czarna księga dyskryminacji osób z
Transkrypt
czarna księga dyskryminacji osób z
Wyszków, grudzień 2015 CZARNA KSIĘGA DYSKRYMINACJI OSÓB Z NIEPEŁNOSPRAWNOŚCIĄ Zapis historii zebranych w trakcie projektu “Czarna Księga Dyskryminacji Wschodniego Mazowsza” opracowana na podstawie spotkań i wywiadów nagranych z udziałem osób z niepełnosprawnością Przedstawiamy poniżej przykłady łamania praw osób z niepełnosprawnością, naruszania ich godności, upokarzania, wykorzystywania ich niemocy, bezradności, bezsilności. Wiele z nich nie wynika z wyrachowania czy złośliwości – najczęściej z bezmyślności i braku wyobraźni. Przecież to głównie zdrowi i w pełni sprawni projektują i budują budynki użyteczności publicznej, „zapominają” otworzyć zamykanej na noc windy, organizują imprezy kulturalne i sportowe niedostępne dla niesprawnych, żartują używając niewybrednych, szkalujących określeń itp. Najczęściej, dopóki sprawnego nie dosięgnie jakaś choroba, nie zetknie się z niepełnosprawnością w najbliższej rodzinie lub wśród przyjaciół, „zwykłe” sprawy i problemy niepełnosprawnych są dla niego abstrakcyjne, nie myśli o nich, nie przejmuje nimi. Nie widzi też wokół siebie niepełnosprawnych, nie interesuje nimi. Stanowią margines jego życia. Nie chcemy poprzez publikację „Czarnej Księgi Dyskryminacji” nikogo przytłaczać ciężarem, który co dzień dźwigają niepełnosprawni. Nie szukamy winnych, nikogo nie oskarżamy, nie zbieramy „materiału dowodowego”. Zebraliśmy relacje i opinie niepełnosprawnych o tym, co ich boli, dotyka, upokarza, by uwrażliwić wszystkich, którzy zechcą zajrzeć do tej Księgi, otworzyć oczy. Jeśli po jej lekturze choć jedna osoba zmieni nieco swój stosunek do niepełnosprawności i zamiast obojętnie przechodzić obok niepełnosprawnych choć raz okaże serce, poda pomocną dłoń, a przede wszystkim zacznie traktować osoby z niepełnosprawnością jak zwykłych ludzi – zobaczy, kim są naprawdę, nie zwracając uwagę na ich niepełnosprawność, nie sugerując się nią i nie patrząc na nich przez jej pryzmat – to będzie nasz wspólny wielki sukces. I cel tej pracy – polegającej na spisaniu Czarnej Księgi Dyskryminacji – zostanie osiągnięty. Serdecznie zatem zachęcamy do zapoznania się z zapisanymi poniżej historiami. Prosimy, otwórzcie serca! Publikacja została opracowana na zlecenie Stowarzyszenie „Ważna Róża” z Wyszkowa w ramach projektu pn. „Czarna Księga Dyskryminacji Wschodniego Mazowsza” dofinansowanego w ramach programu Obywatele dla Demokracji Fundacji Batorego z Funduszy EOG. Przykłady dyskryminacji osób z niepełnosprawnością mieszkających w Wyszkowie lub okolicach Sabina Sabina, niepełnosprawna ruchowo, poruszająca się na wózku inwalidzkim, dotknięta zaburzeniami psychicznymi. Żyje pod ciągłą presją mamy. To wręcz przemoc psychiczna, objawiająca się decydowaniem z Sabiną we wszelkich sprawach bez pytania o jej zdanie, deprecjonowaniem jej, utrzymywaniem w przekonaniu, że nie jest nic warta. Dość powiedzieć, ze mama była przeciwna, aby Sabina wzięła udział w projekcie „Powrót do pracy”. Tak się stało. Sabina nie chcąc być w jeszcze większym konflikcie z mama – zrezygnowała… Tak było wiele razy w jej życiu. Gdy chcieliśmy zabrać Sabinę na wycieczkę, prosiła prezesa Stowarzyszenia „Ważna Róża”, by… nie zabierać mamy. „Abym mogła odpocząć” – wyjaśniła. Nie zawsze się to udawało. Mama stawiała warunki. Zmieniło się trochę, gdy Sabina dorosła, ale nie za wiele. Żyje nadal w ciągłym uzależnieniu od mamy, a ma dwadzieścia kilka lat… 1 Anna Anna to 24 letnia młoda kobieta z niesprawnością intelektualną w stopniu lekkim, ale osiągająca niezłe wyniki w nauce. Do tego niepełnosprawna ruchowo w