10 - Aimeiz

Transkrypt

10 - Aimeiz
Sesana
(historia nr 1.10 w serii książek Aimeiz, aimeiz.pl)
Jak każdego poranka od ponad trzech lat, Sesanę obudziło delikatne drganie pościeli w łóżku.
Cienka zielona kołdra pulsowała, rozgrzewając dziewczynę i zachęcając rosnącą duchotą do pobudki.
Była ósma rano i właśnie zaczynał się kolejny dzień na Aimeiz. Zamontowana w ścianie kontrola
oświetlenia powoli wypełniała pokój blaskiem, jak w piękny letni świt. Sesana wyskoczyła z łóżka, by
nie walczyć z przyjemnym ciepłem opuszczanej pościeli, i od razu ruszyła w stronę szafy, z której
wyciągnęła świeży, przez noc automatycznie oczyszczony sportowy dres. Włożyła buty, chwyciła
przygotowaną w poprzedni wieczór butelkę wody i wyszła pięćdziesiąt pięć sekund później.
Jak co dzień, zaczynała od czterdziestu minut biegania wokół jeziora nazwanego żartobliwie przez
załogę Brodzikiem. Uwielbiała to miejsce i tę chwilę dla siebie, bo las i woda przypominały jej dom
rodzinny w Brainerd w Minnesocie i zabawy z bratem na piaszczystej plaży. Nie tylko ona miała takie
hobby. Wiele osób na okręcie biegało z rana, choć dla niektórych był to profesjonalny trening
przygotowawczy do maratonów Aimeiz, które od czterech lat odbywały się regularnie raz w miesiącu.
Sesana nie brała w nich udziału. Nie lubiła rywalizacji, interesowało ją bardziej oczyszczenie umysłu i
rozruszanie mięśni. Poza tym z dumą obserwowała, jak każdego dnia las pęczniał nową roślinnością, a
jezioro nabierało wody. Była zżyta z przyrodą, tak jak z całym okrętem i społecznością Aimeiz, która
coraz lepiej organizowała sobie życie w kosmosie. Rozrywka, edukacja, sztuka kwitły i
systematyzowały się, a problemy były kolejno rozwiązywane, jak zadania w podręczniku szkolnym,
bez wrogości i nieporozumień.
Po przebieżce zmęczona i szczęśliwa Sesana wróciła do swojego pokoju. Odwiesiła dres w szafie,
gdzie program piorący natychmiast zaczął działać, później wzięła szybką kąpiel. Urządzenie
prysznicowe w ciągu minuty oczyściło, odkaziło i odświeżyło jej ciało za pomocą naświetlania
promieniami, pary wodnej pod ciśnieniem, powietrza i specjalnych filtrów chemicznych. System
zużywał minimalną ilość wody, która zresztą i tak była prawie w stu procentach odzyskiwana. Potem
Sesana włożyła przygotowane dzień wcześniej ubrania i wyszła z pokoju, nie oglądając się za siebie.
Poranny cykl powtarzała zawsze z tą samą precyzją, do tego stopnia, że próg drzwi przekraczała
dokładnie o godzinie 8.58. To była jedna z tych drobnych rzeczy, które sprawiały jej ogromną radość i
dawały poczucie porządku.
Śniadanie mieszkańcy jedli w trzech do wyboru jadalniach. Wszystkie znajdowały się na
jedenastym piętrze i właśnie teraz tam Sesana zmierzała. W drodze do windy spotkała Levinasa
Stronma, nieśmiałego i nieobytego w relacjach damsko-męskich fizyka w mniej więcej jej wieku.
Wymienili na dzień dobry uśmiechy, on skromny, ona promienisty, i zrównali krok. Nie rozmawiali,
Sesana z wyboru, on z zawstydzenia. W korytarzu dołączyła do nich Wilsta Rebenaum i od razu
popsuła obojgu humor. Polityk lubiła mówić, nawet jeśli nikt nie chciał jej słuchać.
– Słuchajcie, razem z Goradem budujemy strategię społecznego zarządzania okrętem – zaczęła
monotonny monolog kobieta. – Chcemy stworzyć nowy, lepszy system funkcjonowania, zwłaszcza że
jest nas tu coraz więcej. W skrócie zamierzamy położyć nacisk na referenda jako główny sposób
decydowania, trochę jak na Ziemi, ale jednak z uwzględnieniem rozsądku grupy. Prowadzimy otwarte
rozmowy. Jeśli chcecie, możecie dołączyć do dyskusji – proponowała z entuzjazmem, którego nikt nie
podzielał.
Lev potulnie kiwnął głową na znak, że zrobi, co kobieta zechce, Sesana nie miała problemu
odmawiać bez owijania w bawełnę.
– Mam dziś mnóstwo pracy, zresztą jak zawsze, a takie dyskusje mnie nie interesują – powiedziała.
Rebenaum już komponowała w głowie moralizatorską przemowę o nieprzecenionej wadze świadomej
aktywności jednostek w zbiorowym kreowaniu przyszłości grupy, ale dziewczyna nie dała jej
możliwości zacząć. – Natomiast wierzę, że wymyślicie idealny system władzy, godny Aimeiz! –
rzuciła z uśmiechem, chwytając ją po przyjacielsku za ramię.
Pani polityk nie miała czasu zareagować, bo winda w kilka sekund zabrała ich przed drzwi
stołówki. Sesana, nie zwracając uwagi na towarzyszy, szybkim krokiem ruszyła w poszukiwaniu stołu.
Nie miała swojego miejsca, wolała wybierać spośród ludzi, a nie mebli, dlatego co dzień jadła w
innym towarzystwie. Lev, jak magnes, podążał za nią, choć powoli tracił dystans, aż w końcu poddał
się i usiadł przy pierwszym wolnym stanowisku, racząc dwójkę młodych dziewczyn po przeciwnej
stronie nieśmiałym uśmiechem. Nastolatki zareagowały chichotem i szeptaniem zapewne na jego
temat.
Tymczasem Sesana upatrzyła sobie miejsce obok Groma Wectorena, badacza kosmicznych
sygnałów i dziwaka w opinii innych. Jej to jednak nie przeszkadzało. Lubiła od czasu do czasu
zamienić z nim kilka słów, zwłaszcza przy śniadaniu. Uważała to za ciekawą odmianę od nudnych
dyskusji o polityce, które ostatnio dominowały na salonach. Jego pomysły zaskakiwały, czasami
bawiły, a bywało, że zmuszały do myślenia.
– Mogę się przysiąść, profesorze? – zapytała Sesana z rękoma splecionymi za plecami i wypiętą do
przodu piersią. Tak robią małe dzieci, gdy czegoś chcą, dlatego często była posądzana o zachowanie
infantylne. Traktowała to jednak na równi z komplementem i ignorowała złośliwe komentarze. Dbała,
by budować wokół siebie wyczuwalną aurę życzliwości. Taką miała mentalność.
– Tak, oczywiście, młoda damo. Proszę siadaj – odpowiedział profesor uradowany
zainteresowaniem dziewczyny. Wskazał ręką stół, gorąco ją zapraszając, i przesunął się w bok, choć
miejsca było pod dostatkiem.
Nie czekając na reakcję kręgu siedzisk, Sesana wskoczyła do środka, opadając z zawirowaniem
powietrza tuż obok Groma. Wcisnęła się między niego a przestrzenną pustkę. Wtulona w ramię
mężczyzny przeglądała skromne menu wyświetlone na blacie. Każdy, kto miał przyjemność ją
spotkać, mógł odnieść wrażenie, że bez dotyku nie potrafi rozmawiać. Nikomu to jednak nie
przeszkadzało, bo była w tym nieszkodliwym dziwactwie delikatna i wyrozumiała.
