Untitled - Poezjem.pl

Transkrypt

Untitled - Poezjem.pl
Tymoteusz Karpowicz
Dzieła zebrane
tom 5.
Biuro Literackie • Wrocław 2015
3
Dramaty i słuchowiska
5
Piąta strona świata
Sztuka współczesna
o bohaterstwie i mistyfikacji
w dwóch częściach i piętnastu obrazach
469
OSOBY
ANDRZEJ SZARTER
FLORA SZARTER
JERZY GOSTECKI
TERESA GOSTECKA
MŁODA DZIEWCZYNA
URZĘDNICY BIURA GOSTECKIEGO
DZIECI
GOSPODYNI
GÓRALE
SZOFER
PRZEWODNICZĄCY
PIELĘGNIARKA
OFICER
W części pierwszej losy Andrzeja i Teresy grają: w obrazie pierwszym –
piętnastoletnia dziewczyna i pięćdziesięcioletni mężczyzna; w obrazie trzecim – pięćdziesięcioletnia kobieta i piętnastoletni chłopiec;
w obrazie piątym – sześćdziesięcioletnia kobieta i sześćdziesięcioletni
mężczyzna; w obrazie siódmym – dwie dziewczyny; w obrazie dziewiątym – dwaj młodzi chłopcy.
W części pierwszej (w partii niepantomimicznej) dopuszczalne są
deformacja i groteska.
470
CZĘŚĆ I Obraz 1
Pokój w pensjonacie w okolicy górskiej. Dwa łóżka, stół, piec, kredens,
parę krzeseł. Wchodzą: bardzo młoda dziewczyna i mężczyzna lat
pięćdziesięciu. Trzymają w rękach bagaże. Mężczyzna stawia plecak na
podłodze i bierze walizkę z rąk dziewczyny.
TERESA (wolno zdejmuje rękawiczki. Rozgląda się) Sprzątnięte. Łóżka
zasłane. (rozbiera się. Zaczyna nucić jakąś piosenkę. Wykonuje kilka
tanecznych pas. Przystaje przy oknie z lewej strony)
ANDRZEJ Ładnie, co?
TERESA Ładnie. Najcichszy zakątek. Piąta strona świata.
ANDRZEJ Świetnie. (po chwili) Jak myślisz – są tu zające?
TERESA W Polsce wszędzie są zające.
ANDRZEJ No, nie wiadomo. Z zającami nigdy nie wiadomo. Często
wydaje się, że są na pewno, a tymczasem – nie ma. A t a m, jak
myślisz, są zające?
TERESA (śmieje się ubawiona pytaniem) Ach, nie! Tam są białe niedźwiedzie. (patrzy na termometr) Piętnaście stopni.
ANDRZEJ A tam?
TERESA Nie orientuję się, ale chyba z pięćdziesiąt.
ANDRZEJ Żartujesz? Makabra! (pogwizduje) No cóż, komu śni się
sława – niech marznie. (pogwizduje) Musimy im mimo wszystko być
bardzo wdzięczni, że zdecydowali się na ten spacerek. Bon voyage
471
madame Flora, monsieur Georges! Bon voyage! Dla każdego coś
miłego. Tyle lat czekaliśmy na to. Wreszcie udało nam się ich pozbyć.
Niech to wszystko szlag trafi – zawsze wydawało mi się, że mam dwa
oddechy, dwie pary oczu, cztery nogi, a jedno… (waha się)
TERESA Jedno?
ANDRZEJ Jedno łóżko. Z tobą. Hm, uczucie dość nieprzyjemne. (Teresa
zaczyna rozpakowywać walizkę, potem plecak)
TERESA Nic nie mogłam na to poradzić.
ANDRZEJ Licho wie, może jednak? Nie wiem. Słowem – okradali nas
porządnie.
TERESA (wypakowując rzeczy) Przez dziesięć lat.
ANDRZEJ (zaskoczony) Co ty mówisz? Przez dziesięć lat? (zdejmuje
płaszcz, kręci z niedowierzaniem głową i zabiera się również do rozpakowywania) Jak z nim tyle lat żyłaś?
TERESA A jak ty z Florą?
ANDRZEJ Można wsłuchiwać się tylko w siebie.
TERESA (siada) Przestańmy, no – przestańmy. Albo nie. (wstaje, poprawia włosy) Rozumiem ciebie. Wieczorem przed odjazdem Jerzy był
niezwykle czuły. Taka czułość jest szczególnie nieznośna. Chce się
uciekać byle gdzie i do byle kogo. Zwlekałam z kolacją. Prasowałam
jedną chusteczkę do nosa pół godziny. Wiedziałam, o co mu chodzi.
Nie mogłeś mi wtedy nic a nic pomóc. Gorzej – przeszkadzałeś. No
tak…
ANDRZEJ Ano tak…
Teresa upuszcza w tej chwili wydobywaną z plecaka maskę Nefretete.
TERESA No, myślałam… ale nic. Cała.
ANDRZEJ Co to jest?
TERESA Nefretete.
ANDRZEJ Wiozłaś ją ze sobą? Po co ci to paskudztwo?
TERESA Nie lubię pustych ścian. Na zachodzie maski są bardzo modne.
Teresa wiesza maskę na ścianie. Andrzej przygląda się jej, beztrosko
pogwizdując. W pewnej chwili przestaje gwizdać. Przybliża się do ściany.
ANDRZEJ (karcąco) Tylko bez dowcipów! Co ci strzeliło do głowy?
Kto to?
TERESA Przecież mówiłam – Nefretete.
ANDRZEJ Słuchaj, nie mam gorączki. Przecież to twarz…
TERESA No – czyja?
472
ANDRZEJ Mojej żony.
TERESA Flory? (śmieje się) Nie ma mowy o żadnej Florze, to Nefretete.
ANDRZEJ Szału można dostać – nie możemy się od nich odczepić!
Gdzie Rzym, gdzie Krym – a mimo to… (ogląda maskę) Więc mówisz – Nefretete? (Teresa kiwa głową) Nie wiedziałem, że Flora jest tak
podobna do niej. (bardziej beztrosko) Popatrz – to czoło! (pokazuje
ręką wysokie gipsowe czoło, a potem w nie puka zgiętym palcem) No
i nos… (wodzi palcem po nosie Nefretete) I usta… (prowadzi palec
wskazujący po łuku warg) Myślałem, że to Flora. (śmieje się i klepie
Nefretete po policzku) A właściwie, (śmieje się) gdyby nawet była to
Flora – to niech wisi. To nawet pikantne. (śmieje się) Niech na nas
patrzy Flora Szarter, bohaterska kwoka. No, patrz sobie (do maski)
na to łóżeczko. Co, przyjemnie? Trudno, trudno, kwoczko. Patrz
sobie, (Teresa zaczyna również śmiać się beztrosko) patrz…
TERESA i ANDRZEJ (głaszcząc Nefretete po policzkach) Patrz sobie,
patrz. (wybuchają beztroskim śmiechem)
TERESA Wiesz co, (śmieje się) ustawmy ich zdjęcia obok naszych.
ANDRZEJ Świetnie! (śmieje się) Twarzami do łóżka (śmieje się bardzo
głośno), do łóżeczka…
TERESA (wydobywając fotografię) To ładna historia. Popatrz – dobrze?
ANDRZEJ (podchodzi do łóżka i patrzy na fotografie) Lepiej być nie
może.
Oboje śmieją się. Krótka przerwa.
TERESA (patrząc na zegarek) Za dziesięć minut.
ANDRZEJ (też spoglądając na zegarek) Czy to warto? Zdobywają –
niech sobie zdobywają. (patrzy na fotografie) Może jednak…
TERESA Mój Boże, myślałam, że jesteś mężczyzną. A tymczasem…
ANDRZEJ Co tymczasem?
TERESA Sam wiesz, po co ci tłumaczyć. Czyżbyś nie znosił mocniejszego smaku życia? Pamiętaj, że naszymi współpartnerami są ludzie
silni. To do czegoś zobowiązuje. (Teresa podchodzi do drzwi i dzwoni.
Nikt się nie zjawia. Wychodzi więc na korytarz i woła) Proszę pani!
Halo, pani Mario! Pani Mario! (słychać kroki Gospodyni, która po
chwili ukazuje się na korytarzu i wchodzi do pokoju) Proszę pani,
mam taką prośbę: proszę mi zmienić firanki. Obrzydliwy kolor.
I w ogóle co drugi dzień proszę zawieszać nowe, w innych kolorach.
Przecież można oszaleć od tej monotonii.
473
GOSPODYNI Ależ…
TERESA Oczywiście za wszystko zapłacę. I za materiał, i za robotę.
GOSPODYNI Ależ to za dużo materiału, drogo.
TERESA Chce pani zadatek? (podchodzi do torebki leżącej na stole)
GOSPODYNI Ależ nie trzeba, nie trzeba. Tylko kłopotu z tym co niemiara. Ale dobrze, dobrze. (odchodzi)
Andrzej patrzy na zegarek.
TERESA Jeszcze mamy czas.
ANDRZEJ Słuchaj, dlaczego nie pojechałaś ze mną zaraz po wyjeździe
Jerzego i Flory? Straciliśmy tyle czasu. (Teresa milczy) No? (Teresa
milczy) Dlaczego?
TERESA Czy koniecznie mam ci o tym mówić?
ANDRZEJ (zaniepokojony) Jak to, czy koniecznie? Pewnie, że koniecznie. Absolutnie koniecznie. (Teresa milczy) No?
TERESA Źle się czułam.
ANDRZEJ Wiem o tym.
TERESA Byłam w ciąży.
ANDRZEJ (zaskoczony) Byłam i…
TERESA I nie jestem.
ANDRZEJ To znaczy?…
TERESA (ożywiając się i zupełnie beztrosko) To znaczy, mój głuptasie,
to znaczy! Nie chciałam jego dziecka i już. Nie ma mowy. Czy miałam komplikować sobie jeszcze bardziej życie? Macierzyństwo musi
być przecież świadome. Nie widziałam psychicznych możliwości
hodowania jego dziecka. No więc załatwiłam to w sposób dość prosty, mój głuptasku! (głaszcze Andrzeja po policzku) I to wszystko dla
ciebie.
ANDRZEJ (rozpogadza się) No wiesz, świetnie! Aleś go wykołowała!
A on chciał? (Teresa kiwa głową) Więc tak giną dzieci sławnych ludzi!