stopniu znacznym. Nie jest w stanie nawet samodzielnie się ubrać, porusza się na wózku też tylko z pomocą drugiego człowieka. Do tego żyje pod wszechogarniającą kontrolą mamy, która wręcz wykorzystuje sytuację Anna do wyłudzenia różnych świadczeń. „Bo jej (a przy niej mi) się należy”. Anna jest leczona lekami psychotropowymi. Ale mama niejednokrotnie ingeruje w dawkowanie leków (bo „wie lepiej, co jest dobre dla córki”…). Anna szuka kontaktów ze światem zewnętrznym. Bardzo ożywa w Powiatowym Środowiskowym Domu Samopomocy w Wyszkowie, którego jest uczestnikiem. Ale problem pozostał. „Węzeł gordyjski”, którego nikt nie rozwiąże do czasu pozostawania Anny w domu sam na sam z mamą. Darek Darek, pięćdziesięciolatek, niepełnosprawny ruchowo. Z porażeniem mózgowym. Jest w stanie poruszać się o własnych nogach, ale z trudem i powoli przy pomocy kul. Do dalszych podróży używa wózka elektrycznego. Od trzech jest nieskutecznie ubiega się o zamianę mieszkania komunalnego położonego na drugim piętrze, które zamieszkuje, na mieszkanie położone na parterze. Służby komunalne Burmistrza Wyszkowa do dziś nie były w stanie zająć się problemem. Darek ze sztywnymi stawami kolanowymi schodzi po schodach o kulach metodą „na kangura” – skacząc co drugi stopień w dół. Ciarki chodzą po plecach, gdy się na to patrzy... W ciągu tych trzech lat Burmistrz zamienił mieszkania na parterowe kilku osobom. Prezes Stowarzyszenia zna dwa takie przypadki. W każdym z przypadków przyczyny zamiany były dla Burmistrza ważniejsze niż ta zgłaszana przez Darka. Tymczasem Darek jest coraz starszy i pewnego dnia podczas schodzenia ze schodów nie trafi na ten co drugi stopień… Historia pierwsza. Upadł. Z podejrzeniem ataku wyrostka robaczkowego został wzięty do szpitala, ale dopiero po interwencji prezesa Stowarzyszenia (kazano mu przyjechać… samemu). W trakcie transportowania na Szpitalny Oddział Ratunkowy został upuszczony z noszami przez ratowników. Na schodach. Następnie, po oględzinach zewnętrznych lekarza (dano mu tylko leki przeciwbólowe) z potłuczonym stawem łokciowym został odesłany do domu… Historia druga. Przechodził przez przejście dla pieszych. Nie był w stanie zejść z pasów zanim zgasło zielone światło. Śpieszył się. Gdy dochodził do końca ulicy, za nisko uniósł nogę i z całą siłą uderzył w krawężnik dużym palcem stopy. Trafił na SOR. Został stamtąd odesłany do lekarza rodzinnego. To był piątek, wieczór, po godzinie 18.00. Nie został przyjęty. Trzy dni leżał w domu z opuchniętą stopą... Historia trzecia. Podczas spaceru został napadnięty przez nieletnich wyrostków. Chcieli od niego pieniędzy. Udało mu się skontaktować z Komendą Powiatową Policji w Wyszkowie. Dyżurny przyjmujący zgłoszenie bezceremonialnie odmówił wysłania patrolu. „I tak ich nikt nie złapie” wyjaśnił. Patrol nie przyjechał. Historia czwarta. Mieszka razem z bratem, który nadużywa alkoholu. Nieraz organizuje nocne libacje, na które sprasza hałaśliwych kompanów. Darek wzywa wtedy policję, gdy ma już tego serdecznie dość i wyczerpuje wszystkie środki uciszenia towarzystwa. Scenariusz interwencji za każdym razem jest taki sam. Przyjeżdża patrol, spisywane są personalia uczestników imprezy, po czym patrol… odjeżdża. Ostatnim razem, gdy ponowił interwencję, scenariusz się powtórzył. Po trzecim zgłoszeniu patrol w ogóle nie przyjechał. Libacje trwają więc w najlepsze, a Darek z resztą rodziną nie śpi po nocach… 2 Janusz Janusz, 45 lat. Niepełnosprawny ruchowo, po wypadku. Od lat pracuje w budynku Komendy Powiatowej Policji w Wyszkowie. Przy obsłudze monitoringu wizyjnego Wyszkowa. W ramach spółdzielni socjalnej, którą sam założył z