2005
Transkrypt
2005
Stan Tymiński Polska służalczość starej daty Nie tak dawno odbył się w Polsce protest polskich nacjonalistów oburzonych tekstem, opublikowanym w „Gazecie Wyborczej”. W „Gazecie”, sławnej zresztą ze swego antypolonizmu, znalazł się niezwykle krytyczny tekst dotyczący Romana Dmowskiego, napisany przez polskiego profesora narodowości żydowskiej Pawła Śpiewaka. Dmowski oczywiście nigdy nie był specjalnym fanem Żydów, stąd nie ma się co dziwić, że profesor z Uniwersytetu Warszawskiego napisał to, co napisał. Tekst stał się przysłowiową płachtą na byka łączącą zwykle konkurujące ze sobą polskie grupy nacjonalistyczne, które jak jeden mąż atakowały prof. Śpiewaka. Mimo że przekroczył on oczywiście granice etyki dziennikarskiej, nie było żadnego powodu, aby jego tekstowi nadawać tyle rozgłosu i tyle ważności. Są przecież w Polsce dużo ważniejsze sprawy, którymi pilnie należy się zająć. Niestety uwaga wielu Polaków wciąż koncentruje się na duchach Dmowskiego i Piłsudskiego, którzy zresztą do samej śmierci nie mogli dojść do porozumienia. Dotyczy to szczególnie polskich nacjonalistów, którzy wciąż starają się wprowadzić w życie doktryny polityczne, stworzone przez tych sławnych polityków prawie trzy czwarte wieku temu! Niestety nacjonaliści, z natury albo endodynamiczni albo endostatyczni, mają osobowość o słabej motywacji i niewielkich umiejętnościach poznawczych. Boją się niezależnego myślenia i dostosowywania do nowoczesnego świata. Ich głównym motorem działania jest zdobycie pozycji dominującej w celu wprowadzenia starych, nacjonalistycznych i religijnych wartości. Dobrym przykładem tego typu osobowości jest lider LPR Roman Giertych i jego ojciec Maciej, agresywni nacjonaliści pragnący za wszelką cenę chronić interesu swojego własnego podwórka. Ich relatywnie wysoka pozycja w polskiej polityce powoduje, że narzucają oni swoje stereotypowe myślenie szerszej rzeszy ludzi. Ich osobowości dają im jednak bardzo małe szanse na sukces polityczny, gdyż nie potrafią się oni dostosować do nowoczesnego świata, ani nie mają wystarczającej elastyczności, aby radzić sobie ze złożonością współczesnych problemów. Myślą przy pomocy przestarzałych pojęć i stereotypów, co wyklucza poszukiwanie kreatywnych rozwiązań. Z tego jednak powodu takie stare doktryny, jak Dmowskiego wciąż mają dla nich taką ogromną wartość. Nigdy nie poznałem w Polsce żadnej nacjonalistycznej grupy, która byłaby w stanie zbudować jakąś kreatywną i realistyczną strategię działania. Nie zobaczyłem niczego, co wyglądałoby na jakiś sensowny plan przeciwstawiający się czerwonym złodziejom, dominującym w polskiej polityce i polsko- żydowskim grupom interesów (finansowanym z zagranicy), których zresztą polscy nacjonaliści winią za wszelkie, istniejące w Polsce zło. Typowe spotkanie polskich nacjonalistów nie ma na celu wypracowania strategii dla Polski, ale przypomina raczej plotkarska pogadankę na temat Żydów. Wygląda na to, że nacjonalistyczne grupy rywalizują ze sobą na temat tego, kto wie więcej na temat tej mniejszości w Polsce. Po pewnym czasie obserwacji działań wyżej wymienionych organizacji przestałem nazywać je nacjonalistycznymi, a zacząłem ich zwać “towarzystwem milośników Żydów”, bo tak się tym tematem interesują, że zdają się wiedzieć o nich więcej niż oni sami o sobie. Z tego właśnie powodu nie mam zamiaru dołączyć do żadnej z organizacji polskich nacjonalistów, mimo że niejedna wystosowała do mnie takowe zaproszenie. Przecież ich nie interesuje wzmocnienie Polski i dbanie o jej przyszłość, ale tkwienie w odległej przeszłości. Polska ma szansę na wzrastanie tylko, jeśli będzie realizować spokojną strategię opartą na solidnych zasadach kompatybilnych z jej międzynarodowymi i narodowymi interesami. Nic dobrego nie przyniesie nam krytykowanie Żydów, tym bardziej, że oni nie są główną przyczyną biedy w Polsce. Polacy są głównymi winowajcami własnych problemów: bezrobocia, niskich zarobków, utraty narodowych surowców, korupcji, zniszczenia systemu opieki zdrowotnej. Manipulowanie Polską przez obce rządy i antypolską prasę to kara za polskie tchórzostwo, brak jedności w działaniu i niemoc w poparciu własnych liderów i organizacji politycznych. Spadek głosujących w wyborach jest jasnym dowodem na to, że Polacy są rozczarowani samymi sobą i nie wierzą w żadną pozytywną zmianę, mogącą się zdarzyć w demokracji. Mimo że prawdą jest, że czerwoni baronowie poprawili w przeszłości kilka wyborów na swoją korzyść, brakuje im odwagi na to, aby fałszować je całkowicie. Boją się międzynarodowej opinii na tyle, że nie byliby w stanie uparcie tkwić przy swoim. Jednak, aby wygrać dane wybory, podstawowa praca musi zostać wykonana na długo przez nimi. Chodzi o zebranie ogromnych funduszy na działanie zwycięskiej partii. Nawet na