– Czy może widziałaś Gorada? – zapytał profesor.
– Dziś jeszcze nie.
– Miał przy śniadaniu przedstawić mi plan regulacji działań sił porządkowych, ale chyba
zapomniał.
– Nie wiedziałam, że jest pan zainteresowany kwestiami bezpieczeństwa – stwierdziła Sesana i
jednym gestem zamówiła śniadanie. Dziś składało się ono z płatków, owoców, koktajlu
energetycznego i pieczywa wypełnionego mieszanką specjalnie przygotowanych kremów. Całość
miała uzupełnić wszystkie niezbędne składniki żywnościowe i zahamować uczucie głodu. Prawdziwe
jedzenie, jak na kosmiczne warunki, było dostępne dopiero na obiad.
– Jeszcze wielu rzeczy o mnie nie wiesz, młoda damo. Żyję już wystarczająco długo na tym
świecie, żeby interesować się tego typu sprawami.
– Nie jest pan aż tak stary.
– W ogóle nie jestem stary! – oburzył się profesor. – Mówiłem tylko, że żyję dość długo, by
rozumieć, jak ważne jest kontrolowanie tego typu przemian – tłumaczył, trochę urażony, trochę
zauroczony jej bezpośredniością.
– Przepraszam – powiedziała Sesana i pięknym uśmiechem poprosiła o wybaczenie.
– Nie musisz przepraszać. Wiem, że nie chciałaś mnie obrazić. Sam zresztą żartowałem, ale –
zaakcentował Grom i rozpoczął wykład jak za dawnych dobrych lat – wszelkie przemiany dotyczące
służb bezpieczeństwa powinny być kontrolowane przez organy niepowiązane z władzami. To ważne.
Jeśli Aimeiz ma się rozwijać w duchu otwartej współpracy, tolerancji i wolności, to nie możemy
pozwolić, by dotychczasowa ochrona okrętu, która przecież podlega wciąż oryginalnej wyprawie
badawczej, a tym samym firmie Floyd Industries, samodzielnie ustalała zakres swoich praw i
obowiązków.
– Rozumiem! – zawołała Sesana, z utęsknieniem czekając na moment, gdy profesor będzie chciał
wreszcie nabrać powietrza.
– O tym właśnie chciałem porozmawiać z Goradem, ale on chyba też stwierdził, że stary badacz
kosmicznych sygnałów nie powinien mieszać się do polityki bezpieczeństwa okrętu.
– Jestem pewna, że nie. Prawdopodobnie miał coś pilnego do zrobienia. A skoro już pan wspomina,
to nad czym pan teraz pracuje?
– Cóż, nie mogę za bardzo o tym mówić, ale badam pewne bardzo dziwne zjawisko.
– To tajemnica? – zapytała Sesana, mrużąc oczy, by zauroczyć profesora i wyciągnąć od niego
więcej informacji. Bez oporów wtulała się w jego ramię, budując do siebie zaufanie.
– Na polecenie Santego mam nikomu o swojej pracy nie mówić, choć bardzo bym chciał! –
żałował z dziecinnym rozczarowaniem Grom pomimo pięćdziesięciu lat na karku.
– Mnie pan może powiedzieć. Potrafię dotrzymać tajemnicy.
– No dobrze – profesor z przyjemnością skapitulował pod naporem jej pogodnej postawy. Ulegał
Sesanie jak córce, której nigdy nie miał. W ogóle nie miał dzieci, a żonę stracił w wypadku, o którym
nie opowiadał, ucinając temat zawsze grobowym milczeniem, gdy ten się pojawiał. Na Aimeiz trafił
pierwszym mu zaproponowanym lotem. Uciekał przed prześladowaniami i fizyczną pracą w hali, do
której chciano go wysłać, gdy odmówił swoich usług Flocie. Nigdy nie zdradził, dlaczego to zrobił,
tak jak nigdy nie opowiadał o swojej przeszłości. Zamknął te drzwi i rozpoczął nowe życie, oddając
się w pełni projektom naukowym Nihama. – Tylko nie mów nikomu! – zażądał, kiwając groźnie
palcem, na co Sesana nie potrafiła zareagować inaczej jak hojnym uśmiechem. – Na pokładzie mamy
pewien bardzo interesujący przedmiot, który emanuje sygnałami, jakich nigdy nie widzieliśmy.
Nazywają go artefaktem, nie wiem dlaczego.
– Jest dla nas niebezpieczny? – zapytała dziewczyna, odgrywając urocze zaniepokojenie. W
oczywisty sposób nie traktowała rozmowy poważnie.
– Nie, raczej nie – odpowiadał profesor, dopiero teraz zdając sobie sprawę z potencjalnego ryzyka.
– Te sygnały są o tyle dziwne, że nie rozchodzą się jak światło czy dźwięk. One istnieją już wszędzie,
jakby od samego początku były wpisane w struny czasoprzestrzeni.
– A do czego służą?
– Na razie nie mamy pojęcia, ale może to mieć jakiś związek z naszym Słońcem – zdradził Grom i
ugryzł się w język, zdając sobie sprawę z wagi tych informacji.
– Poważnie? Czy to znaczy... – dziewczyna była gotowa wyciągnąć oczywisty wniosek.
– Nie, koniec! Już więcej nic nie mogę powiedzieć. Wystarczy, jedzmy! – zawołał profesor,
prosząc strachliwym spojrzeniem, by nie ładować go w większe tarapaty.
Sesana nie nalegała. W sumie nie chciała wiedzieć, znać szczegółów, więc potulnie ustąpiła i
ugryzła kolejną małą kanapkę z kremem. Przez chwilę w ciszy spędzali poranek.
– Kiedy wreszcie zaczną nam dawać jakieś normalne jedzenie? – zapytał z kwaśną miną Grom,
mieszając koktajl energetyczny. – Mogliby chociaż dorzucić więcej owoców – narzekał tonem
małolata.
– Niedługo, panie profesorze, niedługo. Wczoraj byłam w ogrodach i nie uwierzy pan, jakie pyszne
owoce i warzywa tam rosną. Gałęzie i łodygi aż uginają się pod ich ciężarem.
– Mogliby już je nam dać – profesor wciąż grymasił ze swobodą, którą czuł tylko w obecności
Sesany. Wiedział, że przy niej nic mu nie grozi. – Najlepiej razem z soczystymi stekami i tłustymi
żeberkami, które Niham obiecuje wszystkim od miesięcy.
– W końcu dotrzyma słowa. Trochę cierpliwości, panie profesorze.
– A ty dalej jesz tylko zieleninę? – zapytał Grom i łyknął koktajl, jak lekarstwo z obrzydzeniem –
bo jak nie, to ja chętnie zjem twoją obiadową porcję mięsa.
– Może pan ją zjeść – potwierdziła Sesana, uradowana szansą na bezinteresowny dobry uczynek.
– Na pewno? Dziś ma być jakaś dziczyzna.
– Na pewno. Rzadko mam ochotę na mięso. Delikatne, jasne czasami jeszcze zjem i ryby też są
okay, ale na myśl o stekach czy żeberkach robi mi się niedobrze. Jakoś po prostu tak mam –
opowiadała z uśmiechem Sesana, wzruszając ramionami na znak, że sama do końca siebie nie
rozumie.
– Eh – westchnął Grom. – Zjadłbym prawdziwy, świeżutki stek.
– Niedługo, panie profesorze! – po raz kolejny obiecała dziewczyna, wynagradzając mu
żywieniowe braki pięknym uśmiechem. Sobie zaś uzupełniła bujną wyobraźnią trzymaną w rękach
kanapkę o plasterek pomidora, ogórka i kruchy liść sałaty.
