Kategoria I: Klasy I-III SP Tekst nr 1 (TYLKO DLA KL.I): Zofia

Transkrypt

Kategoria I: Klasy I-III SP Tekst nr 1 (TYLKO DLA KL.I): Zofia
Kategoria I: Klasy I-III SP
Tekst nr 1 (TYLKO DLA KL.I): Zofia Stanecka, Kacper i Plaster, CZYTAM
SOBIE POZIOM 1.
Plaster to mała, wesoła fretka. I kumpel od serca Kacpra. Kacper
zabiera Plastra tu i tam. Pewnego razu zabrał go do klasy. To był
ryzykowny pomysł. Fretka zbyt lubi zwariowane galopy. Najpierw Plater
był spokojny. Potem jednak wystawił nos z torby. Koło okna latały dwie osy!
Plaster zrobił sus na parapet. Wywalił aloes i kaktus. Rozerwał zasłonki
i utytłał firanki. Rozbił wazon i spodek spod asparagusa. A osy i tak latały
mu nad nosem. Kacper biegał po Sali za Plastrem. Za Kacprem biegali
jego kumple. Dyrektorka maja wołała:
– Kacper, wracaj do ławki!
Na ławce panował okropny bałagan. Nad bałaganem latały osy.
Bzzz… Plaster był zły na osy. Wykonał salto i zawisł na lampie. Lampa
była wysoko, pod samym sufitem. Na lampie dyndała mała fretka. Tynk
spadał z sufitu prosto na ławki. Opadał na torby i na głowy kumpli
Kacpra. Wtedy Kacper zagnał osy na okno. A Plastra z lampy z powrotem
do torby. Uff! Co za ulga! Fretka na lekcji to jednak murowana katastrofa.
1
Kategoria I: Klasy I-III SP
Tekst nr 2 (TYLKO DLA KL.I): Zbigniew Dmitroca, Baba Jaga na deskorolce, CZYTAM
SOBIE POZIOM 1.
Baba Jaga miała w nocy zły sen. Z domu wyparowała jej rewelacyjna miotła. Miotła była
wielofunkcyjna: raz zamiatała, raz latała jak rakieta.
– Ojej! – zawołała Jaga głosem pełnym trwogi. Ale dalej spała jak zabita. Rano wstała wesoła jak
skowronek. A taki okropny sen miała w nocy! Zjadła dwie kanaki i nagle postanowiła:
– Polatam sobie na mojej miotełce!
Loty na miotle to ulubiony sport starej Baby Jagi.
– Miotełko, do nogi! – rozkazała starowinka.
Ale miotła doprawdy jakby wyparowała. Na darmo Jaga zerkała w rozmaite zakamarki domu.
– No trudno – oznajmiła Jaga.
Od dawna miała w głowie inny plan. Wymamrotała: abrakadabra i za moment była
w wielkim sklepie. Na stoisku sportowym tata kupował synkowi rower. Obok stały kolorowe
deskorolki. Co to takiego? To po prostu deskorolki! Baba Jaga była wielce uradowana.
– To w sam raz dla takiej starowinki jak ja!
Dała kasjerce banknot i pognała na deskorolce. Robiła wygibasy i nagłe zwroty. Pomykała
ulicami i wołała na cały głos:
– Uwaga, uwaga! To gna Baba Jaga! A co na to miotła? Miotła spała w fotelu i miała kolorowe
sny…
2
Tekst nr 3: Małgorzata Strękowska-Zaręba, Abecelki i Duch Bursztynowego Domu,
Łódź 2012, s. 19-22.
