kliknij tutaj
Transkrypt
kliknij tutaj
M ieszkaÙem w apartamencie na samym koÚcu miasta, na Syberii. Z mojego okna po horyzont rozpoïcieraÙy si¿ krzaki, trawa, chwasty, co za widok! W lewo, w prawo i na wprost, jak morze! NazywaÙem ten teren tajg i tundr. Na ïrodku tajgi i tundry staÙ tylko maÙy, niezamieszkany przez nikogo barak, który nazywaÙem Domkiem Cabirii. Czasami zim leciaÙ dym z komina, kto to wie, moČe jakiï drwal albo duch drwala paliÙ tam w piecu. Przez tajg¿ i tundr¿ szÙa linia kolejowa, po której raz na tydzieÚ, o czwartej rano, jechaÙ towarowy pocig widmo, wiozc w zardzewiaÙych pojemnikach mróz, ïnieg i kurz z Jelcza do WrocÙawia. To byÙa Kolej Transsyberyjska. Teraz staÙem na balkonie, wdychaÙem jesienne powietrze i zapatrzony w dal myïlaÙem, co mam na siebie wÙoČy°. Powietrze rozwħaÙo si¿ jak wytworne wino z apelacj, sukni i bukietem. Na samym dnie byÙo coï m¿tnego, coï z kartoßiska, dalej – juČ zapowiedĊ zapachu mrozu, palce si¿ trawy, gnħce jabÙka, reminiscencje chodzenia na dziaÙk¿ w dzieciÚstwie... CofnÙem si¿ do mieszkania w zapach kawy. 29 Beznami¿tnie, z precyzj automatu, szorowaÙem z¿by do krwi, zapatrzony w lustro i zamyïlony jak Glenn Close w czoÙówce Niebezpiecznych zwizków. Tu jej przypinaj do dekoltu sztuczn herbacian róČ¿, a ona nic, ona jak krokodyl, jak lala, psychopatka, porcelanowa miïnieÚska Þgurka, sztuczne wypieki, szklane oczy, zadumany, przedrewolucyjny krzak róČy. Paula: – Tam juČ byÙo takie zepsucie, taka pustota, taka nuda, takie przeestetyzowanie, a na drugim biegunie taka n¿dza, Če to si¿ po prostu musiaÙo skoÚczy° rewolucj! ChociaČ Maria Antonina wcale nie powiedziaÙa, Če jak nie maj chleba, to niech jedz ciastka. Tak samo jak Potiomkin nie pokazywaÙ Katarzynie potiomkinowskich wiosek. Takie plotki same si¿ pojawiaj w historii, jako podsumowania pewnych zjawisk, ale to wymysÙy. Krytycznym okiem obrzuciÙem nowe, wielkie ÙóČko z Ikei: czy te listewki, na których zawieszony jest materac, wytrzymaj tyle nami¿tnoïci? SprawdziÙem, delikatnie siadajc i lekko podskakujc. Niby nowe mieszkanie, a tak tandet¿ teraz produkuj, Če po niecaÙym roku wszystko juČ si¿ przepalaÙo, ruszaÙo, lataÙa na lewo i prawo umywalka, nie kontaktowaÙa lampa w sypialni, wypadÙo kóÙko wentylacyjne ze ïciany i w ogóle trzeba byÙo zawoÙa° tego luja, który je wykaÚczaÙ, bo brakowaÙo tu m¿Čczyzny. Moja sprztaczka, pani WÙadzia, pħc kaw¿ i oddajc mi przeczytane kryminaÙy, teČ zawyrokowaÙa: panu brak m¿Čczyzny, po czym speszyÙa si¿, zamilkÙa i nagle zacz¿Ùa si¿ bardzo chrapliwie 30 ïmia°, jak stara wiedĊma, która przyleciaÙa tu na mopie prosto z Montevideo. PochowaÙem rzeczy zbyt osobiste lub obniČajce ochot¿ na seks. WyeksponowaÙem nieliczne trofea, które mi zostaÙy po nagrodach i nominacjach, z czasów, kiedy jeszcze zajmowaÙem si¿ literatur wysok. Na co dzieÚ Nagroda Gdynia leČaÙa na podÙodze i, z racji swojej wagi, przytrzymywaÙa drzwi, Čeby si¿ nie zamykaÙy, a nominacji do Nike to w ogóle nie mogÙem nigdzie znaleĊ°. SzukaÙem, ale oczywiïcie poczciwa WÙadzia tak dobrze to gdzieï zachomikowaÙa, Če teraz nigdy nie znajd¿. Tyle razy jej mówiÙem, robic miny Barbary Niechcicowej z Nocy i dni: – Moja WÙadziu, czy WÙadzi nie byÙo juČ powiedziane, Čeby nie chowaÙa rzeczy tam, gdzie ja ich na pewno nie znajd¿? W koÚcu znalazÙem t¿ statuetk¿ w zamraČalniku. Od razu wida°, Če WÙadzia dzieÚ wczeïniej szalaÙa. Za to byÙo czysto. Nie chciaÙem si¿ zbyt odpicowywa°, cudowa°, bo stawaÙa mi w oczach ostatnia scena z Þlmu gmier° w Wenecji, w której stara ciota odstawiona na biaÙo (dla chÙopca) leČy na plaČy na Lido, na leČaku, poci si¿, a czarna farba ïcieka jej z wÙosów. Nie, tu trzeba niedogoli°, niedoperfumowa°, niedolakierowa°, bo pada i gmier° w Wenecji jak w banku. ZrobiÙem prób¿ generaln: id¿, SPÓNIONY, Čadna osiemnasta, za dziesi¿° siódma najwczeïniej. Nie gar- 31 bi¿ si¿, brzuch wcigni¿ty, i od razu on do mnie podchodzi, bo juČ my umówieni. I wtedy on powie: chodĊmy gdzieï na kaw¿, a ja, Če nie, tu mamy kaw¿. To on powie: chodĊmy coï zjeï°, a ja, Če wÙaïnie jadÙem. To on, Če na spacer, a ja, Če mi lekarz zabroniÙ z powodu... nadmiaru jodu i chloru we wrocÙawskim powietrzu. Bo wedÙug nauk markizy de Merteuil jeïli mi¿dzy dwiema osobami ma do czegoï dojï°, musz si¿ znaleĊ° w tym samym czasie i tym samym (ustronnym) miejscu. Tak tÙumaczyÙa wicehrabiemu de Valmont, kiedy ten podrywaÙ prezydentow i zamiast si¿ z ni spotyka°, postanowiÙ pisa° listy. Wi¿c ja na to powiem, Če doï° tych dupereli, idziemy do mnie i tylko do mnie, „pogada°”. To wszystko planowaÙem, jeszcze psikajc odïwieČaczem powietrza w kibelku i zapalajc ïwiece zapachowe, dzielc skór¿ na niedĊwiedziu zdecydowanie wciČ jeszcze tylko z pozoru upolowanym, w rzeczy samej zaï hasajcym na wolnoïci w dzikich ost¿pach Miasta SpotkaÚ. Jezu, Čeby juČ byÙa ta osiemnasta czterdzieïci pi¿°, która to, ach, dopiero osiemnasta pi¿tnaïcie, no juČ, odczekaÙem, idziemy... ZamówiÙem taksówk¿ Ryba pod sam dom i staÙem, kulc si¿, w bramie. Nie lubi¿ by° taki odpicowany, Če tylko si¿ bardziej spontanicznie porusz¿ i juČ coï mi si¿ popsuje. Jak na zÙoï° na zewntrz zacinaÙ deszcz ze ïniegiem, brudziÙ buty, zmywaÙ i niszczyÙ wszystko, wysyÙajc mnie poniekd lotem czarterowym wprost do Wenecji. Do Polski z Niemiec dolatywaÙ wÙaïnie jakiï tajfun, Alfred czy Alfons, w kaČdym razie urywaÙ gÙow¿. A jego NIE MA. Prima aprilis! I nie byÙo, jak informuj natychmiast panie, nawet z lekk satysfakcj, jak si¿ zawsze odczuwa, gdy moČna komuï przekaza° waČn wiadomoï°, oboj¿tnie – dobr czy zÙ. – W ogóle go nie byÙo, zamawia pan coï czy jeszcze pan przyjdzie? Tymczasem te wariatki na dziï ustroiÙy caÙy bar kwiatami, tak