kliknij tutaj

Transkrypt

kliknij tutaj
M
ieszkaÙem w apartamencie na samym koÚcu
miasta, na Syberii. Z mojego okna po horyzont
rozpoïcieraÙy si¿ krzaki, trawa, chwasty, co za widok!
W lewo, w prawo i na wprost, jak morze! NazywaÙem
ten teren tajg­ i tundr­. Na ïrodku tajgi i tundry staÙ
tylko maÙy, niezamieszkany przez nikogo barak, który
nazywaÙem Domkiem Cabirii. Czasami zim­ leciaÙ dym
z komina, kto to wie, moČe jakiï drwal albo duch drwala paliÙ tam w piecu. Przez tajg¿ i tundr¿ szÙa linia kolejowa, po której raz na tydzieÚ, o czwartej rano, jechaÙ
towarowy poci­g widmo, wioz­c w zardzewiaÙych pojemnikach mróz, ïnieg i kurz z Jelcza do WrocÙawia. To
byÙa Kolej Transsyberyjska. Teraz staÙem na balkonie,
wdychaÙem jesienne powietrze i zapatrzony w dal myïlaÙem, co mam na siebie wÙoČy°. Powietrze rozwħaÙo
si¿ jak wytworne wino z apelacj­, sukni­ i bukietem. Na
samym dnie byÙo coï m¿tnego, coï z kartoßiska, dalej –
juČ zapowiedĊ zapachu mrozu, pal­ce si¿ trawy, gnħ­ce
jabÙka, reminiscencje chodzenia na dziaÙk¿ w dzieciÚstwie... Cofn­Ùem si¿ do mieszkania w zapach kawy.
29
Beznami¿tnie, z precyzj­ automatu, szorowaÙem
z¿by do krwi, zapatrzony w lustro i zamyïlony jak
Glenn Close w czoÙówce Niebezpiecznych zwi­zków. Tu jej
przypinaj­ do dekoltu sztuczn­ herbacian­ róČ¿, a ona
nic, ona jak krokodyl, jak lala, psychopatka, porcelanowa miïnieÚska Þgurka, sztuczne wypieki, szklane oczy,
zadumany, przedrewolucyjny krzak róČy.
Paula:
– Tam juČ byÙo takie zepsucie, taka pustota, taka
nuda, takie przeestetyzowanie, a na drugim biegunie
taka n¿dza, Če to si¿ po prostu musiaÙo skoÚczy° rewolucj­! ChociaČ Maria Antonina wcale nie powiedziaÙa,
Če jak nie maj­ chleba, to niech jedz­ ciastka. Tak samo
jak Potiomkin nie pokazywaÙ Katarzynie potiomkinowskich wiosek. Takie plotki same si¿ pojawiaj­
w historii, jako podsumowania pewnych zjawisk, ale
to wymysÙy.
Krytycznym okiem obrzuciÙem nowe, wielkie ÙóČko
z Ikei: czy te listewki, na których zawieszony jest materac, wytrzymaj­ tyle nami¿tnoïci? SprawdziÙem, delikatnie siadaj­c i lekko podskakuj­c. Niby nowe mieszkanie, a tak­ tandet¿ teraz produkuj­, Če po niecaÙym
roku wszystko juČ si¿ przepalaÙo, ruszaÙo, lataÙa na
lewo i prawo umywalka, nie kontaktowaÙa lampa w sypialni, wypadÙo kóÙko wentylacyjne ze ïciany i w ogóle
trzeba byÙo zawoÙa° tego luja, który je wykaÚczaÙ, bo
brakowaÙo tu m¿Čczyzny. Moja sprz­taczka, pani WÙadzia, pħ­c kaw¿ i oddaj­c mi przeczytane kryminaÙy,
teČ zawyrokowaÙa: panu brak m¿Čczyzny, po czym speszyÙa si¿, zamilkÙa i nagle zacz¿Ùa si¿ bardzo chrapliwie
30
ïmia°, jak stara wiedĊma, która przyleciaÙa tu na mopie
prosto z Montevideo.
