Trawniki - Stowarzyszenie Praktyków Kultury
Transkrypt
Trawniki - Stowarzyszenie Praktyków Kultury
t ut a j tutaj Redakcja David Sypniewski, Hanna Zielińska Korekta Hanna Zielińska Skład i grafika David Sypniewski Zdjęcia s. 4, 5: David Sypniewski – Droga do Wlenia s. 6: Daniel Kuśmierzak – Trawniki s. 14: David Sypniewski – Wleń s. 20: Agata Czaban – Hodowla strusi w Michałowie s. 24: Ita Sypniewska – Chocianowiec s. 30: Sebastian Tomczyk – Krasnystaw s. 34, 35: Hanna Zielińska – Mapa Michałowa Wydawca Stowarzyszenie Praktyków Kultury www.praktycy.org [email protected] Drukarnia CHROMAPRESS Sp. z o.o. copyright © Stowarzyszenie Praktyków Kultury Warszawa 2012 ISBN: 978-83-932365-8-9 Publikacja powstała w ramach projektu Tutaj, realizowanego przez Stowarzyszenie Praktyków Kultury. Projekt współfinansowany przez Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego oraz przez Urząd Marszałkowski Województwa Lubelskiego w Lublinie, a także Wojewódzki Ośrodek Kultury w Lublinie. Spis treści Refleksje 4 Tutaj, czyli gdzie? 7 Sposoby mówienia „jestem stąd” 15 Pani z Warszawy 21 Wioska filmowa 25 Robić film tutaj 31 Dzienniki podróży 34 Produkcje 48 Dziękujemy 52 Refleksje David Sypniewski Koordynator Patrząc na dotychczasowy dorobek Stowarzyszenia Praktyków Kultury, dostrzegam, że grupy społeczne, z którymi podejmujemy pracę charakteryzują się często słabym osadzeniem w kulturze, w której przyszło im żyć. Tak się dzieje w przypadku młodzieży z ubogich dzielnic Warszawy, która wychowuje się na ulicach; w przypadku wychowanek zakładu poprawczego, które są izolowane od społeczeństwa i napiętnowane; w przypadku uchodźców, którzy wybrali ucieczkę z kraju, który jest źródłem ich kultury, a także w przypadku ich dzieci, które są wychowywane naraz w dwóch kulturach, o sprzecznych systemach wartości. W tej perspektywie nasza praca wydaje mi się ciągłym zadawaniem pytania „kim jesteś?”, pytania, które pomaga odnaleźć swój własny, indywidualny kontekst, zakorzenić się. Poprzez różnorodne formy, takie jak teatr, fotografia, film, muzyka, literatura, taniec staramy się wspólnie określić składniki naszej tożsamości. 7 Tutaj, czyli gdzie? 8 1 Sytuacja, która wydarzyła się w projekcie Stowarzyszenia Teatralnego Remus, w którym działałem przed powstaniem Stowarzyszenia Praktyków Kultury. 2 Pierwotnie staraliśmy się o dwa tygodnie, ale nie udało nam się zebrać wystarczających środków finansowych. 3 Czekając na sobotę, reż. Irena i Jerzy Morawscy, HBO, 2010. 4 Elektroniczna wersja publikacji dostępna na stronie www.praktycy.org w zakładce „Materiały”. 5 Strona internetowa projektu: www.praktycy.org/historie. Tutaj, czyli gdzie? i w trakcie drogi trudne doświadczenia. W projekcie Tutaj pytaliśmy natomiast o tożsamość lokalną, małomiasteczkową, w miejscowościach sąsiadujących z granicami kraju, z daleka od centrów – wydawałoby się – kulturotwórczych takich jak duże miasta. W skrócie pytaliśmy: „Tutaj, czyli gdzie?”. Przy pierwszym kontakcie, napotykane osoby opowiadały nam o swojej miejscowości zgodnie wyobrażeniem, które chciały nam przekazać. Obraz tego miejsca był jednorodny i nieprzeźroczysty. Jednak – tak jak opisuje to Hanna Zielińska – z czasem docieraliśmy do mniej oficjalnego wizerunku6. Obraz zmieniał konsystencję, lokalna tożsamość okazywała się płynna, wielowarstwowa, o różnych odcieniach. Odpowiedzi, które uzyskiwaliśmy, świadczyły o kompleksowości tego, co określamy jako „nasza kultura”. Kultura jest tworzona przez grupę – w tym kontekście „kultura indywidualna” brzmi jak oksymoron, a jednak sposób dobierania i mieszania składników z tego, co wspólne, okazuje się bardzo osobisty. Według mnie za pomocą tych odpowiedzi mogliśmy obserwować w mikroskali napięcia, które są obecne od lat w polityce i w podziałach społeczeństwa w skali całego kraju. Być może u ich podłoża znajdziemy różnice w definiowaniu tożsamości. Na temat tożsamości napisano już wiele filozoficznych, antropologicznych, socjologicznych i psychologicznych książek. Na potrzeby tego tekstu pozwolę sobie zacytować tylko kilka z nich i naszkicować uproszczoną wizję ewolucji tego pojęcia. Zanim społeczności europejskie zdobyły świadomość narodową – co wydarzyło się nie tak dawno temu – gwarantem integralności państwa był władca. Po upadku monarchii absolutnej czynnikiem spajającym ludność w granicach państw stał się nacjonalizm, który rodził się w tamtych czasach. „W imię woli ludu państwo było zmuszone do uznania za obywateli tylko «członków narodu», do zagwarantowania pełnych praw obywatelskich i politycznych tylko tym, którzy należeli do społeczności narodowej na zasadzie pochodzenia i urodzenia. Oznaczało to, że państwo zostało częściowo przekształcone z narzędzia prawa w narzędzie narodu. (…) Wydawało się, że jedyną więzią między obywatelami państwa narodowego pozbawionymi monarchy symbolizującego ich fundamentalną wspólnotę pozostało narodowe, a więc wspólne pochodzenie. Toteż w stuleciu, w którym wszystkimi klasami oraz odłamami ludności rządził interes klasowy lub grupowy, interes narodu jako całości miał być zagwarantowany przez wspólne pochodzenie, czego uczuciowym wyrazem był nacjonalizm.”7 6 Zob. rozdział Pani z Warszawy, s. 21 7 Hannah Arendt, Korzenie totalitaryzmu, cz. II, przeł. Mariola Szawiel, Wydawnictwa Akademickie i Profesjonalne, Warszawa 2008, s. 327–328. Tutaj, czyli gdzie? 9 Mam w sobie przeświadczenie, że ciągłe zadawanie sobie tego pytania pomaga tworzyć punkty odniesienia, na których można oprzeć sens naszych działań. Moje doświadczenie podpowiada mi również, że musimy powtarzać pytania, a nie odpowiedzi, gdyż odpowiedź prawie nigdy nie jest oczywista. Tak było w przypadku chłopca z warszawskiej Pragi, który odnalazł siebie w brazylijskiej tradycji sztuki walki i tańca zwanej capoeira1 i żyje teraz w Ameryce Południowej. Tak jest również w przypadku wielu mieszkających w Polsce czeczeńskich dziewczynek, które wybierają elementy z kultury polskiej i z kultury czeczeńskiej tworząc swoją tożsamość na co dzień. Projekt Tutaj jest kontynuacją kilku innych działań stowarzyszenia. Polegał on na prowadzeniu warsztatów twórczych w sześciu małych miejscowościach rozrzuconych po Polsce, które odwiedziliśmy w zeszłym roku w ramach programu Domy Kultury+ realizowanym przez Narodowe Centrum Kultury. Tym razem jednak wydłużyliśmy nasz pobyt z dwóch dni do siedmiu2 i założyliśmy, że w każdej miejscowości powstanie jakiś produkt artystyczny, który zostanie opublikowany lub udokumentowany na stronie internetowej i zaprezentowany na finale w Trawnikach. Trawniki to miejscowość, w której pojawiliśmy się po emisji filmu Czekając na sobotę3. Dokument ukazywał życie jej mieszkańców w bardzo niekorzystnym świetle. Chcieliśmy więc oddać głos trawniczanom i trawniczankom, aby mogli opowiedzieć o tym, jak oni widzą swoją miejscowość. W ramach projektu Trawniki Sounds, powstało kilka piosenek i opowieści o Trawnikach, które zostały odśpiewane na koncercie i opublikowane w książce z płytą4. Projekt Tutaj jest również kontynuacją naszych badań nad tożsamością. W podobny sposób pytaliśmy o nią w projekcie Multipublikacja, skierowanym do młodych uchodźców mieszkających w Warszawie. Tam również proponowaliśmy różnorodne warsztaty, których produkty były próbą odpowiedzi na pytanie z czego składa się „ja” osób uczestniczących. W innym projekcie stworzyliśmy spektakl Historie Ziny5, oparty na opowieściach uchodźczyń z Czeczenii. W tym przedstawieniu, tak jak w projekcie Tutaj, pytaliśmy o to, jak przestrzeń wpływa na tożsamość. Polskie aktorki, użyczając swoich twarzy anonimowym uchodźczyniom, pytały ze sceny, co dzieje się z człowiekiem, kobietą, Czeczenką, która przenosi się z kraju do kraju, jak wpływają na nią przebyte kilometry i nagromadzone przed, po Jednocześnie z nacjonalizmem wewnątrz granic państwa, rodziła się wiara w mistyczną więź między członkami narodu rozrzuconymi po świecie. Ten rodzaj nacjonalizmu nazywany był przez Hannah Arendt „plemiennym”: „Dopiero wraz z «rozwiniętą świadomością plemienną» pojawiło się owo szczególne utożsamienie narodowości z duszą jednostki, ta zwrócona do wewnątrz duma nie dotyczyła już wyłącznie spraw publicznych, ale przenikając wszystkie dziedziny życia prywatnego do tego stopnia, że na przykład «życie prywatne każdego Polaka (…) jest publicznym życiem polskości».”8 Dwie wojny światowe jeszcze pogłębiły ten proces. Antagonizacja państw sprzyjała doszukiwaniu się wyjątkowości narodowej duszy. Jeszcze 30 lat temu, z punktu widzenia przeciętnego Polaka świat wydawał się prostszy, bardziej podzielony: obracając globus rozpoznawaliśmy USA („Amerykę”), Izrael, Niemcy, Rosję, Chiny. Każdy z tych krajów wydawał się zamieszkany przez inny gatunek człowieka. Polak zdawał się różnić swoją esencją od przedstawiciela innego narodu. Taka wiara sprzyjała powstawaniu tożsamości, której punktem odniesienia była grupa narodowa. Teraz wszystko się pomieszało. Nastał pokój i Unia Europejska. Ludzie emigrują swobodnie. Współpraca gospodarcza i polityczna skłania do poszukiwania podobieństw, a nie różnic między obywatelami różnych państw. Odpowiedź na – niegdyś proste – pytanie „Kim jest Polak?” stała się nieoczywista. Coraz więcej osób otwiera się więc na dynamiczną definicję tożsamości, która zakłada, że Polska składa się z ludzi, którzy ją zamieszkują, kimkolwiek by nie byli. Tym samym „polska tożsamość” jest zmienna, ewoluuje i każdy ma prawo definiować ją inaczej. To z kolei skutkuje coraz wątlejszym przywiązaniem do tożsamości narodowej i wzrostem indywidualizmu w społeczeństwie. Stało się to tak niedawno i – w perspektywie procesów historycznych – tak szybko, że jesteśmy świadkami zderzenia się światopoglądów grup o różnych definicjach tożsamości. Zderzenia tym gwałtowniejszego, że te różnice wpływają na politykę kraju, jego współpracę z zagranicą, podejścia do praw mniejszości, historii i obyczajów. Różne obozy i partie spierają się o wizje Polski i polskości. Nacjonalistyczny sposób myślenia odnajdujemy u wielu współczesnych, konserwatywnych myślicieli: „Jarosław Marek Rymkiewicz: Jeśli w takim społeczeństwie, w jakim żyjemy (postnowoczesnym czy postpolitycznym – jak to się teraz nazywa), jego czwarta część jest przekonana, że warto być narodem – to znaczy, że ten naród istnieje i będzie istniał. 