Legenda o czapli grojeckiej Dawno, dawno temu, bo więcej niż 100

Transkrypt

Legenda o czapli grojeckiej Dawno, dawno temu, bo więcej niż 100
Legenda o czapli grojeckiej
Dawno, dawno temu, bo więcej niż 100 lat, gdy Grojec zwał się jeszcze Grodźcem, ludzie tu
mieszkali w drewnianych, niewielkich domkach, krytych słomą czyli strzechą, które nazywali
chałupami. Chałupy te miały okna i pokoje zwane izbami. A ich podłogi często były bez parkietu
czy nawet zwykłych heblowanych desek, lecz tylko z ubitej gliny. W tych chałupach część
pomieszczeń była przeznaczona dla zwierząt domowych czyli na stajnie dla krów, koni, owiec i kóz
oraz drobiu to jest kur, kaczek i indyków. Dla świń i gęsi budowano chlewiki obok domów,
podobnie jak drewniane stodoły na snopy ze zbożem, słomę i siano. Takie stodoły i wozownie
posiadali tylko bogatsi gospodarze, którzy mieli większą ilość pól uprawnych i mogli w związku
z tym chować kilka krów, jednego lub dwa konie do pracy w polu oraz sporo innej trzody – świń,
owiec i wszelkiego drobiu. Biedni ludzie, którzy nie mieli pola uprawnego lub tylko bardzo mało,
mogli dla siebie uchować jedną lub kilka kóz i stado gęsi, korzystając z wiejskiego pastwiska, gdzie
mogli je za pewną opłatą od wiosny do późnej jesieni wypasać. Mogli też przy domu uchować
niewielkie stadko kur z kurczętami.
W domach zarówno bogatszych gospodarzy a tym bardziej u tych biednych, nie było jak to
jest obecnie, prądu elektrycznego, a więc radia, telewizji, telefonów, komputerów, lodówek, pralek,
a przede wszystkim elektrycznego oświetlenia, które zastępowały lampy naftowe lub świeczki.
Można sobie dzisiaj wyobrazić, kiedy wieczorem braknie prądu i wszystkie urządzenia nie działają
a dysponujemy jak dawniej świeczkami albo tradycyjną lampą naftową. Nie wiemy, co wtedy robić.
Dawniej było tak zawsze, czyli wszystkie dnie i wieczory, a jednak ludzie na wsiach, także
w Grojcu, żyli, pracowali, cierpieli choroby, cieszyli się na zabawach i weselach. Odwiedzali się,
pomagali sobie wzajemnie. Z tym, że wcześniej kładli się do snu, ale też wcześniej wstawali,
budzeni pianiem koguta, bo nie wszyscy mieli zegary.
Mamy dla swoich małych dzieci nie miały jak dzisiaj wózków do ich usypiania
i przewożenia. Wkładały je do drewnianych kolebek, zwanych też kołyskami, które zakończone
były biegunami i umożliwiały kołysanie, usypianie lub utulanie maluszków od płaczu. Zresztą tę
czynność chętnie wykonywały starsze nieco dzieci, ponieważ przy okazji same mogły się pobujać.
Oprócz wiejskich chałup i stodół, w dawnym Grojcu był olbrzymi, murowany z kamieni
i cegły piętrowy budynek, czyli zamek, otoczony jeszcze mniejszymi budynkami murowanymi
i parkiem, a całość wysokim murem. Do zamku, który należał do pana hrabiego i jego rodziny,
można było wjechać lub wejść tylko przez żelazną bramę, której pilnowali uzbrojeni strażnicy
i niezaproszonych osób, a zwłaszcza bardzo biednych, tam nie wpuszczali.