Če teraz te dekoracje wi¿dÙy sm¿tnie jak Ùuk tryumfalny, przez który Čaden zwyci¿ski Napoleon nie przejechaÙ, najwyČej kury jakieï przeszÙy. Nie byÙo miejsc na gÙównej sali i musiaÙem iï° do bocznej, skd nawet nie mogÙem obserwowa° drzwi. ByÙem jednak pewien, Če jak przyjdzie, panie juČ tu do mnie wpadn. Bo szalej, jedna nawet si¿ popÙakaÙa i poszÙa na zaplecze poprawi° sobie twarz. W powietrzu raz po raz pobrzmiewaÙa jakby na prób¿ adekwatna piosenka Amy Winehouse. Musimy jak najszybciej przenieï° ten romans do innej knajpy – tutaj juČ nawet niektóre klientki Čyj t spraw. I na przykÙad s teraz na Facebooku w swoich smartfonach i pisz, Če Witkowski czeka, 33 a Studencika nie ma. JuČ widz¿, co te kelnerki b¿d mu opowiadaÙy: on tak czekaÙ, Gosia aČ si¿ popÙakaÙa, jak pan tak mógÙ, to jest czÙowiek, to jest czÙowiek wraČliwy, pisarz, to jest sprawa czÙowiecza, to jest SERCE, a jakby popeÙniÙ samobójstwo? Rzy mu normalnie do kaczuszki spadaÙy! Nie mógÙ w ogóle jeï°, tylko tak widelcem przebieraÙ w gnocchi, wszystko zostawiÙ. Wrrrr! Nie przyszedÙ, skurwysyn. SiedziaÙem tak, nieodstawiony co prawda, ale jednak w czystych majtkach, które mnie teraz piekÙy jak ta caÙa koszula Dejaniry. Bo moČe czyste majtki to mi nie nowina, ale te byÙy jakoï lepsze, czystsze, jak si¿ dawniej mawiaÙo, „jak na niedziel¿”. I gÙupio, bo jednak ja o tych czystych majtkach najlepszych, majtkach poniekd tryumfalnych, caÙy czas myïlaÙem. Bym si¿ wysztaÞrowaÙ, to akurat bym zaliczyÙ pi¿kn ïmier° w Wenecji. Jak na zÙoï° na ïcianach wisiaÙy w zÙotych ramach plakaty reklamujce wÙoskie miasta, pi¿kne i romantycznie podïwietlone, z hasÙem: „Ti aspeĴa”. Na przykÙad: „Trieste – ti aspeĴa”. Krzywa wieČa w Pizie – ti aspeĴa. Roma aeterna – ti aspeĴa. Mi¿dzy innymi oczywiïcie nie mogÙo zabrakn° plakatu z Wenecj. Ti aspeĴa, Michaïka, Wenezia ti aspeĴa, a ty gdzie? Gdzie ci zabójczo przystojni gondolierzy ïpiewajcy O sole mio zapatrzonym w nich amerykaÚskim turystkom z kamerami i nadwag? Które kupiÙy w samolocie na duty free naszyjniki z medalionem, co go moČna zÙama° i da° drug poÙówk¿ ukochanemu, a tu nie ma komu da°, nawet w Wenecji, mieïcie miÙoïci, druga poÙówka wciČ spoczywa w najwyČszym 34 pogotowiu w saszetce na piersiach, gdzie schowaÙo si¿ teČ inne rzeczy majce ocale° przed sÙynnymi weneckimi kieszonkowcami. A ci gondolierzy teČ dobrzy, niby kaČdy robi zabójcze, maïlane oczy, ale gdy zacz° drČy° temat, to okazuje si¿, Če to jego postawa zawodowa, Če to nie miaÙo nic wspólnego z konkretn amerykaÚsk ïwink morsk BeĴy z SeaĴle w stanie Washington i oto druga cz¿ï° medalionu, jakČe na wyrost zÙamanego w samolotowej toalecie, rdzewieje i na pocieszenie moČna uciec w jedzenie, co na pewno nie przyczyni si¿ do powodzenia. Panie podaÙy kaczk¿ udekorowan ïwitecznie, ale zdechÙ i z politowaniem na mnie z talerza