Z pamiętnika lisiarza - PZŁ Lublin

Transkrypt

Z pamiętnika lisiarza - PZŁ Lublin
Z racji Świąt Wielkanocnych, składamy najserdeczniejsze życzenia. Wszystkim myśliwym oraz
naszym przyjaciołom, ślemy moc serdeczności. Niech tegoroczna Wielkanoc ogarnie Was szczególną tradycją i nowymi szczęśliwymi przeżyciami, jak również, aby Święta umocniły Waszą wiarę,
podniosły na duchu i napełniły Wasze serca radością, życzliwością oraz serdecznością. Życzymy
również, aby dar Zmartwychwstania Pańskiego niosący odrodzenie duchowe, napełnił wszystkich spokojem i wiarą oraz zapewnił siłę w pokonywaniu trudności i pozwolił z optymizmem i
ufnością patrzeć w przyszłość.
Niech odradzająca się po raz kolejny do życia wiosenna przyroda napawa optymizmem, a opatrzność naszego patrona św. Huberta nigdy Was nie opuszcza.
Mirosław Guściora
Prezes Okręgowej Rady Łowieckiej
Marian Flis
Łowczy Okręgowy
Przewodniczący Zarządu Okręgowego
Szanowni Czytelnicy.
Łowiec Lubelski
Kwartalnik Okręgowej
Rady Łowieckiej w Lublinie
Redakcja:
Jan Bogdan Kozyra
– redaktor naczelny
(e-mail: [email protected]),
Tomasz Hubert Marcinkowski
Dariusz Topyła
Andrzej Wrona
Wydawca:
Polski Związek Łowiecki
Zarząd Okręgowy
i Okręgowa Rada Łowiecka
w Lublinie
20-071 Lublin, ul. Wieniawska 10
tel.: 0-81 / 532 78 28
www.lowiecki.lublin.pl
e-mail: [email protected]
Projekt graficzny, opracowanie redakcyjne i korekta:
J. Bogdan Kozyra
ISSN 1429-4206
Redakcja zastrzega sobie prawo
skrótów, poprawek i uzupełnień
oraz opracowania redakcyjnego
w przypadku wykorzystania w druku nadesłanego materiału.
Opinie wyrażone przez autorów
na łamach kwartalnika, nie zawsze
są zgodne z poglądami redakcji.
Redakcja nie odpowiada za treść
zamieszczonych reklam, ogłoszeń,
materiałów sponsorowanych i listów.
Przedruki z „Łowca Lubelskiego”
dozwolone są wyłącznie za uprzednią zgodą redakcji.
Redakcja zastrzega sobie możliwość
nieodpłatnego wykorzystania nadesłanych materiałów na stronach
internetowych okręgowej organizacji łowieckiej.
Łamanie, skład i druk:
Zakłady Poligraficzne AJG
Wielkimi krokami zbliżają się wybory, nie tylko w Polskim Związku
Łowieckim. Już 10 maja pierwsza tura wyborów prezydenckich. Mam nadzieję, że tym razem Prezydent Bronisław Komorowski, dla potrzeb kampanii wyborczej, nie wyprze się przynależności do grona myśliwych. Jako
człowiek światły zapewne wie, że odżegnywanie się od polowań pozornie
tylko przysparza mu głosów. Te pozory funkcjonują głównie dzięki antyłowieckim mediom i na zasadzie kłamstw, braku rzetelności i chwytów
poniżej pasa. Oczywiście jesteśmy świadomi tego, że te negatywne zjawiska nierozerwalnie związane są z polityką, jednakże od głowy państwa
należałoby oczekiwać wzniesienia się ponad populizm, w przekonaniu, że istotniejszymi tutaj są
historia, tradycja i przyroda oraz pożytki płynące dla niej z łowiectwa.
W październiku odbędą się wybory parlamentarne. To od ludzi, którzy zasiądą w ławach
poselskich i senatorskich zależeć będzie treść ustawy Prawo łowieckie. Życzeniem dziesiątek tysięcy Polaków związanych z przyrodą, mających z nią bezpośredni kontakt jest, by znaleźli się tam
wybrańcy kierujący się rozsądkiem, wiedzą, uczciwością i brakiem oportunizmu powodowanym li
tylko partykularnym celem.
Paradoksalnie, znacznie mniejszy wpływ na kształt łowiectwa będą miały wybory w
Zrzeszeniu. Chyba najmniej zależeć będzie on od wyborów w kołach, nieco więcej od wyborów na
szczeblu okręgu, no, i chyba najwięcej od tych, którzy piastować będą funkcje w organach centralnych PZŁ. Niemniej jednak, myśliwi z niecierpliwością i z niepewnością oczekują na wyniki
wszystkich wyborów. To, że zmieni się ustawa Prawo łowieckie – już na początku przyszłego roku
– jest pewne. Istota rzeczy polega na tym, jakie będą to zmiany, jak daleko sięgające i jaki wpływ
na nie będzie miał Polski Związek Łowiecki. Oczywistym jest, że zmiany te w dużej mierze zależeć
będą od tych, których wybierzemy we wszystkich wyżej wymienionych wyborach.
W obecnym wydaniu Łowca Lubelskiego przeczytacie o wielu pozytywnych zjawiskach
wśród myśliwych, ale także o negatywach. Ciesząc się z odwołań do tradycji, z etycznych postępowań, z szerzenia pozytywnego i prawdziwego obrazu łowiectwa wśród młodzieży i społeczeństwa,
nie można przeoczyć tej przysłowiowej łyżki dziegciu w beczce miodu, poczynając od niby niewinnego nieprzyznania się kolegom o strzelaniu do łani, a kończąc na kłusowniczym procederze wśród
myśliwych. Dobrze, że wśród nas są tacy, którzy to dostrzegają i nie chcą tego ukrywać. Równie
dobrze, że nie brakuje myśliwych, którzy mimo przeciwności losu, mimo różnych okoliczności nie
zarzucają pasji łowieckiej. Przykładem niech będzie rodzina Jankowskich, dla której przez kilka
pokoleń polowania stanowiły sedno życia, były namiętnością i sposobem na przetrwanie. Przykładem niech będą myśliwi z Polish Hunter Club of Canada, którzy tysiące kilometrów od Ojczyzny
– tak, jak Jankowscy – nie zapominają skąd ich ród, dbają, pokazują i cieszą się tradycją polowań,
polskich polowań. Korzystajmy z dobrych przykładów, czego Wam życzę w obliczu nadchodzących świąt.
J. Bogdan Kozyra SPIS TREŚCI
STRZELECTWO
MYŚLIWSKI KRĄG
Polonijne zawody strzeleckie w Kanadzie ........................ str. 18
Dianom - 8 marca .................................................................. str. 20
Posiedzenie Okręgowej Rady Łoowieckiej ................... str. 2
Narada prezesów kół łowieckich ...................................... str. 2
Noworoczne spotkanie seniorów łowiectwa ................ str. 3
Ślubowanie sędziów sądu łowieckiego ............................ str. 3
Tradycja i obyczaje .............................................................. str. 4
Samotność i towarzystwo .................................................. str. 5
Spotkania z kłusownikami .................................................. str. 6
Włośnica - ciągle niebezpieczna ! ..................................... str. 7
MYŚLIWI I SPOŁECZEŃSTWO
KULTURA, TRADYCJA, WSPOMNIENIA
BIGOS MYŚLIWSKI
Henio „Mortales” ................................................................ str. 10
Z pamiętnika lisiarza ........................................................... str. 11
Polish Hunting Club of Canada ........................................ str. 13
Michał Jankowski .................................................................. str. 14
Jeleń miał szczęście ................................................................ str. 26
Wilki z jedynki ........................................................................ str. 26
Dzik z podchodu .................................................................... str. 26
KYNOLOGIA
Pożegnanie seniora ................................................................ str. 27
Bronek ...................................................................................... str. 27
Będziemy polować z psami ? ............................................. str. 16
W KOŁACH ŁOWIECKICH
Zapiski z azotropowych ambon .......................................... str. 22
Łowiecka edukacja młodych ................................................ str. 24
Bar karnawałowo-walentynkowy ........................................ str 24
Rozbawiony sokół ................................................................... str. 25
Z ŻAŁOBNEJ KARTY
Józef Brandt. Urodził się w Szczebrzeszynie na Lubelszczyźnie w 1841 r. Był jednym z najwybitniejszym
polskich malarzy batalistów. Naukę malarstwa rozpoczął w Warszawie pod okiem Juliusza Kossaka. Kształcił
się też w pracowni Leona Cognieta. Po powrocie do kraju, w 1861 debiutował na wystawie w warszawskim
TZSP. Od 1863 kontynuował studia w monachijskiej ASP u Franza Adama. W 1870 otworzył w Monachium
własną pracownię i niebawem stał się przywódcą, „generałem” tamtejszej polskiej kolonii artystycznej i nauczycielem wielu malarzy. Został honorowym profesorem Akademii w Monachium (1878), członkiem Akademii w Berlinie (1877) i Pradze (1900). Odznaczony wysokimi orderami, wyróżniany medalami i nagrodami
na międzynarodowych wystawach, cieszył się prawdziwie europejską sławą. Mieszkając i tworząc poza krajem
zawsze wyraźnie podkreślał swoją polskość. Malował epizody z historii polskich wojen, a także sceny rodzajowe – jeźdźców, polowania, jarmarki. Jego barwne, pełne ruchu i perfekcyjne warsztatowo obrazy podziwiano
powszechnie, jako najlepszy przykład wysoko wówczas cenionej „szkoły polskiej”. (Patrz także ŁL 4/2002 i
2/2008).
Obraz „Dojeżdżacz oczekujący panów” tytułowany także ”Dojeżdżacz z chartami”, malował
Brandt w rodzinnej posiadłości w Orońsku koło Radomia, gdzie od 1877 spędzał letnie wakacje. W domu
aukcyjnym Agra-Art wyceniono ten obraz na 300 000 zł.
Dojeżdżacz oczekujący panów, ok. 1880, 50.8 x 63.5 cm, olej, płótno
2
Myśliwski krąg
To było jubileuszowe w tej kadencji, XX posiedzenie Okręgowej Rady Łowieckiej w Lublinie. Otworzono je chwilą ciszy, poświęconą pamięci zmarłego myśliwego, Józefa Mizaka.
Po zatwierdzeniu protokołu z poprzedniego posiedzenia ORŁ, zaopiniowano projekt – po dyskusji – preliminarza budżetowego na 2015 rok, przedstawionego przez łowczego okręgowego, Mariana Flisa. Ocenę realizacji uchwał
XVIII Okręgowego Zjazdu Delegatów Polskiego Związku Łowieckiego w Lublinie przełożono na następne posiedzenie
Rady.
Przyjęto projekty planów pracy komisji problemowych ORŁ na 2015 rok. Między innymi wynika z nich, że 20
czerwca zorganizowane zostaną III Lubelskie Dni Kultury Łowieckiej. Tradycyjnie już, zorganizowane będą konkursy
pracy psów: regionalne dzikarzy i norowców – 25 i 26 kwietnia oraz Międzynarodowy Konkurs Pracy Wyżłów Wielostronnych w dniach 10-11 października. Planuje się zorganizować konkurs fotograficzno-plastyczny o tematyce przyrodniczej, wspólnie z Ligą Ochrony Przyrody oraz konkurs lisiarzy. Stwierdzono, że niepokojącym zjawiskiem jest znikomy
udział kół w dotowanej introdukcji zwierzyny drobnej. Przyjęto rezygnację z funkcji zastępcy Rzecznika Dyscyplinarnego
Adama Mitkowskiego. Do składu redakcji Łowca Lubelskiego dokooptowano Tomasza Marcinkowskiego. Pozytywnie
zaopiniowano wnioski o nadanie 3 Medali za Zasługi dla Łowiectwa Lubelszczyzny oraz 7 Złotych Medali Zasługi Łowieckiej, 9 – srebrnych i 28 – brązowych. Szeroko dyskutowano nad propozycją utworzenia na terenie OHZ Wierzchowiska
ośrodka rehabilitacji zwierząt.
JBK
W dniu 25 lutego 2015 roku, w siedzibie zarządu okręgowego odbyła się narada prezesów kół naszego okręgu.
Naradę rozpoczęła prezentacja produktów PKO Banku Polskiego skierowanych do myśliwych i kół łowieckich. Głównym wątkiem narady były sprawy związane z kończącą się kadencją organów kół oraz organów okręgowych i krajowych
zrzeszenia. Tą część narady poprowadził mecenas Marcin Pasternak – kierownik Działu Prawnego Zarządu Głównego
PZŁ w Warszawie. Po omówieniu podstawowych kwestii związanych z wyborami władz kół łowieckich oraz delegatów
na okręgowe zjazdy delegatów, przedyskutowane zostały zagadnienia związane z nowelizacją ustawy Prawo łowieckie,
w zakresie zaproponowanych rozwiązań dotyczących obwodów łowieckich oraz nowym projektem ustawy dotyczącej
szkód łowieckich i nieco nowatorskich rozwiązań w zakresie odpowiedzialności za nie. Na naradzie poruszone zostały
również sprawy związane z bieżącą działalnością okręgu, przekazane komunikaty oraz zagadnienia dotyczące kolejnej
inwentaryzacji łosi, zgodnie z wytycznymi Ministerstwa Środowiska.