Cisza nie trwała długo – w przeciwieństwie do Sesany Grom nie lubił milczenia. Trudno było mu
znieść uczucie bezmyślnego zaspokajania potrzeb energetycznych organizmu, niczym zwierz przy
karmniku. – Nadal jesteś z Tasajevem? – zapytał ciekawy ostatnich plotek na temat wścibskiego i
nieokrzesanego chłopaka, o którym legendy przechadzały się po korytarzach, jak sami mieszkańcy.
– Tak jakby – odpowiedziała dziewczyna i wzruszyła ramionami. – To trudne.
– O tak, związki zawsze były trudne, a jeśli do tego mówimy o tak obcesowym mężczyźnie, to
naprawdę nie żadna to zagadka – prezentował swoje zdanie profesor, odstawiając niedokończony
koktajl z powrotem w dystrybutorze. – W każdym razie mogę zrozumieć jego wybór tak mądrej, miłej,
ambitnej, uzdolnionej i skromnej młodej damy.
– On lubi moje cycki.
– No tak, to też, rozumiem. – Grom pogubił się w słowach, ogłuszony banalnością młodzieńczych
relacji. Westchnął rozczarowany i niemal agresywnym, roszczeniowym tonem burknął: – Młodzież.
Sesana parsknęła śmiechem, widząc zakłopotanie mężczyzny, wyraźnie pokoleniowo
niedostosowanego. Popchnęła go mocniej ramieniem, jakby chciała rozruszać i poprawić atmosferę.
– Spokojnie, profesorze, to był tylko żart. Jestem pewna, że zależy mu na czymś więcej. Poza tym
nie tylko on chwali moje piersi – powiedziała z dumą, wypinając dekolt białej obcisłej koszulki. – A
pan co sądzi? – zapytała, trzymając jego wzrok w szachu, czekając, aż ulegnie i w chwili słabości
zatopi spojrzenie w wcięciu napiętego materiału.
– Nie wiem za kogo mnie masz, młoda damo, ale nie ze mną te sztuczki – powiedział półżartem i
trochę szczerze Grom. – Może na młodych to działa, ale...
– A tam! – przerwała mu Sesana. – Na starszych też działa. Sprawdzałam! – zapewniła, dobrze się
przy tym bawiąc. Lubiła takie rozmowy, trochę w krzywym zwierciadle, odrobinę prowokacyjne, z
nutą podtekstów i otwarte na przyjazną konfrontację. Wstyd był jej obcy, a mężczyźni oddani.
– A co do tego chłopaka – zmieniał temat profesor, przerażony faktem, że mógłby zdradzić swoje
naturalne żądze – to ostatnio sporo czasu spędza z tą dziwną kobietą, jak jej tam, Olganic.
– Nie jest dziwna, ma tylko dziwne poglądy – Sesana broniła i oskarżała ją jednocześnie – a
Tasajev zapisał się do panelu dyskusyjnego na temat nowej konstytucji, który Kathrina akurat
organizuje. Trochę to dziwne, że interesują go takie tematy, ale on też jest dziwny – cedziła coraz
wolniej słowa. Nie do końca wiedziała co w zasadzie chciała powiedzieć. W końcu zamilkła i
dokończyła śniadanie, nie wracając już do tego tematu. Była godzina 9.19, pora do pracy, więc Sesana
grzecznie podziękowała, wstała i wyszła z kręgu siedzisk, zostawiając profesora z gorącą kawą w
ręce. Sama jej nie piła, nie lubiła i nie potrzebowała żadnych wspomagaczy, by rano wybudzić
organizm. Ukłoniła się nisko i z uśmiechem, zamykając oczy, by pozwolić profesorowi zerknąć w
swój dekolt. Ten nie skorzystał z okazji, tylko chrząknął z niezadowolenia i obrażony odwrócił wzrok.
Był dumny, silny i oddany swoim wartościom, ale cholernie żałował straconej okazji, bo sam też po
kryjomu podziwiał jej piękny obfity biust.
Na statku każdy miał przydzielone zadania i codziennie poświęcał im około siedmiu godzin.
Oprócz tego od niecałego roku wszyscy byli zobowiązani przez co najmniej godzinę każdego dnia
pracować na rzecz budowy społeczności Aimeiz. Pomysł ten wdrożył Gorad, by wzmocnić
międzyludzkie struktury, jak to nazywał. Chciał tym samym stworzyć idealną cywilizację, pozbawioną
nierówności, niesprawiedliwości i pełną wygód dla każdego. Nie zważając na realność tych planów,
Sesana zapisała się do pomocy przy rozbudowie systemu szkolnictwa, który obejmował już ponad
tysiąc młodych osób. Specjalnie dla nich prowadziła staże programistyczne, a najmłodszym
organizowała gry komputerowe. Zanim jednak mogła zająć się młodzieżą, musiała poświęcić kilka
godzin na rozwój i modernizację centralnej sieci kontroli okrętu. To była dziwna praca, bo w dużej
mierze zależna od tego, jak Aimeiz zareaguje na próby opanowania kolejnych jej pokładów. Czasami
wszystko od razu współgrało, czasami był problem nawet z otwarciem drzwi.
Sesana nie mogła narzekać na nudę, zwłaszcza że raz na jakiś czas jej też trafiały się jedne, z tych
później szeroko omawianych, tajemniczych zjawisk. Po okręcie krążyły plotki o znikających
korytarzach, ścianach rwących jak rzeki, śpiewach słyszanych w opuszczonych sektorach i dziwnej
postaci bosej dziewczyny biegającej po statku niczym po zielonych polanach. Większość takich
historii zmyślano na poczekaniu, gdyż mieszkańcy traktowali je jak substytut rozmów o pogodzie,
której przecież na Aimeiz w ogóle nie doświadczyli.
Sesana, gotowa na kolejny dzień wyzwań, udała się do swojego biura piechotą. Starała się omijać
windy, gdyż spacer dawał jej okazję, by przemyśleć wszystkie ważne sprawy. Stanowisko pracy miała
w sali głównego komputera Aimeiz. Czarny sześcian, mózg okrętu, już ponad rok nieustannie wirował
zawieszony w powietrzu, a podpięty do niego system próbował bezskutecznie złamać kod dostępu.
Przy barierce odgradzającej bryłę, niebezpiecznie blisko pędzących krawędzi, stał Niham. Wpatrzony
w próżnię, próbował mentalnie nawiązać kontakt z maszyną. Coś do siebie mówił.
– Mogę ci w czymś pomóc? – zapytała Sesana, zdziwiona tą poranną wizytą lidera naukowego
Aimeiz.
– To ty! – pisnął Niham wyraźnie zaskoczony. Odskoczył z przerażenia, jakby zobaczył ducha, i
nic więcej nie powiedział.
– To ja – niepewnie potwierdziła dziewczyna. – Masz dla mnie jakieś zadanie?
– Jak nam idzie łamanie kodu? – zapytał Niham w sposób, który od razu wzbudził w niej poczucie
zagrożenia. Znów nie był sobą, znów musiał za dużo wypić, nakręcając swoją ekscentryczność do
niebezpiecznej skrajności.
– Bez zmian. Jeśli dostaniemy się do komputera w tym stuleciu, to będzie sukces.
– Rozumiem. Czyli nie mam szansy na jej odpowiedź.
– Jej? Dlaczego zakładasz, że to kobieta? – zapytała Sesana i ruszyła w stronę swojego stanowiska
pracy, w którego skład wchodziły mały panel, krzesło i wieszak w rogu sali.
– Bo to ona, kobieta, płeć żeńska.
– Skąd to wiesz?