spogldajc. Oczywiïcie ani mi byÙo w gÙowie czegokolwiek zostawia°, jak zwykle zmiotÙem wszystko z talerza, bo apetytu nie trac¿ nawet w najgorszych chwilach, wypiÙem, zapÙaciÙem. PrzypomniaÙo mi si¿, jak Herta Müller pisaÙa w którejï z tych swoich biograÞzujcych powieïci, Če pracowaÙa w rumuÚskiej fabryce konfekcji m¿skiej eksportowanej do WÙoch i wÙoČyÙa do jednej z kieszeni eleganckiego garnituru, jakich Ceauóescu nigdy by nie pozwoliÙ nosi° rumuÚskim m¿Čczyznom, kartk¿ ze swoimi namiarami i napisem „ti aspeĴa”. ByÙa tak zdesperowana, Če wysÙaÙa kartk¿ do anonimowego WÙocha, byle ten Romeo zajechaÙ alfa romeo lub chociaČ Þatem i j zabraÙ z tej fabryki, z tych przesÙuchaÚ, byle nosiÙ garnitur, a nie kufajk¿. Ale ciuchy byÙy dobrze przeszukiwane, zanim jeszcze zdČyÙy do kogoï naleČe°, wi¿c wpadÙa i zostaÙa oskarČona o romansowanie 35 z kapitalistycznym garniturem, agentem przemycajcym liïciki z woÙaniem o pomoc. I póĊniej jakiï cham j przesÙuchiwaÙ i pytaÙ, czy wie, dlaczego WÙosi nosz ze sob zawsze w tylnej kieszeni grzebieÚ, ano wÙaïnie dlatego, bo chuja wïród wÙosów nie mog znaleĊ°, wÙoski kurwiszonku. A ja znowu pisaÙem w swoim czarnym zeszycie coraz bardziej pogrubionymi literami „ti aspeĴa”, Čeby ten mój WÙoch juČ kupiÙ w kiosku grzebieÚ, puïciÙ na caÙy gÙos Erosa RamazzoĴiego w swoim alfa romeo kabriolecie i pod moj casa podjechaÙ z piskiem opon. Nie dziï. WyÙczyÙem wszystkie moje wdzi¿ki, wabiki, brzuch juČ niewcigni¿ty, zgarbiÙem si¿ i powlokÙem na siÙowni¿, gdzie w szatni majtki odïwi¿tne ujrzaÙy wreszcie ïwiatÙo dzienne, padÙ na nie oboj¿tny wzrok pakerów i mimo publicznoïci nie najwyČszych lotów majtki te byÙy w szatni najwaČniejsze, one miaÙy tu swój wieczorek autorski, one rozdawaÙy autografy, one pobieraÙy zwroty kosztów podróČy i honorarium, one czytaÙy Drwala. Mój personalny pyta, szeÞe, co si¿ dzieje, a ja w ryk! AČ z tego wszystkiego przez pomyÙk¿ powiedziaÙem do niego „Mariuszek”, ale nie zrozumiaÙ, poniewaČ wymi¿kÙ po trzech kartkach Drwala. M in¿Ùo czasu maÙo wiele. ChodziÙem do Baru & Lounge juČ tylko od niechcenia, na znak, Če coï si¿ zmieniÙo, teraz zamawiaÙem carbonar¿, jego nie byÙo, panie mówiÙy, Čeby si¿ nie przejmowa°, Če na sto procent jest chory albo moČe wyjechaÙ do USA, karty nie s pewne. MoČliwe, Če to z miÙoïci, Če dostaÙ zapalenia opon mózgowych, bo w dziewi¿tnastowiecznych francuskich i rosyjskich powieïciach od tragicznej miÙoïci zawsze dostawaÙo si¿ zapalenia opon mózgowych. Na jego staÙym miejscu siedziaÙa para modnie ubranych nastolatek i plotkowaÙa przy laĴe o ostatnim Þlmie Woody Allena. Eros RamazzoĴi wysilaÙ si¿, ale osigaÙ tylko tyle, Če zamawiaÙem pizz¿, co oznaczaÙo ostateczn rezygnacj¿ z odchudzania, a wi¿c i Čycia seksualnego, wykupienie last minute do Montevideo. Wstyd mi byÙo przychodzi° tam codziennie, lecz zauwaČyÙem, Če po drugiej stronie ulicy jest maÙa kafejka, bardzo miÙe miejsce prowadzone przez cioci¿ Marysi, gdzie moČna usiï° przy oknie i dyskretnie obserwowa°, kto wchodzi, kto wychodzi z mojej „Kaczki”. 