Marian Flis
Myśliwski krąg
3
W dniu 28 stycznia 2015 roku, w siedzibie zarządu okręgowego odbyło się rokroczne spotkanie seniorów – działaczy łowieckich naszego okręgu. Podczas spotkania łowczy okręgowy przekazał wszystkim najlepsze życzenia noworoczne, jak
również złożył krótką informację na temat obecnych zagrożeń łowiectwa, które związane jest z naszą cywilizacją od
zawsze. Tradycją stało się już, że podczas tego rodzaju uroczystych spotkań seniorzy, którzy mogą poszczycić się ponad
50-letnią przynależnością do Polskiego Związku Łowieckiego uhonorowani zostali stosowną odznaką. Całość spotkania
miała koleżeński charakter, toteż po wspólnym toaście i symbolicznym odśpiewaniu „stu lat”, uczestnicy przy dźwiękach
muzyki udali się na poczęstunek, gdzie odżyły nawet te bardzo odległe wspomnienia. Frekwencja na spotkaniu świadczy
o tym, iż tego rodzaju inicjatywy są cenne i trzeba je kontynuować w przyszłości.
Marian Flis
W dniu 15 stycznia br., na sygnał rogu myśliwskiego obwieszczającego polowanie
zbiorowe w obwodzie łowieckim nr 177
OHZ Wierzchowiska, stawili się sędziowie
Okręgowego Sądu Łowieckiego w Lublinie
i
i Rzecznicy Dyscyplinarni.
W polowaniu wzięli udział również: przewodniczący Kapituły Odznaczeń Łowieckich - Karol Cichowski, prezes ORŁ w
Lublinie - Mirosław Guściora, członkowie
ZO w Lublinie Andrzej Gaweł i Sławomir
Łaska – prowadzący polowanie oraz starszy instruktor Łukasz Fedeńczuk. Mimo
środka kalendarzowej zimy, polowanie odbyło się po czarnej stopie, a temperatura
przypominała jesienną i to z jej wczesnej
fazy, a nie zimową. W miłej, koleżeńskiej atmosferze udało się pozyskać 3 lisy, a królem polowania został Waldemar
Kobylarz, który już w pierwszym pędzeniu jednym strzałem pozyskał mykitę. Wiele emocji przyniosły dwa pędzenia, w
których były w sumie zaobserwowane 3 sztuki łosi-byków, z czego jeden kapitalny łopatacz. Podniosło to temperaturę
łowów, choć jak wiadomo, obecnie łoś jest zwierzęciem łownym objętym całoroczną ochroną, to jednak widok wzbudził
w polujących czar dawnych łowów. Jednak w polowaniu tym nie ilość strzałów, nawet tych celnych, miała znaczenie, czy
wielkość pokotu, lecz ranga wypowiedzianej strofy przyrzeczenia, jaką złożyli sędziowie przy uroczystym pokocie kończącym polowanie: „Mając świadomość, że sędziowie sądów łowieckich są niezawiśli, przyrzekam kierować się normami
prawa i etyki łowieckiej oraz stać na ich straży”. Ślubowanie przyjął prezes ORŁ w Lublinie, Mirosław Guściora.
Sławomir Łaska
4
Myśliwski krąg
Myśliwi z innych krajów zawsze są pod
sporym wrażeniem naszych obyczajów łowieckich
(nota bene – w większości przejętych od zachodnich sąsiadów). Ostatni kęs, pieczęć czy złom, to
fragmenty polowania, którymi zaznaczamy, że nie
jesteśmy w sklepie mięsnym czy na świniobiciu, a uczestniczymy w misterium o tysiącletniej historii. To znaczy również, że myśliwy jest nieodłączną częścią przyrody, cokolwiek by o tym nie pisały
i nie bełkotały ekooszołomy. Zakrzyczymy kolegę
przechodzącego przez pokot, czy układającego
zwierzynę na lewym boku. Coraz mniej jest polowań nie zakończonych uroczystym pokotem (a bywają takie, bywają…). Dbałość o tradycję wzrasta
z każdym sezonem i chwała nam za to.
Tyle o tradycji….a obyczaje ?
Tu niestety, bywa różnie – i nie mogę powiedzieć, że jest coraz lepiej. Na zbiorówkach, spora część kolegów „zapomina” pogratulować
szczęśliwemu strzelcowi. Wytknie kolegom najmniejsze przewinienie. Klasyką jest wyliczenie 45 m przy strzale kolegi, a zaniechanie pomiaru przy własnym 60-metrowym dystansie. Do
najbardziej haniebnych praktyk – bez wahania
– zaliczam spór o zwierzynę. Jeśli komuś już tak
strasznie zależy na tym zającu czy kogucie, niech
zwróci się, bez przepychanki, do prowadzącego,
bądź szanowanego nemroda o rozstrzygnięcie i
przyjmie werdykt bez najmniejszego komentarza.
Pomijam wstydliwym milczeniem przypadki głośnego krzyku „mój!”, przy jednoczesnych strzałach
do koguta czy gacha. Rozumiem emocje łowieckie,
ale nie powinny nam one przesłaniać istoty łowiectwa… Nie o mięcho przecież chodzi, koledzy, nie
o mięcho.
Za najbardziej nieeleganckie zachowanie
przy stole, bez wątpienia uznaję odwrócenie się
plecami, w pół słowa, do opowiadającego nam
swą opowieść kolegi, którego do tej pory słuchaliśmy w miarę uważnie. Oczywiście, zdarza się,
że kolega wypłynie na „szerokie wody oceanu”
i brzegu (końca) nie widać. Bywa i tak… Proponuję w takim przypadku rozwiązanie, którego byłem
świadkiem. Opowiadający kolega rozwijał kolejne
wątki, gubiąc poprzednie. Do porządku przywołał
go błagalny jęk z kąta „do brzegu, Stachu, k… do
brzegu!”
Nie chciałbym tu, broń Boże, wchodzić
w rolę jakiegoś „magister elegantiarum”. Rzucam
kamieniami, sam nie będąc bez grzechu. Chciałbym jedynie zwrócić uwagę, że będąc w gronie
myśliwych, jesteśmy też (!) w towarzystwie. I kindersztuba obowiązuje.
Jan Piotrowski
Myśliwski krąg
Dla
wielu
myśliwych
kwintesencją ich pasji jest obcowanie z przyrodą w samotności.
I ilekroć o tym mówią w towarzystwie, w oczach rozmówców widzą
lekkie niedowierzanie – „eee, gada
tak, bo mu tak wygodnie”. Nie
przekonamy ich – trudno. Wiele
napisano na ten temat, więc nie
będę się rozwodził. Faktem jest, że
niewielu z nas wyobraża sobie zasiadkę we dwóch na jednej ambonie.
Przeżywanie
spektaklu
wschodu czy zachodu słońca, budzenie się do życia drobiazgu śpiewającego w maju o 3:00 rano, zamieranie odgłosów po zachodzie
słońca – to lek na nasze codzienne
stresy, zawodowe czy rodzinne.
Z czasem uzależniamy się od tego
psychotropu, a ludziska dziwią się,
co takiego ciekawego może być
w wielogodzinnym siedzeniu na
ambonie i obserwowaniu „nieruchomego przecież” krajobrazu.
A jednak… a jednak potrzebujemy i towarzystwa. Udane
polowanie zbiorowe, to przecież
nie tylko obfity pokot. To przede wszystkim atmosfera. Klimat
wspólnoty pasji, doświadczeń,
zrozumiałe tylko dla nas żarty
i nieszkodliwe prześmiechy. Każdy z nas z pewnością uczestniczył
w polowaniach, kiedy na pokocie
różnorodność zwierza – a w duszy
kac, bo dwóch kolegów pokłóciło
się o zająca czy dzika. I odwrot-
nie – na pokocie ubogo, a wszyscy
wracają w znakomitych nastrojach. Samo życie.
Istnieje jeszcze drugi rodzaj towarzystwa, nie wiem czy
nie najważniejszy. To towarzysz
łowów na polowaniu indywidualnym. To osoba, z którą długa
podróż do i z łowiska, minie, jak
z bata strzelił. Każdy z nas, kto poluje parę lat, na 100% miał sytuację, o której dziś mówi „sam nie
dałbym za cholerę rady”. Nieważne czy to strzelona łania, odyniec,
czy zakopana po osie terenówka.
Sam nie poradzisz.
Poluję już sporo lat i największą wartością dla mnie jest
samotność w kontakcie z przyrodą
i… pewność, że masz na kogo liczyć, kiedy znajdziesz się w kłopocie.
Każdy, kto poluje, żeby
upolować – wcześniej czy póź-
5
niej – dojdzie do wniosku, że „to
nie to”. Bo jakie ma znaczenie, że
strzeliłeś „złotego dzika”, jeśli nie
masz towarzysza łowów, który
z tobą podzieli tę radość. Towarzysz
łowów, to wielka wartość, ale i zobowiązanie. Bo o 3:00 rano masz
telefon od kumpla, krótki: „śpisz?
nie? no to fajnie, przyjedź i pomóż
mi znaleźć postrzałka”. Chciał-nie-chciał, trzeba pomóc….. ale warto, bo kiedy ty znajdziesz się w tej
samej sytuacji, wiesz, że kompan,
bez marudzenia powie: „będę za
20 minut”. Na marginesie: ciarki
mi przechodzą po grzbiecie, kiedy
słyszę o dochodzeniu postrzelonego odyńca w gęstych trawach, czy
krzakach – samotnie. To oczywiste
kuszenie losu.
I to są dla mnie największe
wartości łowiectwa.
Janek Piotrowski
6
Myśliwski krąg
„Strzelcem może być każdy żongler, natomiast myśliwym może być tylko ten człowiek, co ma duszę myśliwską i ogromne w sercu ukochanie przyrody”.
Władysław Janta-Połczyński – „Estetyka łowiectwa”
Kłusownictwo to nielegalne, niezgodne z prawem
uprawianie myślistwa. Kłusownik, wg „Słownika języka łowieckiego” Stanisława Hoppe, to człowiek uprawiający polowanie,
łowienie zwierzyny lub rybołówstwo w czasie ochronnym lub
w sposób niezgodny z prawem. Najgroźniejszym dla zwierzyny
i najtrudniejszym do zdemaskowania jest kłusownik-myśliwy.
Niestety, zdarza się, że również wśród myśliwych, podobnie jak
i w innych społecznościach znajdują się tzw. „czarne owce”, osoby nie respektujące obowiązujących norm i występujące poza
prawem. Takie jednostki mogą przecież legalnie przebywać
z bronią w terenie o każdej porze dnia i nocy, nie wzbudzając
żadnych podejrzeń.
Spotkanie z kłusownikiem należy do najbardziej niebezpiecznych zdarzeń łowieckich. Reakcja zaskoczonego kłusownika, przyłapanego na gorącym uczynku, jego obawa przed
zdemaskowaniem i potencjalnymi konsekwencjami uprawianego nielegalnie procederu, może być powodem jego gwałtownej
i nieprzewidywalnej reakcji.
W swojej kilkudziesięcioletniej przygodzie z łowiectwem przeżyłem kilka różnych spotkań z kłusownikami
i wielokrotnie byłem świadkiem ich bezwzględnej działalności
w łowisku. Spośród grona tych zdarzeń chciałem podzielić się
z Czytelnikami dwoma spotkaniami z ludźmi uprawiającymi ten
niecny proceder.
Był styczeń 1992 r. Pomimo astronomicznej zimy, za oknem panowała pogoda przypominająca raczej typową jesienną
aurę. Było pochmurno i wilgotno, zupełnie brakowało mrozu i śniegu. Pracowałem wówczas w Nadleśnictwie Puławy na stanowisku
nadleśniczego terenowego. Wykonując swoje obowiązki służbowe,
przebywałem na terenie kompleksu leśnego „Rudy”, znajdującego
się w bezpośrednim sąsiedztwie Puław. Około godz. 14, wracając
pieszo przez las w kierunku siedziby nadleśnictwa, zauważyłem sylwetkę mężczyzny, który zachowywał się wg mojej oceny podejrzanie. Znajdował się w środku kompleksu leśnego, z dala od leśnej
drogi, w rejonie, gdzie dno lasu pokrywały bujne łany jeżynisk. Liczne ścieżki wydeptane przez sarny wskazywały jednoznacznie, że jest
to miejsce, na którym o tej porze roku koncentrują się te zwierzęta.
Stojąc za grubą sosną i będąc niewidocznym dla znajdującego się tu
człowieka, obserwowałem przez lornetkę jego zachowanie. Mężczyzna rozglądał się dookoła i upewniwszy się, że nie jest przez nikogo
obserwowany, wyjmował z reklamówki druciane wnyki, które następnie montował na sarnich ścieżkach. Formował drucianą pętlę
na wysokości łba przechodzącej ścieżką potencjalnej ofiary. Maskował wnyk drobnymi gałązkami, a następnie w odległości kilkunastu metrów, na sąsiedniej ścieżce, zakładał następną pętlę. Nie było
żadnych wątpliwości, że mam oto przed sobą niebezpiecznego kłusownika-wnykarza. Postanowiłem działać szybko i z zaskoczenia,
wykorzystując fakt, że byłem ubrany w służbowy mundur terenowy
leśnika. W momencie zakładania przez niego kolejnego wnyka, wyskoczyłem nagle zza drzewa. Był on kompletnie zaskoczony, sądził
bowiem, że reakcja moja jest spontaniczna, a nasze spotkanie przypadkowe. Po przedstawieniu się z imienia i nazwiska oraz stwierdzeniu, że jestem pracownikiem administracyjnym nadleśnictwa
oraz myśliwym, członkiem koła łowieckiego, które dzierżawi obwód
na terenie, w którym się znajdujemy, stwierdziłem fakt kłusownictwa. Podejrzany przyjął początkowo taktykę polegającą na usprawiedliwieniu swojej obecności i zachowania w lesie. Podał mi swoje
nazwisko oraz poinformował, że również jest myśliwym, członkiem
sąsiedniego koła łowieckiego. W związku z tym, że mieszka w Puławach, w bezpośrednim sąsiedztwie lasu, często przychodzi tutaj na
spacery. Wg jego hipotezy, wnyki zastawia ktoś inny, a on znalazł
się tutaj w celu zdemaskowania potencjalnego kłusownika. Dopiero
po przekazaniu przeze mnie informacji o kilkuminutowej obserwacji jego poczynań, w tym faktu zakładania, formowania i maskowania wnyków, do podejrzanego dotarło, że pierwotna taktyka usprawiedliwiania swoich poczynań zawiodła. Podjął próbę przekupstwa
polegającą m.in. na fakcie, że jest hodowcą psów myśliwskich i jest
skłonny w zamian za puszczenie całej sprawy w niepamięć, podarować mi młodego szczeniaka po doskonałych rodzicach, który będzie
dla mnie, leśnika i myśliwego, cennym nabytkiem. Nie przyjąłem
jednak jego propozycji, jednocześnie oświadczając, że o dzisiejszym
zdarzeniu poinformuję nadleśniczego, składając stosowną notatkę
służbową oraz zarząd mojego koła łowieckiego. Tak też się stało; w
oparciu o stosowne pismo Nadleśnictwa Puławy zawierającego opis
zaistniałego zdarzenia i przesłanego do koła łowieckiego nr 91 „Azotrop”, to ostatnie skierowało wniosek do Rzecznika Dyscyplinarnego przy Zarządzie Wojewódzkim PZŁ w Lublinie. Jednocześnie
wszczęto postępowanie sądowe przeciwko podejrzanemu w Sądzie
Rejonowym w Puławach. W rezultacie toczonych postępowań, podejrzany o kłusownictwo został uznany winnym popełnionego czynu. Sąd nałożył na obwinionego karę grzywny. Został też wykluczony z szeregów PZŁ.