Pan hrabia był bardzo bogaty, ponieważ do niego należały wszystkie stawy rybne, lasy
i pastwiska oraz większość pól uprawnych. Miał dużo koni, bydła, owiec i wszelkiego drobiu, które
obsługiwała liczna służba za niewielką opłatą. W zamku miał hrabia ze swoją rodziną piękne
i wygodne pokoje: jadalnie, bawialnie, sypialnie i łazienki, obsługiwane przez odpowiednio
ubranych służących. Takich pomieszczeń mieszkańcy Grodźca nie tylko nie mieli, ale nawet nie
znali. Na ścianie zamku, na wjazdowej do niego bramie i na karecie, którą wożono hrabiego i jego
rodzinę, widniał pozłacany herb jako znak rodowy.
Każdy książę czy hrabia oprócz nazwiska miał swój herb z innym znakiem czyli obrazkiem.
Mieszkańcami Grodźca opiekował się wybrany przez nich wójt i kilku jego pomocników, zwanych
ławnikami, za zgodą hrabiego. Wieś ta, tak jak inne wsie, miała swój herb, który wisiał na ścianie
domu, gdzie urzędował wójt. Na grodzieckim herbie, id najdawniejszych czasów, widniał duży ptak
podobny do bociana, lecz nie był to bocian a żuraw. Różnił się on od bociana puszystym ogonem
i kolorowym upierzeniem. Na herbie na pieczęci wójta niestety jego wygląd nie był ładny. Dawniej
żurawie późną wiosną przylatywały do Grodźca, ale biednym ludziom wyrządzały szkody, deptając
im uprawy konopi, lnu, prosa, tak, że nawet musiano je przepędzać, a więc nie były lubiane. Nawet
starsze dzieci, które musiały to robić, ułożyły i śpiewały taką piosenkę: „Żuraw, żuraw, przyleciał,
przyleciał, - nam konopie podeptał, podeptał, - taki, taki pierzasty, taki, taki długonogi, - taki, taki
dziobasty, taki, taki srogi! - nam konopie podeptał!” Dlatego wójt i mieszkańcy chętnie by tego taka
zmienili na innego ptaka brodzącego, ładniejszego i lubianego, ale nie wiedzieli na jakiego i czy
pan hrabia na to pozwoli.
Okazję jednak do tej zmiany dało niezwykłe wydarzenie, które spotkało dziewięcioletniego
Stasia i jego siedmioletnią siostrę, Anię. Oboje mieszkali z mamą w małym, ubogim domku,
w pobliżu wiejskiego pastwiska a całym ich majątkiem były dwie kozy i niewielkie stadko gąsek.
Od wiosny do jesieni kozy pasał Staś, a wraz z nim Ania swoje gąski. Tata ich wyjechał za granicę
szukać pracy, a mama za marną opłatę ciężko pracowała na polach u bogatszych gospodarzy,
bo swojego pola niestety nie posiadała. Kiedy rano Staś wypędzał swoje ulubione kozy, a Ania
ulubione gąski, mama dawała im po kromce chleba i dzbanek koziego mleka, żeby mieli na obiad,
bo na pastwisku przebywali bardzo długo, aż do późnego popołudnia. Tam, pilnując kóz, spędzali
czas, modląc się, śpiewając piosenki, organizując różne zabawy i gonitwy, w których pomagały im
wesołe kozy a czasem nawet gąski Ani. Kiedy chleb został zjedzony i kozie mleko wypite ze
smakiem, a do kolacji w domu jeszcze było dużo czasu, szli do pobliskich krzaków, szukać
poziomek, malin a później również jagód i ostrężnic. Teren ten był podmokły, lecz im nie
przeszkadzał, bo chodzili boso. W tych krzakach Staś zbudował szałas, gdzie kryli się w razie
deszczu. Gąski Ani z tego deszczu się cieszyły, ale kłopot był jednak z kozami, gdyż i one chciały
ukryć się w szałasie, a dla nich tam miejsca nie było. Czasem rozpalali ognisko, aby się ogrzać,
gdy dzień był chłodny.
Obserwowali przelatujące ptaki wodne, dzikie kaczki i czaple z dużymi skrzydłami.