8 czy 9 milionów Polaków – nie trzeba więcej. Krzysztof Masłoń: (…) Druga jedna czwarta, a nawet trochę większa jed- Źródło: opracowanie własne 10 Tutaj, czyli gdzie? 8 Tamże, s. 323. Tutaj, czyli gdzie? 11 na czwarta, wyznaje inne wartości, inaczej pewnie postrzegając Polskę, Europę i świat. wiedziałem 15 lat temu (…). Nie interesujecie mnie, róbcie sobie, co chcecie, idźcie sobie do Europy albo gdzie indziej, gdzie się wam podoba. Tu jest nasz kraj – wolnych Polaków. Jedna czwarta to zupełnie wystarczy, żeby być wolnym narodem. (…) Cała ich wiedza życiowa, całe ich życiowe doświadczenie, ich życiowy trud ufundowane są na tym, że będąc Polakami, są wolnymi ludźmi. Ja jestem taki jak oni – z mojej polskości wybieram właśnie wolność, ceniąc sobie najbardziej to, że jestem wolnym człowiekiem. I jak wolny człowiek mogę powiedzieć tym, którzy nie chcą być wolnymi Polakami – a je... was pies. A tych moich rodaków, z którymi odczuwam więź narodową, do niczego przekonywać nie trzeba. Oni wychowają swoje dzieci na dobrych Polaków. Trzeba im tylko odrobinę pomóc i nauczyć te dzieci (…). Trzeba te dzieci przyzwyczaić do tego, że Polak czyta wiersze Jana Kochanowskiego i uczy się ich na pamięć. Trzeba wykonać wielką pracę edukacyjną i odebrać szkołę z rąk ludzi, którzy chcą szkodzić sprawie Polski (…).”9 Przytaczając tę wypowiedź nie skupiam się na polityce, lecz na analizie definicji tożsamości. W uproszczeniu można powiedzieć, że indywidualizm zakłada, że „ja” może być różnorodne, a suma wszystkich „ja” stwarza kulturę państwa. Nacjonalizm z kolei zakłada, że tożsamość narodowa jest danym i niezmiennym zbiorem cech (na przykład „Polak jest wolny”), a kto się z nimi nie identyfikuje lub ich nie posiada, nie może być częścią narodu. Rysunki na stronie 10 obrazują niekompatybilność tych dwóch perspektyw. Nie zajmuję neutralnej pozycji w tej debacie. Dostrzegam, że nacjonalizm ma działanie spajające wspólnotę narodową i rozumiem, że było to zjawisko pożądane w czasie wojny. Dzisiaj jednak objawia się przede wszystkim negatywna konsekwencja nacjonalizmu jaką jest wykluczanie części społeczeństwa. Wypowiedź Rymkiewicza jest znamienna: kwestia bycia lub niebycia Polakiem jest dla niego zero-jedynkowa. Symboliczna przynależność do narodu jest wartością nadrzędną, a osoby, które posiadają cechy, które nie mieszczą się w tradycyjnie pojętej polskości, takie jak – zakładam – homoseksualizm, religia inna niż katolicka, czy kolor skóry inny niż biały, nie powinny czuć się w Polsce u siebie. W książce Indywidualizm i jego krytycy Magdalena Środa przedstawia i kontruje argumenty wielu myślicieli, krytyków indywidualizmu. Ograniczę się do zacytowania jednego fragmentu. Komunitarianie uważają – pisze Środa – że „Cnotą wiążącą wszystkich obywateli (w porządku przestrzennym, ale ponadczasowym) jest patriotyzm. W Dziedzictwie cnoty MacIntyre twierdzi, że przykład społeczeństw bohaterskich uczy nas dwóch rze- 12 9 Polska wolność jest najważniejsza, wywiad Krzysztofa Masłonia z Jarosławem Markiem Rymkiewiczem, „Rzeczpospolita”, 16 lipca 2010. Tutaj, czyli gdzie? czy: tego, że każda moralność jest do pewnego stopnia związana z lokalną określoną wspólnotą społeczną, oraz tego, że dążenie nowoczesnej moralności do uniwersalności, do uwolnienia się od wszelkiej określoności, jest złudzeniem. (…) Nietrudno jednak zauważyć, że społeczeństwo liberalne przed zarzutem przygodności łatwo da się obronić, choćby powołując się na sam fakt jego trwania, tymczasem wartość patriotyzmu w dobie państw federacyjnych (na przykład Unii Europejskiej), procesów globalizacyjnych, w dobie rosnących w siłę ruchów pacyfistycznych staje pod poważnym znakiem zapytania.”10 Nigdy nie powiedzieliśmy tego głośno. Nigdy tego nie uzgadnialiśmy między sobą. Nie było potrzeby. Przyjęliśmy za oczywiste, że w naszych działaniach stawiamy dobrostan, wolność wyboru i poczucie spójności wewnętrznej jednostki ponad normy kulturowe. Wydaje mi się, że ta oczywistość wiąże się z charakterem naszej pracy, w której obcujemy z ludźmi i wsłuchujemy się w ich potrzeby. Z przedkładaniem losu jednostki nad symbole narodowe. Świadomi uwarunkowań kulturowych dążymy do przeciwdziałania wykluczeniu. Działania projektu Tutaj miały między innymi na celu wspólne docieranie do składników tożsamości lokalnej, upowszechnienie naszych obserwacji na temat toczącej się ewolucji definicji tożsamości i celebrowanie bogactwa różnorodności, które jest często na wyciągnięcie ręki. 10 Magdalena Środa, Indywidualizm i jego krytycy. Współczesne spory między liberałami, komunitarianami i feministkami na temat podmiotu, wspólnoty i płci, Fundacja Aletheia, Warszawa 2003, s. 281. Tutaj, czyli gdzie? 13 J.M.R.: Co do tej drugiej jednej czwartej to mogę powtórzyć tylko to, co po- Lena Rogowska Trenerka W dzieciństwie mieszkałam na siódmym piętrze bloku z wielkiej płyty. Z okna w kuchni było widać dosyć duży, trójkątny trawnik. Na trawniku rosły krzaki. Lubiłam, patrząc przez okno, rysować mapę trawnika. Alexis, Krystle, Steven, Blake – krzaki nosiły imiona z serialu Dynastia. Pamiętam, że byłam dumna z nazwanych i odwzorowanych krzaków. Czułam, że to jest moje miejsce i wiem o nim najwięcej. Cytowany Bauman, podobnie jak i inni badacze nowoczesności, pisze o zanikaniu lokalności. Jej miejsce zajmują rymujące się ze sobą słowa: globalizacja, homogenizacja, komunikacja, relatywizacja, migracja. Znaczenie tego, skąd jesteś i gdzie mieszkasz rozpływa się w sieci wirtualnych społeczności i globalnego rynku towarów. Są jednak takie sytuacje, 15 Zygmunt Bauman, Globalizacja Ludność miejscowa, jak najdalsza od tworzenia wspólnoty, bardziej przypomina pęk sznura o luźno zwisających, nie powiązanych ze sobą końcach. Sposoby mówienia „jestem stąd” kiedy stwierdzenie „jestem stąd” ma wagę i znaczenie. Projekt Tutaj zadawał pytanie o lokalność. Na przykład: co to znaczy – dla każdej poszczególnej osoby – że „jest stąd” i jakie wiążą się z tym emocje. Większość osób, niezależnie od tego, czy pochodzi z małych, czy z dużych miejscowości, posiada przekonania dotyczące tego, co jest lepsze, bardziej prestiżowe, a co wręcz przeciwnie. Lepsze jest to, co duże, leżące w centrum, lub na zachodzie. W nieformalnym konkursie Łódź wygrywa z Białymstokiem, a Lublin z Tychami. „Jestem ze wsi” – dla wielu osób taka deklaracja wiąże się z poczuciem wstydu. Nawet jeśli sami nie podzielamy stereotypów dotyczących miejsca pochodzenia, nie znaczy to, że nie będziemy postrzegani przez ich pryzmat. „Wieśniara”, „zaściankowa mentalność”, „małomiasteczkowe kompleksy” – to określenia, które funkcjonują jak obelgi. Pamiętam, jak na koloniach, dzieci z Warszawy śmiały się, że jestem z Białegostoku. Lokalność „gorszego miejsca” nie jest przeźroczysta. Jest brzemieniem, czymś, co się czuje i przeżywa, szczególnie w kontakcie z osobami z „lepszego miejsca”. 2. wrzuta 1. małe – duże Starsza kobieta zapytana o to, czym jej miasto wyróżnia się spośród innych miast odpowiada – „to małe miasto”. W głosie słychać zakłopotanie. Jakby była to sytuacja niezręczna – moje miasto jest małe. Znam ten ton głosu. Słyszałam go wielokrotnie u ludzi z małych miejscowości, kiedy się przedstawiali. Zakłopotanie pogłębia fakt, że nikt nie zna nazw małych miejscowości, nie wiadomo, jak się je odmienia, nie wiadomo o nich nic. Trzeba tłumaczyć – to taka wieś tuż pod wschodnią granicą. 16 Sposoby mówienia „jestem stąd” 17 Źródło: opracowanie własne Rap tematyzuje miejsce pochodzenia i zamieszkania. Hip-hop jest zjawiskiem globalnym, ale jednocześnie istnieje w tej kulturze przyzwolenie, a nawet imperatyw, żeby mówić o tym, skąd się pochodzi, żeby rap był zakorzeniony w autentycznej, lokalnej rzeczywistości. Najczęściej jest to betonowo-szary kwadrat blokowiska. Ale do głosu dochodzą też inne miejsca. Młodzi raperzy z Wrzuty i YouTube’a nawijają o tym, skąd są: jestem z Wałbrzycha, jestem z Bałut (dzielnica Łodzi), jestem z Suwałk, jestem z Doliny Płoni (północno-zachodnia Polska), jestem z ulicy, jestem z dzielnicy, jestem z podziemia, jestem z Harlemu. Umieszczają w rymach swoją lokalność, nawet jak jest brzydka, biedna, albo małomiasteczkowa. Poetyka rapu pozwala dowartościować trudne pochodzenie i emancypować. Pierwotnie rap był głosem osób defaworyzowanych – wyrósł z najbiedniejszych dzielnic wielkich miast Stanów Zjednoczonych. Mówił o codzienności, ekonomicznej i społecznej frustracji, ale też o aspiracjach i nadziejach Afroamerykanów. Zaproponował alternatywny opis rzeczywistości, nazwał na nowo miejsce pochodzenia, stworzył legendę. 