Pobierz artykuł - pl

Transkrypt

Pobierz artykuł - pl
Wioletta Grzegorzewska
Wier
sze
„Dyskurs” 17, 2014
© for this edition by CNS
10
Obraz nadchodzi
Matka bije dywany, podlewa szlauchem chodnik,
myjemy nawet listki kwiatów czule jak niemowlaka.
Wszystko lśni, gdy Obraz wchodzi z sanktuarium,
pobrudzone woskiem atłasy opierają się o próg,
tłum jak zagazowane muchy rozprasza się w sieni.
Niepojęta jest pieśń do pudła, z którego macki
madonny jak wymyte resztki pelargonii schodzą
pojedynczo na gumolit, niepojęty jest ten Obraz,
który mnie przemienia w przestraszone dziecko.
„Dyskurs” 17, 2014
© for this edition by CNS
173
Diabeł Milocardin
Pod zgniłym siennikiem, w kiblu – królestwie
władcy much za stodołą, w telewizorze rubin,
na strychu, gdzie nietoperze odwracał świat
do góry nogami, a czas tlił się nerwowo
jak popularne papierosy znalazł mnie diabeł.
Pojechał ze mną do miasta na olimpiadę z chemii,
na pierwszą dyskotekę do remizy strażackiej,
pozwolił bez zmrużenia oka czytać Egzorcystę,
był moim pierwszym, cierpkim kochankiem.
Czas mew
Na tej wyspie jak między snami kręcę się wolno,
jestem podwójna, choruję na przewlekłe tygodnie.
Mgła na stromych ulicach jak ruchliwy Ariel
wypływa z drzew, kręci się we włosach kobiet.
Czas odpływu. Żaglówki kiwają się na piasku.
Lokale przy High Street pachną frytkami, groszkiem
i baraniną w miętowym sosie. Turyści nad rumem
trwonią się w knajpkach od zmierzchu do świtu.
Poduszkowce jak białe skorupiaki uciekają z wody.
Do filiżanek spadają piwonie: usta – płatki – usta.
Wypełniają się salony gier. Zwijają pola golfowe.
Zabierz mnie z tego raju, gdzie czuję się mdło
jak herbata z mlekiem. Zabierz, zanim wyparuję.
174
„Dyskurs” 17, 2014
© for this edition by CNS
Wioletta Grzegorzewska
Czasy zespolone
Jego piętnastoletnia matka z plemienia Sukuma
wrzucała do kąpieli kości goryla, aby przegoniły
złe moce. W szałasie szaman jak jadowity wąż
zmieniał skórę, wróżąc z pępowiny nagłą burzę.
Spragnione owady poiły się połogową krwią.
W tym samym czasie moja matka rozwijała
szpitalny becik, aby sprawdzić, czy jestem
cała. Wiązała na przegubach czerwone wstążki.
Na suficie tańczył ogień żeliwnego pieca.
Pieluchy z tetry kostniały w sieni. Był luty,
jak dziś na wyspie, gdzie w Cafe Throntos
obchodzimy razem trzydzieste czwarte urodziny
Kołysanka
Śpij, jutro obejrzysz polską telewizję,
znajdziesz na progu karton papierosów.
Dobra wróżka uzupełni funty w liczniku
i odpoczniesz pod ciepłym prysznicem.
Śpij! Strużka brizera płynie po podłodze.
Tytoń układa się w kwiaty paproci.
Spełnią się marzenia. Wrócisz do kraju.
Śpij! Przestaniesz pić, rzucisz plantację,
gdzie łodygi wrzynają się w dłonie,
a czas na herbatę jest błogosławiony.
Śpij! Noc na wyspie obiecanej jest krótsza.
Budzik piszczy o piątej nad ranem.
Zziębnięty rower czeka przy bramie.
Jedziesz z dziadkiem na grzyby.
175
„Dyskurs” 17, 2014
© for this edition by CNS
Wiersze
Róż w szarym
Widok zamrożonych pstrągów w kuchni
przenosi mnie tam, gdzie po zimie tysiąclecia
gwałtowny marzec łączył strumienie w kręgi.
