Czytaj więcej - Hop-e
Transkrypt
Czytaj więcej - Hop-e
27 grudnia 2011 Nr wyd. 52 19 panorama legnicka www.legnica.naszemiasto.pl O TYM SIĘ MÓWI STRON LUDZIE Z NASZYCH Nadzieja za polskie złotówki b Z Norbertem Palimąką, legniczaninem, który sprawił, że dzieci w filipińskiej wiosce Cayabu mogą się uczyć w szkole ufundowanej przez Polaków, rozmawia Piotr Kanikowski Po co Pan pojechał na Filipiny? Im szybciej znajdziemy sponsorów dla reszty dzieci, tym szybciej będą mogły zacząć naukę. Teraz, w grudniu? Chciałem zobaczyć na własne oczy szkołę w Cayabu wybudowaną za pieniądze, które zebraliśmy w Polsce. Jak długo planujecie działać w ten sposób? I co? Kazali Panu przywieźć polską flagę. Po co? Żeby ją zatknąć obok flagi Filipin przy wejściu do budynku. To oni postanowili, że szkoła będzie się nazywać polskim słowem „Nadzieja”. Taki napis chcą umieścić nad wejściem. Nadzieja na co? -Na lepsze, dostatniejsze życie. Na wyrwanie się z zaklętego kręgu biedy. Dzieci z Cayabo, tak jak ich rodzice i dziadkowie, nigdy nie chodziłydo szkoły. Od małegopracowały za półdarmo w dzikiej odkrywkowej kopalni żelaza, żeby nie umrzeć z głodu. Bez edukacji człowiek na Filipinach nie ma szans na dobrą pracę. Może się zająć swoim podwórkiem, niczym więcej. Co bardziej Myślimy o jednym roku, z możliwością przedłużenia tego na dwa, góra trzy lata, to znaczy do czasu, aż mieszkańcy będą gotowi sami utrzymać szkołę. Sami? FOT. ARCHIWUM NORBERTA PALIMĄKI Jest. Stoi na wzgórzu. Ma betonowe fundamenty i resztę z bambusowych pni, jak inne budynki na Filipinach. W środku są trzy pomieszczenia: dwie przestronne sale lekcyjne i łącznik między nimi. Słowem szkoła jak szkoła – widziałem plany i wiedziałem mniej więcej, czego się spodziewać. Za to absolutnym zaskoczeniem była reakcja rodziców i dzieci, dla których powstała. Ten rejon gór zamieszkuje plemię Dumagat, strasznie nieufne wobec innych. Myślę, że kiedy kilka miesięcy temu zaczęliśmy planować budowę, Dumagat nie do końca wierzyli, że ktoś przyjedzie i zrobi to dla nich. A już zupełnie nie do pomyślenia było, że szkołę ufunduje im ktoś z dalekiej Polski, o której wiedzą tylko tyle, że jest ojczyzną papieża Jana Pawła II. Szkoła w Cayabu w dniu otwarcia.W dolnym rzędzie jako trzeci od lewej kucnął Norbert Palimąka z adoptowanym przez niego Efernem « Szukamy rodzin, które chciałyby się w to włączyć i mam nadzieję, że wkrótce będzie nas stać, aby posłać do szkoły 120 dzieci, tak jak sobie od początku zakładaliśmy » przedsiębiorczy roznoszą wodę ze strumienia do domów. Część rodziców zostawiła dzieci pod opieką dziadków i wyjechała do miasta, bo tam jest trochę łatwiej. Czy Cayabu wystarczy szkoła? Tam już się stało coś więcej. Podczas spotkania ze środowiskiem biznesowym w Manili filipiński Rotary Club, dla którego nasza działalność była trochę jak wyrzut sumienia, zadeklarował, że wyposaży szkołę i cały region w elektryczność. W ramach Szkoła będzie się nazywać polskim słowem: „Nadzieja” społecznej odpowiedzialności biznesu chce dla Dumagat zbudować małą elektrownię wodną. Uroczystość otwarcia naszej szkoły zgromadziła około 200 osób, w tym przedstawicieli lokalnych władz i biznesu. Przyjechała córka właścicieli jednej z największych firm mięsnych i poruszona tym, co widziała, zapowiedziała wybudowanie po sąsiedzku kolejnej szkoły, dla