Konferencja miedzyrzadowa 2003: Przyczyny
Transkrypt
Konferencja miedzyrzadowa 2003: Przyczyny
Khleslplatz 12 A - 1120 Wien T +43-1-804 65 01 F +43-1-804 08 74 Konferencja międzyrządowa Unii Europejskiej 2003 Przyczyny niepowodzenia i dalsze perspektywy rozwoju integracji europejskiej Streszczenie z seminarium zorganizowanego 30 stycznia 2004 w Wiedniu w ramach programu „Doradztwo polityczne w kwestiach europejskich“ przez Instytut Rennera we współpracy z Akademią Dyplomatyczną w Wiedniu i Instytutem Europy w Salzburgu Autor Stephan Stüger Tłumaczenie Marcin Grabiec Redakcja Brigitte Marcher Zaplanowany na 12 i 13 grudnia 2003 szczyt UE w Brukseli miał być kolejnym historycznym krokiem w procesie integracji europejskiej. Według „europejskiego scenariusza“, obradująca od października 2003 konferencja międzyrządowa miała na nim uchwalić wspólną unijną konstytucję. Jednak szczyt się nie powiódł, a tym samym – przynajmniej na razie – zabrakło porozumienia na temat projektu konstytucji. Zadecydowały względy instytucjonalne związane z podziałem głosów w Radzie. W ramach seminarium zarówno członkowie Konwentu z ramienia parlamentów jak i przedstawiciele rządów mogli przedstawić swoje stanowisko na temat przyczyn niepowodzenia szczytu. Przy tym referenci nie ograniczyli się tylko do odpowiedzi na pytanie, dlaczego porozumienie okazało się niemożliwe, ale analizowali też obecną sytuację UE i perspektywy integracji europejskiej w najbliższej przyszłości. Referenci: MEP Johannes Voggenhuber, członek Konwentu z ramienia Parlamentu Europejskiego MEP Reinhard Rack, członek Konwentu z ramienia PE Caspar Einem, członek Konwentu z ramienia Parlamentu Austriackiego Dr Gregor Woschnagg, ambasador Austrii przy Unii Europejskiej, Bruksela Dr Henrik Hololei, członek Konwentu z ramienia rządu Estonii, doradca rządu Estonii ds. UE (od listopada 2003), przedtem szef wydziału ds. UE w Urzędzie Premiera Estonii i minister gospodarki, Tallin Dr Fraser Cameron, dyrektor European Policy Centre, Bruksela Moderatorzy: Dr Manfred Scheich, ambasador i. R Dr Brigitte Marcher, Instytut Rennera Konferencja międzyrządowa 2003: Przyczyny niepowodzenia i dalsze szanse na opracowanie europejskiej konstytucji. W ocenie posła do Parlamentu Europejskiego Johannesa Voggenhubera należało się spodziewać niepowodzenia szczytu w Brukseli. Skuteczną metodę współpracy, jaką stanowił Konwent Europejski, niepotrzebnie połączono z przeżytą już formułą konferencji międzyrządowej. Zdaniem Voggenhubera właśnie tu trzeba szukać przyczyn negatywnego rezultatu konferencji. W dalszej części wykładu Voggenhuber porównał obie metody podejmowania decyzji w Unii Europejskiej, by wykazać, dlaczego formuła konferencji międzyrządowej bardziej przeszkadza niż pomaga procesowi integracji. Konwent charakteryzował się maksymalną przejrzystością działań i przebieg jego prac był rzeczywiście w dużym stopniu dostępny szerokiej opinii publicznej. Negocjacje przedstawicieli rządowych – przeciwnie – toczą się cały czas za zamkniętymi drzwiami. Niestety rządy wciąż uznają takie postępowanie za oczywistość. Konwent postawił przed sobą dwa cele: wzmocnić przejrzystość i zdemokratyzować proces podejmowania decyzji w unijnych instytucjach. Toczono debaty na temat podziału władzy, parlamentaryzmu i europejskiego prawodawstwa. Jednak rządy nie są