3. własnymi słowami Animacja kultury, podobnie jak rap, czerpie z lokalności. Wspólne rysowanie mapy miejscowości, nazywanie po swojemu miejsc i ludzi – to narzędzia, które pozwalają odzyskać i zobaczyć na nowo miejsce zamieszkania. Dostrzec to, co nieoczywiste i ciekawe, zadomowić się, poczuć się ekspertką, ekspertem od miejsca. Różne gesty, które wykorzystuje animacja kultury, to powszechne zasady podpatrzone w zabawach dziecięcych, kulturze tradycyjnej, w żywych praktykach społecznych. Za oswajaniem, nazywaniem i opisywaniem przestrzeni stoi pierwotna potrzeba zadomowienia. Łączy nas przestrzeń, to, że jesteśmy stąd. Rap afirmuje przestrzeń – niestety tylko jedną. Przeciwstawia „swoje” temu, co inne. W animacji kultury jest miejsce na wiele lokalności. Mieszkaniec, społeczność, wspólnota, sąsiedztwo – to słowa, które dzięki wspólnym działaniom zyskują nowe znaczenie. Animacja kultury idzie tu ramię w ramię z praktyką społeczną. Wbrew temu, co piszą niektórzy teoretycy, obok procesów globalizacyjnych odradza się lokalność: powstają ruchy miejskie i ruchy lokatorskie, tworzą się „nowe lokalności”. Nowe wspólnoty tym przede wszystkim różnią się od tradycyjnych, że są świadomie konstruowane, a osoby, które je tworzą, mają wpływ na znaczenie, jakie im nadadzą. Wracając do metafory Baumana – „pęk sznura o luźno zwisających, nie powiązanych ze sobą końcach” można wiązać w kokardki i zaplatać w warkocze. 18 Sposoby mówienia „jestem stąd” Pani z Warszawy Hanna Zielińska Animatorka Na pożegnanie z Michałowem, gdzie współprowadziłam warsztaty animacyjne w ramach projektu Tutaj, usłyszałam od redaktora lokalnej gazety, namawiającego mnie do opisania wrażeń z pobytu: „Napisze pani, co chce, ale ja sobie myślę tak – przyjeżdża pani z Warszawy do miasteczka na prowincji i co tu widzi, co ją zaskakuje...?”. Muszę przyznać, że w tamtej chwili najbardziej zaskoczyła mnie „pani z Warszawy” – rodzaj etykietki, która, po tygodniu spędzonym na realizacji projektu, wydała mi się po prostu nieaktualna. Pan redaktor nie mógł tego wiedzieć. Jego komentarz przywołał jednak realia, zainspirował do dalszej refleksji i pytania, kim tutaj (nie) jestem? Pytania o to, jaka jest moja rola w tym miejscu i wobec spotkanych ludzi, jak jestem przez nich postrzegana, ale również, kim się dzięki nim stałam? 21 [ Pani z Warszawy ny fragment rzeczywistości. Niepostrzeżenie oswoiliśmy się ze sobą nawzajem. W krótkim, ale intensywnym czasie udało nam się zbudować zaufaną relację, taką, w której jest miejsce na awers i rewers rozmaitych opowieści… Wtedy też otwierają się przede mną drzwi do domów, opowiadane są rodzinne historie z klauzulą „to między nami”, słucham już nie tylko o blaskach, ale i cieniach życia w niedużym miasteczku, wychodzimy z ról, zwierzamy się sobie. To najbardziej intymny etap mojego bycia „tutaj”. Rodzą się zaufanie, więź, wzajemność. Wyrazem tych przemian jest pisany na miejscu dziennik. Musiałam zmierzyć się z dylematem, z jakiej perspektywy przedstawiać w nim to, co się wydarza? Obserwatorki, uczestniczki, turystki? Wybór formy dziennika, jego zawartości, tego, co opiszę, ale i tego co pominę – przy podejmowaniu tych decyzji konfrontowałam się ze swoją odpowiedzialnością w całym przedsięwzięciu. Być może dziennik mógłby być bardziej zabawny (czyim kosztem?), mógłby, oczywiście, być pisany z perspektywy „pani z Warszawy” na „prowincji” (tani chwyt), może nawet sensacyjny (w końcu tyle osobistych historii usłyszałam)… Czy byłby przez to bardziej autentyczny? Z pewnością byłby nadużyciem okazanego zaufania. To zaufanie sprawia, że „tutaj” staje się nasze, wspólne, oddziałuje na każdą, każdego. Na mnie też. Nie poddajemy się ocenie, ale otwieramy na wymianę. Jesteśmy dla siebie jak zwierciadła. Dzielimy się perspektywami. Topnieją moje etnocentryczne naleciałości, stereotypy, fantazje. Prymaki, to, owszem, kresowi bardowie – współcześni, grający disco. Nie słychać tu gwary? Gminny Ośrodek Kultury to nie skansen, ale „drugi dom”, jak mówią dzieciaki? Wielokulturowe Podlasie? Burmistrz Michałowa przed świętami spotyka się z duchownymi kościoła katolickiego i prawosławnego, ale nad miasteczkiem, dla przypomnienia, że „tu jest Polska”, z prywatnego masztu powiewa biało-czerwona flaga. Zaufanie również zobowiązuje i uczy mnie szacunku, do tego, do czego zostaję zaproszona. Także szacunku dla tożsamości tych, których spotykam, takiej, jaką wybierają – ktoś jest „Białorusinką stąd”, ktoś inny podejrzliwie sprawdza, czy nie „zaciągam po białorusku”. To sprawdzanie to pomruk nacjonalistycznych tęsknot. Chciałabym wierzyć, że incydentalny. Tylko dopóki jest zgoda na poszukiwanie i manifestowanie swojej tożsamości przez różne osoby, grupy – wzbogacamy się nawzajem. W tym sensie, kiedy po tygodniu wyjeżdżam z Michałowa, czuję, że jestem kimś więcej niż tylko „panią z Warszawy”. Pani z Warszawy 23 22 Projekt Tutaj, z założenia, był dedykowany odkrywaniu tożsamości „małej ojczyzny”, zbieraniu biograficznych narracji jej mieszkanek i mieszkańców, poznawaniu miejscowej historii. Był zanurzony w tym, co lokalne, znajome, bliskie. „Tutaj” było punktem odniesienia, faktycznym i symbolicznym. Wybierając się do Michałowa, nie zdawałam sobie sprawy, że samej również wobec tego „tutaj” przyjdzie mi się określać. W trakcie projektu przekonałam się, że ta tożsamościowa podróż dotyczy nie tylko osób, którym przyjechałam towarzyszyć w odkrywaniu rodzinnego miasteczka na nowo, ale także i mnie. I że są to procesy ściśle ze sobą powiązane, wzajemnie zależne. Chciałabym się podzielić garścią refleksji na ich temat. Naturalnie, moja rola ewoluowała. Na samym początku byłam, nie da się ukryć, po prostu „panią z Warszawy”. Obcą, która przyjechała zrealizować jakiś projekt. A wobec obcych zachowuje się ostrożność i dystans. Żeby oswoić obcego, trzeba dać mu szansę i wprowadzić go w nieznany mu świat. Przy okazji, samemu odkrywając ten świat na nowo. Dzieciaki, które pojawiły się na naszych warsztatach, stały się moimi przewodnikami po Michałowie, przedstawiały i objaśniały swoje „tutaj”, jednocześnie świeżym okiem patrząc na to, co ich otacza, czym żyją, co być może spowszedniało, stało się przeźroczyste, choć warte jest eksplorowania: ruiny cegielni, osiedle po kombinacie, kirkut w lesie za miastem, pobliska hodowla strusi… Rozbudzaliśmy nawzajem swoją ciekawość, tropiąc różne wątki, docierając do ludzi i ich opowieści o tych miejscach. W miarę upływu czasu awansowałam do roli gościa, a więc kogoś, kogo chce się jak najlepiej podjąć. Gość jednak to wciąż obcy. Życzliwie traktowany obcy, przed którym roztacza się tę lepszą wizję miejsca, ludzi, życia. Odgrywa teatr „tutaj”. Gość ma wyjechać i dobrze wspominać – malownicze miasteczko i grzeczne dzieci. I już w Warszawie napisać entuzjastyczną „recenzję” z „prowincji”, która okazała się rajem. Skomentować, docenić. Powstanie piękny, ale przecież niepełny obraz? Mimo to w oczach gościa warto się przejrzeć. Co „tutaj”, jest według nas, najlepsze, czym możemy się pochwalić, z czego jesteśmy dumni – kresowa gościnność, nowoczesny basen, okazały ratusz, drużyna piłkarska… Rola gościa jest bardzo przyjemna, wiąże się też z taryfą ulgową – nikt nie wypomni niedostatecznie odświętnego ubrania do cerkwi, nie pogoni za przeszkadzanie w pracy i zadawanie miliona pytań. Mijały dni, wypełnione wspólnymi poszukiwaniami i przygodami – choćby wyprawą po strusie jajo, zakończoną spektakularną jajecznicą dla jedynastu osób, czy porannymi spotkaniami w hotelowym pokoju. Te doświadczenia zaczęły składać się na naszą małą historię „tutaj”, wspól- Wioska filmowa Katarzyna Kolanowska Mieszkanka Chocianowca Jakub Iwański Animator wszystko. Świadczy o tym lista sprzętów zabranych na pokład volkswagena t4, pieszczotliwie nazywanego busem. Były więc rozmaite kable, przejściówki, rozgałęziacze, halogeny, statywy, farby, kredki, ołówki, flamastry, taśmy, sznurki, papiery, płótna, belki materiału, duże szczudła drewniane, szczudła dla dzieci, szczudła aluminiowe wraz z osprzętem, narzędzia, skrzynki, kamery, komputery, dyktafony, rowery, projektor, filmy, drukarka, latające talerze, piłki, kije, kołki drewniane, marynarki, kapelusze, znaczki, naklejki, książki, plakaty i wiele, wiele innych. Oczywiście zdawałem sobie sprawę, że najważniejsza jest przytomność, otwartość, kreatywność, ale tych kilka przedmiotów, pomyślałem, nie zaszkodzi – w końcu wszystko może się przydać. Spodziewałem się zastać na 25 Kuba: Pamiętam, że jechałem gotów na Kasia: Przede wszystkim byłam bardzo ciekawa, jak to będzie