Rodzina katolicka - Zadowolenie urzędnika obowiązkiem podatnika?

Transkrypt

Rodzina katolicka - Zadowolenie urzędnika obowiązkiem podatnika?
Rodzina katolicka - Zadowolenie urzędnika obowiązkiem podatnika?
wtorek, 03 listopada 2009 13:28
Pamiętają Państwo opisaną przez Daily Mail sprawę młodego narzeczeństwa, któremu
pracownicy pomocy społecznej wraz z innymi urzędnikami zabronili się pobrać ( Urzędowy
zakaz zamążpójścia
)? Historia wywołała ponadnormatywną ilość komentarzy na naszym blogu. Kilka dni temu The Telegraph, a nie jak poprzednio Daily Mail, który u części czytelników
wywołał niedowierzanie wobec całej historii (Daily Mail ma opinię gazety brukowej, podobnie
jak w Polsce np. gazeta "Fakt"), wrócił do sprawy i opisał jej ciąg dalszy. Kerry Robertson, siedemnastolatce, z jak to określono, niewielkimi problemami w uczeniu się
oznajmiono, że nie pozwoli się jej wychować jej własnego dziecka, któremu już nawet zdążyła
nadać imię Ben.
Miesiąc temu pannie Robertson zabroniono pobrać się z jej narzeczonym, 25 letnim Markiem
McDougall'em, po tym gdy urzędnicy urzędu miejskiego stwierdzili, iż: "nie rozumie ona
następstw wynikających z zawarcia małżeństwa".
Teraz została ostrzeżona, że będzie jej wolno widzieć się z dzieckiem tylko kilka przez godzin,
zanim zostanie ono zabrane do zastępczej opieki.
Panna Robertson z Dunfermline w Fife, która była w 26 tygodniu ciąży mówi: "Nie mogłam
w to uwierzyć. Bardzo się denerwuję, nie mogę przestać płakać."
Pan McDougall, artysta, oznajmił, że chce wziąć na siebie pełną odpowiedzialność za syna,
twierdzi jednak, iż jest bezsilny, ponieważ nie jest mężem panny Robertson.
"Pomoc Społeczna rujnuje nasze życie. Ponieważ nie jesteśmy małżeństwem - ponieważ
pracownicy pomocy społecznej nie pozwolili nam się pobrać - wygląda na to, że jako ojciec nie
mam w ogóle żadnych praw.
1/8
Rodzina katolicka - Zadowolenie urzędnika obowiązkiem podatnika?
wtorek, 03 listopada 2009 13:28
Babcia Kerry próbuje wystąpić o przyznanie jej opieki nad Benem, lecz pomoc społeczna od
razu powiedziała nam, że jest mało prawdopodobne by ją jej przyznano. Czujemy
bezsilność."
Ta nadzwyczajna sprawa ujrzała światło dzienne miesiąc temu, gdy na 48 godzin przed ślubem
panny Robertson, ceremonia została wstrzymana.
Zgodnie ze szkockim prawem, urząd stanu cywilnego może nie udzielić ślubu parze, jeśli
wierzy, że jedno z przyszłych małżonków lub oboje, nie posiadają ogólnych zdolności
umysłowych pozwalających pojąć czym jest instytucja małżeńska.
W bardzo niecodzienny sposób Urząd Stanu Cywilnego w Dunfermline odmówił
usankcjonowania małżeństwa po tym, gdy Rada Fife napisała sprzeciw w tej sprawie.
Panna Robertson wychowała się pod opieką babci, korzystając z pomocy społecznej, odkąd
miała 9 miesięcy, a jej rodzice nie byli w stanie się nią opiekować.
W styczniu tego roku, poznała Pana McDougall'a z Arbroath . Kiedy panna Robertson zaszła
w ciążę, para zaczęła planować ślub.
Dwa dni przed ceremonią, złożyło im wizytę dwoje pracowników pomocy społecznej
zapowiadając, że małżeństwo było nielegalne, ponieważ Kerry ma trudności z uczeniem się.
