twórca 2.9 - Zapisane strony

Transkrypt

twórca 2.9 - Zapisane strony
(S)twórca 2.9
– Naprawdę myślałaś, że cię nie odnajdę? Ty, głupia dupo! – krzyk rozbrzmiał blisko ucha
Agaty, budząc ją z głębokiego snu. – Wstawaj! – do wrzasków doszedł nieświeży oddech buchający
wprost w nozdrza dziewczyny. Na policzkach wyczuwała kropelki śliny tryskające z popękanych
ust pochylającej się nad nią osoby. Panujący mrok nie pozwolił na dokładniejsze obejrzenie jej
twarzy. Kątami oczu dostrzegała zarysy zniszczonej twarzy. Nie była pewna, czy przeorana była
zmarszczkami, czy bliznami. – Dobrze, nie po to targałem tutaj twoje ścierwo, być chrapała
na stole. Mam w stosunku do ciebie inne plany. Zbyt długo czekałem by marnować czas na brednie.
Monolog ustał na dłuższą chwilę. Do Agaty docierało jedynie nierównomierne sapanie i odór
z ust. Przerażona chciała krzyknąć, zawołać o pomoc, jednak coś dziwnego uniemożliwiało jej
otworzenie ust. Po ruszeniu nimi syczała z bólu. Od razu atakował ją przeszywający ból.
Końcówką języka wyczuwała gorzki smak krwi i coś przebiegające pomiędzy wargami. Przez całe
jej ciało przeszedł dreszcz przerażenia, gdy uświadomiła sobie, że tym czymś musiała być nić.
Każde poruszenie rwało świeże rany.
– Ojej, dziewczynka zamilkła? – ironia szybko przemieniła się w pogardę. – Nie krępuj się.
W każdej chwili możesz przyłączyć się do dyskusji. Tylko trochę się wysil, dziwko! – tym razem
warknięciu towarzyszyło szarpnięcie za włosy. Znacznie gorsze nastąpiło za chwilę. Cała się spięła,
gdy okolice jej ucha i policzek penetrował obciekający śliną język. – Jeszcze pachniesz, smakujesz.
Zobaczymy jak długo.
Na ten moment odruchowo zamknęła oczy. Cały czas starała się mieć je szeroko otwarte.
Kręciła głową we wszystkie strony starając się zorientować, gdzie może przebywać.
Węchem wyczuwalne wszechobecną stęchliznę. Wilgotne ubranie kleiło się do jej ciała.
Nie sądziła, aby to był pot.
Sapanie, charkanie i nieznośny odór dochodził do niej z różnych stron. Ktoś musiał krążyć
wokół niej. Wzdrygała odczuwając muśnięcia dłonią lub palcami. Ostatnim obrazem jakim
zapamiętała była staruszka, składająca niezapowiedziana wizytę w mieszkaniu Wojtka.
Nie pamiętała, co stało się później. Podejrzewała, że zemdlała. Czy to ona krąży wokoło niej?
Nie miała wątpliwości, że to był męski głos.
Bezskutecznie próbowała unieść ręce lub nogi. Mogła jedynie ruszać dłońmi i stopami.
Miała je mocno przywiązane do czegoś chłodnego. Potem uniosła cały tułów. Dosłownie na kilka
centymetrów, ale już to wystarczyło do wzbudzenia dzikiego rechotu. Po nich nastąpiło trzaśnięcie
metalowym drzwiami, przekręcenie klucza w zamku, po czym nastała grobowa cisza.
– Ych, ich … – usilnie próbowała wydobyć z siebie jakikolwiek dźwięk, nie rozrywając sobie
przy okazji ust. – Pomocy – wycharczała przez zaciśnięte zęby, a przynajmniej tak się jej
wydawało. Nie łudziła się, że na zewnątrz jest to słyszalne i zrozumiałe. Gdy mocniej szarpnęła
ustami ból ją sparaliżował, po czym straciła przytomność.
***
Sierżant z niedowierzaniem wpatrywał się w martwego psa. Odczuł ulgę, gdy przekonał się,
że nie ma w piwnicy kobiety. To dawało szansę, że uda mu się odnaleźć ja całą, a przynajmniej
żywą. Dawno nie widział tak brutalnej egzekucji zwierzęcia. Zaszokowany nie zwrócił nawet uwagi
na kopertę przybitą do tułowia zwierzęcia. Dostrzegł ją po dłuższej chwili, gdy duża część zdążyła
nasiąknąć krwią. Podszedł wówczas pospiesznie do zwierzęcia. Na początku chciał rozerwać
kopertę nie wyciągając gwoździa, który znajdował się w jej samym środku. Nie było wątpliwości,
że zwierzę nie żyje. W kopercie mogła być ważna informacja. Na zewnątrz słychać było syreny
nadjeżdżających radiowozów. Nie po raz pierwszy dzisiejszego dnia postanowił złamać procedury.
Nigdy nie miał do nich szczególnego poważania, jednak ten dzień był pod tym kątem rekordowy.
Słyszał zbiegających do piwnicy policjantów, gdy podskoczył do zwierzęcia, wyrwał z niego
gwóźdź, po czym pospiesznie schował go wraz z kopertą do kieszeni w spodniach.