– To musi być kobieta, jest tak uporczywa – skomentował Niham, wpatrzony w rozpędzony
sześcian.
Sesana zignorowała szowinistyczną uwagę, choć miała ochotę skontrować ją złośliwym żartem.
Czuła jednak, że moment nie jest odpowiedni, a postawa Nihama, tajemnicza i szorstka, sugerowała
zbliżającą się mroczną rozmowę.
– Przyszedłeś tu tylko po to? – zapytała, pokazując, że ma do wykonania pracę.
Niham nie odpowiadał zamyślony i oddany fascynacji ruchomym obiektem, którego szybki ruch
oszukiwał oczy, kreśląc idealną czarną kulę. Lider wbijał w nią wzrok pełen złości, zarzutu, zazdrości,
zawstydzenia i innych uczuć potęgowanych alkoholem. Pił go coraz więcej, oddając mu kontrolę i
wszystkie problemy.
– To będzie trzeci albo czwarty cykl – powiedział głosem obcej istoty z zaświatów. – Wiedziałaś? –
zapytał i wykręcił nienaturalnie głowę w jej stronę.
– Cykl? Jaki cykl?
– Trzeci albo czwarty! – wybuchnął szaleństwem Niham. – Nie rozumiesz?! Tyle razy wszystko
było resetowane! – wydzierał się, gubiąc resztki rozsądku i chodząc w kółko, niczym oczekujący na
egzekucję skazaniec. – Nic nie wiecie, nic, nic, nic! – powtarzał, a każde jego słowo sala groźnie
naśladowała. – Oni wszystko kontrolują i są wszędzie, a my nic nie możemy zrobić. Nic! Jesteśmy
zwierzętami w zoo, myszami w laboratorium, rybami w akwarium, które regularnie nam wymieniają,
rozumiesz? – zapytał i stanął spłoszony. Wzrokiem, jak pistoletem, wycelował w Sesanę i podszedł do
niej, przypierając ją do ściany i chwytając boleśnie za barki, aż ta pisnęła cicho z przerażenia. –
Najgorsze jest to – szeptał w tajemnicy – że nikomu nie mogę o tym powiedzieć, bo wszyscy
zginiemy. Wszyscy, cała ludzkość, rozumiesz?! – krzyknął, potrząsając drobną dziewczyną jak pustą
butelką.
Sesana próbowała się wyrywać, ale uścisk był zbyt mocny, wykuty żelaznym obłędem
niepoczytalnego umysłu. Jej prośby i błagania jak papier płonęły pożerane gorączką opętanego
mężczyzny.
– Maszyny, wszędzie maszyny! – grzmiał Niham. – Te, które spotkaliśmy, to jedne z wielu! Nie
mamy szans, żadnych. Nasz plan to nonsens, wolność to złudzenie. Siedzimy na tym okręcie już tyle
lat i dalej nie mamy nad nią żadnej kontroli! Ona z nami gra, oszukuje nas, bawi się jak marionetkami,
śmieje się z nas! Jest jedną z nich, jest z nimi, przeciw nam. Nie rozumiesz? Nie rozumiesz?! Jesteśmy
sami! – krzyknął, nieświadomie plując śliną w twarz dziewczyny.
– Niham! – ryknęła ze łzami w oczach Sesana, wyrywając go z obłędu chwili.
Niepoczytalny lider odpuścił i odskoczył, gubiąc maskę paranoi. Zaczął ją przepraszać zbiorem
przypadkowych słów i krążył po sali niecierpliwy i nerwowy.
– Co się z tobą dzieje? – pytała Sesana, szybkim gestem wycierając uronione łzy. – Jesteś liderem i
nie możesz tak szaleć! – rzuciła podniesionym głosem.– Jeszcze ten alkohol! Ludzie na ciebie liczą, a
ty się upijasz!
– Nie jestem pijany – zaprzeczył Niham.
– Jak nie? Wali od ciebie whisky.
– Wypiłem tylko trochę. To nie przez alkohol.
– A co?
– Stres, praca, wymagania, nie wiem! – znów zawrzał Niham, ale szybko opadł z sił na widok
przypartej do ściany wystraszonej dziewczyny. – Przepraszam, wiem, nie powinienem. To moja wina,
ale odkąd ty, wiesz sama, ja... – nie dokończył. Wpadł jak kropla wody w ocean przygnębienia,
zalewając gardło gorzkim rozczarowaniem ich wspólnej historii.
To nie był dobry moment, by poruszać tak drażliwy temat.
– Czy to przez ten artefakt? – bez zastanowienia zapytała Sesana i od razu tego pożałowała.
– Co o nim wiesz?! – krzyknął Niham, gniewem spalając ocean smutku. Skakał po całym spektrum
emocji jak dziecko po tapczanie.
– Czy to prawda, że znaleźliśmy jakiś artefakt? Grom coś o tym mówił, ale myślałam, że
przesadza.
– Tak.
– Mówił coś o Słońcu...
– Tak – potwierdzał Niham, zatrzymując się w palecie nastrojów na obojętności graniczącej z
apatią. – To prawda. Mamy na pokładzie artefakt, który jakoś wpływa na zachowanie gwiazd i być
może odpowiada za Kryzys Słoneczny.
– Czy to znaczy, że wydarzenia na Ziemi zostały zaplanowane? – dopytywała Sesana.
– Możliwe.
– Czy to dlatego się tak zachowujesz?
– Ciekawe, Gorad też o to pytał – powiedział Niham i stanął tuż przed nią. Szaleństwo go opuściło,
pozostawiając czarną pustkę, wyrwę w duszy, próżnię, którą lider próbował bezskutecznie teraz
zasklepić kolejnymi słowami. – Gdy byłem bardzo mały – mówił, wpatrzony w ziemię, wypełniając
salę słabym głosem, którego nawet sześcian nie chciał naśladować – rodzice kupili mi zjeżdżalnię i
postawili ją w ogródku przy naszym domu w Manchesterze. To była taka spiralna zjeżdżalnia z małym
daszkiem na górze – opowiadał, zalążkiem uśmiechu uciekając w odległe lata dzieciństwa. – Dobrze
ją pamiętam, bo wybiłem na niej dwa zęby – zdradził i rozkwitł pożyczoną z przeszłości radością. –
Zjeżdżałem z niej tysiące razy, całymi dniami, nieraz do nocy. Czułem, że znam jej każdy element,
rysę, zabarwienie, pęknięcie, a gdy stałem na górze, cały świat miałem u stóp. To uczucie, gdy
spoglądałem w dół, do dziś je pamiętam, tę dumę i pewność siebie, że wyżej nikt nigdy nie postawił
nogi. Ile mogłem wtedy mieć lat? – głośno myślał. – Pewnie z pięć, może mniej. W każdym razie
pewnego dnia rodzice zabrali mnie do parku rozrywki. Nigdy wcześniej w takim nie byłem, więc gdy
weszliśmy do środka i zobaczyłem największy na świecie rollercoaster, mój świat stanął w miejscu, i
do tego na głowie. Nawet teraz pamiętam ten ból karku od patrzenia w górę i suchość w ustach od
zdziwienia. Byłem pod takim wrażeniem, że rodzicie przez dobrych kilka minut nie potrafili złapać ze
mną kontaktu – powiedział, parsknął śmiechem i przybrał szaleńcze spojrzenie. – Miałaś tak kiedyś? –
zapytał, znów chwytając jej ramiona, choć już nie tak mocno. – Myślisz, że coś wiesz, całe życie
jesteś tego pewna, a nagle okazuje się, że nic z tego nie jest prawdą?
– Nie wiem, może – odparła szybko, bez zastanowienia Sesana, nie poświęcając pytaniu sekundy
uwagi.