wszystko wyglądało. Trudno było mieć jakiekolwiek oczekiwania, ponieważ miał to być mój pierwszy raz, kiedy miałam do czynienia z warsztatem filmowym. Najważniejsze dla mnie było to, aby moje dziecko zainteresowało się zajęciami i chciało w nich uczestniczyć.. Kuba: Po przyjeździe okazało się, że ekipa chętnych jest całkiem liczna, komunikatywna, zmotywowana i ma sporo doświadczeń. Rozliczne „wędki” – gry i zabawy motywacyjne, którymi załadowałem busa, przydały się więc głównie przy tworzeniu scenografii i do zabaw w przerwach od pracy. Podobała mi się otwartość formuły naszych warsztatów, niewiadoma, nastawienie na spotkanie z lokalnym żywiołem. Najważniejszy był pierwszy kontakt, obudzenie wspólnej pasji, to przyniosło wymierne efekty w postaci dwóch filmów, surowych materiałów z prób zespołu folklorystycznego Echo, przyjaźni, zdobytych doświadczeń i umiejętności. Kasia: Nie spodziewałam się tego, że cała nasza rodzina tak się zaangażuje. Codzienne spotkania od rana do późnego wieczora (z przerwą na obiad) z prowadzącymi projekt i młodzieżą Chocianowca, to było niezwykłe przeżycie. Podobało mi się zaangażowanie zespołu warsztatów filmowych, profesjonalne podejście, a co najważniejsze efekt końcowy. Nie spodziewałam się, że film, w którym zagrały dziewczynki, w tym moja córka, wywrze na mnie tak duże wrażenie, podczas finałowego seansu przechodziły mnie dreszcze. Oczywiście, bardzo duży wpływ na efekty miała szczególna atmosfera wzajemnej fascynacji między uczestnikami projektu a zespołem. Kuba: Sprawdził się pomysł dotarcia do miejscowości oddalonych od wielkich miast i prowadzenia tam różnorodnych projektów animacyjnych. Wolność wyboru technik animacji stanowiła mocną stronę zadania. Praca nad filmami była momentami porywająca, dobrze dopasowana do realiów miejsca. Kasia: Gdyby tego typu warsztaty odbywały się częściej w takich małych 26 wioseczkach jak nasza, to myślę że prowadziłoby to do lepszych relacji między mieszkańcami. Bardzo potrzebne jest takie miejsce, gdzie dzieci i młodzież mogłyby się razem spotkać, porozmawiać i wspólnie coś stworzyć. Podczas warsztatów uczestnicy projektu uczyli się, jak współpracować ze sobą, co jest bardzo ważne w życiu. Wioska filmowa Kuba: Ze strony animatorów kluczowa dla przebiegu działań była decyzja o realizacji projektu filmowego, a ze strony dyrekcji domu kultury w Chocianowie o skierowaniu nas do małej, okolicznej miejscowości – Chocianowca. To był świetny wybór, za nim poszło zaangażowanie ze strony animatorów, uczestniczek i uczestników warsztatu, ich rodzin, znajomych, przedstawicieli domu kultury. Najmocniejszą stroną projektu byli ludzie, którzy mieli ochotę wziąć udział we wspólnym przedsięwzięciu, wykazując się pomysłowością, zaangażowaniem, okazując serdeczność. Kamera w ręku animatora jest przepustką do zanurzenia się w życie wspólnoty, w losy poszczególnych mieszkańców. W projekcie wzięło udział ponad 20 osób w różnym wieku, od kilkulatków do seniorów. Każdy podarował coś od siebie i to przełożyło się na wspólny efekt końcowy. Kasia: Oprócz bardzo ciężkiej pracy podczas tworzenia filmów, mieliśmy możliwość – wspólnie z dziećmi i znajomymi – nauki chodzenia na szczudłach, poznaliśmy grę parkową Kubb. Bardzo mile wspominam wieczorne seanse filmowe. Kuba: Dzięki realizacji projektu dowiedziałem się o istnieniu fajnej wioski w pobliżu Chocianowa. Są w niej ruiny pałacu, kościół, boisko, dom kultury. Prężnie działa zespół folklorystyczny Echo, mieszkańcy są gościnni, młodzież i dzieci zdolne i chętne do działania. Zobaczyłem, jak powstaje wieniec dożynkowy, pierwszy raz w życiu byłem też na dożynkach. Poznałem życie codzienne rodziny górniczej. Odwiedziłem bardzo udaną architektonicznie, robiącą wrażenie galerię handlową w Lubinie i byłem „na jamnikach” (długie niskie pawilony), gdzie można kupić między innymi antenę do Internetu. Zabrakło niestety czasu na zwiedzanie okolicznych lasów, w których żyją wilki. Kasia: Dzięki temu projektowi dzieci i młodzież Chocianowca miały możliwość poznania się, bo choć mieszkają tak blisko siebie, to tak naprawdę wcześniej, zajęte swoimi sprawami, nie wiedziały nic o sobie. Kuba: Problemem była presja czasu. Trudno poznawać miejsce i ludzi, a zarazem na bieżąco tworzyć materiał filmowy, przekładać zdobytą wiedzę na pomysły, propozycje, instrukcje. Wiele razy czy to słuchając muzyki zespołu Echo, czy to uczestnicząc w spotkaniach, czy podróżując po okolicy chciałem się zatrzymać, by pokontemplować te niezwykłe chwile, pełne prostoty, mądrości, wzruszeń. Grafik pracy był jednak nieubłagany. Tydzień to piekielnie krótko, sądzę, że w dwa tygodnie można by pójść z pracą znacznie głębiej. Mielibyśmy więcej czasu do namysłu i na wzajemne poznanie. Wioska filmowa 27 miejscu kilka osób, które nie mają dużego doświadczenia w robieniu filmów, ale zainteresowały się warsztatem jako wydarzeniem. Myślałem też, że może być ciężko znaleźć wspólny język i wytłumaczyć, po co właściwie się zjawiliśmy. Kasia: Na samym początku trzeba było trochę zachęcić młodych do zajęć, mieli opór przed czymś nowym, nieznanym. Myślę, że teraz nie żałują tego, iż poświęcili swój czas i przyszli na warsztaty, bo przeżycie tego było wielką przygodą, o której się nie zapomina. Kuba: Nie widzę potrzeby korekty obranego kursu. Oczywiście, bogatszy o doświadczenie, wprowadziłbym kilka ulepszeń technicznych, na przykład niezakłócony dostęp do Internetu. Mogę sobie wyobrazić, że wszystko potoczyłoby się inaczej, gdyby kogoś z ekipy filmowej zabrakło, albo gdybyśmy pojechali do sąsiedniej wioski, a nie do Chocianowca. Używając metafory lotniczej, z chwilą gdy dotknęliśmy kołami ziemi, uruchomiony został cały szereg procedur, mających zagwarantować bezpieczne dotarcie do celu. Dla projektów animacyjnych realizowanych w nowych miejscach te stałe procedury to, między innymi: zapoznanie z partnerami ze strony domu kultury, z infrastrukturą, z grupą, rekrutacja grupy, burza mózgów poświęcona tematowi warsztatu, zabawy integrujące, podział zadań, układanie harmonogramów pracy, poznawanie otoczenia, zdobywanie informacji, wywiady, tworzenie scenopisu, scenografii. To wszystko wydarzyłoby się w każdym innym miejscu, jednak treść i kierunek, w jakim byśmy poszli, byłyby już inne. Tutaj niezwykły był już sam klimat pierwszej odprawy. Mroczna, wielka sala, pośrodku oświetlone stoły złączone w kwadrat, wokół krzesła, obok tablica ogłoszeń. Na stole kawa, herbata, słodycze, kartki, długopisy. Klimat rutynowego kolegium redakcyjnego. Rozpiętość wieku osób zasiadających przy stole od 4 do 40 lat. Temat rozmowy z pozoru niewinny: nasi pupile… 28 Wioska filmowa Ita Sypniewska Reżyserka Do udziału w projekcie Stowarzyszenia Praktyków Kultury byłam bardziej przygotowana jako osoba prowadząca warsztaty filmowe niż praktyczka kultury. Nie miałam doświadczenia w kontakcie z grupą, która ma swoją specyficzną tożsamość i normy. Wiedziałam, że jako reżyserka nie będę miała problemu z użyciem narzędzi filmowych, ale obawiałam się, czy zostanę zaakceptowana. Czułam też presję, którą zapewne muszą czuć nauczyciele wchodząc po raz pierwszy do klasy. Zdawałam sobie sprawę, że muszę się poddać ocenie, zdobyć zaufanie dzieciaków, przekazać im swoją wiedzę i być odpowiedzialna za siebie i za nie, gdy są ze mną. Gdy dotarliśmy do Chocianowa, od razu przyszliśmy na pierwsze spotkanie, które miało rozpocząć warsztaty. Postawiliśmy sobie wcześniej ambitne zada- 31 Robić film tutaj 32 1 Pod opieką Kuby Iwańskiego powstał drugi film Akcja: Zbożowy Wir, sensacja, której oś fabularną stanowi kradzież wieńca dożynkowego. Zagrały w nim panie plotące corocznie wieniec na dożynki, będące też członkiniami lokalnego zespołu folklorystycznego Echo. Robić film tutaj sznurku. Ogólnie panująca prowizorka, zarówno w sali, jak i w filmach, nie przeszkodziła w odbiorze. Był śmiech i strach, i ten dreszcz emocji, o który chodzi w kinie. Widzowie mogli zobaczyć znajome miejsca i twarze, ale w nowym kontekście. W tym momencie kończy się proces, który rozpoczął się w trakcie naszych warsztatów. Godziny spędzone na kręceniu okolic i znajdywaniu charakterystycznych dla tej lokalności motywów, materializują się na oczach widzów. Zdałam sobie sprawę, że rodzi się nowa cząstka lokalnej kultury. Obejrzenie filmu w tej przygotowanej ad hoc sali kinowej jest zdarzeniem performatywnym – jest aktem animacji kultury. Moje początkowe obawy, czy podołam zadaniu projektu Tutaj, zostały rozwiane podczas premiery. Moje doświadczenie filmowe okazało się wystarczające do roli praktyczki kultury. Film jest i procesem, i produktem, zawierającym w sobie potencjał zmiany. Mówi się, że zrobienie komuś zdjęcia to jak ukraść duszę. Nasze filmy ukradły jej trochę Chocianowcowi. Ale to dobrze, dzięki temu mamy gwarancję, że będzie nieśmiertelna. Robić film tutaj 33 nie zrealizowania w ciągu tego tygodnia czterech filmów: horroru, sensacji oraz dwóch filmów dokumentalnych. W wielkiej świetlicy pachnącej sianem czekały na nas trzy dziewczynki w wieku od 7 do 10 lat. Lekko zakłopotani, poprosiliśmy je, żeby opowiedziały coś o sobie. Klaudia, Ada i Maja opisały nam swoje domowe zwierzątka. Mówiły o nich z wielkim uczuciem, przekrzykując się nawzajem. Nie pozostało nic więcej tylko zrobić z ich udziałem film, w tym przypadku horror zwierzęcy, nowy podgatunek filmowy. Zdecydowanie odradzam wszystkim filmowcom branie do filmów takiej liczby niewytresowanych zwierząt i to niezwykle ruchliwych (tu najbardziej zaskoczyły mnie chomiki). Jednak czułam, że dzięki nim dziewczynki zaangażowały się w realizację sercem i duszą. Były niezrównanymi asystentkami, treserkami, a także aktorkami, bowiem wszystkie trzy wystąpiły u boku swoich zwierzęcych pupili. Rozumiały założenia gatunku, jakim jest horror i dbały o „straszność” projektu. Były świadome tego, że tworzymy razem nowy, fikcyjny świat, w którym wszystko jest możliwe. Dopiero po jakimś czasie dotarło do mnie, że ich podejście było bardzo dojrzałe. Od małych dziewczynek trudno oczekiwać skupienia podczas długich godzin pracy i zrozumienia, że to, co robimy, jest dużym, skomplikowanym projektem, który – aby wyszedł z niego film – wymaga pełnego zaangażowania. Dla mnie stało się to jasne po dwóch latach studiów w szkole filmowej, tymczasem dla nich było to oczywiste od początku. Może dzięki temu, że pomysł na film powstał w oparciu o pytania, które zadaliśmy pierwszego dnia warsztatów: „Co cię interesuje?”, „Co robisz na co dzień?”, „Kim jesteś?”