Słońce, które tego dnia obudziło Lucię wyjątkowo jasnym
Transkrypt
Słońce, które tego dnia obudziło Lucię wyjątkowo jasnym
Słońce, które tego dnia obudziło Lucię wyjątkowo jasnym promieniem, oświetlając następnie przez jakiś czas niemiłą krzątaninę jaka była udziałem kobiety, dość szybko, tak jak to się dzieje w zimie, zniknęło znowu za horyzontem wznoszących się ulic. Nawet na dachach daleko znajdujących się domów nie było już po nim śladu. Jakby na ten znak czekając, Lucia ubrała się, wymalowała, i wyszła wówczas pośpiesznie ze swojego samotnego mieszkania, zostawiwszy wszystko tak, jak gdyby miała wrócić za pięć minut. Skierowała się na drogę, kierującą się od jej miejsca zamieszkania w dół, to znaczy do centrum miasta. Wcale nie było widać tej nocy księżyca i chodnik pod stopami Luci oświetlały tylko światła lamp oraz samochodów jadących obok - ulicą. Włosy Luci, naturalnie ciemne i długie, rozpuszczone poruszały się zgodnie z całym ciałem kobiety. Nie chroniła się zbytnio przed zimnem nocy. Tymczasem szare ptaki przemieszczały się pomiędzy sąsiednimi dachami, niepomne pory, według której powinny już spać, i Lucia niektóre odprowadzała spojrzeniem, w którym należałoby odczytać ciekawość. Kiedy tak szła, zobaczyła po drugiej stronie ulicy człowieka który właśnie wyskakiwał przez okno jakiegoś domu na parterze. Miał przy sobie dużą siatkę. Lucia przystanęła. Na jej widok twarz młodszego od niej człowieka ożywiła się, a mężczyzna, obchodzący akurat dwudzieste-pierwsze urodziny, z trudem opanował się, aby nie wskoczyć natychmiast na jezdnię, przebiec na drugą stronę nie ująć kobiety w swoje ramiona. Niebawem jednak błysnęło upragnione zielone światło i oboje wbiegli na ulicę i spotkali się w połowie drogi. Przeszli następnie na stronę którą przedtem podążała Lucia. Poszli razem pod rękę. Włosy młodego, wysokiego człowieka były jasne, tak samo jak cała jego twarz, o wyostrzonych rysach. Człowiek ten szeptał coś do Luci. Ta słuchała uważnie i, gdy jej narzeczony skończył szeptać, uśmiechnęła się i odpowiedziała coś niezbyt głośno. Potem narzeczony Luci nagle odwrócił się za siebie i obejrzał z jakiegoś powodu na drugą stronę ulicy, ale tylko przez chwilę i potem para znów kierowała ku ich wspólnemu tego wieczora celowi, najniższemu punktowi ich miasta. Do miejsca, w którym rozmawiali po raz pierwszy. Po jakimś czasie zobaczyli nie bardzo jasno oświetlony z zewnątrz budynek. Kobieta znała już go. Narzeczony Luci, otworzył jej drzwi do wąskiego korytarza i jej serce zabiło jeszcze mocniej. Na końcu korytarza była za niedużymi drzwiami tak dobrze znana kobiecie sala i lokal. Lucia postępowała za ukochanym w tą stronę, i jednocześnie przypominała sobie, jak to było, gdy trzy lata temu nie spodziewając się niczego dobrego w swoim życiu, szła po tych samych schodkach, po których przechodziła się teraz… I gdy doszła do drzwi, wśród tych myśli które kłębiły się w jej głowie usłyszała szept ukochanego, których to słów, z roztargnienia wcale nie rozumiała. Podała mu tylko ciepłą dłoń. I tylko sekundy potrzeba było jeszcze, aby otworzyły się drzwi i światła sporej balowej sali ukazały się wchodzącej parze w pełnej krasie. Cała sala do której wkroczyli wyglądała dość niepozornie, jednak prawie wszystko było tam tak, jak owego zimowego wieczoru, kiedy dla dwojga bardzo opuszczonych wtedy ludzi zaczął się wcale nieoczekiwany rozdział. Prawie tak samo, oprócz odnowionych podłóg i tego co działo się w zakochanych. Stoliki były w owej sali rozstawione tak, aby jak najłatwiejszą rzeczą dla wszystkich gości było wchodzenie i wychodzenie z pomieszczenia, w którym pewna część miejsca przeznaczona była na tańce. Gdy przybyli usiedli, i zaczęli coś do siebie mówić z ożywieniem, trudno było im się opanować, mimo że inni ludzie byli tam obecni. Lecz gdy do ich stolika podeszła kelnerka, z włosami spiętymi z tyłu, jakby na ten znak czekająca, zabrzmiała mała, amatorska orkiestra. I między ludzi znajdujących się w tym miejscu odpoczynku i zabawy, wmieszały się dźwięki jakiegoś niezbyt radosnego, lecz dość skocznego tańca; dźwięki grane również dwa lata wcześniej, rozedrgały powietrze i teraz. Narzeczony Luci, Javier, dobrze wiedział, że teraz w jego domu powietrze jest również rozedrgane, lecz przez okrzyki oznaczające nietrzeźwość jednych, i mniej lub bardziej okazywanego przerażenia innych. Lucia wsłuchiwała się w coraz żywsze tańce, która grała orkiestra i piła, podobnie jak jej narzeczony zimną, mineralną wodę, przez jakiś czas w ożywieniu rozmawiała z narzeczonym, a potem przytuliła się do niego. - Czy wszystko na Dolnej jest załatwione? Javier westchnął głęboko i odpowiedział: - Wiesz, że dla ciebie tak wiele mogę… - A oni mogą ? – powiedziała bezgłośnie. - Ja zrobiłem co w mojej mocy. A oni mi obiecali… - mówił. Dłoń mężczyzny odruchowo chwyciła siatkę w której było wszystko, co musiał wziąć ze sobą z poprzedniego miejsca zamieszkania, aby przeżyć w nowym. - Tak czy inaczej, trzeba będzie tam jeszcze dziś się dostać… - ciągnął cicho – Ale… wszystko będzie dobrze… - szeptał, a Lucia przylgnęła do niego jeszcze bardziej, i może bardziej jeszcze niż jego zapewnień o tym że wszystko będzie dobrze, słuchała bicia jego serca, które nadal nie było tak spokojne jak chciał tego Javier, i nadal zdradzało cierpienia jakie przeżywał przez tak długi czas. Następnie Lucia i jej narzeczony powstali, usłyszawszy wreszcie ulubiony taniec, zatańczyli go, następnie zapłacili za kolację i wychylili się na schodki prowadzące z piwnicy gdzie był mały lokal wszędzie indziej. Gdy wyszli na zewnątrz było jeszcze przed godziną dwunastą w nocy, więc mogli, zgodnie z zapewnieniem uzyskanym przez Javiera, zjawić się w domu przy ulicy Dolnej. Ulica Dolna była krótka. Ulice które z nią sąsiadowały również takie były. Nie wznosiła się ani nie opadała wyraźnie, w przeciwieństwie do wielu ulic miasta Luci i Javiera. Ale nie ta właściwość przydawała jej tej nocy w oczach narzeczonych wagi godnej ulicom na których mieszkają znane osobistości – tam mogli bezpiecznie osiąść. Ulica ta znajdowała się dość długi czas pieszej drogi od miejsca w którym pierwszy raz się spotkali. Lucia i Javer zadzwonili wreszcie do wyniosłych drzwi. Otworzył im je starszy człowiek. Pomówił z nimi krótko i przekazał im klucz jednego z mieszkań na piętrze.