Zjazd Rodu Orze(y)łowskich - Strona rodziny Orze(y)łowskich

Transkrypt

Zjazd Rodu Orze(y)łowskich - Strona rodziny Orze(y)łowskich
Zjazd Rodu Orze(y)łowskich
Nie jesteśmy znikąd
Przedruk z tygodnika regionalnego " Podlaskie Echo Katolickie" nr 31 (422) z 31 lipca - 6 sierpnia 2003r.
Na krótko przed mszą do ławki, na której siedzę, podchodzi starsza pani. - Nie mogę znaleźć swojej rodziny mówi rozglądając się i wycierając pot z czoła. - Tutaj wszystko rodzina - odpowiada jej uśmiechnięta kobieta po
mojej lewej stronie. - Stryjeczne, cioteczne, ale rodzina. Duży ród, każdy ma swoje koło - dodaje poważnie..
PAKIET STARTOWY
Jest sobota, 26lipca. Na błonia wsi Plewki koło Zbuczyna docieram o 10:40. Już z szosy
widać ponad setkę samochodów zaparkowanych na wielkiej polanie. Za nimi dostrzegam
kilka budynków i to, co potem okaże się sceną. Chwilę później pojawia się przy mnie młody
człowiek w czerwonej koszulce. - Proszę tędy, po identyfikator - wskazuje w stronę stojących
obok siebie 5 zielonych namiotów. To właśnie od wizyty w nich rozpoczyna się udział w I
ZJEŹDZIE RODU ORZE(Y)ŁOWSKICH.
Owymi identyfikatorami są przypinane plakietki z logo Zjazdu - rodowym herbem PRUS
Primo oraz imieniem i nazwiskiem uczestnika. Gdy odbieram swój ze stanowiska dla gości
(do których zaliczono również władze lokalne oraz 4 księży koncelebrujących po 11.oo Mszę
św.), otrzymuję także zapakowane w torbę opatrzoną tym samym znakiem: śpiewnik z
piosenkami zjazdowymi, folder i chroniący przed upałem daszek. Identyfikatory członków
rodziny od mojego różnią się tzw. indeksem. To indywidualne oznaczenie miejsca na drzewie
genealogicznym, sporządzonym przez pomysłodawcę spotkania, pana Stanisława.
Kod na plakietce mijającego mnie właśnie Józefa Orzełowskiego z Warszawy to C 1647.
U niego obok pierwszego identyfikatora zauważam jeszcze kolejny: "Mistrz Pieczęci
Zjazdowej".
Wśród wydających "pakiety startowe" jest syn pana Stanisława Orzełowskiego, Przemek. Przygotowaliśmy około 750 identyfikatorów - opowiada zabiegany. - Niektórym trzeba
wypisać ręcznie, bo wcześniej nie zapowiedzieli swojego udziału.
Przyjechali " Na drapane" - śmieje się.
BY BYĆ JEDNO
Dochodzę do sceny, czyli naczepy tira, na której obok ołtarza i stanowiska akustyka ćwiczy Chór
rodowy. Gdy zajmuje miejsce w I rzędzie ławek, fotelików i krzesełek turystycznych, słyszę za sobą
damski głos: - Chyba z 800 ludzi. I jeszcze jadą.
Potem staje przy mnie mniej więcej 50-letnia kobieta. - Wiesz, gdzie jest Australia?- pyta ciepłym
głosem siedzącego na tej samej ławce chłopca. Gdy ten przytakuje, zadaje jeszcze jedno pytanie:- A
wiesz, że w Australii są koale? - i wręcza mu misia- maskotkę, gotowego do przypięcia na brzegu
koszulki. Kilka chwil później podchodzi do niej następna kobieta. - Daj ze 20 dla moich - prosi,
sięgając do siatki wypełnionej małymi koalami, po czym ginie w rozbrzmiewającej setkami głosów
ludzkiej gęstwinie.
Stanisław Orzełowski, siwawy 60-latek, bez którego nie doszłoby do Zjazdu, sięga
po mikrofon. - Za chwilę rozpocznie się msza - oznajmia. - proszę o przybycie do ołtarza. Jeszcze
będzie czas na rozmowy i świętowanie.
Mszy przewodniczy ks. Prof. Wiesław Niewęgłowski, duszpasterz środowisk twórczych i, jak się
1
okazuje, jedyny duchowny wśród członków roku. - Gromadzimy się, by odkryć na nowo wspólne
korzenie i więź, która sprawia, że zebrali się tu ludzie nie tylko z całej Polski, ale nawet z Australii czy
ameryki - mówi w homilii. - Człowiek jest takim, jakim ukształtowała go rodzina. A rodziny
Orzełowskich nie trzeba się wstydzić. Przez wieki była pracowita i prawa. Nie jesteśmy znikąd. Na
ziemię, na której 250 lat temu osiadł nasz pradziad Leonard przyjechaliśmy dziś, by być jedno podkreśla ks. Niewęgłowski. Mszę kończy pobłogosławieniem wszystkich uczestników Zjazdu i
członków rodu, którzy nie mogli przybyć.