. Usłyszeliśmy wówczas o chomiku, kocie i psie – najwyraźniej rola zwierzęcej opiekunki jest dla dziewczynek w tej chwili najważniejsza i w jakimś sensie je określa. Ostatniego dnia odbyła się premiera. Nasze pierwotne założenie realizacji czterech filmów w tydzień okazało się nierealne, ale powstały dwa 10-minutowe filmy1, które mogliśmy zaprezentować w wielkiej świetlicy pachnącej sianem. Panowała uroczysta atmosfera – krzesła ustawione w rzędy, poczęstunek, przedmowa, prośba o wyłączenie komórek i w końcu zgaszenie światła, aby widzowie mogli skupić całą uwagę na „srebrnym ekranie”, czyli prześcieradle trzymającym się na słowo honoru na lnianym Dzienniki podróży (fragmenty) Chocianowiec Dzień 1 Całkiem fajnie dziś poszło, dzieci robią horror o swych zwierzątkach. Będzie to nowy gatunek horroru – horror zwierzęcy – taka była potrzeba chwili, potrzeba mieszkańców, potrzeba tutaj. Jest to realizacja mojego marzenia o filmie szkatułkowym, ponieważ zwierzęta zagrają zwierzęta: kot tygrysa, chomik niedźwiedzia, pies wilka, a dzieci zagrają dzieci. Dzień 2 Byliśmy w ruinach zamku. Polecamy przedwojenne zdjęcia z czasów świetności zamku. Poznaliśmy resztę obsady aktorskiej – kota Bonifacego (rola tygrysa) i psa wilko-Łajkę. Wieczorem odwiedził nas główny bohater: chomik (rola niedźwiedzia). Treserka Klaudia przyniosła go w pudełku z dziurami. Dzień zakończył wykład Ity na temat: storyboardu, złotej proporcji obrazu, ruchu kamery. Obejrzeliśmy kilka fragmentów filmów ilustrujących tematy, między innymi Bękarty wojny Quentina Tarantino i Ptaki Alfreda Hitchcocka. Dzień 4 Zaczęliśmy się przyzwyczajać do naszego porannego bu-dzika. Około 9.00 każdego dnia okolicę przeszywają głośne kwiki i chrumkania. Gospodarze dworku, w którym się zatrzymaliśmy, hodują w zagrodzie dzika o słodkim imieniu Ryjek. Ita już drugi dzień czatuje z dyktafonem, aby nagrać do horroru jego przerażające kwiki. Zdjęcia, zdjęcia, zdjęcia. Kręciliśmy jak szaleni aż do zmierzchu, kilka scen będziemy musieli powtórzyć, bo było już za mało światła. Nie zabrakło smaczków typu podmianka tablic rejestracyjnych, ruszanie z piskiem opon czy wybuchów. Przemek, Kacper i Rafał dwoili się i troili, by we trzech zagrać pięć postaci. Paweł wszystko to filmował, wspierany przez Itę i Paulinę. Wystartował montaż horroru. Dzień 5 36 Praca ze zwierzętami wcielającymi się w role innych zwierząt nie jest łatwa. Pies wilko-Łajka wprowadził tak duże zmiany do swej roli, że musieliDzienniki podróży (fragmenty) śmy wymówić kontrakt. Konieczna była błyskawiczna korekta scenariusza i nowy angaż. Na scenę wkroczył chomik Plastuś. W tym miejscu dziękujemy Karolinie i jej mamie za pomoc w zdjęciach. Zdobycie wieńca dożynkowego stało się osią fabularną filmu – czyż to nie piękne połączenie tradycji z nowoczesnością? Panie wyplatające wieniec zostały zaangażowane jako aktorki. Ich improwizowane dialogi i żywa gra aktorska były miłym zaskoczeniem. Na dyktafon nagraliśmy tradycyjny śpiew towarzyszący budowie wieńca. Dzień 6 Pierwotnie zakładaliśmy, że premiera filmów odbędzie się już w sobotę wieczorem, okazało się to jednak niemożliwe. Trzeba było jeszcze dograć dźwięk do obu filmów i wszystko zmontować. Ita montowała w bibliotece, gdzie kolejno zapraszała aktorów na dogranie postsynchronów: Klaudia podkładała głos pod kota Bonifacego, Maja pod chomika Romka, Kuba pod chomika Plastusia, a Ada jako narratorka całej historii. Budowa wieńca dożynkowego dobiegła końca, dziś pojawiły się na nim wstążki, jarzębina, listki mahonii, kwiaty, chleb. Na uroczystości dożynkowe wrócił z podróży pan Wojtek, prezes Stowarzyszenia Zespołu Folklorystycznego Echo. Opowiadał o zorganizowanym w tym roku festiwalu kapel tradycyjnych i planach na przyszłość. Dobrze spotkać człowieka z pasją. Może Praktycy Kultury włączą się w przyszłoroczny festiwal? Gdy dotarliśmy do hotelu, Ita zaczęła instalować swoje stanowisko pracy i stała się straszna rzecz. Zewnętrzny dysk wraz ze wszystkimi materiałami do montażu spadł ze stolika na podłogę. Minęło parę bardzo długich minut, podczas których Ita podłączała strzaskany dysk do komputera. Dysk zabzyczał, zamruczał i uruchomił się. Kiedy już było po krzyku, podzieliliśmy się myślami, jakie nam błądziły w głowie podczas sprawdzania dysku. Ita układała mowę, której sens zawierałby się w zdaniu „nie liczy się cel, a podróż” natomiast ja widziałem nas wyjeżdżających w środku nocy, zostawiających klucz do świetlicy pod wycieraczką i zacierających za sobą wszelkie ślady, po których można by nas znaleźć. Dzień 7 Punktualnie o 12.30 pałac festiwalowy wypełniła publiczność. Po krótkiej przemowie na temat projektu ruszyły projekcje. Zgodnie z życzeniem publiczności najpierw obejrzeliśmy horror, potem sensację. Były śmiechy, westchnienia, brawa, toast lemoniadą, cukierki, podziękowania. Pokazowi towarzyszyła miniwystawa rekwizytów użytych podczas produkcji, znalazły się na niej makieta improwizowanego ładunku wybuchowego autorstwa Kacpra, stroje, panel sterowania systemem zabezpieczeń, telefony ze Dzienniki podróży (fragmenty) 37 Całość dzienników podróży dostępna na stronie projektu: www.praktycy.org/tutaj Krasnystaw Dzień 1 Po przybyciu do Krasnegostwu skoncentrowaliśmy się na rekonesansie. Trochę dlatego, że na miejscu okazało się, że nie ma konkretnej grupy, z którą moglibyśmy pracować. Pojawiło się więc pytanie, co w tej sytuacji możemy zaproponować, w jaki sposób poprowadzić nasze działania. Odbyliśmy spotkania z animatorami z Krasnostawskiego Domu Kultury (KDK), panami Stanisławem i Janem. Obejrzeliśmy rynek i okolice. Rynek w Krasnymstawie ma szczególny charakter. Rosną na nim ogromne, stare drzewa, stoi dużo ławek. Z jednej strony jest miejscem w centrum miasta, placem, który się przecina gdzieś idąc. Z drugiej strony, jest miejscem spotkań, spacerów, odpoczynku. Zaintrygowało nas jego życie wewnętrzne, fakt, że mógłby spełniać rolę agory. Dzień 2 Jak podało radio pan prezydent zainaugurował publiczne czytanie Pana Tadeusza. My zaś na rynku rozpoczęliśmy zajęcia kuglarskie: szczudła klasyczne, wyczynowe, kije, piłeczki. Udało się stworzyć klimat pikniku, podczas którego każdy mógł się włączyć we wspólną zabawę i naukę. Po południu dokupiliśmy kredę, szachy i materiał na piłki (butelki, kaszka manna i balony). Pan Jan, niezrównany żongler i szachista, dowcipnie skwitował różnice pomiędzy piłkami: „ta mała piłka to przykład piłki wyprodukowanej w reżimie komunistycznym, a ta dorodna w kraju demokratycznym”. Rynek opuszczaliśmy zmęczeni i zadowoleni, pełni uznania dla talentów mieszkańców. To był pracowity dzień, spięty zaskakującą klamrą. W drodze do kwatery usłyszeliśmy w radiu, że pan prezydent zakończył czytanie Pana Tadeusza. 