tym poziomie można zwyciężyć czerwonych baronów, którzy struchleją przez ogromną sumą przygotowaną, aby ich zwalczyć. Niestety większość Polaków myśli o wyborach w najlepszym wypadku dopiero w tedy, kiedy trzeba pójść zagłosować. W ten sposób Polska nie ma szans na wyjście z biedy i jedynym rozwiązaniem jest modlitwa do Boga. Miesiąc temu jedna z moich córek zapytała mnie, dlaczego w amerykańskich i kanadyjskich programach telewizyjnych nazywa się Polaków mięczakami (wimps). Najpierw zatkało mnie i nie wiedziałem, co powiedzieć. Potem pomyślałem o tym, co mogą o nas myśleć poszczególni przedstawiciele innych narodów widząc, jak marudzimy i wciąż narzekamy na stan naszej ojczyzny. Oczywiście mogą mieć wrażenie, że jesteśmy mięczakami i potem mówić o tym głośno. Nie da się ukryć zbyt długo prawdy o nas samych. Podobnie było w przypadku tradycyjnej polskiej służalczości, która wyszła na jaw ustami José Borrella, szefa Parlamentu Europejskiego, który mówił on o naszym udziale w okupacji Iraku. Odpowiedzią polskich członków Parlamentu Europejskiego była ostra krytyka jego osoby i odmowa zjedzenia z nim obiadu. Wstydźcie się Polacy! Oczywiście Roman Dmowski, mimo różnic z Józefem Piłsudskim był wielkim człowiekiem, lojalnym i szczerze oddanym Polsce. Prawda jest jednak taka, że BYŁ wspaniałym politykiem dawno, dawno temu. Dziś potrzebujemy bronić i koncentrować się na współczesnych liderach po to, aby p. Burrell zamiast oskarżać nas o służalczość, mógł nas chwalić za postęp i odwagę. Przecież nie chcemy być nazywani mięczakami i nie chcemy przynosić wstydu naszym synom i córkom. Oni powinni być z nas dumni! Toronto, January 15, 2005 www.rzeczpospolita.com przekład: ND Stan Tymiński Miliony tajnych współpracowników Od niedawna krąży w Internecie spis nazwisk, który przez niektórych został nazwany listą tajnych współpracowników czy agentów. Każdy może do niej dotrzeć i odszukać tam siebie, swoich przyjaciół, nauczycieli, czy szefów. Niestety na liście nie figurują dane personalne tajnych współpracowników po 1989 r. A szkoda bo dopiero potem miałem z agentami najwięcej kłopotów. Moi polityczni wrogowie wielokrotnie oskarżali mnie o bycie agentem KGB, UB, SB, a nawet o współpracę z Muammarem Kadafim z Libii. Niestety niewielu próbowało oczyścić mnie z tych fałszywych oskarżeń. Nawet kiedy zaoferowałem nagrodę miliona złotych dla osoby, która udowodni, że byłem jakimkolwiek agentem pracującym przeciwko Polsce i Polakom nie znalazł się nikt, kto spróbowałby tego dowieźć. Pomimo tego nadal wielu Polaków myśli, że na pewno jestem jakimś agentem, i że nie można mi ufać. Taka jest wola i siła postkomunistycznych mediów. 4 lutego 2005 r. Zwróciłem się do IPN w calu uzyskania dostępu do mojej „teczki”. Kiedy ją otrzymam, będę już mógł na zawsze pozostawić sobie ten milion i cieszyć się z udowodnienia, że zawsze sprzeciwiałem się opresji i ciemiężeniu ludzi, nawet wtedy, kiedy moi wrogowie oferowali mi pieniądze za połączenie z nimi szeregów, i kiedy strachem przegonili wielu moich zwolenników. W całym tym zamieszaniu związanym z listą agentów warto wspomnieć, że po wojnie tylko członkowie PZPR (powstałej w 1948 r.) mogli sprawować kierownicze stanowiska w przedsiębiorstwach i administracji państwowej. Ludzie, którzy tam pracowali na niższych stanowiskach mieli więc partyjnych zwierzchników, czyli byli często zmuszeni do współpracy z nimi. Dzisiaj mamy analogiczną sytuację. „Mafia” dawnych kierowników jest dzisiejszą niekwestionowaną elitą biznesu, którą de facto reprezentują politycy z pierwszych stron gazet. Przejście z komunizmu do kapitalizmu w Polsce miało zagwarantować lepsze życie wyżej wymienionym elitom, a nie pracownikom, robotnikom czy rolnikom. Ta druga grupa historycznie miała zresztą nierealistyczne oczekiwania i domagała się lepszych płac, dłuższych wakacji i nieograniczonej opieki zdrowotnej, czyli właściwie budowania raju na ziemi. A tego, czego im naprawdę brakowało to wyłonienia liderów, którzy mogliby prawdziwie i lojalnie reprezentować ich w negocjowaniu prawdziwych wartości w realnym świecie postkomunistycznym. Owa internetowa lista otwiera puszkę Pandory rozliczeń. Jest jednak także inna rzecz, którą Polacy winni sobie uzmysłowić. Wielu z nich współpracowała i nadal współpracuje z postkomunistami pracując dla obecnego rządu, głosując na SLD, czy nawet pozwalając im wciąż okradać kraj. Taka bierna postawa składa się na przyczynę tego, dlaczego Polacy nadal są biednym narodem. Wielu z nich przecież nadal pracuje u szefów, którzy niegdyś należeli do partii, trzyma pieniądze w postkomunistycznym banku, ogląda eks-komunistyczną telewizję, czy dostaje paszport w urzędach wypełnionych postkomunistycznymi urzędnikami. Niestety taki jest los ludzi, którzy tylko gadają, a nie robią niczego, aby