Szczególnie zainteresowali się jedną białą czaplą z kosmykiem piór na główce, która siadała
niedaleko na kopce suchego szuwaru w stawie rybnym i karmiła swoje pisklęta, znajdujące się
tam w gnieździe. Staś i Ania nawet niepokoili się, gdy czasem długo nie przylatywała z rybkami do
swoich głodnych dzieci, bo sami nieraz cierpieli głód, więc wiedzieli, co to znaczy. Któregoś dnia
byli zdziwieni, że znajoma biała czapla ani razu nie przyleciała z jedzeniem do swoich dzieci.
Bardzo się tym zmartwili, więc Stasiu postanowił tam podejść i dopłynąć, aby zobaczyć, czy one
tam jeszcze w gnieździe są. Jakież było jego pełne żalu zdziwienie, kiedy zobaczył trzy duże,
głodne pisklęta, otwierające szeroko swoje dzioby, myśląc, że to wreszcie przyleciała ich mama
czapla z jedzeniem.
Staś szybko wrócił do czekającej na grobli Ani i przekazał jej smutną wiadomość. Sami też
byli głodni, więc udali się do pobliskich krzaków, aby nazbierać jeżyn. Ania po drodze modliła się
głośno do Anioła Stróża, aby młodym czaplom pomógł odnaleźć mamę, bo inaczej umrą z głodu.
Gdy się tak modliła, nagle zauważyła, że wśród kolczastych łodyg ostrężnic coś się rusza
i szamoce. Zawołała Stasia, który odsłoniwszy kijem zielone pędy, razem z Anią ujrzał białą czaplę,
mamę głodnych dzieci, uwikłaną w ciernie kolczastych krzewów. Widocznie szukała pożywienia
dla swoich dzieci i przestraszona przez lisa, uwięziła się w nich. Gdyby Staś jej nie uwolnił,
umarłaby z głodu, a wraz z nią jej pisklęta. Nie zwracając uwagi na bolesne ukłucia, Staś wyniósł
z krzaków białą czaplę, pomógł Ani poprawić i pogłaskać jej poszarpane pióra, a następnie
pozwolił uratowanej czapli odlecieć do uszczęśliwionych piskląt.
Następnego dnia Staś i Ania rozpalili na pastwisku ognisko, aby upiec sobie kilka kartofli,
które dała im ich mama. Dostała je za pracę u gospodarza. Z niecierpliwością czekali, kiedy te
smaczne ziemniaki się upieką. Nagle coś z góry spadło obok nich tak, że oboje zerwali się na równe
nogi. Ze zdziwieniem zobaczyli podskakującą dużą rybę, którą przyniosła im biała czapla. Ta, którą
wczoraj uwolnili z cierni.
Staś potrafił wraz z innymi chłopcami chwytać ryby w pobliskiej Sole, bo w stawach
rybnych tego, tak jak obecnie, nie było wolno. Groziła za to surowa kara. Potrafił także taką rybkę
przyrządzić i upiec. Jednak tę przyniesioną przez czaple postanowili zabrać do domu,
aby przyrządziła ją mama, bo dawno już żadnego mięsa nie jedli.
Gdy nazajutrz ponownie rozpalili ognisko, aby upiec kilka kartofli, ku ich zaskoczeniu
wczorajsze zdarzenie się powtórzyło. Biała czapla znów rzuciła im rybę. Postanowili ją również
zabrać do domu, gdy nagle zjawił się strażnik, pilnujący pańskich ryb w stawach. Zobaczywszy
leżącą obok dzieci, jeszcze żywą rybę, chwycił Stasia za rękę i krzycząc: „Mam cię, złodzieju
pańskich ryb!”, zaczął bić go kijem. Na próżno płaczący Staś i Ania tłumaczyli mu, że tej ryby nie
ukradli z pańskiego stawu, tylko przyniosła im biała czapla, którą uwolnili z krzaków jeżyn. Groźny
strażnik jednak nie uwierzył i za karę zabrał nie tylko rybę, ale również kozy, bo gęsi nie dały
się uprowadzić. Ania i Staś szli za strażnikiem, prosząc go, aby oddał im zwierzęta, bo tylko one
ich żywią swoim mlekiem. Ale ten przepędził ich, grożąc trzymanym w ręce kijem.