38 Dzienniki podróży (fragmenty) Dzień 4 Dzień był muzyczny, najpierw za sprawą wywiadów z paniami z chóru, prowadzonych przez pana Jurka, a potem dzięki obecności na rynku legend Czarnego Salcesonu: pana Leszka (akordeon i wokal) i pana Darka (perkusja). Obaj nie żałowali sił i zapanowała atmosfera międzypokoleniowego święta. Fenomenalni muzycy-performerzy zaczarowali rzeczywistość rynku. Dzień 5 Kolejny dzień Latającego Domu Kultury. Na rynku praca wre, Kamil zapisuje kolejkę szczudlarzy. Chłopcy parkurowcy, rowerzyści i młodzi akrobaci początkowo zapytani o to, co się dzieje w Krasnymstawie, odpowiadają, że nic. Mikołaj nagrywa wywiady do multimedialnej pocztówki, komary tną nieznośnie. Bohaterowie nagrań jakby sobie przypomnieli, uświadomili, że robią niezwykłości. Umawiamy się na nagranie tricków rowerzystów i akrobacje. Jeszcze kilka chwil po zmroku rozbawione dzieciaki biegają po rynku i śpiewają. Dzień 6 Nasz pobyt to także godziny rozmów i spotkań. Tych nagrywanych i tych zapamiętanych. Zaczynamy od spotkania z dyrektorem, wywiadu dla Radia Lublin oraz mniej formalnych rozmów na temat wizji nowego, przebudowanego i zrestrukturalizowanego KDK-u, a także potrzeb mieszkańców. Dziś od 14.00 oficjalne nagranie śpiewających pań seniorek i podwórkowych pieśni pana Jurka, od którego niejeden pieśniarz warszawski mógłby się wiele nauczyć. W tym czasie na ławce obok odbywa się operacja za operacją. Dzielna ekipa lekarzy przyczepia szczudła kolejnym pacjentom. Jest przy tym dużo absurdalnych komend i śmiechu. Chodnik pokrywają kredowe rysunki dziwnych zwierząt – oddające stan ducha ekipy szczudlarskiej. Michałowo Dzień 2 To był bardzo pracowity dzień: dziś powstała mapa Michałowa! Na razie w formie rysunkowej – znalazły się na niej wszystkie najważniejsze dla dzieciaków miejsca, wśród nich oczywiście GOK, ale też szkoła, boisko, plac zabaw nad zalewem, amfiteatr, domek letniskowy Michała… Podzieliliśmy się na grupy i każda z grup „zaadoptowała” wybrane miejsca. W sumie mamy ich około 30! Wspólnie wymyślaliśmy, jakimi nagraniami, dźwięka- Dzienniki podróży (fragmenty) 39 sklepu za pięć złotych z niezwykle irytującą melodyjką, którą możemy usłyszeć w horrorze zwierzęcym. Pani Kasia powiedziała, że oglądając film, poczuła dreszcz emocji. To oznacza sukces, bo ten dreszcz, to jest to, o co chodzi w kinie. Nadszedł czas pakowania i pożegnań. Pani Sylwia Stachowiak, dyrektorka ośrodka kultury, a prywatnie mama Karoliny, miała świetny pomysł, aby zaprosić nas właśnie do Chocianowca. Ostatnim akcentem wyjazdu była krótka wizyta na uroczystościach dożynkowych, gdzie trafiliśmy akurat na występ zespołu Echo. Pozwoliła nam ona wyjechać w atmosferze spełnienia i dziękczynienia za plony (rozumiane w sensie dosłownym i filmowym), z obrazem pięknych zielonych strojów zespołu Echo, z widokiem dorodnych wieńców dożynkowych, ze smakiem chleba, z dźwiękiem pieśni. Dzień 3 Dzisiaj ruszyliśmy w teren – zbierać dźwięki i nagrywać wywiady, żeby zapełnić nimi naszą mapę Michałowa. W samo południe młodzież dzielnie stawiła się pod GOK-iem, gotowa do reporterskiej pracy. Nie wszyscy docierają na spotkanie, aura jest zniechęcająca. W okrojonym więc składzie wyruszamy do niedawno otwartej, w pochodzącym z początku XX wieku domu, Pracowni Filmu, Dźwięku i Fotografii „Niezbudka”, gdzie dostępne są imponujące zbiory dotyczące regionu i kresów wschodnich w ogóle. Przyjmuje nas pani Dorota, która opowiada nam o wystawie i założeniach tego interaktywnego muzeum. Pani Dorota zgadza się na krótki wywiad, częściowo po białorusku, bo jest „Białorusinką stąd” (a konkretnie z Gródka), co zwraca naszą uwagę na różnorodność i złożoność tutejszych tożsamości i przynależności. Ponieważ ciągle pada, do starej cegielni i na cmentarz żydowski – oddalone nieco od miasta – postanawiamy podjechać samochodem. Położony w lesie, całkiem spory cmentarz, z zachowanymi częściowo macewami przypomina o niegdyś znaczącej obecności społeczności żydowskiej w Michałowie. Pozostawione na macewach kamyki świadczą o tym, że ktoś o michałowskich Żydach wciąż pamięta. Dzień 4 Dzień 6 Nasza ekipa dotarła do nas dość zmoknięta, postanowiliśmy się jednak nie poddawać i po prostu zaczęliśmy od zajęć w naszym pokoju w zajeździe. Przesłuchaliśmy dotychczas zebrany i już obrobiony materiał, dograliśmy legendę o powstaniu Michałowa (a rzecz jest ciekawa: gdyby kowal Jan zgodził się na propozycję króla Zygmunta Augusta, by oddać mu swego syna Michała, to kto wie, czy dynastia Jagiellonów nie panowałaby nam szczęśliwie do dzisiaj?), zaplanowaliśmy dalsze działania, a w tym czasie niebo się przejaśniło, deszcz ustał i mogliśmy ruszyć w teren. I w końcu dotarliśmy do miejsca, które okazało się gwoździem programu – rancza pana Ryszarda, jednego z pierwszych w Polsce hodowcy strusi! Zostaliśmy przyjęci przez samego gospodarza niezwykle serdecznie, choć akurat przerwaliśmy mu przerzucanie obornika. Pan Ryszard zapoznał nas ze strusiami (trzy!), objaśnił cykl wylęgu oraz wyższość jaj strusich nad kurzymi. O 8.00 zbiera się część naszej grupy, która chce dograć dźwięki z piekarni i znad zalewu. W piekarni „Maja” przyjmuje nas pan Michał Jarocki, właściciel, który co prawda nie chce zdradzić, na czym polega sekret przepysznych pączków, ale za to oprowadza nas po zapleczu, gdzie widzimy, jak wypiekany jest chleb i ciasteczka. Na odchodne zostajemy poczęstowani słynnymi w okolicy słodkościami – taki prezent wynagradza nam wczesną pobudkę. Dzień 5 40 Niedziela. Przed 9.00 jesteśmy już w cerkwi św. Mikołaja. Powoli zbierają się wierni, trochę onieśmielone stajemy bliżej wejścia. Ludzi przybywa, zapalają świeczki, modlą się przed ikonami, w końcu zaczyna się nabożeństwo – rozlega się śpiew chóru. Piękny, przejmujący. Liturgia odbywa się w języku staro-cerkiewno-słowiańskim, a kazanie batiuszka wygłasza po rosyjsku. Nie wszystko rozumiemy, ale udziela nam się mistyczna atmosfera – dwie godziny mijają bardzo szybko. Następnie pędzimy na mszę w kościele Opatrzności Bożej, ten obrządek jest nam lepiej znany. Dzienniki podróży (fragmenty) Dzień 7 Wszystko co dobre, szybko się kończy. Nadszedł ostatni dzień naszego pobytu w Michałowie. Moment podsumowania. Spotykamy się w GOK-u, który gościł nas przez te wszystkie dni i wspólnie z dzieciakami oglądamy zdjęcia z całego tygodnia, przypominając sobie, ile razem udało nam się zdziałać, do ilu miejsc dotrzeć, ile historii usłyszeć. Przesłuchujemy nowe nagrania. Zaglądamy na stronę projektu, żeby podpatrzeć, co wydarzyło się w innych miejscach, odsłuchujemy przewodnik po Pełczycach. Podziwiamy michałowskie strusie na facebookowej stronie stowarzyszenia. Dzieciaki robią nam fantastyczną niespodziankę – zostajemy obdarowane wspaniałymi wypiekami z piekarni „Maja”! Jesteśmy bardzo wzruszone. W podlaskiej gwarze zamiast celownika używa się słówka „dla”. W Michałowie mówi się „zrobię dla ciebie zdjęcie” czy „powiedz dla niej”. Na koniec nam też zdarzało się tak powiedzieć. Teraz myślę sobie, że w tym „dla” kryje się też jakaś prawda o ludziach stąd. O ich otwartości, gościnności i serdeczności – byciu dla kogoś. Dzienniki podróży (fragmenty) 41 mi, odgłosami je „zobrazujemy”, czego będziemy szukać, z kim będziemy chcieli porozmawiać. Wreszcie lądujemy w Gminnej Bibliotece, gdzie zakładamy sobie konto i dzięki pomocy i uprzejmości pani Teresy zdobywamy kolejne materiały o Michałowie. Naprawdę jest o czym czytać. Wielokulturowe korzenie Michałowa (mieszkali tu obok siebie Polacy, Żydzi, Niemcy, Białorusini…) układają się w pasjonującą historię, której ślady wciąż są – jeżeli dobrze się przyjrzeć – widoczne. Chciałoby się zagłębić w te opowieści, może przyjechać tutaj i zostać na dłużej...? Dzień 1 Okazja podwozi nas na miejsce wydarzenia, gdzie wita nas Julita – dyrektorka lokalnego domu kultury, główna inicjatorka reaktywacji Dni Tataraku, na które zostałyśmy zaproszone. Okazuje się, że dzielimy stoisko promocyjne z paniami Kopystkami i w ten sposób zacznie się nasza przygoda, która zdeterminuje postrzeganie tego miasteczka. Pięć godzin spędzonych wspólnie w namiocie zbliża. Zapraszamy je na warsztaty, zdając sobie sprawę, że Kopystki stanowią wymagającą grupę i będziemy musiały się dobrze przygotować. Dni Tataraku są wydarzeniem poświęconym promocji lokalnych inicjatyw, zapraszane są też ciekawe przedsięwzięcia z sąsiednich miast. Przed wejściem do GOK-u trenuje kapela ludowa z sąsiedniego miasteczka. Kiedy z budynku po spektaklu wylega na ulicę międzypokoleniowa i bardzo zróżnicowana publiczność, ustawia się korowód. W pierwszym rzędzie Kopystki, trzymające sztandar święta, i orkiestra, dalej ubiegłoroczna Królowa Jezior Pełczyckich z tegoroczną zastępczynią i świtą Szuwarków – asystentów. Za nimi trzech panów w garniturach – między innymi burmistrz – i my. I całe Pełczyce. Później dowiemy się, że święto wraz z korowodem jest wskrzeszeniem niemieckiej tradycji z tych ziem, zamrożonej wraz z zapadnięciem żelaznej kurtyny. Na miejscu zostawiamy pochodnie nad jeziorem i jesteśmy świadkami koronacji. W trakcie ceremonii burmistrz klęka przed przyszłą Królową w obecności wszystkich mieszkańców, co robi na nas duże wrażenie. Dzień 3 42 Jest strasznie gorąco, ale ruszamy na spotkanie z Kopystkami. Nazwa grupy pochodzi od drewnianych łyżek, którymi miesza się w wielkim garze z zupą. Bo Kopystki przede wszystkim gotują regionalne potrawy, ale też wyszywają, szydełkują, piszą wiersze, robią kabarety, śpiewają… Panie opowiadają o miejscach, które kiedyś były w Pełczycach i których brakuje, o dzieciach które za dużo korzystają z Internetu i nie umieją zbierać śliwek, o przebieraniu się za Cyganki, krowy, Dodę i za kolędników, o szalonych wygłupach i talentach… Pojawiają się pierwsze pomysły, co możemy razem zdziałać. Po ich wyjściu jesteśmy niesamowicie podekscytowane, snujemy z Pauliną wizję, że ściągamy Kopystki do Warszawy na warsztaty robienia kiszki ziemniaczanej i na potańcówkę z seniorką DJ Wiką, bo okazuje się, że tym, czego paniom brakuje są „fajfy”, czyli potańcówki, które kiedyś były organizowane na „patelni” – w miejscu nad jeziorem, którego też już nie ma, a gdzie kwitło pełczyckie życie rodzinno-towarzyskie… Dzienniki podróży (fragmenty) Mamy