– Jestem policjantem! – krzyknął przezornie, gdy blaski latarek oświetliły piwnicę.
Wolał nie przekonywać się na własnej skórze, czy ich źródłem są halogeny latarek funkcjonariuszy,
czy karabiny grupy antyterrorystycznej. – Sierżant Nowak, dochodzeniówka, komisariat Słupsk! –
dodał na wszelki wypadek, nie wykonując gwałtownych ruchów.
Trudniejsze było wyjaśnienie powodu strzelania do kłódki piwnicy, gdzie trzymany
był martwy pies. Na miał ochoty dzielić się wszystkimi szczegółami. Lakonicznie wspomniał
o mężczyźnie w szpitalu i poszukiwaniu kobiety. Specjalnie nie siadał i nie kucał, aby trzymany
w kieszeni gwóźdź nie przebił spodni. Problem pojawił się w momencie, gdy musiał wsiąść
do radiowozu. Udając atak skurczu usztywnił nogę i z grymasem na twarzy ją rozmasowywał.
– Jesteś ranny? – zapytał troskliwie funkcjonariuszka. Zaprzeczył. Później nie było
już tak miło.
– Byłem przekonany, że kobieta jest w środku – tłumaczył policjantce skrupulatnie spisującej
wyjaśnienia. Siedzieli w radiowozie, chcąc w ten sposób ukryć się przed masą gapiów zebranych
przed klatką. Strzelanina oraz pojawienie się zamaskowanych, uzbrojonych po zęby policjantów
stanowiło atrakcję dla całego osiedla. Szeptając między sobą utwierdzali się w przekonaniu,
że za chwilę wyniesione zostanie ciało w czarnym worku.
– Mówię wam, słyszałem krzyk – upierał się jeden mężczyzna, starający się wyjść
na bohatera. – Już miałem biec do klatki, gdy oni przyjechali. No, ci policjanci.
Zamiast z ciałem, jeden z policjantów wyszedł z niewielkim, niebieskim workiem.
– To dziecko! – krzyknął ktoś z tłumu.
– Tak, to był krzyk dziecka! – przytaknął mężczyzna, któremu nie zdążył nadejść z pomocą.
– Zabili dziecko! – powtarzali między sobą pozostali.
Szybko sprowadzono rzecznika prasowego komendy, który zapewniał wszystkich,
że w worku nie było dziecka. Z początku nie chciał podawać żadnych szczegółów. Szybko jednak
doszedł do wniosku, że to tylko pogorszy sytuację. Po krótkiej konsultacji z komendantem
sprecyzował, że znaleziono martwego psa.
– To jakieś voodoo! – wrzasnął ktoś z tłumu. – Dziwne typy z długimi włosami często
chodziły do piwnicy.
Stosowne oświadczenie poszło do prasy. Martwy pies i żadnych oznak niepojących rytuałów.
– I tak będą wiedzieć swoje – westchnęła policjantka, spoglądając na dwojącego się
i trojącego rzecznika prasowego komendy. – Nie mogli po prostu otworzyć tego pieprzonego worka
i pokazać zawartości?
- Pies miał poderznięte gardło, jęzor na wierzchu. Średnio przyjemne – wyjaśnił sierżant
Nowak. W ostatniej chwili powstrzymał się od wspomnienia o gwoździu i kopercie. Zamiast tego
klepnąć jedynie kieszeń, w której trzymał kawałek ostrego żelastwa.
Policjantka spojrzała na niego niebieskimi oczami. Spod czapki wystawały pojedyncze blond
włosy, zebrane w praktyczną kitkę. Z trudem powstrzymywał się od gapienia w biust wypinający
2
niebieską, służbową koszulę. Policjantka musiała to zauważyć, ponieważ uśmiechnęła się
półgębkiem i wypełniła płuca dużą dawką świeżego powietrza.
– Czemu zastrzeliłeś psa? – zapytała niespodziewanie, odbierając sierżantowi na dłuższą
chwilę mowę. Po prostu go zatkało. Postanowił potraktować to jako żart, średnio zabawny, ale
poczucia humoru mogą być różne. Jednak dalszy wywód siedzącej obok niego kobiety wprawił
go w jeszcze większe ogłupienie. – Zastrzeliłeś i dla niepoznaki poderżnąłeś gardło. Nikt jeszcze
nie oglądał dokładnie tego kundla. Podejrzewam, że zwierzęciu nie będą robić sekcji zwłok.
– Po pierwsze, to był pudel a nie kundel – sierżant pozbierał się i rozpoczął odpieranie ataku.
– Po drugie, strzał był tylko jeden i został wycelowany w kłódkę. Sąsiedzi chyba wiedzą ile huków
słyszeli. Łuska musi być koło drzwi do piwnicy. Raczej musiała, ponieważ zabrali ją technicy.
Uśmiech na twarzy policjantki nie pozwalał zgadnąć, czy to był tylko dowcip, czy obmyślona
strategia przesłuchiwania jego osoby. Jej zachowanie stawało się dla niego coraz bardziej krępujące.