innej wioski. Mam wrażenie, że zapoczątkowaliśmy w tamtej części Filipin małą rewolucję. Dużo jest tam takich miejsc, gdzie nie ma szkoły? Całe mnóstwo. Szkoła w Cayabu już pracuje? Tak. Zatrudnia czterech nauczycieli. Uczą dzieci pisania, czytania, liczenia. Podstawowych umiejętności. I jest jak w każdej szkole czas na śpiew, taniec, zajęcia ruchowe. Dużo jest tych dzieci? Naukę zaczęło 30 dzieci z dwóch położonych najbliżej wiosek. Na razie dla tylu znaleźliśmy w Polsce opiekunów, którzy zdeklarowali się łożyć na ich edukację. Szukamy kolejnych rodzin, które chciałyby się w to włączyć i mam nadzieję, że wkrótce będzie nas stać, ay od marca posłać do szkoły wszystkie 120 dzieci, tak jak sobie od początku zakładaliśmy. Ile kosztuje utrzymanie szkoły? Na każde dziecko potrzebujemy rocznie 800 złotych, czyli po 80 złotych miesięcznie. W tym mieści się tak edukacja, jak i jeden pełnowartościowy posiłek, bo nie wyobrażam sobie, by dzieci siedziały w szkole głodne. Z pustym brzuszkiem trudno byłoby im się skupić na lekcjach. Cały czas szukamy chętnych do tak zwanej wirtualnej adopcji serca. Na czym taka adopcja na odległość polega? Trzeba zadeklarować, że będzie się łożyło przez rok Rodzice dzieci sami pracowali przy budowie szkoły. Są z niej dumni po 80 złotych miesięcznie na naukę konkretnego chłopca lub dziewczynki z naszej bazy. A potem wpłacać pieniądze – albo jednorazowo całą sumę, albo w miesięcznych ratach. Adopcyjni rodzice dostaną od nas zdjęcie swego podopiecznego, krótki rys charakteru i garść osobistych informacji, bo chcemy, aby poczuli z nim więź. Wkrótce profile kolejnych dzieci pojawią w internecie na stronie. Wspólnie z naszym partnerem, filipińską Fundacją Hop-e, deklarujemy, że będziemy regularnie raz, może dwa razy do roku informować, jakie postępy robi ich podopieczny. Jak zostać adopcyjnym opiekunem dziecka z Cayabu? Można wejść na stronę internetową www.hop-e.pl, wypełnić formularz online lub wydrukować i przesłać do nas w formie drukowanej, a potem pamiętać o zadeklarowanych wpłatach. Tak. Bo chcemy zamieniać stojącą ugorem ziemię w pobliżu wioski w poletka uprawne, nauczyć ludzi uprawy ziemi, dać im ziarno pod zasiew i sprawić, by mogli żyć z roli. Fundacja Hop-e, nasz partner, już to pilotażowo wdraża. Podczas pobytu na Filipinach widziałem pierwszy imbir zasiany w miejscu, gdzie był ugór. Ta imbirowa plantacja dała zatrudnienie 16 osobom. Tak będzie też w Cayabu. Kiedy rodzice dzieci będą w stanie sami utrzymać szkołę, usuniemy się w cień. Jak zainteresował się Pan losem filipińskich dzieci? Wszystko zaczęło się od spotkania z Filipińczykiem Jayjay Lizarondo, prezesem fundacji Hop-e. A potem obejrzałem zrobiony przez niego film o dzieciach, które szukają pożywienia na wysypisku. Dla nich znalazła się pomoc. To była moja inspiracja, by zatroszczyć się również o Cayabu. Gdy Jayjay zawiózł mnie tam rok temu, wiedziałem już, że nie jest to mój ostatni pobyt na Filipinach. Dzięki ludziom, którzy mi zaufali i wpłacili pieniądze na budowę szkoły, mogłem tam wrócić w grudniu jako człowiek spełniony. Chciałbym im podziękować. Podczas wizyty Filipińczycy pytali mnie, dlaczego bez przerwy się uśmiecham. A ja po prostu byłem szczęśliwy, widząc spełnione marzenie wielu rodzin. Pierwsi uczniowie „Nadziei”. Mają szansę zmienić swoje życie