WSTĘP UZASADNIENIE ROZPOCZĘCIA DROGI Dziś
Transkrypt
WSTĘP UZASADNIENIE ROZPOCZĘCIA DROGI Dziś
WSTĘP UZASADNIENIE ROZPOCZĘCIA DROGI Dziś rozpoczynacie coś, czego jeszcze nie znacie. Dlatego słusznym będzie zacząć prosząc Boga, żeby nam pomagał. Ponieważ to wędrówka, której nie znamy. Możecie nawet mieć niejasne pragnienie czegoś nowego, ale ono nie wystarcza. Trzeba wówczas prosić, aby to pragnienie znalazło swoje oświecenie i podparcie. Jeśli nie znacie tego, co się w waszym życiu zaczyna, to właściwie dlaczego zaczynacie? Jeśli nie znacie drogi, dlaczego na nią wchodzicie? Ponieważ to, co zobaczyłem do tej pory wystarcza, żeby zacząć*. Według mnie jest to odpowiedź bardzo trafna i rozsądna, ale być może dałoby się ją opisać jeszcze jaśniej, w sposób jeszcze bardziej świadomy i konkretny. Jego słowa mogą oznaczać: „Stało się coś, co sprawiło, że poczułem potrzebę rozpoczęcia tej drogi”. Wydaje mi się, że o to właśnie chodziło w jego odpowiedzi, tyle że ujął to w sposób bardziej uproszczony. Zaczynamy coś, czego nie znamy. Dlaczego zaczynamy? Ponieważ wydarzyło się coś, co każe nam zacząć. Czym było to „coś”? Dla mnie, jak wiecie, był to mój nauczyciel z piątej klasy szkoły podstawowej, kapitan wojska, który zapowiedział, że zostanę kardynałem. Podszedł do mojej ławki – siedziałem w pierwszej – i powiedział do mnie: „Posłuchaj, jesteś inteligentny. Jeśli pójdziesz do seminarium, zrobisz karierę kardynała. Zrobią z ciebie kardynała!” I jeśli o mnie chodzi, to właśnie skłoniło mnie do rozpoczęcia tej drogi (nie chodziło mi oczywiście o dojście do stopnia kardynała, bo wówczas nie wiedziałem nawet co to znaczy)... Czasem powody takiej decyzji wydają się wręcz zabawne, jak w tym wypadku. Rzeczywiście było to zabawne, bo ja sam nigdy wcześniej tak nie pomyślałem. Na pewno nie było to też po myśli mojemu biednemu tacie, wojującemu socjaliście. Moja mama była pobożną kobietą z ludu, więc musiała się ucieszyć, choć była to radość pozorna. Jednak ja bardzo chciałem i uparłem się, żeby pójść do seminarium. Chociaż nigdy wcześniej o tym nie myślałem. Nie chodziłem nawet na religię! * Kursywą zostały zaznaczone wypowiedzi i pytania nie pochodzące od Autora, ale od młodych ludzi i innych osób. Każdemu z was coś takiego się przydarzyło. Spotkanie. Słowo spotkanie opisuje tą rzeczywistość w sposób najbardziej ogólny. Dlatego też da się je zastosować we wszystkich przypadkach. Scena między mną a moim nauczycielem z piątej klasy podstawówki również była spotkaniem. Przez cały rok uczyłem się u niego, ale dopiero pod koniec roku miało miejsce spotkanie. Każdy z was miał takie spotkanie – wydarzenie, ze względu na które powiedzieliście: „Zaczynam”. Tym „czymś” mogło być nawoływanie księdza Giorgio, albo przykład kogoś spośród waszych kolegów czy koleżanek. Nawet myśl, która przyszła wam do głowy, ale która przecież zawsze jest reakcja na coś: na piękno albo brzydotę, na życie albo śmierć, na radość albo cierpienie. Czy zgodzicie się, że nie ma wśród was nikogo, w życiu którego nie stałoby się coś, co sprawiło, że powiedział: „Zaczynam”? Coś... Dlatego, mimo że nie znacie drogi, mimo że nie wiecie o niej nic, zaczęliście ją. Musicie zresztą przyznać, że jest to pewna zasada ogólna: żeby poznać, zanim się pozna, trzeba zacząć. Dlatego nie chodzi tutaj o ciekawość ani o badania naukowe. Chodzi o poświęcenie życia, o zaangażowanie się na całe życie. Nie można tego robić na podstawie hipotezy: „Zobaczymy czy...”. Do takiej decyzji musi popychać coś bardziej przekonującego. Jest to przekonanie niejako na odległość: zrozumienie, że tam dalej musi być, jest, coś pięknego i prawdziwego, że można tam znaleźć dopełnienie. Tak to odbieramy, mimo że nie mamy dowodów. I dlatego decydujemy się zacząć. Nie z ciekawości, nie dla wiedzy naukowej, nie dla „zobaczymy czy...”, ale dlatego, że to kwestia życia i śmierci. Pamiętam dzień 2 października tamtego roku... Pomyślcie tylko, moja rozmowa z nauczycielem miała miejsce początkiem czerwca lub pod koniec maja, a 2 października spakowałem walizki i walizeczki i pojechałem do seminarium z moją biedną mamą. Spaliśmy w 150 osób w olbrzymim korytarzu i słyszałem dyskusje mojej mamy z mamą tego obok na temat tego, czy lepsza będzie grubsza kołdra czy cienka. „Na początku października jest jeszcze ciepło”, mówi druga mama, a na to moja: „Nie, według mnie jest już chłodno (i to ona miała rację!)”. Tak więc dała mi kołdrę i bardzo dobrze, że to zrobiła! Wieczorem spotkaliśmy się wszyscy i zebrało mi się na płacz, ale nie pamiętam już czy płakałem, czy nie. Później owszem, płakałem, kiedy odjeżdżałem z domu i byłem o pięć lat starszy. Pomyśleć czym zaowocował ten jeden dzień, ile wydarzyło się od tamtej pory... Życie nie jest całkiem nasze. Nie, pomyłka, nie notujcie! Życie jest nasze, ale to jak się potoczy, jego substancja nie jest już nasza. Życie jest twoje, ale to, z czego się składa, nie jest twoje. To nie ty mówisz dniu jutrzejszemu jaki ma być. Może ci się przydarzyć wszystko. Jak kiedyś, dawno temu, miałem kolegę z miasteczka przy jeziorze Lago Maggiore, do którego byłem bardzo przywiązany. Pamiętam do dziś, że nazywał się Edo, Edo Malnati. A mieliśmy wtedy po dziesięć lat. Nagle rozchorował się i zmarł. To była ciężka odmiana gruźlicy. Zmarł po miesiącu. Życie nie jest moje. Wówczas na pewno tak nie myślałem, ale to się czuje, nawet jeśli tak się nie myśli. I wy zaczynacie tą drogę nie rozmyślając nad tym dlaczego i jak, ale przeczuwając coś, co jest przygotowane dla was. W tym znaczeniu gest, który czynicie, nie ma wartości hipotetycznej – to nie jest „zobaczymy czy...” – ale jest on do głębi uzasadniony, bo pojmujecie, że za nim kryje się coś, co do w pełni odpowiada wołaniu waszego serca, pragnieniu i głodowi waszego serca, przeznaczeniu waszego życia. Tak więc to, co się tutaj zaczyna, łączy was z drugim brzegiem, przy którym zatrzymacie ostatecznie waszą łódź, kiedy przyjdzie na to pora. I łączy was też z całym światem, w który będziecie się zagłębiać z każdym dniem coraz bardziej, ponieważ jedną z cech tej drogi jest konieczność nieustannego pogłębiania relacji z ludźmi, z wszystkimi ludźmi, których się widzi. Najpierw z bliskimi, a przez nich z bliskimi bliskich, a potem z bliskimi bliskich bliskich i tak rozszerza się to koło, aż obejmie cały świat. Ta droga oznacza ogarnięcie i zamiłowanie do całego świata. Podsumowując: nie zaczynacie od czegoś hipotetycznego właśnie dlatego, że angażujecie w to wasze własne życie, kładziecie je na szali. Życie można położyć na szali tylko tam, gdzie przeczuwa się odpowiedź na to, czego życie pragnie. A życie jest stworzone do szczęścia. Właśnie do tego jest stworzone wasze życie. Waszym przeznaczeniem jest odkrycie tego, zrozumienie, odnalezienie na tej drodze w miarę, jak będziecie ją przemierzać. Dlatego też słusznym jest ją zacząć, bo słusznym jest wszystko, co odpowiada pragnieniu życia. Niestety wielu z was nie ma za sobą doświadczenia nawet pierwszej części Szkoły wspólnoty1, a to właśnie Szkoła wspólnoty2 przygotowała nas, powinna była nas wdrożyć i przygotować do tego kroku. Szkoła wspólnoty nie jest tylko dla tych, którzy mają powołanie do życia w czystości, ale nie ma nic, co przygotowuje lepiej do wędrówki na drodze tego powołania, niż Szkoła wspólnoty. Dziś rozpoczęliście tą wędrówkę, ponieważ coś sprawiło, że przeczuwacie ją jako odpowiadająca potrzebom waszego serca. I to jest racjonalne. Kiedy coś jest racjonalne? Kiedy odpowiada potrzebom waszego serca. Dlatego jeśli intuicyjnie wyczuliście, że na tej drodze odnajdziecie odpowiedź na potrzeby waszego serca, to pójście nią jest racjonalne, chociaż jeszcze jej nie znacie. 1 2 L. Giussani, Zmysł religijny, Pallottinum, Poznań 2000. Na temat Szkoły wspólnoty patrz: Dodatek I. Wydarzenia dnia dzisiejszego są jakby włożeniem ziarna do ziemi: ziarno w ziemi miesza się z innymi jej składnikami, zdaje się być jej częścią. Jeśli włożycie ziarno w ziemię, zakryjecie je i po trzech dniach pójdziecie je obejrzeć, to pomylicie je z ziemią, która jest dookoła, bo wygląda jak jej część. Podobnie dzień dzisiejszy jest taki sam jak wszystkie inne, a nawet trochę bardziej męczący niż zazwyczaj... Jest jak każdy inny dzień, ale jest też jak ziarno w ziemi wszystkich waszych dni. W miarę jak będziemy rozwijać to, co dziś zaczynamy sobie mówić, będziemy w tej ziemi odnajdywać coś, co rośnie. I to nie będzie już kamyk, ale wyrastające dwa listki, potem cztery, potem więcej, a potem może nawet duża roślina. A przynajmniej takie jest jej przeznaczenie. Jak wiele odwagi trzeba, żeby podtrzymać nadzieję człowieka! Zaczynamy coś w sposób szczery: wy zaczynacie szczerze, jeszcze z pewną dozą ociężałości i lenistwa, ale szczerze. Jednak ileż odwagi potrzeba, żeby podtrzymać rozwój tej nadziei, tego oczekiwania! Miałem bardzo jasno sprecyzowane to, co mam wam powiedzieć, ale czuję się niepewnie. Jakbym chciał prowadzić was niczym mama, która bierze dziecko za rękę, żeby postawiło pierwsze kroki. Chciałbym zdołać poprowadzić was krok po kroku, tak żeby drugi krok był pewniejszy od pierwszego, a trzeci od drugiego, a czwarty od trzeciego... ale taką kolejność trudno jest utrzymać. W każdym razie omówiliśmy już pierwszy krok. Jaki jest pierwszy krok? Uzasadnianie tego, że tu jesteście, że tu przyjechaliście. Dlaczego jest to uzasadnione? Ponieważ uzasadnionym jest wszystko, co odpowiada potrzebom i pragnieniom naszego serca. Pragnienia serca są w pełni i dogłębnie pragnieniami szczęścia. Dopełnienia i szczęścia. A tego wymaga nasze przeznaczenie. Poczuliśmy, że przeznaczenie, dla którego stworzone jest serce, jego pragnienia oraz prawdziwe pragnienia życia, mogłyby znaleźć odpowiedź na tej drodze. Stąd słusznie powiedzieliście: „Proszę, żebym mógł wstąpić na tą drogę”. Słusznie zostawiliście dziś wasze domy, gdzie mogliście spać o trzy godziny dłużej (mówię o spaniu, bo to mój ideał...). Pozostawiliście wasze domy i natrudziliście się, żeby tu przyjechać i teraz trudzicie się, żeby wykonywać pewne praktyki, jak na przykład spotkania powołaniowe3 lub wspólna modlitwa, do których już w pewnym stopniu przywykliście w czasie przygotowywania się do przyjścia tutaj... Jednak trzeba przyznać, że są to trudniejsze zajęcia niż pójście na mecz na stadion San Sirio, albo nawet lepiej, oglądnięcie tego meczu siedząc w fotelu przed telewizorem. 3 Chodzi o spotkania z młodymi, którzy chcą poważnie rozważyć zamiar poświęcenia się Bogu przez czystość. Część pierwsza WIARA 1. METODA POZNAWCZA ANGAŻUJĄCA ROZUM Jeśli zapytam: „Anna nie przyszła?” a Carlo odpowie mi: „Widziałem ją tam, z tyłu”, to ja nie zobaczę jej, bo siedzę i jestem za nisko, ale mimo to powiem: „Dobrze, czyli jest” i odkreślę ją na liście. Czy takie postępowanie jest rozsądne? Tak, ponieważ moje zaufanie do Carla jest uzasadnione. Gdyby to nie był Carlo, ale nieprzyjaciel, który podpalił mi dom, okradł mnie z pieniędzy, obmówił mnie, nie może znieść mojego widoku, nie cierpi mnie… gdyby taki przyszedł i powiedział: „Anna jest”, to tylko pogłębiłby moją wątpliwość. Nie mogę mu ufać. Mam powody, żeby ufać Carlowi, ale jemu nie. A zaufanie pociąga za sobą poznanie pośrednie, poznanie, które dokonuje się za czyimś pośrednictwem, poprzez świadka. Poznanie bezpośrednie a poznanie pośrednie Dzięki czemu rozumiesz, że coś odpowiada potrzebom twojego serca? Jak to się dzieje, że to rozumiesz? Przez porównanie: konfrontujesz tą rzecz z twoim sercem. W jaki sposób dokonujesz tego porównania? Jakiego rodzaju operacja tu zachodzi? To osąd: ktoś uznaje, że coś odpowiada jego sercu, odpowiada jemu, uznaje to. „To jest kamień”: to poznanie, które nazywa się sądem, ma formę sądu. „Anny nie ma”, stwierdzam. Ale Carlo mówi mi: „Nie, przecież ja ją widziałem tam, dalej”. „Ach tak, rozumiem, – odpowiadam – a więc ją odznaczam”. Ta pewność, tak jak i ta poprzednia, rodzi się z poznania. Uznaję, że coś mi odpowiada, rozpoznaję to. Jak nazywa się ten proces, dzięki któremu wiemy, że coś istnieje, ponieważ tak mówi nam ktoś inny? Nadia i ja jesteśmy znajomymi ze szkoły. Kończy się liceum i ja podążam za moim przeznaczeniem, a ona za swoim. Nie widzimy się już później. Mijają lata, aż pewnego niedzielnego wieczoru na lotnisku Fiumicino ja wsiadam w samolot do Buenos Aires, który leci z Bejrutu. Wsiadam i znajduję się koło niej. „Nadia! Cześć Nadia! Jak to możliwe, że tu jesteś? No popatrz, jak to się życie układa! Skąd lecisz?” „Z Bejrutu”. „Z Bejrutu? A co porabiasz?” „Pracuję w towarzystwie ubezpieczeniowym”. „Jesteś sama?” „Nie, mam rodzinę. Mam sześcioro dzieci”. „No, no, robisz tak wiele rzeczy w życiu! A jak się maja twoje dzieci?” „Świetnie!” „Chcesz papierosa?” W pewnym momencie ona pyta: „Pamiętasz Carla?” „Ach tak, ten najzabawniejszy typ w naszej paczce, który najwięcej mówił, robił żarty nauczycielom, największy narwaniec. Kto wie, gdzie on teraz jest. Ja nie widziałem go od dwudziestu lat”. „Wyobraź sobie, kiedy ostatnio byłam w San Paulo – samolot zatrzymywał się w San Paulo po drodze do Buenos Aires – wychodzę z lotniska, żeby wziąć taksówkę, i kogo widzę na postoju? Właśnie jego, Carla!” „I co u niego? Poukładało mu się w głowie?” „Jasne, założył wielką firmę. Poszedł po rozum do głowy, choć nikt z nas by go o to nie podejrzewał. Stał się bardzo bogaty, robi interesy na całym świecie. Po tym jak się spotkaliśmy, widujemy się nawet częściej, bo umawiamy się, rezerwujemy te same loty. Czasem wybieram jeden samolot zamiast innego tylko po to, żeby móc się z nim zobaczyć”. Samolot zatrzymuje się w San Paulo, żegnam się z nią – bo Nadia wysiada w San Paulo, a ja w Buenos Aires. Wysiadam tam i kogo spotykam? Kolejnego z naszych kolegów, o imieniu Guido (tym razem to już nie tak wielka niespodzianka, bo czasami natykałem się tam na niego). Guido zajmuje się handlem tytoniu znad Parany argentyńskiej i brazylijskiej. Rozprowadza go po całej Europie. On również całkiem nieźle sobie radzi (to był czas, kiedy tytoń świetnie się sprzedawał). Spotykam go i mówię: „Cześć Guido. Posłuchaj, przypominasz sobie Carla?” „Jak mógłbym go nie pamiętać!” „Pomyśl tylko: założył rodzinę, ma wielką firmę, robi interesy na całym świecie… Jest teraz grubą rybą. A poza tym świetnie się miewa, wszystko wskazuje na to, że naprawdę nauczył się rozumu”. „Cieszę się bardzo”, mówi Guido. „Przysiągłbym, że całkiem mu się poprzewraca w tej jego zwariowanej głowie. Cieszę się. Jak można go spotkać?” „Jeździ zawsze do San Paulo. W Ameryce Południowej ma centrum swojej działalności. Spróbuj poszukać w przewodniku po San Paulo”. Opowiadam Guidowi o Carlo, którego nie widziałem od lat, mówię mu rzeczy, które mi przekazała Nadia tak, jakbym to ja je widział, co wy na to? Tak jakbym to ja się z nim spotkał i dowiedział o szczegółach jego życia. Co tu się stało? Pomóżmy sobie rysunkiem (Rys. 1): Rys. 1 Poznanie poprzez świadka „A” to ja, „B” to Nadia. Poprzez moją rozmowę z Nadią, która siedzi koło mnie w samolocie, dowiaduję się o sprawach Carla (C). Potem spotkawszy Guida (D), mówię mu rzeczy, które Nadia powiedziała mi, tak jakbym je widział na własne oczy. A tymczasem widzę Nadię, słyszę to, co mówi, znam ja dobrze, wiem czy mogę jej ufać, czy nie. Mam do niej zaufanie. Mam podstawy, żeby jej ufać: nie plecie trzy po trzy, opowiada szczegółowo, poza tym była moją koleżanką… Nie widziałem Carla od dwudziestu lat, a mówię o nim Guidowi tak, jakbym go widział wczoraj, tak, jakbym się z nim spotykał od dwudziestu lat, podczas gdy to Nadia jest z nim w kontakcie. Rozumiecie mnie? To jest relacja racjonalna, zdroworozsądkowa, pośrednia. Istnieje specjalna nazwa na czynnik, który prowadzi do poznania czegoś nie bezpośrednio, ale za swoim pośrednictwem. Jak się nazywa? Świadek. Ja dowiaduję się o Carlu poprzez świadectwo. To dwa różne sposoby poznania: pomiędzy A i B następuje poznanie bezpośrednie, naoczne, oczywiste dla świadomości. Pomiędzy A i C poznanie C opiera się w całości na B. Poznanie bezpośrednie i poznanie pośrednie. To pierwsze nazywa się również „doświadczeniem bezpośrednim”, to drugie „doświadczeniem pośrednim”. Dochodzimy do poznania jakiejś rzeczy poprzez pośrednika, którym jest świadek. Poznanie przez wiarę Jak się nazywa ten drugi rodzaj poznania? Wiara. Nazywa się wiara. To, co A dowiaduje się o C w sposób tak pewny, że przekazuje to także D. Dowiaduje się poprzez B, czyli świadka. Jest to poznanie niebezpośrednie, które nazywamy poznaniem przez wiarę. To poznanie czegoś, jakiejś rzeczywistości poprzez świadectwo. A świadectwo musi dać świadek. Czy do tej pory to jest jasne? Kiedy ja coś widzę, to jedna rzecz. Ale jak mogę być równie pewny tego, co