sumienie w gabinecie terapeuty

Transkrypt

sumienie w gabinecie terapeuty
SUMIENIE W GABINECIE TERAPEUTY
Krzysztof Jedliński
Jeśli dostrzegamy „funkcję sumienia” u pacjenta, czyli zdolność do dokonania
wolnego wyboru, musimy respektować ten wolny wybór, a więc „wolność
sumienia”. Psychoterapeuta musi respektować wolność wyborów dokonywanych
przez pacjenta.
Odnoszę wrażenie, że kłopotem współczesnego człowieka jest swoisty przerost
wolności sumienia. Wiąże się on z powszechnym w globalnej kulturze zakwestionowaniem
autorytetów moralnych i pedagogicznych. „Ja sam decyduję o moim życiu”, „Nikt mi nie
będzie mówił, jak mam żyć ani jakie decyzje podejmować” – oto wypowiedzi
charakterystyczne dla tej tendencji kulturowej. Są one powtórzeniem motywu grzechu
pierworodnego, tym razem nie tylko w odniesieniu do Boga, ale do wszystkich instytucji
i osób, które mogłyby te osobiste decyzje i wybory jakoś regulować. Tym niemniej człowiek
współczesny nie przestaje przecież wybierać, podejmować decyzji. Nie przestaje również
dokonywać prób ich uzasadnienia. Jednak język, jakim się w tym celu posługuje, nie jest już
językiem etyki – człowiek współczesny odrzucił go jako język owych autorytetów, których się
pozbywa. Mówi natomiast o „osobistym szczęściu”, „spełnieniu się w życiu”, „rozwoju
osobistym”, „wykorzystaniu wszystkich możliwości”, „przeżyciu miłości życia”.
Ta „zmiana języka” powoduje, że innych spraw dotyczy osąd swojego zachowania,
czyli to, co określaliśmy jako „poczucie winy” czy „wyrzut sumienia”. Współczesna
dziewczyna może oskarżać siebie z powodu nadmiernego jedzenia, które prowadzi do
tego, że nie jest taka, jaka chciałaby być. Młody człowiek miewa poczucie winy, że nie dość
intensywnie pracuje i zbyt wolno pnie się po szczeblach kariery. Matka – że zbyt mało
„inwestuje” w dziecko. Pozostają podobne przeżycia emocjonalne, choć zmieniają się tematy
i – co najistotniejsze – układ odniesienia dla dokonywanych wyborów. Człowiek współczesny
zdaje się mówić: „Sam będę zrywał owoce z drzewa wiadomości dobrego i złego, dziękuję
za przetwory!”. A pacjent psychoterapeuty wyraża tę tendencję być może silniej niż człowiek
przeciętny: po pierwsze – jego trudności w relacjach z ludźmi wyostrzają sprzeciw wobec
autorytetów, po drugie – zmaganie się ze sobą zwiększa świadomość wewnętrznych
motywów, nawet jeśli przedstawiają się one raczej jako dylematy czy rodzące cierpienie
nierozwiązywalne problemy.
A jednak natura ludzka jest tak skonstruowana, że człowiek nie potrafi samotnie
stawić czoła życiowym wyborom. Mniej lub bardziej otwarcie poszukuje rad, czy nawet
autorytetów, bo gubi się w swojej samotności. Tym bardziej, że globalna kultura zasypuje
ogromem „możliwości” i „opcji”. Komputer jest tu dobrym modelem. Kto, nawet jeśli jest
specjalistą komputerowym, może z ręką na sercu powiedzieć, że w sprawach korzystania
z tego urządzenia nigdy nikogo się nie radzi? Wręcz przeciwnie – w przestrzeni rzeczywistej
i wirtualnej aż szumi od pytań i porad. Dawniej indywidualne autorytety (mistrzowie duchowi)
bądź instytucje (np. kościoły) pomagały w stopniowym dojrzewaniu sumienia, w dorastaniu
do trudnych wyborów. Robiły to lepiej lub gorzej, ale człowiek nie był pozostawiony sam
sobie. Dziś taka samotność jest regułą.