trzy godziny przerwy, ruszamy więc w miasto, między innymi do fryzjera – w końcu o 17.00 czeka nas spotkanie z dwiema Królowymi Jezior Pełczyckich, aktualną i poprzednią. Dzień 4 Pokazujemy paniom mapę Pełczyc wykonaną przez dzieci i prosimy o uzupełnienie jej miejscami, które są dla nich ważne. Na mapę nanoszą stare kino Świt, w którym były potańcówki; dorysowują ulicę, która prowadzi do „patelni”; zaznaczają klasztor pocysterski, w którym podobno straszy… Do drzwi dobija się już młodsza ekipa, z którą ruszamy na spacer po Pełczycach, szlakiem ważnych dla nich miejsc. Jesteśmy padnięci, ale zadowoleni, wracamy do GOK-u gdzie umawiamy się na następny dzień i gdzie okazuje się, że dzieciaki chcą też robić hip-hop, tak jak rok temu. Zgadzamy się, pod warunkiem, że zbiorą większą grupę i przyniosą gotowe teksty. Dzień 5 Pani Teresa czyta swoje niesamowite wiersze, również pani Grażyna czyta hymn „kulinarnych bab”. Następnie zabierają nas do sali, w której czeka pan Józio, który kiedyś prowadził ich zespół Senioritki. Z akompaniamentem śpiewają dla nas dwie pieśni. Po występie zdradzamy nasz pomysł – chcemy stworzyć z nimi piosenkę, z tekstów pani Teresy i fragmentów pieśni Ziemia, gdzie mój stoi dom, być może w hip-hopowej aranżacji. A o 12.00 przychodzą dzieciaki, ogromna liczba, stare i nowe twarze, gotowe na rysowanie komiksów oraz na hip-hop. Ekipa szybko bierze się do pracy i świetnie sobie radzi z tą nową formą. Około 14.00 przychodzi jeszcze kilku chłopców i zajęcia z rysowania zamieniają się w zajęcia muzyczne. Jest nas jeszcze więcej, dziecięca poczta pantoflowa zadziałała. Powstają trzy grupy, które dosłownie w 20 minut tworzą trzy świetne piosenki. W oczekiwaniu na obiad wciągamy do pracy nasze kontakty z Trawnik i Warszawy. Sebastian tworzy podkład do piosenki, Kamil odtwarza linię melodyczną pieśni Ziemia, gdzie mój stoi dom, którą śpiewały Senioritki. Jutro połączymy to w całość. Dzień 6 Po kilku solowych nagraniach przechodzimy do piosenki – kserujemy wiersz pani Teresy Dziwne Pełczyce, puszczamy bit i próbujemy. Okazuje się, że lokalne talenty to nie czcze gadanie i szybko tekst łączy się z melodią. Dołączamy fragmenty jednej z pieśni Senioritek, w tym solo pani Ireny. Na koniec puszczamy paniom efekt naszej nocnej pracy – ich zestawione nagrania oraz nasze zdjęcia. I dostajemy akceptację – hura! Dzienniki podróży (fragmenty) 43 Pełczyce Dzień 7 Dzień 2 Wstajemy potwornie zmęczone, ale też spokojne, że udało nam się dokończyć, co zamierzałyśmy i pokażemy uczestnikom poszczególnych grup warsztatowych gotowe propozycje dźwiękowo-wizualnych aranżacji. Asia organizuje wystawę wewnątrz budynku przy pomocy sznurka i zakupionych spinaczy do bielizny. Ania – animatorka z GOK-u – kopiuje wszystkie komiksy – to ogromna pomoc! Dziś zaczynamy rozumieć, ile udałoby nam się zdziałać, zostając w Pełczycach przez kolejny tydzień, lecz także szkoda nam zostawiać rozbudzony potencjał i świeżo odkryte talenty. Jednocześnie po ludzku zdajemy sobie sprawę, że będzie nam brakować tej ekipy, a także znajomości z mieszkańcami, którzy rzadziej zaglądają do domu kultury, a którzy rozpoznają nas na ulicach, serdecznie się z nami witają i zagadują. Wchodzimy do auli szkoły – jest przestronna, jasna. Za chwilę panie wychowawczynie przyprowadzają dzieci – łącznie 35… trochę jesteśmy zaskoczeni, że aż tyle, ale nic, damy radę. 20 minut przed drugimi zajęciami starsza grupa już jest. Zaczynamy podróż taneczną. Od Węgier przez Bretanię, Izrael, Polskę i Litwę wytańcujemy swoje nowe doznania, dotyczące różnorodności i możliwości odnajdywania się w niej, zachowując siebie. Wleń ze swoją historią był i pozostaje bardzo różnorodny. Kiedyś mieszkali tu Ślązacy, Niemcy, Żydzi… W 1945 roku zajęte przez wojska radzieckie miasto przekazano Polsce. Dotychczasowa niemiecka ludność Wlenia została wysiedlona do Niemiec, a we Wleniu zamieszkali, często siłą sprowadzani, osadnicy ze wschodnich kresów. Po Niemcach we Wleniu pozostała większość architektury, pomnik Gołębiarki oraz płot naokoło kościoła i cmentarza przy nim, zbudowany częściowo z niemieckich nagrobków, po Żydach – pozostały tylko ruiny synagogi. W drugiej części zajęć temat posługiwania się kamerą i robienia wywiadów. Na koniec pierwsza ekipa wyrusza robić wywiady o gołębiarce do kogoś „pewnego” ze swojej rodziny. W planie mają panią nauczycielkę, babcię oraz mamę jednej z dziewczyn. Wracają. Ups… Okazuje się, że nie jest to proste, żeby nakłonić kogoś – nawet z rodziny – do opowieści na interesujący nas wszystkich temat przed kamerą. Dzień 1 Biegniemy do Zespołu Szkół im. Świętej Jadwigi Śląskiej. Rozmowa z dyrekcją, dwiema nauczycielkami – już Ania, szefowa domu kultury, przedstawia nas kolejnym klasom gimnazjum i energicznie opowiada o projekcie. Szukamy kogoś, kto zechce oprowadzić nas po Wleniu, pokazać swoje miejsca – te piękne, te ważne, te brudne i te zwyczajne. Godzina 16.00, na którą ogłaszaliśmy zbiórkę pod pomnikiem Gołębiarki (legenda głosi, że w XIV wieku gołębie uratowały miasto od głodu). Dziesięcioro przewodników czeka na nas i z lekkim dystansem obserwuje, jak przechodzimy przez rynek. Ktoś ma listę miejsc do pokazania, ktoś ustala kolejność, trasę – wszystko szybko, sprawnie i z zapałem. Dwie i pół godziny spaceru po Wleniu, oglądanego oczami młodzieży. Oczami wyjątkowymi, z własnym wyczuciem tego, co warto pokazać. Niby nic specjalnego – nieczynne kino, przedszkole, sanatorium, leśna ścieżka, boisko, hotel w budowie, rzeka, szkoła, kościół. W każdym z miejsc – eksplozja skojarzeń, opowieści, szczegółów. Jeśli ścieżka przez las, to nie tylko historia mieszkającego opodal szaleńca, ganiającego ludzi z ostrymi narzędziami w ręku, ale jeszcze osuwisko, w którym można znaleźć agaty i skała, która zagraża budowanemu pod nią hotelowi. Jeśli rzeka, to nie tylko że Bóbr, więc bobry, ale jeszcze powodzie, żółwia farma i żmije w zagajniku na drugim brzegu. I znaleziony kamyk w kształcie serca. 44 Dzienniki podróży (fragmenty) Dzień 4 Od rana równolegle kończymy montowanie i przygotowujemy rekwizyty, które będą potrzebne na zajęciach, a później na pokazie. Dzisiaj już pracujemy z wiedzą, że tego zdradliwego czasu może zabraknąć, więc wracamy do rzeźb, ilustrujących historię Wlenia i jego gołębi. Pojawia się kolejno osiem żywych obrazów – cienie dawnych wydarzeń przechodzą po dużej kurtynie, zawieszonej w sali. To jest pierwszy pokaz, który udało nam się dziś zmontować. Po raz pierwszy widownią jest starsza grupa, z którą za chwilę zaczniemy następne zajęcia. Pierwszy raz grupy się spotykają – siadamy w dużym kole, liczymy, ile nas jest. Dwudziestka! Jutro pokaz dla mieszkańców Wlenia i gości. Dzień 5 Właściwie jak nazwać to, co przygotowujemy, na co zaprosiliśmy wszystkich, których mogliśmy – a więc rodziny uczestników, nauczycieli, władze samorządowe, znajomych… Co to będzie – spektakl? Trochę tak, ale przecież ani jednego aktora widownia nie zobaczy. Koncert? Trochę tak, ale z fa- Dzienniki podróży (fragmenty) 45 Wleń Trawniki Dzień 1 Przyjeżdżamy po południu. Wkrótce dojeżdżają do nas Monika z Wlenia i Sylwia z Chocianowa, niedługo potem Łukasz i druga Monika z Pełczyc. To są osoby, które będą uczestniczyć w naszym szkoleniu i pomogą nam stworzyć wydarzenie finałowe w Trawnikach. Zaczynamy znajomość od rozmów przy ognisku. Kładziemy się jednak w miarę wcześnie, gdyż wszyscy są zmęczeni – większość osób podróżowało po 10 godzin i przesiadając się po drodze trzy razy, aby tu dotrzeć. Dzień 2 46 Rano, w GOK-u prowadzimy szkolenie. Rozmawiamy o tym, czym jest kultura i jak można ją wykorzystać do budowania zmiany społecznej. Na dworze świeci tak cudne słońce, że drugą część szkolenia prowadzimy przed GOK-iem, pod gołym niebem. Po obiedzie robimy objazd po Trawnikach – naszymi przewodnikami są Aga i Piotr ze Stowarzyszenia Inicjatyw Trawnickich. Oglądamy opuszczoną betoniarnię, hufiec zbożowy, murale na trawnickich murach, boisko Traweny i dawną salę weselną. Dzienniki podróży (fragmenty) Dzień 3 Kasia i Paulina spotykają się z Hubertem – lokalnym artystą graficiarzem i omawiają wspólnie jego pomysł na włączenie się do gry nieMiejskiej. Hubert planuje stworzyć ogromny mural, a dla uczestników gry proponuje przestrzeń do robienia szablonów. Dzień 7 Punktualnie o godzinie 15.00 wszyscy na swoich pozycjach. Start. W kapliczce pani Regina z GOK-u czyta wiersz swojego autorstwa, który opowiada legendę o tym, jak kościół zapadł się pod ziemię. A chór dzieci dośpiewuje do legendy tło dźwiękowe. Z samą kapliczką wiążą się też różne historie. Każdy mieszkaniec Trawnik ma jakieś wspomnienie, które jej dotyczy. Opowiadają o jabłonce, które rosła obok i dawała najsmaczniejsze jabłka na świecie, o pierwszych komuniach, które kiedyś były w niej udzielane, o duchach, które w niej straszyły. W remizie odtworzyliśmy świat dawnej Trawniczanki (lokalnej kawiarni). Na ścianie wyświetlane są archiwalne zdjęcia z Trawnik i Pełczyc, z głośników płyną opowieści mieszkańców o tym, jak się dawniej bawiło, które raz na jakiś czas przerywa Wiola wyśpiewując swoją interpretację Piosenki o zgubionym sercu Ordonki. Przy