mówi Nadia? Jeśli mam wystarczające powody, żeby ufać Nadii, a nie ufam jej, to robię wówczas coś nieracjonalnego. To przeciwko mnie samemu. Jeśli mam wystarczające powody, żebym ufał Nadii, to racjonalne jest jej ufać. Dlatego też, jeśli istnieją wystarczające powody, żebym ufał Nadii, to jest też słusznym, żebym w konsekwencji tego akceptował i uznawał to, co Nadia mówi. Ponieważ jeśli nie mam powodów, żeby Nadii nie ufać, a mimo tego nie ufam jej, to czynię to wbrew rozumowi. Wiarą, poznaniem przez wiarę nazywa się uznanie pewnej rzeczywistości za pośrednictwem świadectwa osoby, którą nazywamy świadkiem. Dlatego też problem ten może zaistnieć tylko na poziomie osób. To poznanie rzeczywistości, dokonujące się za pośrednictwem osoby zaufanej, a więc godnej takiego zaufania. Nie widzę tej rzeczy, widzę tylko przyjaciela, który mi o niej mówi. Ten przyjaciel jest osoba godną zaufania i dlatego to, co on widział, traktuję tak, jakbym to ja sam zobaczył. Zrozumieliście to zdanie? Tak jakbym ja sam widział to, co widziała ona. Ponieważ mogę jej zaufać, wiem że mogę, traktuję to, co ona widziała tak, jakbym to ja widział. Zatem przede wszystkim: pojecie wiara nie ma zastosowania tylko w odniesieniu do podmiotów religijnych. Jest ona naturalną formą poznania, naturalną formą poznania pośredniego. No właśnie, poznania! To, że jest ono pośrednie, nie pociąga za sobą problemu pewności. W poznaniu pośrednim, jeśli rzeczywiście ufam, to mogę być pewny. Dla przykładu: moja mama pewnego dnia, kiedy wróciłem do domu, powiedziała mi: „Wiesz co się stało tuz obok, przy skrzyżowaniu z ulicą General Cantore? Jakiś chłopak na motorze jechał jak szalony, inny nadjeżdżał z naprzeciwka, też na motorze, zderzyli się, obaj nie żyją”. A mnie zrobiło się bardzo przykro, ponieważ znałem jednego z nich. Zjadłem w pośpiechu, pobiegłem do szkoły i mówię do chłopaków: „Uważajcie jak jeździcie na motorach, bo mój kolega właśnie stracił życie”. Ja nic nie widziałem, moja mama mi to powiedziała. Nie miałem żadnego powodu, żeby wątpić, a wszystkie, żeby uwierzyć. Dlatego poszedłem powiedzieć o tym chłopakom tak, jakbym to ja sam widział. Wiara jest więc naturalnym sposobem poznania, sposobem poznania pośredniego, zatem takiego, które następuje za pośrednictwem świadka. Dlatego nazywa się też poznaniem przez świadectwo. Nie chodzi koniecznie o sprawy religii. Mówię o takim samym poznaniu, jak to, które waży jajko i dzieli kilometr na tysiąc równych metrów. Chodzi o taki sposób rozumowania, jaki ma miejsce w matematyce, fizyce… we wszystkim. Rozum działa na tyle różnych sposobów: rozum mówi mi, gdzie mam iść, żeby podejść do tej rzeczy, a gdzie żeby podejść do tamtej… Zmieniam system odniesienia, ale wiem na pewno, że tu stoi latarnia, a tam jest moja najdroższa przyjaciółka. Rozum jest żywy, a więc na każdą rzecz ma swój sposób, dla każdej rozwija charakterystyczną dla siebie dynamikę. Dynamika pozwala mu tez na poznawanie rzeczy, których nie widzi bezpośrednio i których nie może widzieć bezpośrednio. Może je natomiast poznawać niebezpośrednio, poprzez świadectwo innych1. Podstawowa metoda w kulturze i historii Czy ważniejsze jest poznanie bezpośrednie, naoczne, czy poznanie, w którym pośredniczy świadek? Jeśli by nie było tego drugiego, nie byłoby całego dorobku kultury, ponieważ cała ludzka kultura opiera się na fakcie, że ktoś rozpoczyna od tego, co odkrył ktoś 1 Por. L. Giussani, Zmysł religijny, op. cit., str. inny i kontynuuje to odkrycie. Gdyby takie działanie nie było racjonalnie uzasadnione, to ten najwyższy przejaw działania rozumu, którym jest kultura, nie mógłby istnieć. Gdyby nie istniała ta metoda poznawcza, nie wiedzielibyśmy jak się poruszać. Co najwyżej umielibyśmy poruszać się w obrębie jednego metra kwadratowego. Tymczasem, mając taki rodzaj poznania, możemy się poruszać po całym świecie. Kultura, historia i cała społeczność ludzka bazują na tym rodzaju poznania, które nazywa się wiarą, poznaniem przez wiarę, poznaniem rzeczywistości za pośrednictwem świadka. Nie zrozumiałam, dlaczego społeczność ludzka jest oparta na poznaniu przez wiarę? Przepraszam cię, ale jak to możliwe, że chodzisz po chleb będąc pewna, że nie dodają do niego trucizny, jeśli nie dzięki doświadczeniu, które uczy, że tysiące osób zawsze udawały się w to miejsce po chleb? To właśnie suma zaufania, które wzbudzają w tobie ci wszyscy ludzie, pozwala ci iść po chleb spokojnie. Gdybym zobaczył cię z siatką w ręku pod piekarnią i byłabyś cała roztrzęsiona, i zapytałbym cię: „Co robisz, moja droga?” „Muszę iść po chleb”. „No to wchodź do środka!” „A co jeśli on dodaje do niego trucizny?...”, powiedziałbym ci na to: „Poczekaj, idę wezwać lekarza”. Najważniejsza przesłanka Dlaczego wam to powiedziałem? Ponieważ wszystko, nad czym będziemy się tu zastanawiać i co będziemy pogłębiać, wszystko, na czym będziemy budować, definiuje słowo wiara. To pole wiary, rzeczywistość, którą oglądamy i którą staramy się żyć w wierze. Będę wam mówił o rzeczach, które dotyczą wiary. A nasza wiara, wiara na której będzie się rozwijała cała nasza wspólna praca, posługuje się tą samą metodą, o której już wam powiedziałem: poznaniem rzeczywistości przez pośrednictwo. Rzeczywistości, której nie widzisz i którą poznajesz pośrednio. Jednak chodzi nie tylko o zastosowanie słowa wiara w tym znaczeniu. Słowo wiara wskazuje na metodę, której używa umysł przez całe życie. Będziemy używać i rozwijać słowo wiara w szczególnym wymiarze. Jest to najważniejszy z wszystkich istotnych wymiarów życia, najistotniejszy wymiar życia: ten, który dotyczy przeznaczenia. Gdybym was oszukiwał, byłoby to oszustwo przeciwko waszemu przeznaczeniu. Jeśli mówię, żeby wam pomóc, to chodzi o pomoc waszemu przeznaczeniu. W naszym dialogu interesuje nas przeznaczenie twoje i moje i jego i jej i jeszcze tamtego. Przeznaczenie - kto je widzi? Kto je kiedykolwiek widział? Czy ktoś z was wziął któregoś dnia parasol, bo padało, i idąc chodnikiem w nowym, białym płaszczu, z tych gładkich i prostych, w pewnym momencie, po 34 krokach, spotkał przeznaczenie? Nie można go znaleźć! Przeznaczenia nie można zobaczyć. Przeznaczenie jest ze swej natury Tajemnicą2. Można powiedzieć, że metoda, którą posługuje się wiara, to ta, w której najważniejszy jest rozum? Dokładnie! W żadnym innym przypadku rozum nie jest tak głęboko zaangażowany, w sposób tak żywy i silny, jak w wierze, jak w metodzie, którą posługuje się wiara. Dlaczego? Ponieważ żeby A mógł ufać B, musi w to zaangażować całego siebie, a nie tylko jedną zębatkę w swej głowie, jak w przypadku rozumowania matematycznego, w którym bierze udział tylko mała część mechanizmu mózgu. Tutaj natomiast idą w ruch wszystkie koła napędzające i wszystkie połączenia z ciałem i duszą: to moje ja ufa Nadii, to ja ufam. A kiedy mówię „ja”, to ma na myśli: umysł, oczy, serce, wszystko. Dlatego bardzo trafna jest uwaga naszej koleżanki, która mówi: nigdy rozum nie jest tak ważny, jak w tym przypadku. Oczywiście! Nie jest zepchnięty na drugi plan, jest najważniejszy! A rozum jest ściśle powiązany z całą rzeczywistością organiczną ludzkiego „ja”. Dowodem na to fakt, że gdyby na przykład „ja” było złe, to o wiele trudniej byłoby mu ufać i jego poznanie byłoby o wiele bardziej ograniczone. Gdyby „ja” było patologiczne, to nie byłoby w stanie ufać i tym samym jego poznanie byłoby jeszcze uboższe. Jest to proces, z którym musi współpracować cały organizm: to „ja zaangażowane”. Proces, który sprawia, że umysł poznaje, ponieważ komuś ufa, ma o wiele głębsze uzasadnienie, gdyż musi współgrać ze wszystkimi innymi aspektami osobowości. Jeśli podejdę do kogoś i powiem: „Wiesz, widziałem coś pięknego!”, ale jego boli brzuch, to trzymając się za brzuch odpowie: „Tak, tak, tak...”, ale potem nie będzie pamiętał nic z tego, co mu powiedziałem. Za bardzo bolał go brzuch, żeby mógł uważać na to, co mu powiedziałem. Nie uważał i dlatego nie zrozumiał. Żeby zrozumieć, musiałby nie mieć bólu brzucha, naturalny porządek jego organizmu musiałby być niezakłócony. W szkole prowokowałem uczniów cytując przysłowie: „Dobrze jest ufać ludziom, ale jeszcze lepiej nie ufać nikomu”. Nic bardziej niedorzecznego! Popatrzcie, jeśli w klasie jest naprawdę inteligentny nauczyciel albo nauczycielka, to od razu rozumieją o co chodzi: rozumieją od razu i o wiele łatwiej jest im wydać słuszną opinię o danym uczniu X. 2 Ibidem, str. Kto bardziej jest w posiadaniu samego siebie, kto ma nad sobą samym większą władzę, kto jest bardziej zjednoczony z istotą własnego „ja”, u kogo wszystko jest na swoim miejscu, ten o wiele łatwiej rozumie, czy ufać komuś czy nie. Natomiast osoby patologiczne nie ufają nigdy nikomu, nie potrafią już niczemu zaufać, odcinają się od życia. Mogą występować tysiące różnych stopni zaawansowania w różnych przypadkach, ale we wszystkich chodzi o to samo: o odcinanie się od połączeń z życiem. W wierze rozum jest zaangażowany w sposób o wiele bogatszy i silniejszy niż we wszystkich innych przypadkach. Wszystkie inne metody są częściowe, dotyczą tylko pewnego typu przedmiotu. Człowiek, który wiedziałby wszystko o muchach i napisał na temat much księgę na 1500 stron, opisującą wszystkie możliwe rodzaje much, nagroda Nobla w dziedzinie nauki, a o swojej żonie nie wiedziałby nic i jego dzieci nienawidziłyby go, bo tak źle je traktuje, to biedny człowiek, a nie zdobywca Nobla. Jego żona i jego dzieci potrzebują go, a on jest bardzo błyskotliwy jeśli chodzi o ten jeden wycinek rzeczywistości, swoją drogą bardzo mały wycinek, jakim jest mucha, fenomen muchy, ale nie wie nic o swoim przeznaczeniu, ani o sytuacji swoich bliźnich. To biedny nieszczęśnik, chociaż ma nagrodę Nobla. Jak profesor chemii, o którym zawsze opowiadam. Wiele lat temu, podczas spotkania naukowców w pewnym momencie włączył się do dyskusji i ni z tego ni z owego zawołał: „Wiecie, gdybym nie miał chemii, to bym się zabił”. A miał żonę i dzieci. Nie ma nic bardziej nieludzkiego. Nie mógł być przy zdrowych zmysłach, pomimo że był wielkim chemikiem. Moja mama nie była wcieką uczoną, nie uczyła się chemii, ale to w jaki sposób traktowała mojego ojca z wszystkimi jego przywarami, to jak traktowała nas, dzieci... Mój Boże, jakże ja chciałbym być taki! To była inteligentna kobieta jeśli chodzi o wszystko to, co działo się w domu. I była też inteligentna w tym, jak odnosiła się do wszystkich rzeczy, o których wiedziała z gazet. We wstępie poruszyłem rzecz najważniejszą. Będziemy tutaj mówić o treściach wiary: mówić o Chrystusie, o duszy, o przeznaczeniu, o Tajemnicy i o wierze. Treść tego wszystkiego, o czym będziemy mówić, nie jest widoczna. Poznaje się to jednak za pośrednictwem świadków. Dlatego to, co będziemy razem robić w tej godzinie nauki i dyskusji, bazuje w całości na rozumie w całej jego dynamice. Będzie bazować na rozumie, który jest zdolny do tego, by wierzyć. Wiara jest tu najwyższą umiejętnością rozumu. Najwyższą, ponieważ bez niej nie byłoby człowieczeństwa: nie byłoby historii, nie istniałaby kultura, społeczeństwo, a co za tym idzie, nie byłoby poznania przeznaczenia. Czy jasno to wyraziłem? Powiedzieliśmy o tym, ponieważ właśnie na tym poziomie będzie się toczyć całe nasze rozważanie. Będziemy mówić po pierwsze o wierze w jej powszechnym rozumieniu, to znaczy jako uznaniu niewidzialnego aspektu rzeczywistości, a po drugie o tym, jak dochodzi się do tych treści poprzez rozum, za pomocą tej szczególnej metody, która nazywa się metodą wiary, poznaniem przez pośrednictwo. Jeśli przeczytacie ponownie pierwszą część Szkoły wspólnoty, znajdziecie w trzeciej przedmowie tą kapitalną obserwację: im bardziej ktoś jest moralny, tym bardziej jest zdolny do ufności; im mniej ktoś jest moralny, tym mniej jest zdolny do ufności, ponieważ niemoralność jest jak schizofrenia albo dysocjacja psychiczna3. Dlatego tymi, którzy najbardziej się obawiają, są ludzie młodzi. W pewnym momencie utrwala się w nich – jako że trzeba mieć w życiu jakąś pewność – utrwala się jako pewność coś, co jest według ich własnego widzimisię. Utrwala się jako najpewniejsza droga ta, która wydaje się być najprostsza. Uważają, że jeśli czegoś nie widać, to jest to równoznaczne z nieistnieniem tej rzeczy. A że to, co istnieje, jest nietrwałe i efemeryczne, to nic. W gruncie rzeczy, taka jest dziś filozofia wszystkich. Zaproszenie do modlitwy Dlatego kończę mówiąc, że nie możemy zacząć dyskusji o tych rzeczach, jeśli jakiś kawałek naszego serca nie będzie się modlił, prosił tajemnic Istnienia o światło, hojność serca, szczerość, prostotę mówienia „tak” temu, co jest prawdziwe i mówienia „nie” temu, co prawdziwe nie jest. Trzeba prosić Stwórcę, byśmy byli tak prawdziwie uczciwi, by mówić „tak” temu, co pozytywne a „nie” temu, co negatywne. Trzeba prosić Stwórcę, bo człowiek jest zły i będąc takim, mówi „nie” nawet rzeczom oczywistym. Jeśli podetkniesz kapryśnemu dziecku pod nos szklankę i powiesz mu: „To szklanka, prawda? Powiedz Karolku, że to szklanka. Czy to szklanka?” „Nie!” „Czy to szklanka?” Dziecko mówi nie, bo jest kapryśne. Taką postawę zajmują ludzie, którzy stają twarzą w twarz z najgłębszym sensem życia. Rzeczywiście, greckie słowo wskazuje na sens najgłębszy, na przeznaczenie jako znaczenie, eimarméne. 3 Por. L. Giussani, Zmysł religijny, op. cit., str. Moim zamiarem było przynajmniej wstępne oczyszczenie pola i nazwanie chleba chlebem a wina winem. Wiecie już o czym chcemy mówić, jakiego narzędzia poznawczego będziemy używać i kim jestem ja, czyli świadek, pośrednik, tak jak i wasi starsi koledzy. Ten, kto towarzyszy wam, bo to zostało przeznaczone mu przez kogoś, kto ma więcej odpowiedzialności, to właśnie świadek, pośrednik, ufając któremu dochodzi się do prawdy, do poznania której w sposób pewny w inny sposób nigdy by się nie doszło. Gdy chodzi o przeznaczenie: jeśli to, czego nie widać, tworzy przeznaczenie i sens życia, to nie dotarcie do niego nigdy oznacza zniszczenie sobie życia. Można budować jedynie na skale, na czymś, co jest pewne. Bez pewności nie można nic zbudować. Owszem, można zbudować jakąś małą codzienną czynność, ale nie jest się w stanie dostrzec w niej zalążka czegoś większego, nie jest się w stanie dostrzec czyjejś przyjaznej obecności w innym zjawisku, w innej czynności. Kogoś, do kogo można powiedzieć: „Jesteśmy w tym razem, chodźmy dalej! Wyjdźmy wyżej na górę. Idźmy bardziej w głąb”. I tak człowiek pozostaje w tym samym miejscu, na trzęsących się nogach, drży i drży, aż w końcu ginie. Życzę, żeby nie za wcześnie, ale tu wcześniej czy później nie ma takiego znaczenia. Po prostu ginie. Zebranie przemyśleń Wokół nas nie ma nikogo, kto zgodziłby się poświęcić w ciągu tygodnia choć trochę czasu na skupienie i pozostanie w ciszy. Tydzień jest jak miara ludzkiego dzieła. Czym jest dzieło człowieka? To praca. Praca wyraża człowieka, ponieważ przedstawia aktywny stosunek pomiędzy mną a rzeczywistością. Mną, który żyję, tworzę, myślę, czuję i robię wszystko na podstawie tego, jak myślę i czuję. Dlatego człowiek używa rzeczywistości, używa czasu i przestrzeni, by tworzyć swoje życie. Na bazie tego, co stworzył, będzie oceniony. W tygodniu, który jest podstawową jednostką, jaką mierzy się pracę, czyli wyraz człowieka, nie ma nawet minuty przeznaczonej na myślenie o własnym przeznaczeniu, o tym, dla czego się pracuje i dla czego się żyje. „Żyje się” czyli, w konkretnym znaczeniu tego słowa, cierpi się, raduje, używa się rzeczy i tworzy się to, co wydaje się najprzyjemniejsze i najlepsze. W każdym razie słowo przeznaczenie dominuje w życiu, tak jak twarz dominuje w postaci całego człowieka. A jednak nikt o tym nie myśli. Fakt, że w tą sobotę zebraliśmy się tutaj, jest najlepszym dowodem na to, że przeznaczenie – myślenie o przeznaczeniu, refleksja nad przeznaczeniem naszego istnienia –nie jest nam bynajmniej obojętne. Sposób, w jaki będziemy się tu traktować, w jaki wy będziecie traktować siebie nawzajem, treść tej drogi, z wszystkimi jej konferencjami, świadczy o lęku i drżeniu w obliczu przeznaczenia, jest pragnieniem przeznaczenia i oczekiwaniem na jego radosne wypełnienie. Kiedy czytamy Modlitwę południową4, kiedy czytamy inne teksty z liturgii godzin, kiedy się modlimy, kiedy przyjmujemy Komunię, kiedy się spowiadamy, co można robić co najmniej raz na 15 dni, pamiętajmy zawsze, że tym, co determinuje ten czyn, jest zamiłowanie i troska o swoje własne przeznaczenie. Proszę was, żebyście się zastanowili, czy jest jakieś inne dążenie, jakiś cel godniejszy i bardziej człowieczy niż ten. I czy jest ludzkim życie bez myślenia o tym. Wiele razy czyniliśmy to porównanie: gdybyś zobaczył kogoś, kto biegnie ulicą