37 Surowo urzdzona, stare drewniane stoÙy, krzywe, tu jakï ksiČk podparte, tam butem starym, jak z teatru. I ja jak w teatrze, pħ¿ kaw¿, mój narodowy napój, Čuj¿ gum¿ z nikotyn, jak inspektorzy w kryminaÙach czasem Čuj wykaÙaczk¿, wlepiÙem wzrok w szyb¿. Z Kaczki cigle ktoï wychodziÙ, ïrednia wieku dwadzieïcia lat. Chodz laski w kozaczkach na wysokich obcasach, którymi moČna by podziurawi° caÙy ïwiat. Wbħaj si¿ obcasami w asfalt i rani go. PodÙuČnoï° jest ich Čyciowym celem. Po tygodniu dyČurowania w kawiarni przy oknie widz¿: jest! O! Jest! Wchodzi, wychodzi, wsz¿dzie go peÙno, stoi przed knajp, pali papierosa i gada przez komórk¿. Tu zajrzy ciekawie, tam powcha, koraliki na szyi, bo po co w mróz nosi° szalik, para leci z ust. Ja juČ w ogóle niezrobiony, olewajcy, nieogolony, w adidasach i dresie na siÙowni¿, Čeby si¿ nie musie° przebiera°. Co gorsza, wÙaïnie zaczÙ si¿ u mnie listopadowy katar zatokowy, z dreszczami, kichaniem, mokrymi chusteczkami, na których od cigÙego wycierania nosa pojawia si¿ krew. MoČna zjeï° caÙ aptek¿ i pójï° do ÙóČka z termoforem, herbat malinow i Marth Grimes, nic to nie da. Trzeba by zrobi° wielk krech¿ z potÙuczonej witaminy C, aspiryny, kokainy, efedryny, kofeiny, kreta do odtykania umywalek i heroiny, wcign° j z caÙej siÙy, to by si¿ te dziurki na chwil¿ zaj¿Ùy czym innym i odetkaÙy. PoczekaÙem, aČ Student wejdzie do ïrodka. WyszedÙem z kawiarni i schowaÙem si¿ za róg ulicy Ruskiej. WygldaÙem zza winkla, czy juČ znowu wyszedÙ 38 przed knajp¿, aby zderzy° si¿ z nim, niby Če tylko ulic przechodziÙem, gdzie by mi w gÙowie byÙo chodzi° na kaczk¿, to on nie wie, Če drób z pÙaskim dziobem tuczy? A on co si¿ schowa, to znowu jest na zewntrz, on gada, on grzebie przy swoim rowerze. Wreszcie, gdy znowu wyszedÙ, ruszyÙem zza winkla. Zaraz wlazÙ z powrotem, wi¿c replay, cofam si¿ na z góry upatrzon pozycj¿ i pocigam z caÙej siÙy nosem. Wygldam zza winkla, jakbym znów bawiÙ si¿ w chowanego na podwórku, fajny taki powrót do mÙodoïci pod czterdziestk¿. Jest! Stoi przed knajp, pali, gada przez komór¿, zajebisty koleï, ČyÙka, zero tÙuszczu, pionowe zmarszczki na nieogolonych policzkach, od stóp do gÙów ubrany w wytarte sztruksy. Jak fatamorgana, z daleka – jest, a jak zaczynasz na niego marsz, znika. Ale jest. Id¿, a serce mi bħe, jeszcze mnie nie zauwaČyÙ, jeszcze nie, juČ! ZderzyÙem si¿, jak byÙo w scenariuszu, bardziej kiczowato byÙoby tylko kaw¿ na niego wyla°. A on mi zaraz bez sÙowa, gadajc, r¿k¿ podaÙ i pokazaÙ na knajp¿, Čebym wszedÙ, to on zaraz tam dojdzie. Panie zrobiÙy tylko min¿ pod tytuÙem „oho!” i puïciÙy na caÙy regulator You Know I’m No