(śmieje się szeroko) A skąd wiesz, że to… (patrzy z niepokojem na
Teresę) że to…
TERESA (robiąc porządki) Nie bój się, wiem. Na pewno.
ANDRZEJ (chodzi po pokoju bezmyślnie) Na pewno? Licho wie. Przecież… No i potem… Więc dlatego?…
TERESA Dlatego, dlatego. (spogląda na zegar) Nastaw już radio.
ANDRZEJ (nastawiając odbiornik) Mogliśmy już dawno…
SPIKER Wiadomości z zagranicy. Międzynarodowa wyprawa nau474
kowa do bieguna północnego, którą kieruje doktor Oskar Winters,
wstrzymała swój marsz naprzód ze względu na niezwykle ciężkie
warunki atmosferyczne i terenowe. W wyprawie tej, jak już informowaliśmy, bierze udział dwóch Polaków: geolog doktor Jerzy Gostecki
i profesor docent Wrocławskiej Akademii Medycznej Flora Szarter.
Ostatnie lakoniczne wiadomości o losach wyprawy podawane
przez radia zagraniczne wywołały pewne zaniepokojenie opinii
publicznej. Przypuszcza się, że okres niepogody może potrwać czas
dłuższy, co w pewnym stopniu opóźni osiągnięcie celu przez ekspedycję.
ANDRZEJ Doskonale! O cudzie natury – niepogodo! Kochane radio!
(całuje aparat radiowy, a Teresa, śmiejąc się beztrosko, wichrzy Andrzejowi włosy) A u nas – słońce, (pokazuje słoneczne okno) Nefretete,
firanki, łóżko. (śmieje się) Kto im zamówił taką pogodę?
TERESA (śmiejąc się) Ja i ty.
ANDRZEJ Nie przypominam sobie. Ale niezła. Co oni właściwie tam
robią?
TERESA Siedzą na lodzie.
ANDRZEJ Świetnie! Siedzą na lodzie. Doskonałe!
Andrzej całuje Teresę, bierze ją na ręce i niesie w stronę łóżka. Pukanie.
Wchodzi Gospodyni. Andrzej szybko sadza Teresę na łóżku. Teresa poprawia włosy.
GOSPODYNI Przepraszam, ale ja w sprawie firanek. Od jakiego koloru zacząć?
TERESA Wszystko jedno. Od jakiego sobie pani chce.
GOSPODYNI Chyba nie od białego?
TERESA (niepewnie) No…
Zmiana świateł. Flet.
Obraz 2
Niebieska płaszczyzna lekko wzniesiona w głąb sceny. Leży na niej
wielkich rozmiarów biała maska Nefretete-Flory. Smuga żółtego światła
omiata tło i maskę. Na scenie, z lewej strony, pojawia się Andrzej. Jest
ubrany w czarne trykoty. Gra cicho muzyka. Flet. Andrzej siada i wówczas spostrzega maskę Nefretete. Jest zaskoczony. Wstaje. Wykonuje
475
taniec, w którym wyrażają się zdumienie i rezerwa. Na maskę Nefretete
padają teraz coraz żywsze, piękniejsze barwy światła. Wydaje się, że
w maskę tę wstępuje życie. Ruchy Andrzeja pełne są zachwytu. Wolno
zbliża się do maski, lecz nie ośmiela się jej dotknąć. Ogrom i piękno
maski peszą go. Wyciąga z zanadrza kolorową wstążkę i zarzuca ją na
Nefretete. Czeka. Maska nie porusza się. Andrzej zbliża się do Nefretete i dotyka ręką jej czoła. Potem głaszcze je, klęka, obejmuje rękami
całą maskę. Następnie chce najwyraźniej ożywić Nefretete lub pokazać
ją światu – zachodzi więc od tyłu i czyni wysiłki podniesienia maski.
Kilka prób jest daremnych, wreszcie unosi maskę, lecz nagle chwieje się
pod jej ciężarem i pada. Maska przykrywa go. Andrzej cicho leży pod
maską. Na scenę wbiega wesoło Teresa ze srebrną trąbką w ręku. Staje
obok maski i gra bohaterski, zwycięski hejnał. Potem wykonuje ognisty
taniec, przerywany chwilami grą na trąbce. Teresa kończy swój taniec
hejnałem. Zapada cisza. Wtedy wewnątrz maski dają się słyszeć miarowe
uderzenia. Teresa nasłuchuje. Uderzenia stają się nerwowe. Otwiera się
lewa, a potem prawa powieka maski. Poprzez otwory oczne wysuwają się
ręce Andrzeja. W lewym ręku trzyma kolorową wstążkę. Teresa powtarza
na trąbce hejnał, ale w zwolnionym tempie. Ręce Andrzeja poszukują
czegoś w powietrzu. Teresa w prawą rękę wkłada mu trąbkę. Andrzej
macha nią bezładnie, potem usiłuje przytknąć trąbkę do ust Nefretete.
W pewnej chwili udaje mu się to zrobić. Milknie flet. Jest cicho. Żywe
kolory reflektora wygasają. Żaden dźwięk nie wydobywa się z trąbki.
Trębacz kamienieje. Scenę wypełnia zimne, seledynowe światło. Muzyka.
Zmiana świateł, motyw fletu.
Obraz 3
Południe. Ostre światło słoneczne. W pokoju zawieszone są nowe, jasnozielone firanki. Andrzej siedzi na łóżku. Pogwizduje. Rolę Andrzeja
gra bardzo młody chłopak. Rolę Teresy – pięćdziesięcioletnia kobieta.
TERESA (rozglądając się) Gdzie się podziała maska Nefretete? (Andrzej
milczy) Zdjęła ją gosposia?
ANDRZEJ Nie, to ja.
Spojrzenia Teresy i Andrzeja krzyżują się. Dłuższa chwila ciszy.
476
TERESA (spokojnie) Zawieś ją. (Andrzej siedzi nieporuszenie. Na jego
twarzy widać wyraźny upór. Teresa zaczyna nucić jakąś piosenkę)
Ściana bez maski jest obrzydliwa, prawda? (pozornie nie zwraca uwagi na siedzącego bez ruchu Andrzeja) Uważaj, tylko nie upuść. (Andrzej siedzi) Gwoździk jest niezbyt silnie wbity. (Teresa otwiera
walizeczkę i czegoś w niej szuka, ukosem popatrując na sztywno siedzącego Andrzeja) Zrób to szybko, kochany, bo… (patrzy na zegarek.
Andrzej rusza z miejsca i szuka w swoim plecaku) No, masz? Uważaj,
nie odkrusz brzegu. Gips. (Andrzej zawiesza maskę. Teresa mówi
bardziej stanowczym głosem) A na przyszłość – nie wygłupiaj się. Bo
tego inaczej nie można nazwać, tylko wygłupianiem. (podchodzi do
aparatu. Włącza go)
SPIKER Wiadomości z zagranicy. (wyraźne poruszenie Andrzeja)
Według ostatnich doniesień BBC międzynarodowa wyprawa do
bieguna północnego pod kierownictwem doktora Oskara Wintersa
po daremnych próbach posunięcia się naprzód rozbiła obóz na dryfującym polu lodowym. Stale pogarszające się warunki atmosferyczne
utrudniają rozpoznanie lotnicze w tym rejonie. Z niewyjaśnionych
przyczyn zamilkła radiostacja nadawcza ekspedycji. BBC wyraża
przypuszczenie, że być może część sprzętu ekipy uległa awarii i wyprawa nie ruszy z miejsca przed uzupełnieniem powstałych braków.
Może to jednak nastąpić dopiero po ustaniu silnych burz śnieżnych,
które uniemożliwiają jakikolwiek kontakt z grupą doktora Wintersa.
TERESA Cudownie! Wakacje się przedłużają. (po chwili) Swoją drogą – to bohaterstwo.
ANDRZEJ (ze złością) To zwykły przypadek, że nie jestem Jerzym lub
Florą, tak jak przypadkowo nie mam jasnych włosów.
TERESA Nie możemy w niczym im ustąpić, bo wtedy…
ANDRZEJ Co wtedy?
TERESA Nic. Nic takiego. Rozważam tylko.
ANDRZEJ (podrażniony) No, wybacz mi, moja droga – co to znaczy:
„nie możemy im w niczym ustąpić”? To znaczy, że mam się również
pchać na dryfujące lodowiska? Dziękuję. Z dwóch dla mnie ważnych
powodów – dziękuję. Po pierwsze nikt mnie na tę krę nie zaprosił, po
drugie wcale się do tego nie palę. Coś mi się widzi, że to krzesełko
(uderza ręką po nodze krzesła, na którym teraz siedzi) jest równie
477
niebezpiecznym przedmiotem jak lód podbiegunowy. Nie wiem
dokładnie, ale tak mi się widzi.
TERESA (zaskoczona) Ciekawe, ciekawe. (patrzy na krzesło, na którym
siedzi Andrzej) Ciekawe.
ANDRZEJ A widzisz. (wstaje z krzesła i wysuwa je na środek pokoju)
Takie krzesło, a ile warte. (śmieje się) Dobrze się na nim myśli. (bierze krzesło w ręce i ogląda je) Imitacja. Góralszczyzny. Na tym to się
znam. (stawia krzesło na podłodze) Albo ta cała wyprawa, to też śmiechu warta! Jakaś międzynarodowa zbieranina, geologia zmieszana
z polityką. Moglibyśmy zrobić własną wyprawę (wyraźnie ironicznie) – końmi, po staropolsku, w kożuchach, ale własną. Niechby się
biegun od tego wszystkiego przewrócił, ale byłoby to coś jak Monte
Cassino na chłodno. Tego nam przecież bardzo potrzeba, bardzo.
(śmieje się. Siada na krześle) I co to za wyprawa, jeżeli w połowie
dwudziestego wieku nie potrafi walczyć z byle wiaterkiem i chłodem? (tracąc pewność siebie) Żebracza jakaś historia. To nie wyprawa, a pośmiewisko.
TERESA (nadal zdumiona) No, no, no.