stolikach siedzą młode dziewczyny i chłopak z Trawnik, plotkują, grają w karty, piją herbatę. W sali gimnastycznej zespołu szkół wyświetlamy filmy, które powstały w ramach projektu Tutaj. Nazwaliśmy tę salę: „Cała Polska w Trawnikach”. W szatni zespołu szkół pokazujemy horror zwierzęcy, który powstał w ramach warsztatów w Pełczycach. A na boisku instalacja pod nazwą „Kibicujemy drużynie z Michałowa” – można posłuchać mapy dźwiękowej. Koło Traweny jest bardziej refleksyjnie – historie o trawnickich Żydach, o obozie i o zagładzie, są nierozerwalną częścią tej miejscowości. Na górca koło GOK-u stoi Kolorowy Anioł. Można przy nim posłuchać opowieści jego twórcy o aniołach, a także na karteczce napisać życzenie i zostawić w specjalnym koszyku. A na koniec Grande Finale: nad łączkę przylatują paralotniarze i rozsypują z nieba życzenia i cukierki. Zespół projektu Nela Brzezińska, Daniel Brzeziński, Jakub Iwański, Grażyna Malinowska, Paulina Paga, Katarzyna Regulska, Lena Rogowska, Ita Sypniewska, David Sypniewski, Joanna Tomiak, Hanna Zielińska Dzienniki podróży (fragmenty) 47 bułą. Pokaz video? Też pewnie tak – ale z muzyką na żywo? Wygłupy grupy dzieciaków i młodzieży z Wlenia? No, na pewno – szczególnie w części tanecznej! A więc szykujemy się od rana do tego hybrydowego, synkretycznego wydarzenia, którego inaczej niż „pokaz” określić się nie da. Już jedyna, ale za to z udziałem wszystkich 20 osób, próba tego dnia się kończy, już ogłaszamy przerwę na obiad i już trzeba drzwi zamykać od sali, żeby ludzie ciekawi „co będzie” nie zaglądali za wcześnie. Staramy się nie hałasować, bo od widowni dzieli nas tylko cienka biała kurtyna. Potem się okaże, że ludzie myśleli, że tę kurtynę odsłonimy – jak w teatrze – na początek widowiska. A my odsłonimy na sam koniec… Na początek cztery i pół minuty wywiadów z mieszkańcami – w 100% autorstwa starszej grupy. Pomnik gołębiarki, szarańcza, powódź, książę – czyli legenda według mieszkańców Wlenia. Potem obie grupy podzielone na narratorów, chór i grupę rekonstrukcyjną czytają, pokazują, śpiewają, wyją, brzęczą i bębnią… na temat wleńskiej Gołębiarki. Na koniec nawet tańczą. Brawa – a właściwie aplauz – zgromadzonej widowni unoszą wszystkich na koniec i bisujemy tańcząc spontanicznie i trochę nieskładnie drugi taniec. Krasnystaw Wideopocztówka Michałowo Mapa dźwiękowa Podczas warsztatów w Michałowie młodzież stworzyła subiektywną mapę miasta, na którą naniosła te miejsca, które sama uznała za ważne, ciekawe, czy charakterystyczne. Następnie grupa ruszyła w teren, by zbierać dźwięki potrzebne do zilustrowania wybranych punktów. W efekcie powstała mapa dźwiękowa, która pozwala usłyszeć Michałowo i jego mieszkańców, posłuchać o przeszłości miasta, rozpoznać jego dzisiejsze brzmienie. Wleń Legenda o gołębiarce Uliczna sonda na temat lokalnej legendy – o gołębiarce, której pomnik stoi na rynku. Tę samą historię przygotowaliśmy w formie teatru cieni jako lokalny finał projektu. Autorami, operatorami i redaktorami tego materiału są uczestnicy warsztatów Tutaj. Trawniki Gra nieMiejska Trawniki były ostatnią odwiedzoną przez nas miejscowością. Zorganizowaliśmy na miejscu grę terenową, w trakcie której można było poznać lokalną historię i miejsca, a także ciekawą działaność mieszkańców okolic. Zaprezentowaliśmy również produkcje z innych miejscowości odwiedzonych w ramach projektu Tutaj. 49 Produkcje Wideopocztówka z Krasnegostawu to zapis naszych impresji. Subiektywny, chwilowy. Materiał został zebrany w trakcie tygodniowego pobytu SPK w Krasnymstawie. Produkcje Chocianowiec Filmy Akcja: Zbożowy Wir i Horror zwierzęcy to filmy z gatunku sensacja i horror, nakręcone podczas warsztatów filmowych zrealizowanych w sierpniu 2012 roku w Chocianowcu. Scenariusze filmów powstały w efekcie wspólnych narad uczestników, uczestniczek i animatorów. Inspiracją do filmu sensacyjnego była kradzież, która przed laty wstrząsnęła lokalną społecznością, a także odbywające się właśnie przygotowania do dożynek. Inspiracją do horroru była rozmowa o zwierzętach domowych. W produkcję filmów oprócz dzieci i młodzieży, uczestniczących w warsztacie zaangażowali się także dorośli, w tym seniorzy. Łącznie w projekcie wzięło udział ok. 20 osób. Pełczyce Animatorki odwiedzające Pełczyce były zaskoczone liczebnością uczestników, ich pomysłowością, otwartością i chęcią uczestniczenia we wszystkich proponowanych aktywnościach. Utwory rapowane Rap Kopystek – kompilacja wiersza pani Teresy Dziwne Pełczyce i piosenki ze wschodnich ziem Ziemia, gdzie mój stoi dom, nieznanego autorstwa, pięknie zaaranżowanej przez pana Józka, Rap o Günterze – tekst Miłosza o mieszkańcu Pełczyc – twórcy makiety miasta, stworzonej w geście przyjaźni dla współczesnych pełczyczan Rap o zranionym sercu – tekst grupy chłopaków, UUU ąą – tekst grupy dziewczyn(ek), Spacer po Pełczycach – efekt pracy zbiorowej nad mapą Pełczyc Opowieści Kopystek o dawnych Pełczycach, o tym, jak wyglądały draki i zabawy, dokąd się chodziło, żeby razem spędzić czas, za czym panie tęsknią dziś, co jest ważne i dlaczego Kopystki, mimo upływu lat, będą zawsze młode. 50 Produkcje Trawniki Krasnystaw Damianowi Kozyrskiemu, dyrektorowi Krasnostawskiego Domu Kultury Stanisławowi Kliszczowi Janowi Hovhannesowi Aleksanyanowi Mikołajowi Trochimiukowi Jerzemu Parzymiesowi paniom Ani, Jasi, Krystynie z zespołu Biesiada panom Darkowi i Leszkowi z zespołu Czarny Salceson 53 Dziękujemy Adze i Piotrkowi Sewrukom ze Stowarzyszenia Inicjatyw Trawnickich tacie, co naprawia rowery Darkowi Jachimowiczowi Sebastianowi Tomczykowi Hubertowi Tomczykowi Michałowi Michalakowi Marcinowi Kubińcowi Mariuszowi Soleckiemu Patrykowi Psujkowi Arkowi Świstowi vel Sztajerowi Ewie Mazur, dyrektor Gminnego Ośrodka Kultury Elżbiecie Kulisz, dyrektor szkoły Arkowi Jurkowi Danielowi Kuśmierzakowi Klaudii Waryszak Sylwii Stachowicz Monice Góraj Monice Małeckiej Łukaszowi Kordelowi Reginie Kamińskiej Darkowi Dziewulskiemu zespołowi Ich Dwoje Kazimierzowi Pawelcowi Krasnostawskiemu Stowarzyszeniu Paralotniowemu wszystkim uczestnikom i uczestniczkom opiekunom i aktorom 14 punktów gry nieMiejskiej wszystkim mamom, które użyczyły rekwizytów do instalacji w remizie Wleń Chocianowiec Ani Komście, dyrektor Ośrodka Kultury, Sportu i Turystyki we Wleniu Andrzejowi Góreckiemu Oli Stec Monice Góraj dyrekcji i kadrze Zespołu Szkół im. Świętej Jadwigi Śląskiej we Wleniu Kasi i Krzysztofowi Kolanowskim za przepyszne obiady i wsparcie moralne Sylwii Stachowicz z Chocianowskiego Ośrodka Kultury za organizację i dobrą energię Usługom Pogrzebowym „Kamińscy” za użyczenie lokalu do filmu zespołowi Echo, a szczególnie paniom, które wystąpiły w Akcji: Zbożowy Wir Patrycji Kosior i Dawidowi Łuczkowcowi za stworzenie ścieżki dźwiękowej do Horroru zwierzęcego Dawidowi Łuczkowcowi i Wojtkowi Lisowskiemu za mrożące krew w żyłach napisy do Horroru zwierzęcego Adzie Kowalskiej, Mai Weryńskiej, Klaudii Kolanowskiej oraz ich zwierzęcym pupilom za ciężką pracę na planie Horroru zwierzęcego Przemkowi Bobele, Kacprowi Chomie, Paulinie Chomie, Rafałowi Falucie, Pawłowi Serwinowi za walkę ze złem w Akcji: Zbożowy Wir Agacie i Julii Czaban, Izie Czerniawskiej, Michałowi Kuleszy, Kamili Nazarko, Dominice Sowie, Krystianowi Stockiemu i Magdzie Tarasewicz za zaangażowanie i wspólną przygodę tworzenia mapy dźwiękowej Michałowa Elżbiecie Palinowskiej, dyrektor Gminnego Ośrodka Kultury, za możliwość przeprowadzenia projektu Małgorzacie Tarasewicz za bieżące wspieranie naszych działań na miejscu Ninie i Mikołajowi Gorbaczom za magiczne spotkanie, niezwykłe opowieści i pyszne smażone rydze Teresie Rybińskiej z Gminnej Biblioteki za pomoc w kwerendzie i udostępnienie źródeł o Michałowie Lili Gwizdak, przedszkolance, za zabranie we wzruszającą podróż do wspomnień z dzieciństwa Ryszardowi Filipczukowi, hodowcy strusi, za serdeczne przyjęcie na ranczu i za zniżkę na jajo Halinie Kuleszy, babci Michała, za podzielenie się wspomnieniami i za czekoladki Janowi Kamińskiemu, tacie Michała, za wspaniały wieczór pożegnalny przy grillu Dorocie Sulżyk, ekspertce z Pracowni Filmu, Dźwięku i Fotografii, za uratowanie przed deszczem i oprowadzenie po wystawie Mikołajowi Gresiowi, naczelnemu „Gazety Michałowa”, za przyjęcie w redakcji i przybliżenie historii pisma Michałowi Jarockiemu, szefowi piekarni „Maja”, za oprowadzenie po zapleczu i słodki poczęstunek Personelowi Zajazdu WIM za wyjątkowo serdeczną gościnę, a pani Asi jeszcze za usmażenie jajecznicy ze strusiego jaja dla 11 osób oraz wszystkim mieszkankom i mieszkańcom Michałowa, którzy życzliwie odnieśli się do naszego projektu i pomogli w jego realizacji 54 Dziękujemy Pełczyce Julicie Kołdzie, dyrektor Miejsko-Gminnego Ośrodka Kultury Ani Łapszy z Miejsko-Gminnego Ośrodka Kultury Kopystkom paniom ze Stowarzyszenia Emerytów Królowym panu Józkowi, opiekunowi sekcji muzycznej Miejsko-Gminnego Ośrodka Kultury Paulinie z ulicy Słonecznej panu Romanowi z Piły za podwiezienie i uśmiech Krzysztofowi Majowi, rysownikowi z Choszczna, za to, że akurat przejeżdżał Dziękujemy 55 Michałowo S t owa r z ys z e ni ePr a kt ykówKul t ur y I S BN9788393236589