w taki sposób, że widać jego dezorientację i zmieszanie, zatrzymałbyś go, mówiąc: „Co robisz? Czego szukasz? Gdzie idziesz?”, a on odpowiedziałby: „Nie wiem!” „Ale przecież biegniesz?” „Tak, biegnę”. „A gdybyś tak miał się obrócić i zmienić kierunek?” „To się obrócę...” Byłoby to niesłychane. Gdyby ktoś naprawdę poważnie tak mówił, to znaczyłoby, że nie jest zdrowy na umyśle. Byłoby to szalone, bo szalonym jest życie bez myślenia o własnym przeznaczeniu. Dla zwierząt nie byłoby to niczym niezwykłym, bo one nie są do tego zdolne, ale dla zwierzęcia zwanego człowiekiem, to jest niesłychane, bezrozumne... Sensem życia jest przeznaczenie. Czytając Modlitwę południową, czytając liturgię godzin, czy też modląc się w inny sposób, musicie uważać, czy nie znajdujecie jakiegoś słowa, jakiegoś wyrażenia, na którym duch może się zatrzymać i uchwycić jego sens, uderzony jego znaczeniem. Zawsze jest jakieś słowo, które uderza cię bardziej niż inne. Trzeba być uważnym. Kiedy zaczynacie mówić: „Panie, przyjdź mi z pomocą”, po tych słowach, a może nawet już w tych słowach, to co przeczytacie – nie wszystko, na pewno wiele rzeczy będzie was rozpraszać – to co przeczytacie ma w sobie bez wątpienia jakieś słowo, które może was uderzyć. Na przykład teraz, kiedy czytałem z wami Modlitwę południową - a pomyślcie ile tysięcy razy czytałem już ten psalm – uderzyły mnie słowa: „Szczęśliwi, którzy zachowują Jego nakazy, całym sercem Go szukają”5. Szczęśliwy znaczy zadowolony: ma serce inne od pozostałych żyjących. „Którzy zachowują Jego nakazy”. Czym są Jego nakazy? To porządek rzeczywistości: przyciąganie ziemskie jest Jego nakazem, to że roślina rośnie prosto, czy też w inny sposób – bo są rośliny, które nie rosną prosto – to też Jego nakaz. Słowo „nakaz” wskazuje na rzeczywistość jako plan, jako porządek. „Szczęśliwi, którzy zachowują” wskazuje na tych, którzy przyjmują rzeczy takimi, jakimi zostały ustanowione naturalnie, 4 5 Z oficjalnego, codziennego porządku modlitw Kościoła. Por. Ps. 119. czyli od początku, czyli przez Boga. Szczęśliwi, którzy szukają całym sercem takich nakazów, takiego znaczenia rzeczy, takiego ich kanonu. I tak, jak już wcześniej wam mówiłem, ów profesor fizyki, który podczas pewnej dyskusji mówił: „Gdybym nie miał chemii, to bym się zabił”, był w pewnym sensie tragiczny, dał dowody, że jest w pewnym sensie tragicznie ograniczony. Prawdą jest jednak, że kiedy zajmował się chemią, kiedy poświęcał się jej, to czuł otuchę. Jednym z powodów, dla których nie powinno być bezrobocia jest ten, iż człowiek bezrobotny jest nieszczęśnikiem, nie z powodu braku pieniędzy, ale w sensie psychologicznym. Dlatego ten profesor fizyki słusznie czul się bardziej pogodzony ze swoją egzystencją, kiedy zajmował się chemią, bo chemia to też są „Jego nakazy”, a więc ten człowiek szukał całym sercem nakazów Boga. Ponieważ chemiczny aspekt rzeczywistości jest częścią Bożego planu i szukanie z pasją jego praw jest czymś pięknym. W tym sensie każda praca jest czymś pięknym. „Szczęśliwi, którzy zachowują Jego nakazy, całym sercem Go szukają”. Ale „Jego nakazy” i „całym sercem Go szukają” to dwie różne rzeczy. Bóg, Tajemnica dla której zostaliśmy stworzeni, jest odnajdywany w planie rzeczy. Jeśli jest się wiernym Jego planowi, to w nim odnajduje się coś więcej. Tak więc: „Odwróć me oczy, niech na marność nie parzą; przez Twoje słowo udziel mi życia”. „Odwróć me oczy, niech na marność nie parzą”. Odwróć je od ulotnego, a więc zgubnego aspektu rzeczy; uratuj mnie od iluzji rzeczy. Można tak patrzyć na rzeczywistość Bożą, że ona nie ukaże się w prawdzie. Dlatego, Panie, uratuj mnie od iluzji rzeczy, nie pozwól mi patrzyć na rzeczy zgubne. Mówienie, że chcę jakiejś rzeczy, bo inaczej nie będę szczęśliwy, to kłamstwo, bo nawet mając ją, nie byłbym szczęśliwy. „Przez Twoje słowo udziel mi życia”, czyli spraw, abym był coraz bardziej wierny rzeczom takim, jakimi je stworzyłeś Ty. Spraw, abym przestrzegał używania rzeczy według zamysłu, z jakim Ty je stworzyłeś. I wówczas będę szczęśliwy. Medytacje, które odbędziemy, mają odpowiadać tym dwóm wezwaniom, które wymówiliśmy nieświadomie podczas odmawiania liturgii godzin. Z pewnością większość z nas wymówiła je nieświadomie. Zdarzyło się tak, że ja wymówiłem je świadomie, ale wy wszyscy nie. Medytacje, które odbędziemy w sobotę i do których powrócicie w czasie tygodnia razem z waszymi starszymi kolegami, aby starać się je przestudiować i zrozumieć, a więc uczynić je waszymi, chcą być próbą ograniczenia iluzji naszego życia po to, aby zwiększyć posłuszeństwo planowi Bożemu w naszym życiu. Mają zatem przyczynić się do pomnożenia radości z naszego życia. I to będzie również oznaką słuszności naszych kolejnych kroków: to, czy nasze kroki będą nas czyniły bardziej radosnymi, czy też nie. 2. DYNAMIKA WIARY Pamiętacie o czym mówiliśmy ostatnio? O metodzie, jaką posługuje się wiara. Metodzie w jakim znaczeniu? Metoda oznacza „sposób robienia czegoś”. Wiara jest sposobem poznania. Kto poznaje? Mój rozum. Rozumem nazywamy tą cechę człowieka, przez którą może on poznawać. Tak więc wiara jest metodą rozumu, czyli jego „sposobem”. Jest dla rozumu sposobem poznania. Jakim sposobem poznania? Jest to pośredni sposób poznania. Dlaczego pośredni? Ponieważ zachodzi filtracja, pośrednictwo przez fakt, że rozum opiera się na świadku: nie widzi przedmiotu bezpośrednio i wprost, ale dowiaduje się o nim przez świadka. Powiedzieliśmy, że ta metoda jest najważniejszą ze wszystkich metod rozumu, dużo ważniejszą niż poznanie przez zmysły i dużo ważniejszą niż poznanie naukowe, które bazuje na analizie i na dialektyce. Inne rozumowe metody wykorzystują tylko jakąś część człowieka. Ta natomiast, metoda wiary, angażuje całego człowieka. Dlaczego? Ponieważ trzeba zaufać świadkowi. Aby ufać osobie w sposób właściwy i rozsądny, należy zaangażować w to całą uczciwość własnej osoby, należy zastosować bystrość obserwacji, należy zastosować pewną dialektykę, potrzebna jest otwartość serca, potrzeba aby zamiłowanie do prawdy było większe niż na przykład antypatia, która może się zrodzić. Potrzeba zamiłowania do prawdy. Cała osoba zostaje zaangażowana, podczas gdy do stworzenia urządzenia elektrycznego nie potrzeba udziału wszystkich cech danej osoby. Z tego powodu wiara jest sposobem poznania angażującym w swoje działanie całokształt osoby. Dlatego też jest metodą najbardziej godną, najcenniejszą. Rzeczywiście, cała społeczność ludzka nie mogłaby zaistnieć, gdyby nie poprzez stosowanie tej metody. Nie mogłoby być rozwoju współistnienia jednostek w społeczeństwie, tak małej społeczności jak rodzina, ani społeczeństwa jako całości. O jaką metodę chodzi? Całe społeczeństwo ludzkie bazuje na metodzie wiary. Gdybyśmy my wszyscy nie ufali sobie nawzajem, co by się stało? Tam, gdzie brakuje tego naturalnego stanu rzeczy, tam chodzi się z nożami i pistoletami: nikt już nie może niczemu ufać. Tak więc społeczeństwo ludzkie, kultura (kultura to wyższy stopień poznania, ale rozwijasz poznanie tylko wtedy, gdy ufając odkryciu poprzednika, dodajesz twoje odkrycie, a twój następca, ufając temu, co ty mu dałeś, dodaje swoje odkrycie), społeczeństwo (istnienie w społeczeństwie), historia (ciąg dalszy społeczeństwa, społeczeństwo, które idzie naprzód), wszystkie one – społeczeństwo, historia, kultura – są oparte o tą metodę, o metodę wiary. Co jest dla was największą niespodzianką z ostatniego spotkania? Że usłyszeliście o wierze, która nie ma nic wspólnego z Bogiem, Matka Boską, świętymi, ale usłyszeliście o wierze, która jest jednym z aspektów rozumu, najważniejszym aspektem jego funkcjonowania. Dlaczego najważniejszym? Dlatego, że na nim opiera się społeczność, historia, kultura. A co jeszcze ważniejsze: dlatego, że taka metoda narzuca zaangażowanie całokształtu danej osoby. Wiarygodność świadka Wszystkie te rzeczy powinniście już znać – ale nie znacie – po przestudiowaniu Szkoły wspólnoty, która w pierwszej części mówi też o tym, kiedy można ufać drugiemu w sposób racjonalny. Ponieważ można też ufać w sposób nieracjonalny, jak się zwykle dzieje. Wielu jest zniechęconych i załamanych, bo dali się wodzić za nos, czyli oszukać z powodu ufności pokładanej w sposób niemądry w kimś, kto ma nad nimi władzę, w dziennikarzach, w telewizji. Kiedy można naprawdę ufać świadkowi? Jedyny prawdziwy problem do rozstrzygnięcia jest taki: kiedy można ufać świadkowi? Ponieważ jeśli wiara jest poznaniem przez świadka, to jeśli świadek cię oszukuje... W Szkole wspólnoty znajduje się pewne humorystyczne porównanie. Teresa, która jest osobą bardzo mądrą i rozsądną, idzie ulicą pochłonięta problemami w swoim domu i w relacjach ze znajomymi i nie uświadamia sobie, że podchodzi do niej człowiek w wielkim kapeluszu, który ma samo tylko rondo bez górnej części, i to rondo jest większe niż normalnie. Mężczyzna ten ma zarośniętą twarz, ale tylko z jednej strony, nosi wielki płaszcz pełen dziur i buty, z których wystają palce u stóp. Zbliżywszy się do niej, zatrzymuje ją i mówi: „Panienko!” „Co pan chce?” (myśli, że to biedak, który szuka... jej torebki), a on do niej: „Nic, nic. Słyszała pani co się stało?” „Nie, a co się stało?” „Zabili Clintona”. Ona, niezbyt interesująca się polityką, rozumie jednak, że trzeba być wstrząśniętą: „Tak mi przykro!”, mówi, bo myśli sobie, zresztą słusznie: jeśli takie rzeczy się dzieją, to znaczy, że społeczeństwo nie idzie w dobrym kierunku, a więc wszystko może się wydarzyć. I mówi mu: „Dziękuję panu bardzo za tą wiadomość”. Mówią sobie do widzenia i ona idzie dalej swoją drogą, myśląc: „Boże, zabili Clintona... Kto to mógł być? Z Haiti czy z Santo Domingo, z prawicy czy z lewicy? Co się teraz będzie działo? Ambasador Stanów Zjednoczonych we Włoszech, który jest postacią bardzo ważną dla włoskiej polityki, jest z partii tych, którzy go zabili, czy z przeciwnej? Czy ten, który go zabił, będzie się lubił z Kościołem i utrzymywał stosunki dyplomatyczne z Watykanem czy nie?” To wszystko pytania, które stawia sobie osoba inteligentna, taka jak ona. Ale myli się! Dlaczego? Bo uwierzyła temu podejrzanemu typowi, temu biedakowi, ewidentnemu szaleńcowi, którego pierwszy raz w życiu zobaczyła na ulicy i który powiedział jej coś bez ładu i składu. Jeśli ona wieczorem pójdzie kupić gazetę, to nie znajdzie w niej tej wiadomości. Znaczy to: można ufać nieracjonalnie lub racjonalnie, niesłusznie albo słusznie. Kiedy ma się rację ufając drugiej osobie? Kiedy ta osoba naprawdę wie co mówi i nie chce oszukać, a więc odwołując się do dwóch kategorii starych jak cała filozofia scholastyczna, ale zdroworozsądkowych: jeśli ja mam pewność, że ten człowiek wie co mówi i nie chce mnie oszukać. Gdybyście przeszli Szkołę wspólnoty, to pamiętalibyście o trzeciej przesłance do osiągnięcia takiej pewności. Przesłanka ta dotyczy moralności6. Otóż osoba moralna jest w stanie osiągnąć taką pewność, osoba niemoralna nigdy nie osiąga pewności, lub też osiąga pewność w sposób nieracjonalny, ufa komuś, komu nie powinna ufać. Z racjonalnego punktu widzenia jest jasne, że jeśli ktoś ma pewność, że dana osoba wie co mówi i nie chce go oszukać, to konsekwentnie powinien zaufać, bo jeśli nie ufa, to działa wbrew sobie. Działa wbrew poczynionemu osądowi, że ta osoba wie co mówi i nie chce oszukać. Zaufanie to problem koherencji, koherencji z czymś oczywistym dla rozumu. Do takiej oczywistości można dojść bezpośrednio lub przez świadka, od razu albo w następstwie przebywania z kimś. Na przykład: wsiadasz do pociągu – nigdy nie wiesz kogo w takim pociągu spotkasz – są jeszcze trzy osoby w przedziale, a ty siedzisz cicho, uważając na swój portfel. Potem zaczynacie rozmawiać i dochodzisz do wniosku, że to są dobrzy ludzie, prości. Ufasz im i mówisz: „wychodzę na chwilę” i zostawiasz twój bagaż z pieniędzmi w środku. I rzeczywiście, wracasz i znajdujesz go na swoim miejscu... Zwłaszcza, że po drodze nie było żadnej stacji! Nowy fakt w historii Powiedzieliśmy, że jedynym powodem, dla którego idzie się tą drogą, jest Chrystus. Żaden inny powód nie byłby wystarczający, biorąc pod uwagę co ta droga oznacza. Chrystus jest jedynym przedmiotem naszej wiary. Jak to się dzieje, że poznajemy Chrystusa w taki sposób, że chcemy na Nim oprzeć całe życie i Jemu je poświęcić? Także inni, którzy nie mają tego 6 Por. L. Giussani, Zmysł religijny, op. cit., str. powołania, powinni postawić sobie to pytanie, bo wcześniej czy później będą musieli się z nim zmierzyć. Chcąc nie chcąc wszyscy dojdą do tego pytania, będą musieli się do niego dojść. Jakie ma znaczenie, że wszystko ci się dobrze układa, a potem gubisz swoją duszę i przychodzisz do mnie z nieczystym sumieniem? Do czego doszedłeś? Straciłeś życie. Jak się poznaje Chrystusa? Niewątpliwie z metod rozumowych, które wymieniliśmy znajdzie tutaj zastosowanie metoda wiary. Chrystusa nie poznajemy bezpośrednio, ani przez doświadczenie, ani przez analizę swojego doświadczenia. a) Spotkanie. Przeczytajcie sobie raz jeszcze fragment, w którym pojawia się problem: kim jest ten człowiek? Mówi, że jest Mesjaszem – to prawda czy nie? Mówi, że jest Zbawicielem świata, wyzwolicielem człowieka i świata, mówi że jest Bogiem: prawda to czy nie? Przeczytajcie raz jeszcze pierwszy fragment, w którym został postawiony ten problem. Powinniście go już wcześniej przeanalizować wiele razy, a zwłaszcza kiedy czytaliście drugą część Szkoły wspólnoty7. Ale ponieważ Szkoła wspólnoty nie posłużyła wam do niczego, bo nie przestudiowaliście jej, nie zrozumieliście, nie zachowaliście, nie prosiliście Boga, żeby pomógł wam ją przeżyć, dlatego też Szkoła wspólnoty sprzed dwóch lat poszła na marne. Dzięki Bogu, mamy jeszcze tą okazję, żeby ją podjąć raz jeszcze. Jaki jest początek historii, pierwszy jej moment w sensie chronologicznym, zegarowym – nie było wówczas zegarków, ale gdyby były, to by go wyznaczyły – pierwsza w sensie chronologicznym chwila, w której ten problem został postawiony? To fragment, gdzie mówi się o dwojgu pierwszych ludzi, młodych ludzi, w których sercach pojawiło się to nowe odczucie: usłyszeli coś niesamowitego od kogoś, kto do nich przemawiał. A dokładniej usłyszeli coś, o czym już mówiliśmy. Nie było to im obce, bo wiązało się z historią ich ludu: cały ich lud oczekiwał na Mesjasza, cały ich lud oczekiwał na wyzwoliciela, który ten lud wybawi. Dlatego też słowa te nie były obce ich mentalności, ale fakt usłyszenia ich od kogoś, kto znajdował się tuż przed nimi, siedział przed nimi, kto zaprosił ich do swojego domu... Zaprosił ich, ponieważ zapytali go na ulicy: „Gdzie mieszkasz?” A zapytali, bo już wcześniej podążali za nim z ciekawością. Ponieważ wcześniej Jan Chrzciciel dojrzał odchodzącego człowieka, który nagle został oświecony Duchem Świętym i zaczął krzyczeć: „Oto Baranek Boży, który gładzi grzechy świata” – był prorokiem, więc miewał dziwne momenty. Wszyscy ludzie zebrani tam nawet tego nie zauważyli, bo byli przyzwyczajeni, że od czasu do czasu wyrywały mu się dziwne zwroty. Natomiast ci dwaj zobaczyli człowieka, na którego Jan 7 Por. L. Giussani, Chrześcijaństwo jako wyzwanie, Pallottinum, Poznań 2002, str. Chrzciciel wskazywał i oni tez się oddalili i podążyli na nim krok za krokiem. Byli prostymi ludźmi, najprostszymi z wszystkich zebranych. Przyszli tam po raz pierwszy i dlatego byli najuważniejsi. Byli uważni jak dzieci, które są pochłonięte jakąś historią i słuchają z otwartą buzią. Poszli za Nim i On poczuł, że za Nim idą, obrócił się i zapytał: „Czego szukacie?” „Nauczycielu, gdzie mieszkasz?” „Chodźcie, a zobaczycie”. I tak ci dwaj przez całe popołudnie słuchali Go, jak mówił. Chcieli, żeby mówił, choć nie rozumieli nic z Jego słów. Jednak sam sposób, w jaki to mówił, był tak przekonujący, było tak oczywiste, że ten człowiek mówił prawdę, że nie dało się wręcz zatrzymać tych słów. Odeszli i do pierwszej osoby, którą spotkali, powiedzieli: „Znaleźliśmy Mesjasza”. Powtórzyli jakieś Jego słowo, którego prawdziwego sensu nie rozumieli, ale w każdym razie, jako że doszło ono do uszu innych ludzi, powtórzyli Jego słowa. Zdarzenie, w którym po raz pierwszy został postawiony problem kim jest Jezus, jest pierwszym momentem, kiedy problem wiary pojawił się na świecie. Nie wiary jako zwykłej metody rozumowej, ale jako metody rozumowej zastosowanej w odniesieniu do czegoś pozarozumowego, czegoś co jest poza umysłem, niewyobrażalne, niepojęte. Wiara jako sposób rozumowy w odniesieniu do czegoś niepojętego, ponieważ wszystko, co mówił ten człowiek było niepojęte8. Drugi rozdział ewangelii według świętego Jana kończy się tak: „Objawił swoją chwałę i uwierzyli w Niego Jego uczniowie”. Chodzi o cud przemiany