zainteresowane wzmocnieniem demokracji i dlatego ostatnia konferencja międzyrządowa ponownie okazała się targowiskiem narodowych interesów, na którym poszczególne rządy usiłowały zachować swoją obecną pozycję. Punkt krytyczny przekroczono w momencie, gdy debatę nad przyszłą europejską konstytucją połączono z rozpatrywaniem kwestii finansowych i zmian w procesie decyzyjnym. To zadecydowało o niepowodzeniu konferencji. Wyniki prac konwentu są jednak, zdaniem Voggenhubera, nieodwracalne, nawet jeśli nie chciał się on pokusić o ocenę czasu potrzebnego do ich wprowadzenia w życie. Poseł do PE z ramienia ÖVP Reinhard Rack przyznał w swojej analizie wiele racji poglądom Voggenhubera. Wyniki prac Konwentu kwestionują bowiem uprzywilejowaną pozycję rządów w UE. Pomimo niepowodzenia konferencji nie ma jednak mowy o spadku znaczenia UE. Należy po prostu spojrzeć na historię europejskiej integracji. Jej powodzenie brało się zawsze z wcześniejszego kryzysu. Tak było dla przykładu w latach 80., gdy za czasów Jacquesa Delorsa powstawał wspólny rynek. Rack patrzy też optymistycznie na półrocze prezydencji irlandzkiej, bo w jej działaniach można zauważyć wysiłek na rzecz rozwiązania problemu. W odróżnieniu od prezydencji włoskiej, już na początku tego roku premier Bertie Ahern zaczął odwiedzać europejskie stolice, by omówić dalsze losy projektu. Rozmowy odbył m. in. z José Marią Aznarem i Leszkiem Millerem. Za niepowodzenie szczytu nie można, jego zdaniem, obwiniać wyłącznie Polski i Hiszpanii. Za ich plecami schowały się bowiem i inne rządy, które wcale nie zmartwiły się negatywnym wynikiem spotkania. Rack krytykował też Wielką Brytanię za przyjęcie strategii „tak, ale...“, która uniemożliwiła podjęcie wielu decyzji. Problemem natomiast nie było jednoczesne rozpatrywanie wraz z konstytucją reform instytucjonalnych i finansowych. Trzeba by to uznać raczej za wydarzenie pozytywne. Bowiem tam, gdzie omawia się szerokie spektrum problemów, jest też więcej miejsca na kompromis. Odnosząc się do dokonanego przez Voggenhubera porównania Konwentu i konferencji międzyrządowej, Rack stwierdził, że rządy znalazły się w niezwykłej dla siebie sytuacji, bowiem miały zaakceptować coś, czego same nie wypracowały. Teraz jest inaczej i dlatego można przewidzieć sukces. Wyniki prac Konwentu są nieodwracalne, bo alternatywy dla nich, jak na przykład powstanie „twardego rdzenia Europy”, byłyby po prostu straszne. Aby związek państw zdolny był do funkcjonowania, musi być osadzony w uporządkowanych ramach prawnych. Przede wszystkim dla małych i średnich państw ma to duże znaczenie, chociaż także i te większe kraje musza zmagać się z poważnymi problemami (np. w polityce wewnętrznej). Caspar Einem, poseł do austriackiego parlamentu, przyłączył się do optymizmu przedmówców i twierdził, że niepowodzenie szczytu było korzystnym sygnałem. Na wstępie swoich rozważań powrócił do szczytu w Kolonii w 1999 roku, gdy szefowie rządów zdali sobie sprawę z deficytu społecznego zaufania, na jaki cierpi UE i powołali Konwent, którego zadaniem było opracowanie Karty Praw Podstawowych. W założeniu, prawa te nie powinny mieć jednak charakteru wiążącego. Tak więc, zdaniem Einema, rządy jedynie połowicznie zareagowały na potrzebę zbliżenia UE do obywateli. Fiasko szczytu w Nicei ukazało wyraźnie, że Unii nie można uratować jedynie