Niszczył oziminy i groble, wypluwając ryby,
które teraz topnieją w sztucznym świetle.
Na szarych łuskach widoki nabierają barw:
oka studni, w nich niebo pozbywa się różu;
ogorzałe ręce siwej kobiety rozsypują owies.
Choć oczom nie wierzę, pstrąg poruszył płetwą,
jakby zbudził się nagle z lodowatego koszmaru,
zdumiony, że przepłynął niewidzialne kręgi.
Weterynarz wieczorową porą
Cieśnina Solent pieni się jak wściekły pies,
przegania z brzegów jachty. Coś dopadło mewę.
Swąd zwęglonych piór wchodzi pod skórę.
Myślę wtedy o człowieku spotkanym na molo.
Opowiadał o królikach potrąconych przez kosiarkę –
zmienione w rudawe ćmy pikowały nad Newport
jak sygnały helikopterów, o syjamskich kociętach,
które nażarły się liści papirusu, o krowie zapłodnionej
przez byka-albinosa, co powiła przeźroczyste cielę.
Niebo oczyszcza się. Chmury wchodzą w ogień.
17 6
„Dyskurs” 17, 2014
© for this edition by CNS
Wioletta Grzegorzewska
Feerie
Zjeżdżamy z oblodzonego pagórka
na workach wypchanych sianem,
połykając kule powietrza, kawałki
nieba, deble słupów granicznych.
Wysypuję odpryski lodu z relaxów,
aż sztywnieją przemoczone rękawiczki
i znowu biegnę na górkę jak w transie
z nadzieją, że będzie tak całe ferie.
Mój Mont Blanc topi się od plandeki.
Słońce znika szybciej niż adrenalina
na rozpalonych, dziecięcych policzkach.
Za krzakami pojawiają się światła latarki.
Mama woła: – Do domu! – więc wracam.
Oczka szklą się jak zamarzające planety.
Z puchem
Wschodni wiatr dmuchnął
horyzont, czyniąc z wioski Syberię.
Jęczą druty, sztywnieją włosy, gasną.
Obym nie skończyła jak welonka sąsiada,
która rozpuściła się w lodowatej wodzie
jak pęcherzyk w musującym wapnie.
Cisza w stołowym nawleka paciorki,
skrapla je nad piecem, który powstał z gliny
zaraz po wojnie i mimo trefnych przewodów
przez cały wiek nikogo nie zaczadził.
Hej ty, świetlisty tragarzu puchu,
wywlecz z szopy swój wózek
i przywieź mi zapas piór.
Wypcham nimi nieziemską pierzynę
i nigdy nie będę już marznąć.
17 7
„Dyskurs” 17, 2014
© for this edition by CNS
Wiersze
Mądrość w bąbelkach, styczeń 1982
Nikt mnie nie odwiedził od tygodnia.
Na oddziale dziecięcym liczę pekaesy.
Przywiozą mamę i kompot z porzeczek.
Ulice jak ja cierpią na zapalenie zatok.
Ślady po ciężkim sprzęcie rozpuściły się.
Medyk w ciemnych okularach wykonał punkcję.
Żołnierze wąchają przepustki.
Kiedy oddziałowa zasypia w dyżurce,
próbujemy uzdrowić Głupiego Sylwka.
Pompujemy powietrze do kroplówki,
ale chłopak na widok igły ucieka
pod łóżko i rozpuszcza się jak śnieg.
Raz, dwa, trzy – król patrzy
Siostrze
Dzieci, które bawiły się z nami na łące,
po latach nabrały ciała albo go się pozbyły.
Chłopak, ten co na serio zaciągnął się skrętem,
zaczadził się w garażu. Utleniona Aga bierze
insulinę. Jeśli ktoś tam pozostał, skręca z igelitu
choinki. Ty jesteś teraz panią od polskiego.
Ja za Kanałem la Manche jak za zieloną milą
zamieniam świat na worda. W tle piasek
traci moc formowania. Wino nabiera mocy.
Nasz król bawi się dalej, przerzedza profile,
krążąc coraz bliżej jak cień spadochroniarza.