wody w wino. Ale jak to, nie uwierzyli już w poprzednim rozdziale? I rzeczywiście, to jest refren, który powraca w ewangelii. Kiedy jest cud, to po nim refren, który powtarza: „Uwierzyli w Niego Jego uczniowie”. Bardzo słusznie. To powtórzenie nie tylko nie jest zbyteczne, ale potwierdza prawdę tego, co się mówi, tego co mówi ewangelia. W tej grze chodzi o pogłębianie pewności w nas9. Chłopak poznaje dziewczynę i dowiaduje się, że oprócz tego że ładna, jest też i mądra, może jej ufać. Dlatego zaczyna się z nią spotykać, bo chce się z nią ożenić. Jednak dopiero wraz z miesiącami i latami, które mijają, to uczucie się pogłębia – bo nie jest zawsze takie samo i bez żadnych nowości. Aż wreszcie uczucie staje się tak jasne, że decyduje się z nią ożenić: „24 grudnia bierzemy ślub”. On jest przekonany od pierwszego momentu, ale nie jest tak, że od razu, w pierwszej chwili swojego przekonania mówi: „24 grudnia bierzemy ślub”. Przez bycie ze sobą to wrażenie się pogłębia. Jest pewny od początku, ale ta pewność staje się 8 9 J 1, 35 i nast. Por. L. Giussani, Chrześcijaństwo..., op. cit., str. coraz większa. I kiedy staje się naprawdę duża, to czyni ją fundamentem życia. Tak samo w przypadku ludzi z ewangelii. Jaka jest więc pierwsza właściwość tego faktu? Jaka jest pierwsza właściwość wiary w Chrystusa? Dla Andrzeja i Jana jaka była pierwsza właściwość wiary, jaką obdarzyli Jezusa? Włożyli w to całe swoje życie i my jesteśmy tu teraz dlatego, że oni włożyli w to całe życie. Jesteśmy tu dzięki nim, gdyby ich nie było, to my nie bylibyśmy tutaj. Jaka jest pierwsza właściwość? Pierwsza właściwość to fakt! Jaka jest pierwsza właściwość poznania? To zderzenie świadomości z rzeczywistością. Jeśli nie ma rzeczywistości, w takim razie to sen i nie ma też poznania. Czy mówię jasno? Nastąpił fakt, fakt w postaci spotkania. Spotkanie to rodzaj faktu. Jedzenie kaszy nie jest spotkaniem, ale to też fakt. To nie było jedzenie kaszy, ale spotkanie! Spotkanie jest faktem. Pierwszą właściwością wiary chrześcijańskiej jest ta, że wychodzi ona od faktu, faktu w postaci spotkania. b) Niezwykła Obecność. Jaka jest druga właściwość? Drugą właściwością jest niezwykłość faktu. Jan i Andrzej pozostali tam przez dwie godziny, patrząc i słuchając z otwartymi ustami jak mówił. Ażeby wiara dotarła do swego przedmiotu, trzeba, by ten przedmiot przedstawiał się w sposób niezwykły. Wiara wychodzi od faktu, który ostatecznie ma formę spotkania. Wiara wychodzi od spotkania, które jest faktem, które jest rzeczywistością. Rozum wychodzi zawsze od rzeczywistości. Drugą właściwością jest ta, że ten fakt nie jest zwyczajny, to nie jest zwyczajne spotkanie. To spotkanie spotkań. Nosi więc znamiona niezwykłości i dlatego bierze się je pod uwagę. Wsiadasz do tramwaju i jest w nim zwykły tramwajarz. Przechodzisz do samego przodu, bo lubisz jeździć z przodu tramwaju. Stoisz tam i patrzysz, jak tramwajarz porusza dźwignią, dryń dryń dryń. Nie idziesz potem do domu i nie mówisz swojej żonie: „Wiesz, miałem spotkanie!” „Jakie spotkanie?” „Z tramwajarzem”. Inaczej jest, jeśli stoję koło tramwajarza i on nagle zatrzymuje tramwaj, bo ktoś przebiegł przed nim, otwiera okienko i krzyczy: „Ty durniu!” Tamten biegnie za tramwajem i wsiada na kolejnym przystanku Otwiera drzwi i przechodzi do przodu, do mnie i do tramwajarza i pyta go: ”Przepraszam, czemu powiedział pan do mnie „durniu”? Jakim cudem może pan wiedzieć, że jestem durniem?” Tramwajarz odpowiada: „Przepraszam pana, ale byłem tak przestraszony tym, że pan przebiegł tak nagle, że użyłem inwektywy. Ale pan tez powinien bardziej uważać”. „Nie, nie, ma pan rację. Właśnie że jestem durniem! Widzi pan, ożeniłem się. Potem pojechałem do Anglii, do Londynu i pracowałem tam dwa lata. Kiedy wróciłem, moja żona miała dziecko z kimś innym. Co by pan zrobił na moim miejscu?” Tramwajarz nie wie co powiedzieć. „No nic, zatrzymałem je. Biedne dziecko, to nie była jego wina, więc je zatrzymałem. Tyle że urósł i trzeba go było posłać do przedszkola... Moja żona wymyśliła: „Poślijmy go do sióstr, to będziemy spokojniejsi o niego”. Co by pan zrobił? Ja powiedziałem jej: „Dobrze, poślemy go do sióstr”. A po przedszkolu była szkoła podstawowa i moja żona powiedziała mi: „Zostawmy go u sióstr...” A mnie to kosztuje, kosztuje mnie to fortunę, wie pan ile kosztują szkoły prywatne... Ale zostawiłem go u sióstr. Po szkole podstawowej gimnazjum też u sióstr... Co zrobić, jestem zbyt dobry i zostawiłem go jeszcze u sióstr, płacąc i płacąc potworne pieniądze! To moja żona na to nie zasłużyła, a nie on. Skończył gimnazjum, moja żona przekonuje: „Niech pójdzie do liceum”. I co by pan zrobił? Ja pozwoliłem mu iść do liceum... i to do szkoły prywatnej. Ech! Ale zeszłego tygodnia miałem już dość! Moja żona powiedziała do mnie: „Posłuchaj, skończył liceum z wyróżnieniem. Poślijmy go na uniwersytet”. „Nie, nie, nie!”, wybuchnąłem. „To już naprawdę za wiele!” Bo taki mały bękart może co najwyżej zostać tramwajarzem!!!” Ja i jeszcze kilka innych osób, które słuchają, wszyscy w śmiech... Potem, kiedy pójdę do domu, to powiem mojej żonie: „Wiesz, miałem dziś fajne spotkanie!” Słusznie, prawda? Jest czymś dość niezwykłym natknąć się na taka scenę. Druga właściwość aktu wiary: fakt, od którego się wychodzi, spotkanie, ma w sobie coś niezwykłego. Ale uważajcie: kiedy daną rzecz można nazwać niezwykłą? Czujemy, że coś jest wyjątkowe, kiedy odpowiada najgłębszym potrzebom, dla których żyjemy i poruszamy się. Nie wiem czy jest w tym więcej dramatyzmu czy komizmu. Natura, taka jaką ją Bóg stworzył, potrafi być naprawdę komiczna, moi drodzy. Istnieją głębokie potrzeby, które dają cel życiu, rozumowaniu i poruszaniu się. Kiedy jakaś rzecz odpowiada kryteriom, dla których się żyje i według których osądza się wszystko, kiedy odpowiada najgłębszym pragnieniom serca, kiedy odpowiada temu, co Szkoła wspólnoty nazywa „doświadczeniem podstawowym” 10, kiedy odpowiada najgłębszym potrzebom serca, czyli tym, według których żyje się i ocenia się wszystko, kiedy odpowiada najbardziej naturalnym i dojrzałym potrzebom serca, kiedy realizuje to, co jest oczekiwaniem życia, wówczas ta rzecz jest niezwykła. Spotkanie, aby być wyjątkowym, musi odpowiadać temu, czego oczekujesz. To, czego oczekujesz, powinno być naturalne. Tymczasem jest tak mało prawdopodobnym, że wydarzy się to, czego oczekujesz, że kiedy się wydarza, to jest czymś niezwykłym. Rozumiecie mnie czy nie? 10 10 Por. L. Giussani, Zmysł religijny, op. cit., str. Znaleźć niezwykłego człowieka oznacza znaleźć człowieka, który odpowiada temu, czego pragniesz, odpowiada potrzebom sprawiedliwości, prawdy, szczęścia, miłości... Wszystko to powinno być naturalne, ale nigdy się nie zdarza. Jest niemożliwe, niewyobrażalne. Żeby zaistniała odpowiedź na nasze serce, na cel dla którego żyjemy i według którego osądzamy wszystko, odpowiedź na kryterium które obraliśmy, żeby tą odpowiedzią był drugi człowiek, to spotkanie z nim musi być niezwykłe. Zrozumcie, że w tym wypadku „niezwykłe” jest równoznaczne z „boskim”. Boskim, bo odpowiedzią na nasze serce jest Bóg. Coś naprawdę niezwykłego jest czymś boskim: ma w sobie coś boskiego. I rzeczywiście, jeśli potem nie prowadzi naprawdę do Boga, to marnieje. Zatem drugą właściwością wiary chrześcijańskiej, wiary w Jezusa, jest niezwykłość spotkania, od którego się ona zaczyna. Spotkanie to odpowiada kryteriom, według których żyjemy i oceniamy wszystko, odpowiada temu w sposób niepojęty, niespotykany. To spotkanie, jakie nigdy wcześniej ci się nie przytrafiło, wydawało się niemożliwe. Zauważcie, ze podstawową rzeczą jest to, jak przeczytacie pierwszy rozdział ewangelii świętego Jana. Dla Andrzeja i Jana, którzy stali i przypatrywali się, jak ten człowiek mówił, było to coś niepojętego, niewyobrażalnego. A później potwierdzali to też inni ludzie: „Nigdy jeszcze nikt nie przemawiał tak, jak ten człowiek przemawia”, „Ten prawdziwie jest prorokiem”. Ja jedynie zaznaczyłem, że niezwykły to synonim słowa boski. Coś boskiego oznacza coś niewyobrażalnego, niespotykanego. c) Zdumienie. Trzecia właściwość. Fakt, od którego zaczyna się wiara w Chrystusa, spotkanie, od którego zaczyna się wiara Jana i Andrzeja – dając im niesamowite wrażenie, przeczucie czegoś ponadludzkiego, niewyobrażalnego – wzbudziło w nich wielkie zdumienie. Trzecia właściwość: zdumienie. Ale zdumienie jest zawsze pytaniem, choćby i ukrytym. Zdumienie kryje w sobie głębokie pytanie, dotykające najcieńszych włókien naszego istnienia. Rzeczywiście, kiedy dwa lub trzy miesiące później znów zobaczyli tego człowieka... Jan i Andrzej po tym dniu widywali Go od czasu do czasu. Poszli do Kafarnaum na targ i widzieli mnóstwo ludzi słuchających Jezusa. W południe On wycofał się do pewnego domu, gdzie zaoferowano Mu coś do picia. Jednak ludzie stali stłoczeni w drzwiach i On nie był w stanie się od nich oddzielić. Wyglądał na kogoś, komu żal jest rozstać się z nimi. Byli przed nim również faryzeusze, władze synagogi, którzy chcieli Go przyłapać na gorącym uczynku. Już po jednym czy dwóch miesiącach byli zaalarmowani, bo ludzie za bardzo się Nim interesowali. Kiedy tak stał tam i mówił, wtedy właśnie przybyli tam dwaj mężczyźni z noszami, na których leżał sparaliżowany od dwudziestu lat nieszczęśnik, całkiem bezwładny, i zaczęli wołać, prosząc tłum, żeby ich przepuścił (jak karetka na sygnale, kiedy ulice są pełne), a ludzie się nie ruszali. Wobec tego poszli za chatę, która, jak wiele z tamtejszych domów, miała dach ze słomy i błota. Zdzierając słomę odsłonili kawałek dachu i spuścili Mu go na dół. Jezus się obrócił... To ten sam człowiek, który wcześniej zrobił na nich takie wrażenie, że wrócili do domu mówiąc: „Spotkaliśmy Mesjasza” i wówczas najstarszy z grupy ich znajomych rybaków, Natanael, wyraził wątpliwość. Wtedy inny spośród nich, Filip, powiedział mu: „Chodź i zobacz! Chodź i zobacz!” On poszedł Go zobaczyć, a kiedy się zbliżał, ów Jezus z Nazaretu powiedział o nim: „Patrz, to prawdziwy Izraelita, w którym nie ma podstępu”. Wówczas Natanael czyni gest, jakby chciał się wycofać, broni się („Ten człowiek chce mnie oszukać! Nigdy Go nie poznałem, jak to możliwe, że mnie chwali?”). „Widziałem cię, zanim cię zawołał Filip, gdy byłeś pod drzewem figowym”. „Rabbi, Ty jesteś Synem Bożym!” I święty Jan nie mówi nawet, co dokładnie się tam wydarzyło. Czy to było oczywiste, coś o czym wszyscy wiedzieli, czy modlitwa, dobry gest. Faktem jest, że ten człowiek poczuł się zauważony, kiedy jeszcze on sam nie zauważył Go w oddali. „Rabbi, Ty jesteś Synem Bożym!”... Dobrze, więc ten człowiek, Jezus, znajduje się nagle obok paralityka, którego spuszczono przez dach. Odwraca się i mówi mu spektakularne słowa, które łączą w sobie lekarstwo na słabość fizyczną spowodowaną przez długą chorobę z lekarstwem na słabość moralną – choroba zawsze prowadzi do słabości również w sensie moralnym, jak powie o tym później O naśladowaniu Chrystusa, „Mało jest takich, którzy stają się lepsi dzięki chorobie”, pauci ex infirmitate emendantur11, to fakt psychologiczny – i Chrystus w swojej bystrości, gdy tyko go zobaczył, powiedział mu: „Ufaj synu! Odpuszczają ci się twoje grzechy”. „Co takiego? – myślą faryzeusze stojący z przodu, patrzą na siebie nic nie mówiąc – kto odpuszcza grzechy jeśli nie Bóg? On bluźni”. A Jezus zaraz po wypowiedzeniu tych słów odwraca głowę od tego człowieka i spogląda na nich, mówiąc: ”Cóż jest łatwiej powiedzieć: «Odpuszczają ci się twoje grzechy», czy też powiedzieć: «Wstań i chodź!» Otóż żebyście wiedzieli, iż Syn Człowieczy ma na ziemi władzę odpuszczania grzechów – rzekł do paralityka: «Wstań, weź swoje łoże i idź»”. I ten wstał i poszedł. Po raz pierwszy od dwudziestu lat. Wyobraźcie sobie ludzi, którzy byli świadkami tego wydarzenia, którzy byli widzami tych rzeczy przez miesiąc, dwa – codziennie; przez rok, dwa lata – codziennie. 11 O naśladowaniu Chrystusa, PAX, Warszawa 1999, cz. I, rozdz. XXIII. W pewnym momencie, na przykład po 6 czy 7 miesiącach, albo po pół roku, są z Nim nocą w łodzi – przeczytajcie ten fragment w ewangelii świętego Mateusza 8, 23-27 – są z Nim w łodzi, ponieważ co jakiś czas wybierali się razem na połów. Nadchodzi straszna burza, On był tak zmęczony, że nawet się nie obudził. Był na pokładzie i spał. Łódź była już pełna wody, fale zalewały ją z każdej strony, prawie się topili. Wówczas jeden z nich podszedł do Jezusa i powiedział: „Panie, ratuj, giniemy!” A On na to: „Czemu bojaźliwi jesteście, małej wiary? Po tym wszystkim co zrobiłem, jeśli jesteście ze mną, to dlaczego jeszcze się boicie?” I rozkazał wichrom i jezioru, i nastała głęboka cisza. Ci ludzie – przerażeni, jak mówi ewangelia, zalęknieni – ci ludzie rozmawiają między sobą (wyobraźcie sobie jak cicho to mówią, z dala od Niego): „Kim jest ten człowiek?”. Oni, którzy wiedzieli skąd pochodził, znali matkę, byli z Nim nawet na weselu... Wiedzieli wszystko, dobrze wiedzieli kim był, ale jego sposób bycia, zachowania się, był tak wyjątkowy, że oni, którzy byli jego przyjaciółmi, nie mogli nie zapytać: „Kimże On jest, że nawet wichry i jezioro są Mu posłuszne?” Coś nadzwyczajnego... Rzeczy nadzwyczajne mogą być wytłumaczalne w pewnych granicach, zdarzają się przypadki i łuty szczęścia, ale jest pewien poziom, na którym nadzwyczajność jest tak wielka jak ta, która podyktowała im to pytanie. Im, którzy Go znali, którzy potrafiliby powiedzieć o Nim wszystko, ponieważ byli przy Nim od wielu miesięcy. A jednak zadają to dziwne pytanie: „Kimże On jest?” Niesamowitym było, że ktoś zrobił coś takiego. Nie dało się tego pojąć. To samo pytanie dwa lata później zadali Mu Jego przeciwnicy, faryzeusze: „Dokąd będziesz nas trzymał w niepewności? Jeśli Ty jesteś Mesjaszem, powiedz nam otwarcie”. Jak to? Macie Go wpisanego w urzędzie stanu cywilnego w Betlejem! Jednak dzieją się rzeczy tak niesłychane, że zapytują Go „Dokąd będziesz nas trzymał w niepewności?” Nie mogli już dłużej tego znieść. Jego Obecność była dla nich nieznośna, nie mogli już znieść tej niezwykłości, która przebrała miarę, Oznacza to, że niezwykłość odpowiada temu, czego pragnie serce i kryteriom, według których serce osądza życie i wszystko inne. Niezwykłość wreszcie jest synonimem czegoś boskiego. To właśnie zrobiło wrażenie na jego przyjaciołach w łodzi i przeraziło jego wrogów, faryzeuszy. Niezwykłość będąca czymś boskim i niechybnie budząca zdumienie. d) Kimże On jest? Czwarta właściwość. Wiara zaczyna się dokładnie od tego pytania: „Kimże On jest?” W tym momencie zostaje postawiony problem wiary. Odpowiedź na to pytanie jest odpowiedzią wiary: jeden mówi tak, a drugi nie. Kiedy przeciwni Mu faryzeusze powiedzieli: „Dokąd będziesz nas trzymał w niepewności? Jeśli Ty jesteś Mesjaszem, powiedz nam otwarcie”. Kiedy zadali to pytanie, postawili też problem wiary w tego człowieka. Szkoda, że zrobiło się tak późno, bo mogę już tylko odnieść się krótko do fragmentu, – opowiemy o tym kolejnego dnia naszych rekolekcji – gdzie ewangelia mówi o tym w sposób bardzo syntetyczny: kiedy Jezus karmi pięć tysięcy ludzi... I wówczas wszystkim nagle otwierają się oczy – jako że poszło o cudowne rozwiązanie kwestii ekonomicznej! – i chcą z niego zrobić króla: „On jest tym, który ma nadejść, On jest tym, który uczyni ten kraj mlekiem i miodem płynącym i który da nam władzę nad światem”. Wtedy On ucieka, odchodzi... A oni – dzień później był szabat – wyobrażają sobie, że będzie w synagodze w Kafarnaum i rzeczywiście tam był. Przeprawiają się przez całe jezioro, żeby Go stamtąd zabrać. On jest w synagodze i mówi: „Ojcowie wasi jedli mannę na pustyni i pomarli. Moje słowo jest jak manna, ale kto je spożywa, ten już więcej nie umiera”. A cały lud jest nieco zmieszany tą mową, ale jest też już do niej trochę przyzwyczajony. Kiedy tak mówi, otwiera się brama w głębi i wchodzą do środka ci wszyscy, którzy przebyli jezioro, żeby Go zabrać, którzy Go szukali. Szukali Go z niewłaściwego powodu – dlatego że wcześniej jedli do syta – ale jednak Go szukali. Wówczas budzą się w Nim emocje na widok ludzi, którzy Go szukali, ponieważ On, Jezus, był człowiekiem. Myśli przychodziły Mu do głowy tak jak i nam: za sprawą okoliczności czy doświadczeń. Wzruszył się i nagle przychodzi Mu do głowy największa rzecz w życiu, zmienia sens słów, których używa: „Szukacie Mnie dlatego, żeście jedli chleb do sytości. Ja dam wam spożywać Moje Ciało (już nie Moje słowo, jak mówił im do tej pory), dam wam pić Moją Krew”. Nareszcie faryzeusze znaleźli coś, do czego mogli się przyczepić, tak samo jak i intelektualiści oraz dziennikarze: „To szaleniec. To szaleniec. To szaleniec”. Puszczają