Jedną dłonią krążyła wokoło ostatniego guzika przy bluzce, jakby miała go za chwilę odpiąć.
– Dlaczego otworzyłeś tą właśnie piwnicę? Po co tam w ogóle przyjechałeś?
Kolejne pytania nie były już tak zaskakujące ale znacznie bardziej niebezpieczne. No bo co
miał robić policjant po służbie w piwnicy oddalonego od swojego mieszkania w bloku?
– Szukam dziewczyny wypuszczonej ze szpitala. Dokładniej kobiety. Dostałem ten adres
w szpitalu. Jej towarzysz leży w śpiączce. Został razem z nią znaleziony w piwnicy. Na Kołłątaja.
Koło dworca. Miałem przeczucie, że mogła zostać tutaj zamknięta i nie chciałem dłużej czekać,
aby nie dołączyła do swojego towarzysza. – Nie podał wszystkich szczegółów, ale z prawdą
również się nie rozmijał. Przede wszystkim nie wspomniał o telefonie komórkowym i kopercie. –
Mogę już iść?
– zapytał arogancko, nie chcąc marnować więcej czasu na rozmowę. Chciał jak najszybciej
zapoznać się z treścią listu i pozbyć się gwoździa, który cały czas wbijał się jego udo.
– Dobrze, nie wiem, czy to koniec – odpowiedziała policjantka chowając notatnik i długopis.
– Strzelanie w zamieszkałym bloku do kłódki w piwnicy z martwym psem? Jak nie wewnętrzna
kontrola to przynajmniej psycholog. Co wolisz? – na jej twarzy ponownie zawitał złośliwy
uśmiech, nie wróżący niczego dobrego. Nowak dobrze wiedział, że nic tak nie wkurzało
przełożonych, jak nie uzasadnione użycie broni. Ale nie chodziło tylko o to. Kobieta spojrzenie
miała nie tyle przenikliwe, co pożądliwe. Zmierzyła nim sierżanta od stóp do głowy, delikatnie
przygryzając usta. Odpięła nawet górny guzik w bluzce ukazując w pełni rowek między jej
piersiami. Sierżant przełknął ślinę i lekko się zaczerwienił. Prawdę mówiąc nie pamiętał,
kiedy ostatnio spędził swawolny czas z kobietą.
– Poczekam na pismo lub wezwanie – skwitował sierżant, chcąc jak najszybciej uwolnić się
od wymuszonego towarzystwa. Propozycja brzmiała kusząco, ale nie zamierzał z niej korzystać.
Przynajmniej na razie. Nie czekając na oficjalne pozwolenie na oddalenie się, ograniczył się
do jednego słowa: „do widzenia” i otworzył drzwi radiowozu.
Skierował się do swojego samochodu. Pospiesznym krokiem, nie chcąc z nikim rozmawiać
lub czegokolwiek załatwiać. Coraz bardziej przeszkadzał mu gwóźdź schowany do kieszeni.
Bał się przypadkowego ukłucia i zakażenia jakimś świństwem. Wiedział, że jest obserwowany,
co go jeszcze bardziej irytowało. „Czy ona nie ma nic lepszego do roboty?” – zastanawiał się
w myślach. Nie zamierzał wracać do tego miejsca przed odjechaniem policjantów oraz
dziennikarzy. Tych drugich bał się bardziej, ponieważ wiedział, że nie odpuszczą za szybko.
Po złowieniu sensacji długo krążą niczym sępy czekające na padlinę.
Siedząc w samochodzie wyciągnął kawałek metalu i cisnął go na wycieraczkę pasażera.
Zaraz po nim sięgnął po kopertę. Wiadomość była krótka lecz radykalnie zmieniała jego plany
na najbliższą przyszłość: „Bo to tanga trzeba nie tylko dwojga i promili we krwi. Bez komórki
dalszy krok nie wiadomo, w czym tkwi”. Brzegi kartki przybrały bordowy kolor.
– Kurwa mać! – przeklął uderzając. Po chwili opamiętał się, dziękując opatrzności,
że nie uruchomił przypadkiem klaksonu. Denerwował się na siebie samego, że nie schował tego
telefonu od razu do kieszeni. Teraz będzie musiał tu wrócić i to całkiem szybko. Nadal nie wiedział,
3
co się dzieje z kobietą i nie uważał, aby sobie wybaczył, gdyby jego opieszałość przyczyniła się
do pogorszenia jej stanu. Rozsądek podpowiadał mu, że będzie musiał poczekać do zmroku.
Żołądek również dopominał się o lepsze traktowanie.
Zmęczony i zrezygnowany wrócił do swojej kawalerki. Ktoś nim pogrywał, czego bardzo
nie lubił. Nadal nie znajdował sposobu na przejęcie inicjatywy, co jeszcze bardziej go frustrowało.
W malutkiej kuchni podgrzał dwudniowe pierogi. To znaczy przedwczoraj kupił
je w garmażerce i zaczął konsumować, a kiedy zostały ulepione to wolał nie wnikać. Wahał się nad
wypiciem kolejnej kawy wiedząc, że i tak nie zaśnie zbyt szybko. W głowie miał totalny mętlik,
którego nie uda mu się zbyt szybko opanować. Z jednej strony chciałby zapomnieć o całej sprawie.
