Rodzina katolicka - Vademecum amerykańskiego ojca

Transkrypt

Rodzina katolicka - Vademecum amerykańskiego ojca
Rodzina katolicka - Vademecum amerykańskiego ojca
czwartek, 26 lutego 2009 14:07
Może nie dokładnie anty-Korwin, ale na pewno bardziej “anty” niż “pro”. Pomyślałem, że o tym
napiszę, bo jeden z naszych nowojorskich dobroczyńców, pan Adam, jest w ciąży. Tak, tak.
Jego żona Ewa też. Czyli razem są w ciąży. Wytłumaczę o co chodzi poniżej.
Ameryka uwielbia poradniki. Kuchnia dla idiotów, Podatki stają się łatwe, Mój owczarek alzacki i
tego rodzaju tytuły sprzedają się świetnie. Chyba nawet lepiej od wszystkich bestsellerów
razem wziętych z wyjątkiem Biblii. Jednym z potopu poradników jest “Ojciec spodziewający się:
Fakty, podpowiedzi i porady dla przyszłych tatusiów” (Armin A. Brott i Jennifer Ash, The
Expectant Father: Facts, Tips, and Advice for Dads-to-Be (New York and London: Abberville
Press Publishers, 2001). Sądząc po tonie, stylu i rodzaju porad oraz semantyki i odnośników
kulturowych podręcznik ten skierowany jest do klasy średniej, może nawet wręcz do yuppies.
Panuje egalitaryzm a więc nie żona jest w ciąży, a „my” jesteśmy w ciąży („moja żona i ja”),
czyli tata i mama. Oh, pardon. Nie koniecznie żona, tylko „partnerka” i nie koniecznie tata, tylko
partner, bo małżeństwo to staromodny wynalazek. Poza tym jaki tata skoro przecież para może
być lesbijska, a zapłodnienie sztuczne, czy może adopcja. Czyli partner albo partnerka w
dowolnej kombinacji. W każdym razie Brott i Ash napisali podręcznik – na skali lewactwa
umiarkowany – aby zadowolić wszystkich.
To znaczy nie ucieszą konserwatystów, ale ubiegają się do stałej sztuczki włączając niemal
wszystkie orientacje seksualne i „style życia” w dyskurs porad. Taki tolerancjonizm – po
odpowiednim urobieniu społeczeństwa – jest receptą na bestseller. Skierowany jest przecież
właściwie do wszystkich, oprócz ponuraków konserwatywnych.
Autorzy tłumaczą swoją filozofię: „długo przedtem zanim pobraliśmy się, moja żona i ja
obiecaliśmy sobie brać równy udział w wychowaniu naszych dzieci.” Wychowanie ma być po
równo, aby broń Boże nie zmylić dziecka, że istnieje coś takiego jak specyficzna
charakterystyka płci. Partner i partnerka czy partner i partner bądź partnerka i partnerka mają
wszystko idealnie równo dzielić jeśli chodzi o wychowanie dziecka. Szczególnie partner i
partnerka. Ci przecież potencjalnie tkwią w obłudnym heterofaszyźmie (wiadomo, że
egalitaryzm oznacza biseksualizm) a więc muszą się przystosować do równości w szczególny
sposób. Z góry założyć, że nie ma właściwie różnic między kobietą a mężczyzną.
Autorzy podręcznika podkreślają, że są właściwie pionierami w sferze porady na temat
1/4
Rodzina katolicka - Vademecum amerykańskiego ojca
czwartek, 26 lutego 2009 14:07
„emocjonalnych i psychologicznych doświadczeń spodziewających się ojców.” Ojcom takim
trzeba pomóc. Są oni nie dopieszczeni bowiem „my, jako społeczeństwo, cenimy
macierzyństwo bardziej niż ojcostwo i automatycznie przyjmujemy, że sprawy porodu i
wychowania dzieci należą do kobiet”. Takie zgniłe hetero-podejście zostaje w podręczniku
delikatnie obnażone i odrzucone. “Ojciec spodziewający się” to poradnik, aby „zrozumieć przez
co przechodzisz podczas swojej ciąży” - tatusiu-partnerze/ko.
No może nie nosisz w brzuszku dzidziusia (chociaż ekstremalne feministki pieją o udanych
eksperymentach polegających na zaszczepianiu płodu szczurom męskiego rodzaju), ale „oboje
jesteście jak najbardziej ‘psychologicznie w ciąży’.” Czyli potrzebujesz pomocy. Pierwsze
pytanie jakie sobie zadajesz (wraz z żoną-partnerką), to po co to dziecko? Czyli aborcja wita
serdecznie, subtelnie sugerują autorzy. Żona-partnerka powinna mieć decydujący głos na ten
temat.
Potem następuje litania raczej sensownych sugestii, łącznie ze sprawami ubezpieczenia i
innymi kwestiami praktycznymi (nie zapomnieć o testamencie!). Ale i tutaj przeplata się solidne
porady z badziewiami New Age. Na przykład dla niektórych modny i wygodny jest poród w
basenie. Tata w kostiumie płetwonurka łapie noworodka. No i naturalnie filmuje. Ale zanim do
tego dojdzie, trzeba przeżyć dziewięć miesięcy z żoną w ciąży.
Sztuką jest naturalnie w ogóle przeżyć z kobietą. Tutaj podręcznik jest pomocny szczególnie dla
