Wzięłam rozwód... z szatanem

Transkrypt

Wzięłam rozwód... z szatanem
Wzięłam rozwód... z szatanem
Na jednych rekolekcjach, w których uczestniczyłam w 2001
roku, poznałam mojego obecnego męża Maćka. Z perspektywy
czasu widzę, że Pan Bóg dał mi Maćka, jeszcze zanim
uświadomiłam sobie, że jestem zniewolona. Sama nie dałabym
rady przez to wszystko przejść.
Promienny uśmiech, błyszcząca na palcu obrączka, na szyi krzyżyk.
Siedzimy w jednej z krakowskich kawiarni, pachnie parzoną herbatą. Ja
zaś nie mogę się nadziwić. Przypominam sobie Dorotę. Nie dalej jak rok
temu czasem towarzyszyłam jej na Eucharystii, która i dla mnie była
dosyć trudnym doświadczeniem – Dorota traciła świadomość, słaniała
się, a już za każdym razem od momentu Przeistoczenia nie było z nią w
ogóle kontaktu. Nic nie widziała, nie słyszała. „Wracała” dopiero po
zakończonej Mszy św. Sięgam pamięcią wstecz i widzę ją, kiedy na
słowa modlitwy Ojcze nasz upada bezwładnie na ziemię. A wszystko to
przez szatana, o którym mówi się, że nie istnieje...
Wiesz – mówi Dorota – sukcesem diabła jest to, że ludzie przestali w
niego wierzyć. Ja też, gdybym nie zaczęła żyć sakramentami, to pewnie
do tej pory nie wiedziałabym, że jestem opętana. Tak jest z moimi
najbliższymi – oni nie przyjmują sakramentów, więc szatan siedzi
cicho. Wiadomo, że w czasie egzorcyzmów odprawianych nade mną
wyszło na jaw, że moi przodkowie mieli wiele wspólnego z demonami.
Przecież te moje problemy nie wzięły się znikąd.
grzech u zarania
Sytuacja w mojej rodzinie jest skomplikowana. Ja, moja mama i
babcia, i jeszcze nawet wcześniejsze pokolenia, zajmowałyśmy się
magią, czarami, ziołolecznictwem, bioenergoterapią... Do tej pory tam,
skąd pochodzę, są takie „zwyczaje” – matki czy babcie odprawiają
czary, żeby się dziecko „dobrze chowało”. Moje rodzeństwo zostało
zabite w łonie matki, więc już od początku mojego życia byłam
wplątana poniekąd w grzech moich rodziców... Od samego początku
towarzyszyło mi zło.
Całe życie tkwiłam w takim środowisku – widziałam mamę, która
zamiast wieczornego pacierza układa karty, zamiast modlitwy
rozmawia z tarotem, zamiast Jezusa i Maryi pokazywała mi zioła,
talizmany i uczyła, jak się tym posługiwać. Ja sama wróżyłam, a
pierwsze karty stawiałam, mając 3-4 lata! Wyobrażasz to sobie? To
było moje życie. Im więcej ułożeń wychodziło, tym poważniejsze rzeczy
próbowałam „skonsultować”. W liceum doszły „zabawy z duchami”,
mocna muzyka, do tego nie układały się relacje z moją mamą... Kiedy
wywoływałam duchy, to wtedy Zły przyjmował postać tych osób, które
wzywałam.
Jezus zaczął pytać
W liceum klimat demoniczny ciągle trwał. Duchy, karty, wróżby – była
tego cała masa... Wywróżyłam śmierć ojca mojej koleżanki i wtedy
pierwszy raz się przeraziłam. Chciałam to rzucić. W tamte wakacje
spotkałam znajomą z podstawówki, a ona powiedziała mi: „Chodź ze
mną, fajnie spędzimy piątek”. Zgodziłam się i poszłam. To było
spotkanie diakonii modlitewnej, ludzie czytali tam Pismo Święte, modlili
się. Tak wyglądał mój pierwszy krok, kiedy zaczęłam pytać o Jezusa. A
w zasadzie – zamyśliła się Dorota – to On zaczął pytać o to, co dzieje
się ze mną. W tamtym okresie każda rozmowa z moją mamą kończyła
się jeszcze większą kłótnią. Były „szlabany”, zakaz wychodzenia na
Mszę św. A że ja byłam osobą zamkniętą w sobie i nieśmiałą, więc
posłusznie się do tego stosowałam.
Spotkałam w swoim życiu osoby, które zaprowadziły mnie do Kościoła.