Niby wszystko jasne i oczywiste. Mężczyzna znaleziony i walczy o życie. Kolejna zagadka
do rozwiązania. Kto go związał i czemu trzymał w piwnicy? Osobą, która mogłaby pozwolić
na znalezienie odpowiedzi na kilka pytań jest kobieta, która wyszła ze szpitala na swoje życzenie.
„Przecież nie może być za łatwo” – użalał się nad losem w myślach.
Zrezygnował z kawy na rzecz herbaty. Nie chciał zarywać kolejnej nocy. Machając zanurzoną
torebką zastanawiał się nad sposobem dotarcia do mieszkania. Co do tego, że musi tam wrócić,
nie miał żadnych wątpliwości. Więcej! Musiał wrócić i to szybko. Kobieta jest w cholernym
niebezpieczeństwie i konieczna jest pomoc. Jak najszybciej! Cisnął łyżeczką o podłogę,
gdy przypomniał sobie, że odtwarza ruchy zaplanowane przez jakiegoś świra. Sms i list nie były
przypadkiem. Wiedział, że w ten sposób niczego nie załatwi. Nic lepszego nie przychodziło mu
jednak do głowy i liczył, że przy okazji dopatrzy się błędu, wykorzysta go i wsadzi kolejnego
wariata do celi.
Przyszedł mu do głowy pewien pomysł. Długo się przed nim bronił. Zmywając naczynia
kątem oka zerkał na szafę w pokoju, a dokładniej na ustawiony na niej zakurzony karton. Kilka razy
zabierał się do zniesienia go do piwnicy albo nawet wyrzucenia. W sumie na jedno by wyszło,
ponieważ zostawienie w wilgotnym pomieszczeniu kartonu wypchanego starymi ubraniami,
stanowiłoby pożywkę dla moli i pleśni. Kolekcje zebrał, jako kadet szkoły policji w Słupsku.
Wytypowany została na osobę, która miała wniknąć do środowiska bezdomnych. Prawdę mówiąc
nie wspominał zbyt miło godzin spędzonych na dworcu, gdzie wdychał zapachy z lokalu
z kurczakowymi fastwoodami. Tortillę musiał mu zastąpić obiad w jadłodajni. A jak tylko ktoś był
nazbyt natarczywy to po kilku minutach zjawiali się SOKiści i niezbyt grzecznie kazali opuścić
budynek dworca.
Przydała się kilkudniowa niechęć do golenia, dzięki której twarz wzbogaciła się o szorstki
zarost. Sierżant bacznie oglądał wyciągane z kartonu zniszczone koszule, spodnie i buty.
Przezornie wąchał, zanim włożył cokolwiek na siebie. Zadanie nie było na tyle skomplikowane,
by musiał stosować zapachowy kamuflaż. Tym bardziej, że słońce już zaszło i jedynym, czego mu
jeszcze brakowało, była butelka z winem. Albo po winie. Pod zlewem znalazł jedną opróżnioną
w zeszłym tygodniu, gdy przyjechała w niezapowiedzianą wizytę siostra z Warszawy.
Marka wina nie pasowała do osoby bezdomnej. Ten problem rozwiązał wkładając szkło
do papierowej torebki. Rozczochrał włosy i posklejał je żelem, by wyglądały na przetłuszczone.
Nie chcąc tracić czasu podjechał samochodem. Zaparkował dwa bloki dalej i zanim wyszedł
z pojazdu, upewnił się, czy ktoś przypadkiem go nie obserwuje. Droga wolna! Być może jego
samochód nie należał do najnowszych i najczystszych. Pomimo tego widok bezdomnego
podjeżdżającego jakimkolwiek pojazdem, innym niż autobus, musiałby zwrócić czyjąś uwagę.
Przystanął nieopodal docelowego bloku. Oparł się o drzewo i udawał, że pociąga co chwilę
z butelki. Alkohol nie zdążył wywietrzyć i jego zapach drażnił go coraz bardziej. Zazwyczaj puste
butelki zastępował pełnymi lub definitywnie z nimi się rozstawał. Zauważył jadący ulicą radiowóz.
Nikt się nawet nie zatrzymał. Powoli minęli blok i pojechali na dalszą cześć patrolu. To oznaczało,
że aktywność policji została ograniczona do minimum.
Ciekawskich lub pismaków również nie dostrzegał. Nawet ławeczka na skwerku przy
krzakach była pusta. Wykładane poduszkami miejscówki na parapetach lokatorzy zastąpili
siedziskiem przed telewizorem.
4
Musiał przyznać, że miał trochę szczęścia a nawet więcej niż zazwyczaj. Domofon był
popsuty i obeszło się bez manipulacji przy zamku. Przecież nie zadzwoniłby domofonem i poprosił
o wpuszczenie bezdomnego. Pokonanie takiego zamka nie było dla niego problemem.
Brak dodatkowych przeszkód zwiększał jego chęć do dalszego działania.