ANDRZEJ (po przerwie) I to się nazywa – nic, tylko my. Parę minut
słuchania radia i pełne uszy obcego świata. (wstaje, chce kopnąć
krzesło, ale się reflektuje) Od kilku dni, właściwie od chwili przybycia
do naszej oazy, mówimy tylko o Florze i Jerzym. Tkwimy kołkiem
przy aparacie, cztery strony świata drzwiami i oknami walą do tej
naszej piątej. (kopie krzesło)
TERESA Przesada, przesada. Nic nie wali drzwiami i oknami. (śmieje
się) Ale jesteś strasznie uroczy, kiedy ci się coś przewidzi. (poważnieje) Tylko krzesła nie kop. Bo to brzydko. (Andrzej poprawia pozycję
krzesła)
ANDRZEJ Jadąc tu, mówiliśmy – będziemy sami. Zupełnie sami. Nikt –
tylko my. Mówiłaś – będziemy siebie sam na sam pożerać. Wszystko
się wzajemnie pożera, więc i my. Tak mówiłaś? Tak. Jesteśmy głodni
do kwadratu i chcemy tęgich pokarmów. Oprócz tego będziemy
ślepi i głusi na cały świat. Tak? Tak. Człowiek głuchy, ślepy i głodny
pożera razem z chlebem smak i barwę świata. Tak? Tak mówiłaś!
(Teresa kiwa głową) Na tę ucztę wybrałaś miejsce wzmacniające
apetyt. Miejsce – owszem, owszem. (Teresa wyciąga z walizki krawat
i podaje go Andrzejowi)
478
TERESA To dla ciebie – krzykaczu.
ANDRZEJ Zdaje mi się, że go widziałem…
TERESA Czyżby?
ANDRZEJ U Jerzego.
TERESA (śmieje się) Cierpisz rzeczywiście na manię prześladowczą.
(Andrzej stoi niezdecydowany) Już cię widzę w czarnym ubraniu
i w tym krawacie! Nie ma mowy – musimy kiedyś pójść do kawiarni.
Pójdziemy? I potańczymy. (Andrzej milczy) Przecież jesteś urodzonym tancerzem, a tak się marnujesz. I ja. Na scenie – to zupełnie coś
innego. Tam musimy grać. A tu nie. Musisz się tylko porządnie ubrać.
Dość mam tych twoich sportowych szmat. (Andrzej stoi bezradny.
Teresa śmieje się. Bierze krawat i zawiązuje go sobie) Popatrz, no…
widzisz? Nie podziękowałeś mi nawet. (zdejmuje krawat i wkłada go
Andrzejowi do ręki. Andrzej mechanicznie całuje Teresę w policzek.
Potem jednak ożywia się i sam zawiązuje sobie krawat)
ANDRZEJ Masz rację. Więc co? Dobrze mi? (rozwiązuje krawat i rzuca
go na krzesło) No, no! Ograbiasz Jerzego!
TERESA (śmieje się zalotnie) Czy to ja? To ty. Co tam głupi krawat.
Byłam najcenniejszą rzeczą Jerzego, a teraz… (całuje Andrzeja) Ale
pamięć masz niezłą.
ANDRZEJ Do takich rzeczy – to tak.
TERESA Gdzie w nim widziałeś Jerzego?
ANDRZEJ W windzie.
TERESA Gdzie?
ANDRZEJ W windzie. Jerzy przed odlotem do Norwegii trenował
w windzie. Bał się skutków podróży samolotem. Tak mi mówił.
Kiedyś mu się ten krawat zahaczył o drzwi i z tego powodu jechał
kilka pięter wyżej. Bardzo się gniewał. O, widzisz – nawet widoczne
jest uszkodzenie. (śmieją się oboje) Ale z kawiarni – nici. Nie pójdę!
Nie chcę się z nikim widzieć. Nawet gospodynię wyrzuciłbym z tego
domu, bo się tu za dużo pęta. (pukanie. Wchodzi Gospodyni objuczona linami i butami. Andrzej patrzy na to zaskoczony)
TERESA To taka mała niespodzianka. Kupiłam ci sprzęt taterniczy.
Nigdy nie mogłeś zdobyć się na porządne buty. Przecież na pewno
będziesz chciał, jak mówisz, zrobić parę wyczynów. Weź to. (Andrzej stoi bez ruchu) Przecież to ciężkie. (Andrzej niezdecydowanie
podchodzi do Gospodyni, odbiera z jej rąk buty, haki i liny. Siada
479
na krześle, sprzęt kładzie na podłodze. Gospodyni wychodzi) Jesteś
zadowolony? (Teresa podchodzi do Andrzeja i pieszczotliwie wichrzy
mu włosy) Wydałam na to kupę pieniędzy.
ANDRZEJ Właśnie. I po co?
TERESA To takie proste – żeby ci było przyjemnie. Po co pożyczać
starzyznę z klubu? Wiem, że marzyłeś o wejściu od strony północnej
na Giewont.
ANDRZEJ Marzyłem.
TERESA Czy to bardzo niebezpieczne?
ANDRZEJ Owszem. Dość łatwo można kark skręcić. Krucha ściana.
TERESA (z przestrachem) Ach, nie! To nie idź! Może na Mnicha?
ANDRZEJ Nie bądź głupia. To dla smarkaczy. Na Mnicha to może sobie
nawet wleźć wasz cudowny Stefanek. Żyje dotychczas sławą swego
brata. Może pożyć swoją. Mógłby na przykład zdobyć Gubałówkę.
(śmieje się) I laurami dorównałby Jerzemu. No nie?
TERESA Nigdy nic nie wiadomo.
ANDRZEJ (bierze linę z podłogi i zwija ją) Wiadomo, wiadomo.
Teresa podchodzi do aparatu, włącza go i łapie różne stacje. Andrzej
przestaje zwijać linę i nasłuchuje. Teresa odwraca głowę, spostrzega to
i nastawia aparat na lekką muzykę. Wraca do Andrzeja.
TERESA W każdym razie na Giewont od północy nie pójdziesz…
ANDRZEJ Właśnie że pójdę.
TERESA Nie bądź uparty.
ANDRZEJ Nogi mi ścierpły. Chętnie się trochę przejdę. Dawno już
nie byłem na spacerze.
Andrzej wraca do zwijania liny. W coraz wolniejszym tempie robi coraz większe zwoje. Potem zakłada zwiniętą linę na szyję. Teresa z dala
kokieteryjnie pokazuje mu krawat. Radio przygrywa skocznie. Andrzej,
siedząc w pochylonej pozie, bawi się zwisającym końcem liny.
Zmiana świateł. Flet.
Obraz 4
Maska Nefretete. Obok, w półśnie – Andrzej.
Muzyka, początkowo łagodna, przechodzi w bohaterskie brzmienie.
Motyw fletu znany z obrazu drugiego. Maska Nefretete wolno unosi się
480
w górę. Andrzej, który się ocknął – wesoło macha ręką w stronę maski.
Kiedy jednak maska jest już zbyt wysoko – w Andrzeju odzywa się niepokój. Wstaje, idzie w stronę Nefretete. Wyciąga ręce. Maska jest coraz
wyżej. Wysiłki Andrzeja, by dosięgnąć Nefretete, są bezowocne. Maska
wolno, ale nieubłaganie unosi się w górę. Szarter bierze linę, przystawia
krzesło, zahacza liną o maskę. Maska z liną podnosi się wciąż wyżej
i wyżej. Ruchy Andrzeja przypominają teraz ruchy wspinającego się
człowieka. Maska ginie w górze – widoczna jest tylko, prawie pionowo
zawieszona, lina. Andrzej „wspina się” z dużym wysiłkiem. Jest coraz
bardziej wyczerpany. W pewnej chwili urywa się lina. Andrzej pada.
Leży bez ruchu. Pojawia się wesoła, beztroska Teresa. Biegnie krokiem tanecznym, rozrzucając kwiaty. Spostrzega leżącego Andrzeja. Podnosi go.
Andrzej odzyskuje przytomność. Pomału, ostrożnie Teresa „sprowadza”
Andrzeja w dół. Wolno opuszcza się maska Nefretete. Andrzej i Teresa
tego nie widzą. Schodzą. W pewnej chwili maska, dosięgając podłogi,
uderza o nią głośno. Andrzej i Teresa odwracają się. Nieruchomieją.
Muzyka. Zmiana świateł.
Obraz 5
Ten sam pokój. Nowe firanki. W głębi warczy głośnik radiowy. Wchodzi
Teresa z pakunkami. Rolę Teresy i Andrzeja gra dwoje staruszków.
TERESA Wróciłeś szczęśliwie? No i co?
ANDRZEJ I nic. Nigdzie nie chodziłem.
TERESA Miałeś iść na pewno.
ANDRZEJ Być może.
TERESA Cały tydzień zwlekałeś.
ANDRZEJ Być może.
Teresa przygląda się jego twarzy niewróżącej nic dobrego. Wyłącza
aparat i pyta łagodniej.
TERESA O co ci chodzi?
ANDRZEJ Gdzie tyle dni siedziałaś?
TERESA Wiesz przecież, w Krakowie. A stamtąd już tylko parę kroków
było do domu…
ANDRZEJ (zaskoczony) Byłaś w domu?
481
TERESA (rozpakowuje się) Byłam.
ANDRZEJ Po co?
TERESA (chwilę milczy) Wydawało mi się, że zostawiłam w kuchni
otwarte pudełko z trucizną na szczury. Wiesz przecież, że mam
roztrzepaną gospodynię. Bałam się o dom.
ANDRZEJ Kogo spotkałaś?
TERESA Tylko Stefana.
ANDRZEJ A to pechowe spotkanie. Coś jak czarny kot. (Teresa wydobywa z walizki ludowy kilim)
TERESA Przywiozłam kilka drobiazgów. Spójrz, wisiał zawsze nad
tapczanem. (Andrzej tylko przelotnie i z pewną irytacją rzuca okiem
na kilim. Chodząc, spostrzega w torbie Teresy gazetę. Wyciąga ją)
ANDRZEJ „Przegląd Sportowy”? Od kiedy czytasz „Przegląd Sportowy”?
TERESA Od tygodnia.
ANDRZEJ (po chwili) Słuchałaś radia?
TERESA Nie, jechałam pociągiem.
ANDRZEJ No tak. (pogwizduje. Już jest spokojny. Oczywiście pozornie)
Nasi partnerzy wpadli na ciekawy koncept. Nigdy bym czegoś podobnego nie wymyślił. Wiesz, co chcą zrobić? Popełnić bohaterskie
samobójstwo. Podobno nieoczekiwanie w czasie burzy pole lodowe
połupało się pod obozem. Sprzęt i ludzie powpadali do wody. (Teresa stoi jakiś czas nieruchomo, potem bierze jeden z kwiatów do ręki
i przygląda mu się. Prędko jednak ożywia się i kładzie go na stole)
Taka mała polarna kąpiel. Zaczęli szybko zamarzać, bo zapasowe
ubrania utonęły. Siedzą w jakiejś dziurze lodowej.