A oto jak przedstawiła to zdarzenie ły się chmury, które przysłoniły świecący
ówczesna prasa regionalna. Tekst pochodzi księżyc, co było okolicznością sprzyjającą
z Kuriera Lubelskiego z dnia 13.12.1993 r.:
dla potencjalnego kłusownika. Po bezskutecznym spenetrowaniu lornetkami
pól i granicy polno-leśnej sprawdzanego
przez nas terenu, postanowiliśmy zatoczyć koło, sprawdzając jeszcze pobliskie
ugory porośnięte pojedynczymi jałowcami i samosiejkami sosny oraz będące
w różnym wieku prywatne drzewostany. Wracając około godz. 22:30
w stronę samochodu, ustaliliśmy, że
wyjrzymy jeszcze na
młodą uprawę leśną
założoną przed trzema laty na gruncie
przekazanym do nadleśnictwa z Państwowego Funduszu Ziemi. Skręciliśmy więc
w leśną drogę prowadzącą przez fragment
chłopskiej halizny, z rzadka porośniętej
pojedynczymi grubymi sosnami. Wychodząc zza zakrętu spotkaliśmy się „oko
w oko” z idącym z naprzeciwka kłusownikiem. Zaskoczenie było obustronne,
bo dzieliła nas odległość nie większa niż
20 m. Nie zdążyłem nawet zdjąć sztu
Jednak nie zawsze uda się zakoń- cera z ramienia, gdy kłusownik skoczył
czyć sukcesem spotkania z kłusownikiem, błyskawicznie w bok, skrywając się za
uniemożliwiając mu prowadzenie dalszej grubą sosną. W momencie jego szybbezprawnej działalności, czego dowodem jest kiego przemieszczania się, wyraźnie wikolejne opisane przeze mnie zdarzenie. dać było przewieszoną przez plecy broń
Była listopadowa pełnia 1992 r. i znajdujący się na plecach jakiś pakuCzęść obwodu dzierżawionego przez moje nek. Wysunął na moment głowę zza
koło „Azotrop” obejmującą las i pola, w re- drzewa, rzucając na nas spojrzenie przez
jonie wsi Wólka Gołębska, była wyłączona lornetkę. My również podnieśliśmy odz polowania w związku z zapowietrzeniem ruchowo lornetki do oczu. Całe to zdaterenu na skutek stwierdzonego przypad- rzenie trwało dosłownie kilka sekund. Za
ku wścieklizny. W tym czasie nie zrzucano moment kłusownik wyskoczył zza drzejeszcze szczepionki przeciwko wściekliźnie wa, a na mój krzyk: Stój! Nie uciekaj! Polisów, więc przypadki występowania ognisk znałem Cię! zareagował jeszcze szybszą
wścieklizny zdarzały się dosyć często. Zgłosi- ucieczką w gęste krzaki, porzucając na
łem do łowczego wyjazd na nocne polowanie drodze niesiony dotychczas na plecach
w rejon sąsiadujący z terenem zapowietrzo- ciężar. Odczekaliśmy kilka minut. Kłunym i około godz. 20 zaopatrzony w broń sownik miał ze sobą broń, pod osłoną
kulową i lornetkę pojechałem do lasu. Wraz
ze mną pojechał kolega leśniczy również
posiadający lornetkę. Brak było śniegu, ale
świecący księżyc dawał dobre światło. Po wyjściu z samochodu, około godz. 21, w kierunku
pól Wólki Gołębskiej usłyszeliśmy oddane
w krótkich odstępach czasu trzy strzały. Postanowiliśmy udać się w wyznaczonym kierunku podejrzewając, że mogły to być strzały
kłusownicze, gdyż na terenie zapowietrzonym
nikt legalnie nie mógł polować. Zamawiając
u łowczego sąsiedni teren do polowania nie
uzyskałem również żadnej informacji odnośnie pobytu tam któregokolwiek z kolegów myśliwych. W czasie naszego przemieszczania
się pieszo w rejon słyszanych strzałów, pogorszyła się nieco widoczność. Na niebie pojawi-
Myśliwski krąg
7
gęstych krzaków, w których się skrył, był
dla nas niewidoczny, ale być może obserwował nas i swój porzucony ładunek. Po
kilku minutach, asekurując się wzajemnie stwierdziliśmy, że ładunkiem tym jest
zapewne skłusowana sarna. Tusza kozy
była fachowo wypatroszona, a cewki powiązane sznurkiem ułatwiały jej transport
na plecach. Widoczne były również ślady
dwóch kul. Jeden postrzał w szynki, najprawdopodobniej był to pierwszy z usły-
szanych przez nas strzałów, którym kłusownik postrzelił zwierzynę, a następnie
próbował ją dostrzelić oddając dwa kolejne strzały, z których drugi okazał się celny – kula została ulokowana na komorze.
Kto wie jak zakończyłaby się dla mnie ta
przygoda, gdybym sam pojechał wówczas
do lasu, bez towarzystwa drugiej osoby?
Tuszę sarny zabraliśmy do samochodu
i przekazaliśmy do koła, zdając jednocześnie dokładną relację z nocnego zdarzenia.
Zapewne czytając moją relację
nasuwa się Czytelnikom pytanie, czy krzycząc wówczas słowa. „Stój! Nie uciekaj!
Poznałem Cię!”, faktycznie rozpoznałem
wówczas kim był osobnik uprawiający ten
niecny proceder. No cóż, pomimo wielu
podobieństw i cech charakterystycznych
określających tożsamość kłusownika,
mimo wszystko, nie schwytałem go przecież
i nie zidentyfikowałem jednoznacznie. Nie
oskarżyłem wówczas nikogo i nie oskarżam dzisiaj, choć upłynęło już od tamtych
zdarzeń przeszło dwadzieścia dwa lata.
Leszek J. Walenda
Wydawać by się mogło, że kto
jak kto, ale myśliwi powinni w sposób
szczególny być uczulonymi na możliwość zakażenia się tą chorobą, wszak
nabyli stosowną wiedzę na kursach
dla początkujących i omalże na co
dzień towarzyszy im ona, gdyż większość osobników rozrastającej się dziczej populacji biorą na użytek własny.
Jednakże beztroska ludzka,
żeby nie nazwać jej głupotą, nie zna
granic. Otóż niedawno stwierdzono
kolejny przypadek zarażenia włośnicą i to z przyczyny myśliwego. Kilkanaście osób zaraziło się prawdopodobnie wędzoną kiełbasą z dodatkiem
mięsa z dzika, tatarem z surowej polędwicy z dzika oraz pieczenią z dzika – dzika, którego strzelił myśliwy.
Chorzy skarżyli się na bóle głowy i
mięśni, gorączkę, ogólne osłabienie,
potliwość, obrzęki twarzy oraz brak
koncentracji. W dochodzeniu epidemiologicznym ustalono, że narażonych na zarażenie jest 15 osób, a u 10
wystąpiły objawy chorobowe. Sprawę przejęła prokuratura. By uniknąć
podobnych przypadków, przypomnijmy sobie wiadomości o tej chorobie,
pamiętając o bezwzględnie obowiązkowym badaniu weterynaryjnym
każdego strzelonego dzika.
nie od chorej osoby.
Po spożyciu zarażonego mięsa
sok żołądkowy rozpuszcza otoczkę, a
oswobodzona larwa włośnia przedostaje się do jelita cienkiego i tam wnika
do kosmków błony śluzowej, gdzie w
ciągu 1–3 dni osiąga dojrzałość płciową. Zapłodnienie następuje w świetle
jelita. Samce po zapłodnieniu giną, a
samice powtórnie wdrążają się w ścianę jelita, gdzie mogą przebywać 7–8
tygodni, rodząc w tym czasie 1000–
1500 larw. W przeciwieństwie do innych pasożytów włośnie nie składają
jajeczek, lecz rodzą od razu żywe larwy,
które przenikają do naczyń chłonnych
i krwionośnych organizmu człowieka.
Następnie z prądem krwi lub chłonki roznoszone są po całym jego ciele.
W ten sposób larwy włośnia między
12 a 15 dniem od momentu zarażenia
osiedlają się w mięśniach poprzecznie
prążkowanych, zwłaszcza w tych intensywniej pracujących. Stąd też najczęściej można je spotkać w przeponie, rzadziej w mięśniach międzyżebrowych,
języku, krtani, mięśniach grzbietu. W
mięśniach tych larwy włośnia otorbiają
się (powstają cysty) i z czasem ulegają
zwapnieniu. Cykl rozwojowy włośnia
krętego odbywa się w całości w jednym
żywicielu.
Przyczyny choroby
Włośnica jest chorobą przenoszoną ze zwierząt na ludzi, powodowaną przez nicienie z rodzaju Trichinella
spiralis (włosień kręty). Nośnikiem
pasożyta jest wiele gatunków zwierząt dzikich i domowych, w tym przede wszystkim świnie, dziki, konie, ale
również niedźwiedzie, wilki, borsuki,
gryzonie leśne, psy, koty, lisy, nutrie,
kuny, łasice. Do zarażenia dochodzi
przez zjedzenie zarażonego mięsa.
Solenie, mrożenie lub krótkotrwałe
wędzenie mięsa nie zabijają pasożyta.
Źródłem zarażenia jest więc zazwyczaj
mięso niedostatecznie długo gotowane
lub wędzone. Nie jest możliwe zaraże-
Objawy i przebieg
Przebieg włośnicy może być
bardzo różny i zależy od jej intensywności, ogólnego
stanu biologicznego
człowieka i jego reaktywności. Bywa,
że u zarażonego
nie występują jakiekolwiek objawy,
szczególnie
przez
pierwsze 4-10 dni.
Przypadki objawowe mogą mieć przebieg poronny, tzn.
objawy słabsze niż
przeciętne, poprzez lekki, średniociężki, a nawet bardzo ciężki. Może
wystąpić w tej chorobie kilka postaci
klinicznych. Pasożytowanie w jelicie
cienkim form dojrzałych włośnia z reguły objawia się zespołem biegunkowym, który często poprzedza typowy
zespół włośnicowy. Poza biegunką występują wymioty i bolesne kurcze jelit.
W przewodzie pokarmowym dorosłe
nicienie rodzą larwy, które drogą krwi
i poprzez naczynia chłonne dostają się
do mięśni. We włóknach mięśniowych
powstaje silny odczyn zapalny, co objawia się gorączką sięgającą nawet do
40 st. C, następującym po niej bólem
mięśni i fatalnym samopoczuciem chorego. Najczęściej atakowane są mięśnie
gałki ocznej, kończyn i karku. Zespołowi włośnicowemu często towarzyszą
objawy alergicznego zapalenia naczyń
na tle immunologicznym. Konsekwencjami tej reakcji może być obrzęk wokół oczu, rzadziej całej twarzy oraz
wybroczyny podspojówkowe lub pod
paznokciami. Ostry okres włośnicy
mięśni gałki ocznej, poza bólem, wiąże
się z występowaniem światłowstrętu i
pojawianiem się mroczków w polu widzenia.
Powikłania
Powikłania włośnicy są wynikiem lokalizowania się nicieni poza
układem mięśniowym. Do miejsc,
które wiążą się z najpoważniejszymi
powikłaniami należy układ nerwowy,
mięsień sercowy oraz układ oddechowy. Już po pierwszym tygodniu choroby mogą wystąpić objawy zapalenia
opon mózgowych i ogniskowe objawy
neurologiczne, będące następstwem
podkorowych zawałów mózgu. Poza
tym, włośnica może atakować mięsień
sercowy, prowadząc do jego niewydolności oraz zaburzeń rytmu. Może dojść
do zapalenia płuc oraz mniej bądź bardziej rozległej zatorowości płucnej.
Mogą też wystąpić zapalenia nerek i
zatok przynosowych.
Późny okres włośnicy, rozpoczynający się po upływie około 2 tygodni, charakteryzuje się zaburzeniami
metabolicznymi w postaci hipoalbuminemii (zmniejszenie ilości albumin,
czyli białek, w osoczu), hipokaliemii
(zmniejszeniem stężenia potasu w surowicy krwi) i hipoglikemii (niedocukrzenia – zmniejszenia ilości glukozy
we krwi). Ich następstwami są obrzęki kończyn, obecność płynu w jamach
ciała i osłabienie mięśni. Możliwe są
ciężkie powikłania: zapalenie mięśnia
sercowego (myocarditis), zapalenie
płuc (pneumonia), zapalenie mózgu
(encephalitis). Trzeba pamiętać, że
u cukrzyków hipoglikemia może być
przyczyną śmierci.