zmienić swój los. Skazani są na tkwienie w takich układach, często nie rozumiejąc czy nie dbając nawet o zrozumienie w czyich pozostają rękach. Zwycięstwo wymaga poświęceń, pracy, determinacji i dobrych liderów. Nawet najszczersze chęci nie wystarczą, aby wygrać wybory, i żeby potem wyzwolić siłę witalną społeczeństwa. W miarę jak zbliżają się w Polsce kolejne wybory otrzymuję coraz więcej listów z zapytaniem, czy będę startował w wyborach. Odpowiadam zawsze tak samo, że chciałbym, jeśli Polacy są gotowi je wygrać. Nie chciałbym już nigdy być w sytuacji jaka spotkała mnie w 1990 r. , kiedy to zwycięstwo było tak blisko i kiedy zostałem sam na placu bitwy. Niestety ludzie, którzy początkowo mi zaufali przestraszyli się swoich postkomunistycznych szefów. Słabi ludzie nie mogą być szczerzy. W ten sposób wygrała „mafia” kierowników, których nota bene nie znajdzie się na IPNowej liście z Internetu. Poprzez ostatnie 15 lat, czyli od czasu najważniejszych wyborów, ten hierarchiczny układ bogatych postkomunistów i zabiedzonej reszty społeczeństwa tylko się wzmocnił i dziś rozmontowanie tej drabiny pociągnęłoby za sobą dość tragiczne konsekwencje. Gdyby tak się stało, upadłby system emerytalnorentowy, bezrobocie jeszcze bardziej by wzrosło aż do astronomicznych proporcji. System opieki zdrowotnej kompletnie by się załamał. Nie mówiąc nic o budżecie i inflacji. To wszystko oczywiście nie znaczy, że Polska nie ma niczego przed sobą, i że powinna darować sobie przyszłe wybory. Jeśli tak zrobi, zapłaci za to bardzo wysoką cenę . Podatki wzrosną jeszcze bardziej, korupcja także wzrośnie, wolności cywilne zostaną jeszcze bardziej ograniczone aż do tego stopnia, że ludzie będą się bać swobodnie wypowiadać. Nikt oczywiście nie chce powtórki z historii i nie ma zamiaru oddać władzy w ręce Millera, Kwaśniewskiego, Wałęsy czy Mazowieckiego. Najwyższy czas na prawdziwe wybory właściwego przywódcy, który pomoże Polsce wejść na drogę wzrostu. Lista agentów nie przysłuży się do tego, ale raczej zmiana wyborów na bezpośrednie większościowe. Obecny system wyborów proporcjonalnych jest najpewniejszym sposobem do utrzymania przy władzy i ciągłej kontroli. postkomunistycznej „mafii” . Niestety wciąż w Polsce nie ma doświadczonych przywódców, aby zastąpić setki tysięcy postkomunistycznych kierowników rządzących publicznymi przedsiębiorstwami czy rządową administracją. Dlatego muszą być oni kontrolowani przy pomocy specjalnego urządzenia w formie imadła. Z jednej strony przez prezydenta i członków parlamentu, a z drugiej przez elektorat. Celem takiego systemu specjalnego ucisku nie jest ciemiężenie postkomunistów, ale wymuszenie na nich uczciwości i eliminacja korupcji, a tym samym opanowanie czerwonej plagi. Za sześć miesięcy kolejne wybory, a optymistycznych znaków na niebie jakoś nie widać. Nie ma liderów i nie ma zbiórki funduszy na jego poparcie. Czyżby i te kolejne wybory miały zostać stracone? Być może stanie się coś dramatycznego i los Polski zostanie zmieniony, inaczej Polska może dalej iść drogą do trzeciego świata. Najwyższy czas, aby Polacy przestali się bać własnego rządu i własnego cienia i zdecydowanie powalczyli o swoją przyszłość. Lista komunistycznych agentów nie zmieni przyszłości Polski, ale odważni ludzie gotowi wyzwolić swoją ojczyznę. 15 lutego 2005 www.rzeczpospolita.com 25 lutego 2005 Agent 001 23-lutego 2005 roku czynny poseł III-ej RP, były Premier Leszek Miller porzucił Sejm i pojechał na cztery miesiące do Instytutu Wilsona w stolicy Stanów Zjednoczonych. Oficjalny powód jego wyjazdu to praca naukowa. Kiedyś za czasow komunizmu w Polsce Miller jeżdzil do Moskwy, dlaczego teraz pojechał do Waszyngtonu? Wyjazd czynnego posla do obcego mocarstwa (a szczególnie byłego Premiera) byłby niedopuszczalny w takich krajach jak Anglia, Francja czy Niemcy bo te kraje mają wysokie moralne zasady demokracji. To nie ważne czy wyjazd jest do przyjaznego czy wrogiego mocarstwa bo każde mocarstwo ma swoja agendę i swoje interesy w Polsce. Polityk żadnego demokratycznego kraju nie działa sprzecznie z Racją Stanu. Przyjrzyjmy się uważnie jaka to instytucja zaprosiła Millera na cztery miesiące do Waszyngtonu. Instytut (http://wwics.si.edu/) mianowany imieniem byłego prezydenta Woodroffa Wilsona zaprasza „ważne” międzynarodowe osoby w celu formulacji opinii na temat danego okręgu świata. Jedna trzecia kosztów tej instytucji pokrywa amerykański rząd. Czołową rządową działaczką tego instytutu jest obecna szefowa State Department Condoleezza Rice. Można więc powiedzieć ze Miller porzucil mandat poselski w Polsce aby przez cztery miesiące pracować dla rządu USA. Nasuwa sie pytanie jaka z tego będzie korzyść dla demokratycznej Polski? Jeśli ktoś tu nie widzi nic złego niech mnie piorun trzaśnie. Osobom