TERESA To nie są samobójcy…
ANDRZEJ Ci – nie. Ale Flora i Jerzy – tak. Otóż oni, w mokrych ubraniach, bez zapasu żywności próbują przedostać się do bazy. Podobno
chcą powiadomić łączników o miejscu katastrofy. Bo nikt nie wie
dokładnie, gdzie to się zdarzyło. Jasne – zamarzną. Ale zostaną
bohaterami.
TERESA Przecież zamarzliby również, gdyby siedzieli.
ANDRZEJ Nie bądź śmieszna. Żyjemy w połowie dwudziestego wieku. Jutro tamtych odnajdą. Ale ci – psiakrew! Idioci!
TERESA Dlaczego nie mieliby odnaleźć Flory i Jerzego?
ANDRZEJ Być może odnajdą, ale będzie to już dla nich bez znaczenia.
482
(cisza) Dobry koncept, co? (cisza) Szkoda tylko, że nie własny. Stale
musimy coś powtarzać za innymi. Coś podobnego zdarzyło się kiedyś
u Nobilego. Zdaje mi się, że nawet ktoś doszedł. Ale ci nie dojdą. Ci
się tylko zgrywają. Przed sobą i przed nami.
TERESA Przestań. Opamiętaj się! Przecież…
ANDRZEJ Właściwie niepotrzebnie ci o tym wszystkim powiedziałem.
Rano posłuchałabyś komunikatu i byłoby wygodniej.
TERESA Nie bądź śmieszny. Wiedziałam o tym.
ANDRZEJ To dlaczego?…
TERESA Bo chciałam zobaczyć, jak mi to opowiesz.
Podchodzi nerwowo do kredensu, przesuwa przedmioty, potem zatrzymuje się przed maską Nefretete, poprawia jej pozycję. Wraca do stołu,
bierze garść kwiatów i wolno, w zamyśleniu, rzuca kilka gałązek na
podłogę.
ANDRZEJ (patrząc na Teresę) Ależ się zgrywamy. Teatr, nie życie.
TERESA (puszcza to mimo uszu) Wiesz, teraz Jerzy wydaje mi się najbardziej interesujący z całego naszego pożycia. To jednak jest coś. To
nie jest śmierć w tramwaju. To się byle komu nie zdarza.
ANDRZEJ (nagle zrywa się z miejsca i kopie krzesło) Przestań! No –
przestań! Przestań, bo nie odpowiadam za siebie. Co mnie obchodzi,
jak się Jerzemu i Florze chce umierać? Nie widzę różnicy między
śmiercią w tramwaju a pod biegunem. Za śmierć pod biegunem nie
idzie się do nieba, a w tramwaju – do piekła. Skończmy z bohaterami!
Chcesz, to wyskoczę z kolejki linowej z okrzykiem: jestem dureń! Nie
wierzysz mi? Chodź! (chwyta Teresę za rękaw i ciągnie do wyjścia)
Chodź, mówię ci, że to zrobię. Chodź.
TERESA Andrzej, upiłeś się, czy co? Andrzej…
ANDRZEJ Nie, nie mogę. Łasisz się do mnie od dawna. Śpisz ze mną,
zdradzasz męża, a ciągle tylko słyszę: Jerzy, Jerzy, Jerzy. Mity nas
ogłupiają, mity nas gnębią. Mitomani kończą po szpitalach dla wariatów. Mity się sprzedaje zamiast kiełbasy i wódki. Mity mam pod
koszulą i pod czapką, mity w wątrobie. O Jezu! (słania się. Teresa
nie wie, co robić. Szuka wody. Natrafia na butelkę z wódką, nalewa
kieliszek, podaje szybko Andrzejowi. Andrzej strąca go na podłogę)
Pozwólcie mi być kretynem na własny rachunek. Andrzejem Szarterem lubiącym zające, taniec i wspinaczkę. Niech każdy umiera,
jak chce, skoro się rodzić nie może, jak chce. Zachciało się Florze
483
i Jerzemu pod biegunem – i mogą sobie na to pozwolić – niech im
będzie pod biegunem. Jak nam się zechce na karuzeli, to niech nam
będzie na karuzeli. Nie przymierzajcie nas do nikogo. Mój nos nie
pasuje do niczyjego nosa. Nie mogę odpowiadać za to, że ktoś jest
lepszy. Mogę mu tylko zazdrościć. Uczcie nas zazdrościć… tak, tego
nas uczcie. A nie bać się i naśladować. Boże, zbaw nas od mitów…
Zbaw nas od mitów… (załamuje się) Teniu… no co to za licho… No,
przepraszam. (całuje jej rękę)
TERESA Po raz pierwszy bałam się ciebie. To wspaniałe uczucie. Naprawdę – bałam się ciebie. Jerzego nigdy.
ANDRZEJ Bałaś się?
TERESA Tak. Wydawało mi się… że jest to właśnie, (zastanawia się)
właśnie to, co uczyniłoby życie bardziej interesującym.
ANDRZEJ (zmęczony i zrezygnowany) Chciałabyś, abym stale miał
coś takiego?
TERESA Ach, nie! Nie rozumiesz tego. Jestem linią wysokiego napięcia.
ANDRZEJ A ja?
TERESA Niskiego.
ANDRZEJ Niskiego?
Andrzej siada zrezygnowany na krześle. Teresa staje obok. Głaszcze go
po włosach.
TERESA Właściwie może to i dobrze, że tak się skończy. Życie samo
wyjaśni. Być może nigdy nie odważyłabym się zerwać z Jerzym,
gdyby żył. To dziwny człowiek. Nie kocham go i rzucić nie mogę.
(przygląda się Andrzejowi) Wyglądasz, jakbyś miał ochotę także
umrzeć. (żartobliwie) Nie ma mowy. No… słyszysz. Nie ma mowy.
Przywiozłam ci przecież prezent. (szybko idzie do walizki i przynosi
półbuty) No, jak ci się podobają?
ANDRZEJ Co ty wyprawiasz?
TERESA Nie cieszysz się? Mój Boże, całą drogę myślałam, że się ucieszysz, a ty… No, nałóż. (Andrzej wolno zakłada buty) Jeszcze coś
przywiozłam, ale nie pokażę. Cały dom tu zwożę, co? Będzie roboty
z pakowaniem. Dobre?
ANDRZEJ (osowiały) Tak, niezłe. Ale…
TERESA Mój Boże, wszystko byłoby dobrze, gdybyś ty miał jakiś plan
w życiu. Jakieś jedno marzenie. Jedno, ale wyraźne.
484
ANDRZEJ (nagle ożywia się) Mam. (wyciąga nogi przed siebie i patrzy
na podarowane buty) Buty. Takie, (pokazuje rękami) takie…
TERESA (podejrzliwie) Po co?
ANDRZEJ Wówczas, wówczas…
TERESA Co, wówczas?
ANDRZEJ Wykopałbym nimi ze świata wszystkie mity i wszystkich
bohaterów. Jedno marzenie, ale wyraźne, co?
TERESA (śmieje się i obejmuje Andrzeja) Wspaniałe! Bardzo wyraźne!
Olbrzymie! Skąd ci ono przyszło do głowy?
ANDRZEJ Tak jakoś przyszło… Czy nie mogło przyjść? (po chwili
żywiej) Ciekaw jestem, jakie jest w tej chwili twoje n a j w i ę k s z e
marzenie. (Teresa opuszcza wolno głowę i nic nie mówi) No, słuchaj,
jakie?
TERESA Nie żartuj.
ANDRZEJ (zaniepokojony) Teniu…
TERESA Pragnęłabym, skoro już Jerzy musi umrzeć, aby mu było ciepło umierać. (całuje Andrzeja) I Florze. Straszna musiała być ta kąpiel. Po niej, masz rację, wszystko już było jasne. Pięćdziesiąt stopni
mrozu…
Podchodzi do drzwi i dzwoni. Wchodzi Gospodyni.
TERESA Kochana pani, proszę nagrzać dużo wody. Ma pani blaszaną
wanienkę?
GOSPODYNI Oczywiście. A może zrobimy wodę ze śniegu? Jest bardziej miękka.
TERESA Doskonale, doskonale. (Gosposia wychodzi) Jestem strasznie
zmęczona. Chciałabym się po tym wszystkim wykąpać. Umyjesz
mi plecy?
Zmiana świateł. Flet.
Obraz 6
Zimne, lodowe pole. Jasnoseledynowe światło przechodzące w głębi w barwę ciemnoseledynową. Poprzez środek pola lodowego biegnie zygzakiem
ciemnozielona linia. Na brzegu tej linii, w ciemnych dresach, leży Flora.
Na twarzy ma maskę Nefretete. Teraz jej ciało spoczywa w bezruchu:
ni to we śnie, ni to w marzeniu. Muzyka fletu staje się niespokojniejsza.
485
Flora ożywa. Słucha. Pochyla się nad polem lodowym i czegoś szuka we
wszystkich kierunkach. Muzyka jest coraz bardziej niespokojna. Flora
wyprostowuje się i próbuje oderwać swe ciało od pola lodowego. Jej ruchy
są coraz szybsze i bardziej tragiczne. Flora bierze kolorowe kule leżące
obok i zaczyna nimi żonglować. Żongluje coraz wolniej. Jej postać zastyga.
Ręce poruszają się z oporem, jakby nagle natrafiały na zagęszczającą się
materię powietrza. Kule wypadają z rąk. Muzyka jest mocna i groźna.
Flora opada na ciemną linię biegnącą wzdłuż pola lodowego. Z czterech
stron zaczynają przysuwać się ku leżącej geometryczne lodowe bryły.
Kiedy ruchy ciała Flory całkowicie ustaną – zamykają ją ciasnym kołem. Muzyka cichnie. Powraca liryczny motyw fletu. Łagodnieją światła.