Good. WygldaÙy, jakby zaČyÙy viagr¿, cialis i tabletki na powi¿kszenie penisa, penis enlargement pills. UsiadÙem w jego kcie, gdzie na fotelu leČaÙ jego plecak, jego „Gazeta Wyborcza”, jego marlboro lighty, poniewaČ to miejsce byÙo równieČ od dzisiaj moje, byliïmy tu r a z e m. Z kaczki dziï zrezygnowaÙem, zamówiÙem espresso, Čeby si¿ szybko wypiÙo i w nogi! Do mnie! 39 Tylko do mnie. JuČ mi wszystko musowaÙo, w brzuchu motyle, w gÙowie na°pane katarem i antydepresantami ïwierszcze, w majtkach orzeÙ rozpoïciera skrzydÙa do lotu, czarter do Wenecji wjeČdČa na pole startowe i rozp¿dza si¿, juČ wÙoskie donny fatalnym wÙoskim angielskim demonstruj uČycie masek tlenowych i kamizelek ratunkowych, które moČe by si¿ nadaÙy jako dzieci¿ce zabawki do brodzika... JuČ pasaČerowie umieszczaj bagaČ podr¿czny pod suÞtem, ukazujc przy tym wÙoskie marki dČinsów i paski D&G. Mimo Če juČ ol elektronik dywajsys mast bi sÙicz of, wysyÙam esemes do mojego trenera personalnego, Če odwoÙuj¿ dzisiejszy trening, cho° mi to na sucho nie ujdzie, a mimo Če na dworze lodownia i para z ust, jego wciČ NIE MA. Na duty free nabywam u stewardes medalion zÙoČony z dwóch póÙksi¿Čyców, Ùami¿ go i jedn poÙówk¿ wieszam sobie na szyi, nie ma komu da° drugiej. Panie wygldaj na zewntrz jak przez okrgÙe okienka w samolocie, panie przez gÙoïniki zapowiadaj, Če „pasaČer lotu do Wenecji proszony jest o natychmiastowe zgÙoszenie si¿ do gejtu, samolot juČ odlatuje do miasta miÙoïci!”. Nagle wpada Studencina, caÙy lodowaty, Če tylko ogrza° go, podbiega do stolika, a nerwowy, jakby otworzyÙ, jak mawia luj, puszk¿ z Pandor! Zabiera plecaczek i mówi od razu do mnie (a jest to pierwszy w historii udokumentowany mój dialog ze Studencin): – SÙuchaj, Michaï, sorry, ale ja si¿ musz¿ std zaraz wymiksowa°, siÙa wyČsza! – Cmok i ucieka. Raczej wi¿c pierwszy udokumentowany monolog, a potem miaÙo si¿ okaza°, jakČe dla niego charakterystyczny... 40 Zd¿biaÙem jak, nie przymierzajc, Stankówna, kiedy w Tr¿dowatej zobaczyÙa, Če „nauczycielka zostaÙa dopuszczona do towarzystwa” (a ta mina to jest jej rola Čycia). Panie staÙy jak dwie z soli wyrzeĊbione Čony Lota w zwizku lesbħskim, zalegalizowanym. Jedna z min: „no, czy on jest psychopat?”, druga z min: „po moim trupie”, równieČ podobn do Čyciowej miny Stankówny w Tr¿dowatej. Chude i po wÙosku ubrane laski ïledziÙy t¿ caÙ scen¿ spod rz¿s sztucznie przedÙuČonych specjaln odČywk, ïcigaÙy z niesmakiem powi¿kszone „na lachociga” usta i tylko lwich zmarszczek nie mogÙy, bo byÙy na beton zabotoksowane. ChwyciÙem jego paczk¿ papierosów i uniosÙem, machnÙem nimi z rezygnacj w kierunku drzwi, ale jego juČ nie byÙo. WstaÙem, poÙoČyÙem na stoliku szeï° zÙotych za kaw¿ i wyszedÙem. Jedna kelnerka podbiegÙa, zÙapaÙa t¿ kas¿ i zastygÙa, wycigajc w moj stron¿, jakby chciaÙa mi odda°. Lecz mnie juČ nie byÙo.