niepoinformowanym przypomnę ze Leszek Miller przez wiele lat był Sekretarzem komunistycznej Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej i jako taki częstym gościem w komunistycznej wrogiej nam Moskwie. Po 89 roku szef i poseł postkomunistycznej Partii SLD, często zwany hersztem mafii czerwonych baronów. Publicznie oskarżony o przyjęcie od Moskwy pieniędzy na działalność polityczną w Polsce. Po dwóch latach jako premier zmuszony do odejścia ze stanowiska z powodu niskiej popularnosci w sondażach opinii publicznej. Jeden z najbardziej znienawidzonych ludzi na scenie politycznej w Polsce. Dlaczego ten człowiek nagle stal sie ulubieńcem Waszyngtonu na wiosnę w 2005 roku? Nie on jeden jest szkolony w USA. Inni post-komuniści tacy jak obecny Marszalek Sejmu Włodzimierz Cimosiewicz, Premier Marek Belka czy tez Leszek Balcerowicz też byli szkoleni w USA jeszcze przed 89 rokiem – wszyscy wiemy z jakim pożytkiem dla Polakow. Nie znamy amerykańskich planów i zamierzeń ale możemy snuć domysły. Jeden z nich to fakt ze rok 2005 jest rokiem wyborów prezydenckich i parlamentarnych w Polsce i być może Amerykanom zależy aby przyjazna im post-komuna nie przegrała obecnych wyborów. Pamiętamy pomoc Clintona w celu wyboru Jelcyna w Rosji oraz pomoc ojca Busha oraz jego prawej ręki Cheney dla Wałęsy w wyborach w 90 roku. Jeśli skorumpowani post-komunisci sromotnie przegrają w tym roku wybory, co im sie słusznie należy, Polska jak Hiszpania zdecydowanie wycofa swoje wojsko z Iraku. Z innej beczki, skonsolidowana demokratyczna Europa nie jest zbyt przyjazna pazernym Stanom Zjednoczonym a ogłupiala i oszołomiona Polska obecnie jest członkiem EU. W Polsce scierają się obecnie agentury Niemiec i USA. A więc Polska stanowi cos w rodzaju konia trojańskiego dla Amerykanów, którym trudno jest znależć bardziej lojalnego kooperanta niż Miller i jego SLD. Już w latach 70-ch ówczesny Sekretarz PZPR Mieczysław Rakowski był przyjażnie przyjmowany w Waszyngtonie i od tego czasu istnieje dziwna przyjazń między kapitaslistami w Ameryce i skorupowaną Komuną w Polsce. Polska politycznie prowadzona przez SLD jest najbardziej lojalnym reprezentantem interesów USA w zjednoczonej Europie. Leszek Miller mimo pozorowanych niesnaskow z Aleksandrem Kwaśniewskim jest jego najbliższym przyjacielem i poplecznikiem. Kwaśniewski nigdy by nie został Prezydentem bez poparcia Millera oraz USA. Amerykanie nie mogli „złapac” lepszego czlowieka na spytki i formulacje swego programu dla Polski – znienawidzony przez Polaków Leszek Miller, wspólnik Kwacha wszystko im da i powie. A więc w roku wyborczym normalni ludzie, którzy mają dość rządów czerwonych agentów i marzą o prawdziwej demokracji z ordynacją JOW mają przeciw sobie rekursy „przyjaznego” mocarstwa które jest partnerem post-komuny. Żadna niezależna polska patriotyczna organizacja polityczna nigdy nie dostała z Waszyngtonu popracia ani pieniędzy na finansowanie swojej działalnosci. Post-komuna ma swoje postPZPR majątki i Kulczykowe pieniądze i dodatkowo ogromne wsparcie rządu USA. Jesli ktoś dalej wierzy w demokrację w Polsce to musi być chora osoba, która czyta tylko „Trybunę” i „Gazetę Wyborczą”. Jedynie zdecydowana siła woli i ogromna determinacja ludzi w walce o swoja przyszłość może przełamac ten kapitalistyczno-komunistyczny krwiożerczy układ, który spija żywotnosc naszego narodu. Zdrada „naszego” posła Leszka Millera utwierdza moje przekonanie że do żadnego post-komunisty nie można mieć zaufania. Stan Tyminski www.rzeczpospolita.com 15 marca 2005. Wybór prezydenta dla Polski Wraz ze zbliżającymi się wyborami w Polsce, niektórzy ludzie pytają mnie, czy raz jeszcze pojawię się jako kandydat na prezydenta. Na te wyraźne zainteresowanie tych właśnie osób, chciałbym wyjaśnić, jaka jest moja pozycja w tej sprawie. Brałem udział w historycznych wyborach prezydenckich w 1990 jako kandydat niezależny. Dla sprecyzowania: nie otrzymałem żadnego finansowego wsparcia od żadnej osoby ani żadnej organizacji prywatnej i mimo tego oficjalny rezultat mojego startu to cztery miliony oddanych głosów w dwóch turach. Nawet te przegrane w drugiej turze wybory miały inny, ważny wymiar. Pozwoliły nagłośnić zjawiska korupcji w procesach prywatyzacyjnych, spekulację polskim złotym, czy bagatelizowanie zjawiska bezrobocia. Polacy zapłacili wysoką cenę za tę przegraną 15 lat temu, którą niektórzy ekonomiści oszacowali na 150 miliardów dolarów. Jeśli tegoroczne wybory zostaną znowu przegrane, niewykluczone, że cena będzie jeszcze wyższa. Podczas mojej kampanii nigdy nie złożyłem nierealnych obietnic. Kiedy w 1990 r. powiedziałem, że gdy wygram, sprawy będą miały się lepiej, miałem na myśli to, że nie pozwoliłbym na takie złodziejstwo, któremu przyglądali się przeróżni ludzie na najwyższych stanowiskach