178
„Dyskurs” 17, 2014
© for this edition by CNS
Wioletta Grzegorzewska
Iskry
I życia przybywa jak wiosennej wody.
Emil Laine
Kształt podobny do jaskółki uczynił
tę wiosnę, obudził w rynnach utopki.
Poskromiona wueska czekała w stodole
na przypływ mocy, na dyskotekę,
gdzie tutejsze bzykały się z chłopcami
z placu broni. Ty nie przyjechałeś.
Znowu zabrakło węgla. Ziąb trzymał
nas w kupie wokół żeliwnego piecyka.
Dziadek porąbał wszystkie balaski.
Babka omiotła progi święconą palmą.
Przewody iskrzyły. Przybywało wilgoci
pod tynkiem. Piecyk zrzucał patynę.
Pierzyna zapachniała wiatrem.
W niej kotłowały nieopierzone lęki.
Ile jeszcze musi przelać się tej wody,
abyś odżył po kłótni z pijanym ojcem,
gdy kształt podobny do jaskółki spadł
z dachu, zahaczając o transformator?
17 9
„Dyskurs” 17, 2014
© for this edition by CNS
Wiersze
Weselne rondo
Wracamy o świcie całą rodziną
prowadzeni przez pola maków,
których nie wyczaiła milicja.
Dzieci strącają bucikami łebki
błękitniejących dmuchawców,
walczą z mgłą sflaczałym balonem.
Idziemy wyczerpani jak brudnice,
które po całonocnej kopulacji
odpoczywają na liściach dębu.
Wilgotne powietrze zbryliło talk
w bruzdach, rozwinęło ondulacje,
szukając lepszego wcielenia
w niewyraźnych światłach.
Ktoś porzucił mokasyn w parującej kupie,
puścił pawia na liście chrzanu.
Idziemy przez podmokłe łąki
jak procesja w dolinie Jozafata.
Za Świnicą rozchyla się paszcza
180
„Dyskurs” 17, 2014
© for this edition by CNS
Wioletta Grzegorzewska
Anioł z mangów
Dla Łukasza
Nie znam hiphopowych empetrójek i gier fabularnych.
Wierzyłam w anioły i wynalazki profesora Talenta.
Nie potrafię wskrzeszać dotknięciem czarnego dżojstika.
Ja mugol, wierszokletka, siostra z realu wykluczam
istnienie supermanów i magów (nie licząc kilku poetów).
Dla mnie wciąż jesteś małym chłopcem, który szuka
w pokrzywach lilipucich jajek, karmi mleczem króliki,
sadzi w piaskownicy ziarna fasoli, krzycząc na studnię,
która upiera się, że jest dzieckiem w jej odbiciu.
W szpitalu bestia jak z mangów pożerała twoje płytki krwi.
Szkiełka pękały w siatce wybroczyn. Czekałam na cud anioła –
dżojstika, na wynalazek, który wszystko odwróci.
181
„Dyskurs” 17, 2014
© for this edition by CNS
Wiersze
Pamięć Smieny
A potem coś mnie poderwało.
Stefan Zweig, 24 godziny z życia kobiety
Mam po niej dwa zdjęcia i przeczucie,
że coś nas łączy poza więzami krwi.
Może podobna słoność do wzruszeń,
które utrwalała radzieckim aparatem.
Po komunii ściemniały jej włosy.
Podarowany Poljot zatrzeszczał.
Sprężynka pękła. Przyspieszył czas
po pierwszej miesiączce. Obolałe
dzieciństwo nie zgoiło się do wesela.
Po trzydziestce zaczęła się budzić.
Jak stara synogarlica wysiadująca
z przyzwyczajenia puste gniazdo,
uczyła się w spółdzielczym mieszkaniu
kląć, prasować koszule dla tego,
który automatycznie obiera kartofle.
Czy skończoność może się dłużyć?