przy pomocy politycznego marketingu. Na tym tle postanowiono powołać Konwent Europejski. Celem Konwentu była demokratyzacja UE i rozszerzenie katalogu wiążących praw podstawowych. W trakcie debat przedstawiciele rządów coraz bardziej jednak orientowali się według swych egoistycznych interesów narodowych i dlatego coraz trudniej było im się porozumieć. Einem wskazał na strategię negocjacyjną Wielkiej Brytanii, krytykował też i małe państwa, opowiadające się za regułą „jeden kraj, jeden komisarz“. Te i inne żądania były znakiem braku europejskiej odpowiedzialności, a ich skutkiem stało się negatywne postrzeganie projektu konstytucji przez obywateli. Postępowanie rządów w Konwencie i podczas konferencji międzyrządowej można, zdaniem Einema, wyjaśnić nieobecnością w nich polityków europejskiego formatu, jakimi byli Helmut Kohl czy Francois Mitterand. Powstałej w ten sposób sytuacji nie można rozwiązać jedynie przy pomocy konstytucji. Einem przytoczył tu jako przykład argumentację austriackiego rządu w sprawie tranzytu. Nie wspomina się o strategicznych błędach rządu podczas negocjacji, a całą winę przypisuje się wyłącznie „złej“ Unii Europejskiej. Za pomocą prostych środków trzeba zbliżyć Unię do obywateli. Einem zaproponował, by unijni komisarze składali kolejno coroczne raporty przed austriackim parlamentem i odpowiadali na pytania posłów. Na zakończenie Einem stwierdził też, że nie ma drogi innej niż ta wyznaczona przez Konwent. Projekt konstytucji nie jest co prawda idealny, ale mimo to stanowi dobry kompromis. Jest też zdecydowanie lepszy niż fundament, na którym obecnie opiera się UE. Wypowiedzi trzech członków Konwentu poprzedziły dyskusję na podium. Moderator, ambasador dr Manfred Scheich, zaprzeczył na wstępie Reinhardowi Rackowi, stawiając tezę, że projekt konstytucji wzmacnia element międzyrządowy w UE, gdyż rozbudowuje kompetencje Rady Europejskiej. Postawił też Rackowi pytanie, dlaczego konstytucja wzmacnia i tak już silnych. Rack nie podzielił jego opinii i zwrócił uwagę na dyskusję w sprawie wyłonienia Prezydenta Rady Europejskiej. Sprzeciw wobec propozycji rządów był wówczas tak jednoznaczny, że wniosek trzeba było wycofać. Zdaniem Racka projekt konstytucji ma o wiele więcej wspólnego z demokratycznym państwem prawa niż z jakąkolwiek strukturą decyzyjną. Caspar Einem zauważył jednak w instytucjonalizacji Rady Europejskiej duży błąd strategiczny Konwentu i przypomniał, że szefowie rządów odrzucili wcześniej pierwszy projekt zapisu, w którym nie przewidziano odpowiedniej kontroli przez Europejski Trybunał Sprawiedliwości. Te odpowiedzi nie zadowoliły jednak ambasadora Scheicha, który argumentował, że Rada posiada miarodajne kompetencje: ustala priorytety i kalendarz działań, przyjmuje dyrektywy, nominuje przewodniczącego Komisji (jego wybór musi potwierdzić Parlament Europejski) i ministra spraw zagranicznych UE. Ponadto sama wybiera swojego Prezydenta, zaś w niezbyt długim okresie czasu wykształci własny aparat administracyjny. Według Racka własny aparat administracyjny Rady nie wchodzi w grę, nawet jeśli Konstytucja nadaje Radzie rangę piątej instytucji UE. Nie można bowiem przeceniać wpływu szefów rządów. Jego zdaniem odpowiedzialni za poszczególne resorty ministrowie powoli uniezależniają się od swoich premierów, o czym świadczy przykład Berlusconiego