plotkę, że jest szalony: jak ktoś może dać swoje ciało do spożycia? Kiedy On mówił coś, co oburzało ludzi, no ludzie tego nie rozumieli, zazwyczaj nie wyjaśniał, ale powtarzał: „Zaprawdę, zaprawdę powiadam wam: kto nie spożywa Mojego Ciała i nie pije Mojej Krwi, nie będzie miał życia w sobie”. Wtedy szmery zamieniają się w podniesione, grzmiące głosy. Podburzeni przez faryzeuszy ludzie mówią: „To wariat. To wariat”. Wszyscy wychodzą, tak że synagoga – która była wielka prawie tak jak ten salon, jeśli ktoś ją widział – pustoszeje i pozostają w niej tylko Jego aficionados, ci co zwykle, w milczeniu. W wieczornym półmroku to Jezus przełamuje ciszę i mówi: „Czy i wy chcecie odejść?” Nie odwołuje tego, co powiedział. „Czy i wy chcecie odejść?” Wtedy Piotr – ten punkt jest tym punktem, który syntetyzuje, jak już wcześniej mówiłem, całe dramatyczne pojawienie się Chrystusa i narodziny wiary na świecie, to jest moment, w którym rodzi się wiara w Chrystusa na ziemi i będzie trwała aż do końca świata – Piotr, Szymon Piotr ze swoją porywczością, mówi: „Mistrzu, my też nie rozumiemy tego co mówisz, ale jeśli odejdziemy od Ciebie, do kogóż pójdziemy? Ty masz słowa, które objaśniają życie. To niemożliwe znaleźć kogoś takiego, jak Ty. Jeśli nie powinienem wierzyć w Ciebie, to nie mogę już wierzyć moim oczom, nie mogę już wierzyć w nic”. To jest wielka, realna alternatywa: albo nic, w którym wszystko się kończy – nic z tego, co kochasz, nic z tego co szanujesz, nic z ciebie i z twoich przyjaciół, nic z nieba i z ziemi, nic, wszystko jest niczym, bo wszystko zamienia się w proch – albo ten człowiek ma racje, jest Tym, kim mówi. Tak powiedział Mu Piotr: „Ty jeden, Ty jeden wyjaśniasz wszystko”. To znaczy: stawiasz na nogi wszystko, pozwalasz widzieć zależności między wszystkim, i czynisz życie wielkim, intensywnym, potrzebnym i ukazujesz jego wieczność. Ewangelia świętego Jana w rozdziale 6, w wersetach 66-68, przedstawia naprawdę kulminację całej dialektyki, którą wcześniej opisaliśmy. d) Odpowiedzialność przed faktem. Ostatni punkt: odpowiedź. Moi drodzy, jaka jest najważniejsza właściwość rzeczywiście człowieczego czynu, zwłaszcza gdy człowiek stoi w obliczu swojego przeznaczenia? Przypomnijcie sobie Péguy`ego: Bóg nigdy nikogo nie obliguje. Wolność! Wobec czegoś, co jest tak jasnym – „Jeśli nie wierzę Tobie, nie wierzę moim oczom”, taka jest istota postawy świętego Piotra – wobec pytania „Kimże On jest?” i wobec odpowiedzi jaką daje Piotr, każdy może powiedzieć „tak” lub „nie”: zgodzić się na to, co mówi Piotr albo odejść tak, jak odeszli wszyscy inni. Jedyną racjonalną reakcją jest „tak”. Dlaczego? Ponieważ proponowana rzeczywistość odpowiada naturze naszego serca bardziej niż jakiekolwiek nasze wyobrażenie, odpowiada pragnieniu szczęścia, które mamy i które tworzy sens życia. Odpowiada naturze naszego ja i kryteriom prawdy i szczęścia. Rzeczywiście, Chrystus odpowiada temu bardziej niż jakiekolwiek wyobrażenie, które możemy zbudować. Myśl, co chcesz: powiedz kto bardziej niż ten człowiek opisany w Nowym Testamencie! Powiedz, jeśli potrafisz go sobie wyobrazić! Nie da rady, odpowiada sercu bardziej niż jakakolwiek możliwość, którą tworzy wyobraźnia. „Nie” nigdy nie rodzi się z rozumowania. Rodzi się ze skandalu. Skandal to greckie słowo, które oznacza kamień na drodze, przeszkodę. Ta przeszkoda na drodze do prawdy jest pewną formą kłamstwa. Nazywa się ono uprzedzeniem: ktoś już sobie sfabrykował i wyrobił zdanie o Nim. Chrystus jest przeciwny temu, co ja bym chciał: ja polityk, ja zakochany, ja który pragnę pieniędzy, ja który chcę robić karierę, ja który chcę żyć zdrowo. Jest przeciwny temu, w czym ktoś złożył swoją nadzieję: daremnie, bo za tym nie idzie żadna nadzieja. „Nie” rodzi się wyłącznie z uprzedzenia. Bardzo lubię czytać ten fragment. Przeczytamy na zakończenie urywek z ewangelii świętego Jana 11, 38-48: „A Jezus ponownie, okazując głębokie wzruszenie, przyszedł do grobu. Była to pieczara, a na niej spoczywał kamień. Jezus rzekł: «Usuńcie kamień!» Siostra zmarłego, Marta, rzekła do Niego: «Panie, już cuchnie. Leży bowiem od czterech dni w grobie». Jezus rzekł do niej: «Czyż nie powiedziałem ci, że jeśli uwierzysz, ujrzysz chwałę Bożą?» Usunięto więc kamień. Jezus wzniósł oczy do góry i rzekł: «Ojcze, dziękuję Ci, żeś mnie wysłuchał. Ja wiedziałem, że mnie zawsze wysłuchujesz. Ale ze względu na otaczający Mnie lud to powiedziałem, aby uwierzyli, żeś Ty Mnie posłał». To powiedziawszy zawołał donośnym głosem: «Łazarzu, wyjdź na zewnątrz!» I wyszedł zmarły, mając nogi i ręce powiązane opaskami, a twarz jego była zawinięta chustą. Rzekł do nich Jezus: «Rozwiążcie go i pozwólcie mu chodzić!». Wielu więc spośród Żydów przybyłych do Marii ujrzawszy to, czego Jezus dokonał, uwierzyło w Niego. Niektórzy z nich udali się do faryzeuszów i donieśli im, co Jezus uczynił. Wobec tego arcykapłani i faryzeusze zwołali Wysoką Radę i rzekli: «Cóż my robimy wobec tego, że ten człowiek czyni wiele znaków? Jeżeli Go tak pozostawimy, to stracimy naszą władzę»”. Wielu Żydów uwierzyło w Niego, a niektórzy pobiegli go oskarżyć: ten sam niezwykły fakt, to samo niezwykłe spotkanie w wielu zamienia się w „tak”, a w niektórych zamienia się w „nie”. Nie ma do tego powodów: nie mówią „to iluzja”... Nie, nie, nie. Pobiegli Go oskarżyć. „Nie” rodzi się z uprzedzenia, z faktu, że Jezus staje się skandalem, przeszkodą dla tego, czego bym chciał. Jako owoc tej medytacji weźcie do rąk drugi tom Szkoły wspólnoty, Chrześcijaństwo jako wyzwanie, i przeczytajcie historię o królu Portugalii: jest to symbol gry o wiarę w duszy ludzkiej12. Poznanie przez wiarę jest rzeczywiście dowodem powagi i godności człowieka. Powodem powiedzenia „nie” wierze jest tylko i wyłącznie przeszkoda w zrobieniu czegoś, co by się chciało, a co nie pokrywa się z wrodzonymi, głębokimi pragnieniami serca, z podstawowym jego doświadczeniem. 12 L. Giussani, Chrześcijaństwo..., op.cit., str. WIARA DYSKUSJA Co robi się na spotkaniach, na których nie ma konferencji? Dyskutuje. Dobrze, dyskutuje się. Ale co się robi, żeby była dyskusja? Zadaje pytania. Jakie pytania, o pogodę? Nie. Pytania o to, co zostało powiedziane. Żeby zapytać o to, co zostało powiedziane, nie wystarczy zadać suche pytanie, którego się nie wcześniej nie przeżyło, a tym bardziej pytanie niepoważne. Jak pewien mój kolega, Jego Ekscelencja Manfredini, przyszły arcybiskup Bolonii, który żeby przedłużyć lekcje w seminarium, zawsze podnosił rękę. Zamiast podręcznika miał przy sobie inna książkę i często podnosił rękę, kiedy ją przeglądał. Nauczyciel pytał: „Co chcesz?”, a on nawet się nie spostrzegał! (Dlatego też bardzo chcieliśmy chodzić do szkoły, bo mówiliśmy między sobą: „Zobaczymy co też Manfredini dziś skombinuje!”). A jednak to właśnie on któregoś wieczoru, kiedy biegliśmy do kościoła, bo było już późno, mijał mnie tuż obok, – schody były dość wąskie – chwycił mnie mocno za ramię i powiedział: „Posłuchaj, ale że Bóg stał się człowiekiem, to jest naprawdę coś niewiarygodnego!”. No właśnie, był kimś, kto w szkole robił sobie żarty, ale tak mówił. Nie powiedział mi tego dlatego, że przeczytał słowo: „Wcielony”, ale ponieważ coś poczuł. Czytając, rozumiał, albo czuł, albo mówił: „Jak to możliwe zrozumieć coś takiego?” Dlatego nie powinno się nigdy zadawać pytań, jeśli nie w odniesieniu do rzeczy, które się usłyszało, jeśli nie wyrażając uczucia, których się doznało. To pozwala uniknąć dwóch rzeczy: po pierwsze czytania w przekonaniu, że się rozumie, podczas gdy w rzeczywistości nie rozumie się (większość ludzi uważa, że wie, czym jest chrześcijaństwo, podczas gdy tego nie wie; uważa że zna chrześcijańskie słowa, a nie zna ich); po drugie pozwala uniknąć sztuczek abstrakcji, abstrakcyjnego języka, który jest prawie równoznaczny z pleceniem trzy po trzy. Dlatego też nie istnieje ani jedno słowo, które sobie mówimy, a które nie miałoby odniesienia do tego, czym żyjemy, do życia, które nie zwracałoby się do serca, będącego właściwym ośrodkiem rozumu. Nie istnieje właśnie dlatego, że każdego z tych słów nauczyliśmy się lub usłyszeliśmy od Chrystusa – wprost lub za pośrednictwem Kościoła. Umysł znajduje się w sercu, w przeciwnym razie jest latawcem, jak latawiec z wiersza Pascolego, który odlatuje – ale wy nie czytaliście Latawca13 Pascolego, a więc nie będę się upierał przy tym porównaniu. Dziś w szkole nie każe się już uczyć niczego na pamięć, to charakterystyczne dla takiej władzy, która chce, żebyście uczyli się na pamięć tego, co mówi ona. Jeśli natomiast nauczycie się na pamięć ustępu z Leopardiego, to władza będzie wam mogła powiedzieć, co tylko zechce, ale ten ustęp z Leopardiego nie da wam wytchnienia i nie pozwoli wam zostać niewolnikami tego, co mówią w telewizji. Uczenie się na pamięć oznacza utożsamianie się, uczynienie częścią siebie, częścią własnej krwi wielkiego dorobku ludzkości, wyrażonego z nieznanym nam pięknem. Oznacza uczestniczenie w tym pięknie. Mówiłeś o niezwykłości spotkania. Jak nie pomylić niezwykłości ze wzruszeniem? W spotkaniu niezwykłość jest doświadczeniem harmonii tego, co spotykasz – słów, które słyszysz, postawy, którą widzisz – z pragnieniami twojego serca. Ta harmonia z sercem jest niespotykana w porównaniu ze zwyczajnymi relacjami. Ale im bardziej jest niezwykła, tym bardziej jest też nie do pomyślenia i pozostawia cię pełnym zdumienia. To zdumienie prawdą, veritatis splendor, splendor prawdy, który wprawia nas w zdumienie. Tak więc czym jest wyjątkowość? Spotkaniem z czymś, co tak współgra z twoim sercem, że każe ci mówić: „To niemożliwe, stało się coś niemożliwego”. Z każdym z rodzących się w was pytań możecie zwrócić się do pierwszej strony ewangelii świętego Jana, wyobrażając sobie Jana i Andrzeja z Jezusem, który mówi, a oni patrzą na Niego. „To niemożliwe, że jest taki człowiek”. Nie mówili tego, ale tak czuli. Kiedy szli do domu powiedzieli do siebie: „Ależ to niemożliwe znaleźć takiego człowieka!” Wcześniej tego nie powiedzieli, bo cali byli pogrążeni w słuchaniu Jego słów. Czym jest emocja? Emocja to reakcja psychologiczna na coś, co spotykasz. Emocją było na przykład dziwne uczucie lekkiej paniki, którą odczuli Jan i Andrzej. Nie miało ono właściwości charakterystycznych dla niezwykłości. Doświadczenie niezwykłości ma w sobie coś, czego nie ma w emocji: osąd rozumu, uznanie przez rozum. W emocji nie ma jeszcze osądu, rozpoznania rozumowego. Emocja to coś, co cię nachodzi, czego doświadczasz. Niezwykłość to coś, czego doświadczasz i co osądzasz, co myślisz. To myśl, a dokładniej osąd. 13 Pascoli Czym jest osąd? To konfrontacja zachodząca między kryteriami naszego serca a rzeczywistością, z którą się spotykasz. Kryteria serca są jak stałe zasady, zasady które każą ci oceniać to, co spotykasz. Mówisz: to jest piękne, prawdziwe. Czujesz, że to jest piękne i prawdziwe, ale jeszcze tego nie oceniasz, to jak dreszcz, wzruszenie, które przychodzi do ciebie. Czujesz coś i chce ci się płakać: to jest emocja. Natomiast wyjątkowość jest osądem, mówisz: „Nie może być nic większego od tego, nigdy czegoś takiego nie spotkałem”. Czy to nie jest jasne? Ja nie zrozumiałam jeszcze dobrze słowa „zgodność” rozumianego jako osąd: zwłaszcza gdy chodzi o relacje te kryteria nie są takie jasne. Kryteria są bardzo jasne, nie jest jasnym jak je stosujesz, nie jest jasnym jak ich używać. Czego musisz użyć w celu dokonania osądu? Potrzeb, które masz w sobie. Jeśli użyjesz czegoś innego, to alienujesz się. Jeśli użyjesz innych kryteriów, będą one kryteriami otaczającej cię kultury i dlatego będziesz wyalienowana, będziesz w niewoli cudzych kryteriów. Kryteria są zawsze jasne i mieszczą się w tobie. Nazywają się sercem, pragnieniem szczęścia, prawdy, dobra. Czegokolwiek byś nie czuła wobec osób, które spotykasz, będziesz miała zawsze w sobie te potrzeby i to ty musisz się do nich stosować. Czy to spotkanie odpowiada moim potrzebom szczęścia, prawdy, piękna i dobra? Być może aby odpowiedzieć, trzeba przejść pewną drogę. Możesz od razu powiedzieć „tak” z impetu: wówczas emocja może stać się sądem. Wszyscy ludzie dziś tak postępują: emocja jest dla nich jednoznaczna z sądem (coś mi się podoba albo nie). I to jest koniec człowieka, to przewaga i zwycięstwo zwierzęcia nad człowiekiem. Ponieważ emocja jest reakcją psychiczną, która musi zostać oceniona. „Jaka piękna sałata!”, mówisz, podczas gdy to trująca roślina, która wydaje się być sałatą. I rzeczywiście jest przy niej karteczka z napisem „Roślina trująca”. Jeśli się nie rozglądasz, nie jesteś uważny... Uważasz wtedy, gdy już wiesz, że coś jest niebezpieczne. Jeśli tego nie wiesz, to nie uważasz. Jezus przyszedł właśnie po to, żeby nam powiedzieć: „Uważajcie, miejcie się na baczności!” W każdym razie osąd jest zastosowaniem kryteriów, które masz w sercu, do przedmiotu, który budzi w tobie uczucie. Być może to uczucie jest intensywne i miłe. Na przykład zakochujesz się w chłopcu: zakochanie jest uczuciem, którego doznajesz. Czy dlatego, że go doznajesz, jest ono dobre? Doznajesz go i co robisz? Uczucie, które żywisz do tego chłopca jest zgodne z przeznaczeniem, które dał mi Bóg, czy nie? A co za tym idzie czy jest zgodne z drogą mojego szczęścia? Ponieważ droga szczęścia to przeznaczenie, do którego Bóg cię wezwał, to powołanie, do którego Bóg cię wezwał, to zadanie, które Bóg ci powierzył. Pewnego razu odprawiałem mszę o godzinie 11.00 w mediolańskim kościele. Po zakończeniu mszy udaję się do zakrystii – była to malutka zakrystia, ponieważ kościół został zniszczony przez bombardowanie - i wchodzi do środka kobieta, blada, z małą dziewczynką na rękach . Mówi do mnie: „Proszę księdza – nigdy wcześniej jej nie widziałem – mój mąż odszedł z domu dziś rano”. Ja bez namysłu zatrzymuję się i pytam: „Co takiego? A dlaczego odszedł?”. „Odszedł, bo zakochał się w sekretarce”. „Ale pokłóciliście się?”. „Nie, nie, wręcz przeciwnie, jak odchodził to płakał, mówiąc: «Tak mnie boli, że muszę ci zadawać takie cierpienie, tak mi przykro, ale muszę to zrobić, jestem zakochany!». I brał dziewczynkę, całował ją – zobaczcie do czego dochodzi! – rozdarty, ponieważ musiał zostawić dziewczynkę, ale musiał to zrobić, bo był zakochany”. To symbol uczucia, które zostało podniesione do rangi osądu. Czy mówię jasno? Uczucia, które urosło do kryterium czynu, bez osądu. Co to znaczy osąd? Ty jesteś zakochany, zakochałeś się w sekretarce, jak może się to przytrafić wielu. Jak, szczególnie w dzisiejszych czasach, przytrafia się wszystkim. Czy to jest zgodne z planem, który Bóg przygotował dla twojego życia, a zatem z twoim szczęściem, czy nie? Popatrzmy: jesteś zakochany, masz nawet córeczkę, a więc jeśli porzucisz żonę i twoją córkę, to sprzeniewierzysz się zadaniu, które Bóg ci dał, czyli nie jesteś już na drodze twojego szczęścia. I mimo że wydaje ci się szczęściem ucieczka z sekretarką, mimo że wydaje ci się to większym szczęściem niż tamto, jest dokładnie przeciwnie, robisz coś szalonego. Zacytowany przypadek jest skrajny, ale wskazuje na pewną ogólną tendencje w zachowaniach. Motyw, który popycha ludzi na ziemi do czynienia wszelkiego rodzaju błędów jest właśnie tego rodzaju, choć może być bardziej lub mniej zamaskowany. Chodzi o uczucie nie poddane osądowi. Zakochanie się tego nieszczęśnika w sekretarce nie wpisuje się w drogę jego powołania, a tym bardziej nie prowadzi do jego zbawienia. W drogę jego przeznaczenia wpisuje się bycie wiernym żonie i córeczce, czyli powołaniu powierzonemu mu przez Boga. Ogromnym poświęceniem byłoby dla tego człowieka odcięcie się od pragnienia ucieczki z sekretarką, aby być z żoną i z córeczką. Pomyślcie, jakie to by było zabójcze poświęcenie... Trzeba się tak poświęcać, bo „ile to warte, jeśli weźmiesz wszystko co chcesz, a zgubisz samego siebie?14”, jak mawiał Jezus. 