Człowiek potrzebuje, aby jego sumienie, czyli zdolność do dokonywania
prawidłowych wyborów, było kształtowane, rozwijane. To, czego pragnie – bardziej trwałe
wyzwolenie od dręczących dylematów i ciągłej niepewności, dłużej trwający wewnętrzny
spokój – to w gruncie rzeczy przejawy takiej umiejętności. Tyle że człowiek nie odda już tego
procesu rozwoju w ręce żadnej instytucji, ponieważ według niego tworzą one reguły
ogólne, przepisy i normy ograniczające jego wolność. Natomiast w pierwszej warstwie
1
świadomości potrzebuje, aby ktoś uwolnił go od cierpienia. Zwraca się do osoby, którą
postrzega jako eksperta od zwalczania cierpień psychicznych, i mówi: „Nie wiem, jak się
zachować w tej sytuacji”, „Zupełnie się pogubiłem”, „Każda decyzja wydaje mi się zła”, „Raz
chciałbym zrobić tak, a raz tak – i już zupełnie nie wiem”.
Tym sposobem obszar decyzji i wyborów staje się obecny w rozmowach
terapeutycznych. Dylematy mogą dotyczyć bardzo różnych sytuacji. Zdradzany mąż nie
wie, czy pozwolić żonie odejść, czy walczyć o nią. Pracownik agencji reklamowej nie może
się zdecydować, czy opuścić firmę, czy nadal pracować w niej po 16 godzin na dobę. Matka
zastanawia się, czy pozwolić córce spotykać się z kolegami (niektórzy biorą narkotyki!), czy
też trzymać ją w domu. Ksiądz, który się zakochał, nie wie, czy zrezygnować
z kapłaństwa, czy opuścić kobietę. Szef zagrożonej firmy łamie się z decyzją, czy zwalniać
pracowników, czy pozwolić firmie upaść. Dziewczyna po studiach nie umie
zadecydować, czy podjąć mało ambitną pracę (bo może nie znajdzie żadnej), czy też czekać
na lepsze okazje.
W tych wszystkich dylematach przejawia się sumienie. Może lepiej
powiedzieć: sumienie ma wiele wspólnego z tymi dylematami. Przygnieciony cierpieniem
pacjent, który mówi: „Nie wiem, co mam zrobić”, oczekuje odpowiedzi, czy raczej
podpowiedzi od terapeuty, ode mnie. W tym momencie pragnie, abym zadecydował za
niego, czyli „wziął go na własne sumienie” i w ten sposób uwolnił od cierpienia. Taka
sytuacja to poważne wyzwanie dla psychoterapeuty – psychologicznie i etycznie jest bardzo
trudna. Pacjent – zwracając się do terapeuty – stawia go w gruncie rzeczy w pozycji
autorytetu. A przecież nie chce, żeby był to autorytet etyczny. Nie chce być
pouczany, osądzany, korygowany. Natomiast z pewnością chce być potraktowany
osobiście, jako swoisty „szczególny przypadek”. Z drugiej strony ustawia się (cóż z tego, że
z bezradnej konieczności!) w pozycji słabszej, odsłania na możliwe sugestie, manipulacje
i „techniki” eksperta od ludzkiej psychiki.
Jeśli terapeuta, nawet w najlepszej wierze, ulegnie pokusie pouczania, sterowania
czy pośredniego wpływania na zachowania pacjenta, automatycznie naruszy jego
godność. A z drugiej strony terapeuta chciałby pomóc, zmniejszyć cierpienie. Tym bardziej
że niejednokrotnie owa podpowiedź wydaje mu się oczywista: „To przecież jasne, że
powinien pan ratować rodzinę!”, „Co kościołowi po takim księdzu?!”, „Dziewczyno, bierz tę
robotę, bo skończysz w przytułku dla bezdomnych!”. Zmniejszyć cierpienie za cenę
naruszenia godności?
Dodam, że nie mają takich dylematów zwolennicy kierunków widzących terapeutę
tylko jako „lustro” problemów czy deficytów pacjenta – myślę tu o kierunkach inspirowanych
zarówno psychoanalizą, jak i behawioryzmem. Ale czy możliwa jest czysta, nic
niesugerująca psychoanalityczna interpretacja? Czy możliwe jest opracowanie strategii
radzenia sobie z objawem, która w żadnym stopniu nie narzuca jakichkolwiek wyborów
pacjentowi? Pozostawiam te pytania sumieniom moich kolegów.