– Masz świadomość, jak wielki jest wszechświat?
– Nikt tego nie wie.
– Nikt, a wiesz jak długo wszechświat istnieje?
– Miliardy lat.
– Miliardy lat – potwierdził Niham i wyszczerzył zęby, kompletnie dezorientując dziewczynę.
– Dobrze się czujesz? – zapytała Sesana z prawdziwym przejęciem w głosie i poczuła rozgrzane
dłonie sunące w górę po jej barkach, a później wrażliwej szyi. Zadrżała lekko w odpowiedzi na
szorstki dotyk. Choć niepewna jego intencji, pozwoliła mu objąć swoje policzki ojcowskim gestem.
– Przepraszam cię, jestem zdenerwowany. Miałem przykry incydent z Goradem. To nie twoja wina
– tłumaczył z opiekuńczym, ale zdradliwym uśmiechem Niham.
Właśnie dlatego Sesana wolała maszyny i programowanie. Ludzie byli dla niej zbyt
skomplikowani. Choć lubiła z nimi przebywać, rozmawiać, nawiązywać interakcje, w tym fizyczne,
niekoniecznie seksualne, to gdy sprawy nabierały zagmatwania, wolała oddalić się i zostać sama.
– Gorad tak cię zdenerwował? – zapytała, szukając w kolorowych oczach lidera przyczyny całego
zamętu.
– To nieistotne. Już z nim wszystko wyjaśniłem – chłodno odparł Niham i puścił ją, znów
zmieniając wyraz twarzy. Teraz, wyrachowany i ponury, zapewnił: – Wszystko przez to zmęczenie.
– Więc odpocznij – poradziła Sesana, świadoma doskonale, że nie o ciężką pracę chodzi.
– Gdyby to było takie proste. W każdym razie, jeśli nasz plan zawiedzie, wierzę, że wy, młodzi,
znów spróbujecie i może wam się uda – Niham przemówił, na powrót przywdziewając szatę
ekscentrycznego naukowca. – Jestem pewny, że w końcu się uda – dodał i znów był liderem. Napiął
plecy, wygładził koszulę i jeszcze raz poklepał dziewczynę po ramieniu, tak jakby nigdy ich nic
większego niż praca nie łączyło. Wyszedł lekkim krokiem wolnego od problemów człowieka.
Ile prawdy zawarł w słowach, ile czystego szaleństwa, naukowej ekspresji, kłamstw, Sesana nie
wiedziała. Stojąc w miejscu, tam gdzie Niham przyparł ją do ściany, walczyła z myślami, które jak
gończe psy wyrywały do ciemnego lasu okropnych przypuszczeń. Maszyny, Słońce, zagłada jeszcze
długo brzmiały w jej głowie wilczym z oddali skowytem, trzymając w napięciu, dreszczami głaszcząc,
niwecząc piękny poranek. Tylko mechanizm dnia, rutyna i sekwencja z góry zaplanowanych działań
mogły wyrwać ją z pogoni czarnych spekulacji. Usiadła więc przy biurku, w kącie sali, gdzie czuła się
najlepiej, i zaczęła przeglądać dzienne raporty jeden po drugim. Co chwilę wracała do poprzednich, by
zaraz przejść dalej i znów powrócić, ale w chwili ogłupienia otwierać kolejne. To były listy
zaobserwowanych na pokładzie okrętu anomalii, odnotowywanych każdej doby w setkach i w tych
samych liczbach bezużytecznych. Otulona bezmyślną realizacją codziennych obowiązków, ignorując
kilka istotnych wskazań panelu, Sesana dotrwała do godziny dziesiątej. Ubrała się w obskurny
roboczy skafander, wiecznie modyfikowany, wciąż ulepszany i przez to kpiący z esencji estetyki, dla
której nie było miejsca w naukach poznawczych. Gotowa ruszyła do pracy, jak Niham, krokiem
wolnego od problemów człowieka.
Dwudzieste drugie piętro okrętu było wciąż wyłączone z użytku. Pobieżnie przejrzane, dawno
nieodwiedzane, czekało na zagospodarowanie i pierwszych mieszkańców. Zanim jednak ktokolwiek
będzie mógł zacząć korzystać z przestrzeni, Sesana musi ją podłączyć do podstawowej sieci
kontrolnej. Pomagali jej w tym technicy, Polt i Teja, którzy zdążyli już wyłożyć kable i teraz czekali
na dziewczynę przy drzwiach windy. W dłoniach rozcierali żółtą ziołową substancję, jaką oni i im
podobni uwielbiali się odurzać. Należeli do innej grupy, nienaukowców tworzących zwykłą siłę
roboczą potrzebną do wykonywania podstawowych prac technicznych. Obok rodzin badaczy,
spędzających czas niczym w kurortach, tworzyli oddzielne mikrospołeczeństwo i wyraźnie odstawali
od reszty mieszkańców. Ubrani w zwykłe robotnicze mundury, takie jakie na Ziemi noszono w halach,
zaciągali nosami rozgniecione w dłoniach specyfiki, traktując pogłos tej czynności w ciemnym,
pustym korytarzu jak dobrą zabawę. Byli starsi od Sesany, i choć nie mieli nic przeciwko słuchaniu jej
poleceń, to nawet nie próbowali udawać, że są zainteresowani jakąkolwiek z nią przyjaźnią.
– Jestem – powiedziała dziewczyna, gdy tylko drzwi windy wpuściły trochę światła do mrocznego
przejścia. – Znowu to wciągacie? – zapytała, widząc ich pożółkłe nosy.
– Bo się spóźniasz – narzekał Polt.
– Przepraszam, musiałam coś jeszcze zrobić – wyjaśniła Sesana, oświetlając latarką korytarz. –
Hub działa? – zapytała obojętnych mężczyzn.
– Jest dobrze – powiedział Teja z irytującą manierą przeciągania sylab. – Działa elegancko.
Główny kabel też położyliśmy – dodał, pokazując palcami przewody pod ścianą.
– Panele macie?
– Mamy.
– To do roboty – zarządziła Sesana i pierwsza ruszyła w półmrok korytarza. Nie czuła strachu, bo
od kilku miesięcy zapotrzebowanie na pokoje rosło, więc niemal codziennie zaczynała pracę od
otwierania kolejnych sektorów mieszkalnych.
Wszystkie odwiedzane dziś sale były mniej więcej tej samej wielkości i raczej nie sprawiały
problemów z dostępem. Do każdego pomieszczenia najpierw wchodziła Sesana i uruchamiała swój
skafander, który rozwijał się i opadał na podłogę, przykrywając ją jak liść lilii. Otoczona srebrzystą
suknią mogła wtedy nawiązać połączenie z okrętem i rozpocząć pracę. W pierwszej kolejności
ustawiała natężenie światła i programowała tryb doby, a potem utrwalała połączenia z panelem, który
instalowali technicy. Postawiony na podłodze niewielki ekran służył do obsługi drzwi i komunikacji z
siecią kabli na zewnątrz. Dzięki niemu przyszli użytkownicy mogli też sterować temperaturą i
wentylacją. Tę ostatnią umożliwiała siatka wąskich tuneli łączących, z nieznanego ludziom powodu,
wszelkie pomieszczenia na statku.
Na tym w zasadzie kończyła się praca Sesany. Za instalowanie mebli i pryszniców w pokojach oraz
przygotowanie zbiorowej toalety, po jednej na dwadzieścia rodzin, odpowiadały już inne drużyny. Z
reguły nie było problemów, choć od czasu do czasu Aimeiz grymasiła, wydłużając proces obsługi sali
nawet do dwóch godzin. Wtedy też dziewczyna słyszała najwięcej głupich i sprośnych żartów jej
towarzyszy. Z uśmiechem ignorowała je, sprowadzając interakcję z mężczyznami do minimum
rozmów o bieżących zadaniach. Wolała poświęcić uwagę próbom efektywnego połączenia dwóch
obcych i odmiennych technologii, które jak żywe stworzenia gryzły się lub doskonale razem bawiły,
zależnie od nieznanych jej jeszcze czynników.