Leczenie
Leczenie często trzeba zacząć od terapii intensywnej, walcząc z
niewydolnością krążenia i objawami
wstrząsu. Dotyczy to każdego przypadku zarażenia włośniem krętym, ale też
i przypadków podejrzenia tej choroby.
Naczelną zasadą w leczeniu włośnicy
jest wczesne podanie leków przeciwko postaciom jelitowym nicieni, takich
jak mebendazol lub albendazol. Zaleca
się nie stosować albendazolu w I trymestrze ciąży, a jeżeli jest to możliwe,
nie stosować go u ciężarnych w ogóle.
Można podawać antyhelmintyki łącznie z prednizonem w celu ograniczania
objawów (dawka stopniowo zmniejszana po upływie 3-5 dni). W postaciach ciężkich i średniociężkich, do
czasu ustąpienia gorączki, stosowane
są glikokortykosterydy, czyli leki steroidowe o silnym działaniu przeciwzapalnym. Choroba o lekkim przebiegu
wymaga jedynie leczenia objawowego,
które sprowadza się do przyjmowania
pochodnych salicylanów, leków przeciwbólowych i przeciwgorączkowych.
Zalecenia Międzynarodowej Komisji
Włośnicowej
Międzynarodowa
Komisja
Myśliwski krąg
Włośnicowa (International Commission on Trichinellosis – ICT) zaleca
metodę wytrawiania, do której próbki
do badania mięsa dzików winny być
pobierane z mięśni kończyn przednich
lub przepony. Powinny być wytrawiane minimum 10-cio gramowe próby.
Jeżeli nie ma możliwości przeprowadzenia badania wymienionych wyżej
mięśni, to powinny zostać poddane
badaniu inne mięśnie, ale w większej
ilości. Pośrednie (serologiczne) metody badania zwierząt w kierunku włośnicy nie są zalecane jako zastępcze
metody badania. Metody molekularne
(PCR) są również nie do przyjęcia jako
alternatywne metody badania mięsa ze
względu na małą wielkość próby badanej; małe próbki mogą nie zawierać
larw i otrzymany wynik może być fałszywie negatywny.
ICT uznaje trzy sposoby przetwarzania mięsa, które pozwalają
uznać je za bezpieczne dla konsumenta. Są to: gotowanie do temperatury
wewnątrz mięsa co najmniej 71 st.C,
głębokie mrożenie, dla większości gatunków włośni, do -15 st.C lub mniej
przez 20 dni (kawałki mięsa do 15 cm
grubości) i 30 dni (kawałki mięsa o
grubości do 69 cm) oraz traktowane
promieniami jonizującymi. Szczególną
uwagę należy zwrócić na obecność w
danym rejonie gatunków włośni opornych na inaktywujące działanie niskich
temperatur.
Sposoby przygotowania potraw mięsnych poprzez gotowanie przy
pomocy kuchenki mikrofalowej oraz
konserwowanie, suszenie i wędzenie,
nie są uważane za w
pełni bezpieczne.
Polskie normy w
zakresie pobierania
próbek
Zgodnie
z
Rozporządzeniem Ministra Rolnictwa i Rozwoju
Wsi (Dz.U. nr 207
z 2010r., poz.1370)
9
u dzików pobiera się 6 próbek mięsa,
każda wielkości orzecha laskowego. Po
jednej próbce z: mięśni każdego filaru
przepony w przejściu do części ścięgnistej, mięśni żuchwowych, mięśni
przedramienia, mięśni międzyżebrowych, mięśni języka. Jeżeli nie można
pobrać próbek z niektórych mięśni
poprzednio określonych, wówczas pobiera się 4 próbki mięsa z mięśni, które
są dostępne. Łączna masa pobranych
próbek nie powinna być mniejsza niż
50 g. Warto zaznaczyć, że zgodnie z
Rozporządzeniem Komisji (WE) nr
2075/2005 powyższy sposób pobierania próbek jest adekwatny dla badań
trychinoskopowych, powszechnych w
Polsce, a często zwanych mikroskopowymi lub kompresorowymi.
Próbki powinny być dostarczone do urzędowego lekarza weterynarii niezwłocznie po dokonaniu odstrzału, nie później niż 48 godzin od
dokonania odstrzału. Próbki powinny
być przechowywane i transportowane
w warunkach zapobiegających rozkładowi gnilnemu mięsa, przy czym
próbki nie mogą być mrożone. Dostarczający próbki powinien poinformować urzędowego lekarza weterynarii o
wieku zwierzęcia i jego miejscu pochodzenia oraz o części zwierzęcia, z której
zostały pobrane próbki do badania.
Źródła: portale medonet, choroby zakaźne, abczdrowie, trichinellosis. Dz.U. nr
207 z 2010 r., poz.1370
10
Kultura, tradycja, wspomnienia
HENIO „MORTALES”
W odzewie na artykuł Andrzeja Wrony o
Heniu Wójcickim, zwanym Mortalesem, zamieszczonym w poprzednim numerze Łowca Lubelskiego, redakcja otrzymała wiele próśb o umieszczenie
całości wiersza napisanego przez jednego prześmiewcę o drugim prześmiewcy. Zgodnie z powszechnym porzekadłem „mówisz i masz” prośbę
spełniamy, wszak Łowiec Lubelski jest dla naszych
Czytelników. Wiersz pochodzi z książki Kleofasa
Obucha „Piórem myśliwego”, wydanej, z inicjatywy Eugeniusza Mazurka, przez koło „Azotrop” w
Puławach, w 2006 r. Książka zawierająca zbiór
świetnych – i chyba niedocenianych – wierszy, opisujących z niezwykłą spostrzegawczością łowiecki
żywot, jest jeszcze, w kilkunastu egzemplarzach, do
nabycia w ZO PZŁ w Lublinie.
Fot. J. Bogdan Kozyra
HENIO „MORTALES”
Henio znany wesołek, dusza na wskroś szczera
Był tylko cokolwieczek dłuższy od sztucera.
A strzelał jak Kiszkurno i pił jak Zagłoba,
Stąd wszyscy go lubili, wszystkim się podobał,
Zwłaszcza jako artysta zespołu „Mortale”,
z którym gdzieś tam po świecie podróżował stale
I zarabiał dewizy, kupował „złociałki”
I wszystko to lokował w jakieś Dolne Białki,
Gdzie próbował hodować ryby, drób, bukaty
Na czym najczęściej chyba wychodził na straty,
Bo mu pół ukradziono nim zdążył coś sprzedać
I byłaby zmarniała urokliwa scheda,
Gdyby Henio nie osiadł wreszcie tam na stałe.
Za to do łowów serca miał zawsze nad miarę,
Nawet gdzieś tam w Bejrucie, pod libańskim
skwarem,
Gdzie kilka lat przetrawił z kontraktu „Pagarta”
Fikając ze swoimi Mortalami salta.
Aż uciekł stamtąd wreszcie na rok przed pożogą
I zamieszkał w Puławach ze swoją niebogą
Pół Polką, pół Angielką – przystojną szatynką,
Uzdolnioną tancerką i... sprawną maszynką
Do prania, gotowania i palenia w piecach
I wszelkich innych posług przy maleńkich dzieciach.
A Henio ponad wszelkie zajęcia domowe
Przedkładał polowania, głównie te zbiorowe,
Na których przez dzień cały tropiło się dziki,
A wieczorem do kumpli szło się na „wybryki”
Gdzie alkohol najczęściej płynął wartką strugą
A że często tak było i zawsze za długo,
Znudziło się niebodze to życie myśliwskie
I uciekła cichaczem na Wyspy Brytyjskie.
Oj! – chodził potem Henio jak fosforem struty,
Lecz jakoś mu nieskoro było do pokuty.
Zaczął nawet polować z podwójnym zapałem,
Choć zaraz było widać, że to nie na stałe,
Że to tylko ucieczka przed ciągłą rozterką,
Że musi go Opatrzność obdarzyć partnerką,
Która lepiej rozproszy smutki niż zwierzyna
No i wkrótce poderwał dziewczę z Garwolina.
Lecz nim doszło do tego co tu opisane
Ileż mieliśmy przygód z wesołym kompanem.
Wspomnę jak po raz pierwszy przyjechał w łowisko
Pięknym Fordem Escortem – prosto w kartoflisko.
Jak wyciągnął dwururkę z pełną inkrustacją
I jak stąpał po grządkach z artystyczną gracją.
I zaraz zaczął strzelać jak kowboj z Teksasu,
W mig wszystkie kuropatwy wpędzając do lasu,
Ale i tam ich dopadł, jak wróble krogulec,
Aż mu brat Antoś musiał zaciągnąć hamulec
I z limitu rozliczyć, w sztukach, według karty,
No i karą zagrozić, a to już nie żarty,
Trzeba by było znowu nosić za seniorem
Naboje i kanapki i torbę ze śpiworem
A jeszcze, co najgorsze, wkuwać regulamin(!)
Więc Henio czymś tam szybko braciszka omamił,
A w końcu zwiał na Zachód, gdzie już bywał ongiś
Tam gdzie nocą cichaczem kłusował na pstrągi,
W górskich wodach Helwetii (Szwajcarii) oraz w kraju Mafii
Tak, tak, to Święta prawda! – Polak to potrafi.
Ale Henio miał jeszcze inną wielką słabość,
Dla której jakże wiele spraw odkładał na bok.
Lubił hodować pieski, zwłaszcza foksteriery,
Kultura, tradycja, wspomnienia
Po trosze dla polowań więcej dla maniery.
Pierwszym był sławny Fredi, ostry, też niewielki,
Co tak samo jak Henio nie słuchał Angielki.
Nawet chyba nie lubił jej ot tak po psiemu,
Bo warczał albo chował się nie wiedzieć czemu,
A gdy go nakarmiła w południe „sałatką”,
To Fredi za pięć minut miał podkop pod siatką
I dawał nogę w miasto albo na rozdroża.
W końcu przepadł bez wieści, została obroża,
Którą odniósł Heniowi dla żartu lub draki,
Taki jeden co łapał rękami piżmaki.
Aż dopiero po roku doszły Henia słuchy,
Że Fredi jak piżmaki poszedł na kożuchy.
Oj zaklinał się Mortal na gwiazdę Syriusza,
Że zabójcy oberwie klejnoty z podbrzusza.
Chodził Henio po Fredim pół roku w żałobie,
Ciągle na mapy patrzył, szukał coś na globie,
Wreszcie ruszył na północ pod gwiazdę polarną
I przywiózł stamtąd sukę – piękną łajkę czarną.
Cieszył się nią jak dzieckiem, nazwał nawet Dolly,
Ale biedaczka poszła wkrótce do niewoli.
I zamiast gdzieś tam w tundrze szczekać na niedźwiedzie,
Musiała przez dwa lata w ciasnym kojcu siedzieć.
Oddał ją wreszcie Henio darmo Karolowi,
A ten ją jak Atosa zaraz „udomowił”.
W międzyczasie zaś Józek ogarnięty skruchą
Przyniósł Heniowi inną suczkę za pazuchą.
Była to foksterierka, ale nie z Irlandii,
Choć zaczęli ją wabić po angielsku Sandi.
Lecz i dla niej zabrakło Mortalowi czasu,
Zabierał ją w sezonie tak rzadko do lasu,
Że później pracowała dobrze tylko w Białkach,
Gdzie na śniadanko zawsze miała świeże jajka.
Kiedy się jednak Henio drugi raz ożenił
I Puławy na Białki ostatecznie zmienił,
A w pięknym pałacyku energiczna żona
Za nic nie chciała widzieć piesków na salonach,
Stał się Henio w tej pieskiej hodowli mniej pilny
Lecz w powiecie zasłynął, że ma dom sterylny.
Z Białek też coraz rzadziej przyjeżdżał na łowy,
A pytany dlaczego unikał rozmowy.
Był jednak wciąż gościnny i na nowych śmieciach,
A i Pan Bóg go zaczął wynagradzać w dzieciach.
Ale nam dokuczliwie brakowało Henia,
Zwłaszcza gdy szło się zimą na ciche pędzenia,
Po tych Mięklach, Sołdajach, Skokach i Haliznach,
Gdzie nie szarak ladaco, nie jakaś łatwizna,
Miała być naszym łupem, lecz dziki, jelenie,
Gdzie trzeba było dobrze w jedno oka mgnienie
Trafić kulą dokładnie, nadto w to co wolno,
Gdzie trzeba było nieraz drogą dookolną,
Biegnąć trzy kilometry, aby dopaść zwierza
I tam go wypatroszyć w przeciągu pacierza
W tych przypadkach był Henio zawsze niezawodny
I miał przy kapeluszu wciąż gałązkę z jodły
Zwaną w języku łowców „złomem”
I szanowanym wszędzie, poza własnym domem.
Kleofas Obuch
11
Z pamiętnika lisiarza
Św. Hubert jest jajcarzem! Do takiego
wniosku skłania mnie dzisiejsze polowanie. Udało mi się wcześniej wyjść z pracy, więc jadę czym
prędzej do siebie w łowisko. Szybki posiłek, klamoty, fuzja i do lasu. Gdzie by tu się rozstawić....
na ścianie? Tu byłoby dobrze, ale wiatr z południa,
to lepiej pojechać głębiej.... Ostatecznie na stanowisku byłem o 16-tej. Szybkie rozstawienie i oparcie zwyżki (składanej, aluminiowej, pożyczonej od
kolegi – świetny patent) i już siedzę we wnęce na
brzegu lasu, mając przed sobą jasne trawy i ciemniejsze orane po obu bokach (ja się pytam po co
sprzedawaliśmy zimę do USA w tym sezonie?).