Na klatce schodowej nie zapalał światła. Przezornie szedł lekko chwiejnym krokiem,
trzymając się kurczowo balustrady. Był już na trzecim piętrze, gdy niespodziewanie naskoczyła na
niego starsza kobieta uzbrojona w miotłę. Ze strachu nieomal nie wypuścił butelki. Prawą dłonią
odruchowo sięgnął do paska, gdzie zazwyczaj miał przypiętą kaburę z pistoletem.
– Czego tu szukasz?! – wrzeszczała drżącym głosem. Bohaterskie akcje nie mogły być
dla niej codziennością. – Tu nie ma miejsca do spania. Jest ciepło! Idź do parku!
– Szukam kolegi na czwartym piętrze – wybełkotał sierżant udając pijanego. – Za pięć minut
się wynoszę.
– A ja za sześć dzwonię na policję! – burknęła kobieta i wróciła do swojego mieszkania.
Nie trzeba było nasłuchiwać, aby wiedzieć, że nie odeszła od drzwi i bacznie obserwuje
przez judasza.
"Nie mam za wiele czasu" – westchnął Nowak i żwawszym krokiem wszedł na ostatnie
piętro. Drzwi do mieszkania nie były zamknięte. Nie było również widać policyjnych plomb.
Najwidoczniej jego koledzy i koleżanki nie pomyśleli nawet o tym, aby sprawdzić mieszkanie,
do którego przypisana była piwnica. Za bardzo zajęci byli tłumaczeniem się z użycia broni
i wyniesionego w worku znaleziska. Tym bardziej cieszył się z faktu, że dzisiaj zorganizował całą
akcję. Jutro wezmą do łapy akta sprawy i popijając poranną kawę wyślą najmłodszych stażem
na rozeznanie terenu.
Po presją czasu wszedł do mieszkania i skierował się od razu do pokoju, w którym był
ostatnim razem. Telefon komórkowy nadal leżał na biurku. Oczywiście, sprzecznie z procedurą
schował go do kieszeni. Żałował, że nie zrobił tego od razu. Pospiesznie obszedł pozostała cześć
mieszkania, gdzie nic szczególnego nie rzuciło mu się w oczy. Trudno było odnaleźć cokolwiek po
ciemku. Światła wolał nie zapalać. Tym bardziej, że skończył się czas wyznaczony przez sąsiadkę.
Nie miał ochoty na kolejną rozmowę z policjantką z wydziału wewnętrznego.
Schodząc na dół nie zapomniał o ukłonieniu się starszej pani, która zapewne oglądała klatkę
przez judasza. Nie sądził, aby zbyt szybko zrezygnowała ze swojego zadania. Doszedł do wniosku,
że będzie musiał złożyć jej wizytę. Zasób wiedzy takich osób jest cenniejszy i bogatszy
od najnowszego monitoringu.
Tak jak przypuszczał sierżant, starsza kobieta stała za drzwiami, jednak nie kierowała
nią chęć ochrony klatki przed intruzami i bezdomnymi. W tym momencie gotowa była oddać
ostatnie pieniądze za taką właśnie ochronę, skutecznie zapobiegającą niepożądanym wizytom.
W czasie, gdy jej sąsiedzi w większości spędzali kolejny wieczór przed telewizorem, ona stała na
korytarzu i płaczliwym głosem upewniała się, czy dobrze odegrała swoją rolę.
– Czy teraz dasz mi spokój? – dopytywała mężczyznę siedzącego na krześle, po drugiej
stronie korytarza i trzymającego ją na muszce.
Ciemne okulary zakrywały znaczną cześć twarzy napastnika. Usta, pod sam nos, zasłonięte
miał szalikiem. Niewielkie fragmenty odsłoniętej twarzy ujawniały mocno zniszczoną skórę.
Dłonie zakrywały skórzane rękawice. Jego ubiór w żaden sposób nie pasował do pory roku.
Przedstawił się za doręczyciela przesyłki do sąsiadów, których aktualnie nie było
w mieszeniu. Zaledwie kobieta uchyliła drzwi, gdy niespodziewanie została nimi odepchnięta
upadając na podłogę. Zanim zdążyła pomyśleć o wezwaniu pomocy, napastnik zakrył jej usta dłonią
i przyłożył pistolet do głowy. Pierwszy raz w życiu widziała broń, a nawet czuła chłód stalowej lufy
przy skroni. Dodatkowe argumenty nie były potrzebne. Chciała zaproponować wycieczkę do banku
po pieniądze, gdy usłyszała zupełnie inna prośbę. Odegrawszy swoją rolę liczyła na zakończenie
tego koszmaru.
– Miałaś dać mu pięć minut – przypomniał mężczyzna o szczególe polecenia,
z niezadowoleniem kiwając głowa.
5
– I dałam! – broniła się kobieta. – Słyszałeś! Stałam przy drzwiach i czekałam.
– Owszem – podsumował mężczyzna. – Tylko to było osiem minut! Trzy pieprzone minuty
ponad rozkaz. Czy to było takie trudne?
Kobieta nie była w stanie tego sprawdzić. Nie miała przy sobie zegarka i pięć minut
traktowała dość symbolicznie. Teraz stała wpatrując się w lufę pistoletu i dygotała ze strachu.