i Pietro Lunardiego, włoskiego ministra infrastruktury. Problem przyrostu władzy rządów zniwelowałoby powołanie Rady Legislacyjnej. Ten pomysł został jednak, jak wiadomo, przez rządy odrzucony. Johannes Voggenhuber, poseł Zielonych, także zdecydowanie sprzeciwił się tezie o zwiększeniu władzy Rady. Po pierwsze, Konstytucja zdecydowanie „cywilizuje“ Radę i nie przewiduje dla niej żadnych kompetencji legislacyjnych. Po drugie, minister spraw zagranicznych będzie związany z biurokracją Komisji. I po trzecie, nie doszło przecież do planowanej koordynacji poszczególnych rad. Odnosząc się do wypowiedzi Racka, Voggenhuber powątpiewał w jego niezmącone zaufanie do UE. Obecnej sytuacji nie da się z trzech powodów porównać z dotychczasową historią integracji. U podłoża integracji leżał dynamiczny rozwój gospodarczy. Dziś mówi się przede wszystkim o integracji politycznej, której przesłanek należy doszukiwać się w woli zjednoczenia. Po drugie, zmienił się stosunek USA do UE. Obecnie USA odrzucają idee dalszego pogłębiania integracji. Zresztą lista państw sprzeciwiających się Konstytucji nieprzypadkowo pokrywa się z listą amerykańskich sojuszników w Iraku. I wreszcie, zmienił się system wartości państw członkowskich wobec integracji, o czym szczególnie dobrze powinni wiedzieć przystępujący kandydaci. Zdaniem Caspara Einema nie da się rozróżnić między integracją ekonomiczną a polityczną. Ekonomiczne zjednoczenie Europy jest dziś bardziej potrzebne niż kiedykolwiek, bo wciąż jeszcze brakuje jej wspólnej polityki gospodarczej. Voggenhuber podtrzymał jednak swoją tezę. Niepowodzenie konferencji międzyrządowej wzięło się z nieodpowiedniego podejścia do kwestii społecznych. Aby zniwelować społeczne nierówności w ramach UE należałoby stworzyć unię polityczną. Chociaż Konwent próbował zająć się tym tematem, to miał związane ręce, bo nie dano mu prawa do określania nowych kompetencji przekraczających dotychczasowe pełnomocnictwa traktatowe. Pomimo to, Voggenhuber określił zapisy Konstytucji jako głęboko „rewolucyjne“, bo wraz z nimi powstaje nowa architektura Unii Europejskiej. Na zakończenie, Reinhard Rack stwierdził, że rozdział gospodarki i polityki nie był celowy. Stworzenie wymiaru społecznego w UE było wprawdzie ambicją Konwentu, ale przekroczyło jego możliwości. Impas i co dalej? W jakich kierunkach rozwinie się integracja europejska? W drugiej części seminarium rozpatrywano przede wszystkim poglądy przedstawicieli rządów na wyniki szczytu. Obrady ostatecznie podsumował Fraser Cameron, wysoki przedstawiciel niezależnego brukselskiego think tanka. Ambasador dr Gregor Woschnagg zajął się przyczynami niepowodzenia szczytu. Po 15 miesiącach negocjacji w Konwencie i trzech miesiącach intensywnej pracy w ramach konferencji międzyrządowej, do rozwiązania wciąż pozostawały trzy zagadnienia. Po pierwsze, kwestia podziału głosów w Radzie. Po drugie, ustalenie liczby komisarzy. I po trzecie, uzgodnienie katalogu spraw podejmowanych kwalifikowaną większością głosów. W rzeczywistości, wszystkie te punkty stanowiły przedmiot zainteresowania rządów już od wielu lat. W przypadku ważenia głosów propozycja Konwentu dotycząca podwójnej większości (50% głosów, 60% ogólnej liczby obywateli UE) została odrzucona przez Polskę i Hiszpanię. Zdaniem Woschnagga, konferencja międzyrządowa stanowi zawsze