Ślub i wesele dla 20 gości musiało zostać odwołane, mimo, że para zakupiła już suknię ślubną i
obrączki.
Panna Robertson mówiła wtedy: "Wiem czym jest małżeństwo. To dwoje ludzi chcących
spędzić ze sobą resztę życia. Kocham Marka i chcę go poślubić".
2/8
Rodzina katolicka - Zadowolenie urzędnika obowiązkiem podatnika?
wtorek, 03 listopada 2009 13:28
Pan McDougall dodaje:"Pomimo argumentów, że się wzajemnie kochamy i nie chcemy by
nasze dziecko narodziło się jako nieślubne, urzędnicy byli nieustępliwi. To jakiś koszmar."
Twierdzi on, że urzędnicy pomocy społecznej wyolbrzymili zakres trudności uczeniu się panny
Robertson, że ma ona nadzieje iść na uczelnię, by nadrobić szkolne zaległości.
Rada miejsca powiedziała, że nie komentują spraw indywidualnych. Jednak Stephen Moore,
dyrektor wykonawczy rady pomocy społecznej powiedział:"Wiele pracy którą wykonujemy
to rządowe przepisy. Złożone decyzje podejmuje się balansując między ryzykiem a czyimś
dobrem udzielając pomocy ludziom w czasie gdy mają potrzeby osobiste lub rodzinne. Zawsze
będziemy pracować z ludźmi, ku najlepszemu rozwiązaniu dla wszystkich
zaangażowanych."
W maju ujawniono, że innej kobiecie, 24 letniej Rachel Pullen, pracownicy pomocy społecznej,
odebrali wówczas 6 miesięczną, teraz już trzyletnia córeczkę, po tym, gdy urzędnicy Rady
Miasta Nottingham uznali ją za byt głupią do opieki nad dzieckiem.
To cytaty z artykułu w The Telegraph.
Dla ścisłości dodamy jedynie, że córeczka Rachel Pullen, o której mowa pod koniec, urodziła
się jako wcześniak, którym zajęto się w szpitalu, odmawiając matce możliwości zajmowania się
dzieckiem, które jak twierdzono ma znaczne problemy z oddychaniem, co naszym zdaniem
może wydawać się oczywiste.
Nie da się jednak racjonalnie wyjaśnić tego, iż później władze posunęły się o krok dalej i
uzyskały przychylne rozpatrzenie przez sąd rodzinny wniosku, by małą Laurę, bo takie imię
matka nadała dziewczynce, oddać do adopcji.
Ostatnio, wiadomość o udaremnieniu przez urzędników zawarcia małżeństwa przez opisaną w
artykule parę, spotkała się z falą komentarzy. Część komentujących pisała, że to bardzo
dobrze, bo nie będą utrzymywać darmozjadów na koszt państwa. Zupełnie jakby samotna
matka z dzieckiem nie pozostawała na państwowym garnuszku? Gdyby dziecko miało ojca, a
kobieta męża, to może on mógłby, jeśli państwo nie zgnębiłoby go wysokimi podatkami, zarobić
na swoją rodzinę.
3/8
Rodzina katolicka - Zadowolenie urzędnika obowiązkiem podatnika?
wtorek, 03 listopada 2009 13:28
Inni pisali, że to świństwo, z czym się zgadzamy w całej rozciągłości. Jeszcze ktoś zarzucał
nam, że nie mamy pojęcia o czym piszemy, bo używamy sformułowania "opieka
społeczna" zamiast "pomoc społeczna", jakby to w ogóle w jakimś stopniu
zmieniało postać rzeczy. Dziś użyliśmy sformułowania "pomoc społeczna" a nie
"opieka społeczna", choć dla nas oznaczałoby to i tak tego samego pasożyta,
którego prawdziwa nazwa powinna brzmieć raczej "choroba społeczna", bo pisanie,
że pracownicy choroby społecznej odebrali komuś dziecko, przynajmniej nie mąciłoby w
głowach mniej rozgarniętej części społeczeństwa. Przyznają Państwo, że nazywanie tego
procederu "pomocą" to kpina. Jest to bowiem instytucjonalny pasożyt, który nie
dość, że obciąża szkodliwymi wydatkami normalne społeczeństwo (bo zabieranie pieniędzy w
podatkach i dawanie komuś innemu, często niezasłużonych pieniędzy jest szkodliwe), to
jeszcze od jakiegoś czasu szczególnie aktywnie zajął się włażeniem w ludzkie życie w
urzędniczych buciorach.