Po pewnym czasie ponad wierzchołkiem spiętrzonych nad Florą brył
lodowych wznosi się wolno wielki, kolorowy kwiat. Płatki ma delikatne,
pastelowe. Lodowe bryły rozstępują się, wracając na swe miejsca poprzednie. Oczom widza ukazuje się Teresa. Stoi tam, gdzie przedtem leżała
Flora – już nieobecna. Trzyma w rękach kwiat rozkwitły nad bryłami
lodowymi. Stoi pogodnie uśmiechnięta. Przymierza kwiat do sukni, stroi
nim włosy. Po pewnym czasie zaczyna z niego obrywać płatki i rzucać je
pod nogi na kule. Najwyraźniej wróży: kocha, lubi, szanuje…
Tymczasem powraca niespokojny motyw fletu. Z czterech stron znów
przysuwają się bryły lodowe. Ale rozbawiona Teresa niczego nie zauważa.
Wróży nadal z płatków. Podziela losy Flory. Po raz drugi nad lodowiskiem wyrasta kolorowy kwiat. Bryły rozstępują się. Widzimy teraz Florę
stojącą na miejscu Teresy. Zaczyna także wróżenie. Po pewnym czasie
zaprzestaje. Jest zaskoczona jakąś myślą.
Flet. Zmiana świateł.
Obraz 7
Wieczór. Dużo kwiatów w pokoju. W oknach bordowe firanki. Na środku
pokoju – Teresa trzymająca w ręku frak. Andrzej pod oknem. Role Teresy
i Andrzeja grają dwie młode dziewczyny.
TERESA (podchodzi do Andrzeja) No, włóż.
ANDRZEJ Możemy. (wkłada frak)
TERESA Nareszcie zmądrzałeś. No, jak?
486
ANDRZEJ Leży jak ulał. Jakby na mnie szyty, a nie na Jerzego.
TERESA Macie z Jerzym jednakowe rozmiary. Ale tobie w tym lepiej.
Jerzy porusza się w nim jak manekin. On w ogóle ma ruchy manekina, prawda?
ANDRZEJ On w ogóle, nie obraź się, jest manekinem. No, jak? (Andrzej
przechadza się swobodnie po pokoju. Teresa przygląda mu się)
TERESA Nie, nie ma mowy – ta koszula nie pasuje. Brzydki kołnierzyk.
Musisz nałożyć inną. (idzie do walizki i przynosi inną koszulę) No,
zdejmij… (Andrzej, pogwizdując, zdejmuje frak i wymienia koszulę.
Teresa klepie go po barkach) Mój smoku! Taki smok – to jeden na
świecie. Wiesz, dziś musimy się dobrze zabawić. Zamówiłeś sanki?
(Andrzej kiwa głową) Masz ochotę na dobre wino? (Andrzej kręci
głową) Wódkę? (Andrzej potakuje) Niech ci będzie! Dziś możesz!
Każdy ma swoje szczęście.
ANDRZEJ No, oni to mieli cholerne szczęście.
TERESA Uratowali siebie i innych.
ANDRZEJ Ani siebie, ani innych. Mieli po prostu szczęście. No właśnie.
A teraz znów cały świat – bohaterowie! Wezmą Jerzego spodnie do
muzeum – a Flory stanik – że niby to z bohaterskiej piersi, a tamto
z bohaterskiej…
TERESA Fe, świntuch!
ANDRZEJ A moje spodnie (podnosi z poręczy krzesła swoje spodnie
narciarskie) nigdy nie doczekają się gablotki z napisem: „spodnie bohatera”. Znoszę je do reszty i oddam państwu na makulaturę. I będą
z tego znowu nici. Zostanę bezimienny nawet we fraku Jerzego. Nikt
mi nie zrobi pośmiertnej maski, (patrzy na Nefretete) bo właściwie
nie mam twarzy. (Andrzej podchodzi do lustra, ogląda swoją twarz)
Popatrz, mam i nie mam. Prawie halucynacja. (uderza ręką o poręcz
krzesła) Krzesło jest zawsze (patrzy w lustro), a twarz nie zawsze.
(odwraca się i patrzy długo na Teresę) Halucynacja. Są jeszcze moje
kochane zające, taniec, włóczęga i wspinaczka.
TERESA (lekko i ironicznie) Czyżby? Jeśli gdziekolwiek, to właśnie tu
ulegamy halucynacji.
ANDRZEJ (czesząc włosy) Wiem, wiem.
TERESA Więc po co mówisz…
ANDRZEJ (szuka wzrokiem swojego krzesła. Znajduje je) O, jest. Śmieszne, co? (głaszcze krzesło) Tak, nie poszedłem i nie pójdę. Głupi ludzie
487
wymyślili, że wspinaczka wymaga jakieś odwagi. Nic podobnego.
Ale zepsuli nam zabawę. Bo i ty w to wierzysz. I gdziekolwiek teraz
bym poszedł, a bardzo mi się chciało wleźć na tę trudną ścianę,
będzie to jakaś rywalizacja z Jerzym. Jasny gwint! – co za idiotyzm!
Nie, wykluczone! Nie pójdę! Nie pójdę, bo nie możesz zrozumieć,
że czyny Jerzego nie mają nic wspólnego z bohaterstwem. Tak jak
moje z tchórzostwem. Że jest to coś naturalnego jak otwieranie
i zamykanie drzwi. I że z nikim nie będę współzawodniczył, ani
z prostym, ani z garbatym; ani z mądrym, ani z głupim. Będę znów
tylko tańczył i tańczył. Bo raz na zawsze trzeba uwolnić się od zbiorowego szału i zbiorowej psychozy, aby normalnie móc chodzić po
ziemi, i coś niecoś na niej zauważać. Wyobrażam sobie, jak taka
psychoza działa na tchórzy. Na takich trzęsących portkami jak wasz
Stefan – braciszek bohatera. Widziałem go kiedyś przerażonego na
jakiejś skałce. Narobił wrzasku, zmobilizował tatrzańskie pogotowie.
Boże, jakie to śmieszne. Przecież to wszystko może nas doprowadzić do zbiorowej głupoty. (dłuższa cisza) Gdzie znów siedziałaś
tyle dni?
TERESA Byłam w domu.
ANDRZEJ Ach, prawda. Przywiozłaś frak. I… (Andrzej pochyla się nad
stołem i przygląda się stojącemu na nim budzikowi) Z biurka Jerzego.
(odwraca się do Teresy) Znów ci się coś przypomniało?
TERESA Tak.
ANDRZEJ Trucizna?
TERESA Nie, ale z trucizną nie żartuj…
ANDRZEJ (zaniepokojony) No?…
TERESA Rex się otruł.
ANDRZEJ Rex? Ulubieniec Jerzego?
TERESA Właśnie. Nie rozstawali się na krok. Wył po wyjeździe Jerzego.
ANDRZEJ Tak lubił swego pana?
TERESA Bardzo.
ANDRZEJ A ciebie?
TERESA Mnie (ociągając się) …mnie – nie.
ANDRZEJ No tak. Kto tam jeszcze był żywy w waszym domu? Zaraz,
zaraz… (przypomina sobie) Aha… gospodyni. A gospodyni lubiła
swego pana?
TERESA Tak, lubiła. Ale wyobraź sobie…
488
ANDRZEJ (przerażony) Co?
TERESA Odeszła. Wymówiła mi pracę. Musiałam znaleźć inną.
Milczenie trwa dłuższą chwilę.
ANDRZEJ Jerzy nie pozna domu.
TERESA Nie bój się o to. Jest tylko posprzątany. Zawiesiłam nowe
firanki. Psa można kupić. Nowa gosposia już jest.
ANDRZEJ (po przerwie) Powiedz mi, co to wszystko znaczy?
TERESA Nie bardzo wiem, co masz na myśli?
ANDRZEJ No, te domowe porządki. Tam je robisz i tu gniazdko ścielesz. Pół domu tu przywiozłaś. Nic nie rozumiem. Gdzie ty jesteś?
TERESA Z tobą.
ANDRZEJ Nie wykręcaj się. Gdzie jest twój dom?
TERESA (naiwnie) Czy koniecznie dom musi być jeden? Dlaczego
stałeś się nagle staroświecki? Przecież możemy mieć dwa domy, trzy.
Dlaczego mamy od razu zamawiać sobie jeden dom ostateczny jak
trumnę? Domów nie wystarczy tylko oglądać przed kupieniem –
trzeba w nich pomieszkać. I to nie jest jeden dzień. Czasami nawet
dłużej. I nie kwapić się z wywieszaniem tabliczki właściciela.
ANDRZEJ (rozdrażniony) Na miłość boską, Teniu! Mów ludzkim językiem. Odejdziesz od Jerzego czy nie?
TERESA (bezradnie) Nie stawiaj tak sprawy. Widzisz – jak ci to wytłumaczyć? (szuka określenia) Otóż ja nie chcę wynieść się do ciebie,
tylko ciebie zaprosić do siebie. Do mojego domu, do mojego światka,
który, pamiętaj o tym, zawdzięczam nie tylko sobie. Jest Jerzy, tak
jak u ciebie Flora. Żywi. Silni. Nikt nie wie, jak będzie wyglądało
nasze spotkanie z nimi. Jerzy może nie wrócić żebrakiem, a Flora
żebraczką. Śmierć nam nie przyszła z pomocą. Trzeba w takim razie
wykorzystać życie. To jedyna możliwość. Musisz być kukułczym
jajem w naszym domu. Musisz uróść i wyprzeć Jerzego. Dlatego
wszędzie cię otaczam tym domem (pokazuje na ściany), w którym
będziesz żył. Aby ci ułatwić walkę z Jerzym. Czy ty mnie rozumiesz?
I wiesz co – nikomu nie będę w tym wszystkim pomagała. Ani Jerzemu, ani tobie. Nie będę też sędzią stronniczym. Wprawdzie mu
o wszystkim napisałam…
ANDRZEJ O czym?
TERESA Że go nie kocham.
ANDRZEJ Kiedy?
489
TERESA Kiedy mieli wyruszać ze Spitsbergenu na północ.
ANDRZEJ (po chwili) No, w samą porę. W samą porę. Napisałaś, że
od niego odejdziesz?
TERESA Nie.
ANDRZEJ Więc co?
TERESA Tylko że go nie kocham i że jeszcze coś…
ANDRZEJ Tylko? I że jeszcze coś? (Andrzej śmieje się. Potem milknie)
Więc co? Wrócisz do Jerzego?
TERESA Muszę.
ANDRZEJ Dlaczego musisz?
TERESA O Boże, przecież ci tłumaczyłam!
ANDRZEJ Nic z tego nie zrozumiałem. Wiem tylko, że mam być
kukułczym jajem i że to jest długa historia. Długa i niejasna. Mam
być twoim kochankiem bezstronnie ocenianym, a chodzić we fraku
Jerzego.