14 Por. Mt 16, 26. Osąd to zauważenie zgodności z potrzebami serca. Potrzeby serca – te podstawowe, zawsze obecne – wskazują na związek z przeznaczeniem, na relację z przeznaczeniem, na relację z Bogiem. Jeśli czynisz coś wbrew tym potrzebom, wbrew Bożemu planowi, wbrew woli Bożej, wbrew Bożemu prawu, to robisz to wbrew potrzebom serca. Dlatego żadne uczucie nie może być ludzkie, jeśli nie zostaje osądzone. Uczucie jest reakcją. Potrzebny jest osąd konfrontujący uczucie, które się w nas wzbudziło z potrzebami serca, wpisującymi się w drogę przeznaczenia. Uczucie zostaje osądzone, kiedy zostaje skonfrontowane z potrzebami serca, które stanowią ostateczne kryterium, jakim należy się kierować i jakim jest wola Tego, który nas stworzył i oczekuje nas przy końcu. To ewangelia mówi o tym: „kto chce zachować swoje życie, straci je”. Kto jest przywiązany do swoich uczuć, do swojego sposobu odczuwania, straci samego siebie. Co to znaczy, że „tak”, które mówię Chrystusowi angażuje całość mojej osoby? Ponieważ nawet jeśli racja bycia tutaj jest dla mnie oczywista, to bardzo często czuję się rozdarta, część mnie z trudem chce na to przystać. Mój dom jest w pewnym miasteczku, położonym w pięknej dolinie, w przepięknym miejscu, skąd widać morze i góry... Jest tam wszystko! Ja jestem wygnańcem i muszę powrócić do mojego domu. Co powinienem zrobić? Droga to długa wędrówką, jaką muszę przebyć, aby dotrzeć do mojego domu. Tak samo, by zobaczyć Chrystusa we wszystkim, moja droga przyjaciółko, musisz przejść długą drogę. Zacznij. Zacznij od zatroszczenia się o to każdego ranka kiedy się budzisz, by w ciągu dnia myśleć najczęściej jak możesz o Chrystusie. Jednak nie może to być twoje postanowienie, to musi być twoja prośba: „Panie, przychodź dziś często do mnie”, „Przyjdź, Panie”, jak mówi Biblia. Przygotowujesz się do pójścia do szkoły albo do pracy z pragnieniem myślenia o Nim często. Co znaczy myślenie o Nim często? Na przykład przez wyobrażanie sobie, że jesteś jak Jan i Andrzej przed tym człowiekiem, który do nich mówi. Albo przez osądzanie tego, co powinieneś osądzać, zachowania innych ludzi, z perspektywy tego, że Bóg stał się człowiekiem, że jest obecny w tobie, że jest obecny w każdym, ale nikt o tym nie wie. Aż zbierze ci się na płacz na samą myśl, że nikt o tym nie wie. Z czasem taka postawa sprawia, że dojrzewamy we wszystkim. Oto jaka jest wartość dobrego towarzystwa, zwłaszcza towarzystwa kogoś, kto przeszedł już tą drogę i przypomina ci o niej. Prawdziwa przyjaźń to taka, która przypomina. Do tego stopnia, że myśl o Chrystusie i jego obecności we wszystkim wypełnia twój czas na ile do tylko możliwe. To właśnie połączyło ludzi, którzy szli za Chrystusem. Wcześniej nawet się nie znali, a zostali przyjaciółmi. Nie ma większego powodu, dla którego ludzie staja się przyjaciółmi niż ten. Jeśli żywię do kogoś sympatię, to właśnie czyni ją pewną. Myśl o Chrystusie czyni ja pewną. Zawsze mówię do studentów: przyjacielu, z czego jest dziewczyna, którą kochasz? Nie jest przecież z ciasta, z popiołu, ze złota... Pomyśl: kocham dziewczynę, która jest cała ze złota... A niechby i była platynowa! Moi drodzy, Jan i Andrzej przy Chrystusie rozumieli, że oto otwiera się przed nimi inny świat. My żyjemy tym innym światem, dzięki niemu jesteśmy ludźmi. Jest dla nas źródłem szczęścia i pokoju, źródłem fascynacji i twórczości. To inny świat. Musimy przybić do jego brzegów. Bóg popchnął nas na jego próg, popchnął nas na jego granicę, trzeba przejść tą granicę i wejść do niego. Żyć to wejść w ten prawdziwy świat. I rzeczywiście wszystko staje się tam sto razy piękniejsze. Tak samo dziewczyna, którą kochasz, jest cała utkana z tego Innego, z Chrystusa. „w nim wszystko ma istnienie”15: góry, ciało tej dziewczyny, bo sama byłaby niczym, niczym. Kto sprawił, że ją spotkałeś? Pan czasów, który jest Władcą czasu i Panem historii. Kto daje ją tobie na zawsze? Kto zapewnia wieczność tego związku? Można nie myśleć o nim w ten sposób, ale to bardzo niemądre. Jeśli tego brakuje, to człowiek umiera, dusi się. Kiedy kochasz a wyobrażasz sobie, że to może się skończyć, to ten koniec staje jak mur przed twoją twarzą. I ten mur ciągle się przybliża, aż w końcu cię dusi: dusi cię jego obecność. To rozpacz. Nie rozpaczają tylko ludzie powierzchowni, nieokrzesani czy nieuważni. Rozpaczają wszyscy. Dlatego największą potrzebą każdego jest słyszeć zgiełk. Najbardziej przeraża wszystkich cisza, bo w ciszy te rzeczy staja się jasne. Dlatego, tak ważnym jest, aby stało się nawykiem (habitus, według słów świętego Tomasza) dostrzeganie we wszystkim obecności Tajemnicy, która stała się człowiekiem z krwi i kości, obecności Chrystusa („Będę z wami po wszystkie dni, aż do skończenia świata”16). We wszystkim, od listowia drzew po włosy osoby, którą kochasz. Uczynienie takiego sposobu patrzenia nawykiem jest przygodą, którą Bóg kazał ci zacząć. Aby tak się stało, proś Matkę Bożą, żeby jej nie zdradzić, bądź wierny tej przygodzie. Proś Boga o pomoc w tej przygodzie każdego ranka, kiedy się budzisz. Dlatego tak nalegam, żebyście odmawiali Anioł Pański – musicie przyzwyczaić się do nieustannego odmawiania tej modlitwy – ponieważ przypomina on punkt, w którym wszystko się zaczęło, przypomina punkt, w którym zaczęło się to, co jest twoim zadaniem na dany moment. Ponieważ człowiek wychodzi od chwili obecnej. Nie może wychodzić od przeszłości. Jeśli 15 16 Por. Kol 1,17. Mt 28, 20. wychodzi od chwili obecnej, to widzi, że przeszłość ją potwierdza i że przeszłość staje się motywacją dla chwili obecnej. Pod wpływem teraźniejszości możemy oceniać przeszłość. Odmawiajcie dobrze Anioł Pański: „Niech mi się stanie według twego słowa”. W relacjach z wszystkimi osobami w pracy, w relacjach z wszystkimi osobami, które zobaczę w tramwaju albo na ulicy, w odniesieniu do rzeczy, do nużącego deszczu i do zbyt gorącego słońca... Trzeba o to prosić. Istnieje ludzka pomoc do tego, jaką jest towarzystwo innych. Nie jakiekolwiek towarzystwo. Towarzystwo złożone z ludzi, którzy zostali wezwani do poszukiwania, tak jak i ty. I wówczas rozumiesz, że to towarzystwo jest jedyną rzeczywistością naprawdę ludzką, jaka istnieje na świecie. Cała reszta świata to jedna wielka rana, która woła o uleczenie. To jedna wielka samotność, która pragnie zostać oświecona, ochroniona przez podobnych sobie. Tak więc towarzysz staje się naprawdę drugim ja i tak rodzi się przywiązanie pomiędzy obcymi sobie osobami, jak my. Przywiązanie, które może stać się uczuciem. Gdyż uznanie czegoś za odpowiednie sobie dojrzewa, aż stanie się uczuciem. Jest takie uczucie do osób, które Bóg dał ci jako towarzyszy drogi, towarzyszy powołania, które może nawet przerosnąć uczucie, które żywisz do twojej matki czy twojego ojca, o czym zresztą mówi Pismo Święte. Nie dlatego, że zapominasz twojego ojca czy twoją matkę, ale dlatego, że uczysz się rozumieć znaczenie twojego ojca i twojej matki, jako że w pewien sposób i oni przyczynili się do tej drogi, na przykład przez to, że cię zrodzili. Do tego stopnia, że gdyby byli, powiedzmy, – wybaczcie takie założenie –gdyby byli przestępcami, to kochasz ich tak, jak kochasz swoich towarzyszy. Następne! Uznanie czegoś za odpowiednie sobie nie jest zawsze natychmiastowe, ode mnie często wymaga trudu i poświęcenia. Na przykład jeśli chodzi o pracę: uznanie, że trzeba pracować mniej, żeby dać więcej czasu i miejsca Chrystusowi, wymaga poświęcenia. Chciałbym wiedzieć, czy ten trud jest uzasadniony. Rozpoznanie zawsze przynosi ulgę. To jak wyjść na słońce z ciemnego tunelu: to światło, radość i poczucie pewności. Ze względu na sposób, w jaki funkcjonuje życie twoje i świata, staje się to zawsze pewną trudnością, a więc i poświęceniem. Zauważ, że zastosowanie tego typu osądu, odwołanie się do Chrystusa, nie może nigdy pociągać za sobą zmniejszenia twojej powinności. Nie możesz na przykład nagle pracować mniej, nielojalnie i bez porządku. Musisz wykonywać całą twoją pracę. Twoja postawa ma stać się częścią twojego sposobu pracy. Z upływem czasu stanie się to czymś naturalnym. Kiedy biorę kubek, żeby się napić, widzę kątem oka zarys postawnej postaci Carla, który stoi po prawej stronie. Tak samo Chrystus powoli staje się taką obecnością gdzieś w kąciku oka, obecnością która trwa zawsze... Ale to się dzieje z czasem. Moi drodzy, zaczynamy. Co sprawia, że ten początek jest uzasadniony? Poszukiwanie odpowiedzi na potrzeby naszego serca (i nie ma prawie żadnej filozofii, żadnej drogi życia, żadnego uczucia, które nie zaczęłoby się od zdania sobie sprawy z tej najbardziej podstawowej dla rozumu rzeczy). Odpowiedź na potrzeby serca musi być odpowiedzią, która angażuje całość osoby, albo nie ma jej wcale. Musi być radykalna. Dlatego została ustanowiona pewna droga, ale dopiero gdy na nią wkroczycie, znajdziecie jej przyczynę i początek. Nikt nie jest w stanie wam go przypomnieć, nikt. Mają go w sobie jedynie wasi ojcowie i wasze matki. Kiedy mężczyzna i kobieta stają się ojcem i matką, mają w sobie – bez uświadamiania sobie i myślenia o tym – mają w sobie wielką troskę o przyszłe przeznaczenie dziecka, któremu dają życie. Nie zdając sobie sprawy, noszą ją w sobie. Do tego stopnia, że jeśli syn albo córka wybierają drogę, która jest przeciwna temu, co oni przewidzieli, to tylko jedno może sprawić, że odstąpią od swojej wizji – szczęście dziecka. Do tego stopnia, że jeśli widzą, że syn jest zadowolony, to opierają się, opierają, opierają, aż wreszcie w pewnym momencie ustępują. To będzie wielkie święto, kiedy wreszcie ustąpią1 Ale ustępują. Każdy ustąpi, kiedy widzi, że dziecko jest szczęśliwe. Niemożliwe jest niezaakceptowanie sytuacji, w której syn jest szczęśliwy przez dziesięć lat. Zdumienie, to głębokie pytanie, jakie jest trzecią cechą wiary, uderzyło mnie ogromnie i chciałabym je zrozumieć lepiej, bo zawsze myślałam, że to pytanie wychodzi ode mnie, tymczasem zdumienie jest jeszcze wcześniej. Oczywiście: nie możesz pytać, jeśli coś cię nie zaciekawiło. Jest coś, co cię przyciąga, więc kierujesz się ku temu, pytasz. Żebyś spróbowała, musi być najpierw coś, co cię przyciąga. Żeby iść za czymś, musisz być przyciągana. Jesteś przyciągana, a więc pytasz. Jan i Andrzej nie znali Go, nigdy wcześniej go nie spotkali. Idą za Nim z bojaźnią i pozostają tam przez całe popołudnie, patrząc jak mówi, gdyż nawet nie rozumieli zbyt dobrze tego, co mówił. I było tak oczywistym, że ten człowiek mówił rzeczy prawdziwe, że choć nie rozumieli, to po odejściu powtórzyli innym to, co On powiedział, jakby to były ich myśli. Odwołujcie się zawsze do tej sytuacji: dla Andrzeja i Jana, którzy patrzyli jak ten człowiek mówi – w miarę jak mówił, to się coraz bardziej dokonywało – tak naturalnym było pragnienie poznania Go, bycia z Nim, słuchania jeszcze jak mówi. I to pragnienie było pytaniem, było jak pytanie. Proszą: „Pozwól nam zostać z tobą, nie przestawaj mówić, mów do nas ciągle”. Do tego stopnia, ze w pewnym momencie, w synagodze w Kafarnaum, Szymon wypowiedział to jasno tym jednym zdaniem, które zapisało się w historii: „Panie, do kogóż pójdziemy? Ty masz słowa życia wiecznego”. Właściwości, które definiują wiarę, mogą być też zastosowane w odniesieniu do spotkania. Chciałbym zrozumieć powiązanie pomiędzy tymi dwoma. Cechy, które sprawiają, ze odsłania się przed tobą prawdziwość wiary, są cechami, które ma też spotkanie: spotkanie jest narzędziem, dzięki któremu zbliżasz się do wiary. Dlatego, kiedy chodzicie do kościołów słuchać jak my, księża, głosimy godzinne czy półtoragodzinne kazania, to wychodzicie z pewnym bagażem niechęci do wiary. Tymczasem, jest ona spotkaniem – i dlatego obecność, spotkanie, ma miejsce teraz. To spotkanie, które pozwala ci pojąć sugestywność, pewność, racjonalność i ładunek emocjonalny, jaki ma w sobie wiara. Trzeba jednak, abyśmy mówili o tych rzeczach w sposób najbardziej jasny z możliwych. Wiara sama w sobie nie jest spotkaniem. Wiara to uznanie, że w świecie i w historii świata jest obecny Bóg, który stał się ciałem, człowiekiem, a tym samym sprawcą historii i otaczającej nas rzeczywistości. Taka jest wiara. Kiedy Jezus powiedział do ojca epileptyka: „Jeśli wierzysz, twój syn może zostać uzdrowiony”, ten odpowiedział najpiękniejszym zdaniem, jakim tylko mógł odpowiedzieć: „Wierzę, zaradź memu niedowiarstwu!17”, potwierdzając tym samym swoją chęć wiary, oczywistość istnienia jej motywów i pokorę wynikającą ze swojej słabości. A Jezus wobec czegoś takiego... nie miał wyboru! Rzeczywiście, najpiękniejsza strona ewangelii, która powtarza modlitwę Chrystusa, to jedenasty rozdział świętego Mateusza, kiedy mówi: „Dziękuję Ci, Ojcze, że zakryłeś te rzeczy przed uważającymi się za inteligentnych, a objawiłeś je ludziom prostym. Tak, Ojcze, gdyż tak się Tobie podobało”18. Osobie prostej można wyjawić samego siebie. Komuś, kto jest zbudowany z powiązań logicznych i kryteriów rozumowych, nie możesz tak po prostu wyjawić samego siebie, bo powie: „Ależ, zobaczymy, jeśli, jednak, kto wie jak, zależy...”. Taka jest wiara. W jaki sposób rodzi się ona racjonalnie? Wiara jest ludzkim gestem i dlatego musi się narodzić w sposób ludzki, nie byłaby ludzka, gdyby rodziła się bez zaangażowania rozumu. Sposób, w jaki wiara rodzi się racjonalnie – czyli przynosząc każdemu człowiekowi oczywistość swojej wartości, oczywistość swoich racji – jest 17 18 Mk 9 14-28. Por. Mt 11, 25-26 spotkaniem, zdarzeniem w postaci spotkania. Spotkania świadomości człowieka – jego inteligencji, wrażliwości i uczuciowości – i niezwykłej Obecności. Chciałem więc oddzielić opis tego, jak wiara wybucha w człowieku od definicji wiary, która mówi o uznaniu Obecności czegoś innego w doświadczeniu historii człowieka, czynnika, który jest więcej niż ludzki, a więc ma znamiona niezwykłości. Wiara rodzi się i utwierdza w sposób ludzki, racjonalny, w sposób pojmowalny uczuciowo i żywotny, w sposób twórczy jedynie jako owoc spotkania, w którym owa Obecność ujawnia siebie samą jako źródło niezwykłości o absolutnie niewyobrażalnej sile oddziaływania. I tak człowiek mówi to, co powiedzieli apostołowie: „Jeśli nie powinienem wierzyć w Ciebie, to nie mogę już wierzyć moim oczom”. W każdym razie o tych rzeczach trzeba czytać, czytać po kilka razy, mówić o nich, dziesięć, sto razy. Wówczas stają się one mens, czyli miarą wszystkiego, mentalnością. Stają się mentalnością. Zauważcie, że nasza dzisiejsza praca, to tylko pierwsze dyktando tego, co musi stać się jasne w was: to wy musicie przejść ponownie drogą, musicie zrozumieć zależności, prześledzić powiązania pomiędzy jednym słowem a drugim, w taki sposób, aby stało się to dla was jasnym. W przeciwnym razie nie wypłynie z was żywy człowiek, człowiek wolny od alienacji tego świata, od niewoli powszechnej mentalności. Przeciwieństwem tego, o czym mówimy, jest mentalność powszechna: ta, którą żyliście do tej pory, która będzie was kusić zawsze. Ale Anioł Pański, który odmówicie rano będzie niczym miecz pogłębiający szczelinę, otworzy on szczelinę w murze powszechnej mentalności i będzie ją każdego dnia poszerzał. Musicie przemyśleć te rzeczy i starać się zrozumieć powiązania, aby później mieć przed sobą całą logikę tej lekcji w jej pięciu kolejnych częściach. Rozdział drugi WOLNOŚĆ 1. PIĘĆ ETAPÓW WIARY W jakich pięciu punktach opisaliśmy dynamikę wiary? Po pierwsze, ma miejsce fakt w postaci spotkania. Jest on punktem zwrotnym, który pozwala ci odkryć coś nowego. Nie jest owocem rozumowania, ani też owocem przebytej drogi, ale owocem spotkania, momentu, który cię uderza. Jeden z uczniów Guida od dłuższego czasu przewijał się przez ruch CL. Został zaproszony na ślub naszego przyjaciela z Bolonii. Wyszedł z kościoła, mówiąc do Guida: „Czy wiesz, że po raz pierwszy czuję się jak w domu?” „Jak to?” „Po raz pierwszy jak w domu! I zrozumiałem, dlaczego mój kolega się myli: ponieważ usiłuje odkryć coś poprzez rozumowanie, czeka na takie rozumowanie, które sprawi, że odkryje prawdę – a mówił o najinteligentniejszym w klasie. Tymczasem prawdę odkrywa się nagle, w jednej chwili, w konkretnym momencie”. Właśnie o tym mówimy. Jan i Andrzej: jak przystało na pobożnych Żydów, przez całe życie medytowali proroków, ujrzeli człowieka, którego wskazał Jan Chrzciciel i poszli za Nim z wszystkimi swoimi zaletami i wadami pobożnych Żydów. I kiedy On zaczął mówić, zatrwożył ich Jego sposób mówienia. Im dłużej mówił, tym bardziej byli zatrwożeni, czuli się przyparci do muru, zwyciężeni. Zostać zwyciężonym w takim spotkaniu to coś najwspanialszego na świecie. Tak samo wspaniałą jest ta odrobina piękna w człowieku, która pozwala na uświadomienie sobie, że zrobiło się coś dobrego (na przykład uratowało się życie), bo wiąże się to z napotkaniem osoby, przez którą czujesz się pokochany. Bowiem nie możemy zrozumieć Chrystusa i podążać za Nim, jeśli nie przejdziemy też przez wszystkie ludzkie uczucia, bo tylko gdy podążamy za Chrystusem, one stają się sto razy większe, prawdziwsze, nic nie zostaje pominięte, a wszystko staje się prawdziwsze. Prawdziwsze, bo On jest sensem przeszłości i teraźniejszości, celem teraźniejszości i przeznaczeniem. Po drugie, niezwykłość tego spotkania. Czym jest niezwykłość? Niezwykłe jest to, co odpowiada sercu. Co dziwne, bardzo trudno coś takiego odnaleźć, a więc takie spotkanie jest znakiem wielkiej niezwykłości. Na tym etapie nikt jeszcze nie stwierdza: „A więc jest Bogiem”. Bynajmniej! Opisujemy to, co Jan i Andrzej czuli, a zarazem jaki był ich osąd o tych zdarzeniach. Po trzecie, owa niezwykłość budzi zdumienie, a zdumienie ma w sobie zawsze ukryte pytanie: jak to się dzieje, że taki jest? Kimże On jest? Jak to się stało? I to pytanie jest czwartym punktem. Po piąte, w tym momencie zaczyna się twoja odpowiedzialność. Aż dotąd otrzymałeś łaskę, gdyż to jest łaska, ale w tym momencie zaczyna się twoja odpowiedzialność. Zaczynasz przytakiwać, włączasz się do akcji. Ty. Jaka część twojego ja włącza się tutaj do akcji? To wolność. Zobaczyliśmy w tym straszliwym fragmencie, że kiedy Jezus uczynił swój największy cud – trudno o większy – wówczas wielu powiedziało: ”To prawda!”, ale niektórzy poszli Go oskarżyć1. Aby przyłączyć się do Niego wystarczy szczerość, wystarczy przyznać, że odpowiada On na wołanie serca. Czyli wystarczy zdrowy rozsądek. Zdroworozsądkowym jest stwierdzenie harmonii pomiędzy tym, na co się natknęliśmy, a samym sobą, własnym sercem. Aby zanegować tą harmonię wystarczy uprzedzenie, przywiązanie, którego chce się bronić. Jeśli chce się bronić czegoś przed prawdą, to nie wystarcza już oczywistość tej prawdy. Człowiek stara się wówczas zaciekle uratować to, co chce uratować. Na przykład gdy jeden z naukowców, który odwrócił bieg historii, Pasteur, odkrył drobnoustroje (najbardziej rewolucyjne odkrycie w historii medycyny), to zaczęto go prześladować do tego stopnia, że chciano go umieścić w zakładzie psychiatrycznym. Dziś pewnie by go zamordowano! I to kto go prześladował? Naukowcy x paryskiej Akademii Nauk, ci który powinni byli pierwsi zrozumieć niezbitość tego odkrycia. Problem w tym, moi drodzy, że jeśli jego odkrycia są prawdą, to cała moja katedra, moje wynagrodzenie 27 każdego miesiąca, moja sława... będę musiał pożegnać się z tym wszystkim! Pojutrze musiałbym wejść na katedrę i powiedzieć: „Słuchajcie, wszystko co mówiłem do tej pory to bajki!” To by było upokarzające. I właśnie, by uciec od tego upokorzenia, ci naukowcy poddali się jako ostatni, gdyż byli przywiązani do stanu wcześniejszego, do swoich założeń2. Ja użyłem słowa bardziej ogólnego, które da się zastosować w każdym przypadku, słowa „skandal”, które pochodzi od greckiego scandalon, oznaczającego przeszkodę, taką jak na przykład wielki kamień, który w górach spadł na drogę. Musisz pobiec do wioski po podnośnik, żeby go usunąć. Jeśli zdołasz. Skandal to obiekcja, która rodzi się z czyjegoś interesu, nie działającego w imię prawdy, nie poszukującego prawdy. 