I ZGUBIŁEM SIĘ
Trzeci dzień jestem uczniem, a mam już tyle do zapamiętania, że chyba o czymś zapomnę. Pani
Ewa mówi, żebym się tym nie martwił, bo na pewno pomoże mi w tym Figielek. Chciałbym, żeby
tak było, bo inaczej, jak mówi babcia, „głowa mi pęknie”. Figielek mieszka w podręczniku do
pierwszej klasy. Będzie naszym duszkiem opiekunem przez cały rok. Fajnie się nazywa. Kiedy
powiedziałem o tym mamie, stwierdziła, że to imię w sam raz dla mnie. Bo ciągle płatam figle.
Figielek musi nam na razie pomóc zapamiętać imiona wszystkich dzieci z naszej klasy, imię
pani wychowawczyni, a nawet imię szkoły. Dotąd nie wiedziałem, że szkoły też mają imiona.
Myślę, że to dobrze, bo u nas są aż trzy szkoły, więc bez imion można byłoby się pogubić.
Chociaż, z drugiej strony, szkoły mają numery, więc nikt nie musi wołać ich po imieniu.
Moja szkoła nosi imię Mikołaja Kopernika. Myślałem, że to ten, co wymyślił pierniki, ale to nie
ten.
– Mikołaj Kopernik odkrył, że Ziemia kręci się wokół Słońca – wyjaśnił mi tata.
Ciekawe, jak on to odkrył? Chodził dookoła Ziemi i robił Słońcu zdjęcia?
Kiedy pani Ewa oprowadzała nas po szkole i opowiadała o Koperniku, bardzo uważałem,
żeby się nie zgubić, ale i tak się zgubiłem. Zajrzałem tylko za jedne drzwi, bo były pomalowane
na czarno, inaczej niż pozostałe. Za drzwiami stały jakieś połamane tablice i krzesła. Rozejrzałem
się i zaraz wróciłem na korytarz, jednak tu już nikogo nie było. No i się zgubiłem. Znam drogę
z szatni do klasy i z klasy do łazienki, ale tutaj byłem po raz pierwszy. Chodziłem po korytarzu
w różne strony, mimo to nie mogłem znaleźć żadnego znajomego miejsca.
3
Wreszcie, całkiem przypadkiem, trafiłem na swoją salę. Przynajmniej tak mi się wydawało.
Kiedy otworzyłem drzwi, zobaczyłem jednak obcą panią i obce, starsze dzieci.
– O, Abecelek! – zawołały chórem na mój widok. A ich pani uśmiechnęła się do mnie.
– Zgubiłeś się, Abecelku? – zapytała.
– Nasza pani mnie zgubiła – odparłem, a dzieci zaczęły chichotać.
Obca pani zwróciła im uwagę, że nasza szkoła ma dużo zakamarków i nietrudno się zgubić.
–Z której jesteś klasy? – spytała ponownie.
– Z tej samej co Olek, Dorota, Piotrek, Kamil i Jaś, Adam, Marta i Ania.
Zmartwiłem się, bo obca pani patrzyła na mnie, jakby niczego nie rozumiała.
– Nasza klasa ma biało-zielone drzwi i jest cała zielona w środku – dodałem.
Chciałem jeszcze powiedzieć, że nasza pani ma na imię Ewa. Już miałem otworzyć usta, gdy
wtem ktoś zapukał i do sali weszli Olek, Dorota, a potem reszta dzieciaków. Za nimi stała pani
Ewa.
– Jest moja zguba! – zawołała na mój widok.
4
Tekst nr 4: Dorota Suwalska, Bruno [i siostry], Warszawa 2007, s. 77-78.
CIĘŻKIE JEST ŻYCIE SZÓSTOKLASISTY
Ciężkie jest życie człowieka w dzisiejszych czasach. Zwłaszcza jeśli ten człowiek chodzi
do szóstej klasy. Przekonałem się o tym zaraz na pierwszej godzinie wychowawczej.
– Kończycie właśnie pierwszy edukacji i od tego, co uda się wam osiągnąć w tym roku, zależy cała
wasza przyszłość! – oświadczyła nasza pani. A potem zrobiła wykład: o egzaminie, który nas
czeka na koniec podstawówki, i o tym, że musimy szczególnie zadbać o postępy w nauce,
ponieważ oceny na świadectwie pójdą za nami do gimnazjum.