pole do konfliktu pomiędzy małymi i dużymi krajami. A poprzez rozszerzenie sytuacja jeszcze się skomplikuje: liczba małych państw wzrośnie z 10 do 19. Co interesujące, w życiu codziennym ta linia podziału nie gra żadnej roli. Konflikty rysują się pomiędzy krajami Północy i Południa albo między płatnikami netto a odbiorcami pomocy. Ale podczas ostatniego szczytu konflikt wywiązał się także wewnątrz grupy dużych krajów. Z jednej strony, powstała oś między Francją i Niemcami, a z drugiej między Wielką Brytanią, Włochami, Hiszpanią i państwami przystępującymi do UE. Różne stanowiska wobec wojny w Iraku, kwestii finansowania rozszerzenia albo wspólnej obrony zaważyły na stosunkach między nimi. Ocena pracy włoskiej prezydencji wypada dobrze. 90 % otwartych kwestii udało się rozwiązać na dwa miesiące, pozostałe 5 % na tydzień przed szczytem. Sam szczyt też był dobrze zorganizowany, skomplikował go jednak wypadek polskiego premiera Millera. Miller nie chciał, by zamiast niego Polskę reprezentował prezydent Aleksander Kwaśniewski, więc do Brukseli przyleciał prosto ze szpitala. Spóźnił się jednak i nie zdążył przez to na pierwszy wspólny obiad. Potem bez skutku zabiegał o rozpoczęcie rozmów od nowa. Po obiedzie nastąpiły rozmowy Berlusconiego z poszczególnymi szefami rządów (tzw. spowiedź), które przeciągnęły się jednak ze względu na większą liczbę państw. Kolację odwołano. I w tym właśnie Woschnagg dopatrywał się dużego błędu, bowiem Schröder, Chirac i Verheugen udali się wieczorem na osobne rozmowy. W sobotę włoska prezydencja poprosiła Danię, Grecję, Węgry, Holandię i Wielką Brytanię („przyjaciół prezydencji“) o pomoc. Równocześnie jednak Chirac i Schröder zaprosili Blaira na rozmowy trójstronne. Tym samym szczyt się nie powiódł. W ocenie wydarzeń Woschnagg odwołał się do porównania ze sztuką teatralną. Berlusconi był tylko aktorem dramatu, który wystawiali inni: Aznar, Miller, Chirac, Schröder i Blair. W ich oczach niepowodzenie szczytu było lepszym rozwiązaniem niż zły kompromis. Pomimo tego poczyniono także strategiczne błędy. Polska nie zmieniła swego sztywnego stanowiska, chociaż przygotowano propozycje kompromisu. Nie zaprezentowano ich jednak, bo Polacy fałszywie ocenili dynamikę szczytu. Jednak UE nie znajduje się w kryzysie (!), bo przecież praca w Unii polega właściwie, zdaniem Woschnagga, na codziennym rozwiązywaniu kryzysów. Dalsze negocjacje w sprawie przyszłej konstytucji zostały tylko przeciągnięte w czasie, ale nie przerwane. Teraz trzeba je po prostu wznowić. Kompromis był tym razem trudny do osiągnięcia, bo nie można było na drodze dyplomatycznej zmienić tekstu traktatu. Pod dyskusję poddano tylko twarde fakty. Nadchodzące negocjacje przesłonią już inne problemy: zamiar zamrożenia płatności przez płatników netto i zbliżające się wybory w Polsce. Także dyskusja na temat liczby komisarzy, rozszerzenia katalogu spraw decydowanych kwalifikowaną większością głosów na kwestie podatkowe czy zagadnienie równości społecznej w UE, okazała się bardzo trudna. Dlatego dobrze się stało, że rządy mają teraz więcej czasu, aby te problemy omówić. Zdaniem ambasadora Woschnagga, Hiszpania i Polska nie będą w stanie utrzymać swoich pozycji. Woschnagg pozostaje optymistą, jednak daje rządom tylko rok na rozwiązanie problemu. Jeśli i do tego czasu nie uda się uchwalić konstytucji, trzeba będzie zastanowić się nad nowymi formami integracji, na przykład nad koncepcją „twardej Europy“. Henrik Hololei, kierownik wydziału ds. europejskich w rządzie Estonii i od niedawna doradca rządu ds. Unii Europejskiej, z niepowodzenia szczytu w grudniu 2003 wyciągnął osiem wniosków. 