– Mam pieniądze w banku – wybełkotała. – Dużo mogę wziąć z bankomatu. Resztę wypłacę
jutro z rana.
– Mam inną propozycję – stwierdził mężczyzna, który nie wyglądał na zainteresowanego
pieniędzmi lub wartościowymi rzeczami. – Schrzaniłaś sprawę o trzy minuty. Jedna minuta
to jeden strzał. Wybieraj.
– Co mam wybierać? – dopytywała wycierając rękawem kropelki potu pokrywające
pomarszczone czoło.
– Co mam tobie odstrzelić albo w co strzelić? – tłumaczył cierpliwie mężczyzna, po czym
dodał entuzjastycznie. – Widzisz?! Masz więcej wyborów! Mogę coś odstrzelić lub coś uszkodzić.
Jak uszkodzę, jest szansa, że się zagoi. Jak odstrzelę to raczej nie odrośnie. Pamiętaj, trzy strzały.
Wybieraj!
– Błagam – szlochała kobieta, sama nie wiedziała, czy bardziej się bała śmierci, czy bólu
zadawanego przez wystrzeliwane kule. Przez te ułamki sekund zrobiła w głowie długą listę spraw
do załatwienia, które zazwyczaj odkładała na jutro. Na nogach poczuła strumienie moczu.
– Trzy sekundy! – warknął napastnik pociągając za spust pistoletu.
– Błagam, prosz...
Nic więcej nie była w stanie powiedzieć. Pierwsza kula przeszyła jej gardło, skutecznie
uniemożliwiając wydobycie z siebie jakiekolwiek dźwięku. Druga wycelowana została w płuco,
a trzecia trafiła w głowę. Jedynym odgłosem było ciało upadające bezwładnie na podłogę.
Huk wystrzału zniwelował tłumik założony na lufę.
Mężczyzna schował pistolet do kabury trzymanej pod bluzą. Zrzucił z siebie czapkę, szalik
i rękawice. On sam zdołał przywyknąć do widoku skóry oblanej kwasem.
Starucha wykonała swoje zadanie. Teraz przyszedł czas na niego. Wszedł do pokoju obok,
rozglądając się za telefonem. Musiał zadowolić się stacjonarnym aparatem i to z obrotową tarczą.
Przez moment patrzył na niego z niedowierzaniem. Nie był pewien, czy będzie w stanie dodzwonić
się z niego na telefon komórkowy. Uśmiechnął się nawet pod nosem, uświadamiając sobie, że taki
aparat doskonale przyda się do pełnej realizacji planu. Zawsze starał się dawać innym możliwość
wyboru. Nie koniecznie łatwego, oczywistego, ale liczyło się samo potwierdzenie, że każdy jest
kowalem swojego losu. On sam nauczył się tego, wbijając po raz pierwszy nóż w plecy
znienawidzonego ojca.
Resztkami paznokci wybierał poszczególne cyfry. Nie musiał długo czekać na połączenie.
Dopiero po czwartym sygnale ktoś odebrał rozmowę. Nadal nic nie mówił. Wyłącznie nasłuchiwał.
– Witam, sierżancie – mężczyzna pierwszy przerwał kilkusekundową wymianę
przyspieszonych oddechów. – Cieszę się, że tak szybko wróciłeś po telefon. Masz jeszcze szansę,
aby odmienić los pewnej kobiety. Jesteś tam, bohaterze? – nie mógł się powstrzymać przed
odrobiną ironii.
– Co chcesz? Kim jesteś?
– A ty tak zawsze przechodzisz od razu do konkretów? Nasza pierwsza rozmowa, a chciałbyś
od razu o wszystkim wiedzieć.
– Gdzie jest kobieta? Jak ją wypuścisz to będziesz miał szansę na łagodniejszą karę.
Mężczyznę nieco rozbawiła ta propozycja. Wolał nie ciągnąć na próżno tej rozmowy, chociaż
korciło go pobawienie się w policjanta i skruszonego bandytę. Zbyt dobrze sobie wszystko
zaplanował leżąc w szpitalu i czekając na kolejne przeszczepy skóry.
– Dobrze, słuchaj, bo nie będę powtarzać. Jutro w samo południe masz być w parku
naprzeciwko bloku. Czekaj przy samych betonowych schodach. Na samym dole. Jak wejdziesz
na stopień to nie dostaniesz dalszych instrukcji.
6
– Jesteś zdrowo podrąbany – usłyszał w odpowiedzi.
– Negocjator z ciebie średni. Masz rację. Czekaj przy stopniach o ósmej a nie dwunastej.
I coś jeszcze, masz chodzić wzdłuż stopni jak kaczka i kwakać.
– Co robić? – dopytywał z niedowierzaniem policjant.
– Ostrzegałem, że nie będę powtarzać. Zrobię tylko jeden wyjątek. Masz chodzić wzdłuż
stopni jak kaczka i głośno kwakać. Jak ciebie nie zobaczę, dostrzegę kolegów, nie usłyszę albo
spóźnisz się minutę to zapomnij o odnalezieniu kobiety. A z pewnością żywej. Żegnam – skwitował
mężczyzna i przerwał połączenie. Energicznym ruchem odłożył słuchawkę. Czuł się urażony
sposobem potraktowania jego osoby.