państwowych przez ostatnie 15 lat. Obiecałem również wprowadzenie wyborów większościowych (JOW), a tym samym zastąpienie wyborów proporcjonalnych, które gwarantują politycznym manipulatorom ciągłe miejsce w parlamencie. Z powodu tego programu stałem się zagrożeniem dla moich wrogów, którzy zdecydowali się mnie usunąć z gry w typowy sposób. Za pomocą pomówień i kłamstw. Złodziej krzyczy, że złapał złodzieja uciekając z łupem... Dzisiejsza sytuacja Polski jest jeszcze gorsza niż 15 lat temu. Jest tak dlatego, że wciąż widzimy te same twarze na scenie politycznej, twarze zdrajców, którzy nie tylko oszukali Polaków, ale nawet swoich własnych wyborców. Ludzie ci zbudowali system, który nie pozwala żadnej osobie z zewnątrz zepsuć ich własnej gry. W ten sposób Aleksander Kwaśniewski dwukrotnie został wybrany na prezydenta. Sprawa tegorocznych wyborów do parlamentu już jest przegrana z powodu niemożliwości wprowadzenia JOW. Jedyne, co może zmienić sytuację Polski to wybory prezydenckie we wrześniu 2005. Będzie to najwyższy czas dla Polaków, aby zjednoczyć swoje siły w celu wsparcia uczciwego kandydata, któremu mogą zaufać, i którego gotowi są bronić. Polaryzacja w polskiej polityce na “my” i “oni” powoduje od zawsze, że potencjalny elektorat musi oddać głos na kandydatów postkomunistów, lub na kogoś z nimi związanego. Wielu ludzi jest już od dawna jak najbardziej świadoma tej właśnie gry i dlatego nie głosuje wcale (jakieś 50% Polaków). Czy to jednak oznacza, że jest tu miejsce na kandydata z zewnątrz, który mógłby skonfrontować amalgamatową siłę postkomunistów? A postkomuniści na kierowniczych stanowiskach w największych firmach i w administracji państwowej mogą być trzymani w ryzach tylko dzięki silnej politycznej kontroli. Jednocześnie jest także pewien problem ze strony samych Polaków. Biedni ludzie, którzy na sobie doświadczyli złodziejstwa ze strony postkomunistów nadal wierzą, że jacyś inni, zdolni postkomuniści się nimi zaopiekują. Taki fałszywy strach przed przejściem z deszczu pod rynnę musi się w końcu skończyć. Potrzeba silnego elektoratu, który jest w stanie poprzeć silnego przywódcę, gotowego zmienić fatalny kurs Polski. Jest wiele sposobów na pokazanie takiego wsparcia, jednak jedna rzecz jest pewna. Musi on być masowy i nieustraszony. Tego zresztą potrzeba każdemu narodowi, gdyż dobry przywódca ryzykuje często swoje życie nie ulegając presji wszelakich sił, sprzecznych z narodowym interesem. Uczciwy prezydent, lojalny Polakom, będzie ciągle krytykowany i dyskredytowany przez media będące w obcych rękach. Dlatego też każdy potencjalny kandydat musi być przygotowany na ryzyko niezadowolenia ze strony bogatych i silnych grup mniejszościowych, które zostaną zmarginalizowane w nowym układzie władzy. Nowy prezydent będzie musiał zmierzyć się z wieloma problemami na arenie krajowej i międzynarodowej i ochronić Polaków przed niekorzystnymi dla nich układami. Dlatego pierwszą rzeczą, której przywódca będzie potrzebował jest solidny układ z wyborcami, którzy będą go wspierać w tej trudnej dla niego pracy. Startując w wyborach w 1990 r. zdobyłem dość wartościowe polityczne doświadczenie, a przede wszystkim zdobyłem zaufanie wielu Polaków- co zawsze będzie dla mnie wielkim komplementem. Wszystkim tym, którzy nadal chcieliby mnie widzieć na stanowisku prezydenta Polski chciałbym zadać to właśnie pytanie. W jaki sposób mogliby mnie wesprzeć w walce o tę możliwość? Ja nie chcę tej pracy dla siebie, ale chciałbym być reprezentantem narodu. Tylko ktoś nieodpowiedzialny i przekupny, albo wylansowany przez media tak jak Lech Wałęsa czy Aleksander Kwaśniewski byliby w stanie zaakceptować pracę prezydenta bez silnego wsparcia Polaków. Tak naprawdę od czasów II wojny światowej nie mieliśmy w Polsce prawdziwego prezydenta, tylko różne marionetki przeróżnych mocarstw. Nadal chciałbym zobaczyć jakiś znak ze strony Polaków, że są gotowi mnie wesprzeć lub innego niezależnego kandydata w tej walce o wygrane wybory. Bo przecież musimy w końcu odbić kraj z rąk naszych dawnych wrogów. Na próżno jednak przez lata czekałem na taki znak, gdyż Polacy wciąż zdają się bać przegranej z postkomunistycznymi siłami. A ja nie jestem czarodziejem, który mógłby struchlałych doprowadzić do zwycięstwa. Wciąż pamiętam ogromny entuzjazm ludzi i emocje tych, którzy mieli nadzieję wygrać wybory w 1990r. Razem udało się nam pozbyć wrogiego rządu Mazowieckiego i opóźnić złodziejską prywatyzację. Ich przegrana była tak znacząca, że potrzeba było czterokrotnej zmiany nazwy partii, aby móc znowu na nią nabierać ludzi. Wiem, jak można wygrać wybory, ale nie mogę tego zrobić przy milczącym wsparciu. Niektóre problemy ściągamy sami na siebie, niektóre pozostają zupełnie poza naszą kontrolą. Jednak nieważne, w jakich tarapatach się