prof. Włodzimierz Rydzkowski o polskiej o gospodarce morskiej
Transkrypt
prof. Włodzimierz Rydzkowski o polskiej o gospodarce morskiej
prof. Włodzimierz Rydzkowski Polska gospodarka morska adoptuje się do nowych warunków Jestem daleki od twierdzenia, że Polska musi stworzyć dokument państwowy określający politykę w sprawach gospodarki morskiej, przyjęty przez parlament - mówi prof. Włodzimierz Rydzkowski, kierownik Katedry Polityki Transportowej Uniwersytetu Gdańskiego. Bardziej istotna jest bieżąca praca różnych resortów i szczebli samorządu terytorialnego, usuwających problemy w działalności poszczególnych segmentów tej gospodarki, typu "nieeuropejski" sposób rozliczania VAT przez importerów w portach, czy dość długi czas odpraw celno-fitosanitarnych towarów, powiedział nam prof. Rydzkowski. Niewątpliwie, potrzebne jest to, aby w centralnych planach uwzględniać wydatki inwestycyjne, np. na infrastrukturę w otoczeniu portów, przy podejściu z morza i usprawnieniu ekspedycji towarów w głąb lądu. Podobnie jak uwzględniać w polityce finansowej konieczne warunki do tego, by polskim spółkom opłacało się rejestrować statki pod polską banderą, a nie innych państw. Jest to jednak co innego niż nawoływanie do tego, że gospodarka morska powinna być traktowana w sposób szczególny. To wyraz patrykularnych opinii pewnych lobby, domagających się upustów w taryfach, uprzywilejowanego dostępu do kredytów i specjalnego traktowania. Nie możemy sobie na to pozwolić głównie ze względu na ograniczenia prawne funkcjonowania gospodarki wolnego rynku, w przeciwieństwie do niektórych krajów azjatyckich, stosujących dumpingowe ceny w przemyśle okrętowym. Ale ponadto gospodarka morska w Polsce nie wymaga już "specjalnego" traktowania także dlatego, że w większości segmentów okrzepła i w pełni sobie radzi, na wysoce konkurencyjnym rynku międzynarodowym, podkreśla prof. Rydzkowski. Klasycznym przykładem jest przemysł stoczniowy. W zmienionych po transformacji warunkach, stał się nierentowny, upadły trzy największe stocznie państwowe: Gdańska, Gdynia i Nowa w Szczecinie. Na ich terenach powstały albo mniejsze, prywatne stocznie, specjalistyczne i w pełni rentowne, albo zakłady produkujące różne elementy metalowe (konstrukcje wież i platform wydobywczych, elektrowni wiatrowych, itp.). Charakterystyczne dla tej reinkarnacji jest to, że wszystkie te zakłady zatrudniają dziś niemal tyle samo pracowników, co w PRL, uzyskując kilkukrotnie większą wartość sprzedaży. Inną cechą transformacji było powstanie przemysłu luźno wykorzystującego położenie nadmorskie, dlatego można mówić o przemyśle stoczniowo-metalowym. Co więcej, z terenów b. Stoczni Gdańsk (a w Gdyni z terenów przedsiębiorstwa Dalmor) wydzielono już grunty i powstają tam nowoczesne, wysoce atrakcyjne osiedla apartamentowców. To dowodzi z kolei, że także w Polsce mamy do czynienia z tendencją, znaną od lat na Zachodzie: przemysł morski, a nawet same porty, oddalają się od centrów miast, bowiem centra przybliżyły się do morza, stwierdza profesor. Podobna jest transformacja przemysłu rybołówstwa morskiego, który zresztą jest bardziej domeną gospodarki żywnościowej, niż gospodarki morskiej. Z jednej strony, nastąpiło "przełowienie" ryb na Morzu Bałtyckim i państwa tego regionu dobrowolnie