Zakochałam się w Jezusie. I wtedy zaczęły się moje problemy
zdrowotne. Byłam np. na Mszy św. i traciłam przytomność. Po którymś
takim wypadku postanowiłam pójść do lekarza – wyniki badań miałam
dobre. Pomyślałam, że wybiorę się do psychologa, bo może to
wszystko jest na tle psychiki. Wiesz, trudne dzieciństwo, stresy w
szkole i tak dalej... Nic się nie zmieniało pod wpływem leczenia –
opowiada dalej Dorota. – Za każdym razem, kiedy próbowałam
oddawać siebie na modlitwie, to te problemy wracały – omdlenia, ataki
epilepsji. Po wyjściu z kościoła czy po przerwanej modlitwie wszystko
mijało, jak ręką odjął. Nie potrafiłam doprowadzić do końca żadnej
modlitwy zawierzenia! Mimo to uparcie twierdziłam, że to wina
choroby, której lekarze jeszcze nie wykryli. Było to dla mnie oczywiste!
z nożem na męża
Na jednych rekolekcjach, w których uczestniczyłam w 2001 roku,
poznałam mojego obecnego męża Maćka. Z perspektywy czasu widzę,
że Pan Bóg dał mi Maćka, jeszcze zanim uświadomiłam sobie, że
jestem zniewolona. Sama nie dałabym rady przez to wszystko przejść.
Dał mi osobę, która mnie bardzo kocha, ale przede wszystkim taką,
która kocha Boga i z tej miłości czerpie siłę do tego, by mnie wspierać.
Na początku tej drogi do wolności był taki moment, że mieliśmy z
mężem już przygotowane dokumenty, by rozpocząć sprawę
rozwodową. Choć wiedziałam, że go kocham... Wiesz – mówi z
drżeniem w głosie – przestaliśmy się rozumieć, staliśmy się tak
naprawdę obcymi sobie ludźmi. Zdarzało się tak, że Maciek do mnie
mówił, a ja słyszałam coś zupełnie innego. Tak samo z mojej strony –
ja mówiłam, a Maciek słyszał coś, czego nigdy nie wypowiedziałam.
Niby drobnostki, ale od takich drobnostek się zaczyna. Szatan mocno
mieszał, on za wszelką cenę chciał rozwalić nasze małżeństwo. Każde
chce rozwalić...
Maciek stale mi towarzyszył. Kiedy było źle i szatan się ujawniał, to on
natychmiast reagował. Modlił się, dzwonił do przyjaciół i ich także prosił
o pilną modlitwę... Bez takiego wsparcia moje uwolnienie nie byłoby
możliwe. A demon wiele razy go kusił: „Popatrz, kiedy ona była ze
mną, miałeś spokój, pieniądze, dobrze ci szło, układało się między
wami, a teraz nie masz nic. Wystarczy, że ona wróci do mnie i będziesz
znów zadowolony”.
Mąż tak się otworzył na działanie Ducha Świętego, że choć z bólem i
fizycznym strachem, ale jednak cały czas trwał przy mnie. Nieraz było
tak, że on modlił się po cichu za mnie w drugim pokoju, a ja nagle
wpadałam z wrzaskiem i zaczynała się manifestacja szatańska. Zły
duch, który był we mnie, chciał go zabić. Maciek relacjonował mi, że
np. brałam nóż z kuchni i rzucałam się na niego. Wiele było takich
sytuacji, a on to dzielnie znosił, z Bożą pomocą. Maciej wiele razy
ucierpiał z mojego powodu – podczas jednej z manifestacji został
podrapany aż do krwi, chociaż miałam przycięte paznokcie. Do tej pory
ma blizny...
Obecność drugiego człowieka dawała i daje wciąż siłę, żeby pójść dalej,
żeby odnowić w sobie tę decyzję podążania drogą do wolności. Czasem
też był mi potrzebny przysłowiowy kopniak od ludzi czy słowa: „Weź się
w garść i nie zachowuj jak rozkapryszony bachor”.
droga do...
Przed jedną z wizyt w szpitalu poszłam na modlitwę wstawienniczą do
oo. Franciszkanów. Chciałam poprosić o to, aby operacja się udała i
żebym wróciła do pełni sił. Kapłani rozpoczęli modlitwę, ale już jej nie
ukończyli, bo nastąpiła manifestacja szatańska. Wtedy ojcowie zaczęli
mi zadawać dziwne pytania – o karty, amulety itp. Zaczęłam się cała
trząść, rzuciłam kapłanem o ścianę, jednak za drugim podejściem Zły
powiedział o moim grzechu.