Cisza, spokój, aż spać się chce, no ale walczymy
dzielnie. Po odczekaniu 20 minut pierwsze wabienie. Wybrałem wabik, który dostałem w prezencie
od innego kolegi. Niestety nic nie widać, żeby biegło z językiem na futrze w moją stronę. To siedzę
sobie, zastanawiając się, który wabik następny
przećwiczyć z całej garści w mojej kieszeni. Punkt
godzina 17:00 ruch na polu po lewej stronie, lornetka do oczu i jest mykita!!! Biały kwiat na ogonie
i pomiar dalmierzem daje 300 m. Taki snajper, to
ja nie jestem (póki co). Sznuruje w stronę ściany
lasu, więc jest nadzieja. Wabik „myszka” nadaje,
ale lisek całkowicie olewa sprawę i gdzieś mi znika te 200 m po lewej stronie. O św. Hubercie!!!
Dlaczego akurat tam musiałeś wysłać lisa, gdzie
miałem stawiać zwyżkę, przecież tam tak wieje,
że lis na pewno nie przyjdzie. No to teraz gramy
wabikiem od Kosmatego. Nic. 10 minut minęło, to
zagram na flecie. Nic. Co by tu wybrać jeszcze? To
ten pierwszy spróbuję i... szczek liska, gdzieś dalej po prawej, na prostopadłej ścianie lasu. Chyba
cieczka jeszcze trwa. Lornetka radaruje i coś siedzi. Lis? Małe to i kica... zając. Tylko czemu się tak
czai? O!!! Lis odchodzi 20 m dalej od szaraka i znika za górką 300 m po linii na skos. Św. Hubercie,
dokładnie 2 tygodnie temu siedziałem na tej górce
i jakoś lisa nie było tam, tylko bliżej, tu gdzie siedzę
teraz, dlaczego? No gramy co tam mamy, lis sobie
szczeka, a my się wku...rzamy. Dobra, spokój, nic
na siłę, może coś z litości przyjdzie. I przyszło! Po
pół godzinie, z boku, z tyłu, niespodziewanie niczym ninja wyszedł rudy „pod nogami”, 10 m od
mojej zwyżki i kiedy ja udawałem, że mnie nie ma,
wstrzymując oddech, oddalił się spokojnie miedzą
miedzy oranym a jasnymi trawami. Dam ci odejść
12
Kultura, tradycja, wspomnienia
lisku, bo te bliskie strzały najtrudniejsze są... Tylko gdzie ty się podziałeś!? Ciemno już się zrobiło, lornetką
ledwo co omiatam przedpole i nic.
Psikus. Nie ma lisa. Szkoda nerwów
i tak ciemno, to jadę do domu. Jutro
was dopadnę. Darz Lis.
Św. Hubert ma poczucie humoru, ale też potrafi zlitować się nad
myśliwym. Po bezowocnej zasiadce
w sobotni wieczór, wyruszyłem w
niedzielny poranek w łowisko. Trochę miałem wątpliwości nad sensownością tej wyprawy, ale pasja wzięła
górę nad rozsądkiem (no bo po co
się zrywać w niedzielę rano). Pojechałem dokładnie na drugi koniec
lasu, w którym polowałem wcześniej.
Piękny słoneczny poranek bardziej
przypominał marcową pogodę, niż
końcówkę tradycyjnie mroźnego lutego, przy okazji powodując, że polne drogi były przejezdne wyłącznie
po dołączeniu napędu na 4 koła. Po
dojechaniu na brzeg lasu i zebraniu
klamotów, usłyszałem wrzask przypominający zająca, w związku z czym
w pośpiechu udałem się w tym kierunku. Idąc skrajem lasu przed sobą
zauważyłem ruch, lornetka do oczu i
okazuje się, że to lis buszuje w polu.
No to się skradam, jak najbliżej lasem
dochodząc do cypla i zajmuję stanowisko w cieniu drzew. Lisek w tym
czasie zmęczył się myszkowaniem i
zwinął w kłębek 267 m ode mnie na
polu. Odległość znaczna, droga za
liskiem, zwinięty w kłębek, że tylko
po końcówkach uszu go ledwo widać, więc o strzale nie ma mowy. Na
dalszy podchód też bez szans, bo otwarte pole. Wabię jednym wabikiem
– łepek w górę, ale dalej leży. Przerwa i wabię drugim - łepek w górę i
też nic. W dylemacie, czy czekać, czy
wycofać się i znowu jechać błotną
breją i spróbować zajechać od strony
drogi trwam jakieś 15 minut. Decyzję
podjął rudzielec wstając i ruszając w
dalszą drogę, w niekorzystnym dla
mnie kierunku. Z braku innej możliwości, po naniesieniu korekty na
lunecie, oddałem strzał na „graniczny dystans”, oczywiście niecelny. Lis
się jedynie zdziwił, ale obrał kierunek już bardziej korzystny dla mnie.
Przeładowanie, korekta i strzał na
150 m, ale czemu pudło?! Rudy już
się zdenerwował i sznuruje wprost
do najbliższego lasu, czyli na szczęście na mnie. Przeładowanie, korekta i młody samiec zostaje na 100 m.
Przy okazji pobierania próbek krwi
do badań zrobiłem sekcję żołądka,
w którym znalazłem m.in. 2 myszy i
fragmenty większych kości zająca lub
ptaka.
Piątek, 7 marca, znów jadę
do siebie polować na rudego. Sprawdziłem wcześniej pogodę, no i wiatr
ma wiać nietypowo ze wschodu. Po
drodze rozmyślanie nad miejscem
zasiadki, ale dzięki przenośnej zwyżce wystarczy drzewo do oparcia. Decyduję się na łąki blisko rzeki, gdzie
rok temu w zimie widziałem uciekającego liska, więc może tym razem
uda mi się go przechytrzyć. Na miejscu jestem około 16-tej, więc jeszcze jasno i jakby za wcześnie. Widać
oznaki wiosny, ptaki śpiewają, szpaki
stadem krążą nad głową, ciepło, fajnie. Nogi ciągną aby przejść się po
okolicy, ale rozsądek podpowiada,
żeby siedzieć już tyłkiem na zwyżce
i nie płoszyć zwierząt. Siedzę więc i
podziwiam przyrodę, choć o 17:10
ruch na polu i najpierw wychodzi
koza, za nią kozioł – ma ciekawie na
głowie, raczej druga klasa. Wabię ok.
17:20 i dalej czekam. Zaczyna się robić ciemno, ale nic się nie dzieje, nic
nie widać. Wtem kątem oka dostrzegam „coś” na łące po lewej stronie.
Biorę lornetkę, a to lisek siedzi sobie
120 m ode mnie i przygląda mi się.
Ciekawe, jak długo? Dla niego za długo. Został.
Łukasza i udawałem myszkę, pocierając wilgotny korek o szkiełko. Było
bardzo cicho, więc piski niosły się
dosyć daleko. Po około 20 minutach,
już o 17:15 zobaczyłem lisa idącego
przy ścianie lasu i nasłuchującego.
Był to mój stary znajomy, kulawy
lis, do którego strzelałem już 2 razy
wcześniej. Jak to mówią – do 3 razy
sztuka. Został na miejscu 80 m ode
mnie. Biorąc przykład z filmików w
sieci o polowaniu na kojoty, po strzale od razu wabiłem głośniejszym
zającem. Wcześnie jest, więc postanowiłem dalej siedzieć i nie schodzić ze stanowiska. Po 15 minutach
ponawiam wabienie zającem i znów
widzę lisa w tym samym miejscu,
zdążył się przyjrzeć leżącemu koledze i też został 81 m ode mnie. Po
oględzinach okazało się, że pierwszy
lis miał przestrzeloną przednią stawkę w nadgarstku, tak że podpierał się
na kości promieniowej (reszta stawki
była luźno zwisająca, jednak zagojona). Mimo swojego inwalidztwa
był tak samo dobrze odżywiony, jak
drugi lis, a może nawet cięższy. Oba
osobniki, to samce, leżące po strzałach metr od siebie.
Dzień Kobiet, 8 marca, to
też dobry dzień na
zasiadkę. Pojechałem po południu
na moją ambono-zwyżkę,
czyli
platformę
zbudowaną między
drzewami. Piękna
sprawa, polecam
taką zabudowę z
naturalnym maskowaniem. Tym
razem oczekując
na rudego postanowiłem wykorzystać pomysł kolegi
Pablo Foxhunter
Kultura, tradycja, wspomnienia
Zamiłowanie do polowania,
do łowieckiego stylu życia nie przemija nawet przy konieczności opuszczenia Ojczyzny. Przykładem tego niech
będą członkowie Polish Hunting Club
of Canada, klubu powstałego w 1992
r. z inicjatywy grupki zapaleńców,
którzy polowali w Polsce i chcieli kontynuować swą pasję na kanadyjskiej
ziemi oraz myśliwych, którzy łowiecką
przygodę rozpoczęli już w dalekiej Kanadzie, nowym kraju osiedlenia.
Klub mieszczący się w miejscowości Mississauga w Ontario –
gdzie członkowie i miłośnicy spotykają się w każdy drugi czwartek miesiąca
w restauracji „Fregata” – udziela daleko idącej pomocy wszystkim chętnym
do powiększenia jego szeregów. W
1998 r. uzyskał zgodę Polskiego Związku Łowieckiego na organizację kursu oraz egzaminów dla
nowo wstępujących do PZŁ oraz dla selekcjonerów zwierzyny płowej. Organizowanych jest szereg imprez promujących łowiectwo, strzeleckich
pikników, bali i wystaw trofeów. Od kilku lat organizowane są zawody „Sporting clay”, w których
biorą udział członkowie polonijnych klubów myśliwskich z Chicago i Nowego Yorku.
Warto podkreślić, że intensywna i owocna działalność klubu została nagrodzona przez
PZŁ w 1998 r. nadaniem klubowi oraz sześciu
jego członkom Medalu św. Huberta. Wielu członków otrzymało też medale zasługi łowieckiej.
Polonijne kluby myśliwskie w USA i Kanadzie ustanowiły odznaczenie, Krzyż św. Huberta, którym zostało odznaczonych
kilku członków Polish Hunting Club of Canada, za propagowanie
polskich zwyczajów i kultury łowieckiej oraz zaangażowanie w
działalność klubu. W jubileusz 20-lecia, klub zakupił 100 akrów
terenu leśnego i wydał okolicznościowy album zawierający jego
historię, działalność i myśliwskie wspomnienia członków. Na
str. 16-tej przedstawiamy relację Marka Chorużego, jednego ze
współautorów albumu, o ostatnich polonijnych zawodach strzeleckich.
Zarząd klubu stanowią: Wojciech Posłuszny – prezes,
Krzysztof Karpiel – wiceprezes, Jan Zych – łowczy, Katarzyna
Przybyła – sekretarz, Mirosław Bekas – skarbnik.
Gratulując Polonusom z Polish Hunting Club of Canada ich, jakże
pięknej i owocnej, działalności propagującej dobre, polskie łowiectwo, żywimy nadzieję na korespondencję opisującą tę działalność, przytaczającą
wspomnienia łowieckie, także te z Polski, a być może i z Lubelszczyzny.
J. Bogdan Kozyra
13
14
Kultura, tradycja, wspomnienia
Pomnik Michała Jankowskiego
Michał Jankowski w 1909 r.
Gdzieś na dalekim wschodzie w Kraju Ussuryjskim, przy koreańskiej granicy, w krainie porośniętych lasem łagodnych wzgórz oraz stromym skalnym pobrzeżem
stoi na wzniesieniu pomnik. Przedstawia on mężczyznę
z winchesterem w prawej ręce. „Michał Jankowski. Był
szlachcicem w Polsce, zesłańcem na Syberii, dom i sławę
znalazł w Kraju Ussuryjskim. To, co zebrał niech będzie
przykładem dla przyszłych gospodarzy tej ziemi” – głosi
napis na tablicy pomnika. Kim był ów szlachcic, który zasłużył sobie na własny pomnik?
Był jednym z 40 tys. powstańców styczniowych
zesłanych na katorgę. Urodził się 24 września 1842 roku
w Złotorii na Podlasiu, jako syn Jana i Elżbiety Więckowskich. Pochodził ze starego rodu. „W rodowym majątku Jankówka przechowywano pożółkły pergamin, w
którym opisano, jak w morderczej walce z Krzyżakami
prapradziad Tadeusz Nowina uratował życie polskiego
króla, ale sam przy tym stracił nogę. Wdzięczny król wynagrodził to, nadając swojemu wybawcy tytuł szlachecki
i herb „Nowina” – wspominał wnuk Walery Jankowski. Dzieciństwo Michał Jankowski spędził w rodzinnej wsi pobierając pierwsze nauki w pobliskim Tykocinie, a do szkoły
średniej chodził w Lublinie. Studia w Akademii Rolniczej
podjął w Hory-Horkach k. Mohylewa. Tam też zastało go
Powstanie Styczniowe. Jak wielu z jego pokolenia wychowanych w duchu patriotycznym stanął do walki o wolną
Polskę. Walczył w oddziale Ludwika Zwierzowskiego. Za
udział w powstaniu, już we wrześniu 1863 roku został skazany na osiem lat zesłania na Syberię i konfiskatę mienia. Na Syberię wraz z innymi więźniami szedł ze Smoleńska
piechotą przez półtora roku. Podczas pobytu w Siwakowej,
w pobliżu Czyty, poznał Benedykta Dybowskiego i Wiktora Godlewskiego. Po odbyciu kary zarządzał kopalnią złota
w obwodzie irkuckim. W latach 1872-1874 wziął udział w
ekspedycji naukowej kierowanej przez Dybowskiego. Zbudował wówczas łódź, która otrzymała nazwę „Nadzieja”.