Zmartwieni wrócili do domu tylko z gąskami i opowiedzieli mamie, jakie ich spotkało
nieszczęście. Mama też się zmartwiła, bo nie miała dla nich mleka na kolację. Ale uspokoiła ich,
że jutro jest niedziela, więc po mszy uda się do proboszcza i wójta. Może oni pomogą odzyskać,
niesłusznie zabrane, kozy. O tej karze dowiedzieli się również inni mieszkańcy Grodźca, którzy
bardzo lubili grzeczne dzieci, Stasia i Anię oraz ich mamę. Oni też udali się z prośbą do księdza
i wójta. Gdy tak się nad tą przykrą sprawą naradzali, przy kościele pojawił się strażnik, ten sam,
który zabrał dzieciom kozy. Natychmiast podszedł do niego wójt, tłumacząc, że Staś nie ukradł
ryby, tylko przyniosła mu ją biała czapla. Strażnik nie chciał w to uwierzyć, lecz kiedy potwierdził
to także proboszcz, powiedział, że może oddać tylko jedną kozę, bo ryba została skradziona
z pańskiego stawu i za to kara musi być wymierzona. Jednak on musi najpierw się przekonać,
że te ryby naprawdę przynosi jakaś czapla. Ustalono więc, że dzieci na drugi dzień jak zwykle
rozpalą ognisko, a strażnik, wójt i inni będą z ukrycia obserwować, czy biała czapla znowu się
pojawi.
Zgodnie z umową, nazajutrz Ania przygnała swoje gąski. Towarzyszył jej Staś bez
ulubionych i zawsze wesołych kóz. Usiedli i rozpalając ognisko, modlili się po cichu, aby kochana
biała czapla ich nie zawiodła i znowu przyniosła rybę, choćby po raz ostatni. Wiedzieli bowiem,
że wokół ukryci są ludzie i zły strażnik, pewny, że żadnej ryby nie będzie i on kóz nie odda. Czas
mijał, a czapla nie przylatywała. Zadowolony strażnik już miał wyjść z ukrycia i zawołać resztę
ludzi, gdy nad ogniskiem pojawiła się biała czapla z dużą rybą w dziobie. Zrzuciła ją obok dzieci.
Natychmiast z ukrycia wyszedł wójt oraz inni mieszkańcy Grodźca, domagając się oddania kóz
biednej wdowie. Strażnik natomiast powiedział, że może oddać tylko jedną kozę, bo czapla kradnie
te ryby z pańskiego stawu. Wszyscy się zmartwili tą decyzją strażnika. I wtedy zjawił się człowiek
zwany promnikiem, który płaską łodzią zwaną promem, przewoził mieszkańców przez rzekę Sołę.
On potwierdził, że biała czapla ostatnio przylatuje nad rzekę i zamiast małych rybek, chwyta dużą
i gdzieś z nią odlatuje. Wszyscy zaczęli klaskać z radością, bo strażnik musiał oddać obie kozy.
W dodatku, gdy pan hrabia nadszedł, zainteresowany tym zgromadzeniem, kazał
strażnikowi zapłacić 100 zł reńskich odszkodowania. Za te pieniądze mama sprawiła Stasiowi i Ani
nowe ubranka, buty i wszystkie przybory szkolne, aby mogły pójść do szkoły. Wystarczyło jeszcze
pieniędzy dla cieśli, który odnowił, chylący się ze starości domek.
Pan hrabia zgodził się na propozycję wójta i zebranych mieszkańców, aby zmienić nazwę
wsi na Grojec, a w jego herbie zamiast żurawia umieścić białą czaplę. Tę, która odwdzięczała
się dzieciom za uratowanie jej i piskląt od śmierci głodowej.
Niech ta biała czapla w herbie Grojca będzie zawsze symbolem takiej pomocy wśród
mieszkańców.
Legendę nie tylko dla dzieci opracował
Bronisław Jania
10 lutego 2015 r.

Podobne dokumenty