DZIĘKI RODZINIE
W samo południe stoję w ogonku po napój, niezbędny przy upalnej pogodzie, towarzyszącej Zjazdowi
od rana. Przede mną chłopak w ułańskim mundurze. Kilka godzin później będzie uczestniczył w tzw.
"niespodziance ułańskiej" - pokazie jazdy konnej. Mój wzrok przykuwa jednak urodziwa dziewczyna o
długich ciemnych włosach. Spoglądam na jej identyfikator: Eliza Orzyłowska z... Nowego Jorku.
- Jestem studentką biologii - tłumaczy mi nienaganną polszczyzną, gdy skrywamy się pod rzucającym
cień parasolem. - W Stanach mieszkam od 5 roku życia, ale w każde wakacje przyjeżdżam do rodziny
w Warszawie. Wszyscy mnie pytają, czy czuję się Amerykanką. Czuję się Polką i to właśnie dzięki
rodzinie. Dlatego jestem dumna ze swojej polskości i z nazwiska, jakie noszę.
W chwili, gdy Eliza wypowiada to zdanie, na scenie trwa wystąpienie Stanisława Orzełowskiego.
Teraz docierają do mnie wyrazy radości organizatora z tego, że Zjazd przekreśla żywe jeszcze
niedawno animozje między Orzełowskimi i Orzyłowskimi, których tak naprawdę podzieliło ... błędne
zapisanie nazwiska w urzędowym dokumencie sto kilkadziesiąt lat temu.
- To niesamowite spotkanie - ciągnie tymczasem rozentuzjazmowana Eliza.
- w Stanach taki zjazd byłby nie do pomyślenia. Tam wszyscy mają korzenie bardzo daleko i nie są w
stanie ich odnaleźć. Ale ten ogrom trochę mnie przytłacza - wyznaje. - Tylu ludzi...
-O! Eliza! Ja na króciutko, właśnie mamy przerwę - słyszę nagle gdzieś z boku.
To Waldek, rówieśnik mojej rozmówczyni. Po charakterystycznej białej koszuli polo z logo zjazdu
poznaję, że należy do Chóru Rodowego pod dyrekcją Mariusza Orzełowskiego, twórcy Chóru Miasta
Siedlce. - Jest nas 40 osób w różnym wieku. Od grudnia zeszłego roku ćwiczyliśmy co 2 tygodnie w
klubie "Rafa". Jesteśmy z Siedlec i okolic, a organista dojeżdżał z Sokołowa. Kiedy się zbieraliśmy, po
prostu chciało się nam ćwiczyć. To tak, jak panu Stanisławowi - porównuje Waldek. - Przez 3 lata pisał
księgę, odnalazł i zebrał razem tych wszystkich kuzynów ... Chciało mu się, widział w tym sens.
Nim Chór, który uświetniał mszę, rozpocznie koncert pieśni zjazdowych,
do mikrofonu podchodzą kolejni członkowie rodu. Ale nie zawsze w celu wygłoszenia poważnych
przemówień. - Jestem Orzełowski ze wsi Guzówka. Szukam innych, co mają tam korzenie - mówi
mężczyzna po siedemdziesiątce, po czym schodzi ze sceny.
Potem są pieśni, wszystkie na znane melodie. Śpiewa nie tylko Chór. Członkowie Zjazdu szeleszczą
swoimi egzemplarzami wręczonych na początku śpiewników. I śpiewają, a nawet ustawiają się w
kręgi, by wspólnie tańczyć. Trudno ukryć wzruszenie, gdy kilkaset osób jednocześnie intonuje zwrotkę
"Pieśni Radości" - Hymnu Zjazdu:
A więc mili Krewni, głośno
zaśpiewajmy
Że nam dobrze razem, temu wyraz
dajmy
Aby wszyscy, którzy dotychczas
wątpili
na następne zjazdy z nami pospieszyli.
W czwartej z pieśni, do których teksty napisał pan Stanisław, na melodię "Fale Dunaju" rozbrzmiewa
refren:
Rodzina, rodzina to wielki skarb,
Dziś tego doświadcza siostra i brat.
2
Bo któż nam zaprzeczy, że nie jest tak?
Rodzina, to jest skarb!
ŁÓDŹ, GDAŃSK, SIEMIATYCZE
Nie wszyscy śpiewają piosenki zjazdowe przed sceną. Pod parasolami, przy napojach, frytkach i
smażonej kiełbasie usadowiły się mniejsze lub większe grupki w różnym wieku. Warszawa, Łódź,
Gdańsk, Siemiatycze, Sulejówek, Piastów, Sochaczew... - czytam napisy na plakietkach, wsłuchując
się w szmer rodzinnych rozmów. Na kocu niedaleko wózka z watą cukrową siedzi kilka kobiet. Jedna z
nich podaje pozostałym plik zdjęć, ze swadą opisując losy widocznego na nich młodzieńca w
okularach.
