Przerwana lekcja muzyki

Transkrypt

Przerwana lekcja muzyki
„Przerwana lekcja muzyki”
To nie jest dramat, to film opowiadający o wyzwaniach ludzi żyjących w zachodniej
cywilizacji. To film o strachu przed realnym życiem, kiedy można za pieniądze uciec w swoje
fobie i słabości.
Szpital psychiatryczny jest - obok więzienia - najbardziej atrakcyjnym dla kina „domem
udręki”, jak nazywa to miejsce Michał Bułhakow w „Mistrzu i Małgorzacie”. Jako temat ma
nad więzieniem tę przewagę, że może stanowić świetny materiał do budowania metafor spraw
niebłahych („Lot nad kukułczym gniazdem” Formana był w istocie metaforą totalitaryzmu
i walki o wolność), pozwala dotknąć tajemnicy ludzkiej duszy. Otwiera szczelinę, przez którą
prześwitują sprawy bardzo niebezpieczne. Przywołany tu nie bez powodu Bułhakow mówi
głosem Mistrza w rozmowie z poetą Iwanem Bezdomnym: „Siedzi pan, jak sam o tym dobrze
wie, w szpitalu psychiatrycznym, a ciągle jeszcze pan się upiera, że szatan nie istnieje. To
doprawdy dziwne!”.
W „Przerwanej lekcji muzyki” nie ma „domu udręki", z którym miałby coś wspólnego szatan,
jest natomiast „hotel klasy lux", jak określa tę prywatną klinikę znająca życie czarna
pielęgniarka (gra ją Whoopi Goldberg). Ona też, ktoś po ludzku rozumny, powie głównej
bohaterce: - „Nie jesteś chora, jesteś tylko leniwą, rozpieszczoną dziewczyną". A ponieważ
ma rację we wszystkim, ma ją zapewne również w tym przypadku. Słychać to przede
wszystkim w histerycznych, przerysowanych krzykach bohaterek. Horror w świetle dnia.
Krzyk nieradzących sobie ludzi w świecie, który wcale nie jest niebezpieczny. Willa, w której
mieszka Sussana to ostoja spokoju, a jednak dziewczyna postanawia pójść w świat pozornie
nieprzyjazny, zdeformowany i ograniczający wolność.
„I po cośmy go tu przytaszczyli? Normalny, całkowicie normalny, tylko morda podrapana";
to znów Bułhakow, o poecie Bezdomnym, którego „zapuszkowali" w psychiatryku za
niewinność. Przepraszam za tę „podrapaną mordę", z Winoną Ryder, która w „Przerwanej
lekcji muzyki" gra główną postać, podobne określenie nie może mieć oczywiście nic
wspólnego. Rzecz w tym, że bohaterka filmu też jest normalna i doskonale o tym wie. Tylko
że ona pozwoliła się zamknąć dobrowolnie.
Brakuje więc w „Przerwanej lekcji muzyki’ przede wszystkim autentycznego dramatu. Bo to
nie jest dramat, że jakaś dziewczyna postanowiła na pewien czas uciec przed życiem do
luksusowego sanatorium, przeżywa bowiem trudności okresu dojrzewania, przespała się nie
wiadomo po co z nauczycielem, połknęła fiolkę aspiryny (tak, aspiryny) i popiła wódką oraz
nie chce jej się studiować. Wybierając sanatorium, intuicyjnie wiedziała, co robi; prawdziwe
dramaty czekały na nią raczej w normalnych warunkach. Sussana poszukuje prawdy
i autentycznych uczuć. Znajduje agresywne i dziwne dziewczyny, które stają się jej
przyjaciółkami. Reżyser pyta, czym jest są relacje pomiędzy ludźmi, rówieśnikami, matką
a córką, ojcem a córką. Rodzice są prawie nieobecni w życiu młodej kobiety. To krytyka
współczesnej rodziny. „Eksperci”, „profesjonaliści” i pieniądze mają rozwiązywać problemy
dzieci. Nikt w tym filmie nie zdaje egzaminu dojrzałości, oprócz siostry przełożonej. To
jedyna postać, która ryzykuje swoją reputację i ośmiesza współczesną rzeczywistość. Czarna,
kojarząca się z niewolą postać okazuje się wrotami wolności.
Ale nie tylko Sussana znalazła się szpitalu psychiatrycznym; może inne rwą się na wolność?
Jakoś nie, żadna z panienek nie robi wrażenia unieszczęśliwionej faktem, że tu przebywa
(jedyna, która stale ucieka, robi to z innych powodów, potrzebny jest jej podziw lokatorek
sanatorium). Może oskarża się w ten sposób rzeczywistość zza murów? Odpryski zdarzeń
oglądane w telewizji (to lata 60.) sugerują dramatyzm czasów, ale przecież każdy czas ma
swój dramatyzm. Może trzeba się więc zadumać na tym, że normalność (względna, jak
w przypadku każdego) zamkniętych tu dziewczyn oskarża nienormalność społeczeństwa,
które je izolowało? Zachwycić odkryciem, że nie wiadomo, co jest normą, a co nie jest, gdzie
przebiega granica? Ależ to są banały, oczywistości, o których każdy wie. Uwierzyć, że dwa
lata, spędzone w tym sanatorium były dla Susanny szkołą życia? Przecież nie ulega
wątpliwości, że dwa lata w normalnych warunkach byłyby szkołą lepszą.
Pozostaje więc konflikt (bo oczywiście jakiś jest), czyli połączone z wzajemną fascynacją
zderzenie dwóch osobowości: zamkniętej w sobie, powściągliwej Susanny i żywiołowej,
dominującej Lisy. Tylko że taki duet też jest stary jak świat. Prababki dzisiejszych dziewczyn
zaczytywały się powieściami niejakiej pani Czarskiej, których akcja rozgrywała się
w Instytucie dla dobrze urodzonych panien w Petersburgu, a główną postacią była jakaś
Susanna (chociaż o innym imieniu), która przeżywała podobną przygodę z jakąś Lisą (zdaje
się, że „Lisa” zawsze miała zielone oczy).
Współczesny odpowiednik tamtej „zuchwałej i dumnej” panny wygląda tak: dziewczyna
z czymś w rodzaju nadczynności tarczycy narzucająca swoją osobę wszystkim wokół. Bywają
też tacy chłopcy: każde działanie obliczone na efekt, nieustanne pajacowanie, żeby zaistnieć.
Dzisiaj się młodych ludzi o takiej osobowości nie zamyka, raczej mówi z podziwem:
„walnięty”. Ale do czasu; bo kiedy już tacy uwierzą, że zaistnieli, dochodzą zaraz do
wniosku, że istnieją tylko oni - i wtedy stają się niebezpieczni. Diagnoza tamtych
psychiatrów: „amoralna socjopatka” była jednak prawidłowa.
Opracowanie Tomasz Szewc
nauczyciel języka polskiego w ZSO nr 3 w Słupsku

Podobne dokumenty