znajdziemy, zawsze mamy pewną kontrolę nad tym, jak możemy się z nich wydostać. Polacy zatroskani losem kraju mogliby przez chwilę zastanowić się nad tym, co są gotowi zrobić, aby odzyskać swój kraj. Stosowna do tego okazja właśnie się zbliża we wrześniu 2005 r. Nasi ojcowie zdołali odbudować Polską po drugiej wojnie światowej i my także jesteśmy w stanie to zrobić z uczciwymi przywódcami. Kiedy się to stanie, będzie naprawdę dużo pracy. I wcale nie muszą być prezydentem, aby cieszyć się z wolnej Polski. Każdy rodzaj pracy w wolnym od korupcji, manipulacji i wyzysku kraju jest powodem do radości. I tym razem, to moja jedyna przedwyborcza obietnica. Stan Tyminski www.rzeczpospolita.com 3 kwietnia 2005 r. „Nie traćcie ducha”- ku czci Papieżowi Kiedy byłem małym chłopcem, dorastającym w Polsce w czasach komunizmu, w mojej rodzinie mówiło się, że Polska będzie wolna, „kiedy Polak zostanie papieżem i kiedy Chińczyk przyjedzie napoić konia w Wiśle”. W tamtych czasach było po prostu nie do pomyślenia, że na głowę Kościoła katolickiego może zostać wybrany ktoś inny niż Włoch. My, Polacy, wierzymy jednak w cuda, a one oczywiście się zdarzają. Ku radości milionów Polaków Karol Wojtyła został wybrany na papieża i rządził Kościołem przez prawie 26 lat. A teraz nadszedł czas, kiedy musiał umrzeć. Nie opuścił nas jednak, bo światło, które zawsze niósł, rozniosło się po całym świecie. Jan Paweł II własnym życiem dowiódł, że był osobą niezwykłej odwagi, charyzmy i niezwykłej ludzkiej osobowości. Od pierwszych dni swojego papiestwa pokazał, że chce być kimś więcej niż tylko figurą w Watykanie. Powiedział, że Bóg wybrał Go, aby uczynił coś w świecie. I to właśnie zrobił. W zsekularyzowanym i zmaterializowanym świecie, który o Bogu coraz bardziej zapominał, Papież stał na straży moralności, chroniącej ludzi przez złymi mocami, gotowymi zniszczyć nasze wartości i cele życia. Dla wielu, katolików i niekatolików, Jego nauczanie było często „przestarzałe” i „oderwane od rzeczywistości”. Papież potępił wszystkie formy sztucznej kontroli urodzin jako „ciężki grzech obrażający Boga”, w aborcji widział „nasiona nowej formy holokaustu”, a homoseksualizm nazwał „moralnym złem”. Ten sam Papież sprzeciwiał się małżeństwu księży i nie godził się na kapłaństwo kobiet. Papież sprzeciwiał się również wojnie w Zatoce Perskiej, potępił handel bronią i wskazywał na pułapki globalnego kapitalizmu. Wstawiał się za skazanych na karę śmierci, występował w obronie praw człowieka i przeciwko dyktaturom. A co najważniejsze, to właśnie Jego pielgrzymki do Polski pomogły w zrzuceniu jarzma komunizmu i zakończyły panowanie tego ustroju w Europie. Ci, którzy uważają Jana Pawła II za „wstecznego” zapominają, że przyczynił się on, jak żaden inny papież, do pogodzenia Kościoła z przeszłością. W imieniu Kościoła przeprosił za tzw. błędy przeszłości, chcąc w ten sposób odkreślić stary Kościół od nowego, otwartego na ludzi. Nie bez znaczenia jest fakt, że w Polsce Papież karcił Kościół za publiczne wystąpienie przeciw mnie z ambon kiedy reprezentowałem w wyborach nadzieje milionów Polaków. Tym wszystkim, którzy kiedykolwiek krytykowali naszego Papieża chciałbym przypomnieć również słowa byłego prezydenta Stanów Zjednoczonych, T. Roosevelta: „Nie liczy się ten, który krytykuje, ani ten, co pokazuje palcem, gdzie silny człowiek się potknął. Nie ma także znaczenia ten, który mówi, jak można było coś zrobić lepiej. Przeciwnie, chwała należy się temu, który w kurzu i pocie czoła dzielnie boryka się z trudnościami, a czasem błądzi. Temu, który trwa w działaniu, z zapałem i oddaniem oddaje się słusznej sprawie. Temu, który zna smak zwycięstwa i który czasem upada, bo ośmielił się dokonać czegoś wielkiego. Taki człowiek nigdy nie znajdzie się wśród nieśmiałych dusz, które nie poznają ani smaku zwycięstwa ani smaku porażki”. Dla mnie powyższy cytat najlepiej opisuje życie i pracę Jana Pawła II, który nawet w momencie śmierci zwyciężał w Swoim nauczaniu. Jego przesłanie dla Polski: „Nie traćcie ducha” ma wciąż znaczenie, będzie nas prowadzić w przyszłość i dawać nam siłę do walki o wolną Polskę, której obraz nosimy w sercach. Dla nas, Polaków, Papież odszedł do Nieba, ale wcale nie umarł. I kiedy opłakujemy odejście jednego z największych Synów Polski, musimy się zarazem cieszyć z tego, co nam pozostawił. Przykłady Jego współczucia i miłosierdzia powinny połączyć nas, Polaków, w dziele odbudowy Polski, budowanym w duchu i moralności, których uczył nas Jan Paweł II. Nic innego nam nie pozostaje. Alternatywą do tego byłaby słaba Polska, zbudowana na wizji materialistycznej, liberalnych wartościach, mrzonkach i kłamstwach, obcych naszej kulturze. Kiedy w godzinie pogrzebu Papieża wszystkie dzwony będą bić w całej Polsce, w moich uszach rozbrzmiewać będzie