Po pewnym czasie pojechałam na modlitwę wstawienniczą do
egzorcysty, ale trwała ona bardzo krótko, bo demon od razu się
ujawnił. Wtedy te wszystkie problemy zaczęły narastać – nie mogłam w
ogóle wejść do kościoła, nie potrafiłam się modlić, często mówiłam
językami, których nigdy się nie uczyłam, miałam wstręt do
wszystkiego, co poświęcone, ściągałam obrączkę, krzyżyk, nie umiałam
wypowiedzieć choć słowa modlitwy... Był taki czas, kiedy nie mogłam
przyjmować Komunii Świętej – nie widziałam drogi do ołtarza, moje
ciało stawało się jak woda, mdlałam, przestawałam słyszeć... Mnóstwo
tego było – wspomina z przejęciem. – Regularna walka o wolność
zaczęła się w 2006 roku. Trwała 6 lat...
.. egzorcyzmów
Na egzorcyzmy chodziłam na początku co 10 dni. Trwały – z rozmową
– około godziny, czasem dłużej, czasem krócej. To był bardzo
intensywny czas. Apogeum nastąpiło po jednych rekolekcjach, w
których brało udział kilka osób z problemami duchowymi podobnymi do
moich. Sporo się tam modliliśmy, więc było też dużo manifestacji.
Musieliśmy opuścić te rekolekcje dla dobra innych uczestników.
W czasie demonstracji Złego potrafiłam jedną ręką podnieść mężczyznę
ważącego ok. 100 kg. Leżąc, mogłam unieść nogami dwóch czy trzech
mężczyzn o podobnej wadze... Nie pamiętałam tego, ale za to moje
mięśnie dosyć długo mi o tym przypominały. To była naprawdę niezła
siłownia!
W czasie modlitwy, kiedy kapłan kładł na moje ciało różaniec, to ta
część ciała była nieruchoma, spokojna. Ja natomiast odczuwałam,
jakby ktoś kładł na mnie stos kamieni albo kostki lodu... Gdy bracia z
diakonii modlitewnej wiązali mi nadgarstki czy stopy różańcem, to
wtedy był spokój. Różaniec to potężna broń!
Kiedyś w czasie modlitwy w moim domu Maciek przyłożył do mojej
piersi metalowy krzyż. I ten krzyż po prostu się złamał, tak jak
zapałka. Według emerytowanego materiałoznawcy górnictwa, tak
równe złamanie twardego metalu wymagało obciążenia wynoszącego
ok. 800 kg. Przy słabszym nacisku najpierw nastąpiłoby wygięcie. A tu
złamanie równiutkie jakby od linijki...
Na początku był problem, żeby w ogóle pojechać na modlitwę, wyjść z
domu – czasem trwało to nawet godzinę, nim wsiadłam do samochodu.
Zdarzało się, że 200 metrów, które dzieliło parking od miejsca
modlitwy, pokonywałam w dwie godziny.
Przy samych egzorcyzmach wynikały też takie „codzienne” problemy.
Żeby się umówić na egzorcyzm, trzeba było – przynajmniej na
początku – znaleźć kilku kapłanów, którzy będą mieli wolne w tym
samym czasie. Do tego potrzebna była osoba, która mogłaby mnie
zawieźć do egzorcysty, i kilku ludzi, którzy po prostu będą mnie
trzymać w czasie odprawianych egzorcyzmów i modlić się razem z
księżmi. I na końcu ja – też musiałam załatwiać wolne w pracy. Niezła
logistyka...
cyrograf
Jestem strasznym tchórzem, boję się bólu. Już w czasie, kiedy byłam
egzorcyzmowana, weszłam w pakt z szatanem. Chciałam popełnić
samobójstwo, ale każda próba kończyła się fiaskiem, bo zawsze ktoś mi
przeszkadzał – albo odciął linę, kiedy chciałam się powiesić, albo
przedawkowanie leków i alkoholu kończyło się co najwyżej bólem
brzucha. Postanowiłam więc poprosić diabła o pomoc i wtedy pierwszy
raz podpisałam cyrograf. Zrobiłam to bardzo świadomie. Od tego
momentu szatan rościł sobie ogromne prawo do mnie. Chciałam
skończyć ze sobą, bo czułam się w dalszym ciągu samotna, wszystkie
plany związane z nauką czy ze zdrowiem waliły się, małżeństwo też się
sypało, do tego problemy z macierzyństwem. Moja psychika nie
wytrzymała i chciałam to zakończyć. Poza tym nie ufałam Panu
Jezusowi, nie kochałam Go, nie zawierzyłam Mu. Dzisiaj wiem, że w
chwilach trudności, zamiast narzekać, trzeba upaść... Upaść na kolana.