Podczas tej ekspedycji nabył umiejętności preparowania
i opisywania okazów przyrodniczych. Otrzymał również
pracę we Władywostoku, jako zarządca kopalni złota na
wyspie Askold. W 1877 roku założył na wyspie stację meteorologiczną, a wyniki badań przesyłał do Głównego Obserwatorium Astronomicznego w Pułkowie. W tym samym
roku ożenił się z Olgą Kuzniecową, z którą miał 6 dzieci.
Na półwyspie Sidemi, położonym na południowy zachód
od Władywostoku, nabył ziemię (550 ha) i tam założył swoje gniazdo rodzinne, nadając mu nazwę „Nowina”, na cześć
szlacheckiego herbu rodziny.
Półwysep Sidemi był miejscem niebezpiecznym.
Królowały tu tygrysy i lamparty ussuryjskie. Z uwagi na
swoje bliskie położenie z granicą mandżurską ludziom
zagrażały nieustanne napady Hunhuzów (chińskich rozbójników). Przeciwko nim zorganizował samoobronę,
w wyniku czego, jako obrońca i wyborny strzelec, przez
mieszkańców „Krainy Rześkich Poranków”, jak zwano te
ziemie, dostał przydomek Nenuni – Czterooki, stając się
dla Koreańczyków żywą legendą. Przydomek nadali mu
Koreańczycy, którzy widzieli kiedyś, jak nie oglądając się
w tył, zastrzelił kryjącego się za drzewem, za jego plecami
zbira z bandy Hunhuzów.
Kultura, tradycja, wspomnienia
Michał Jankowski był wybornym strzelcem i
pasjonatem łowiectwa. Podczas polowań, jak i w innych
codziennych sprawach był bardzo zasadniczy. Sam wyznaczał okresy polowań i tworzył regulamin łowiecki. Dokarmiał jelenie i wędrujące ptaki, karał każdy przejaw kłusownictwa. W tym duchu wychował również swoje dzieci.
Pasję łowiecką przekazał dzieciom i wnukom. Polowanie
oraz konie stały się jego drugim życiem. Konno wyprawiał się na dalsze polowania na jelenie, po panty stosowane w medycynie wschodniej. Na zakupionych terenach
Jankowski założył sad, pasiekę, uprawiał na dużą skalę
żeń-szeń oraz prowadził gospodarstwo hodowlane jeleni
sika i koni. Uzyskał specjalną mieszaną rasę koni, świetnie przystosowanych do miejscowych warunków i wykorzystywanych w carskiej armii. Równolegle prowadził
eksplorację przyrodniczą, dostarczał liczne okazy fauny i
flory do muzeów rosyjskich i europejskich. W 1887 roku
został przyjęty do Towarzystwa Badawczego Kraju Amurskiego. W 1890 roku car zniósł dla Michała Jankowskiego
nadzór policyjny lecz, jak ustalono, miał zakaz powrotu
do kraju. Na początku lat 90-tych Jankowski założył we
Władywostoku fabrykę wyrobów skórzanych, otworzył też
księgarnię. W okresie wojny rosyjsko-japońskiej dowodził
oddziałem samoobrony granic. W ostatnich latach swojego życia leczył się w Soczi, gdzie zmarł w 1912 roku.
W Związku Radzieckim przez wiele lat nie można
było mówić o – jak określano –„przedsiębiorcach obcego pochodzenia”, którzy rozwijali Daleki Wschód Rosji.
Z tego powodu intensywne prace badawcze nad rodziną
Jankowskich rozpoczęły się dopiero w latach 90-tych. 15
września 1991 roku na Sidemi, na półwyspie Jankowskiego, który nazwano jego nazwiskiem, nad zalewem Geka
powstał dwumetrowy pomnik Michała Jankowskiego
– pioniera, założyciela unikatowej gospodarki. We Władywostoku w muzeum im. Arseniewa spora cześć ekspozycji, w tym również o tematyce łowieckiej, poświęcona
jest Michałowi Jankowskiemu, który był również jednym
z założycieli Władywostoku.
Niezwykłą postacią był wnuk Michała – Walery
Jankowski (1911-2010). Był synem Jerzego Jankowskiego, którego zwano legendarnym traperem wschodniej
Azji. Walery urodził się we Władywostoku. Był pasjonatem łowiectwa, pisarzem, autorem wielu książek i
artykułów. Pisał do „Ochota i ochotniczjechoziajstwa”
(Łowiectwo i gospodarka łowiecka) – rosyjskiego czasopisma łowieckiego. Między innymi wydał książkę „Nenuni
– Dalekowschodnia Odyseja”, która przyniosła mu sławę. Zawarł tam całą sagę rodzinną, poczynając od czasów
powstania styczniowego. Książki jego był publikowane w
Japonii, Korei, Australii, Ameryce, ale nie w Polsce. Słynny rosyjski reżyser Nikita Michajłow nakręcił o nim film
dokumentalny, gdzie przedstawiony został jako Indiana
Jones z Sidemi. Marzeniem Walerego Jankowskiego było
wydanie swoich książek w Polsce, w kraju swoich przodków – tego się nie doczekał.
Eugeniusz Lickiewicz (Prużana - Białoruś)
Wojciech Stanisław Kobylarz
PS.
Szczególne podziękowania należą się dla Pana Eugeniusza Lickiewicza za zainteresowanie tą postacią i nadesłanie materiałów i zdjęć. Wojciech Kobylarz
Jurij Jankowski - syn Michała - po polowaniu na jelenie
Sidemi, 1919 r.
Walery Jankowski - wnuk Michała - po polowaniu na niedźwiedzia w Korei. 1943
Dom Jankowskich w Sideni (obecnie zostały ruiny)
15
16
Tuż przed Świętami Bożego
Narodzenia, alarmowany przez kolegów polujących z psami myśliwskimi,
zajrzałem do nowego projektu rządowego zmian w prawie łowieckim, z którego wynika między innymi zapis o braku możliwości polowania
z psami indywidualnie na dziki
oraz z użyciem więcej niż jednego
psa podczas polowania zbiorowego!!! W pierwszym momencie zacząłem
szukać w kolejnych punktach projektu
odwołania do innego sformułowania,
czy definicji, która rozwieje moje wątpliwości, utwierdzając w przekonaniu,
że w polowaniach indywidualnych
i zbiorowych z psami nic się nie zmienia.
Na próżno, teraz pozostaje
tylko pytać, czy są jakieś „siły sprawcze”, które mogą wpłynąć na zmianę
tego zapisu? Proponowana zmiana
legislacyjna odnosi się do orzeczenia
Trybunału Konstytucyjnego z dnia 10
lipca 2014 r.(P 19/13 DZ.U. z 2014 r.
poz. 951). Jednak przy okazji można
zauważyć, że ktoś tu nieźle namieszał, biorąc pod uwagę realny pogląd
na aktualne łowiectwo oraz problem wzrostu populacji zwierzyny grubej,
głównie pogłowia dzików, a tym samym szkody wyrządzane w uprawach rolnych. Przemilczanie takich
niczym nie podyktowanych zmian,
oderwanych od rzeczywistości absurdów zawartych w projekcie ustaw, to
poważne zagrożenie dla wykonywania
polowania, a także dla kondycji finansowych kół łowieckich, które i tak
ledwo co znoszą ciężar wypłacanych
odszkodowań łowieckich. Z własnego
doświadczenia wiemy, że polowania
z psami myśliwskimi na dziki, indywidualne, jak również zbiorowe , dają
wymierne i pożądane efekty w gospodarce łowieckiej. Zwłaszcza w sytuacji
realnych potrzeb redukcji nadmiernie
rozwijającej się populacji dzików. Takie polowanie jest skutecznym sposobem rozwiązywania problemów rosnących szkód łowieckich, o co apelują,
za pośrednictwem przedstawicieli samorządowych oraz Izb Rolnych, producenci rolni z całej Polski.
Polowanie z psami myśliwskimi nie jest pojęciem nowym
w terminologii łowieckiej, ponieważ
wynika z tradycji oraz historii wielowiekowych łowów na ziemiach
Polskich. Bardzo ciekawe jest, jak
17
w myśl projektu należy klasyfikować dochodzenie z psem
postrzałka zwierzyny grubej podczas polowania indywidualnego. Z propozycji wynika, że nie będzie można tego robić, ponieważ polowanie jednego myśliwego z psem nie łapie
się w definicji polowania indywidualnego. A więc tylko na
zbiorowych dochodzimy strzelanego zwierza??? Po lekturze
projektu zmian w ustawie Prawo łowieckie można wysnuć
wniosek, że w trakcie polowań indywidualnych wszystkie tropowce i posokowce należy „wysłać na tapczan” (!?),
a zwierzynę porzucić w lesie, jako pokarm dla drapieżników
(!?). Jednakże taka propozycja z ekonomicznego i etycznego punktu widzenia jest nie do przyjęcia. Prawdą jest, że w
dalszej części projektu mamy atr. 43b.1. dotyczący dochodzenia postrzałków na tzw. „lince” – rozumiem, że chodzi
tu o otok tropowy ( 8-10 m długości, definiowany w Regulaminie Prób i Konkursów Pracy Psów Myśliwskich PZŁ),
ale czy ten punkt nie jest sprzeczny z definicją polowania
indywidualnego zamieszczoną na początku projektu? Pocieszające jest to, że w ramach przewidzianych opinii i konsultacji, ZG PZŁ w dniu 24.12.2014 w piśmie kierowanym
do pana Maciej Grabowskiego, Ministra Środowiska, zajął
już stanowisko w sprawie nowelizacji ustawy, podając 44
punkty propozycji zmian i poprawek do projektu, co miejmy
nadzieję wpłynie na poprawę tego fatalnego stanu rzeczy. Dalsza procedura legislacyjna wygląda następująco. Po konsultacjach społecznych projekt rządowy, po ewentualnych poprawkach, powinien trafić do Rządowego Centrum Legislacyjnego, a następnie na posiedzenie rządu RP.
Po zatwierdzeniu przez rząd trafi do laski marszałkowskiej
i tam otrzyma stosowny numer, wtedy stanie się oficjalnym
dokumentem, który trafi pod glosowanie sejmu RP. Jednak
cały proces zmian legislacyjnych, zdaniem prawników, rozgrywa się w bardzo ograniczonym zasobie czasu. Trybunał
Konstytucyjny dał Sejmowi 18 miesięcy na dostosowanie
ustawy Prawo łowieckie do ładu konstytucyjnego. Obecnie
zostało 9 miesięcy na zmiany. To bardzo mało czasu, zważywszy, że w październiku odbędą się wybory parlamentarne.
Podsumowując, wszystko zależy od posłów i senatorów, ale do końca nie wiadomo, czy obecnych, czy tych
z przyszłej kadencji. To w ich rękach leżą instrumenty, które
w oparciu o proces legislacyjny tworzą nowe prawo. Miejmy nadzieję, że korzystne dla polskiego łowiectwa. Mimo
wszystko, nasza myśliwska czujność musi być wyostrzona,
aby to co dla nas ważne nie wyciekło lub nie umknęło pomiędzy słowami. Z myśliwskiego życia dobrze wiemy, że jak
coś wycieka lub umyka, to efekty łowów będą raczej marne.
Chyba..., że psy myśliwskie towarzyszą w takich łowach.
Pozdrawiam i życzę jak najwięcej polowań z psami oraz sukcesów łowieckich i przychylności św. Huberta
w najbliższym czasie.
Tomasz Hubert Marcinkowski
18
Strzelectwo
Najważniejsze, to uśmiech i dobra zabawa
Jeszcze chwila na luźną rozmowę przed zawodami
Doświadczenie strzeleckie i to, tak zwane celne oko
Piękna pogoda i uśmiechnięte twarze towarzyszyły 50-cio osobowej grupie zawodników i gości z Kanady i USA
przybyłych na sportową strzelnicę Galt
Sportsmen Club w Cambridge, Ontario.
Jak co roku,Polski Klub Myśliwski w
Kanadzie zorganizował tu swoje letnie
zawody strzeleckie w kategorii „Sporting Clay’s”. Tym razem przypadło to
na 23 sierpnia 2014 roku. Od dwóch
lat główną nagrodą tych zawodów są
puchary ufundowane przez Konsula
Generalnego Rzeczpospolitej Polskiej
w Toronto, Grzegorza Morawskiego.
Ponadto były również medale i dyplomy podpisane przez Konsula oraz inne
cenne nagrody.
Po sygnałach łowieckich „Powitanie” i „Darz Bór” odegranych na rogu
przez kolegę klubowego Józefa Siutę,
przybyłych przywitał prezes Wojciech Posłuszny, życząc
wszystkim wspaniałej zabawy w prawdziwie sportowej atmosferze. Na zawodników czekało 25 stanowisk na pięknie
zalesionym terenie.
Ogromna ilość zieleni otaczająca strzelnicę napawała uczestników zawodów spokojem. Tuż po godzinie 9:30
pierwsze grupy wyruszyły do lasu w kierunku swoich stanowisk. Po pierwszych strzałach trudno było przewidzieć kto
zajmie medalowe miejsce. Natomiast wiadomo już było, że
walka będzie wyrównana. Z dużym zainteresowaniem obserwowaliśmy zmagania pań, które w tym roku bardzo licznie zawitały na zawody.
W klasyfikacji ogólnej pierwsze miejsce i puchar
Konsula otrzymał Witold Szulejko z Centenial Gun & Bow
Club New York, II miejsce zajął Andrzej Przybyła z Polish
Hunting Club of Canada, a na III miejscu uplasował się
Krzsztof Żuber z Klubu Ostoja w Chicago.