Zmęczony usiadł w fotelu przy ścianie. Dawno nie korzystał z tak wygodnego mebla.
Miał z niego widok na cały pokój, wypełniony głównie półkami za szklanymi drzwiczkami,
za którymi stały filiżanki, talerzyki, pijałki i figurki. Domyślał się, że właścicielka mieszkania
musiała być podróżniczką. Niektóre pamiątki wyglądały na egzotyczne. Na jednej z półek dostrzegł
nawet róże pustyni ustawione obok figurek piramid, które zapewne wykonane zostały w Chinach.
Zaczął żałować, że nie skorzystał z propozycji wycieczki do banku. Trzy minuty spóźnienia
mógł przecież rozliczyć po powrocie z pieniędzmi. Na pocieszenie uznał, że nic jeszcze nie jest
stracone. I tak będzie musiał tutaj przeczekać do godziny ósmej rano, by mieć pewność, że sierżant
spełni jego rozkaz i to zgodnie ze wszystkimi punktami. Nie tolerował niesubordynacji.
To, co chciał musiał zawsze dostawać i to w tej właśnie chwili, gdy tego zapragnął. Jego życie
i kilku innych osób byłoby znacznie prostsze, gdyby inni się z tym pogodzili i uważnie słuchali.
Kilku osobom przedłużyłoby to nawet życie. Chociażby staruszce leżącej w korytarzu.
Postanowił sprawdzić zawartość kuchni a potem poszukać w mieszkaniu karty do bankomatu.
Podejrzewał, że staruszka musiała trzymać w jej okolicy numer PIN. W tym wieku pamięć
zazwyczaj szwankuje.
Od rana nic nie miał w ustach. Nie miał pojęcia, że pilnowanie tej zdziry będzie wymagało
tyle wysiłku. Wszystko robił dla jej dobra! Od samego początku był gotów oddać się jej w całości,
a ona tymczasem zamieszkała z jakimś doktorkiem, z którym wcześniej nie wypiła nawet piwa.
Starym facetem! Nie miałby takich pretensji o kogoś w jej wieku, ale takiego zachowania nie mógł
tolerować i musiał w końcu wkroczyć do akcji. Doszedł do wniosku, że zbyt długo czekał
obserwując ją niemal każdego dnia. Nie pamiętał dokładnie ile lat spędził w tym mieście.
Nie miał wątpliwości, że będzie musiał zastosować surowsze środki wychowawcze.
Jeżeli oczywiście przetrwa próbę nawrócenia na właściwa drogę. Bez sensu było poświęcać czas na
wychowywanie, jak nie było pewności, że owoc prac nie ucieknie przy pierwszej okazji.
Pierwszym krokiem prowadzącym do niezbędnej zmiany było upewnienie się, że do tej ucieczki
w ogóle nie dojdzie.
Idąc do kuchni odsunął na środek korytarza ciało, nie chcąc, aby krew wypłynęła na klatkę
schodowa. Spora ilość wchłonęła wykładzina, jednak strumień wypływający z gardła i głowy był
nadal wartki. Nie miał przy sobie za dużo amunicji, aby częstować nabojami nieproszonych gości.
Dodatkowo umówione miał przedstawienie o ósmej i nie mógł go opuścić. Każde spotkanie
traktował cholernie poważnie.
Chwytając po butelkę wody mineralnej próbował sobie przypomnieć, czy pamiętał
o napojeniu szmaty leżącej w piwnicy. Tu piesek, tam człowieczek, ale przecież nie musi to być ten
sam blok. Swoją pracownię zorganizował w znacznie ciekawszym miejscu i co najważniejsze,
będącym w pobliżu. W tej chwili była dla niego szmatą ale miał okazję, żeby zrobić
z niej człowieka.
Nie zamierzał jej żywić przez kilka dni, ale do odwodnienia nie chciał doprowadzić.
Odczuł ulgę, gdy przypomniał sobie, że kilka wiaderek wylał na jej twarz, a potem nawet wlewał
do ust wodę przy użyciu lejka. Celowo wybrał na tyle wąski, by zmieścił się pomiędzy szwami,
którymi zszył jej usta. Tylko takie rozwiązanie dawało mu pewność, że ofiara mocno się zastanowi,
zanim zacznie wołać o pomoc. A jak zawoła? To nikt raczej nie usłyszy. A jak usłyszy?
7
To nie zareaguje. A jak pomoże? To poczeka kilka kolejnych lat na odpowiedni moment
przemieniania szmaty w człowieka.
Skorzystał z kilku plasterków żółtego sera i wędliny. Na stole kuchennym znalazł koszyk
z pieczywem. Nie pogardził nawet owocową herbatą, których spory wybór zgromadzony był
w szafce nad blatem. Czajnik stał obok kuchenki. Czekając na zagotowanie wody obserwował
przez okno ulicę. Doszedł do wniosku, że właśnie z kuchni będzie miał najlepszy widok na ulicę.
Jednocześnie okno nie było wielkie, co zmniejszało szansę na zlokalizowanie jego stanowiska.