PochowaÙem rzeczy zbyt osobiste lub obniČaj­ce
ochot¿ na seks. WyeksponowaÙem nieliczne trofea, które mi zostaÙy po nagrodach i nominacjach, z czasów,
kiedy jeszcze zajmowaÙem si¿ literatur­ wysok­. Na co
dzieÚ Nagroda Gdynia leČaÙa na podÙodze i, z racji swojej wagi, przytrzymywaÙa drzwi, Čeby si¿ nie zamykaÙy, a nominacji do Nike to w ogóle nie mogÙem nigdzie
znaleĊ°. SzukaÙem, ale oczywiïcie poczciwa WÙadzia
tak dobrze to gdzieï zachomikowaÙa, Če teraz nigdy
nie znajd¿. Tyle razy jej mówiÙem, robi­c miny Barbary
Niechcicowej z Nocy i dni:
– Moja WÙadziu, czy WÙadzi nie byÙo juČ powiedziane, Čeby nie chowaÙa rzeczy tam, gdzie ja ich na pewno
nie znajd¿?
W koÚcu znalazÙem t¿ statuetk¿ w zamraČalniku. Od
razu wida°, Če WÙadzia dzieÚ wczeïniej szalaÙa. Za to
byÙo czysto.
Nie chciaÙem si¿ zbyt odpicowywa°, cudowa°,
bo stawaÙa mi w oczach ostatnia scena z Þlmu gmier°
w Wenecji, w której stara ciota odstawiona na biaÙo (dla
chÙopca) leČy na plaČy na Lido, na leČaku, poci si¿,
a czarna farba ïcieka jej z wÙosów. Nie, tu trzeba niedogoli°, niedoperfumowa°, niedolakierowa°, bo pada
i gmier° w Wenecji jak w banku.
ZrobiÙem prób¿ generaln­: id¿, SPӃNIONY, Čadna
osiemnasta, za dziesi¿° siódma najwczeïniej. Nie gar-
31
bi¿ si¿, brzuch wci­gni¿ty, i od razu on do mnie podchodzi, bo juČ my umówieni. I wtedy on powie: chodĊmy gdzieï na kaw¿, a ja, Če nie, tu mamy kaw¿. To on
powie: chodĊmy coï zjeï°, a ja, Če wÙaïnie jadÙem. To
on, Če na spacer, a ja, Če mi lekarz zabroniÙ z powodu...
nadmiaru jodu i chloru we wrocÙawskim powietrzu. Bo
wedÙug nauk markizy de Merteuil jeïli mi¿dzy dwiema
osobami ma do czegoï dojï°, musz­ si¿ znaleĊ° w tym
samym czasie i tym samym (ustronnym) miejscu. Tak
tÙumaczyÙa wicehrabiemu de Valmont, kiedy ten podrywaÙ prezydentow­ i zamiast si¿ z ni­ spotyka°, postanowiÙ pisa° listy. Wi¿c ja na to powiem, Če doï° tych
dupereli, idziemy do mnie i tylko do mnie, „pogada°”.
To wszystko planowaÙem, jeszcze psikaj­c odïwieČaczem powietrza w kibelku i zapalaj­c ïwiece zapachowe, dziel­c skór¿ na niedĊwiedziu zdecydowanie
wci­Č jeszcze tylko z pozoru upolowanym, w rzeczy
samej zaï hasaj­cym na wolnoïci w dzikich ost¿pach
Miasta SpotkaÚ.
Jezu, Čeby juČ byÙa ta osiemnasta czterdzieïci pi¿°,
która to, ach, dopiero osiemnasta pi¿tnaïcie, no juČ, odczekaÙem, idziemy...
ZamówiÙem taksówk¿ Ryba pod sam dom i staÙem,
kul­c si¿, w bramie. Nie lubi¿ by° taki odpicowany, Če
tylko si¿ bardziej spontanicznie porusz¿ i juČ coï mi si¿
popsuje. Jak na zÙoï° na zewn­trz zacinaÙ deszcz ze ïniegiem, brudziÙ buty, zmywaÙ i niszczyÙ wszystko, wysyÙaj­c mnie poniek­d lotem czarterowym wprost do Wenecji. Do Polski z Niemiec dolatywaÙ wÙaïnie jakiï tajfun,
Alfred czy Alfons, w kaČdym razie urywaÙ gÙow¿.
A
jego NIE MA. Prima aprilis! I nie byÙo, jak informuj­ natychmiast panie, nawet z lekk­ satysfakcj­, jak­ si¿ zawsze odczuwa, gdy moČna komuï przekaza° waČn­ wiadomoï°, oboj¿tnie – dobr­ czy zÙ­.
– W ogóle go nie byÙo, zamawia pan coï czy jeszcze
pan przyjdzie?