kilkoma innymi osobami z niepełnosprawnością. Niespełna dwa lata temu budynek komendy był termo-modernizowany. Modernizowany był też podjazd do głównego wejścia na komendę dedykowany osobom niesprawnym ruchowo. Podjazd, z którego co dzień korzystał – by się dostać do pracy. Jakież było jego zdziwienie, gdy pewnego poranka został przywieziony samochodem pod komendę i spostrzegł, że… nie ma jak dostać się do pracy. Podjazd został zdemontowany. Zadzwonił na dyżurkę – zapytał, co się stało. Dowiedział się, że podjazd został zdemontowany na co najmniej 2 tygodnie do czasu zakończenia remontu elewacji budynku. Nikt wcześniej go o tym nie powiadomił. Komendant nie zatroszczył się o rozwiązanie zastępcze. Na prośbę, by dyżurni pomogli mu wejść do budynku, usłyszał: „chłopie, ja tego nie mam w obowiązkach – kto się zatroszczy o mój kręgosłup?!”. Zenek Zenek, lat 28. Poporodowe uszkodzenia, dziecięce MPD. Jego kończyny dolne są zupełnie niesprawne. Częściowo sprawna jedna ręka. Porusza się czołgając po podłodze. Jest dość sprawny dzięki swojemu uporowi a silne, ćwiczone mięśnie pozwalają mu na wykonanie kilku prostych czynności manualnych typu trzymanie kubka, samodzielne jedzenie. Całkiem niedawno – opowiada Zenek – poznałem fajna dziewczynę. Przyszła do mnie kilka razy. Przyniosła nawet alkohol. Było gorąco, więc chcieliśmy napić się piwa. Byłoby fajnie, móc przebywać w towarzystwie osoby w moim wieku i dobrze się bawić. Moja nadzieja była krótka. Moja mama bardzo ingeruje w to, co robię i z kim przebywam. Szybko zabroniła mi jakichkolwiek spotkań z ta dziewczyną, a tym bardziej wypicia piwa…. Boże… – pomyślałem – jestem dorosły! Jedyną rzeczą, która różni mnie od pozostałych to fakt, że ja leżę a oni stoją. Więc gdzie jest granica, która mówi, jak powinno postrzegać się osoby niepełnosprawne fizycznie… Gdzie jest granica dorosłości? Kiedyś chciałem być buntownikiem. Stałem się nim z wyboru. Codziennie oglądam telewizję. Dużo z niej czerpię. Nie potrafię czytać, więc jest ona dal mnie źródłem wiedzy. Ale czasem te bezużyteczne, wierutne kłamstwa o osobach niepełnosprawnych…te slogany polityczne bez pokrycia, które dotyczą nas, potrzebujących. Żenada! Założyłem więc radę, zebrałem chłopaków, wszystko omówiliśmy. Mieliśmy swoje cele, do których postanowiliśmy dążyć. Postanowiliśmy, że za całą niesprawiedliwość wobec nas – niepełnosprawnych – będą odpowiadać pracownicy ŚDS… nie wyszło! Cholera, nie wyszło. Dlatego stamtąd odszedłem. „Nigdzie” jest mój świat… Waldemar Waldemar, lat 58. Od urodzenia choruje na MPD. Kiedy żyła jego mama był rehabilitowany. Po jej śmierci (Waldemar miał wtedy 9 lat) zaniechano rehabilitacji. Został z ojcem alkoholikiem i czterema siostrami, bratem i babcią – matką ze strony ojca. Ojciec, alkoholik, zmarł po jakimś czasie, później zmarła babka. Waldemar wymagający stałej pomocy został objęty opieką przez brata i jego żonę. Po pewnym czasie zmarła żona brata. Przyczyną jej śmierci był nowotwór. Waldemar zamieszkał w dwupokojowym mieszkaniu z bratem. Zajmuje największy pokój, jego łazienka doposażona jest w odpowiedni sprzęt pozwalający mu na swobodne wykonywanie czynności higienicznych. Obecnie, 3 mimo, że dzieli wspólne mieszkanie z bratem, który pije i jest bardzo chory, Waldemar stara się o miejsce w domu pomocy społecznej. NA LITOŚĆ… CHCĘ TYLKO RAZ W ŻYCIU STANĄĆ NA NOGACH. Moje rodzeństwo – opowiada Waldemar – to starszy brat i cztery siostry. Jedna z nich już nie żyje, druga nie wiadomo gdzie przebywa, trzecia i czwarta mieszkają niedaleko, ale nie utrzymujemy kontaktów. Całe nasze życie było dosyć trudne przy ojcu alkoholiku, ale nawet