Czy nam się wydaje, czy to przypadek, ale jakoś przed rokim 2004 nie słyszeliśmy o takich
przypadkach, ani w UK, ani w Polsce. Czyżby działo się to za sprawą "harmonizacji"
praw lokalnych z unijnymi dyrektywami? Nie mamy pojęcia, dlatego pytamy, może ktoś zna
odpowiedź i podzieli się spostrzeżeniami w komentarzach.
Trudno jest pisać o tej sprawie bez emocji. Czy Państwo też mieliby ochotę zagonić tych
urzędasów do uczciwej pracy? Ot tak, żeby może po raz pierwszy w życiu zrobili coś
przydatnego dla społeczeństwa. Np. składali długopisy, albo sklejali koperty. Te mogą się
przydać wielu ludziom. Natomiast rozdawanie pieniędzy, zabranianie kto i kiedy może wziąć
ślub, lub kto ma prawo wychować swoje własne dziecko, to działanie na szkodę społeczeństwa
i na szkodę kraju. Kiedyś byłoby to przestępstwem, ale teraz jest "postępowo".
Teraz jest za to pewnie nawet jakaś premia.
Opisana w Telegraph historia potwierdza, jak wiele innych podobnych tej historii wydarzeń, że
dzieci nie należą dziś do rodziców, lecz są państwowe.
Część z czytelników pomyśli w tym momencie, że jest to stwierdzenie nieprawdziwe, bo
budowane na obyczajowej skrajności. Nie da się jednak zaprzeczyć, że to nie kto inny, lecz
urzędnik państwowy decyduje o czyimś życiu, a osoby których to dotyczy nie mają nic do
gadania w swojej własnej sprawie. To urzędnicze postanowienie dotyka czyjegoś dziecka,
zarządza jego przyszłością, miejscem jego przebywania, czasem w jakim rodzice mogą lub nie
mają prawa widzieć się z dzieckiem itd.
4/8
Rodzina katolicka - Zadowolenie urzędnika obowiązkiem podatnika?
wtorek, 03 listopada 2009 13:28
Poszliśmy w tym rozumowaniu dalej. Można bowiem zadać pytanie: kiedy, w jakim wieku
przebiega granica, gdy dziecko przestaje być państwowe a zaczyna być rodziców, lub staje się
samodzielne?
Część czytelników odpowie, że wtedy, gdy staje się pełnoletnie. Jednak w świetle informacji
publikowanych przez Telegraph, a wcześniej przez gazetę Daily Mail, to nie prawda. Bohaterka
dzisiejszych informacji, panna Robertson ma lat 17 i w świetle prawa jest pełnoletnia, bo w
Szkocji granica pełnoletności to wiek lat 16.
Jeśli więc nie pełnoletność to kiedy?
A może logiczną konsekwencją tego, że urzędnik decyduje o dziecku jest to, że dorośli również
należą do państwa a nie sami do siebie?
Jesteśmy własnością państwa, tak jak krowa jest własnością chłopa, który wyprowadza ją na
postronku, by popasła się na kawałku trawy. Skąd taka analogia? Stąd, że cielak nie należy do
krowy i mimo, że chłop pozwoli czasami, by cielak i krowa były razem, to w każdej chwili może z
cielakiem zrobić co chce. Nie da się zaprzeczyć, że tak samo państwo postępuje z dziećmi. Bo
jeśli państwo ma w ogóle prawo odebrać dziecko rodzicom (nieważne z jak ważnego i
wydawałoby się słusznego powodu), samotnej matce, ojcu lub najbliższej rodzinie, np. babci, to
analogia z krową i cielakiem jest właściwa.