Aimeiz miała już ponad piętnaście tysięcy lokatorów. Zakwaterowanie ich było niewielkim
problemem w porównaniu do ciągle rosnących potrzeb żywieniowych. Ogromne transporty wysyłane
co jakiś czas z Ziemi nie wystarczały, tym bardziej że nikt nie miał pewności czy i kiedy kolejny okręt
do nich dotrze. Ponadto żywność w proszku i koncentraty energetyczne nie zaspokajały wysokich
wymagań mieszkańców Aimeiz. Ogrody warzywne i owocowe, którym planowano poświęcić dwa
pełne piętra, nadal się rozwijały, a ratunkiem i długoterminowym rozwiązaniem miały być genetyczne
masarnie, czyli hodowla masy bydlęcej. Tego typu produkcja funkcjonowała na Ziemi przed Wielkim
Planem i polegała na takiej modyfikacji laboratoryjnie wytwarzanych zarodków, by hodować ciała
zwierząt bez centralnego ośrodka nerwowego. Dzięki tej technologii w szybkim tempie i minimalnym
kosztem mieszkańcy mogliby generować ogromne ilości mięsa. Do tego zostałby wyeliminowany
etyczny aspekt masowego uboju – hodowane stworzenie nie ma mózgu, a tym samym żadnej
świadomości. Niham sprowadził już z Ziemi odpowiedni sprzęt i wkrótce w menu miały zawitać
soczyste steki. Część mieszkańców się cieszyła, część była zgorszona, ale nikt nie narzekał, bo
niedobór pożywienia wszystkim poważnie przeszkadzał.
Sesana nawet nie zauważyła, kiedy dzień jej umknął. Była zmęczona, ale szczęśliwa i wspierana
poczuciem satysfakcji z dobrze wykonanych zadań. Technicy inaczej podchodzili do swoich
obowiązków, i gdy tylko wybiła godzina siedemnasta, zniknęli w windzie, znów zanurzając nosy w
żółtej orientalnie pachnącej substancji.
Dziewczyna udała się wprost do swojego biura i z ulgą wrzuciła na siebie codzienne ubrania
pozbawione wszelkiej elektroniki. Uwielbiała staroświeckie spódnice, choć praktycznie nikt już ich
nie nosił. Akcentowała nimi zgrabne, wysportowane nogi i wzmacniała wizerunek uroczej, niskiej
wzrostem chłopczycy o krótkich ciemnych włosach i szerokim, jasnym uśmiechu. Dobrze wiedziała,
że podkreślając cielesne atuty, pobudzała zainteresowanie mężczyzn. Lubiła ich skryte spojrzenia,
podejrzanie przypadkowe zerknięcia czy udawane zamyślenie ze wzrokiem wbitym w jej dekolt.
Wiedziała, jak to wykorzystać, ale miała też silne poczucie obowiązku i uczciwości, więc zawsze
wyraźnie zgłaszała swoje intencje. Masowo karczowała przy tym nadzieje młodych chłopców na
spełnienie marzeń.
Jej sposób ubioru nie odbiegał jednak zbytnio od kanonów przyjętych na Aimeiz. Tu
faworyzowano tendencje naturalistyczne i modę pozbawioną większych różnic między garderobą
damską i męską. Te same formy odzieży zawierały tylko drobne modyfikacje, by dopasować się do
kształtów ciała obu płci. Syntetyczna bawełna, sztuczny len i inne kopie roślinnych włókien
przeważały w białych, kremowych i szarych kolorach. Była to odwrotność panującej na Ziemi przed
Kryzysem Słonecznym mody na jaskrawe mocne barwy, mnożenie zbędnych elementów,
wielowarstwowe nakrycia oraz wysoki stopień technologizacji ubrań. Od tego mieszkańcy Aimeiz
uciekali, dlatego szczególnie popularne stały się luźne, szerokie, zwężane dopiero przy kostkach
spodnie, krótkie koszule, często prześwitujące, a także lniane buty. Wszystko w kremowej tonacji, w
różnych odcieniach bez żadnych ozdób. Zamiast zapięć, klamer i modnych na Ziemi rzepów ubrania
miały zaciskane i zawiązywane sznurki. Na Aimeiz panowała idealna atmosfera i temperatura, zatem
kurtki, grube swetry i inna zimowa garderoba już dawno zniknęły z pokładu.
Sesana postanowiła włożyć krótką, ciemnoszarą, pozbawioną wszelkich zapięć, zamków i kieszeni
marynarkę. Pod nią miała białą, luźno zwisającą koszulę z falbanami, która płynnie przechodziła w
równie jasną spódnicę. Wszystkie ubrania załoga Aimeiz produkowała samodzielnie, używając
maszyn sprowadzonych na pokład sześć lat temu. Jeszcze tylko spojrzenie w lustro i dziewczyna była
gotowa, by tę chwilę wolnego czasu przed wieczornymi zajęciami dydaktycznymi spędzić z
przyjaciółmi na tarasach.
Tak nazywano jedno z większych odkrytych pomieszczeń na szóstym piętrze. Zaadaptowano je na
bar, ale też forum dyskusyjne. Sala przypominała starożytne Koloseum – mieściła się w kręgu, miała
wysoki sufit i schodzące w dół tarasy, każdy metr niżej, o powierzchni zdolnej pomieścić oddzielną
imprezę. Na dole, w środku tej wyglądającej jak kopalnia odkrywkowa sali stał automatyczny
dystrybutor alkoholi. Cztery linie dobudowanych przez załogę schodów pozwalały wędrować między
piętrami, łatwo uzupełniać drinki i zmieniać bez przeszkód towarzystwo. Nikt nie wiedział, do czego
taki układ pomieszczenia pierwotnie służył. Nie miało to jednak znaczenia, bo teraz było to miejsce
spotkań mieszczące ponad tysiąc osób.
Wchodząc do środka, Sesana zderzyła się ze ścianą hałasu, która jednych zachęcała, innych
odpychała, ale jej to nie przeszkadzało. Dziewczyna obeszła najwyższy poziom, by poszukać
znajomych twarzy. Gdy upatrzyła sobie cel, pognała szybkim krokiem w stronę schodów.
Natychmiast, jak magnes, przylgnął do niej Nilson, siedemnastoletni syn Kathriny Olganic, poetki i
filozofki.
– Cześć Sesana – rzucił, równając z nią kroku.
– Hej.
– Prowadzisz dziś kursy?
– Tak, później.
– Bo widzisz, mam sprawę – zaczął chłopak, w drodze ocierając się barkiem o przypadkowych
ludzi. Nilson był typowym nastolatkiem, począwszy od wyglądu, skończywszy na zachowaniu.
Wiecznie szukał problemów i co chwilę uważał, że trafił na coś niesamowitego, o czym musiał
wszystkim powiedzieć. Sesana tolerowała go, ale unikała z nim kontaktu. On wciąż jednak
uporczywie próbował ją podrywać, mimo że już przy ich pierwszym spotkaniu sprowadziła go na
ziemię wodospadem zimnych słów odmowy. W większości przypadków taka szczerość pozwalała
uniknąć późniejszych przykrości obu stronom, ale nie tym razem. Nilson nie poddawał się i dręczył
Sesanę, wykorzystując każdą okazję, by zaprezentować swoją gotowość do poważnego związku. To
było męczące, problematyczne i irytujące, ale nieuniknione, bo każdy kij ma dwa końce. Popularność
też.