Tymczasem te wariatki na dziï ustroiÙy caÙy bar
kwiatami, tak Če teraz te dekoracje wi¿dÙy sm¿tnie jak
Ùuk tryumfalny, przez który Čaden zwyci¿ski Napoleon
nie przejechaÙ, najwyČej kury jakieï przeszÙy.
Nie byÙo miejsc na gÙównej sali i musiaÙem iï° do bocznej, sk­d nawet nie mogÙem obserwowa° drzwi. ByÙem
jednak pewien, Če jak przyjdzie, panie juČ tu do mnie
wpadn­. Bo szalej­, jedna nawet si¿ popÙakaÙa i poszÙa
na zaplecze poprawi° sobie twarz. W powietrzu raz po
raz pobrzmiewaÙa jakby na prób¿ adekwatna piosenka
Amy Winehouse. Musimy jak najszybciej przenieï° ten
romans do innej knajpy – tutaj juČ nawet niektóre klientki Čyj­ t­ spraw­. I na przykÙad s­ teraz na Facebooku w swoich smartfonach i pisz­, Če Witkowski czeka,
33
a Studencika nie ma. JuČ widz¿, co te kelnerki b¿d­ mu
opowiadaÙy: on tak czekaÙ, Gosia aČ si¿ popÙakaÙa, jak
pan tak mógÙ, to jest czÙowiek, to jest czÙowiek wraČliwy,
pisarz, to jest sprawa czÙowiecza, to jest SERCE, a jakby
popeÙniÙ samobójstwo? Rzy mu normalnie do kaczuszki spadaÙy! Nie mógÙ w ogóle jeï°, tylko tak widelcem
przebieraÙ w gnocchi, wszystko zostawiÙ.
Wrrrr! Nie przyszedÙ, skurwysyn. SiedziaÙem tak,
nieodstawiony co prawda, ale jednak w czystych majtkach, które mnie teraz piekÙy jak ta caÙa koszula Dejaniry. Bo moČe czyste majtki to mi nie nowina, ale te byÙy
jakoï lepsze, czystsze, jak si¿ dawniej mawiaÙo, „jak na
niedziel¿”. I gÙupio, bo jednak ja o tych czystych majtkach najlepszych, majtkach poniek­d tryumfalnych,
caÙy czas myïlaÙem.
Bym si¿ wysztaÞrowaÙ, to akurat bym zaliczyÙ pi¿kn­ ïmier° w Wenecji. Jak na zÙoï° na ïcianach wisiaÙy
w zÙotych ramach plakaty reklamuj­ce wÙoskie miasta, pi¿kne i romantycznie podïwietlone, z hasÙem: „Ti
aspeĴa”. Na przykÙad: „Trieste – ti aspeĴa”. Krzywa
wieČa w Pizie – ti aspeĴa. Roma aeterna – ti aspeĴa.
Mi¿dzy innymi oczywiïcie nie mogÙo zabrakn­° plakatu z Wenecj­. Ti aspeĴa, Michaïka, Wenezia ti aspeĴa,
a ty gdzie? Gdzie ci zabójczo przystojni gondolierzy
ïpiewaj­cy O sole mio zapatrzonym w nich amerykaÚskim turystkom z kamerami i nadwag­? Które kupiÙy
w samolocie na duty free naszyjniki z medalionem, co
go moČna zÙama° i da° drug­ poÙówk¿ ukochanemu,
a tu nie ma komu da°, nawet w Wenecji, mieïcie miÙoïci, druga poÙówka wci­Č spoczywa w najwyČszym
34
pogotowiu w saszetce na piersiach, gdzie schowaÙo si¿
teČ inne rzeczy maj­ce ocale° przed sÙynnymi weneckimi kieszonkowcami. A ci gondolierzy teČ dobrzy, niby
kaČdy robi zabójcze, maïlane oczy, ale gdy zacz­° dr­Čy° temat, to okazuje si¿, Če to jego postawa zawodowa,
Če to nie miaÙo nic wspólnego z konkretn­ amerykaÚsk­ ïwink­ morsk­ BeĴy z SeaĴle w stanie Washington
i oto druga cz¿ï° medalionu, jakČe na wyrost zÙamanego w samolotowej toalecie, rdzewieje i na pocieszenie
moČna uciec w jedzenie, co na pewno nie przyczyni si¿
do powodzenia.
