Weronika Tyczyńska - Kultura.rybnik.eu

Transkrypt

Weronika Tyczyńska - Kultura.rybnik.eu
Kolejny poniedziałek
Ludzie bywają okrutni i dorośli doskonale o tym wiedzą. Dzieci - niekoniecznie. Ich
charaktery bywają różne, co wynika z wychowania. Niestety, już coraz częściej nawet wśród dzieci,
które dopiero weszły do podstawówki, obserwuję zaciekłą rywalizację. Dlaczego tak się dzieje?
Mama i tata ciężko pracują, żeby dobrze wiodło się całej rodzinie. Mogą sobie pozwolić
na większość rzeczy i oszczędzić na dobre wakacje. W domu nikt nie głoduje, dzieci dostają
prezenty, kiedy chcą, niewielkie raty za telewizor niedługo zostaną spłacone. W nowy rok szkolny
dziecko musi się przecież w coś ubrać, więc rodzice kupują mu ubrania, najlepiej markowe, żeby
dobrze się prezentowały. Po spełnieniu już każdej zachcianki dziecka puszczają je do szkoły.
Co w tym złego? Wydaje się, że nic. Jednak te dzieci, w przeświadczeniu o swojej
doskonałości, idą do szkoły. Spotykają kogoś, kto jest całkowicie inny. I co się zaczyna? Okrutna
walka psychologiczna od małego.
Będąc jeszcze w gimnazjum, sama doświadczyłam tej okrutnej rywalizacji. Był to czas, kiedy
mój tata stracił pracę i utrzymywaliśmy się tylko dzięki świadczeniu przedemerytalnemu mamy.
Podczas gdy tata szukał pracy, mama była zmuszona podjąć ciężką pracę fizyczną, za którą również
dostawała grosze. Dzięki temu warunki nieco się polepszyły. Jednak mój wygląd, niestety,
odzwierciedlał to, co działo się w domu. Chodziłam w starych ubraniach, kupowanych
w lumpeksach albo odziedziczonych po kimś. Często były za duże lub przymałe albo po prostu
wytarte. Włosy niezadbane, brak drogiego makijażu. To wszystko dawało pretekst do wytykania
mnie palcami. Dziewczyny z klasy potrafiły śmiać mi się w oczy. Codziennie miały inne buty, inną
bluzkę i inne spodnie. Ja chodziłam w jednej bluzie przez tydzień. Ludzie wstydzili się ze mną
rozmawiać,
albo kpili, gdy próbowałam się ich o coś zapytać. Kiedy ktoś już był zmuszony obok mnie usiąść
na lekcji, to siadał tak, by zachować jak największą odległość. Często z obrzydzeniem na twarzy.
Pamiętam kilka krótkich wydarzeń. Pierwsze miało miejsce podczas lekcji angielskiego.
Nauczycielka zwróciła uwagę gadającej dziewczynie i kazała jej usiąść obok mnie. Uczennica
zrobiła wielkie przedstawienie, wykrzykując, że mam wszy i może się czymś ode mnie zarazić.
W rzeczywistości zawsze trzymałam higienę. Klasa jednak poparła dziewczynę, rzucając w moją
stronę podobne, nieprawdziwe zarzuty. Nauczycielce trudno było ich uspokoić, ja jednak nie
reagowałam, udając, że w ogóle się tym nie przejęłam, chociaż w głębi duszy czułam się tak, jakby
ktoś zmieszał mnie z błotem.
Inna nieprzyjemna sytuacja też miała miejsce na lekcji. Przez zwykły przypadek nauczyciel
nie odczytał mojego nazwiska w dzienniku, kiedy sprawdzał obecność. Na koniec zapytał, czy
kogoś pominął. Zgłosiłam się, powiedziałam, że mnie nie wyczytał, a on ze spokojem zaliczył
mi obecność. Co w tym takiego strasznego? To, że chwilę później odwróciła się do mnie
dziewczyna z ławki przede mną i powiedziała: „Widzisz? Nie wyczytał cię, bo nie należysz
do naszej klasy.”. Może się to wydawać tylko głupią zaczepką, ale w momencie, gdy siedzi
się z tyłu na szarym końcu klasy, nie jest to już takie oczywiste. W grę wchodzą emocje i wiele
innych okoliczności.
Przypomniało mi się jeszcze zdarzenie z wcześniejszych lat. Tak jakoś między drugą a trzecią
klasą podstawówki, kiedy również bywało krucho z pieniędzmi. Sytuacja wydarzyła się w zimie.
Przyszłam wtedy do szkoły w swojej ulubionej czapce. Jak zwykle zostawiłam rzeczy w szatni i po
prostu poszłam na lekcje. Kiedy wróciłam już po lekcjach, czapka była obtoczona w błocie i śniegu.