Normalnie, gdy ludzie są wolni, tzn. swobodnie i wg. własnego uznania decydują o życiu swoim
i swoich dzieci, państwo nie ma prawa dokonać czegoś takiego jak odebranie dziecka opisane
w przetłumaczonym artykule.
Jeszcze nie tak dawno dzieci trafiały do sierocińców wtedy, gdy zostały tam oddane przez
rodzinę, lub gdy nie miał się nimi kto opiekować, bo rodzice zmarli, a rodziny dalszej także
zabrakło. Dziś nikt o zgodę rodziców nie pyta, traktując ich często jak niedorosłych, którzy nie
potrafią za siebie odpowiadać, a decyzje w sprawie ich dzieci podejmuje urzędnik.
5/8
Rodzina katolicka - Zadowolenie urzędnika obowiązkiem podatnika?
wtorek, 03 listopada 2009 13:28
Część czytelników powie, że przecież te dzieci żyją czasami w strasznych warunkach i jeśli ktoś
się tym nie zajmie, to może stać się tragedia.; że opisywana w artykule para to ludzie młodzi,
niezaradni, a bohaterka jest upośledzona umysłowo i tylko dlatego i jedynie z takich powodów,
prawi urzędnicy reagują i podejmują opisywane działania. A wszystko to dla dobra dzieci.
Tak rozumujących czytelników prosimy o wyjaśnienie sprawy, o której informowała w zeszłym
roku CBC - (Canadian Broadcasting Corporation).
W Winnipeg, urzędnicy odebrali kobiecie dwójkę dzieci, 7-letnia córkę i 2-letniego syna dlatego,
że idąca do szkoły dziewczynka miała na ramieniu narysowany symbol swastyki. Nauczycielka
w szkole własnoręcznie starła dziewczynce ten znak. Po powrocie do domu, matka
dziewczynki, na jej prośbe, pomogła jej ponownie ten znak narysować.
Gdy dziewczynka pojawiła się następnego dnia w szkole i nauczycielka znów zauważyła
rysunek swastyki, zawiadomiła odpowiednie władze.
W domu matki znaleziono flagę z napisem "white power" - "biała siła", a
na szyi wisiorek z symbole swastyki. Na stawiane pytania, kobieta odpowiadała, że nie jest ani
neonazistką, ani nie utożsamia się z supremacją białej rasy, jednak skoro czarnoskórzy w jej
kraju mają prawo nosić ubrania i flagi z napisem "black power" lub "black
pride" - "czarna siła" lub "czarna duma", a jednocześnie zarzucać
rasizm, nietolerancję i neonazizm ludziom, którzy napiszą "white power", to ona się
temu przeciwstawia, jako przejawowi największej hipokryzji.
Z ust matki padają ciekawe słowa, które zwracają uwagę na sedno sprawy. Matka z Winnipeg
mówi: "Będę tańczyła tak jak mi każą. Jeśli chcą bym wyparła się tego w co wierzę, to
powiem co mi każą, ale przecież, nie jestem zdrajcą moich poglądów politycznych, tego w co
wierzę. Chcę tylko, żeby oddali mi moje dzieci."
W tekście CBC cytowana jest także wypowiedź profesora Helmuta Harry Loewen'a, eksperta od
tzw. "hate groups" (grup nienawiści), który mówi, że choć nie zgadza się z ideologią
wyznawaną przez matkę, to jednak obawia się, że odebranie dzieci z powodu przekonań to
drakońska metoda: "Jeśli dzieci odbiera się rodzicom na podstawie politycznych lub
religijnych przekonań, to otwiera się drogę do spraw stojących na bardzo śliskim gruncie".
6/8
Rodzina katolicka - Zadowolenie urzędnika obowiązkiem podatnika?
wtorek, 03 listopada 2009 13:28
Czy ktoś z obrońców urzędników walczących o "dobro" dzieci potrafi wyjaśnić,
dlaczego próbowano odebrać maluchy w tym przypadku? Nie było okruszków na stole i
dywanie, matka nie miała trudności w uczeniu się, a dzieci były zadbane. I co?