alkohol, który dla większości ludzi staje się końcem świata, nie jest taka tragedią, jak to ,co niektórzy ludzie robią po jego wypiciu. Kiedy mama zmarła ojciec dawał upust swoim emocjom. Nie potrafił w żaden inny sposób, jak tylko codziennie gwałcąc moje młodsze siostry. Mieszkaliśmy w jednym pokoju. Codziennie leżąc unieruchomiony na łóżku patrzyłem, jak w nocy przychodził i odbywał stosunki z moimi siostrami. I nic nie mogłem zrobić. One też. Matka mojego ojca jawnie przyzwalała na tego typu zachowania. Moje siostry…no cóż…nie miały nic do powiedzenia. Codziennie była inna, kolejna z listy, nieletnia kochanka mojego ojca – córka. Płakały, prosiły, uciekały, chowały się w moich nogach kiedy spałem. A ja…marzyłem tylko, żeby choć raz w życiu stanąć na nogach i zrobić cokolwiek. Pomóc moim siostrom… Któregoś dnia przyszła opieka społeczna. Zabrali moje siostry do domu dziecka. Ojciec zaczął wtedy dobierać się do żony mojego brata. Ona też uciekała, bała się o siebie. Po pewnym czasie, siostry uzyskawszy pełnoletność, wróciły do domu. Nie podlegały już pod Dom Dziecka. Wróciły zostawiając za sobą przeszłość….ale w domu rodzinnym odnalazły ją na nowo. Wróciły do oprawcy, który po kilku dniach od ich powrotu zaczął robić to samo…i znów prosiłem o to, by choć raz stanąć na nogach… Szymon Szymon, lat 43. Jest spokojnym, zrównoważonym człowiekiem. Rozmawiając z nim, ma się wrażenie, że jest ostoją spokoju, wyciszenia i zupełnego wyłączenia z pobierania negatywnych emocji z zewnątrz. Wszystko, co Szymon mówi i robi jest oparte na pozytywnym myśleniu, żarcie, uśmiechu. To taki ktoś, kto nie posiada w swoimi słowniku określeń: szybko, nerwowo, bez zastanowienia. On robi wszystko wolno, dokładnie i z pasją. Szymon mieszka na wsi. Zajmuje stary drewniany domek, zupełnie dobrze przystosowany do zamieszkiwania w nim. Radzi sobie samodzielnie. Czasem pomaga mu siostra, która mieszka w domu murowanym, tuż obok, na tym samym podwórku. Siostra ma rodzinę. Szymon bardzo często spędza z nimi czas bawiąc się z małymi dziećmi swojej siostry. Jest lubianym wujkiem. Bardzo prosto podchodzi do życia i czerpie z niego same pozytywy. Jest zgodny we wszystkim, co ktoś powie, więc dzieci stają się dla niego naprawdę odpowiednim towarzystwem do beztroskiego spędzania czasu wolnego. Szymon jest zaradny, lubi stolarkę. Naprawia stare przedmioty, do starej duszy przedmiotu dokłada nowy wygląd i budzi je na nowo do życia. Tak właśnie chciał kiedyś budzić innych ludzi, dawać im nadzieje na przyszłość. I z tym wiąże się jego historia. WSPÓLNOTA ZAKONNA. Zawsze chciałem pomagać. Miałem znajomego księdza. Nic nie fascynowało mnie w tym świecie, ale chęć pomocy – jak najbardziej. Bardzo długo rozmawialiśmy i to właśnie on namówił mnie, przekonał do podjęcia decyzji o wstąpieniu do wspólnoty braci zakonnych. Wytrwał tam cały okres postulatu (przygotowania do wstąpienia do wspólnoty), a potem 3 miesiące nowicjatu (czas służący do rozpoznania powołania). Na tyle było mnie stać – mówi. Moja decyzja była nieodwołalna –odszedłem. Ale nie powiem dlaczego. Byłby to doskonały temat do Twojej czarnej księgi – mówi – ale nie jestem jeszcze gotowy. 