Prawdziwy powód do dumy ojca
Strzelectwo
W klasyfikacji o puchar przechodni Polish Hunting Club of Canada, w której biorą udział tylko członkowie
tego klubu zwyciężył Andrzej Przybyła, drugi był Kazimierz
Maziarka, trzeci – Andrzej Pietruszko, czwarty – Jan Zych,
a piąty – Michał Kiełb.
Wśród pań, puchar Konsula i dyplom za zajęcie
pierwszego miejsca otrzymała Julia Johson z Ontario. Za
nią, zdobywając dyplomy, uplasowały się Barbara Kruszewski z Klubu Ostoja w Chicago oraz Nancy Neufeld z
Ontario.
Wśród entuzjastów tej dyscypliny rośnie strzelecki
talent. W kategorii do lat 18, puchar oraz dyplom otrzymał
11-letni Kuba Szulejko z Nowego Jorku, który również w
klasyfikacji ogólnej zajął V miejsce.
Puchary oraz dyplomy, podpisane przez Konsula
Generalnego RP, wręczał zwycięzcom reprezentujący Konsulat Generalny RP w Toronto wicekonsul Piotr Rogulski.
Zawody to nie tylko zmagania strzeleckie, ale również czas na spotkania, szczególnie z tymi, którzy mieszkają
w różnych miejscach Kanady i poza jej granicami. W czasie
wolnym od strzelania można było się spotkać przy grillu,
gdzie serwowane były kiełbaski, wspaniale przyrządzona
karkówka oraz prawdziwa myśliwska grochówka.
Ci, którym nie udało się zdobyć żadnej z nagród
wracają do domu z bagażem doświadczeń i wspomnień
wspólnie spędzonych chwil na zawodach zorganizowanych
przez Polski Klub Myśliwski w Kanadzie, a za rok – kto
wie?
Dla czytelników Łowca Lubelskiego, z dalekiej
Kanady, z myśliwskim pozdrowieniem
Darz Bór –Marek Choruży
Ci, którzy po zawodach nie musieli spieszyć się do domu, mają pamiątkowe zdjęcie
19
Wicekonsul Piotr Rogulski z synami oraz zdobywca pierwszego miejsca w klasyfikacji ogólnej
Witold Szulejko z uzdolnionym strzelecko synem Kubą
Od lewej: pani Agata – żona wicekonsula, autor artykułu, prezes Polish Hunting Club of Canada
Wojciech Posłuszny, wicekonsul Piotr Rogulski z synami
Smacznego!
Coraz więcej kobiet powiększa szeregi Polskiego Związku Łowieckiego. Korzystny to trend, a brzydsza
część naszego Zrzeszenia zapewne cieszy się z tego. Dziękując naszym Dianom za ich obecność, za „łagodzenie
obyczajów” podczas polowań i spotkań, przekazujemy Wam drogie Panie
ogrom serdeczności i życząc samych
radosnych i pięknych dni dedykujemy
Wam wiersz Stasia Ostańskiego, fotoreportaż z chełmskiej strzelnicy i…
róże.
Dwie Diany
Na zachodnich Kresach
Gdzie się słońce chowa.
Bardzo stare jest miasteczko.
A zowie się Wschowa.
Historia którą opowiem
Działa się w ten czas,
Gdy na polskim tronie
Zasiadł August Sas.
Jak wiadomo pan był hojny
No i lubił łowy.
Ale jeszcze bardziej kochał,
Piękne białogłowy.
W wschowskiej okolicy
Szlachcianka mieszkała.
Z Gruszczyńskich, Gorzeńska.
Zofia imię miała.
To czy była Dianą,
Nie wiemy niestety.
Rzadko polowały
W tych czasach kobiety.
Być może jednak Zosia
Z Królem polowała.
Dość że tytuł
,,Łowczyni Wschowskiej” otrzymała.
Będąc panią na włościach,
Klasztor fundowała.
O biednych włościanach
Także pamiętała.
Kiedy zmarła
Za zasługi ,, pro publico bono”
Łowczyni z wdzięczności
Pomnik postawiono.
Postać kobiety z łukiem
Ze spiżu odlana.
Na cokole z piaskowca.
Nazwano ją Diana.
Przez półtora wieku,
Zawieruchy wojen
Patrzyła Diana z cokołu
Na losy pokoleń.
Na losy Narodu
Stała zapatrzona.
W końcu drugiej wojny
Okrutnie zniszczona.
Minęło lat sześćdziesiąt z okładem.
Czasy się zmieniły.
Polujące Panie
Tak postanowiły:
,,Znów we Wschowie
Stanie Diana.
Jak przed laty.
Taka sama”.
Więc ze Wschowy pewna Diana,
Sama Dianą się zajęła.
,,Pomnik stanie”- obiecała.
I wnet tego dokonała.
Niech dziś kto co zechce powie.
Diana znowu stoi w Wschowie!
Tak to jest Panowie, Panie.
Zawdzięcza to Diana – Dianie.
PS.
Lecz nie koniec to historii
Z Wschowy sławnej Diany.
Drugi pomnik jej istnieje,
Chociaż jest drewniany.
Koleżanka Ewa, Diana
Tak zdecydowała.
Że ta druga identyczna
W Chełmie będzie stała.
W Chełmie na strzelnicy
W Kumowej Dolinie.
Tak jak sławna jest we Wschowie,
Niech i tu zasłynie
Niechaj ma w swej pieczy
Myśliwskie strzelanie.
Całą Brać Myśliwską,
A szczególnie Panie.
Zapewne to koniec historii
Pomnika Łowczyni ze Wschowy.
Czas napisze nową historię,
I scenariusz nowy.
Stanisław Ostański 22
W kołach łowieckich
26 październik 2014
Pogoda jesienna – 3 st. C, z
rana opadająca niewielka mgła. Zaczęliśmy o 8:15, skończyliśmy o 13:oo.
Widoczność w lesie na poziomie
„zero” bardzo dobra, wszak liście z
dolnych partii drzew opadły. Trochę
gorzej, a może nawet źle, jest z widokiem na poziomie ambon. Dobrze
więc, że panująca susza powoduje, iż
ściółka i podszyt są b. głośne, więc
zmysł słuchu, nawet człowieka, znakomicie zastępuje wzrok. Zwierzyna
nie ma szans, by przejść nie słyszana
obok stanowiska myśliwego. Stąd być
może i pokot obfity. W 60 luf strzeliliśmy: 9 łań, 5 cielaków, 2 kozy, 3 koźlaki, 3 dziki, 5 lisów. Po raz koleiny ten
sposób polowania broni się swą skutecznością. Królem polowania został
Waldemar Maj z puławskiego „Sokoła” strzelając 2 łanie i koźlaka. Wicekrólem został Ryszard Tokarzewski z
koła „Sokół” w Sosnowicy. Tutaj poluje jego brat cioteczny Witek Kopron
i tu polowali stryj śp. Z. Tokarzewski
i szwagier śp. H. Krawczyk. Drugim
wicekrólem był Krzysztof Szymański
z „Azotropu”. Mieliśmy także króla
pudlarzy, który w sposób doskonały
spudłował do łani. Na pociechę wierszyk:
Nie zamartwiaj się Przemku, szkoda
to jest żadna
A pożytku najpewniej wiele
Gdy za rok ta łania wróci, a z nią
przyjdzie ciele
Polowaliśmy z 27. zaproszonymi gośćmi i to oni brylowali zgarniając tytuły królów i nie tylko. Wielce nas to radowało, bo goście zadowoleni
do domów wrócili i wspominać z nami
łowy miło będą. Przy okazji przypomnieć chcę, tym co wiedzieć powinni
i informuję tych co nie wiedzą, że w
„Azotropie” od zawsze na polowania
zbiorowe – wcześniej pędzone, a od
1997 roku polowania z ambon – zapraszaliśmy, zapraszamy i zapraszać
będziemy gości. Taka to już nasza
gościnność, a i rzec można tradycja.
Od zawsze też polujemy zbiorowo do
wspólnego kotła. Od zawsze dbamy
o ceremoniały myśliwskie, a szczególnie związane z pokotem, takie jak sygnały, dekoracje złomem, ostatni
kęs, obwoływanie królów polowania i pudlarzy, chrzest, ślubowanie i
inne. Daję słowo, nie stało się to teraz i nie od dzisiaj. Jeżeli więc należą
się podziękowania za zaproszenie, za
wspólne polowanie, oprawę pokotu,
biesiadowanie, a jestem pewien, że W kołach łowieckich
się należą, to trzeba je kierować nie do
pojedynczych osób, a do członków, do
społeczności koła. Bo „Azotrop” to my
– byli i dzisiejsi jego członkowie. Nikt
w pojedynkę tego nie dokonał. Nie
mógł dokonać. Królami zostali Marek Gogacz – łania i Tomek Wójcicki – łania. Tym
samym, z przytupem, ochrzcili swoje
nowe Kriegehoffy, wspomagane Wilhelmem Swarovskim i Carlem Zeissem.
Sygnały, jak zawsze, w wy„Dziękuję” znamy od dziecka.
konaniu Witka i Dyzia. Podniebienia
I wiemy, że piękne sobą niesie nam mile łaskotał pyszny gulasz z pęczaprzesłanie
kiem i bigos z dziczyzny, świetnie
Pod warunkiem jednakże, że jest zrobione przez Mariolę i Wojtka z
wcelowane.
Karczmy Nałęczowskiej. Były przemóInaczej to żart kiepski, który nie sma- wienia, były toasty i urodzinowe sto
kuje
lat dla Witka K. Korzystając z okazji
Zniechęca, złą robi robotę, nawet de- wręczyliśmy zaproszonemu na polowanie Zdzisiowi Jachurze zebrane
prawuje.
A ostatnio – niestety
wśród naszej społeczności pieniądze i
„Trynd” niezdrowy i w światku na- cegłę, która ma symbolizować kamień
szym obserwuję
węgielny pod odbudowę jego domu.
Że nie tym co trzeba mówi się dzię- Domu który nie tak dawno spłonął.
kuję
A wystarczy tylko:
21 grudzień 2014
Cel rozpoznać, przemyśleć, wycelo- Polowanie zaplanowane było na 28
wać, podziękować – celnie podzięko- grudnia, ale z uwagi na deszczową i
wać.
wietrzną pogodę uniemożliwiającą
planowane polowanie na zające, terminy zamieniono, co jak się później
9 listopad 2014
okazało było bardzo trafnym posu
Drugie z kolei polowanie z am- nięciem. Na pokocie 3 łanie i 3 sarny.
bon z okazji święta Huberta. Mżawka, Królowie to Zbyszek Szymański i Daniskie chmury, wprawdzie nie zimno, riusz Stażyk.
bo około 10 stopni, ale nieprzyjemny
wilgotny wiatr robi swoje, zwłaszcza, 11 styczeń 2015
gdy siedzi się na łąkach i nic się nie
Ostatnie polowanie zbiorowe z amdzieje. O 13:oo koniec zwożenia tusz bon. Plus 3 stopnie, mocny porywisty
zabitej zwierzyny, wymiana wrażeń, wiatr – odpryski „Feliksa”, huraganu
pokot z przynależną mu oprawą, po- jaki nawiedził Europę. Na zbiórce doczęstunek i małe „co nieco”.
liczyliśmy się 44 myśliwców. Po od
Strzeliliśmy dwie łanie, cztery prawie, o 8:40 hajda w las. Jak zwydziki, jedno koźle. Pokot bogaty, knie- kle o 13:oo koniec. Na pokocie dwie
ja szczodrze darzyła, a św. Hubert sarny. Królem został Karol Piech, wice
dzielnie nam sekundował. Byli jak
zawsze ci co ze złomem wracali, ci co
pudłowali i ci co nie strzelali. Taki to
urok naszego sposobu na życie. Królami zostali Krzysztof Szymański – dzik
i łania, Marek Kozioł – łania.
23 listopad 2014
Drugie polowanie z ambon z gośćmi.
Od kilku lat, by zadowolić członków
naszego koła chcących zaprosić kolegów po strzelbie dwa polowania trzeba organizować, tak wielu jest chętnych. Tym razem gościliśmy kolegów
z władz krajowych PZŁ, z władz lubelskich, kolegów z kół sąsiednich i nie
tylko, łącznie 58 karabinów. Pogoda
bardzo dobra, 2o st.C, duża wilgotność, pochmurno z tendencją do wypogodzenia. O 11:24 pokazało się na
krótko słońce. O 13:oo koniec polowania, zwożenie tusz zabitej zwierzyny,
wymiana wrażeń, pokot z przynależną
mu oprawą, poczęstunek. Pokot urozmaicony: 6 jeleni,1 dzik, 2 sarny, 1 lis.
23
Bartek Czuchaj. Doliczono się dwóch strzałów, a więc pudeł nie było. Pokot zakończono ślubowaniem trzech
nowo przyjętych kolegów do koła: Piotra Chmiela, Wojtka Olesiejuka i Michała Wręgi. Ślubowanie przyjął Leszek Walenda w towarzystwie Witka
Koprona. Były gratulacje i mało udane próby strzelania do czapek młodych
nemrodów. Wojtkowi i Michałowi sekundowali podczas ślubowania, jak
również w czasie stażu, ojcowie: Stefan i Sławek. Podsumowanie sezonu
polowań zbiorowych z poczęstunkiem
z Karczmy Nałęczowskiej odbyło się
w Kolibie.