jeszcze głośniej przesłanie „Nie traćcie ducha”. Bo nasz duch jest właśnie jedną z największych wartości w świecie. Stan Tymiński www.rzeczspospolita.com 12 kwietnia 2005 Stan Tymiński www.rzeczpospolita.com „Nowy Ład” dla Polski Internetowy sondaż „Gazety Wyborczej” pokazał tydzień temu, że mógłbym liczyć na 21 % poparcie w nadchodzących wyborach prezydenckich. Wynik ten jest wyższy niż każdego innego potencjalnego kandydata, promowanego w polskich mediach. Z tego właśnie powodu otrzymałem wiele telefonów od różnych dziennikarzy, zainteresowanych moim programem wyborczym. Dobry program dla zniewolonej Polski jest przecież najcenniejszym towarem w tym roku. W Polsce nie ma jednak żadnej kary za kradzież pomysłów na uzdrowienie Polski. Kary dla ludzi, którzy mają ogromne poparcie w mediach i tam są gotowi zaprezentować je jako swoje. Dlatego tylko naiwny polityk przedstawiłby swój program kilka miesięcy przez samymi wyborami. Wielu ludzi już zresztą wie, że to, co mam do zaoferowania, ma swoje źródło w programie wyborczym, który już przedstawiłem w przeszłości. Niemniej jednak, aby zadowolić moich nowych, potencjalnych wyborców i moich dawnych wrogów politycznych, czuję się zobowiązany do wyjaśnienia moich intencji w taki sposób, który nie przekreśliłby szans powodzenia mojej kampanii wyborczej za kilka miesięcy. Polska znajduje się obecnie w środku kryzysu ekonomicznego, w pewnym stopniu podobnego do Wielkiego Kryzysu w Stanach Zjednoczonych z 1929 r. Podobieństwa te są zresztą dobrze udokumentowane, jeśli chodzi o poziom bezrobocia, rozpad systemu opieki zdrowotnej, świadczeń emerytalno- rentowych, czy opieki społecznej, a także brak zaufania w poczynania rządu. Pomiędzy rokiem 1929 a 1933 bezrobocie w USA było podobne do tego w Polsce pomiędzy 1989 a 1993: z 3% osiągnęło gwałtownie poziom 25%, podczas gdy poziom wytwórczy spadł gwałtownie o jedną trzecią. I właśnie dzisiaj, kiedy piszę ten tekst, obchodzimy 60. rocznicę śmierci jednego z największych amerykańskich prezydentów: Franklina D. Roosevelta, który został wybrany w samym środku Wielkiego Kryzysu i pozostał na urzędzie aż przez cztery kolejne kadencje aż do swojego śmierci w 1945 r. Głęboko podziwiam tego człowieka, który od zawsze był dla mnie źródłem inspiracji i przykładem tego, co dobry prezydent może zrobić dla własnego kraju. Franklin D. Roosevelt w czasach Wielkiego Kryzysu uratował amerykański kapitalizm, wprowadzając cały pakiet reform społecznych. Stworzył bezprecedensowy system wydatków rządowych na pomoc dla biednych i starych, wprowadził silne prawo pracownicze ułatwiające organizowanie związków zawodowych, które mogłyby negocjować w imieniu pracowników. To on stworzył podwaliny ONZ-tu, pragnąc przynależności Stanów Zjednoczonych do strefy prawa międzynarodowego (wcześniej USA nie były członkiem Ligii Narodów). Zajął się także regulacją giełdy, której aroganckie działania wymknęły się zupełnie spod kontroli. Trzy z jego inicjatyw: utworzenie podatku (payroll-tax) na świadczenia emerytalnorentowe (Social Security), program prac publicznych (Works Progress Administration), który zatrudnił ponad osiem i pół miliona ludzi, oraz powołanie do życia Security and Exchange Commission, regulującej operacje bankowe i giełdowe były najbardziej radykalnymi zmianami w polityce amerykańskiej od czasów udzielenia kobietom prawa do głosowania. Roosevelt uczynił Amerykę silną i mogła ona pokonać Japończyków i Niemców w drugiej wojnie światowej. Kiedy w mojej politycznej działalności powołuję się, zresztą niebezpośrednio, na dokonania Roosevelta, moja opozycja (byli komuniści) nazywają mnie komunistą, z powodu mojego współczucia i troski w stosunku do biednych, którzy od zawsze na mnie głosowali. Mam jednak nadzieję, że teraz, kiedy żadna z partii nie przedstawiła takiego programu dla tej grupy, nawet moi polityczni wrogowie przyjrzą się życiu i pracy Roosevelta. Może w ten sposób uda się ustabilizować kraj i uchronić go od wybuchu rewolucji ludzi niezadowolonych z powszechnego złodziejstwa i korupcji. Przez 15 ostatnie lat, od kiedy Polska zdecydowała się w skoczyć w otchłań pomiędzy komunizmem a kapitalizmem, kolejne populistyczne rządy były zbyt zajęte tzw. globalizacją, prywatyzacją, wejściem do NATO i Unii Europejskiej i lekceważyły ochronę najcenniejszego kapitału: dobrostanu swoich własnych obywateli. A przecież nie ma gorszej straty niż doprowadzenie bezrobotnych ludzi do zgnuśnienia i beznadziei, sytuacji, w której nie mają możliwości utrzymania własnych rodzin. Roosevelt był jednym z najbardziej cenionych prezydentów jakich kiedykolwiek miała Ameryka. Aby zrozumieć jego fenomen, wystarczy zapytać 60- czy 70- letniego Amerykanina, który powie, że w momencie śmierci Roosevelta 12 kwietnia 1945 r. “mężczyźni i kobiety