wprowadziły limity połowowe i ograniczyły liczbę kutrów. Z drugiej strony, rozszerzenie stref ekonomicznych wokół wybrzeży krajów (do 200 mil) i wprowadzenie opłat za dostęp do nich spowodowało, że nie opłaca się nam utrzymywać floty statków połowów dalekomorskich. Taniej jest kupować złowione ryby i je przetwarzać w Polsce. Co istotne, na świecie rozwinęła się silnie hodowla ryb morskich - nie tylko łososi, ale dorszy, a nawet, eksperymentalnie, węgorzy. Wykorzystując m.in. przewagę kosztów pracy i dogodne położenie, kilkanaście polskich firm stało się wielkimi importerami ryb morskich i producentami przetworów rybnych. Nawiasem mówiąc, ta branża, wraz z handlem rybami, stała się dominująca pod względem przychodów ze sprzedaży w tradycyjnie rozumianej gospodarce morskiej. W węższym rozumieniu, gospodarka morska skupia się obecnie na dwóch segmentach: usługach przeładunkowo-logistycznych portów oraz transporcie morskim. W naszym przypadku, sytuacja w obu z nich jest odmienna. Od kilku lat wszystkie cztery główne nasze porty rozwijają się szybko, dzięki inwestycjom publicznym, środkom unijnym, ale przede wszystkim prywatnych inwestorów, dzierżawiących tereny portowe (porty, jako własność skarbu państwa, nie podlegają sprzedaży, przyp. autor). Jest realna szansa, że np. Port Gdańsk w ciągu najbliższych trzech lat podwoi zdolności przeładunkowe, podobnie jak Port Gdynia. Łącznie staną się one największym kompleksem portowym w rejonie Bałtyku. Rozwój portów zależy od koniunktury gospodarczej w Polsce i obrotów zagranicznych, lecz w perspektywie następnych lat należy się liczyć, że wraz z poprawą usług logistycznych, będą atrakcyjną alternatywą dla firm ze Słowacji, Czech, Ukrainy, Białorusi a nawet Rosji, wobec oferty przeładunków w portach Zachodniej Europy. Już obecnie 40 proc. towarów przeładowywanych w Głębokowodnym Terminalu Kontenerowym (DCT) Gdańsk trafia za granicę morzem, a ponadto kilkanaście drogą lądową. Najsłabsze są perspektywy rozwoju polskiej floty handlowej. Błędy, jakie popełniły zarządy trzech głównych armatorów, także błędy kilku rządów (w tym polegające na złych warunkach finansowych rejestracji statków) sprawiły, że silne niegdyś PLO, PŻM i Żegluga Bałtycka zeszły niemal zupełnie ze sceny lub funkcjonują w szczątkowym zakresie. Zdaniem prof. Rydzkowskiego, w szczególności zarządy PLO nie dostrzegły w porę i nie zareagowały na dynamiczny rozwój stałych transoceanicznych połączeń kontenerowych. Mając swego czasu kapitał, mogły się albo włączyć do tego wyścigu, albo przestawić na obsługę dowozowo-wywozową towarów mniejszymi statkami z portów Zachodniej Europy na Bałtyk (transport feeder’owy). Tak się nie stało i efekt jest taki, że z kilkunastu stałych połączeń PLO jeszcze na początku lat 90., pozostało dziś jedno, realizowane przez spółkę Pol-Lewant. Spółka sprzedała ponad 100 statków, a nie była w stanie kupić w ich miejsce nowych. Dziś, w warunkach nadmiernej podaży usług przewozowych na rynku kontenerowym, gdzie dominuje kilkunastu globalnych armatorów, nie sposób stanąć polskim spółkom żeglugowym do konkurencji. Ryzykowne byłoby namawianie, aby na taką działalność środki wyłożył budżet państwa, podsumowuje prof. Rydzkowski. Autor: wnp.pl (Piotr Stefaniak) 13-03-2014 Źródło: www.wnp.pl