Teraz staram się zgadzać z wolą Jezusa, jakakolwiek ona będzie.
Owszem, są pokusy, wiem też, że moje zawierzenie nie jest doskonałe,
ale pozwalam działać Chrystusowi.
Później cyrograf odnowiłam, kiedy straciłam Zosię!. Bardzo szybko
poroniłam, taka była cena za ten pierwszy pakt ze Złym. Wiesz, moja
mama nie wiedziała ani o ciąży, ani o poronieniu, a jednak zadzwoniła
do mnie i, śmiejąc się szyderczo, powiedziała, że nigdy nie będę mieć
dzieci, bo to szatan mi je zabrał. Z medycznego punktu widzenia nie
miałam szans zajść w ciążę. Ona była tylko po to, żebym wróciła do
Złego – mówi ze łzami w oczach.
spalić zdjęcia
Bałam się tego wszystkiego. Wiele razy rozmawiałam na temat
manifestacji demonicznych z psychiatrą, także z moim kierownikiem
duchowym czy egzorcystą. Byłam pewna, że to kwestia psychiki.
Znajdowałam się pod stałą opieką psychiatry i egzorcysty. Chociaż
nawet nie chciałam iść do egzorcysty, bo myślałam, że lekarstwa mi
pomogą. Cały czas brałam leki na wyciszenie, ale egzorcysta zarządził
modlitwy. W takich sprawach trzeba być ostrożnym, a stały kontakt z
psychiatrą jest bardzo potrzebny.
Musiałam odciąć się od źródła zła. Każdej rzeczy, którą miałam od
mojej mamy czy babci, należało się pozbyć. Ubrania, pamiątki, zdjęcia,
plecaki, dosłownie wszystko... Niektóre rzeczy wyrzucałam wiele razy,
a one w przedziwny sposób wracały. Zdarzało się też tak, że ciuchy
cięłam na strzępy i wyrzucałam, a potem znajdowałam je w całości w
szafie. Niektóre ubrania nie chciały się palić. Trzeba było je zakopać.
Było mi bardzociężko pozbywać się też pamiątek rodzinnych, ale taka
była cena wolności. Musiałam usunąć wszystko z czasów, kiedy
mieszkałam z mamą. Dlaczego? Bo mama mogła rzucić na to urok...
Walka trwała – o każdą Komunię Świętą, modlitwę, akt strzelisty,
błogosławieństwo, spowiedź. O wszystko. Jezus cały czas mi
pokazywał: „Popatrz, po to zostawiłem Ci sakrament pojednania, żebyś
przyszła i wyznała grzechy. Chcę cię przytulić do swojego Serca...”.
czas wolności
Jestem wolna! Wolna od stycznia 2012 roku. To jest najpiękniejszy
czas, jaki mi było dane przeżyć. Mam za sobą najpiękniejsze Święta
Wielkanocne w całym moim (i naszym małżeńskim też) życiu. Bardzo
świadomie przeżyłam całe Triduum Paschalne. Wiadomo, że nigdy nie
zrozumiemy miłości Pana Jezusa, ale coraz mocniej sobie
uświadamiam, że to Jezus dla mnie umarł i dla mnie zmartwychwstał.
Poznaję tę miłość, którą Bóg ma dla mnie – dla Doroty powołanej do
życia już 30 lat temu. Walka o moją wolność trwała wiele lat i to
zwycięstwo nad śmiercią i szatanem w czasie tegorocznych świąt
przeżyłam naprawdę bardzo, bardzo osobiście.
Po uwolnieniu Jezus uzdrowił mnie też z wszystkich chorób – wyleczył
stawy, padaczkę, toczeń, a to wszystko z dnia na dzień. Odstawiłam
leki i zrobiłam badania, żeby to potwierdzić. Jestem zdrowa.
To, że jestem wolna, nie znaczy, że to koniec drogi. To dopiero
początek. Żeby wytrwać w wolności, trzeba być w stanie łaski
uświęcającej. Tylko ten czas, kiedy możemy przyjmować Komunię
Świętą i to robimy, to normalny stan dla chrześcijanina, wszystko inne
jest bez sensu...
Karolina Krawczyk - Kraków
źródło: http://prasa.wiara.pl/doc/1347499.Wzielam-rozwod-z-szatanem