– Co to za sprawa? – zapytała Sesana, mając nadzieję, że to nie kolejne wielkie jego odkrycie.
– Wiesz, myślałem nad tym, żeby zostać programistą jak ty. Myślisz, że mogłabyś mi coś doradzić?
Sesana przystanęła zdziwiona tym pytaniem. Chwyciła go pod rękę i zmrużyła oczy.
– Jesteś pewien, że chcesz być programistą? W zeszłym tygodniu wolałeś być biologiem –
przypomniała.
– Tak wiem, ale to się zmieniło. Widzisz, przerobiłem parę twoich programów szkoleniowych i
myślę, że to jest to, co chcę robić.
– Okay – dziewczyna zdążyła powiedzieć, zanim poczuła, jak ktoś ją szarpie z drugiej strony.
– Sesana, musimy porozmawiać – warknął jej do ucha Tasajev.
– Poczekaj, rozmawiam teraz!
– Ale to pilne.
– Już! – krzyknęła Sesana poirytowana szarpiącymi ją mężczyznami. – Przejrzyj moje programy do
końca – zwróciła się do Nilsona. – Jak nadal będziesz chciał programować, daj mi znać, dobra?
– No dobra, ale ich jest strasznie dużo – narzekał chłopak.
– I prawidłowo.
– Chodź. Mam ci coś ważnego do powiedzenia – nalegał Tasajev, szarpiąc ją za ramię.
– Przestań! – zawołała dziewczyna, zwracając uwagę ludzi wokół. – Już dziś mnie szarpano i mam
tego dość!
– O czym ty mówisz?
– Nieważne. Czego chcesz?
– Nie tutaj – stwierdził Tasajev i pociągnął dziewczynę pod ścianę, gdzie było mniej osób i hałasu.
– Jutro wracam na Ziemię – powiedział szybko i bez emocji.
– Jak to jutro?!
– Wiem, że to nagle, ale muszę, zrozum.
– Zrozum?! Jak mam to zrozumieć? Mówisz mi bez żadnego ostrzeżenia, że wracasz na Ziemię? –
wyrażała zdumienie Sesana, próbując wyrywać rękę z jego uścisku. – Na jak długo?
– Nie wiem, na długo. Chcę wziąć udział w rewolucji.
– Czyś ty oszalał? Jakiej rewolucji?!
– Spokojnie – mówił Tasajev i wciąż szarpał ją w głąb tarasu, gdzie nikt nie stał. – Na Ziemi
wszystko zmierza ku prawdziwej rewolucji. Ludzie mają dość i wkrótce coś wybuchnie. Chcę to
zobaczyć. Poza tym dostałem od Nihama misję – relacjonował, wpatrzony w jej gniewnie rozpalone
oczy.
Słowa utknęły gdzieś w gardle Sesany, przyblokowane napływem emocji. Po raz drugi dziś
musiała walczyć z absurdalnym zachowaniem mężczyzn i nie mogła tego znieść. Z rozczarowaną
miną i groźnym spojrzeniem słuchała.
– Wiem, że trudno ci to zrozumieć, ale muszę lecieć – przekonywał Tasajev. – Jeśli teraz...
– Rób, co chcesz. – Sesana wbiła mu w pierś lodowaty sopel obojętnych słów. – Leć sobie, walcz
w rewolucji. Nic mnie to nie obchodzi. – Ciskała kolejnymi ostrzami, odpychając go z całych sił.
Zawróciła i ruszyła w stronę tarasu, na którym dostrzegła swoją najlepszą przyjaciółkę Silkę. Z
trudem przecisnęła się między ciałami rozgrzanych alkoholem ludzi.
– Tasajev chce wracać na Ziemię! – powiedziała, zmuszona podnieść głos, by pokonać panujący
dookoła hałas.
– Co on, głupi?! – odparła Silka przytulona do koleżanki. – Może tylko żartuje?
– Nie wiem, ale na dziś mam dość mężczyzn. Wszyscy mną szarpią – próbowała się zwierzać
Sesana, ale podniesiony gwar zwrócił jej uwagę. Hałas przybrał niepokojącą tonację, jakby nagle
wszyscy zaczęli rozmawiać o tym samym.
– Gorad Brown nie żyje! – krzyknął ktoś w pobliżu, wywołując domino pytań o szczegóły.
Dziewczyny wyostrzyły słuch, wciąż wtulone w siebie, nasłuchując kolejnych doniesień. Gdy w
gwarze niedowierzań padły słowa „zabili go”, Sesana wyrwała się z rąk koleżanki i pobiegła do drzwi,
przenikając między zdezorientowanymi ludźmi. Tuż przy wyjściu wpadła na masywne ciało jednego z
ochroniarzy, którego znała tylko z widzenia.
– Jesteś – powiedział mężczyzna, chwytając ją za ramię, by tak łatwo go nie wyminęła. – Niham
cię szuka.
– Puść mnie! – zażądała Sesana, mając dziś dość szorstkich łap na sobie.
– Spokojnie. Niham cię potrzebuje w pokoju Gorada. Był mały wypadek i trzeba sprawdzić zapisy
z systemu.
– Wypadek?
– Zobaczysz – zdawkowo odparł ochroniarz i poprowadził ją do windy.
Przed drzwiami pokoju Gorada stało dwóch mężczyzn, członków tych samych sił porządkowych,
do których należał prowadzący Sesanę ochroniarz. Jednak w przeciwieństwie do niego oni posiadali
nowoczesną broń impulsową, byli młodsi, gotowi do walki i groźni. To o nich rano mówił Grom
Wectoren i to ich dziewczyna się bała, choć nie tak, jak tego, co zobaczyła za progiem sali.
Od razu dostrzegła Gorada. Leżał na środku podłogi, twarzą do ziemi, w kałuży własnej krwi, która
po części wsiąkła w kremowy dywan, po części ciągnęła się pod kanapę. Nad ciałem lidera stali
Rebenaum, Niham i Kelon Brims, były żołnierz i dowódca drugiej wyprawy badawczej, obecnie
odpowiedzialny za bezpieczeństwo na pokładzie. Kilka innych osób krążyło po sali, niszcząc spokój
zmarłego, ale Sesana nie zwracała na nich uwagi, bo widok zamordowanego przyjaciela obezwładnił
ją.
– Sesana? – zwrócił się do niej Niham. – Sesana?! – powtórzył głośniej i dopiero wtedy uchwycił
jej spanikowany wzrok. – Czy jesteś w stanie wyciągnąć historię tego pomieszczenia z systemu? –
poprosił i długo czekał na jej reakcję.
– Tak – cicho odpowiedziała Sesana, ale wciąż stała w miejscu jak kamienna kolumna w obawie,
że nawet najmniejsze zawirowanie powietrza mogłoby sprawiać Goradowi niewyobrażalny ból.
– To zrób to – Niham nalegał.
Dziewczyna drgnęła, na chwilę wstrzymała oddech, a potem odwróciła się do okropnej sceny
plecami i klęknęła przy głównym panelu w pokoju. Jednak obraz wykręconej twarzy lidera i
zaschniętej krwi nie opuszczał jej. Nie potrafiła skupić uwagi, wpisać poprawnych komend, a dłonie,
jak mrozem ścięte, popełniały proste błędy.
– To pierwsze morderstwo na Aimeiz od dawna – stwierdził Kelon, klękając przy zmarłym liderze i
zaglądając mu bezwstydnie w otwarte oczy.