4 Grażyna Grażyna, lat 32. Jest miłą i spokojną nad wyraz kobietą. Funkcjonuje na poziomie osoby niepełnosprawnej intelektualnie w stopniu umiarkowanym. Jest czysta, schludna, uporządkowana. Zawsze ładnie ubrana, z paznokciami w kolorze odpowiadającym ubraniu. Grażyna radzi sobie w życiu dość dobrze. Poziom jej funkcjonowania w środowisku społecznym pozwala jej na samodzielną higienę, przygotowanie posiłków, wykonanie czynności porządkowych w gospodarstwie domowym. Mieszka na wsi. To jest miejsce, w którym czuje się bardzo swobodnie. Na co dzień przebywa w domostwie z mamą i tatą. To tu codziennie pomaga im w gospodarstwie. Jej życie jest pełne pozytywnych emocji i zdarzeń. Na ogół nie miewa gorszych dni. Jest objęta opieka z każdej strony. Byt zapewniają jej najbliżsi, ale także dają jej całkowite poczucie bezpieczeństwa. Jest osoba szczęśliwa i spełnioną. Czarna księga Grażyny nie istnieje. Ot tak, po prostu! Bożena Bożena, lat 40. To zrównoważona osoba na wózku, ze stuprocentową sprawnością kończyn górnych. Skończyła szkołę w zawodzie krawiecko – hafciarskim, co w późniejszym okresie okazało się być jej rzeczywistą pasją i formą na zarobkowanie. Mieszka z matka na wsi. Jest kobietą niezwykle ułożoną, mądrą życiowo potrafiącą określić swoje cele i potrzeby. „PRZYJDŻ I PRZYNIEŚ RACHUNEK”. Ze względu na swoją niepełnosprawność potrzebuję specjalistycznego doposażenia mieszkania w sprzęt, który pomógłby mi w codziennym życiu. Napisałam więc pismo do Powiatowego Centrum Pomocy Rodzinie o dofinansowanie do wykonania łazienki. Złożyłam papiery, dzwoniłam kilkadziesiąt razy. Czekałam całą wieczność. W końcu zaczęłam tam samodzielnie jeździć. I dopiero takie moje działania dały jakiś skutek. Wymierny co prawda, bo usłyszałam takie słowa: PROSZĘ SOBIE SAMEMU ZAPŁACIC I PRZYNIEŚĆ RACHUNEK. Tak też zrobiłam, bo ile można chodzić, prosić, pisać…. Joanna Joanna, lat 40. To osoba niepełnosprawna intelektualnie w stopniu umiarkowanym, z atakami padaczki. Mieszka z mamą na wsi. Jest cudownie pogodna, szczera i pomocna. „BO SIĘ WTEDY BARDZO DENERWUJESZ”. Kochała Tatusia. Zmarł w marcu. Naprawdę go kochałam. Chciałam bardzo być z nim, aż do momentu, kiedy trumna będzie zakopana. Płakałam, jak zmarł, bo bardzo mi go zabrakło. W dzień pogrzebu ubrałam się do kościoła i na cmentarz, żeby z nim cały czas być w tej ostatniej drodze. Pomyślałam, że odprowadzę go do krainy Boga. Nie przekroczyłam jednak progu swego domu. Mamusia powiedziała, że na pogrzebie będę się bardzo denerwowała… – Dobrze, dobrze mamusiu – odpowiedziałam. I zostałam sama w domu. Ze wspomnieniami o nim, z głuchą ciszą w uszach. Dobranoc, Tatusiu. 5 Wiesiek Wiesiek, lat 26. Cudowny młody człowiek z MPD. Całkowicie niesprawne kończyny dolne, pęcherz neurogenny. Za to cudowny umysł, ciepły człowiek, marzyciel – do granic marzeń. Szczęśliwie kochający z wzajemnością. Mieszka z rodzicami i rodzeństwem na wsi. „KIEDY CÓRKA MA ZASTAPIĆ ŻONĘ”. Kocham moją dziewczynę. Z wzajemnością. Każdego dnia kontaktujemy się ze sobą. Jest cudownie. Ale chcę się z nią spotykać. Patrzeć na nią, czuć zapach jej perfum, trzymać ją za dłoń. Ona jednak ma ojca – despotę. Od zawsze nie pozwala nam na spotkania. Chce mieć Karolinę tylko dla siebie. Jej mama jest chorą kobietą, wiec domem zajmuje się Karola i jej siostry. Ojciec czasem pracuje. Jak nie pracuje – to pije. I tak się zamyka to koło. Nikt nic nie może zrobić. Jest to dla nas, ludzi odpowiedzialnych i dorosłych, żenujące. Krępuje nasze życie, krępuje nam ręce, zamyka nasze uczucia w ramach. A ja…ja nie wiem, co robić. Wiem tylko jedno: kocham ją i zawsze będę czekał. Walentyna Walentyna, 55 lat. Żona pana Edwarda. Kobieta malutka, chudziutka, zagubiona i …ciemiężona przez całe życie przez męża. Od roku choruje na Alzhaimera. Nie leczy się. Nie ma pieniędzy na leki, nie potrafi sama zorganizować sobie opieki medycznej. Choroba degradacji mózgu uwięziła ją w czterech ścianach i jej własnym świecie. Ma trzech dorosłych synów, których imiona…uleciały wraz z wszystkimi jej myślami. Zaburzona pamięć odcina Ją od organizacji życia domowego, od obowiązków