TERESA (obrażona) Andrzej, przestań. Tak można wyśmiać wszystko.
Jesteś cyniczny. Musisz mi trochę ufać. Plan mój jest wyraźny i czysty. Tak jak czyste pragnienia, których ty nie masz. (Andrzej siada,
wyciąga nogi przed siebie)
ANDRZEJ Mówiłem ci, że mam. Pamiętasz? (pokazuje rękami wielkość
stóp i butów) No?
TERESA Ach tak, (śmieje się) pamiętam. Myślałam, że ci raz tak strzeliło do głowy i minęło. Co jak co, ale głupstwa to się ciebie trzymają.
Teraz musiałbyś mieć buty i stopy jeszcze większe.
ANDRZEJ A tak, a tak… (pokazuje rękami rozmiary) I mam nadzieję…
No… (zamyśla się) Więc do Jerzego wrócisz?
TERESA Andrzej, tak trzeba. Tak musimy. Wszystko jest na najlepszej
drodze.
ANDRZEJ Mówiłem ci już – zawsze wydawało mi się, że mam dwa
oddechy (oddycha i nasłuchuje), dwie pary oczu (przyciąga do siebie
lusterko stojące na stole i przegląda się w nim), cztery nogi (patrzy
na nogi), a jedno łóżko. I to z tego wszystkiego jest tylko prawdą. To,
co się zdawało. (żywiej) Nie, ze mną jednak tak łatwo nie pójdzie.
To się Jerzemu nie uda. (Teresa z radością obserwuje ten odruch Andrzeja) Zaleję mu sadła za skórę. Temu… temu niedomrożonemu
bohaterowi. Przecież ty będziesz miała na pewno… (wesoło) Teniu…
będziesz miała…
490
TERESA Co?
ANDRZEJ Dziecko! Ze mną. Rozumiesz? Przecież to niemożliwe, żeby
nic z tego nie wyszło. I nie usuniesz go.
TERESA Właśnie, że nic z tego.
ANDRZEJ Jak to? Co to znaczy?
TERESA Nie ma mowy. To już sprawa przegrana. Lekarz mi powiedział, że po ostatnim zabiegu, po komplikacjach pozabiegowych,
no wiesz… z dzieckiem Jerzego – nie będę mogła już zajść w ciążę.
Przynajmniej na dłuższy okres…
Milczenie.
ANDRZEJ Ach tak! To tak sprawa wygląda… Nie wiedziałem, nie
wiedziałem. (wyciąga chusteczkę) Wiesz, rozumiem teraz mysz, która
wpadła w pułapkę. Cholerne uczucie. (przeciera chusteczką spocone
czoło) Więc wrócisz do Jerzego? (chwila przerwy) Jerzy po powrocie
będzie niezwykle czuły. Taka czułość jest szczególnie nieznośna. (Teresa uważnie patrzy na Andrzeja) Chce się uciekać od niej byle gdzie
i do byle kogo. (Teresa jakby sprężała się do skoku) Będziesz zwlekać z kolacją. Nie będę ci mógł wtedy nic dopomóc. Gorzej – będę
przeszkadzał… (Teresa podbiega do Andrzeja, zamyka mu dłonią
usta)
TERESA Kochany. No, jesteś najdroższy. (obejmuje go silnie ramionami, całuje. Uścisk Teresy wzmacnia się wokół szyi Andrzeja; widać
jej bladą twarz, bez kropli krwi, zaciętą. Andrzej próbuje się uwolnić
z uścisku)
ANDRZEJ (zduszonym głosem) Teniu! Puść! Słyszysz, pu… (uścisk
Teresy staje się coraz mocniejszy. Andrzej zaczyna się rozpaczliwie
bronić. Wreszcie udaje mu się wydostać z uścisku. Teresa upada na
podłogę. Andrzej opiera się o ścianę, łapiąc oddech) Czyś ty zwariowała?… Co ty wyprawiasz?
TERESA (zmęczona) Nie wiem. On… Andrzej…
ANDRZEJ (trąc szyję) Wariatka, czysta wariatka!
TERESA (rozpaczliwie) Andrzej! Zrozum mnie. Wejdź chociażby tylko
na drzewo, otwórz chociaż okno, ale niech czuję, że robisz to dla
mnie. Tak jak Jerzy. Tego mi brak. Wypełnij to pragnienie. Bo przecież (coraz bardziej zmęczonym głosem) ja was obu… w tej chwili…
jednakowo… nienawidzę. (dłuższa chwila ciszy. Andrzej nadal stoi
oparty o ścianę, pod Nefretete. Teresa siedzi na podłodze obok krzesła.
491
Dzwonek sań za oknem. Teresa mówi, lekko podnosząc głowę) Sanki…
Pójdziesz? (dzwoni budzik. Andrzej podchodzi do stołu nieco chwiejnym krokiem i wyłącza dzwonek) Myślałam, że będziemy spać po
południu i zaśpimy. Więc go nastawiłam. Na którą godzinę?
Zmiana świateł. Flet.
Obraz 8
Na czarnej płaszczyźnie leży zegar olbrzymich rozmiarów. Tarcza zegara
jest lekko nachylona w stronę widowni, tak jak w obrazie drugim maska
Nefretete. Zegar wskazuje wpół do dwunastej. Strzałki zegara to żywi
ludzie: Andrzej, w czarnych dresach, wskazuje minuty; Jerzy, w dresach
czerwonych, wskazuje godzinę. Na scenę wbiega Teresa z bębenkiem
i olbrzymim kluczem. Kocimi krokami obchodzi parokrotnie zegar,
przykłada ucho do jego tarczy, nasłuchuje – potem nakręca go, puszcza
w ruch wahadło, chwyta bębenek i zaczyna w niego uderzać rytmicznie,
z początku cichuteńko, a potem coraz głośniej. Strzałka wskazująca
minuty – Andrzej – ożywa, co pewien określony czas skokami przesuwa
się w stronę strzałki pokazującej godzinę (Jerzy). W miarę posuwania się
czarnej strzałki naprzód uderzenia bębenka stają się bardziej natarczywe, coraz szybsze, wyraźnie kłócą się z rytmem ruchu strzałki. Strzałka
posuwa się teraz wolniej, z coraz widoczniejszym wysiłkiem. W pozycji
za pięć dwunasta – bębenek szaleje, a zegar zamiera. Strzałka czarna
nieruchomieje. Teresa zaciekle bije w bębenek – nadaremnie. Patrzy na
bębenek, na pałeczki. Ukazuje się Flora, również z kluczem i bębenkiem
w rękach. Dwukrotnie obchodzi zegar. Nasłuchuje. Bierze klucz – nakręca.
Porywa bębenek i zaczyna w niego uderzać rytmicznie, bardzo głośno.
Czarna strzałka ożywa, drży, waha się. Teresa podbiega do zegara, nakręca go swoim kluczem i również bije w bębenek. Wskazówka waha się,
drży. Wreszcie nieoczekiwanie wykonuje skok w dół tarczy, ku pozycji
wyjściowej. Teresa i Flora coraz zacieklej biją w bębenki – strzałka się
cofa. W pewnej chwili strzałka powstaje na tarczy zegara, wydłuża się
przez podniesienie rąk Andrzeja. Jego cień pada na Florę, jak gdyby ją
przekreślając. Flora nieruchomieje, przestaje uderzać w bębenek, z jej
rąk wypadają pałeczki. Andrzej zeskakuje z zegara.
Flet. Zmiana świateł.
492
Obraz 9
Wieczór. Pusty pokój. Ciemnobordowe firanki. Wchodzi Teresa z walizkami w ręku. Stawia je na podłodze. Rozgląda się. Zdejmuje płaszcz.
Idzie do rogu pokoju, gdzie stały turystyczne buty Andrzeja (teraz ich
tam nie ma), spostrzega brak liny i pozostałego ekwipunku taterniczego.
Ruchy jej stają się żywsze; zabiera się do wypakowywania walizek, potem
poprawia łóżko, mrucząc jakąś piosenkę.
Role Teresy i Andrzeja gra dwóch młodych chłopców.
TERESA (wychodząc na korytarz) Pani Mario! Halo – pani Mario!
(słychać kroki. Ukazuje się Gospodyni) Dobry wieczór pani.
GOSPODYNI Dobry wieczór. Gdzie to stale pani przepada?
TERESA Musiałam zajrzeć do Kielc, a stamtąd już było tylko parę
kroków do domu. A gdzie mój mąż?
GOSPODYNI (niepewnie) Jakoś nie wiem.
TERESA Wyszedł z kimś?
GOSPODYNI Jakoś nie zauważyłam.
TERESA Dawno wyszedł?
GOSPODYNI (coraz niepewniej) Dość chyba dawno.
TERESA Kiedy?
GOSPODYNI Dość dawno wyszedł i jeszcze nie wrócił.
TERESA Widzę, że nie wrócił, ale kiedy wyszedł?
GOSPODYNI No, już spory kawał czasu.
TERESA Jak spory? Nie nocował?
GOSPODYNI Nie.
TERESA Dzisiejszą noc?
GOSPODYNI Nie, parę nocy.
TERESA (zaskoczona) Parę nocy. Co to znaczy? Parę nocy? Andrzej
parę nocy nie… Pani nic nie wie? (Gospodyni kręci głową) Nie wie
pani, gdzie poszedł? (Gospodyni kręci głową) Nic nie mówił? (Gospodyni zaprzecza. Teresa znów ogląda pokój) Czy to możliwe, aby
tak długo?… Nocował na ścianie? W taki mróz? (zagląda do szafy,
gdzie nie spostrzega fraka) Nic nie rozumiem. (do Gospodyni) A jak
był ubrany?
GOSPODYNI No widzi pani, nie pamiętam. Chyba tak jak zawsze.
TERESA Wychodził z linami?
493
GOSPODYNI No widzi pani, nie pamiętam, ale chyba tak.
TERESA Ale nie we fraku?
GOSPODYNI Chyba nie.
Za oknem dają się słyszeć pokrzykiwania w gwarze góralskiej. Teresa
podbiega do okna i wygląda przez nie.
TERESA Andrzej. Co z nim się stało? (cofa się do ściany)
GOSPODYNI Co się dzieje?
TERESA Niosą go. Boże! Niech pani wyjdzie.