– Dlatego musimy szybko znaleźć sprawcę, by było jasne, że tu też działa sprawiedliwość –
skomentowała Rebenaum, jak zwykle w tonie politycznej agitacji, tak niepasującej do chwili. – To
może być poważny problem, zwłaszcza teraz, gdy trwa dyskusja o siłach porządkowych. Myślisz, że
te wydarzenia mają ze sobą związek? – zapytała Nihama.
– Może, nie wiem – obojętnie odparł lider oblepiany zerknięciami Sesany, która odwracała się co
chwilę, szukając echa jego porannego szaleństwa. – Masz coś? – zaskoczył ją pytaniem Niham.
– Ja? – bezmyślnie powiedziała dziewczyna. – Nie, nic – dodała, wracając wzrokiem do panelu. –
Ktoś wyczyścił cały system, tak jakby nikt tu nigdy nie mieszkał.
– Czyli morderca miał uprawnienia administracyjne – Wilsta prowadziła już śledztwo, jakby jej
dobre imię od tego zależało. Nie lubiła Gorada, nie lubiła w zasadzie nikogo i prawdopodobnie bała
się, że podejrzenia spadną na nią.
– Ktokolwiek go zabił – powiedziała Sesana, wyrastając z ziemi jak drzewo i wijąc słowa
oskarżenia wokół Nihama – miał też pełen dostęp do naszego systemu.
– Mnóstwo osób ma taki dostęp – stwierdził naukowy lider Aimeiz, skapując obojętnym
spojrzeniem na ciało martwego człowieka.
– W tym ty – dziewczyna obwiniała go nienawistnym tonem. Nie kryła już intencji, które
spostrzegli wszyscy w sali, oprócz samego oskarżonego wpatrzonego w podłogę, gdzie leżał jego
długoletni przyjaciel.
– W tym ja – jak echo powtórzył Niham. Zignorował zrywające skórę, rozczłonkowujące mięśnie i
łamiące kości spojrzenie Sesany. – Możesz podać czas zgonu? – zapytał szefa jednostki medycznej,
który w tym czasie przygotowywał wózek do transportu ciała.
– Prawdopodobnie wcześnie rano, może jeszcze w nocy – dywagował mężczyzna odporny na
gęstniejącą wokół atmosferę. – Śmierć nastąpiła w wyniku ran kłutych w serce. Toksykologia jest
czysta, a poza tym nie widzę ran defensywnych, więc możecie założyć, że napastnik znał się z ofiarą.
To wszystko, co mogę na razie powiedzieć – raportował, nie przerywając pracy przy wózku.
– Tu wszyscy się znają – wtrącił Kelon.
– DNA? – zapytała Rebenaum.
– Odnotowałem sporo różnych – stwierdził lekarz – ale nie mamy sprzętu, by rozróżnić czas
osadzania się poszczególnych warstw, więc nic wam to nie da – skwitował, przywołując do siebie
drugiego medyka. Razem przenieśli ciało na przygotowany transport i przykryli je białym płótnem. –
Zabiorę go do ambulatorium i zobaczę, czy będę w stanie dowiedzieć się czegoś więcej – dodał i
czekał na reakcję zebranych w sali osób. – Coś jeszcze?
– Nie, możecie go zabrać – zdecydował Niham.
Jego pozbawiony emocji, współczucia i żalu głos rozjuszył Sesanę. Wciąż spalając go wzrokiem,
odtwarzała w myśli szczegółowy przebieg porannego z nim spotkania. Rozumiała już ten atak szału,
karuzelę emocji, chaotyczny i psychotyczny bełkot, odsłaniający duszę mordercy. Dla niej był to
dowód zbrodni nie mniejszy niż leżący obok i zamknięty w pojemniku zakrwawiony nóż. Niham
Sante, przywódca, bohater, lider Aimeiz, naukowiec, bliski jej mężczyzna, któremu ufała, którego
podziwiała, dokonał bestialskiego mordu. Tylko ona mogła to udowodnić i dobrze wiedziała jak.
Wyszła z pokoju bez słowa, nie patrząc za siebie, nie czekając na pytania, kierując się wprost do
sali komputerowej. Tam czekały na nią dowody jego winy, gorzka prawda i rozczarowanie długoletnią
przyjaźnią. Pędziła przez korytarz, mijając odskakujących na bok ludzi. Wiedziała, że dzięki zapisom
systemu kopii bezpieczeństwa, który pozwalał jej unikać straty cennych danych, odkryje prawdziwą
twarz przywódcy społeczności Aimeiz. Zaimplementowała to rozwiązanie w tajemnicy, tylko dla
siebie, bo już kilka razy niezrozumiałe fluktuacje okrętu pozbawiały ją istotnych informacji. Program
kopiował w czasie rzeczywistym wszystkie bazy danych i pliki na oddzielnym dysku, do którego
Niham nie miał dostępu. Wystarczą jej zapisy z kamer na korytarzu i odczyty z czujników
termowizyjnych zdolnych odnotować zatrzymanie akcji serca.
Sesana czuła się jak detektyw na tropie, gotowa podążać za prawdą, gdziekolwiek ją zaprowadzi.
Była podekscytowana, zdenerwowana, rozbita, załamana, zrozpaczona i pełna nienazwanych emocji
wymieszanych w tyglu jej rozgrzanej głowy. Przez pomyłkę musiała dwa razy programować windę.
Traciła nerwy, jak na złość, teraz, kiedy chciała natychmiast dotrzeć do sali komputerowej, gdzie kilka
komend dzieliło ją od zerwania z twarzy mordercy obojętnej maski. Nie chciała uwierzyć, nie mogła
zrozumieć, nie potrafiła objąć rozsądkiem powodu, dla którego Gorad musiał zginąć. Próbowała, ale
myśli przeskakiwały jak slajdy w albumie pomieszanych starych zdjęć. Była niczym przegrzany
komputer, zapętlony bezmyślnie program. Tylko prawda mogła ją oswobodzić. Wystrzeliła z windy,
napędzana tą jedną myślą, głodna wiedzy, faktów i ukojenia. Jej dłonie odtwarzały już drobnymi
spięciami mięśni sekwencje komend prowadzących do zdemaskowania zbrodniarza. Odliczała
sekundy, pędząc prosto do drzwi sali, aż przeleciała przez próg i stanęła tuż przed barierką
odgradzającą pracujący sześcian komputera Aimeiz.
– Mało brakowało – powiedziała, odsuwając się od pędzących krawędzi czarnej bryły. Wzięła kilka
głębszych wdechów dla uspokojenia rozedrganego serca. Klęknęła przy panelu deszyfrującym.
– Wciąż nic – stwierdziła rozczarowana.
Niepotrzebnie biegła, tak goniła, bo okręt nadal blokował dostęp i pozostawał poza ich zasięgiem.
Myślami, jak bumerangiem, wróciła do okropnej śmierci Gorada. Dlaczego zginął, dlaczego w tak
drastycznych okolicznościach, kto chciałby go zabić i po co? Nie był doskonały, miał wady i
przywary, których lider nie powinien posiadać, ale emanował szczerą, wręcz ojcowską, troską o
mieszkańców. Tego nikt nie mógł mu odmówić. Sesana westchnęła, próbując radosnym
wspomnieniem ostatniej śmiesznej z nim rozmowy zakończyć długą, smutną myśl. Obeszła sześcian i
usiadła przy biurku w rogu sali, gdzie mechanicznie przejrzała dzisiejsze komunikaty systemowe.
– O nie, znowu pełno uszkodzonych plików – narzekała, wykrzywiając usta w grymasie
niezadowolenia. – Muszę w końcu stworzyć ten system kopii bezpieczeństwa – przyrzekła sobie i
przez chwilę zastanawiała się, czy powinna odwołać dzisiejsze zajęcia programistyczne.

Podobne dokumenty