Podsumowaliśmy efekty tegorocznego sezonu polowań z ambon:
18 łań, 7 cielaków, 9 kóz, 4 koźlaki,
8 dzików, 2 lisy. Wydawałoby się, że
ten sposób polowania minimalizuje niecelne strzały, a jednak było ich
dużo za dużo. Wnosimy to po odgłosach strzałów i znalezionych po czasie
3 tuszach strzelonej zwierzyny. A ile
było nie znalezionych postrzałków? Z przykrością stwierdzamy, iż byli
wśród nas koledzy, którzy nie wiedzieć dlaczego nie przyznawali się do
niecelnych strzałów, bądź w połowie
niecelnych, nie mówili prawdy do
jakiej zwierzyny strzelali, a tym samym nie podejmowano poszukiwań
postrzałków. Trzecie polowanie było
tego namacalnym dowodem. Postrzelona łania po przejściu co najmniej
3 km dokonała żywota i tylko dzięki
determinacji kilku kolegów tusza nie
uległa zmarnowaniu…. Sprawca postrzelenia pozostaje nieznany.
Awrona
24
Myśliwi i społeczeństwo
Łowiecka edukacja młodzieży
Zarząd Okręgowy PZŁ w Lublinie posiada w sprzedaży zeszyty edukacyjne dla gimnazjów. Materiały
te są doskonałym dodatkiem do prowadzonych działań z zakresu edukacji dzieci i młodzieży szkolnej. Zainteresowane koła prosimy o ich nabywanie. Koszt zakupu zeszytu to 8,40 zł (brutto). Zarząd Okręgowy PZŁ
w Lublinie posiada również w sprzedaży materiały edukacyjne w postaci zeszytów edukacyjnych dla dzieci
młodszych. Są to: Łowiectwo – zeszyt edukacyjny oraz kolorowanki dla dzieci przedszkolnych zatytułowane
„Czym zajmują się myśliwi”. Koszt zakupu zeszytu edukacyjnego wynosi 8,40 zł (brutto), koszt zakupu kolorowanki wynosi 4,20 zł (brutto).
Powyższe informacje znajdują się także na naszej stronie internetowej: http://www.lublin.pzlow.pl/
zwiazek/kultura/2014-005.php
Marian Flis
Bal karnawałowo-walentynkowy
Stało się już tradycją, iż rokrocznie w okresie karnawału niektóre koła łowieckie organizują bale karnawałowe. W tym roku Koło Łowieckie nr 93 „Bażant” z Poniatowej, termin swojego balu wybrało jako nietuzinkowy, gdyż zorganizowany on został w dniu 14 lutego, czyli dacie, która budzi wiele pozytywnych emocji,
tj. dniu św. Walentego. Podczas
balu akcenty myśliwskie dostrzec
można było niemal na każdym
kroku, oprócz specjalnie przygotowanego menu, bazującego na potrawach z dziczyzny, sam wystrój
sali, jak również przygotowane na
tę okoliczność nalewki myśliwskie
podkreślały charakter imprezy.
Wyśmienita atmosfera sprawiła, iż
zabawy nie było końca, zaś ostatni
goście bawili się niemal do białego
rana.
Organizatorom gratulujemy i życzymy dalszych udanych
imprez integracyjnych.
Marian Flis
Myśliwi i społeczeństwo
Rozbawiony Sokół
W sobotni wieczór 07.02.2014 r., myśliwi z
Wojskowego Koła Łowieckiego nr 155 „Sokół” w
Stawach oraz sympatycy łowiectwa po raz piąty z rzędu świętowali uroczyste zakończenie
sezonu polowań zbiorowych na karnawałowym
balu myśliwskim, zorganizowanym w restauracji „K2” w Rykach. Bal myśliwski, to okazja do
posmakowania potraw z dziczyzny. Nowością
kulinarną na tym balu były rewelacyjne kabanosy z dzika, produkcji naszego kolegi Czesława
Bobera. Nie mogło też zabraknąć myśliwskich
nalewek komponowanych według starych polskich receptur. Tym razem największe uznanie
zdobyła nalewka kryjąca się pod romantyczną
nazwą „Szum majowych łąk”, która w odpowiednio słusznej dozie bardzo realnie oddawała
efekty powiązane z nazwą własną. Dużym powodzeniem cieszyły się też pasztety z dziczyzny
oraz potrawa główna – dzik pieczony z warzywami na ostro, wprawną ręką podzielony przez
kolegę prezesa Romana Kostyrę.
Zabawę dopełniły konkursy z nagrodami, gdzie największe emocje zaciętej rywalizacji
wzbudziły myśliwskie kalambury.
Tomasz Marcinkowski
25
26
Bigos myśliwski
Jeleń miał szczęście
Bezbronnego jelenia uwięzionego we wnykach
leśnicy znaleźli w Puszczy Białowieskiej. Zwierzę tkwiło
w nich aż kilka dni.
W okolicach przygranicznej wsi Masiewo (Nadleśnictwo Browsk) pracownik Lasów Państwowych
otrzymał anonimową informację o uwięzionym we wnykach ze stalowej linki jeleniu. Zwierzę zostało uśpione
przez weterynarza Białowieskiego Parku Narodowego.
Po udzieleniu pomocy przez lekarza jeleń został uwolniony z sideł, wybudzony i wypuszczony na wolność.
Okazało się, że sidła, przynajmniej w części, były
założone w ubiegłych latach, ponieważ były wrośnięte w
brzozę, do której były przytwierdzone.
Według szacunków, co roku szkody z wykrytych
przypadków kłusownictwa sięgają niemal 1,4 mln zł.
Każdego roku straż leśna i myśliwi odnajdują w lasach ponad 100 tys. różnego rodzaju pułapek i wnyków. Za
kłusownictwo grozi kara pozbawienia wolności do 5 lat
więzienia bądź grzywna.
www.lasy.gov.pl
Wilki z jedynki
28 lutego 2015 roku, w obwodzie nr 111, dzierżawionym przez koło nr 1 Szarak w Lublinie w Nadleśnictwie Sobibór przeprowadzano inwentaryzację łosi. W
trakcie jej trwania, myśliwi napotkali resztki łani zjedzonej przez wilki. Ślady wskazywały na to, że była to wataha
licząca sporo ponad 10 sztuk, która załatwiła sprawę w
ciągu niespełna pół godziny, gdyż w tym miejscu byliśmy
właśnie taki czas wcześniej. Ponadto od miejsca zarżnięcia łani byliśmy w czasie tych 30 minut maksymalnie
najdalej około 3 km.
Łanię pozostawiliśmy, żeby wilki zakończyły
ucztę. Przynajmniej nie ruszą następnej przez jakiś czas.
Tomek Kaczanowski
Dzik z podchodu
Księżyc, śnieg i minus 13 stopni Celsjusza, a więc
wszystko co może sobie myśliwy wymarzyć, no morze
temperatura trochę za niska, bo... śnieg skrzypi pod butem.
Po niespełna godzinnym spacerze spotkałem
między młodnikami dziki. Strzał na kulawy sztych z podpórki. Dziki zniknęły w młodniku. Zero farby, więc po ok. 30 minutach puszczam Rabę, która po przebiegnięciu 150 m oszczekuje zawzięcie w jednym miejscu dzika.
Podchodząc słyszę, że dzik atakuje sukę, która w takiej
chwili milknie, po czym znowu atakując dziamie. Przyznam, że mając w pamięci bolesne starcie z odyńcem,
długo zwlekałem i kombinowałem, jak podejść i oddać
strzał łaski, chociaż jestem pewien, że strzelałem do
przelatka. Po pewnym czasie suka wyprowadziła dzika
na otwartą ugór, ale nie podchodząc bliżej niż 60 metrów
– strzeliłem.
Tomek Marcinkowski
Z żałobnej karty
27
Pożegnanie seniora
W wieku
90 lat, z
których 60
poświęcił
służbie św.
Huberta,
odszedł z
grona puławskich
myśliwych
Józef Mizak. Wierny tradycjom rodzinnym, ojciec był
maszynistą na parostatku „Gniezno”,
swoje życie dorosłe rozpoczynał jako
kowal w puławskiej stoczni rzecznej,
a zakończył na stanowisku kierownika
bazy transportu i sprzętu Rejonu Dróg
Publicznych w Puławach, odchodząc
na emeryturę w 1990 roku.
Do Polskiego Związku Łowieckiego wstąpił w 1950 roku i już po roku
myśliwi koła „Sokół” powierzają mu
stanowisko prezesa. Pełni je przez
rok. Nie odpowiada to jednak jego
temperamentowi i pasji działacza. W
1952 r. obejmuje, dającą mu ogromną
satysfakcję, funkcję łowczego i pełni ją
nieprzerwanie przez 40 lat, do 1992 r.
W latach 1981 – 1986 był członkiem
Komisji Rewizyjnej WRŁ w Lublinie. Jego działalność, szczególnie w
dziedzinie hodowli zwierzyny łownej,
wysoko oceniła WRŁ w Lublinie, nagradzając w 1960 roku Koło Łowieckie nr 44 „SokóL” w Puławach 1000
sztuk zajęcy odłowionych w okolicach
Wierzchowisk. Szaraki zasiliły popu-
lację zajęcy w rejonie Uściąża, Słotwin
i Karczmisk.
Ulubioną zwierzyną łowną Józefa były
rogacze, a w jego kolekcji parostków
medalowych prezentują się dwa złote,
trzy srebrne i jeden brązowy. Odznaczony Złomem.
Seniora puławskiej braci myśliwskiej
zmarłego w dniu 7 listopada 2014
roku pożegnali na cmentarzu przy
ul. Piaskowej w Puławach przyjaciele w asyście pocztu sztandarowego bratniego Wojskowego Koła łowieckiego
„Sokół” w Stawach.
Niech Mu knieja wiecznie szumi.
stem gratulacyjnym z okazji XX-lecia. „Nasz”, bo jakże inaczej powiedzieć o
kimś, kogo nie można było i nie dało
się nie lubić. Był lekarstwem na złą,
smętną, ponurą, wisielczą atmosferę czy nastrój. Niespotykany gaduła,
bystry obserwator, przy tym obdarzony swoistym humorem, popartym serdecznym i bardzo zaraźliwym
śmiechem. Życzliwy ludziom, dusza
towarzystwa, entuzjasta tańca, wielki pracuś-złota rączka. Umiejętności
wykorzystywał w pracy zawodowej, w
łowiectwie i bezinteresownej pomocy
znajomym czy kolegom. W okresie
kiedy dziki w Azotropie można było
zliczyć na palcach ręki, wymyślił i wykonał, a czynił to wielokrotnie, osobliwy sposób ich dokarmiania, który
świetnie się sprawdził. Kopał rów
łopatą, wykładał ziemniaki, buraki i
inne wiktuały np. pestki, przysypywał
to ziemią, tworząc, jak mawiał, dziczą
kanapkę. O ogromie pracy świadczy
wielkość poletka „Pestkówka”, gdzie
„wybuchtowywał” wspomniane rowy. Miał wielki udział w pracach zarybieniowych wód, na odpopielaniu, gromadzeniu karmy na zimę, w pracach
na poletkach. Jednym słowem wszędzie było Go pełno. Nie zabiegał o wyróżnienia, pochwały, nie dbał o zysk,
nie dbał o blichtr. Wielkim zaskoczeniem dla
nas było wycofanie się Bronka z
czynnego myślistwa, a następnie
wypisanie z koła i PZŁ w 2010 roku. Z opóźnieniem wszak dotarła do nas
wiadomość o jego chorobie, o nieproszonym gościu – Alzheimerze, a On
zdał sobie sprawę z powagi sytuacji i
swoją decyzję kwitował uśmiechniętym powiedzeniem: „co, chcesz bym
zapomniał kiedy mam skończyć?”.
O jego nieszkodliwych, pociesznych żartach i psotach można byłoby wiele.
Nawet po śmierci nie odpuścił – „kierując” sekretarką, która w komunikacie godzinę pochówku zamiast
„12” podała „11”, przez co wielu z
nas dłużej na modlitwach w kościele
czas spędziło. Zatrudnił także w swe
odejście dwa „roki”: stary 2014 (zmarł
30 grudnia) i nowy 2015 (pochówek 2
stycznia). Taki to był śp. Bronek, jak
często powtarzał: „rocznik 13”.
Poza myślistwem, jak większość z nas, był zakochany w swojej
rodzinie, był zapobiegliwym tatą,
mężem, dziadziem. Pracował w Zakładach Azotowych, następnie emerytura, półetat w MOSiR i praca nad
odremontowaniem swojej rodzinnej
posesji w Anielinie, którą z przesłaniem „dbajcie” przekazał następcom.
Żegnamy Cię, zawołaniem naszych dziewczyn, Broniu. Spoczywaj w pokoju.
Społeczność Azotropu
Puławski Klub Kół Łowieckich
Hubertus
Bronek
Nowy rok
2015 rozpoczęliśmy
smutną
powinnością odprowadzenia
zwłok śp.
Bronisława
Garusa na
c m e n t a r z parafialny w Puławach. Msza święta
odbyła się w kościele p.w. Miłosierdzia Bożego. Gdy po raz ostatni śp.
Bronek opuszczał kościół, towarzyszyła Mu piękna pieśń, równie pięknie
śpiewana przez siostrę Irminę:
Popatrz, jak prędko mija czas!
Życie twe też przeminie wraz!
Wszystko przemija, tak jak sen.
Troski, kłopoty kończą się.
Powiedz: szczęśliwym będziesz ty?
Aż serce rosło, gdy się widziało tylu nas, towarzyszących Koledze w
Jego ostatniej myśliwskiej odprawie.
Nasz Bronek urodził się w
1933 roku, do PZŁ wstąpił 6 sierpnia
1970, był jednym z dwóch pierwszych
stażystów w naszym kole. To oni zaczęli w kole nową erę, erę obowiązku
odbywania stażu łowieckiego PZŁ. Uprawnienia selekcjonerskie uzyskał w 1974 r. Za aktywność łowiecką, pracowitość odznaczony został w 1998
r. Brązowym Medalem Zasługi Łowieckiej, a wcześniej wyróżniony li-
28

Podobne dokumenty