– A jeśli ktoś z was myśli o renomowanym gimnazjum, niezbędne są szczególne osiągnięcia.
Świadectwo z „czerwonym paskiem” nie wystarczy. Trzeba mierzyć wyżej!
Okropnie przeraziło mnie to, że trzeba mierzyć wyżej, ponieważ nigdy nie miałem świadectwa
z „czerwonym paskiem” ani szczególnych osiągnięć. Owszem, bywałem tuż-tuż, ale zawsze
brakowało mi kilku punktów do wymaganej średniej.
W zeszłym roku, na przykład, miałem jedną czwórkę za dużo. Ze „sztuki”! I nic już nie dało się
zrobić, chociaż pokazałem babce od plastyki (która jednocześnie jest od techniki, przyrody, muzyki
i czegoś tam jeszcze) projekt ogłoszenia stworzony przeze mnie po zaginięciu Draculi.
GENIALNY! – powiedziała Kaśka, a ona się na tym zna, ponieważ w przyszłości zostanie
słynną artystką. Jednak babka od plastyki najwyraźniej nie docenia tego rodzaju twórczości,
okropnie się wkurzyła, że niby robię sobie z niej jaja, a potem dodała, że projekt został
przygotowany na komputerze, więc się nie liczy, i żebym poszedł w tym na informatykę. Mało
brakowało, a postawiłaby mi tróję za niepoważny stosunek do przedmiotu. A ja, głupi, liczyłem, że
podciągnie mi ocenę na koniec roku jak moim grzecznym koleżankom, choć ja też jestem w sumie
grzeczny, mimo że nie jestem dziewczyną. U nas w klasie wszystkie dziewczyny mają piątki
z plastyki, nie licząc Zuźki, która raczej nie należy do grzecznych dziewczynek, a poza tym ma
dysgrafię, przez co niezbyt pięknie rysuje. Moim zdaniem ma to swój urok, którego pani od
plastyki nie potrafi dostrzec. Ale to przecież nie moja wina (ani Zuźki), że brzydko rysujemy. Uff…
dosyć to skomplikowane, te wszystkie historie z ocenami. Sami widzicie.
5
Tekst nr V (TYLKO DLA KL.I): Dorota Gellner, Rozstrzepana sprzątaczka,
Warszawa 2009, s.10.
SZUR, SZUR… IDZIE SZCZUR!
Gdzie sprzątaczka jest? W piwnicy. Moczy szmatę. W czym? W miednicy. Zaraz
będzie szmatą burą czyścić słoik z konfiturą. Nagle słyszy – szur, szur, szur… Co tak
szura? Pewnie szczur!
Oj! Sprzątaczce zrzedła mina! Hop! Skoczyła jak sprężyna! Już na stosie marchwi
tkwi! Teraz wspina się na drzwi! Macha szmatą szaroburą! Stłukła słoik z konfiturą!
Dziko skacze po piwnicy – bach! I wpadła do miednicy.
Patrzy, a tu idzie szczur! Szura sobie – szur, szur, szur…
O! Już przed sprzątaczką stoi.
– Bardzo się mnie pani boi? Czy strach padł na panią blady?
A sprzątaczka:
– Bez przesady!
6
Tekst nr VI (TYLKO DLA KL.I): Dorota Gellner, Gryzmoł (fragm.)
3.
Wisi w mieście afisz nowy: WIELKI KONKURS RYSUNKOWY.
Siadł więc Gryzmoł na papierze i w konkursie udział bierze.
Przed komisją Gryzmoł stanął, z miną zaaferowaną, pokazuje pracę swoją.
− Niech panowie się nie boją! To ja jestem na obrazku!