wreszcie od uczuć. Sama nie wie, jak i po co, dlaczego… Żyjąc w skrajnym ubóstwie nie czuje się kobietą, matką, żoną ale…chce mieć wnuki. „Spokoju…”. Kiedy spytałam o małżeństwo panią Walentynę ona, nie wiedzieć czemu, chwyciła mą rękę i zaciągnęła mnie do kuchni. Stanęłyśmy we dwie w szarym, brudnym pomieszczeniu, które w niczym nie przypominało miejsca, gdzie pachnie jedzeniem, ciepłem, gdzie powinni spotykać się ludzie, członkowie rodziny. Ściszyła głos, przycupnęła na małym stołeczku z chwiejnymi nogami i powiedziała: ciiiiii…..bo on słyszy…zawsze słucha. A później krzyczy. Mówi do mnie „Ej!” a ja przecież mam na imię Walentyna… Niech Pani tak głośno nie mówi. Zadaję więc różne pytania: o małżeństwo, o to, jak się poznali, co miłego spotkało Ją w życiu, jak spędzali wakacje, święta. Nie widząc inicjatywy odpowiadania na moje pytania, zadałam jedno, ostatnie. „ Więc czego by Pani chciała dla siebie, jakie są Pani marzenia, oczekiwania od życia lub bliskich?” Jej oczy nagle nabrały blasku „Chciałabym jechać nad morze, nigdy tam nie byłam. Chciałabym spokojnej starości w tym miejscu, gdzie teraz mieszkam” , a za chwilę, zbliżając się do mnie, wyszeptała: „Spokoju…. Chciałabym, żeby już go nie było… Edwarda żeby nie było…” Edward Edward, 61lat. Gdy poznałam Pana Edwarda 3 tygodnie temu, mimo swej ciężkiej choroby, był człowiekiem rozmownym, żartował, próbował się uśmiechać. Samodzielnie siedział na wózku. Długo rozmawialiśmy. Pan Edward skończył szkołę zawodową. W swoim życiu pracował jako ślusarz, stolarz, spawacz, tokarz. „Chciałbym robić meble” – wspomina i patrzy daleko przez okno. Jakby tęsknił za czymś… pan Edward w wieku 33 lat stracił możność kontroli nad kończynami dolnymi. Oprócz tego od roku choruje na raka płuc. 6 „Mam trzech synów” – mówi. I na tym kończy się jego historia dotycząca dzieci i wspomnień z nimi związanych. Dlaczego? Z dalszej rozmowy wynika, że jeden z synów ma wyrok w zawieszeniu za narkotyki, drugi pracuje i mieszka w Warszawie, trzeci – wraz z żoną pozostającą na rencie z powodu padaczki, mieszka z nimi. Inaczej nie przeżyłby z żoną dnia dłużej…oboje mają na utrzymanie 20 zł… miesięcznie. Po zrobieniu opłat, wykupieniu leków właśnie tyle zostaje im na życie. Żona Pana Edwarda – Pani Walentyna (55 lat) od roku choruje na Alzhaimera, a od „zawsze” ma depresję. Depresja jest wynikiem utraty pracy, sytuacji życiowej i traktowania Jej przez męża w kategorii „ona”… „Weź se pan kredyt”. Kiedyś, całkiem niedawno, przyszedł tu, do naszego domu, pan z opieki społecznej. Popatrzył, nawet nie spytał.. Wtedy akurat było nam bardzo ciężko. Człowiek całe życie nie narzekał, bo wie Pani, ludzie mają jeszcze gorzej, ale właśnie zepsuła nam się lodówka. Było akurat lato, gorąco, wszędzie pełno much i robactwa. Żona nie wychodzi z domu, bo nigdy nie wiadomo, gdzie skończy. Ona nic już nie pamięta. Zakupu zrobione a lodówka nie działa. Mówiłem już, że na życie zostaje na 20 złotych. I jak tu kupić lodówkę, jak nie ma co do ust włożyć? Więc przyszedł ten Pan, rozejrzał się… „lodówki nam potrzeba, popsuła się, miała tyle lat, co nasze małżeństwo 33 lata” – powiedziałem. Pan z opieki odwrócił się, wyrecytował mi kilka paragrafów, po czym odparł: „Weź se Pan kredyt….” „Kim, tak naprawdę, jesteśmy” – czarnej księgi pana Edwarda kontynuacja… To nie będzie opowieść Pana Edwarda. Ona będzie moja – osoby sporządzającej wywiad. Pana Edwarda poznałam 3 tygodnie wcześniej. Jest okres urlopowy, więc obiecałam, że jak wrócę po wakacjach, zaraz do Niego zajrzę. Przyniosę Mu uśmiech, dobre słowo, czysty nowy ręcznik i pościel, oczywiście paczkę witamin, na które nie