Panie podaÙy kaczk¿ udekorowan­ ïwi­tecznie, ale
zdechÙ­ i z politowaniem na mnie z talerza spogl­daj­c­. Oczywiïcie ani mi byÙo w gÙowie czegokolwiek
zostawia°, jak zwykle zmiotÙem wszystko z talerza, bo
apetytu nie trac¿ nawet w najgorszych chwilach, wypiÙem, zapÙaciÙem.
PrzypomniaÙo mi si¿, jak Herta Müller pisaÙa w którejï z tych swoich biograÞzuj­cych powieïci, Če pracowaÙa w rumuÚskiej fabryce konfekcji m¿skiej eksportowanej do WÙoch i wÙoČyÙa do jednej z kieszeni
eleganckiego garnituru, jakich Ceauóescu nigdy by
nie pozwoliÙ nosi° rumuÚskim m¿Čczyznom, kartk¿ ze
swoimi namiarami i napisem „ti aspeĴa”. ByÙa tak zdesperowana, Če wysÙaÙa kartk¿ do anonimowego WÙocha, byle ten Romeo zajechaÙ alfa romeo lub chociaČ
Þatem i j­ zabraÙ z tej fabryki, z tych przesÙuchaÚ, byle
nosiÙ garnitur, a nie kufajk¿. Ale ciuchy byÙy dobrze
przeszukiwane, zanim jeszcze zd­ČyÙy do kogoï naleČe°, wi¿c wpadÙa i zostaÙa oskarČona o romansowanie
35
z kapitalistycznym garniturem, agentem przemycaj­cym liïciki z woÙaniem o pomoc.
I póĊniej jakiï cham j­ przesÙuchiwaÙ i pytaÙ, czy wie,
dlaczego WÙosi nosz­ ze sob­ zawsze w tylnej kieszeni
grzebieÚ, ano wÙaïnie dlatego, bo chuja wïród wÙosów
nie mog­ znaleĊ°, wÙoski kurwiszonku.
A ja znowu pisaÙem w swoim czarnym zeszycie coraz bardziej pogrubionymi literami „ti aspeĴa”, Čeby
ten mój WÙoch juČ kupiÙ w kiosku grzebieÚ, puïciÙ na
caÙy gÙos Erosa RamazzoĴiego w swoim alfa romeo kabriolecie i pod moj­ casa podjechaÙ z piskiem opon.
Nie dziï. WyÙ­czyÙem wszystkie moje wdzi¿ki, wabiki, brzuch juČ niewci­gni¿ty, zgarbiÙem si¿ i powlokÙem na siÙowni¿, gdzie w szatni majtki odïwi¿tne ujrzaÙy wreszcie ïwiatÙo dzienne, padÙ na nie oboj¿tny
wzrok pakerów i mimo publicznoïci nie najwyČszych
lotów majtki te byÙy w szatni najwaČniejsze, one miaÙy
tu swój wieczorek autorski, one rozdawaÙy autografy,
one pobieraÙy zwroty kosztów podróČy i honorarium,
one czytaÙy Drwala. Mój personalny pyta, szeÞe, co si¿
dzieje, a ja w ryk! AČ z tego wszystkiego przez pomyÙk¿ powiedziaÙem do niego „Mariuszek”, ale nie zrozumiaÙ, poniewaČ wymi¿kÙ po trzech kartkach Drwala.
M
in¿Ùo czasu maÙo wiele. ChodziÙem do Baru & Lounge juČ tylko od niechcenia, na znak, Če coï si¿
zmieniÙo, teraz zamawiaÙem carbonar¿, jego nie byÙo,
panie mówiÙy, Čeby si¿ nie przejmowa°, Če na sto procent jest chory albo moČe wyjechaÙ do USA, karty nie
s­ pewne. MoČliwe, Če to z miÙoïci, Če dostaÙ zapalenia
opon mózgowych, bo w dziewi¿tnastowiecznych francuskich i rosyjskich powieïciach od tragicznej miÙoïci
zawsze dostawaÙo si¿ zapalenia opon mózgowych. Na
jego staÙym miejscu siedziaÙa para modnie ubranych
nastolatek i plotkowaÙa przy laĴe o ostatnim Þlmie
Woody Allena. Eros RamazzoĴi wysilaÙ si¿, ale osi­gaÙ
tylko tyle, Če zamawiaÙem pizz¿, co oznaczaÙo ostateczn­ rezygnacj¿ z odchudzania, a wi¿c i Čycia seksualnego, wykupienie last minute do Montevideo.