facetów, którzy nie zwracali wiele uwagi na swoje żony-partnerki przed ciążą. Nie wiedzą takich
rzeczy, że pewne zapachy czy dźwięki je irytują. Teraz – w ciąży – będą je doprowadzały do
szału. Jak się tego nie wie do tej pory, no to tak jak nie wiedzieć jaki jest ulubiony kolor żony.
Jak już jest „się” w ciąży to chyba za późno.
Trzeba też praktykować tolerancję w stosunku do „spodziewającego się” taty. Według autorów,
„zadziwiająca liczba mężczyzn doświadcza nieracjonalnego strachu, że dziecko, które nosi ich
partnerka nie jest ich.” Ponoć 60% facetów ma takie myśli. Naprawdę? To chyba w środowisku
tolerancyjnych. Żonę lepiej wybierać spoza tego środowiska. Z drugiej strony użyteczną radą
jest ćwiczyć razem z ciężarną żoną.
Naturalnie umiłowanie natury i kultury fizycznej powinno było być od początku w małżeństwie.
Ćwiczenia związane z ciążą to kontynuacja wspólnych wypraw kondycyjnych z okresu
poprzedniego. Jedz z żoną i podawaj jej napoje – to chyba jasne. Rób za nią ciężkie zakupy,
zabroń dźwigać ciężary, pomagaj na każdym kroku. Kurtuazja i miłość dyktują, aby nie zażerać
2/4
Rodzina katolicka - Vademecum amerykańskiego ojca
czwartek, 26 lutego 2009 14:07
się przy niej, gdy ona nie może. W podręczniku autorzy zmuszeni byli przypomnieć o tym
swoim czytelnikom. Znów: zdrowy rozum dyktuje takie rzeczy, ale ci ze zdrowym rozumem nie
wydają pieniądze na tego typu poradniki.
Fajna jest notka dla „ojców spodziewających się przez adopcję”: „Jeśli jesteście jednymi z wielu
spodziewających się adoptujących rodziców, którzy poznali matkę rodzoną swego przyszłego
dziecka, zróbcie cokolwiek możecie aby wspierać ją podczas ciąży ale nie rozeźlajcie jej.
Zachęcajcie ją do ćwiczeń, aby przestała palić, aby jadła dietetycznie, aby przyjmowała
prenatalne lekarstwa, uczęszczała do poradni lekarskiej i tak dalej.” Znów gadka taka jakby
zdrowy rozum był nieobecny.
Naturalnie należy chodzić z żoną do lekarza i interesować się wszystkim, „mimo, że nudziłem
się na śmierć,” spowiada się Brott. Wręcz włazić z nią do gabinetu i podglądać wszystko.
Rzeczywiście dobrze jest wiedzieć wiele rzeczy, ale mnie cenzura domowa całkiem słusznie
pędziła w momencie gdy spadały majtki przed doktorem.
Trzeba pamiętać – przypominają autorzy – że w razie poronienia pomocy psychologicznej i
ciepła potrzebuje też tata, a nie tylko mama. Brott i Ash wspominają przyjaciela o imieniu Phillip,
którego „nikt, nawet jego żona, nie zapytała jak się czuł i nie wyraził swojej sympatii” po tym gdy
jego żona poroniła. A tu trzeba przytulić. Podobnie jak odkryje się, że dziecko ma defekt czy
chorobę wrodzoną, czy też gdy okaże się, że zbyt wiele dzieci znajduje się w łonie. Gdy rodzice
decydują się na aborcję całościową czy wybiórczą, trzeba naturalnie obojgu współczuć i nie
można nad nimi sądów odprawiać. Potem można zachęcać niedoszłego tatusia, aby wstąpił do
„grupy wsparcia” na grupowe sesje psychoterapeutyczne.
„Trzymanie wewnątrz bólu tylko spowolni proces gojenia się”. Podobnie zresztą gdy partnerka
„wyklucza emocjonalnie swego partnera” z procesu ciąży. Na wszystko rozwiązaniem jest
terapia. Chyba rzeczywiście potrzeba terapii dla facetów, którzy – wściekli, że wszyscy
zwracają uwagę na ich ciężarną żonę – zaczynają wyobrażać sobie że sami są w ciąży. Rosną
im nawet brzuchy i doświadczają bóli psychosomatycznych. To zupełna patologia. Ale oni też
potrzebują ciepła i tolerancji bo jedynie „usiłują przenieść uwagę ciąży na siebie.” I zdarza się
też, że dzieci – na widok ciężarnej matki – udają, że są też w ciąży. Rzekomo „dotyczy to
szczególnie małych chłopców.”
Poradnik “Ojciec spodziewający się” jest pełny takich historyjek. Te dykteryjki są najważniejsze
w tym sensie, że tworzą niepokojący obraz części społeczeństwa amerykańskiego, która jeśli
3/4
Rodzina katolicka - Vademecum amerykańskiego ojca
czwartek, 26 lutego 2009 14:07
taka jeszcze nie jest, to powoli właśnie staje się taka w takt sprzedawanych w milionowych
nakładach poradników takich jak ten. W USA przydałby się marketing “Vademecum ojca” pióra
Janusza Korwina-Mikke. Chociaż panu Adamowi takich rzeczy opowiadać nie trzeba. Ewie też.
Marek Jan Chodakiewicz
Źródło: Najwyższy Czas!
4/4

Podobne dokumenty