było go stać. Dzięki życzliwości osób trzecich mogłam zakupić leki dla pana Edwarda. Ucieszyłam się bardzo, bo wiedziałam, że to dla Niego dużo znaczy. Więc…z nadzieją na miłe spotkanie weszłam do domu pana Edwarda. Jego żona stanęła w drzwiach z przestraszona miną. Cos było nie tak… Pan Edward leżał na swoim łóżku. Pampersowany, nieobecny, agonalny… bez większego kontaktu. Nie zdążyłam… w ciągu trzech tygodni rak zrobił spustoszenie w obrębie płuc, śledziony, jamy brzusznej. Z goryczą i niedowierzaniem udałam się do pomocy społecznej. Osoba, która zajmowała się rzekomo rodziną pana Edwarda była nieobecna w pracy i nieświadoma Jego sytuacji. Konieczności objęcia pana Edwarda opieką domowego hospicjum i objęcia niewydolnych życiowo członków rodziny szczególna opieką… mieszkali z osobą terminalnie chorą, cierpiącą, umierającą w samotności w ogromnym bólu. Ale wizyta w pomocy społecznej była namiastką tego, co usłyszałam w ośrodku zdrowia. „Po co Pani to robi? Wielka mi pomoc! Wykupi mu taka leki i myśli, że zbawi cały świat. On umiera. Jemu nic już nie pomoże!” Więc pytam Ciebie, który czytasz, Ciebie – pielęgniarko (siostro!) z ośrodka zdrowia: jaka pomoc lepsza – jakakolwiek czy żadna? Adela Adela, 24 lat. Jest bardzo pogodna dziewczyną z niepełnosprawnością intelektualną w stopniu umiarkowanym. Zaradna, wesoła, opiekuńcza, zadbana, aczkolwiek lekko infantylna. Mieszka z rodzicami. Od dwóch lat kocha z wzajemnością, ale bezskutecznie stara się o możność spotykania ze swoim chłopakiem. 7 „DOROSŁE DZIECI”. „Kiedyś słyszałam taką piosenkę” – mówi Adela. Jej refren stanowiły słowa: „dorosłe dzieci mają żal, za kiepski przepis na ten świat.” Tak jest ze mną. Mam 24 lata. Kocham rodziców, siostrę i dalszą swoją rodzinę. Kiedy tylko mogę zawsze wszystkim pomagam: gotuję, sprzątam, pilnuję dziecka siostry. Dwa lata temu bezgranicznie się zakochałam. I to cudownie….z wzajemnością. Jesteśmy bardzo ze sobą szczęśliwi, lekko zwariowani na swoim punkcie. W przyszłości planujemy ślub i dzieci. Z seksem czekamy. Chcemy znaleźć odpowiednie miejsce i czas. Szanujemy wszystko, co mamy i dążymy do spełnienia naszych marzeń o byciu razem. Ale mamy problem – jest nim brak wsparcia i akceptacji moich rodziców dla naszego związku. Mój chłopak nie ma rodziców. Od kiedy pamięta, jest samodzielny. A my tylko chcemy stworzyć normalną rodzinę, na którą nie pozwalają moi rodzice. Spotykamy się potajemnie, prosimy o pozwolenia na wyjście, nawet na spotkanie wspólnie z rodzicami w moim domu… bezskutecznie. Nie wiem, ile jeszcze będę mogła tak żyć. To niesprawiedliwe! Ryszard Ryszard, 30 lat. Pięć lat temu uczestniczył w wypadku samochodowym. Po wypadku tetraplegik. Obecnie kończyny dolne w zupełnej niezdolności ruchowej, kończyny górne zrehabilitowane w 70 %. Ryszard przed wypadkiem powadził własną działalność gospodarczą. Jego dochody były na tyle dobre, że nie zrobił matury a zajął się własną działalnością. Nie przewidział jednak, jak przekorne może być życie… ojciec – alkoholik, opuścił dosyć dawno rodzinę. Obecnie zamieszkuje okolice Wyszkowa, mieszka niedaleko z matką, nigdy nie łożył na synów (brat Ryszarda – 27 lat, mieszka i pracuje w Warszawie). Rodzice Ryszarda do tej pory nie usankcjonowali spraw rozwodowych. Matka Ryszarda potrzebuje pomocy prawnika, w celu stworzenia pakietu dokumentów rozwodowych. Po wypadku Ryszard uczestniczył w bardzo intensywnej rehabilitacji ruchowej, w wielu ośrodkach kraju. To tu spotkał się z bardzo wieloma reakcjami ze strony rehabilitantów. Z czasem okazało się, że nie tylko fakt wypadku Ryszard musiał zaakceptować, ale również musiał zmierzyć się z