1 2 Por. J 11, 45-46. Por. L. Giussani, Zmysł religijny, op. cit., str.. 1. CZYM JEST WOLNOŚĆ Teraz musimy dobrze zdać sobie sprawę z tego, co nazwałem działaniem człowieka, twoim działaniem, czyli działaniem twojej wolności. Trzeba, abyśmy dobrze wiedzieli, co to znaczy wolność. Esencją ludzkiego ja jest wolność. Wolność, która angażuje mózg i serce, inteligencję i siłę woli. Tylko jeśli zrozumiemy czym jest wolność, będziemy umieli właściwie jej używać. Skąd więc bierze się w nas trudność jasnego pojmowania pewnych słów, które są fundamentalne dla życia? Słowa, które definiują człowieka, określające to, co odróżnia nas od zwierząt, właśnie te słowa są dla nas trudne do zrozumienia. Dlaczego? Gdyż jesteśmy więźniami powszechnej mentalności. W powszechnym rozumieniu słowo wolność odnosi się do czynienia tego, co nam się wydaje i jak nam się podoba. I jest to słuszne, co pokażę! Jednak nie w takim znaczeniu, w jakim je używają wszyscy, gdyż wszyscy bardzo powierzchownie pojmują tą „wolność jednoznaczną z robieniem tego, co nam się wydaje i jak nam się podoba”. Co to właściwie znaczy robić to, co ci się wydaje i podoba? Jest jedna wada podążania za Chrystusem, bycia chrześcijaninem, bycia w Kościele: wadą jest obowiązek bycia świadomym wszystkiego tego, co się robi. Jednym słowem wadą jest konieczność bycia inteligentnym. Ale nie inteligentnym w znaczeniu szkolnym, ale w znaczeniu, które w gruncie rzeczy zamyka się zdaniu, które Chrystus wciąż powtarzał: „Czuwajcie i módlcie się w każdym czasie”3. Wszyscy chowają głowę i powtarzają wszystko... Wczoraj jechaliśmy samochodem i na środku ulicy był chłopak na rowerze, miał cały język wystawiony i śpiewał: „Oooooo!”, jak trylogita. Większość młodych, nawet jeśli nie są tacy na zewnątrz – choć coraz częściej to się dziś zdarza - to w środku i tak powtarzają to swoje: „Ooooo!” Powtarzają jedynie piosenki, które słyszą, albo co gorsza, tylko ruszają głową do taktu... To najbardziej mechaniczna i zredukowana wersja tego, co słyszą. Już nawet nie powtarzają tego, co słyszą. 3 Łk 21, 34-36. Doświadczenie spełnienia Tymczasem, aby zrozumieć słowa dotyczące naszego życia, co należy zrobić? Na przykład słowo sprawiedliwość, słowo miłość, słowo szczęście, słowo życie, słowo wolność.... Co musimy zrobić, żeby zrozumieć słowo wolność? Musimy wyjść od doświadczenia poczucia wolności. Jest doświadczenie poczucia wolności i to, gdy ktoś nie czuje się wolnym4. Kiedy ktoś czuje się wolnym? Kiedy spełnił pragnienie. Przypuśćmy, że ktoś z ruchu chciałby pojechać na Karaiby (dziewięć dni na Karaibach z Club Mediterranée). Pyta więc Carla: „Czy mogę jechać na Karaiby na dziewięć dni? Moja ciotka wyłoży tysiąc, a resztę dopłacicie wy!” Carlo, uprzejmie jak zawsze, nawet kiedy odmawia, mówi: „Nie”. Wówczas ta osoba czuje się jakby zduszona, zawstydzona, czuje się ograniczona, nie czuje się wolna. Ale jeśli Carlo w przypływie szaleństwa powie: „Tak, tak, jedź!” „Aaach...”, wówczas poczuje się wolna. Wychodzimy od doświadczenia – pamiętajcie, że człowiek wychodzi zawsze od chwili obecnej, bo poprzednia minuta już minęła, a kolejnej minuty jeszcze nie ma. Wychodzimy więc od chwili obecnej, która musi być doświadczeniem, bo w przeciwnym razie jest abstrakcją5. Wychodzi się zawsze od teraźniejszości i dlatego Chrystus chciał być obecny w całej historii. By dotrzeć do Chrystusa, trzeba również wyjść od chwili obecnej, trzeba odnaleźć Chrystusa jako obecność i dopiero później można zrozumieć kim jest i można zrozumieć też kim był dwa tysiące lat temu. A nasze doświadczenie mówi nam, że czujemy ulgę i wolność, kiedy nasze pragnienie zostaje zaspokojone i mówi nam też, że kiedy nasze pragnienie nie zostaje zaspokojone (ktoś nam odmawia), to przynajmniej przez chwilę odbieramy to w sposób negatywny, czujemy się ograniczeni i zniewoleni. Wszyscy, którzy odchodzą z domu, robią to właśnie z tego powodu. I wszyscy, którzy, pozostając w domu, wracają do niego wieczorem bez większej chęci (prawie wszystkich nas to dotyczy), robią tak również z tego powodu, że czują się hamowani w swoich pragnieniach. Co więc pokazuje ten obraz? Że doświadczenie podpowiada nam, iż wolność określa taki moment, w którym dominuje ulga wynikająca ze spełnionego pragnienia. A człowiek wychodzi od doświadczenia, prawdziwe jest to, co wychodzi od doświadczenia do tego 4 5 Por. L. Giussani, Zmysł religijny, op.cit., str. Por. L. Giussani, Il senso di Dio e l’uomo moderno, BUR, Mediolan 1994, str. 65. stopnia, że Bóg chciał ujawnić się z ludziom w sposób materialny i cielesny, przez doświadczenie rozgrywające się w konkretnym miejscu i czasie. Wolność równa się spełnieniu, satysfakcji, satisfacere, spełnionemu pragnieniu. Zamiast słowa spełnienie można użyć innego, bardziej metafizycznego, perfekcja. Wolność jest perfekcją. Łacińskie perficere (realizować) znaczy dokładnie to samo co satisfacere (spełniać): pragnienie zrealizowane to pragnienie spełnione. Moi drodzy, chcę jechać na Karaiby. Carlo się zgadza, a więc ja, cały zadowolony, szczęśliwy i wolny, mówię o tym innym, dzielę się: „Pojutrze wyjeżdżam”. Zatem jadę na Karaiby, a potem wracam jeszcze bardziej przygnębiony. „Jak to? Nie byłeś na Karaibach?” „Ech, sam już nie wiem...” Owo spełnienie, jeśli nie jest doskonałe, jeśli nie obejmuje całej osoby, jeśli ma w sobie jakąś szczelinę, przez która ucieka woda, jeśli coś zostaje otwarte, to nie ma wolności, jest smutek. Tą szczeliną jest smutek. Jak mówi Dante w jednej z tercyn: „Każdy bezwiednie i niejasno czuje, / że jest gdzieś dobro, co duszę pokoi, / więc go koniecznie dostać usiłuje6”. Takie właśnie jest serce człowieka. „Każdy bezwiednie i niejasno czuje (przeczuwa istnienie jakiegoś dobra, szczęścia, spełnienia), że jest gdzieś dobro, co duszę pokoi (poszukiwanie, poszukiwanie człowieka, który zawsze czegoś pragnie i o coś prosi), więc go koniecznie dostać usiłuje (całym sobą, wszystkimi składnikami swojej osobowości, również z pomocą innych ludzi – jest cały oddany osiągnięciu tego dobra)”. Ścieżka wolności Pomóżmy sobie rysunkiem (Rys. 2): X to punkt, od którego człowiek wychodzi, tu zaczyna się egzystencja. Człowiek ma pewną dynamikę, która sprawia, że nigdy nie stoi w miejscu, nigdy jedna chwila nie jest taka sama jak inna. Człowiek, który się zatrzymuje, jest zgubiony (czyli umiera). Człowieka opisuje otwarty kąt: dynamika człowieka popycha go wciąż do przodu, do większego zadowolenia, do spełniania pragnień, które w sobie nosi. Tak więc ostateczna definicja słowa wolność – jeśli jest ona spełnieniem – to, jak mówił Dante, „dobro, co duszę pokoi”, dobro, w którym wszystko znajduje rozwiązanie. To dobro, w którym wszystko znajduje rozwiązanie, jest nieskończone, ponieważ gdy człowiek osiąga jakąkolwiek inną 6 Dante, Czyściec, pieśń XVII, ww. 127-129 (przekład: Dante, Boska Komedia, tłum. E. Porębowicz, Zielona Sowa, Kraków 2005). rzecz, to pyta: „A potem?”, „Co dalej?” Tak samo, gdy cieszy się czymś... „Co zachłannie trzymałam w zaciśniętej ręce, rozpadło się jak róża pod wiecznym nieboskłonem... tym bardziej, im mocniej tego chciałam7”. Rys. 2 Droga człowieka do spełnienia Im bardziej ktoś kocha, tym bardziej liczy się z Chrystusem, którego prosi, aby ocalił na zawsze to, co kocha. Przynajmniej z takiego punktu widzenia musimy godzić się na Chrystusa. Albo w ogóle nie kocha się albo, im bardziej się kocha, tym bardziej konieczny jest Chrystus, by chronić tego, którego się kocha, by zachować to, co się kocha. W przeciwnym razie stracimy to i pojutrze już tego nie będzie. „Ja” jest w relacji z nieskończonością (znak ∞ na rysunku). Cała dynamika „ja” jest nakierowana na dążenie do doskonałości, czyli do swojego spełnienia, którego nigdy nie osiąga się w tym, do czego udaje nam się dojść, o czym już pisałem w Zmyśle religijnym. I rzeczywiście, serce jest pragnieniem prawdy, sprawiedliwości i szczęścia, a człowiek nie znajduje tego nigdy w tym wszystkim, do czego dochodzi. Ponieważ to, do czego człowiek dąży, pochodzi zawsze skądinąd, gdyż jest transcendentne. W ten sposób świadomość człowieka pojmuje istnienie czegoś więcej, czegoś innego, czyli Boga, Tajemnicy, Boga jako 7 “Dobro utracone: / spada jak pocisk we łzy zamienione. / Co zachłannie trzymałam / w zaciśniętej ręce rozpadło się / jak wieczorną porą róża / pod wiecznym nieboskłonem. / Wszystko zbladło, zamilkło, / smak i kolor straciło / (tym bardziej, im mocniej tego chciałam). / Jednak zdjęta strachem / przed kolejnym ulotnym darem, / zrzekłam się szczęścia. / O jedno tylko szczęście / prosić mi Cię zostaje, o Panie, / jedno, które przeznaczasz / wybranym Twojej miłości: / to jedno – tak: bym wśród męczenników śpiewać mogła”. (tłum. [za:] O. Mazzoni, Noi peccatori: liriche, Zanichelli, Bolonia 1930, str. 78). Tajemnicy. Na razie zaznaczmy następujące rzeczy: Bóg (∞) jest ostateczną granicą, do której zmierza pragnienie człowieka. Wolność jest tym większa, im bardziej przybliża się do ∞. Nawet więcej, wolność jest relacją z ∞, wolność się staje, nie ma jej jeszcze. Wolność stanie się, kiedy człowiek będzie szczęśliwy. Jeśli wolność jest pragnieniem szczęścia, to nadejście wolności nastąpi, kiedy pragnienie szczęścia zostanie zaspokojone. Wolność – jak mówi cała filozofia świętego Tomasza, i jak mówi myśl Kościoła, jak mówi Jezus w ewangelii – jest relacją z nieskończonością, z Bogiem, z Tajemnicą. Wolność jest zdolnością spełnienia przeznaczenia, wolność jest łącznikiem, jest w relacji z ludzkim przeznaczeniem. Jest zdolnością dojścia do Boga jako ostatecznego przeznaczenia. Przeżywamy wolność jako zdolność do czegoś, co ma nadejść na końcu. Przestrzeń ograniczona tym kątem to życie człowieka. W punkcie a wolność nie jest jeszcze osiągnięta, ani tez w punkcie b, w punktach c i d również nie jest osiągnięta. Będzie osiągnięta dopiero tutaj (∞). Nieosiągnięta, czyli niedoskonała. Przeżywamy wolność w stanie niedoskonałym. Jeśli wolność jest doświadczeniem spełnienia, kompletności, to owo spełnienie i owa kompletność pozostaje w relacji z Tajemnicą, z nieskończonością. Zanim ta relacja zostanie w pełni zrealizowana, wolność pozostanie czymś niespełnionym, niedokonanym, czymś, co dopiero się staje. Wolność realizuje się, ale jest to wolność niedoskonała. 2. JAK PORUSZA SIĘ WOLNOŚĆ Teraz czas na dwie podstawowe pojęcia. a) Za pośrednictwem stworzeń. Przede wszystkim, jak to się dzieje, że wolność porusz się od punktu X? Jeśli wolność jest relacja z nieskończonością, to jak to się dzieje, że jest w ruchu? Potrzeba, aby dotarła to niej nieskończoność, aby ją na siebie naprowadzić. Jak wtedy, gdy ktoś śpi – musisz iść i zawołać go. Jak to się dzieje, że nieskończoność mnie przyzywa, że przyzywa wolność? Jak to się dzieje, że wolność jest w ruchu? Enzymy idą w ruch, kiedy jest się głodnym – to bodziec, który je prowokuje. W jaki sposób Bóg staje się bodźcem, który wprowadza człowieka w ruch? Poprzez stworzenia. Stworzenia są kanałem, przez który nieskończoność znajduje drogę, by stać się obecną w sercu człowieka i by wzbudzić w nim pragnienie siebie. Budzi w nim pragnienie, budzi w nim potrzebę szczęścia, sprawiedliwości, prawdy, miłości. Potrzeby sprawiedliwości, prawdy i miłości idą w ruch za pośrednictwem bodźca, który pochodzi od istoty, będącej jakimś wycinkiem czasu i przestrzeni, tym wycinkiem rzeczywistości (a, b, c, d...), poprzez który nieskończona Tajemnica dotyka ciebie, gdyż wszystkie rzeczy są znakiem Boga. Na przykład, skoro już tu jesteśmy, to następnym punktem jest góra, Mont Blanc (MB), a przy niej człowiek – potrzebny byłby tu rysunek na dwóch płaszczyznach, ale już trudno. Widząc Mont Blanc, człowiek mówi: „Jakie to piękne! Gdyby tak można poznać tego, kto to zrobił! Gdyby tak wziąć w ramiona Mont Blanc!” Potem chłopiec rośnie i, po tym jak zobaczył Mont Blanc, widzi kolejną „białą górę” – dziewczynę (dz). Dziewczyna interesuje go bardziej niż Mont Blanc! Dlatego też, po pierwsze: wolność, jej dynamika przyłącza się do akcji, ponieważ została poruszona przez stworzenia (poruszona mniej lub bardziej, w zależności od tego, czy owo stworzenie mniej czy bardziej odpowiada jej naturze). Wolność podąża tam, gdzie Bóg jej się objawia, a Bóg objawia się jej w znaku rzeczy. Z tym, że oczywiście musi być spełniony pewien warunek: trzeba być uważnym, szczerym. Rozumiecie dlaczego Jezus mówi: „Błogosławieni ubodzy”? Rozumiecie dlaczego Jezus kocha dzieci i czyni je jednym ze znaków? Trzeba być bez żadnego uprzedzenia. Trzeba stanąć wobec rzeczy i usłyszeć ich wołanie w całej jego autentyczności i czystości: „Dziękuję Ci, Ojcze, że pozwoliłeś zrozumieć te rzeczy nie tym, którzy uważają się za mądrych, ale ludziom prostym”8. Prosty to ten, który nazywa chleb chlebem, a wino winem. Co jest tego przeciwieństwem? Kłamstwo, kłamstwo jest wbrew wolności. Przeciwieństwem wolności jest kłamstwo. Do tego stopnia, że grzech, który jest przeciwieństwem wolności, w ewangelii świętego Jana jest identyfikowany z kłamstwem: grzech jest kłamstwem. Jaka jest prawda o dz? Jej związek z nieskończonością. Dz to fragment rzeczywistości, który przedstawia mi nieskończoność. Ta dz jest fragmentem rzeczywistości, który przedstawia mi nieskończoność w sposób bardziej wyrazisty niż MB. b) Niedoskonała wolność. Co się więc dzieje? Przypuśćmy, że wolność byłaby parowozem, koniem, samolotem... jakimkolwiek środkiem transportu. Dochodzi do tego punktu i woła: „jakie to piękne! Zatrzymuje się, żeby chwalić Boga, bo widzi Mont Blanc Dochodzi do kolejnego (dz) i zaczyna się nim interesować. Człowiek, o którym mówię (X), jest lekarzem w Tanzanii, ponieważ pociągnęła go idea misji w Tanzanii (T). Poświęcił temu powołaniu swoje życie, został misjonarzem, żeby pojechać do Tanzanii. Tutaj trzeba trochę więcej zaangażowania waszej wyobraźni. Będąc 8 Por. Mt 11, 25. misjonarzem w Tanzanii, spotyka blondynkę (B), rozumiecie? (Dlatego właśnie przydałby się dwie płaszczyzny, żeby pokazać, że T i B następują jednocześnie). Kiedy jest misjonarzem w Tanzanii i ma już święcenia, spotkawszy blondynkę, mówi: „Ta blondynka interesuje mnie bardziej niż bycie misjonarzem. A więc jeśli blondynka bardziej mi odpowiada, to mam prawo z nią odejść”. Jak mąż owej kobiety (biedaczka!): jeśli