1. Na początku przypomniał sytuację istniejącą krótko po zakończeniu prac Konwentu na przełomie czerwca i lipca 2003. Istniało wtedy ogólne zadowolenie z rezultatu i przede wszystkim z metody prac Konwentu. Konwent okazał się sukcesem, jego cele: otwarcie na obywateli i większa transparencja UE zostały zrealizowane. Każdy zdawał sobie jednak sprawę, że przed konferencją międzyrządową stały jeszcze trudne negocjacje i że czas przewidziany na osiągnięcie kompromisu określono zbyt restrykcyjnie. Koniec negocjacji przewidywano wtedy na rok 2004. 2. Niepowodzenia szczytu nie ma co dramatyzować. Przerwanie negocjacji niespodzianką dla Hololeia nie było. Liczy on jednak na ich zakończenie w następnym nadarzającym się terminie. Do tego czasu istnieje możliwość dokładniejszego przedyskutowania najbardziej spornych punktów. 3. O niepowodzeniu konstytucji zadecydowały też według Hololeia ramy czasowe. Włoska prezydencja pragnęła znaleźć rozwiązanie w ciągu dwóch miesięcy jeszcze jesienią, tak by konstytucję uchwalono za jej kadencji. Ale wówczas nie było jeszcze woli politycznej. Brak skłonności rządów do kompromisu zarysował się już na tygodnie przed szczytem. Rządy zdecydowanie bardziej chciały „pokazać zęby“ i przeforsować swój punkt widzenia. Berlusconi starał się o pozytywny wynik, ale – zdaniem Hololeia – obrał fałszywą strategię. Podczas szczytu prowadził tylko dwustronne rozmowy z szefami rządów, a na koniec zaprezentował na plenum propozycje kompromisu. Tak więc konferencja jako całość nie mogła przedyskutować odmiennych stanowisk. Dla rządów pozostała tylko alternatywa: albo projekt Konwentu albo Nicea. Innych możliwości nie przewidziano, np. co do głosowania większościowego. 4. Nie można wskazać jednego konkretnego państwa jako odpowiedzialnego za niepowodzenie szczytu. Wiele państw było zadowolonych z braku wyników, nie tylko Polska czy Hiszpania. 5. Także Konwent popełniał błędy. Przedstawicielom do Konwentu wydawało się, że włoska prezydencja jest w stanie rozwiązać wszelkie otwarte kwestie. Do tego mieli oni zreformować traktat nicejski, choć nikt nie wiedział jak on w ogóle funkcjonuje w praktyce. Choć traktat wszedł w życie w lutym 2003 roku, to dopiero od 1 maja 2004 roku zacznie obowiązywać wszystkie 25 państw. Jego cele – większą przejrzystość i efektywność instytucji – Hololei uważa za zbyt ambitne. 6. Forsowanie koncepcji Europy dwóch prędkości ma swoje pozytywne strony. Jednak najpierw trzeba dokładnie określić, co się pod tym terminem rozumie. Hololei ma bowiem wrażenie, że zdania często się rozmijają. Jeśli kilka państw życzy sobie ściślejszej współpracy, to może to mieć tylko pozytywne skutki i służyć jako motor dalszej integracji (patrz Schengen). 7. Polityczna wola porozumienia jest teraz w odróżnieniu od zeszłorocznej jesieni wyczuwalna i stanowi najwyższy priorytet dla prezydencji irlandzkiej. To „window of opportunity“ trzeba jednak wykorzystać do maja, bowiem ponowne niepowodzenie miałoby negatywne skutki na wybory do Parlamentu Europejskiego w czerwcu. 