płakali otwarcie i bez żadnego wstydu”, podobnie jak my opłakiwaliśmy naszego papieża. Roosevelt zyskał zaufanie i wsparcie swojego narodu dzięki własnej instynktownej i elastycznej polityce działania. Szczęśliwie, w przeciwieństwie do innych, dzisiejszych przywódców, ta polityka opierała się na moralności chrześcijańskiej. I aby dzisiaj uchronić Polską od większego kryzysu nie potrzeba ponownego wynalezienia przysłowiowego koła. To, czego potrzebujemy, to znaleźć udane inicjatywy wielkich przywódców, jakim był właśnie Roosevelt, i dostosować je do naszej sytuacji i do naszego dziedzictwa. Z tego powodu tym, którzy chcieliby poznać już teraz mój program wyborczy chciałbym polecić przeczytanie chociaż jednej książki o życiu i pracy Roosevlta. Jego program, oczywiście z pewnymi zmianami, dostosowany do polskiej rzeczywistości będzie mógł także pomóc Polsce. Jestem przygotowany na trudną walkę, aby zdobyć pieniądze na rządowe programy, mające na celu uratować miliony Polaków od zgnuśnienia i biedy. Jestem gotowy przygotować i przeprowadzić od dawna czekającą reformę administracji publicznej. A co więcej, jestem zdeterminowany nadzorować uczciwość w bankach, na giełdzie i w każdej przyszłej prywatyzacji. Jest naprawdę wiele do zrobienia dla Polski, aby uzyskała ona pozycję na światowym rynku eksportu, gdzie międzynarodowa konkurencja nie toleruje żadnej rządowej słabości. Myślę też, że nowy prezydent, jak żaden inny wybrany przez wyborców urzędnik, powinien pracować dla ludzi. Niestety w Polsce obecna konstytucja nie daje prezydentowi dużych uprawnień władzy wykonawczej. Niemniej jednak, prezydent wybrany w osobnych wyborach prezydenckich może prowadzić kraj przy pomocy własnej wizji, a także zgłaszać inicjatywy ustawodawcze. Jestem pewien, że nawet najbardziej podzielony parlament nie może ignorować celowości dobrych pomysłów dla kraju. Polska potrzebuje nowych pomysłów, w końcu nadszedł czas, aby oczyścić dom i wpuścić do niego czyste powietrze. I teraz, kiedy przedstawiłem swój ramowy plan dla Polski, mam nadzieję, że moi wyborcy i inni zainteresowani poczekają na dokładny plan “Nowego Ładu”, który przedstawię w nadchodzących wyborach. To Polacy zdecydują, kto będzie przyszłym prezydentem Polski, a moim jedynym życzeniem jest przedstawić program, aby i on mógł być także wzięty pod uwagę. Byłoby wielką stratą dla demokracji, jeśli znowu nie będzie żadnej otwartej dyskusji na temat przyszłości Polski. Mogę także zapewnić, że kiedy nadejdzie właściwy moment na przedstawienie mojego programu, nie zacznę w niego wątpić pod presją krytyków, ani nie pokażę elastyczności populisty. Radykalna sytuacja wymaga radykalnego działania i silnej ręki. Mój program naprawczy może zadziałać tylko przy pomocy silnego przywódcy, który ma poparcie Polaków. Przyszły prezydent potrzebuje umowy poparcia i zaufania z własnym narodem i tylko zjednoczony kraj może wejść na ścieżkę dobrobytu i sukcesu. Chociaż w obecnej chwili nie jestem nawet zarejestrowanym kandydatem, moi dawni wrogowie polityczni już są przerażeni i grzmią na alarm, że znowu mogę pojawić się w najbliższych wyborach. Oni wiedzą dobrze, że nie mogą mnie skorumpować, a także, że jestem szczerym człowiekiem, który nie boi się krytyki. Tak właściwie to nie boją się mnie, jestem przecież zwykłym człowiekiem. Oni boją się reakcji ludzi i ich głosów wyborczych. Ten wyraz strachu ze strony mojej opozycji utwierdza mnie w przekonaniu, że naprawdę możliwe jest zwycięstwo w wyborach. Mam także nadzieję, że kiedy przedstawię mój program, otrzymam wystarczające wsparcie, aby odebrać kraj z rąk dziedzicznego establishmentu, który wyrządził mu tyle złego. Moi polityczni wrogowie nie powinni się bać, gdyż mam zamiar utrzymać ich przy pracy. Będą jednak musieli pracować nad naprawieniem tego, co własnymi rękami zniszczyli, w zupełnych warunkach i na innych zasadach: uczciwości, jawności, zdrowego rozsądku i poszanowania praw człowieka. Pamiętajmy, że aby pójść naprzód, nie powinniśmy się bać niczego innego, jak samych siebie. Na koniec chciałbym raz jeszcze podziękować wszystkim tym Polakom, którzy popierali mnie w sondażu, oddając na mnie swój głos wyborczy. To dla mnie oznacza, że wielu ludzi wie, iż jestem potencjalnym przywódcą, który może coś mieć do powiedzenia. A to dla mnie wielki honor i odpowiedzialność. Od tego mementu, moim obowiązkiem będzie pracować jeszcze ciężej nad solidnym przygotowaniem “Nowego Ładu”, a także nad serią propozycji legislacyjnych w celu sprawnej realizacji naszego planu odbudowy. Jest naprawdę dużo pracy przed nami. Każdy o tym wie, że nowy prezydent musi udowodnić swoją skuteczność podczas pierwszych stu dni urzędowania. Najwyższy czas rozgonić stare chmury wiszące nad Polską i wpuścić światło i prawdę, aby rozpocząć nowe życie!