osobami, które rzekomo, miały nazywać się rehabilitantami… „MOJE 4 WHEELS”. Zaraz po wypadku podjąłem próby do, w miarę normalnego, życia w świecie ludzi pełnosprawnych ruchowo. Moja bardzo intensywna rehabilitacja zajęła mi pierwsze dwa lata po wypadku. Wtedy nie do końca wiedziałem, w jaki sposób ćwiczyć i czego, tak do końca, mogę spodziewać się po rehabilitacji, czego powinienem oczekiwać od siebie a przede wszystkim…od rehabilitantów…na szczęście dla siebie, oczekiwałem bardzo dużo. Chciałem stać się samodzielnym mężczyzną. I ….pojechałem na turnus rehabilitacyjny do jednego z Ośrodków w Konstancinie. Wtedy zawodowo grałem już w rugby. Jestem rozgrywającym w swojej drużynie, więc o mojej nieobecności podczas meczu nie ma nawet mowy !!!! Poprosiłem personel o przepustkę na czas meczu. Samodzielnie kieruję samochodem, swobodnie poruszam się nim po Polsce, a przy tym do Warszawy miałem stosunkowo niedaleko. Od czasu wypadku zmieniłem podejście do wartościowania życia i tego, co w nim powinno być najważniejsze. Rugby pozwoliło mi na odcięcie się od tej innej, nabytej rzeczywistości. Ktoś mnie kiedyś przecież zauważył, ktoś zaproponował, żebym grał a ja zrobiłem wszystko, żeby być najlepszym…jeśli dobry może być ktoś, kto nie chodzi….więc dlaczego teraz miałbym nie zagrać??? Jestem dorosłym człowiekiem, podejmuję świadome decyzje, nie lubię zawodzić przyjaciół, a tym bardziej tych z drużyny… Moja prośba o przepustkę spotkała się z radykalną odmową. UCIEKŁEM!!! ZAGRAŁEM! I gdy wróciłem do Ośrodka, byłem już na przysłowiowym „bruku”. Wywalili mnie za moje zachowanie….. 8 W tym samym Ośrodku spotkała mnie inna, poniekąd dziwna, niespodzianka. Po przybyciu na miejsce zostałem zakwaterowany w pokoju z ….dziećmi. byłem dorosłym mężczyzną, potrzebowałem intymności a przede wszystkim oczekiwałem, że poznam kogoś, z kim będę mógł porozmawiać, pośmiać się wieczorami. Przełknąłem to, ale tylko do momentu, gdy poszedłem się wykąpać. Zgarnąłem rzeczy pod pysznić, podjechałem do łazienek i…kolejne zaskoczenie! Prysznice były tak wysoko, że nie sposób było odkręcić wodę. A później…później to już tylko graniczące z cudem dostanie się do maxymalnie wysokiego łóżka w pokoju. Nie dałem rady samodzielnie mimo, że jestem wysportowanym, samodzielnym niepełnosprawnym… Andrzej Andrzej, lat 49. Mieszka ze swoim młodszym bratem. Obaj są niepełnosprawni intelektualnie w stopniu umiarkowanym. Jednak ich upór, zaradność życiowa pozwoliła im na zorganizowanie sobie życia tak, aby toczyło się ono w miarę właściwym torem. Jego rodzice zmarli, kiedy był nastolatkiem. Dlatego zajął się bratem i domem i wtedy ukształtował te najcenniejsze cechy swego charakteru: upór, wolę walki i dążenie do celu. „3 RAZY ŚMIERĆ”. Kiedyś życie było poste. Byłem dzieckiem, grałem w piłkę. Ojciec pił, ale pracował. Mam siedziała z nami w domu, prała, sprzątała i gotowała. Jednak któregoś dnia wszystko się zmieniło. Któregoś dnia…mama wróciła do domu zapłakana. Łzy bólu płynęły po jej policzkach… „córcia” – mówiła. Tak… moja siostra, a jej jedyna córka zginęła. To była ta pierwsza okrutna śmierć: burza, zerwane kable wysokiego napięcia, mokre od deszczu ulice… i ona… moja siostra…, że też akurat wtedy musiała przechodzić obok tego miejsca. Później życie było inne: mam zachorowała. Jej choroba nie trwała długo. Któregoś ranka wycieńczone nowotworem ciało usnęło wieczyście na moich rękach…To była druga, ta najbardziej bolesna, śmierć. Żeby tego było mało, niedługo po tym, ojciec udusił się podczas snu. Miał atak padaczki, był pijany. Znalazłem go rano, znalazłem znów śmierć. Nigdy tego nie zapomnę… – opowiadał i… płakał. 9