Nos na drzewie, uszy w piasku, głowa snuje się po niebie, nogi poszły gdzieś
przed siebie...
Nagle, co to? Pusto w sali?
Wszyscy się pod stół schowali! Tylko Gryzmoł się nie schował – sobie sam
pogratulował i nagrodę sobie wręczył, aż się tym wręczaniem zmęczył.
7
Tekst nr VII: Hans Christian Andersen, U króla Olch, tłum. Cecylia Niewiadomska
(fragm.)
Wielkie jaszczurki szybko przebiegały tam i na powrót po korze starego, popękanego drzewa,
a kiedy się spotkały, rozmawiały z sobą po jaszczurczemu, ażeby się mogły zrozumieć.
— Co się tam dzieje w pagórku olszowym? — mówiła jedna. — Co to za stuk i hałas? Już dwie noce
z tego powodu nie zmrużyłam oka, jakby mnie zęby bolały (bo wtedy także nigdy spać nie mogę).
— Coś się tam dziwnego dzieje — rzekła druga. — Co noc otwierają wzgórze i, póki kogut nie zapieje,
wietrzą wszystko i odnawiają. Ściany domu opierają na czterech czerwonych palikach, aby przewiew był
lepszy, a ich dziewczęta uczą się nowego tańca. Coś tam będzie niezwykłego.
— Już o tym rozmawiałam — dorzuciła trzecia — ze znajomym robakiem ziemnym czyli glistą, którą
nazywają dżdżownicą. Właśnie powracał stamtąd. Dzień i noc pracuje on w pagórku olszowym,
wzruszając ziemię; słyszał też niemało. Wprawdzie biedne stworzenie nie ma wcale oczu, więc nic nie
widzi, ale słuchać umie i macać także. Król Olch spodziewa się znakomitych gości, gości z dalekich krajów,
tylko nie wiadomo kiedy. Glista nie umiała mi tego powiedzieć — a może i nie chciała. Wszystkie błędne
ogniki zostały wezwane na pochód uroczysty ze światłami: wszystko złoto i srebro, którego niemało
znajduje się w pagórku, czyszczą i wystawiają na światło księżyca.
— Co to mogą być za goście? — pytały ciekawie jaszczurki. Co to wszystko ma znaczyć? Słyszycie, jak
znów huczy? Słyszycie, jak brzęczy?
W tej samej chwili pagórek olszowy otworzył się i z wnętrza pustego wybiegła niemłoda już
Olszanka. Mknęła jak mgła leciuchna, ścigana wietrzykiem, na czole miała serce bursztynowe na znak
godności swej i pokrewieństwa z rodziną króla Olch, w którego domu zastępowała miejsce gospodyni.
Ach, jak prędziutko biegła, a prosto nad morze, pewno do Kruka-Ducha z przestrzelonym skrzydłem.
Rozumie się. Natychmiast sam zjawił się przed nią, a Olszanka mówić zaczęła:
— Zapraszam cię do króla Olch na noc dzisiejszą, do pagórka olszowego. Ale czybyś nie zechciał oddać
nam wielkiej przysługi i poroznosić dalej zaproszenia? Nie masz teraz nic do roboty, a u nas tyle zajęcia.
Będą goście znakomici, starzy przyjaciele, czarodzieje. Nic dziwnego, że król wystąpić pragnie.
— Kogóż mam zaprosić? — pytał Kruk-Duch ze skrzydłem przestrzelonym.
8
— Na wielki bal prosimy wszystkich, nawet ludzi, jeżeli mówią przez sen, albo posiadają jaki talent, który
zbliża ich do nas choć trochę, lecz na pierwsze przyjęcie wybór ma być bardzo trudny: same znakomitości.