182
„Dyskurs” 17, 2014
© for this edition by CNS
Wioletta Grzegorzewska
Karmicielka szczurów
Wyłaziły z nor, gdy staruszka stukała drewniakami
po betonowej wylewce. Niosła kosz z pszenicą,
odpadkami chleba i buraków. Za nią na podwórko
wlewała się ciemna masa, piszcząc przeraźliwie,
jakby nożem ktoś jeździł po niewidzialnej tafli.
Wciąż śni się mi ten wypełzający ze szczelin
demon głodu – samice z poszarzałymi dziąsłami,
które zagryzały się za ochłap marnego żarcia.
Gdy farmerka wracała do przybudówki,
przewodnik szczurzego stada obserwował ją
oczkami jak ziarna soczewicy.
Poczułam, że wkrótce wyda swej kohorcie
otuloną w serdak bryłę świeżego mięsa.
Lekcja
Musimy tam wracać, tak jak Sadako,
która tuż przed śmiercią próbowała
odtworzyć z origami spaloną twarz matki.
Nie znamy siły, która wyrywa domy.
Ominęły nas marsze, ucieczki, odwroty
przestraszonych żurawi, potajemne szycie
proporczyków na powitanie papieża.
Kiedy spróbujesz pojąć ten zgiełk,
przypomnij sobie naszego dziadka
jego guzy po eksperymentach w obozie
i starego Balwierza, który w mgnieniu
srebrnego wieczoru zmienił się w herosa –
rzucił się z kosą na pegeerowskie kombajny,
przypominające czołgi nowej generacji.
183
„Dyskurs” 17, 2014
© for this edition by CNS
Wiersze
Podróż dziadka do wnętrza ziemi
Moja ziemia, wielkie gumno, we mnie
jak opiłki osełki pod paznokciami,
samoistnie wytrącone kryształki soli
na dojrzałych kwiatach dziewięćsiłów.
O nią walczyłem, liżąc tyłki urzędników.
Obczyzna z otoczakami zamiast serca,
co mnie wygnała do ciemnego wnętrza
w podziemne siedliska wijów i korzeni
za to, że wyrwałem kilofem mleczaki
mórz ukrytych w wapieniach skałach.
Ziemia, która przekręciła koryto rzeki
prosto na moje trzy hektary, a później
w gruncie rzeczy mnie jednak ukryła,
pozwalając przeżyć w obozie, gdy śniłem,
że rozpływam się w jej ciepłej garści,
jakbym ją zamykał wiekiem ojcowizny.
Ziemia, która nie chciała przyjąć
świerków kupionych na rynku w Siewierzu.
Z natury nieurodzajna, niewdzięczny ugór,
który bez pomocy nieba obracał zasiewy w proch.
Ona teraz mnie obraca, gdy wszystkie próby
innego obrotu rzeczy spełzły na niczym.
184
„Dyskurs” 17, 2014
© for this edition by CNS
Wioletta Grzegorzewska
Przy Krochmalnej
Fiolety nocy przychodzą czuwać.
Syda Richter, Wędrówka
Wracam. Kot śpi. Pod powiekami fiolety
jak owoce dymki wypuszczają czułki.
Zasnę na chwilę przed nadejściem nocy.
Na zewnątrz zgiełk. Warszawa się kruszy.
Gęstnieją schrony. Otwierają się pułapki
świateł. Jazgot wozów. Czernieją fiolety
bombardowanego miasta. Wychudłe kobiety
lecą prosto w ogień. Szaleją odłamki.
Zamykam okna. Przed nadejściem nocy
świat się zmieni. Nie znajdę mojej ulicy
i cukierni Lardellego. W chmurach kroki
nieznanych żołnierzy. Pod powiekami fiolety
jak opuncje z perskich ogrodów. Granaty.
W powietrzu swąd ciał. Rozpędzone tanki
łamią bruk. Modlę się przed nadejściem nocy.
W letniej sukience wybiegam z kamienicy.
Piasek w oczach. Ból. Indygowe promyki
mauzera trafiają w cel. Pod powiekami fiolety
widziadeł. Niech czuwają nade mną tej nocy
185
„Dyskurs” 17, 2014
© for this edition by CNS
Wiersze

Podobne dokumenty