Wstyd mi byÙo przychodzi° tam codziennie, lecz zauwaČyÙem, Če po drugiej stronie ulicy jest maÙa kafejka,
bardzo miÙe miejsce prowadzone przez cioci¿ Marysi, gdzie moČna usi­ï° przy oknie i dyskretnie obserwowa°, kto wchodzi, kto wychodzi z mojej „Kaczki”.
37
Surowo urz­dzona, stare drewniane stoÙy, krzywe, tu
jak­ï ksi­Čk­ podparte, tam butem starym, jak z teatru. I ja jak w teatrze, pħ¿ kaw¿, mój narodowy napój,
Čuj¿ gum¿ z nikotyn­, jak inspektorzy w kryminaÙach
czasem Čuj­ wykaÙaczk¿, wlepiÙem wzrok w szyb¿.
Z Kaczki ci­gle ktoï wychodziÙ, ïrednia wieku dwadzieïcia lat. Chodz­ laski w kozaczkach na wysokich
obcasach, którymi moČna by podziurawi° caÙy ïwiat.
Wbħaj­ si¿ obcasami w asfalt i rani­ go. PodÙuČnoï° jest
ich Čyciowym celem.
Po tygodniu dyČurowania w kawiarni przy oknie
widz¿: jest! O! Jest! Wchodzi, wychodzi, wsz¿dzie go
peÙno, stoi przed knajp­, pali papierosa i gada przez
komórk¿. Tu zajrzy ciekawie, tam pow­cha, koraliki na
szyi, bo po co w mróz nosi° szalik, para leci z ust. Ja
juČ w ogóle niezrobiony, olewaj­cy, nieogolony, w adidasach i dresie na siÙowni¿, Čeby si¿ nie musie° przebiera°. Co gorsza, wÙaïnie zacz­Ù si¿ u mnie listopadowy katar zatokowy, z dreszczami, kichaniem, mokrymi
chusteczkami, na których od ci­gÙego wycierania nosa
pojawia si¿ krew. MoČna zjeï° caÙ­ aptek¿ i pójï° do ÙóČka z termoforem, herbat­ malinow­ i Marth­ Grimes,
nic to nie da. Trzeba by zrobi° wielk­ krech¿ z potÙuczonej witaminy C, aspiryny, kokainy, efedryny, kofeiny, kreta do odtykania umywalek i heroiny, wci­gn­°
j­ z caÙej siÙy, to by si¿ te dziurki na chwil¿ zaj¿Ùy czym
innym i odetkaÙy.
PoczekaÙem, aČ Student wejdzie do ïrodka. WyszedÙem z kawiarni i schowaÙem si¿ za róg ulicy Ruskiej. Wygl­daÙem zza winkla, czy juČ znowu wyszedÙ
38
przed knajp¿, aby zderzy° si¿ z nim, niby Če tylko ulic­ przechodziÙem, gdzie by mi w gÙowie byÙo chodzi°
na kaczk¿, to on nie wie, Če drób z pÙaskim dziobem
tuczy? A on co si¿ schowa, to znowu jest na zewn­trz,
on gada, on grzebie przy swoim rowerze. Wreszcie,
gdy znowu wyszedÙ, ruszyÙem zza winkla. Zaraz
wlazÙ z powrotem, wi¿c replay, cofam si¿ na z góry
upatrzon­ pozycj¿ i poci­gam z caÙej siÙy nosem. Wygl­dam zza winkla, jakbym znów bawiÙ si¿ w chowanego na podwórku, fajny taki powrót do mÙodoïci pod
czterdziestk¿. Jest! Stoi przed knajp­, pali, gada przez
komór¿, zajebisty koleï, ČyÙka, zero tÙuszczu, pionowe zmarszczki na nieogolonych policzkach, od stóp
do gÙów ubrany w wytarte sztruksy. Jak fatamorgana,
z daleka – jest, a jak zaczynasz na niego marsz, znika.
Ale jest. Id¿, a serce mi bħe, jeszcze mnie nie zauwaČyÙ,
jeszcze nie, juČ!
ZderzyÙem si¿, jak byÙo w scenariuszu, bardziej kiczowato byÙoby tylko kaw¿ na niego wyla°. A on mi zaraz bez sÙowa, gadaj­c, r¿k¿ podaÙ i pokazaÙ na knajp¿,
Čebym wszedÙ, to on zaraz tam dojdzie. Panie zrobiÙy
tylko min¿ pod tytuÙem „oho!” i puïciÙy na caÙy regulator You Know I’m No Good. Wygl­daÙy, jakby zaČyÙy
viagr¿, cialis i tabletki na powi¿kszenie penisa, penis
enlargement pills.