Poróżniłam się nawet z królem, gdyż nie chciałam, aby zapraszał upiory. Przede wszystkim naturalnie
chodzi o Wodnika z córką. Może nie mają ochoty wyjść na ląd, ale przygotujemy dla nich mokry kamień,
a może coś lepszego jeszcze do siedzenia, więc sądzę, że nie powinni nam odmówić. Pragniemy też
zgromadzić wszystkie poważniejsze licha z ogonami, chochliki, koboldy, chciałabym nie pominąć
kościelnego karła, ani upiora-konia, ani upiora-świni. Mają oni wprawdzie urzędy od ludzi i stąd stosunki
z nimi, ale w gruncie rzeczy daleko więcej z nami są zbliżeni.
— Krrr! — krzyknął Kruk-Duch i poleciał roznosić zaproszenia.
Na pagórku tańczyły już córki królewskie prześliczny taniec z szalem utkanym z promieni księżyca i mgły
najlżejszej. Było to czarodziejskie widowisko. Pagórek stał otwarty, i widać było wewnątrz olbrzymią
grotę, przybraną wspaniale. Podłogę usiano księżycowym blaskiem, a ściany, wyczyszczone sadłem
czarownicy, błyszczały niby lampy z żywych kwiatów.
Z kuchni rozchodziły się miłe zapachy: pieczono tutaj młode żabki na patyczkach, przyprawiano
sałatę ze ślimaków, szalonego ziela, siemienia grzybowego i wilgotnych nosków mysich; piwo przyniesiono
z błotnego browaru, a nakrycie stanowiły zardzewiałe gwoździe i kawałki szkła tłuczonego.
Korona króla, świeżo wyczyszczona, świeciła jaśniej, niż rondel miedziany, w sypialni rozwieszono firanki
z najcieńszej przędzy pajęczej pozlepianej sztucznie śliną wężową. Wszystko było piękne, nowe, gustowne,
ale kosztowało wiele pracy, i nic dziwnego, że hałas podziemny przeszkadzał spać jaszczurkom.
— Ojczulku — zawołała królewna — kiedyż się dowiem, kto są goście znakomici, których się
spodziewamy? I po co przyjadą?
— Muszę wam to powiedzieć — odparł król poważnie — czas na to. Dwie z was pragnę wydać za mąż,
odbędą się więc zaręczyny. Przyjedzie mój przyjaciel z lat młodości, stary kobold z Norwegii, gdzie
w górach Dovre posiada wspaniałe zamki i kopalnie złota, które ukryły się dotąd przed ludźmi.
Przyjedzie teraz do mnie z dwoma starszymi synami, których pragnie ożenić. Bardzo to rozumny kobold,
a zacny i wesoły, że się z nim rozstać nie chce. Znamy się dobrze od lat bardzo wielu; przyjeżdżał tu już
niegdyś po żonę dla siebie, lecz mu umarła. Była córką króla pobliskich skał kredowych, mówiono też
o nim, że wziął sobie żonę z kredy. Niezmiernie się cieszę, że go zobaczę znowu! Tęskno mi już za nim,
9
za starym przyjacielem. Mówią o chłopcach jego, że źle wychowani, krnąbrni i wścibscy, ale może
to nieprawda, a choćby i tak było, to się poprawią z czasem.
— Kiedyż przyjadą? — pytała królewna.
— To zależy od wiatru i pogody. Bardzo to oszczędny i mądry staruszek, to też podróżuje przy
sposobności, ze statkami. Radziłem mu, żeby przyjechał przez Szwecją, ale nie chce — uparty jest
i uprzedzony bardzo do sąsiadów.
Wtem dwa ogniki błędne wbiegły jeden za drugim, gdyż jeden wyprzedzał drugiego.
— Jadą już, jadą! — krzyczały obydwa.
— Podaj mi koronę i usuń się z drogi, abym stanął w blasku księżyca — rzekł śpiesznie król Olch do córki.
Stary kobold wjeżdżał właśnie na pagórek, córki królewskie witały go tańcem i, zarzucając nań szal
księżycowy, kłaniały się do samej ziemi.
10