobraźcie sobie, że pali się wasza
72
kamienica. Działania ludzkie będą podobne, ale zawsze znajdą się też inni, którzy płomienie gaszą, nie tylko zaprawieni do tego fachowcy, ale i ochotnicy. Od tego, jak cenią palący się dom, zależy, ilu ich stanie do ratowania.
Pali się Polska, może zginąć, jeśli nie staniecie w jej obronie. Porzucając przenośnie, zginąć może to, „co Polskę
stanowi” – jej własna hierarchia wartości moralnych oparta w całości na uznaniu Boga; wtedy reszta rozsypie się jak
próchno. Do was należy ocalenie całego domu, a nie wyciąganie zeń swojej własności lub uciekanie z ukradzionym
dobrem, którym są: prawie darmowa nauka i studia wyższe, jeśli się społeczeństwu po ukończeniu ich nie służy, a
także wycofanie się psychiczne do odgrodzonego azylu własnych, możliwie przyjemnych spraw.
Bóg liczy na was, tych, którzy uznają Go swoim Panem. Zasila was, wspomaga i w miarę waszej odwagi, miłości
i ofiarności kieruje w miejsca, gdzie staniecie się najpotrzebniejsi.
Nakreśliłem panoramę bitwy, terenu Polski, na którym decyduje się los milionów ludzi, bo i przyszłych pokoleń.
Teraz wy jesteście odpowiedzialni za to, czy ocalone zostaną wartości najwyższe – dobra moralne. Ale to są już
dobra Pana naszego złożone w waszym kraju. Dlatego walczycie o skarby Boże.
Uwierzcie, że cierpienia są lekarstwem duszy i nigdy Pan nie daje ich bez przyczyny
15 I 1983r. Mówi ojciec Ludwik.
– Przypominam, że podstawą stosunku Bóg – człowiek jest synowskie zawierzenie Ojcu i pełne zaufanie do Jego
dla nas miłości i miłosierdzia, które nam Syn, Jezus Chrystus, objawił jasno. Trzeba zawierzyć i ufać bezgranicznie
Temu, który życie swoje dał za każdego z nas. Ufność ta obejmuje nie tylko każdego z was osobiście, ale powinna
opierać się na pełnym zaufaniu w Jego prowadzenie i opiekę nad każdym człowiekiem w życiu i śmierci. Musicie
silnie uwierzyć, że ten, który umiera, umiera w czasie i usposobieniu dla niego najlepszym, że żadne zewnętrzne objawy fizyczne – maligna, skleroza, brak przytomności – nie dotykają ducha ludzkiego, a cierpienia są lekarstwem
duszy i nigdy ich Pan nie daje bez przyczyny. Nie tylko oczyszczają człowieka, ale mogą być jego jedyną szansą na
zyskanie miłosiernego przebaczenia Boga; mogą obudzić wyższe – zagłuszone przez złe życie – wartości ducha,
zniszczyć mur egoizmu, oderwać od obłędnej pogoni za ułudą, np. kariery, władzy, posiadania itp., i zwrócić ku
prawdzie, nawróceniu, pojednaniu z Panem.
Cierpienia ofiarowane Bogu mogą ocalić od zguby cały świat, a nie tylko pojedynczych ludzi, zaś ofiarowującego
je przywieźć natychmiast w ramiona Boga. Dla wielu daje je Pan jako dar męczeństwa – braterstwo z Jezusem w konaniu i śmierci; tak jak inni zawierają je przez ubóstwo, życie ukryte bez skarg i narzekania, służbę samarytańską,
życie bezdomne (porzucenie wszystkiego, co bliskie i drogie sercu), życie w posłuszeństwie i modlitwie, głoszenie
słowa Pana i posługiwanie Mu. Kościół przez wieki powtarza i spełnia w swoim Ciele Mistycznym żywot ziemski
Boga-Człowieka (bo w Jego naturze boskiej jest on nieskończony, tak jak nieustająca jest ofiara śmierci Chrystusa
Pana za rodzaj ludzki).
Bóg sam przyjął naturę ludzką, by odkupić znieprawionego człowieka, ale Kościół – lud Boży – w całości swojej
podąża śladami Pana, aby nieustannie upodabniając się do Niego przekraczać bramę królestwa i jednoczyć swe
drobne, ludzkie wysiłki z gorejącą Obecnością we wspólnej spełnionej miłości.
Jest to droga jedyna, wskazana nam całym życiem Jezusa Chrystusa, droga odzyskanego synostwa, wiary,
ufności i miłości.
Każdy z was przyspiesza budowę królestwa Bożego lub ją opóźnia
25 IX 1983r. Mówi ojciec Ludwik.
– My nie jesteśmy świadomi stanu waszych sumień. Tylko Bóg zna je dogłębnie i w pełni. Jesteśmy przy was,
znamy wasze kłopoty, niedostatki i cierpienia, ale głębia waszych dusz jest miejscem spotkania z Bogiem i tylko On
może swoje własne stworzenie zrozumieć i wytłumaczyć. Nie śmielibyśmy próbować wglądać w tajemnicę porozumienia pomiędzy Bogiem a każdym z was.
Wiem, co myślisz do nas i o nas, bo myśl jest mową. Wiem o wszystkim, co piszesz, mówisz i myślisz o naszych
wspólnych pracach i o wszystkim, co dotyczy naszej współpracy teraz i w przyszłości. Lecz twoja wolna wola może
– jeśli zapragnie tego – zmienić nasze plany i odrzucić współpracę. Każdy z was przyspiesza budowę królestwa
Bożego lub ją opóźnia.
Pan dał nam, ludziom, wolność prawdziwą, pełną i nie narusza jej nigdy. Nawet gdy wy oddajecie Jemu swoje
życie, gdy oddajecie się „w niewolę Maryi” – musicie chwila po chwili tę decyzję potwierdzać, ponieważ żyjecie w czasie teraźniejszym, a oddanie stało się przeszłością. Każda chwila jest nowym czasem i można w niej swoją decyzję
potwierdzić lub cofnąć.
Przez stałe praktykowanie wyboru pozytywnego utrwala się i umacnia w was trwałość decyzji oddania się Bogu
i może wreszcie stać się predyspozycją stałą. Wtedy dopiero Pan nasz może liczyć na was; i taka formacja duchowa
73
jest powinnością każdego człowieka, jego dojrzałością duchową.
Powierzaj się Maryi
Wiesz o tym, że prawdziwa walka duchowa toczy się o to, byśmy stali się rzeczywiście – Jego własnością, Jego
odzyskanymi dziećmi, świadomie i gorąco oddanymi Ojcu. Jedyną, która od chwili poczęcia była własnością Pana z
całej mocy woli i serca, była Maryja Panna – najpiękniejszy kwiat rodzaju ludzkiego.
Ona pomaga teraz każdemu i zawsze, gdy się Ją wzywa. Musisz być całkowicie pewna, że jesteś słyszana i że
Matka natychmiast z pomocą ci pospiesza. Zaś pomoc Jej kruszy wszelkie pęta i przerażeniem napawa złe duchy,
nawet najpotężniejsze.
Powierzaj się Maryi stale sama, a także oddawaj Jej innych ludzi.
Koniec części drugiej
74
75