8. Dyskutując o europejskiej konstytucji nie można stracić z oczu innych celów UE, np. współpracy gospodarczej. Wciąż brak jest spójnej strategii osiągnięcia celów wyznaczonych w Lizbonie. Tych problemów nie da się rozwiązać za pomocą konstytucji. Ostatni uczestnik, Fraser Cameron, dyrektor European Policy Centre w Brukseli, zakwestionował podstawową decyzję, by o reformie traktatu dyskutować zaledwie trzy lata po Nicei. Nie można bowiem zapominać, że w przeciągu ostatnich ośmiu lat uchwalono trzy traktaty. Unia Europejska stoi więc przed dwoma fundamentalnymi pytaniami: po pierwsze, jak można zagwarantować efektywną współpracę w rozszerzonej wspólnocie? Po drugie, jak zagwarantować równowagę miedzy małymi i dużymi państwami, i przez to zapobiec powstaniu europejskiego dyrektoriatu? Trzeba mieć na uwadze, że Niemcy i Francja wciąż tworzą najważniejszą oś w ramach Unii. Powiększenie UE do 25 państw, w większości małych i średnich, osłabia motywację tych dużych do uwzględniania postulatów ich przedstawicieli. Przez to decyzje nie zapadają już w instytucjach unijnych, ale podejmowane są w gronie dużych państw. Aby w UE osiągnąć własne cele trzeba zaangażować w to Niemcy i Francję. Tajemnica sukcesu Jacquesa Delorsa leży właśnie we wcześniejszym uzgadnianiu wszystkiego z Kohlem i Mitterandem. Polski rząd o tym nie pomyślał i to był jego największy błąd. Jeśli decyzje podejmują Niemcy i Francja, to zwrócenie się w stronę Hiszpanii było pomyłką. Poza tym Polacy skoncentrowali się na fałszywych zagadnieniach. Najważniejsze dla nich pozostawały regulacje instytucjonalne (ważenie głosów). A zdaniem Camerona, podczas negocjacji najważniejszy jest jednak image danego kraju. Na przykład Finlandia postrzegana jest bardzo pozytywnie i dlatego odnosi sukcesy w negocjacjach. Kraje przystępujące do UE muszą się tego dopiero nauczyć. Myślenie, że Niemcy i Francja nie popełniają błędów byłoby jednak z gruntu fałszywe. Cameron poruszył tu francuskie stanowisko wobec wschodnioeuropejskich członków NATO i ich pozycji w wojnie z Irakiem. Następnym zagadnieniem omawianym przez Camerona były ramy instytucjonalne UE. Podzielił on zdanie Hololeia co do Europy dwóch prędkości, wymienił jednak dwa warunki. Po pierwsze, musi istnieć ściślejsza współpraca w ramach instytucji. Po drugie, konieczne jest partnerskie traktowanie innych państw. Wszelkie formy współpracy muszą być później otwarte dla wszystkich krajów. Cameron nie chciał jednak przyłączyć się do optymistycznych poglądów Hololeia i wyraził sceptycyzm co do rozwoju sytuacji w nadchodzących tygodniach. Trudno bowiem sobie wyobrazić, jak Polacy mieliby zrewidować swoje stanowisko. Hiszpania wprawdzie wyłamie się z tego sojuszu, jednak polski rząd będzie bronił Nicei tak długo, jak to możliwe. Unii Europejskiej brakuje przywództwa. W przypadku Kohla, Mitteranda, ale i Thatcher wiadomo było, czego chcą. Dzisiejsi przywódcy nie mają żadnych wizji. Nie można ich oczekiwać ani od Chiraca, ani Schrödera, ani Blaira, ale także nie od nastawionych kiedyś pozytywnie do integracji krajów Beneluksu. Nowi członkowie również nie przejawiają żadnych skłonności w tym kierunku. Z tego punktu widzenia UE tkwi w głębokim kryzysie. By zbliżyć się do obywateli, decyzje personalne muszą zależeć od głosów wyborców, na przykład przy wyborze przewodniczącego Komisji.