Gospodyni wychodzi, zostawiając drzwi otwarte. Teraz słychać ciężkie
kroki na schodach i głosy: „Ostroznie, ostroznie, prawiej, zdziebko do
góry. Obyrtnij się”. Teresa stoi przywarta do ściany. Kąsa swe palce,
z przerażeniem patrząc na drzwi. W drzwiach pojawiają się Górale. Na
szerokiej desce niosą Andrzeja. Andrzej ubrany jest we frak, na nogach
ma olbrzymie buty tych rozmiarów, jakie kiedyś określał rękami. Stawiają go na podłodze.
GÓRAL I Niech będzie pochwalony. (Teresa milczy)
GÓRAL II (zdejmując kapelusz i otrzepując go ze śniegu) Ano bywa…
TERESA (cicho) Nie żyje?
Górale poruszają się wesoło.
GÓRAL I Zyje, zyje… Co mo nie zyć. Taki pikny pon.
TERESA To…
GÓRAL II (daje sobie szczutka w podbródek) Krzynke se golnoł.
Górale powtarzają ruch swego kompana.
GÓRAL I Krzynke.
Teresa zmienia się nagle zewnętrznie. Wyprostowuje się. Podchodzi do
Górali.
TERESA Połóżcie go tu. (pokazuje na łóżko. Górale kładą Andrzeja
na łóżko we fraku i w butach) O tak. Dziękuję. (bierze torebkę i daje
Góralom napiwek)
GÓRAL I Niek Bók da zdrowie. (chytrze mrugając okiem) A jak co, to
go zawse przyniesiema.
GÓRAL II Z Panem Bogiem, z Panem Bogiem…
Górale odchodzą. Teresa zostaje sama. Zamyka drzwi. Podchodzi do
łóżka i przygląda się śpiącemu Andrzejowi. Andrzej przewraca się na
prawy bok, tyłem do Teresy. Światło przygasa. Cisza. Teresa robi taki
ruch, jakby szarpnięciem chciała obudzić Andrzeja, ale daje spokój. Staje
pod ścianą i znów patrzy na Andrzeja.
494
ANDRZEJ (przez sen) Raz, dwa, trzy, cztery, pięć…
Teresa szybko podchodzi do kredensu, bierze butelkę z wódką i duży
kieliszek, nalewa i szybko wypija kieliszek po kieliszku.
TERESA Raz (wypija), dwa (wypija), trzy (wypija), cztery (wypija),
pięć. (wypija. Chwilę odpoczywa, ciężko oddychając. Potem próbuje
pić dalej) Raz… (ręce Teresy opadają. Podchodzi chwiejnie do stołu,
stawia na nim butelkę z kieliszkiem. Potem raz jeszcze zbliża się do
Andrzeja, następnie idzie do maski Nefretete, wraca do drugiego łóżka.
Reflektor wydobywa z ciemnego tła jarzącą się bielą maskę)
NEFRETETE Co to się dzieje z naszym bohaterem?
TERESA (patrzy na maskę) Śpi. Jest zmęczony
NEFRETETE Przecież on upił się jak świnia.
TERESA Nic podobnego, jest zmęczony.
NEFRETETE Czym? Moja głupia, moja głupiuteńka! (śmieje się) Upił
się jak świnia. Twój bohater upił się jak świnia. Upił się jak świnia.
Moja mała, moja głupia, moja głupiuteńka.
TERESA (wściekle) Przestań! Więc się upił. Przez ciebie!
NEFRETETE O, to ciekawe, ciekawe. A ja myślałam, że z powodu
wiatru. (śmieje się) Bądź odważna przynajmniej, moja mała, moja
głupia, moja głupiuteńka. (Teresa cofa się przed śmiechem Nefretete
parę kroków) Po co uciekasz? Przecież ja jestem bezsilna. Trochę
gipsu i światła. Ci, którzy znikają nam sprzed oczu, trudniej stają
się obojętni. Trzeba być razem, by stać się drewnem. Czyżbyś nie
znosiła mocniejszego smaku życia? Moja mała, moja głupia, moja
głupiuteńka. Dlaczego zabierasz mi Andrzeja w czasie mojej nieobecności?
TERESA Bo mi tak wygodniej. (po namyśle) I tobie wygodniej. Oszczędzam ci przykrych widoków.
NEFRETETE (śmieje się) Moja mała, moja głupia, moja głupiuteńka.
Bierz go sobie, bierz również Stefana.
TERESA (z przestrachem) Stefan nie żyje. Zabił się. To nie moja wina,
ale nie żyje.
NEFRETETE Nie żyje? Ach prawda – północna ściana Giewontu!
No to bierz innych. Uzbieraj górę samców i zrób z nimi, co chcesz.
Ale przede wszystkim bierz Andrzeja. On jest tak łatwy do wzięcia.
Patrz, jak pięknie leży na twoim łóżku. Można się teraz obok niego
położyć, przytulić, pieścić go…
495
TERESA (śmieje się także) Droga Floro, nie wygłupiaj się. Mówisz tak,
ale go kochasz i cierpisz.
NEFRETETE Oczywiście, oczywiście. Ale to nie ma znaczenia. Już
nie ma znaczenia. Pozostało jedynie zdziwienie: po co ci potrzebny
Andrzej, skoro miałaś Jerzego, jego miłość, jego bohaterstwo.
TERESA Nic nie miałam! Nie miałam żadnego Jerzego! Ani jego
miłości. Nigdy nie czułam w nim buntu przeciwko mnie. Przecież
nie można być panem niewolnika, który ani razu nie przezwyciężył
w sobie uległości. Bunty Andrzeja czuję codziennie. I jego codzienne
powroty. Ale w nim nie ma ani krzty romantyzmu, ani ziarenka
chęci do walki ze sławą Jerzego. Nie znoszę mężczyzn przywiązanych do życia jak psy do budy. A sama lubię życie… O tak, lubię
jego materialne uroki.
NEFRETETE Wiem, wiem. Pamiętam twoją kąpiel, kiedy ginęliśmy.
TERESA No i co? Nic wam się nie stało. Żyjecie. Wszyscy. I ty, i Jerzy,
i Andrzej. Wszyscy prócz Stefana. A powiem ci otwarcie – pragnęłam
waszej śmierci. Była mi potrzebna, nawet dobrze nie wiem po co, ale
była. O Boże, jak mi było to potrzebne.
NEFRETETE Moja mała, moja głupia, moja głupiuteńka zbrodniarko.
Tak. Bo właściwie zabiłaś nas. Tak, tak… Dopływamy do ciebie, ale
nie żywi. Odsuń się trochę, (Teresa się cofa) jeszcze trochę. Widzisz
nas? (Teresa jeszcze krok się cofa) Klęknij, słyszysz, klęknij przed
nami. (Teresa lekko się pochyla i ugina kolana) Niżej. (Teresa się
chwieje) Jeszcze niżej. Klękaj. (Teresa nagle wyprostowuje się)
TERESA Nie ma mowy! O, co to, to nie! Nie ma mowy. Klękaj sobie
sama. Proszę bardzo. (idzie do Andrzeja, szarpie go za ramię) Andrzej! Słuchaj, wstań! Flora każe nam klękać. Słyszysz, słyszysz. (odchodzi do swego łóżka, kładzie się i zasypia. Teraz budzi się Andrzej.
Siada na łóżku, rozgląda się, wstaje. Idzie przez pokój w olbrzymich
butach w stronę kredensu. Dzwoni flaszkami i kieliszkami. Znów
reflektor wydobywa maskę Nefretete)
NEFRETETE Raz, dwa, trzy, cztery, pięć.
Andrzej patrzy na maskę, podchodzi do niej.
ANDRZEJ A, Flora Szarter, bohaterska kwoka. Dobry wieczór. (klepie
ją po policzku) Co, przyjemnie?
NEFRETETE Aleś się wystroił! Po co? Czy wydarzyło się coś niezwykłego?
496
ANDRZEJ Bardzo! Same niezwykłości mnie spotkały.
NEFRETETE No, no. A cóż to takiego?
ANDRZEJ Kazano mi zdobywać polskie Himalaje, polski Mount
Everest. Pognębić wszystkie sławy świata, a was w szczególności.
Trzeba też było pogrzebać brata Jerzego, który zrobił z siebie kotlet.
Najnieoczekiwaniej w świecie. Musiałem to robić uroczyście, bo cała
ludzkość na mnie patrzyła. Więc nałożyłem frak, frak bohatera, i…
NEFRETETE I…
ANDRZEJ (nalewa kieliszek i wypija) Raz… (zaczyna napełniać kieliszek,
ale powstrzymuje się z wypiciem)
NEFRETETE Ach tak. Ale w takich butach… (Andrzej wylewa wódkę
na buty)
ANDRZEJ Tylko w takich. To są wymarzone buty. Sam je sobie wymarzyłem. Będą mi zaraz bardzo potrzebne. Mówię ci – marzenie.
NEFRETETE Ty i marzenie? Ty masz jakieś marzenia i jakiś cel w życiu?
ANDRZEJ Mam, oczywiście. Nikt bez tego w życiu kroku zrobić nie
może. Należy mieć cel i marzenia, tak jak się ma buty i kapelusz.
Tylko trzeba je umieć również tak jak buty i kapelusz zmieniać, kiedy
się znoszą. Tak to jest, moja kwoczko. Dość mamy monomaniaków.
Nie można być stale ani Sobieskim, ani Kościuszką. Tak. (chce nalać
wódki)
NEFRETETE Dwa.
ANDRZEJ Chytra jesteś. Chytra, nie z tej ziemi. Teresa jest też chytra.
Ale teraz już nam nie przeszkadzaj. Widzisz (pokazuje na Teresę) –
Teresa śpi, a my szeleścimy. I ja też chcę spać. Cały świat, moja
kwoczko, chce spać. Chce odpoczywać, tylko jakieś licho stale w nim
szeleści. Tak jak ty w tym pokoju. No, idź już sobie. (klepie ją znów
po policzku) Chcemy być sami. Będziemy siebie sam na sam pożerać.
(szuka czegoś w kredensie i znajduje drugą kanapkę, którą zjada)
Chcemy tęgich pokarmów. Człowiek głodny, ślepy i głuchy pożera
razem z chlebem smak… i… i co… zaraz, zaraz, zaraz – smak i barwę
świata. Wiesz (poufale do Flory), tu jest piąta strona świata zaludniona tylko przez nas, i ty w tym miejscu być nie możesz, rozumiesz?