UsiadÙem w jego k­cie, gdzie na fotelu leČaÙ jego plecak, jego „Gazeta Wyborcza”, jego marlboro lighty, poniewaČ to miejsce byÙo równieČ od dzisiaj moje, byliïmy
tu r a z e m. Z kaczki dziï zrezygnowaÙem, zamówiÙem
espresso, Čeby si¿ szybko wypiÙo i w nogi! Do mnie!
39
Tylko do mnie. JuČ mi wszystko musowaÙo, w brzuchu
motyle, w gÙowie na°pane katarem i antydepresantami
ïwierszcze, w majtkach orzeÙ rozpoïciera skrzydÙa do
lotu, czarter do Wenecji wjeČdČa na pole startowe i rozp¿dza si¿, juČ wÙoskie donny fatalnym wÙoskim angielskim demonstruj­ uČycie masek tlenowych i kamizelek
ratunkowych, które moČe by si¿ nadaÙy jako dzieci¿ce
zabawki do brodzika... JuČ pasaČerowie umieszczaj­ bagaČ podr¿czny pod suÞtem, ukazuj­c przy tym
wÙoskie marki dČinsów i paski D&G. Mimo Če juČ ol
elektronik dywajsys mast bi sÙicz of, wysyÙam esemes
do mojego trenera personalnego, Če odwoÙuj¿ dzisiejszy trening, cho° mi to na sucho nie ujdzie, a mimo Če
na dworze lodownia i para z ust, jego wci­Č NIE MA.
Na duty free nabywam u stewardes medalion zÙoČony
z dwóch póÙksi¿Čyców, Ùami¿ go i jedn­ poÙówk¿ wieszam sobie na szyi, nie ma komu da° drugiej.
Panie wygl­daj­ na zewn­trz jak przez okr­gÙe
okienka w samolocie, panie przez gÙoïniki zapowiadaj­, Če „pasaČer lotu do Wenecji proszony jest o natychmiastowe zgÙoszenie si¿ do gejtu, samolot juČ odlatuje
do miasta miÙoïci!”.
Nagle wpada Studencina, caÙy lodowaty, Če tylko
ogrza° go, podbiega do stolika, a nerwowy, jakby otworzyÙ, jak mawia luj, puszk¿ z Pandor­! Zabiera plecaczek i mówi od razu do mnie (a jest to pierwszy w historii udokumentowany mój dialog ze Studencin­):
– SÙuchaj, Michaï, sorry, ale ja si¿ musz¿ st­d zaraz
wymiksowa°, siÙa wyČsza! – Cmok i ucieka. Raczej wi¿c
pierwszy udokumentowany monolog, a potem miaÙo
si¿ okaza°, jakČe dla niego charakterystyczny...
40
Zd¿biaÙem jak, nie przymierzaj­c, Stankówna, kiedy
w Tr¿dowatej zobaczyÙa, Če „nauczycielka zostaÙa dopuszczona do towarzystwa” (a ta mina to jest jej rola Čycia). Panie staÙy jak dwie z soli wyrzeĊbione Čony Lota
w zwi­zku lesbħskim, zalegalizowanym. Jedna z min­:
„no, czy on jest psychopat­?”, druga z min­: „po moim
trupie”, równieČ podobn­ do Čyciowej miny Stankówny w Tr¿dowatej. Chude i po wÙosku ubrane laski ïledziÙy t¿ caÙ­ scen¿ spod rz¿s sztucznie przedÙuČonych
specjaln­ odČywk­, ïci­gaÙy z niesmakiem powi¿kszone „na lachoci­ga” usta i tylko lwich zmarszczek nie
mogÙy, bo byÙy na beton zabotoksowane.
ChwyciÙem jego paczk¿ papierosów i uniosÙem,
machn­Ùem nimi z rezygnacj­ w kierunku drzwi, ale
jego juČ nie byÙo. WstaÙem, poÙoČyÙem na stoliku szeï°
zÙotych za kaw¿ i wyszedÙem. Jedna kelnerka podbiegÙa, zÙapaÙa t¿ kas¿ i zastygÙa, wyci­gaj­c w moj­ stron¿,
jakby chciaÙa mi odda°. Lecz mnie juČ nie byÙo.