bardziej odpowiadało mu bycie z sekretarką, do dlaczego nie mógł z nią odejść? Ponieważ w planie życia Bóg w swojej tajemnicy przeznaczył mu to zadanie, dał mu to powołanie, mimo że pozwolił mu spotkać inną kobietę. Jakie jest podstawowe prawo? Podstawowe prawo mówi, że ma kierować się w tą stronę (∞), kierować się ku swemu przeznaczeniu. Jeśli prawo mówi, że ma kierować się ku swemu przeznaczeniu (∞), to T jest mu bliższe, przybliżyłoby go bardziej niż B, sprawiłoby, że dalej by doszedł. Czy to jasne? Ale B bardziej go pociąga. T bardziej odpowiada potrzebom jego serca, mimo tego, co się mu wydaje, ponieważ potrzebą serca jest całkowite szczęście, przeznaczenie. Jednak większym uczuciem jest tu B, więc poddaje się uczuciu i zawraca. Ewidentnie gubi drogę. Takie właśnie jest pojęcie grzechu: w dynamikę wolności jest wpisana możliwość grzechu, wybrania takiego stworzenia, które w danej chwili bardziej odpowiada, zamiast użyć tej istoty po to, by bardziej przybliżyć się do przeznaczenia, dla którego zostaliśmy stworzeni. Grzech to opuszczenie pokładu, zejście z drogi przeznaczenia, by zatrzymać się przy czymś, co w danej chwili jest dla nas bardziej atrakcyjne. Niejasne? W każdym razie, przemyślicie to. Dlaczego jednak wolność może popełnić ten błąd? Czy gdyby to przemyślała, gdyby była jak Sokrates albo Seneka, gdyby była wielkim stoikiem, filozofem, to nie zrobiłaby tego? Ależ nie! Oni również popełniali błędy. Wszyscy popełniają błędy, na ten czy inny sposób każdy grzeszy. Dlaczego wolność jest taka? Ponieważ nie jest jeszcze doskonała. Dopiero kiedy wolność dotrze tutaj (∞), to stając wobec swojego przedmiotu w całej jego perfekcji, nie będzie już mogła wybrać, ale osiągnie pełnię, zrealizuje się, nie będzie już mogła być kuszona do wybrania czegoś innego. A ja powiedziałem już kolejną ważna rzecz: w wędrówce ku swojemu przeznaczeniu niedoskonała wolność może się mylić. Grzeszyć to znaczy zdradzić. Zdradzić jedną drogę, by obrać inną. Jak na pustyni: jeśli karawana zgubi busolę, to schodzi ze szlaku. Gdyż wolność jest niedoskonała i właśnie dlatego może wybrać coś, co nie jest właściwe. Zdolność wyboru jest właściwa dla wolności, która za czymś podąża, a nie dla wolności, która już znalazła spełnienie. Do definicji wolności nie przynależy wybór. Błąd, możliwość błędu przynależy do wolności, która jeszcze nie jest wolna, która nie jest jeszcze wolnością, która nie dotarła jeszcze do pełniej doskonałości. Dlatego nazywa się defektem. Defekt, od łacińskiego deficere, które oznacza zawodzić. Tak jak wtedy, gdy ktoś ma zapaść – nagła hipoglikemia i obniżone ciśnienie – i upada: taki właśnie jest grzech. Ponętność albo uczucie wzbudzone przez jakąś istotę, która w danym momencie ma większy siłę sugestii niż jakaś inna rzecz, która zaprowadziłaby wolność dalej, która przyczyniłaby się do większego jej rozwoju – tu właśnie tkwi błąd. Nie tyle w przywiązaniu, które się odczuwa, ale w wybraniu tej ciekawszej rzeczy od mniej ciekawej, ale za to pewniejszej i bardziej odpowiadającej przeznaczeniu, które proponuje coś sercu. Powołanie, czyli całokształt planu, jaki Bóg przygotował dla waszego życia, proponuje wam na początku rzeczy, które ze swojej natury są mniej atrakcyjne niż dyskoteki, dziewczyny, życie towarzyskie wśród waszych znajomych (również tych z Ruchu), ale są to rzeczy, poprzez które przybliżacie się do waszego przeznaczenia, jeśli za nimi idziecie. Im dalej idziecie, tym bardziej atrakcyjne stają się rzeczy, które przynależą do waszego przeznaczenia. Im dalej idziecie, tym bardziej powołanie staje się czymś wspaniałym. To przeciwieństwo tego, co przynoszą za sobą rzeczy tego świata: ich powab ma swój punkt kulminacyjny na początku, a potem się kończy. Nadążacie za mną czy nie? Te rzeczy trzeba powtarzać po sto razy: albo odkrywasz je w sobie samym albo, jeśli ktoś cię ich uczy, to musisz powtarzać je wiele razy, aby odkryć je w sobie samym. Trzeba je sobie powtarzać, żeby móc je zrozumieć. Dynamika wolności jest napędzana przez stworzenia i dlatego omnis creatura bona9, jak mówił święty Paweł. Każda rzecz jest dobra, ponieważ każda rzecz przywołuje cię do Stwórcy, każda rzecz, wszystko. Jednak może zdarzyć się rzecz, która będzie cię pociągała bardziej. Wobec wyboru jakiejś rzeczy, która ma dla ciebie mniejszy urok, ale która popycha cię bardziej ku twemu przeznaczeniu, jesteś zobowiązany iść za ta drugą, a nie za tą pierwszą. Jeśli tak nie robisz, to to jest grzech, błąd. Dzieje się tak, ponieważ wolność jeszcze się nie dokonała, a co za tym idzie, musi być pobudzana przez stworzenia, a co za tym idzie może błądzić. Jeszcze się nie zrealizowała – to wolność, która jest w drodze. Wolność wyboru nie jest wolnością: to wolność niedoskonała. Dlatego że wolność będzie zrealizowana, pełna dopiero, gdy znajdzie się przed swoim przedmiotem, który całkowicie jej odpowiada. Wówczas będzie całkowicie wolna, będzie w pełni wolnością. 9 1 Tm 4,4. 3. WARUNKI WOLNOSCI Jednak, moi drodzy, jeśli ktoś czuje jakieś silne przywiązanie, a mimo to Bóg chce go tutaj, to co będzie potrzebne, by mógł zrezygnować z tego przywiązania i przyjść tutaj? a) Świadomość przeznaczenia. Po pierwsze: jasna świadomość swojego przeznaczenia, miłość do przeznaczenia. Gdy ktoś traci z oczu przeznaczenie, wówczas popełnia błędy. Wszyscy, w stu procentach, żyją w ten sposób: bądźmy uważni, bo również my tak żyjemy. I to jest przerażające, to jest wbrew przeznaczeniu, nieludzkie, bo oto człowiek żyje według kryterium, które jest wbrew człowiekowi. Cały świat mówi, i wydaje się że tak jest: „To jest słuszne, wygodne, na twoją korzyść, a więc zrób to!” Nie! Ponieważ przeznaczenie naszego życia nie jest tym, czego my chcemy, jest tajemnicą Boga, świadomością Tajemnicy, świadomością przeznaczenia. b) Władza nad sobą. Po drugie: potrzeba siły rozrywającej, abyś mógł wyrwać się temu przywiązaniu tak, żebyś miał energię do pójścia w stronę przeznaczenia. Nazywa się ona umartwieniem, zdolnością do umartwienia albo do skruchy. Skrucha, która po grecku nazywa się metànoia, oznacza „zmianę kierunku”: zamiast pójść tam, gdzie bardziej cię pociąga, musisz uczynić wysiłek, aby zmienić kierunek, aby zmienić nous, aby zmienić decyzję, którą chce się podjąć. Towarzysze Podsumowując: świadomość przeznaczenia – zmysł religijny – oraz siła do panowania nad samym sobą – władza nad sobą – której radykalny przejaw nazywany jest umartwieniem lub skruchą. Powiedzcie mi czy te dwie rzeczy są możliwe dla odosobnionej jednostki? Najbardziej zewnętrzna, niewątpliwa wartość grupy polega na tym, że przywołuje w tobie zmysł religijny, przeznaczenie... Chłopcze, tych rzeczy nie powie ci nawet twoja matka! Przywoływanie do wierności przeznaczeniu do przywoływanie do władzy nad sobą: kierujesz sobą według przeznaczenia, którego jesteś świadomy. To zawsze pociąga za sobą rozdarcie, ranę. W terminologii chrześcijańskiej nazywa się ona umartwieniem albo skruchą. Umartwieniem, bo wydaje się martwotą, wydaje się rezygnacją, ale nią nie jest! Ponieważ jeśli ktoś wybrał T, zobaczy potem B w innym świetle, nie straci jej. Widzi ją w ponadczasowym świetle wieczności, prawdy i wieczności i kocha miłością prawdziwą i wieczną. Tej miłości nie można stracić. Ktoś inny może ja stracić, ale on nie. Zrozumieliście mnie? Chciałem zatrzymać się przy problemie wolności, ponieważ wiara dotyczy nadejścia Tajemnicy, która staje się człowiekiem, wchodzi w świat rzeczy i ludzi, by stać się jego częścią... Jezus był człowiekiem pośród innych ludzi, człowiekiem pośród domów, ścieżek na polach, był jednym z ludzi w tłumie w Jerozolimie, był człowiekiem wśród innych. Pomyślcie o Janie i Andrzeju: odkąd spotkali tego człowieka nie przestali chodzić do domu, do żon i dzieci, nie przestali łowić ryb, – przecież nawet ostatni rozdział świętego Jana mówi o nocnym połowie – byli dalej rybakami, chodzili do synagogi razem z innymi, chodzili do Jerozolimy, przechadzali się... Robili wszystko tak jak wcześniej, ale nie tak jak wcześniej: gdzieś w środku pomiędzy sobą, a tym co robili, mieli ciągle postać tego człowieka. Był pomiędzy ich oczyma a tym, co widzieli, pomiędzy ich sercami a tym, co robili, we wszystkim. Czego dotyczy owo ∞? Wszystkiego! Włosów... „U was nawet włosy na głowie wszystkie są policzone”10, jak On powiedział. To najpiękniejsza rzecz jaka powiedział, ponieważ nie ma nic, co lepiej przedstawiałoby istnienie przypadkowe, banalne, konkretne, materialne, ulotne niż włos na głowie, który wypada. Podobne spojrzenie miał, gdy mówił o kwiatach na polu albo o ptakach niebieskich, a tym bardziej o synu człowieczym, o dziecku: „Biada temu, kto by zgorszył dziecko. Byłoby dla niego lepiej przywiązać do szyi kamień młyński i rzucić się w największą głębinę morza”11. Robić krzywdę dziecku można zarówno w sensie moralnym jak i materialnym: wszyscy unikają zrobienia krzywdy dziecku w sensie materialnym, ale nic sobie nie robią z czynienia mu zła w sensie moralnym, wszyscy, nawet matka i ojciec. Nikt nie kocha bardziej niż ten człowiek: wziął dziecko w ramiona, przytulił je do siebie i powiedział to zdanie. Wobec tej sceny nie da się wyobrazić miłości do człowieka większej niż ta. Matka tego dziecka, jeśli miała oczy otwarte, musiała się poczuć nie tyle chwilowo zwolnioną z obowiązków, co naocznym świadkiem większej miłości do swojego dziecka niż jej własna. Wezwanie Jezusa pociąga za sobą zawsze oddanie się jakiejś komunii osób. Przynależność do Chrystusa zawsze idzie w parze z przynależnością do wspólnoty. Taka komunia jest jak ramiona Chrystusa obejmujące dziecko, jak oczy Chrystusa, które liczą włosy na głowie i które zauważają nadlatującego wróbla i mały kwiat w polu, jest jak żywotna energia, jaką Jezus tchnął w młodzieńca, syna wdowy z Naim. Co jednak było 10 11 Mt 10, 30. Por. Mt 18, 6. głównym celem Jezusa, wtedy i później? Jezus chciał wskrzesić ducha tej kobiety: „Kobieto, nie płacz”. Komunia to, dosłownie i fizycznie, Jezus, który czyni te wszystkie rzeczy, Jezus obecny. To w komunii uczysz się czym jest twoje przeznaczenie. Daje ci ona wiarę i podtrzymuje cię w niej, kieruje i kształtuje twoją wiarę. Pozwala ci zrozumieć, czym jest wolność i kształtuje twoją wolność w świadomości rozwiniętego zmysłu religijnego i w świadomości poświęcenia, którego musisz dokonać, a więc w pokornej i pozbawionej desperacji świadomości twojego grzechu, twojej grzeszności, twojej łatwości popełniania grzechów. Łatwości popełniania grzechów tym większej, że w człowieku jest ogromna rana, jest znak ogromnej rany, przez którą ramię, które mogłoby unieść trzydzieści kilogramów, z trudem podnosi ich zaledwie trzy. Jest jakby osłabione, to jak dziecięcy paraliż, który nazywa się grzechem pierworodnym. Dlatego też wspólnota mówi ci, żebyś nie gorszył się pokusą, której doznajesz, żebyś nie gorszył się nawet błędem, który popełniasz, ale niezłomnie ponownie podejmował drogę. Razem rozpoznajemy to, co prowadzi do przeznaczenia, rozpoznajemy to, co jest wielkie w życiu. Wielkie jest to, co sprawia, że idziemy w stronę przeznaczenia. Rozpoznajemy fałszywe uroki, ich iluzję. To wszystko jest wychowaniem, które daje ci komunia. Co więc należy czynić z naszą wolnością? To samo, co z wiarą. Jak apostołowie nauczyli się wierzyć w tego człowieka? Poszli za Nim. Gdyby Jan i Andrzej poszli za Nim tylko raz, to pozostaliby pod ogromnym wrażeniem, po dziesięciu latach opowiedzieliby swoim dzieciom: „Widzieliśmy pewnego człowieka...”, ale nie uwierzyliby w Niego. Poszli za Nim. Jak nauczyć się dorastania do wolności tak, aby wolność stała się naprawdę siłą naszego życia, a co za tym idzie, godnością naszego życia (godność człowieka mieści się w jego wolności, ponieważ jest ona relacją z nieskończonością)? Podążając za towarzyszami, których dał nam Pan, kiedy nas wzywał. Podążanie, nie ma nic mądrzejszego. Synteza Zobaczyliśmy więc czym jest wolność. Zobaczyliśmy sytuację wolności, która jest niedoskonała, wolności w drodze. Dlatego może ona wybierać... Dlaczego? Bo jest niedoskonała. Kiedyś podzieliłem się taką moją obserwacja na lekcjach: kiedy wolność dociera tutaj (∞), nie jest zablokowana, ale otwarta na oścież, jest cała wolnością. Kiedy dociera tutaj (B), to chociaż urok jest wielki, wolność jest w pewnym sensie zablokowana, ale w środku ma mechanizm, który się porusza, trochę tak, jakby nie był zbyt dobrze skonstruowany. Poruszając się może wybrać coś innego: wybór bierze się z faktu, ze wolność nie jest jeszcze samą sobą. Zobaczyliśmy więc czym jest wolność, jakie są jej warunki. Gdyż nie jest ona wyborem, jest możliwością wyboru tylko dlatego, że jest niedoskonała. Mając możliwość wyboru, może dążyć do czegoś, do czego nie powinna, bo powinna tylko do tego, co prowadzi ją do przeznaczenia. Natomiast ona wybiera coś, co nie prowadzi do przeznaczenia, co odciąga ją od przeznaczenia, i to jest właśnie niedoskonałość, błąd, grzech. Można powiedzieć: ten chłopiec mógł zostać naprawdę kimś... szkoda że tak się nie stało. Aby jednak dokonać właściwego wyboru, trzeba mieć jasną świadomość relacji z Chrystusem, relacji z przeznaczeniem: zmysł religijny wprowadzony w życie. Przeczytajcie ewangelię, pierwszy rozdział ze świętego Jana i dwudziesty pierwszy, kiedy są wszyscy razem o poranku... Jezus przygotował jedzenie dla wszystkich – jakaż wielka dobroć – i nikt nie ośmielał się nic mówić, bo wiedzieli, że jest Panem. Stał koło Szymona i powiedział do niego półgłosem, tak żeby inni nie słyszeli: „Szymonie, czy kochasz mnie więcej aniżeli ci?” To jest finał moralności chrześcijańskiej, początek i koniec moralności chrześcijańskiej. Nie powiedział mu: „Szymonie, zdradziłeś Mnie. Szymonie, pomyśl jak wiele razy zbłądziłeś. Szymonie, pomyśl o tych wszystkich zdradach! Szymonie, pomyśl, że jutro, pojutrze możesz znów popełnić błąd... Pomyśl jaki jesteś kruchy i niegodziwy przede Mną”. Ależ skąd! „Szymonie, czy kochasz mnie więcej aniżeli ci?” Wszystko stało się nieistotnie, wszystko. I to właśnie tak bardzo pociąga, że Piotr, w miłości do Niego, umarł tak samo jak On. Otwórzcie tekst Un avvenimento di vita, cioè una storia na stronie 408, a znajdziecie tam zdanie świętego Tomasza, które mówi mniej więcej to, że człowiek odnajduje swoją godność w wyborze tego, co bardziej ceni w życiu i od czego oczekuje większej satysfakcji12. Jeśli oczekujesz satysfakcji i spełnienia od czegoś, co jutro może być prochem, będziesz miał proch. Kto nam jednak będzie przywoływał tą prawdę? Nikt nie może nam jej przywoływać, nikt sam z siebie nie ma siły, żeby ją przywoływać. Tylko razem jest to możliwe. Taki właśnie jest Kościół, który przypomina o tym w świecie. Może się zdarzyć wielki człowiek, dostojniejszy niż Sokrates i większy mówca niż Demostenes, ale będzie mówił na marne. Wszystkie gazety następnego dnia to opublikują, wszyscy będą go 12 Święty Tomasz z Akwinu pisze: „Dlatego również i u ludzi to wydaje się być życiem każdego człowieka, w czym znajduje największą przyjemność, czym się najbardziej lubi zajmować”, [w:] Avvenimento di vita, cioè una storia. Interviste e conversazioni con L. Giussani, EDIT Il Sabato, Roma 11193, str. 408; por.: Tomasz z Akwinu, Summa Theaologiae, II, IIae, q. 179, a., Ico, Respondeo: „Unde etiam in hominibus vita uniuscuiusque hominis videtur esse id in quo maxime delectatur et cui maxime intendit…” szanować, ale nikt za nim nie pójdzie. Tylko w komunii może być wciąż przywoływane to umartwienie czy też ten urok naszego istnienia, jakim jest zmysł religijny, to piękno istnienia czy też ta świadomość własnej kruchości, wynikająca z czegoś, co jest wyborem. Dobrze jest móc wybierać, ale źle jest móc wybierać zło. W komunii znajduje się pomoc do zrozumienia tego wszystkiego, do uświadamiania sobie kiedy wybiera się źle, znajduje się siłę potrzebną do władzy nad sobą, aby móc wyrwać się złu, siłę do umartwiania się, pokuty, do metànoi, czyli zmiany mentalności, aby przylgnąć do tego, co prowadzi do przeznaczenia, aby oczekiwać na to przeznaczenie zawsze, każdego dnia. Zaproszenie do modlitwy Dlatego musicie od teraz starać się uczynić jak najczęstszą modlitwę, która jest modlitwą grupy Memores Domini: Veni Sancte Spiritus, veni per Mariam. Przyjdź, Duchu Bezmiaru, Tajemnicy, gdyż jest On Duchem Tajemnicy, Duchu Chrystusa, który pozwala nam rozumieć rzeczy, który daje nam siły do pójścia za tym, co słuszne. Jak pomaga nam Duch Chrystusowy? Przez wnętrze pewnej kobiety: Chrystus wyszedł z wnętrza dziewiętnastoletniej dziewczyny, z wnętrza naszego wspólnego doświadczenia, doświadczenia komunii. Poprzez wnętrze konkretnego doświadczenia Duch przekazuje nam światło i pomoc.