Jeśli dostrzegamy „funkcję sumienia” u pacjenta, czyli zdolność do dokonania
wolnego wyboru, musimy respektować ten wolny wybór, czyli „wolność sumienia”. Sprawa
jest bardzo trudna choćby dlatego, że wszyscy dokonujemy wyborów, które są złe, nietrafne
albo po prostu głupie. Od takiej skłonności nie są też wolni pacjenci. Naprawdę trudno
czasami terapeucie nie zareagować spontanicznie, gdy pacjent relacjonuje zamiar
dokonania czegoś, co pachnie horrorem lub szaleństwem. A przecież zadaniem terapeuty
jest doprowadzenie go do własnej decyzji, pobudzenie jego sumienia. Nie zawsze jest to
łatwe. Po pierwsze, pacjent często tego właśnie stara się uniknąć – przybył przecież
do terapeuty właśnie po to, by ten mu powiedział, co ma robić. Po drugie (jest to skądinąd
wspaniała strona psychoterapii), rzeczywistość okazuje się bardziej wielostronna niż można
by przypuszczać: prawidłowe bywa nieraz zupełnie inne rozwiązanie – takie, o jakim
2
początkowo ani pacjent, ani terapeuta w ogóle nie myśleli. Po trzecie, mogą występować
istotne różnice w systemach wartości między terapeutą a pacjentem. Oto przykład: dla mnie
jako dla katolika seks przedmałżeński jest czymś złym, tym niemniej większość moich
pacjentów nie podziela tej postawy. Nie mogę naruszać wolności ich sumienia przez
instruowanie, jak powinni postępować. To, co mogę zrobić, to odwołać się do płaszczyzny
głębszej, na której zgadzam się z większością pacjentów: że seksu nie powinno się
oddzielać od głębokiego związku emocjonalnego. Wierzę, że rzeczywistość świata jest
mądrze i spójnie skonstruowana, i mam nadzieję, że wspólnie budując na głębszej
płaszczyźnie, osiągniemy również kiedyś (na ogół już długo po zakończeniu terapii
i wzajemnie o tym nie wiedząc) zgodność na płaszczyźnie bardziej konkretnej.
Jak pobudzać i kształtować sumienie pacjenta? Mistrzem terapeutów jest tutaj
Sokrates. Wierzył on, że jego rozmówca zna prawdę, tylko sobie tego nie
uświadamia. Uważał, że filozof powinien przy pomocy mądrze zadawanych pytań
doprowadzić go do uświadomienia sobie tej prawdy. Sokrates nazywał to „maieutyką”, czyli
akuszerowaniem rodzenia się prawdy. Podobnie z dokonywaniem ważnych
wyborów, podejmowaniem decyzji. Terapeuta mówi: „Co jest dla pana w tej sytuacji
ważne?”, „Co chce pani osiągnąć, podejmując taką decyzję?”, „A co pani może
osiągnąć, podejmując decyzję przeciwną?”, „Czego obawia się pan, jeśli nie dokona tego
wyboru?”, „Proponuję panu następujący sposób: na tym krześle będzie siedzieć ta część
pana, która optuje za pierwszym rozwiązaniem, a na tym – ta, która optuje za drugim. Niech
porozmawiają ze sobą. Proszę przesiadać się z krzesła na krzesło, wcielając się raz
w jedną, raz w drugą część siebie. Od którego krzesła chce pan zacząć?”.
Oczywiście bardzo często proces uaktywniania sumienia pacjenta trwa długo – wielu
ludzi nie dojrzało do dokonywania wolnych wyborów i tej dojrzałości muszą się powoli
uczyć. Bywa, że terapeuta – w myśl zasady, że wartość terapeutyczną mają propozycje
zaskakujące, ale nie nazbyt zaskakujące – musi częściowo ulec pacjentowi domagającemu
się od niego konkretnej wskazówki i powiedzieć: „Na pani miejscu zrobiłbym tak
a tak”. Jednak interwencje takie powinny być zawsze dobrze przemyślane, delikatne
i z założenia prowizoryczne – coś jak asekuracja dla alpinisty, którą likwiduje się po jego
wejściu na ścianę. Taki dłużej trwający proces dochodzenia do decyzji ma też i tę
wspaniałą stronę, o której wspomniałem wyżej: właściwa decyzja była nie do przewidzenia
na początku – urodziła się w dialogu pacjenta z terapeutą i dała temu pierwszemu prawdziwą
i długotrwałą radość. W dodatku uzyskał on jeszcze jedną korzyść – jego zdolność
do dokonywania prawidłowych wyborów, czyli sumienie, uległa wzmocnieniu, rozwinęła
się. W dialogu z terapeutą została naruszona smutna samotność: „Sam będę zrywał
owoce!”.
Tekst został opublikowany w miesięczniku „Charaktery”, nr 11, 2003 r.
3

Podobne dokumenty