W tym miejscu od razu napiszemy, że guzik obchodzi nas czy matka pomogła dziecku
poprawić zatarty rysunek swastyki, sierpa z młotem, ying yang, literek EU, półksiężyca, krzyża,
piramidy z okiem, czy np. napisu "prezydent dupa" i nie powinno to tez obchodzić
urzędnika, a tym bardziej umożliwiać mu (jak i z każdego innego powodu) odebrania jej dzieci!
Pomijamy fakt, że kraj, w którym z powodu przekonań politycznych można odebrać dzieci
matce, stawia się na równi z totalitarnymi systemami, których symboliki i ideologii właśnie
zakazuje, samemu stosując ideologię socjalistycznej kontroli państwa nad obywatelami.
Dlatego nie wolno pozwalać, by ktokolwiek poza rodzicami decydował o losie ich dzieci.
Ci, do których nawet powyższe fakty nie docierają, może zechcą spojrzeć na sprawę wtrącania
się urzędników w ludzie życie z innej strony, np. strony www jakże niepotrzebnego w
gospodarce wolnorynkowej, a niezbędnego w socjalizmie Ministerstwa Pracy i Polityki
Społecznej, która oferuje statystyki dotyczące działania "pomocy społecznej".
Z zamieszczonych statystyk można wyczytać ciekawe rzeczy, np.: "ZATRUDNIENIE W
JEDNOSTKACH ORGANIZACYJNYCH POMOCY SPOŁECZNEJ".
Porównaliśmy dane z lat 2001-2008 (bo tylko te są dostępne) z liczbą ludności Polski w tym
samym okresie (dane ze strony oraz z publikacji "Podstawowe informacje o rozwoju
demograficznym Polski do 2008 roku" - format
PDF ).
Generalnie, liczba Polaków do roku 2007 malała, za to ilość osób zatrudnianych w Pomocy
Społecznej stale rośnie. W roku 2008 obywatele Polski, którzy zarobkowo robią coś
pożytecznego, zafundowali z własnych kieszeni miejsca zatrudnienia, pensje, komputery,
długopisy, ołówki, kawę, herbatę i słone paluszki 123592 pracownikom Pomocy Społecznej.
7/8
Rodzina katolicka - Zadowolenie urzędnika obowiązkiem podatnika?
wtorek, 03 listopada 2009 13:28
Dla porównania, w tym samym czasie Ministerstwo Obrony Narodowej opublikowało dane:
"Stan ewidencyjny żołnierzy w Siłach Zbrojnych RP na dzień 30 września 2008 roku liczy
około 124 800."
Na terenie RP przebywają więc dwie armie! Niestety, ta druga jest armią wrogą naszej
ojczyźnie. W 2008 roku obie amie były prawie takiej samej wielkości. W roku 2009 armia
pasożytów zapewne przewyższy liczebnie armię żołnierzy broniących kraju. MON we wrześniu
opublikowało, że w tym roku stan ewidencyjny żołnierzy w Siłach Zbrojnych RP liczy około
95360. Ministerstwo Pracy nie opublikowało jeszcze danych za ten rok, ale i tak widać, jaka jest
tendencja zatrudnienia w ludowej armii Pomocy Społecznej.
Zwalniamy żołnierzy, zatrudniamy "pracowników" społecznych. Ciekawe czy
podobnie jest w Anglii?
Gdyby w Polsce taki przyrost zatrudnienia utrzymać w przyszłości, to za ileś lat Polska byłaby
krajem, w którym wszyscy obywatele zostaliby zatrudnieni w jednostkach organizacyjnych
Pomocy Społecznej. Tylko kto pracowałby jeszcze na to wszystko?
Już czas skończyć z modelem państwa, którego urzędnicy,z niewiadomych przyczyn, wbrew
logice i demografii, za grubą kasę udają niańki.
Ludzie potrafią o sobie decydować, nawet jeśli ich decyzje komuś się nie podobają, lub są jak to
się dziś mówi niepoprawne politycznie, czyli odmienne od drogi "jedynie słusznej" i
wytyczonej przez tzw. władzę.
Źródło: Świat Orwellowski
8/8

Podobne dokumenty