Zaczął zastanawiać się nad rozwiązaniem problemu telefonu. Stojąc przy oknie musiał mieć
przy sobie słuchawkę. Wątpił, aby kabel aparatu w pokoju sięgał aż tutaj. Pstryknął palcami
z zadowolenia na widok drugiego telefonu stojącego obok lodówki. Ten model wyposażony był
nawet w przyciski. „Piękne!”. Pozostało jedynie cierpliwe czekanie na umówioną godzinę.
"Dobrze, że umówiłem się wcześniej" – pomyślał. Jutrzejszego dnia chciał jak najszybciej
odwiedzić szmatę z nadzieją, że będzie mógł uwolnić jej dłonie. Na uwolnienie nóg i rozszycie ust
będzie musiała jeszcze poczekać. Przynajmniej będzie miała możliwość siedzenia. Nie chciał,
aby nabawiła się odleżyn. Jej ciało zamierzał wykorzystać w inny sposób. Musiał poczekać,
na spotkanie z człowiekiem, ponieważ szmaty używał do wycierania podłogi.
Zaspokoiwszy głód wrócił do salonu i spoczął na fotelu. Nie chciało mu się chodzić po
pozostałych pokojach. Nie miał nawet ochoty na poszukiwanie karty do bankomatu. Obiecał sobie,
że zrobi to z samego rana. Na brak gotówki nie narzekał. Należyty byt zapewniło mu
zadośćuczynienie i renta spływająca co miesiąc na konto. Kierowca ciężarówki nieszczęśliwie
uderzył w jego samochód zalewając całą kabinę kwasem siarkowym. Taka przynajmniej była
wersja mężczyzny, ponieważ kierowcy nie było dane przedstawienie jego własnej.
Celowo nie zasłaniał okien. Był przekonany, że obudzą go pierwsze promienie słońca.
Nie nastawiał nawet budzika. Zazwyczaj budził się w okolicy szóstej wstając lub kładąc się na
kolejne godziny. Taka godzina była dla niego odpowiednia. Liczył dodatkowo, że oczekiwanie na
dołożenie kolejnego elementu układanki skutecznie wyrwie go z krainy snów. Miał za sobą długie
miesiące, gdy był w stanie zasnąć zaledwie na 2 lub 3 godziny. Na więcej nie pozwalał ból
związany z oparzeniami.
Następnego ranka obudziło go dopiero nadmierne ciśnienie w pęcherzu. Natychmiast
otworzył oczy i rozejrzał się dookoła. Pierwsze promienie słońca już dawno musiały zawitać
do pokoju. Nigdzie nie było żadnego zegarka.
– Kurwa mać! – przeklął i zerwał się z fotela. Był wściekły na siebie, że w tak kretyński
sposób mógł doprowadzić do fiaska całego planu, który skrupulatnie układał przez kilka lat.
Z jednej strony zaplanował bliskie spotkania z kobietą, z drugiej postępowanie osób, które będą
miały szansę na wybawienie kobiety z opresji. Wszystko było ze sobą mocno powiązane
i niepowodzenie z jednej lub drogiej strony, mogło doprowadzić do fiaska całości.
Bez względu na godzinę najpierw wparował do toalety. Bez sensu było zaczynać cokolwiek
z pełnym pęcherzem, co wiązało się z koniecznością nieuchronnej przerwy. Każda sekunda
oddawania moczu wydawała się wiecznością.
– Szybciej, kurwa, szybciej! – warczał, spoglądając nerwowo na strumień żółtej cieczy.
Wpojone zasady nie pozwalały zakończyć czynności bez umycia rąk. Wściekle walił
drzwiami, musząc przejść do łazienki obok, ponieważ w samej toalecie nie było umywalki.
Mokre dłonie wytarł w spodnie, chcąc przynajmniej w taki sposób zdobyć kilka,
bezcennych sekund.
a) W kuchni chwycił komórkę. Odczuł prawdziwą ulgę, gdy zauważył, że zegar na ścianie
wskazywał 7.15. Tak samo jak radio na parapecie. Chcąc uczcić tą chwilę relaksu wstawił czajnik
i nasypał do szklanki pokaźną ilość mielonej kawy. W głowie przypominał sobie kolejny kawałek
układanki, który miał przekazać policjantowi. Oczywiście, jak przyjdzie i będzie kwakał na tyle
8
głośno, by mógł go usłyszeć w tej kuchni. Bacznie obserwował park upewniając się, że nie będzie
miał towarzystwa.
b) Wychodził z łazienki, gdy wejściowe drzwi wyleciały z zawiasów upadając na zwłoki kobiety.
– Gleba! – wrzeszczały osoby, które w kaskach i z karabinami wbiegły do mieszkania.
– Na ziemię!
Jeden z nich rzucił w stronę mężczyzny pojemnik z gazem. Wziął głęboki oddech, zanim
otoczył go biały dym i zamknął oczy. Nogą kopnął pojemnik z gazem do sąsiedniego pokoju.
Sam położył się na podłodze i wyciągnął ręce do tyłu. Kilka sekund zajęło policjantom skucie
mężczyzny i wyprowadzenie go z mieszkania.
9