Pstrykają migawki aparatów fotograficznych. Posiadacze amatorskich kamer co chwilę wchodzą "w
kadr" operatorów telewizyjnych. Gdy razem z młoda dziennikarką zapisujemy swoje notatniki rzędami
drobnych liter, fotoreporterowi udaje się uchwycić Stanisława Orzełowskiego trzymającego nad głową
ułańską szablę.
To już kolejna godzina, w której gospodarz Zjazdu jest dosłownie rozchwytywany.
Teraz podszedł do kobiety w ciąży i jej męża. Ich serdecznej rozmowie od kilku chwil przysłuchuje się
niewielka kolejka oczekujących na osobiste spotkanie z panem Stanisławem.
Na scenie swą twórczość artystyczną prezentują uczestnicy spotkania. Jest różna, jak różni są
członkowie rodu. Zawsze jednak budzą taką samą życzliwość niezależnie, czy występuje grający na
gitarze jazzowej imiennik siedleckiego chórzysty, Mariusz Orzełowski z Sosnowca, czy czworo
nastolatków ze scenką " słowno-muzyczną - teatralną" na temat Zjazdu. Nieco później Elżbieta
Łęczycka - zastępca pana Stanisława, powie w żartobliwym dialogu na scenie: - Mówili, że ma być
rodzinnie. Żadnych kupnych artystów.
Pod parasolem Mistrz Pieczęci Zjazdowej przystawia wielki okrągły stempel w jednym z 580
egzemplarzy księgi " Historia Rodu Orze(y)łowskich 1750 - 2001". To niemal 700 stronicowy album,
zawierający drzewo genealogiczne tej drobnoszlacheckiej familii rozpisane na 270 tablic i wzbogacone
330 fotografiami. Kto go zobaczy, zrozumie, dlaczego Eliza szepnęła mi w zachwycie: - Książka jest
niesamowita.
POKOLENIA PO NAS
Około 14.oo zebrani udają się na odsłonięcie obelisku upamiętniającego Zjazd. Dokonuje go
najstarsza przedstawicielka rodu. Pod pobłogosławionym przez księdza Niewęgłowskiego kamieniem
zakopane zostaje przesłanie spotkania:
Głęboko przekonani o miłości bratniej, której nie da się niczym zastąpić, mamy nadzieję
iż następujące po nas pokolenia także będą miały taką świadomość.
Wtedy kobieta stojąca blisko przedstawionego na dużej sklejce uproszczonego drzewa
genealogicznego odzywa się do mężczyzny z brodą: - To nie są wszyscy.- Absolutnie - dodaje z
przekonaniem.
Potem obok posadzone zostają: dąb i miłorząb, symbole długowieczności rodu. Kolejni uczestnicy
Zjazdu co chwilę przekazują sobie łopatę - kolejka jest? - pyta roześmiany pan w szelkach. - Każdy
będzie miał swój udział - odpowiada Stanisław Orzełowski. - Macie obowiązek przyjeżdżać tu i je
podlewać.
Przechodzę do izby pamiątek rodowych, którą odwiedza coraz więcej osób. Mnóstwo w niej
rodzinnych fotografii. Najstarsza pochodzi z 1916 roku. Obok nich rękodzieło rodowe np. beczka na
podpiwek. Dalej - księga pamiątkowa, a przy wyjściu - informacja o przygotowywanych filmach
dotyczących Zjazdu. Pierwszy będzie 45 minutową relacją ze spotkania, drugi, nieco dłuższy, opowie
o pracy nad spotkaniem (druk księgi, próby oraz tworzenie wystawy), a trzeci skupi się na
powstawaniu "Historii Rodu ..." .
Przed sceną trwa jak określono to w programie Zjazdu " sesja seniorów".
3
Do zdjęcia pozuje kilkanaścioro z ponoć aż setki członków rodu powyżej 70 roku życia.
Stanisław Orzełowski bardzo wyraźnie podkreśla wagę oddania hołdu tym, którym zawdzięczamy
własne przyjście na świat.
Nie udaje mi się doczekać zabawy tanecznej, którą - jak się później dowiem -zakończono o północy.
Odjeżdżając przypominam sobie, co usłyszałem od pana Stanisława w kwietniu ubiegłego roku. Myślę, że znajdę naśladowców - mówił wtedy z przekonaniem. - Temu, kto był na takim
zjeździe, nie trzeba tłumaczyć sensu tego typu spotkań.
POST SCRIPTUM
W sobotę około 18,15 na skrzyżowaniu ulic Brzeskiej i Terespolskiej w Siedlcach w wypadku
drogowym zginęło troje uczestników Zjazdu: 86 - latek, jego żona i 51-letnia córka. Jadące tym
samym samochodem 2 wnuczki z obrażeniami ciała trafiły do Szpitala Wojewódzkiego.
Dowiedzieliśmy się o tej tragedii już po spotkaniu - mówi mi w poniedziałek pan Stanisław. Musimy ja zaakceptować, choć to nie przyjdzie łatwo. Ale taki jest los. Jak w tej piosence, wie
pan? Radość i smutek wciąż idą w parze. My możemy się tylko temu pokłonić - kończy.
Tekst Bartosz SZUMOWSKI
4