Spać - MOK Legionowo
Transkrypt
Spać - MOK Legionowo
Spać! W tytule powieści Londona mamy grę słów: Maleńka pani wielkiego domu. Ten wielki dom znajdował się w centrum rozległej fermy. Rozbudowanej, zagospodarowanej wprost niesamowicie. Czegóż tam nie było! Kozy, owce i konie; kukurydza, koniczyna, lucerna i groch; bydło i nierogacizna; stolarnia, ślusarnia i kuźnie; mleczarnia i mleczna przetwórnia; wieże silosów, transportery nawozu i obsługująca chłodnię dynamomaszyna; obory i zagrody; chlewnie, stajnie i stawy rybne. Ba, nawet kopalnie złota, już na terytorium Meksyku, po drugiej stronie granicy, niemniej – zarządzane przez Dicka Foresta, właściciela fermy. Niższe szczeble władzy to kierownicy działów, majstrzy. Stenografka sporządzała na maszynie dokumenty w dwóch egzemplarzach. Ściany biura zdobiły dyplomy wyższych szkół rolniczych. Na farmie wrzało: drenowanie łąk przy pomocy pogłębiarek, odwadnianie bagnisk, budowa dróg, sieci kanałów, zapór wodnych w górach, targi hodowlane, wznoszenie budynków gospodarskich. Dick miał ambicję, aby w sprawach uprzemysłowienia być na bieżąco, nadążać za rozwojem techniki, toteż na wielką skalę używał traktorów. Studiował dzieła naukowe z zakresu rolnictwa i hodowli. Tytuł powieści odnosi się do żony Dicka. A więc „maleńka pani wielkiego domu” i on, rosły, o szerokich barach pan tegoż domu. Wielki pan niemałego domu. Straszliwie zaangażowany w swoje gospodarstwo, w tysiączne sprawy gigantycznej fermy. Knury, byki, ogiery, stada, uprawy, traktory, chłodnie, centryfugi, administracja, rządcy, sekretarze, kartoteka, dyktafony. Mnie, czytającemu, co chwila przychodziło na myśl: „Człowieku, po co ci to? Przecież nie jesteś wieczny, nieśmiertelny. Nawet gdybyś miał przed sobą tysiąc lat, to czy warto w tych beznadziejnie materialnych sprawach tak się zacietrzewiać?” I oto człowiek, który angażował się w doczesne przedsięwzięcia, jakby miał żyć wiecznie, onże z dnia na dzień decyduje się popełnić samobójstwo. „Maleńka pani” przestała go kochać, a raczej podzieliła swoje uczucia między dwóch mężczyzn, Dicka i jego przyjaciela. To wystarczyło, aby podjąć desperacką decyzję. I jeśli do desperackiego czynu nie doszło, to tylko dlatego, że „maleńka pani” uprzedziła desperata. Ona pierwsza w swoim pokoju, za piątą czy dziesiątą ścianą, nacisnęła spust broni w serce własne wymierzonej. Ona też, rozdarta w wyborze między mężem a przyjacielem męża, nie widziała innego rozwiązania jak tylko odejść. Odejść tam, skąd się nie wraca. W toku akcji często mówiło się o jej głównej dolegliwości. Od lat cierpiała na bezsenność. A na końcu, śmiertelnie ranna, nie pragnąca ocalenia, lecz snu, szeptała: „Spać, spać.” Strzeliła do siebie z powodu miłości czy bezsenności? Po to, żeby skończyć z uczuciową rozterką, czy żeby wreszcie porządnie się wyspać? Ot, wopros. Kobieta bezdzietna a namiętnie zajęta zapładnianiem klaczy, krzyżowaniem ras – końskimi krzyżówkami. Zaabsorbowana końskim swataniem, doborem do tej oto klaczy odpowiedniego, zdaniem „swatki”, ogiera. Trudno odpędzić wulgarną myśl, że „ogier” przydałby się jej samej. Może fakt, że sypialnie „maleńkiej pani” i jej męża znajdowały się w odległych od siebie częściach „wielkiego domu”, był właśnie przyczyną bezsenności? Aby zasnąć, by nareszcie wyspać się do syta, zażyła pastylkę nasenną... z ołowiu. O parę sekund uprzedziła samobójczy zamiar męża. Usłyszawszy strzał odłożył własną spluwę, by pośpieszyć w kierunku, skąd dobiegł go ten nader niepokojący odgłos. Wiemy skądinąd, że autor powieści odebrał sobie życie. Czy w tych samych okolicznościach, w tymże „wielkim”, królującym w jego kalifornijskiej posiadłości domu? Może właśnie stało się tak, ponieważ jego żona nie zdecydowała się na desperacki czyn, może nawet nie śniło jej się to. Moja hipoteza ma oczywiście sens jedynie wówczas, gdy przyjmiemy, że w powieści więcej jest prawdy niż zmyślenia. Wyobraźmy sobie, że tak istotnie w życiu było: powstał uczuciowy trójkąt. London powziął myśl o samobójstwie, on, sfrustrowany mężczyzna. Ale tkwiący w nim literat zapatrywał się na sprawę inaczej. Było dwóch Londonów; dla jednego życie stało się nie do zniesienia, lecz zdaniem drugiego zasługiwało na opisanie. Ci dwaj musieli się jakoś pogodzić. Żeby mogła powstać powieść, trzeba było jeszcze trochę pożyć. Toteż w powieści umiera ona. Powieść została napisana, opublikowana i teraz już, mając sprawy artystyczne z głowy, można było pomyśleć o sobie. Pomyśleć o czynie, co unicestwi wszelkie czucie i myślenie.