NEFRETETE Wymyśliliście taką stronę świata, ale my nie jesteśmy
wymyśleni. Pamiętaj o tym.
ANDRZEJ Co to, groźba? Nie pójdziesz stąd?
NEFRETETE Nie, pamiętaj, że jesteśmy silni. Jesteśmy bohaterami.
497
ANDRZEJ (poirytowany) Dlaczego mówisz w liczbie mnogiej?
FOTOGRAFIA JERZEGO (na którą również pada światło reflektora)
Bo ma do tego prawo. Mówi o mnie. Oczywiście nie o tobie. To my
jesteśmy bohaterami.
ANDRZEJ Ach, i ty. Dobry wieczór.
NEFRETETE Jesteś szmata, nie człowiek. Kiedy my ginęliśmy w chłodzie – myłeś plecy kochanek.
ANDRZEJ (chce przerwać) Zaraz…
NEFRETETE Kiedy wydzieraliśmy śmierci życie naszych kolegów,
podkradłeś przyjaciołom żony.
ANDRZEJ Zaraz, zaraz…
NEFRETETE (nie dając mu dojść do słowa) Nie chciałeś otwartej walki,
tylko cicho toczyłeś obcy dom jak kornik.
ANDRZEJ Zaraz, zaraz! Dajcie mi dojść…
FOTOGRAFIA Zdobywco ciepłych łóżek.
NEFRETETE Pierzynowy bohaterze.
ANDRZEJ Dajcie mi dojść do słowa. No, dajcie!
FOTOGRAFIA Jemioło na drzewie ludzkości.
ANDRZEJ (wściekle wali pięścią w stół) Jemioło… No, szlag by to trafił.
Dajcie mi dojść do słowa. Pozwólcie otworzyć usta. (bije jeszcze raz
pięścią w stół. Maska i fotografia cichną. Cisza) No, nareszcie. A tak
było całe życie. Nic, tylko wy! Co, może chcielibyście bohaterskiej
muzyki? Chopina? Etiudę? (podchodzi do aparatu i włącza go) Niech
będzie muzyka!…
SPIKER Bohaterstwo Flory Szarter i Jerzego Gosteckiego, którzy z narażeniem swego życia ratowali ginących współtowarzyszy, okryje…
(Andrzej szybko przekręca gałkę) The heroism of Flora Szarter and
George Gostecki saved the lives of the members of the expedition…
(Andrzej wściekle przekręca gałkę aparatu) Flora Szarter i Jurij Gosteckij jawlajutsia gierojami kotoryje nie smotria na wozmożnost’
potieri żyzni spasli swoich druziej ożydajuszczich smierti… (Andrzej
przekręca gałkę aparatu) Flora Szarter et Georges Gostecki, qui, au
péril de sa vie, ont sauvé héroïquement leurs compagnons… (Andrzej z jeszcze większą wściekłością przekręca gałkę aparatu) Flora
Szarter und Georg Gostecki die grossen polnischen Helden, die
ihren Kammeraden gerettet haben… (Andrzej przestawia aparat na
inne fale. Wściekły odchodzi od aparatu. Gra cicho fokstrot. Andrzej
498
zbliża się do maski. Włosy ma rozwichrzone. Patrzy na maskę i fotografię)
NEFRETETE (śmieje się serdecznie)
FOTOGRAFIA (śmieje się rubasznie)
Andrzej przebiega wzrokiem pokój. Czegoś poszukuje. Podchodzi do
pieca. Otwiera go i grzebie w nim. Wyciąga stamtąd kawałek spalonej
liny, jeden na wpół zwęglony but turystyczny – z pary kupionej przez
Teresę. Wydostaje hak, ale po namyśle rzuca go na stół.
NEFRETETE (śmiech)
FOTOGRAFIA (śmiech)
Andrzej wówczas zdejmuje but z prawej nogi, bierze go oburącz i wali
nim w maskę Nefretete, a potem – w fotografię Jerzego. Punktowe światła
gasną. Andrzej stoi z butem w ręku.
ANDRZEJ (w stronę widowni) Koniec. Ogłaszam epokę bez herojów.
Andrzej stoi chwilę bez ruchu, potem idzie, kuśtykając, w stronę łóżka
Teresy. Podchodzi do niego, stawia but trzymany w ręku, potem zdejmuje
drugi. Patrzy na nie dłuższą chwilę, schyla się i głaszcze je. Potem znów
nad czymś się zastanawia. W pewnej chwili podejmuje decyzję. Szybko
wychodzi z pokoju. Pokój wypełnia cicha, skoczna muzyka radiowa.
Wraca Andrzej. W ręku niesie duży topór i zaczyna skradać się w stronę
łóżka, na którym śpi Teresa. Podnosi siekierę do góry, lecz w tej chwili
na korytarzu słychać silny gwar. Poznajemy głos Gospodyni. Andrzej
nieruchomieje z siekierą podniesioną do góry. Do pokoju wtłacza się bez
pukania niski pan, bardzo przyzwoicie ubrany. Trzyma w ręku olbrzymi,
biało-czerwony bukiet kwiatów. Za nim wchodzi Gospodyni. Pan na
widok sytuacji panującej w pokoju staje zdumiony.
GOSPODYNI Nie potrafiłam już dłużej się opędzać. To pan przewodniczący. (Andrzej opuszcza siekierę i idzie z nią w stronę Przewodniczącego. Przewodniczący stoi jak skamieniały. Andrzej bierze hak
leżący na stole i zaczyna nim uderzać w ostrze siekiery)
ANDRZEJ (sugestywnie) A kysz… No, a kysz!
Przewodniczący i Gospodyni wycofują się w popłochu, zatrzaskując
drzwi i wspierając je plecami, by Andrzej nie wypadł za nimi. Andrzej
wraca do łóżka, gdzie śpi Teresa. Podnosi siekierę i wali nią z całej siły
w but stojący obok łóżka. Teresa na stuk siekiery – siada. Zmiana świateł.
499
Aneks
645
Od autora
O
d dawna zauważyłem, że im zacieklej bronimy swego szczęścia
osobistego, tym coraz większe klęski ponosimy i ostatecznie
szczęście to tracimy. Spostrzeżenie to można tylko wtedy przyjąć bez
sprzeciwu, jeśli zgodzimy się odrzucić wszystko, co jest pozorem albo
kompromisem. Umowny ład życia rodzinnego, sztucznie uporządkowane uczucie, pobłażliwość filozofa i zobojętnienie gwałtownika są
makietami tego szczęścia, a nie jego żywą postacią. Ale nie spotkałem
człowieka o zdrowych zmysłach, który by o to szczęście w życiu nie
walczył. Walka ta jest powszechna, jak powszechny jest człowiek. Jest
konieczna, a tym samym w swej konieczności tragiczna. Być może
kiedyś zakończy się ona ogólnym zwycięstwem, ale na razie w klinice
świata wszystkie łóżka są zajęte.
Moja sztuka pokazuje kilku walczących. Nie zależy mi na tym, aby
ich czyny zostały jednakowo osądzone. Daleko nam jeszcze do ostatecznych norm etycznych i moralnych obowiązujących każdą jednostkę.
Nie zależy mi nawet na jednoznacznym zrozumieniu całej sztuki, albowiem życie naprawdę nie jest i nigdy nie było jednoznaczne. Z tych
względów niektórzy mogą na serio potraktować istnienie trzech panów,
chociaż w mojej koncepcji są oni wytworem myśli Reglickiej. Byłbym
natomiast niepocieszony, gdyby na to wszystko widz patrzył obojętnie.
Jest to moja pierwsza sztuka teatralna, ale z jej bohaterami spotykałem się od dawna i wielokrotnie. Naprawdę widziałem w życiu, jak
źli ludzie potrząsani twardą ręką rzeczywistości zmieniali się wolno
na zupełnie znośnych, a nawet dobrych, i na odwrót. Myślę, że ziemia
nasza, wchodząc raz w cień, raz w słońce, nauczyła również tych przemian i ludzi.
[Pierwodruk w programie teatralnym: Teatr Ludowy, Nowa Huta,
Wracamy późno do domu, prapremiera 8.03.1958,
reż. Krystyna Skuszanka, scen. Marian Garlicki, muz. Józef Bok.]
652
Spis treści
Dramaty i słuchowiska
Wiosenna kantata . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
Upiory piastowskiego zamku . . . . . . . . . . . . . .
Zielone rękawice . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . Cavernus . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
Czterech nocnych stróżów . . . . . . . . . . . . . . . . Wracamy późno do domu . . . . . . . . . . . . . . . . Kiedy ktoś zapuka . . . . . . . . . . . . . . . . . . . Wszędzie są studnie . . . . . . . . . . . . . . . . . .
Przerwa w podróży . . . . . . . . . . . . . . . . . . . Piąta strona świata . . . . . . . . . . . . . . . . . . . Człowiek z parasolem . . . . . . . . . . . . . . . . . . Noc jest tylko wygnanym dniem . . . . . . . . . . . . . 7
23
37
115
175
233
297
331
385
469
513
591
Aneks
[Streszczenie Cavernusa] . . . . . . . . . . . . . . . .
Piąta strona świata. Treść sztuki. . . . . . . . . . . . .
Od autora. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
Ballada Sylweriusza z Zielonych rękawic. . . . . . . . . .
Ballada o szybkiej podróży
napisana specjalnie i wyłącznie dla realizacji
Przerwy w podróży w Teatrze „Wybrzeże” . . . . . . . . 647
649
652
653
Nota edytorska (Jan Stolarczyk) . . . . . . . . . . . . . .
662
666
659
Ty m o t e u s z K a r p o w i c z
dzieła zebrane 5
Redakcja • Jan Stolarczyk
Korekta • Joanna Mueller
Projekt okładki • Wiesław Gołuch
Opracowanie graficzne • Artur Burszta
Skład • Anna Krzywania
Druk i oprawa • PASAŻ Kraków
Copyright © by Miasto Wrocław, Wrocław 2015
Copyright © by Biuro Literackie, Wrocław 2015
Biuro Literackie
Przejście Garncarskie 2, 50-107 Wrocław
tel. 71 346 01 42, [email protected]
www.biuroliterackie.pl
ISBN 978-83-63129-96-5
667
Ksiazka__Karpowicz_Dziela_zebrane_5.indd 667
2015-04-02 12:18:39

Podobne dokumenty