Wracałam do domu z gołą głową, a następny tydzień spędziłam przeziębiona. Mamie wmówiłam,
że czapka po prostu mi spadła. Nie chciałam jej martwić. Potem co jakiś czas byłam wyśmiewana
z powodu starego modelu mojego telefonu albo używanych ubrań. Czasami przeradzało się to
w pobicie albo po prostu przepychanki. Jako małe, zastraszone dziecko, bałam się komukolwiek
o tym powiedzieć.
Teraz, kiedy jestem już w szkole średniej, tuż przed dorosłością, nadal widuję podobne,
dziecinne zachowania. Podobnie ktoś śmieje się z drugiej osoby, bo jest biedniejsza, tak jak kiedyś,
chociaż tak dużo mówi się o tolerancji. Kiedy ktoś jest bogaty, to bardzo się z tym obnosi, byleby
zaimponować wszystkim dookoła. I tak też pewnie jest, kiedy dorosną. Ludzie niechętnie wyrastają
z niektórych cech.
Idąc korytarzem, w zwykły, szary poniedziałek, patrzę na ludzi. Mimo że wszyscy
podlegamy jakimś stereotypom, to jednak każdy jest inny. Każdy ma inną historię. Każdy inaczej
postrzega świat. Każdy przeżywa co innego w domu. Tak naprawdę, w momencie, kiedy
przesuwam wzrokiem po ludziach, w nich wszystkich mogą kryć się zupełnie inne uczucia i myśli.
Może ta śmiejąca się z koleżankami dziewczyna płakała dziś całą noc, może ten chłopak, który
żartuje z kolegami, dawno już nie ma ojca, może ta dziewczyna paląca w ukryciu przed
nauczycielami w toalecie, robi wszystko, żeby nie być wyśmianą przez koleżanki, a może ten
siedzący w kącie chłopak, czytający książkę, dawno już zapomniał, co to jest ciepły obiad i głos
mamy będącej na delegacji.
A nauczyciele? Zazwyczaj, niestety, są postrzegani przez młodzież jako najgorsze zło
wcielone, jako ktoś kto każe się im uczyć jakichś głupich regułek i w ogóle, że cali są źli. Po tych
wszystkich latach nauki, w których spotkałam dziesiątki nauczycieli, muszę stwierdzić, że tak nie
jest. Ile razy słyszałam, że dziecko czeka na swoją mamę w domu, że nauczycielka nie przespała
nocy sprawdzając sprawdziany, że się na kimś zawiodła i zdenerwowała, że jest chora, ale musi
przyjść do pracy dla uczniów? Ile razy widziałam zmęczone życiem twarze, na które wstępuje
jakby nowe życie, w momencie, gdy uczeń stara się być aktywnym na lekcji? Może to akurat ten
moment, kiedy też trzeba coś od siebie dać temu człowiekowi? Chociaż czasami mam ochotę
krzyczeć, szczególnie kiedy jestem przekonana, że działanie nauczyciela jest bezpodstawne,
to po prostu zaciskam zęby. Ten człowiek, który siedzi za biurkiem, podlega też innym ludziom,
podlega wygórowanym wymaganiom edukacyjnym, może ma rodzinę, może jego dziecko właśnie
choruje, może pokłócił się z kimś albo inny uczeń był dla niego opryskliwy. Pewnie też jest
zmęczony, tak jak ja, po zaledwie trzech godzinach snu i przynoszeniu całych ton pracy do domu,
która zmusza do siedzenia w nocy. Żaden nauczyciel nie będzie nam, uczniom, się żalił, ale nie
zawsze jest to potrzebne, by rozpoznać zmęczenie, zamyślenie czy brak uśmiechu. Wystarczy
spojrzeć z trochę innej perspektywy na zwykłą, szarą rzeczywistość.
Idąc korytarzem, w zwykły, szary poniedziałek, patrzę na ludzi zmęczonym wzrokiem. Patrzę,
widząc na niektórych piętno historii podobnej do mojej, albo tych postawionych po drugiej stronie.
Patrzę, widząc zabieganych nauczycieli, nie mających czasu zjeść drugiego śniadania.
Od nikogo nie oczekuję zrozumienia. Chociaż staram się działać, nie mogę przekonać nikogo
do tego, jak ma żyć. Tak niestety było jest i będzie.
Ale czasami… warto na chwilę się zatrzymać
i spojrzeć na sprawę z perspektywy tej drugiej osoby.
I chociaż nigdy nie będziemy doskonali, to czy
nie warto czasem zmienić sposobu myślenia?
Weronika Tyczyńska