Czasami świt przychodzi za wcześnie Czasami świt przychodzi za

Transkrypt

Czasami świt przychodzi za wcześnie Czasami świt przychodzi za
GOŚĆ NUMERU
Czasami świt
przychodzi za wcześnie
Co pan taki szczęśliwy?
Mam powód. Nawet nie marzyłem o tym, co
mi się przytrafiło kilka tygodni temu. Zostałem zaproszony do Florencji, by czytać tam
swoje wiersze. Wieczór autorski zorganizowali
mi włoscy poeci w Instytucie Cavour Pacinotti.
Miałem włoskiego aktora Beppe Leone, który
czytał po włosku, a sam czytałem w naszym
języku. Laudację wygłosił Jarosław Mikołajewski, znakomity poeta, dyrektor Instytutu
Polskiego w Rzymie. Była cudowna atmosfera,
profesorowie polonistyki bili brawo. I wszyscy
oni mówili mi: complimenti!
Jak to możliwe?
No widzi pan, los jest nieodgadniony. Gdy
w Polsce ukazał się mój tomik „Ambulanza”,
rodowita Rzymianka, Silvia Bruni przetłumaczyła go na język włoski i dzięki temu
przekła­do­wi usłyszano o moich wierszach we
Włoszech. Spodobały się, a gdy powstawała
an­to­­logia poezji włoskiej, florencka poetka
Giuseppina Amodei zaproponowała włączenie pięciu moich wierszy do tego wydawnictwa. To wielkie wyróżnienie. Udało się coś,
o czym jeszcze kilka lat temu nawet nie śmiałem
myśleć. I dlatego życie jest takie piękne.
Czy włoska publiczność rozumiała
pana wiersze? Jak reagowała?
Wiele wierszy z tego tomu ma tematykę śródziemnomorską. Włochów interesuje to, że ktoś
patrzy na nich, ich kulturę, ich tradycje innymi
oczami. Mówiąc szczegółowo, to dwa moje utwory
spodobały się szczególnie. Włoski aktor, który
94
MEDYCYNA I PASJE LUTY 2009
je prezentował powiedział mi potem żartem,
że w życiu nie dostał takich braw za czytanie
wierszy. Były to wiersze: „Starzy ludzie ze sta­ry­
­mi psami” oraz „Poemat na temat brzucha”.
Czyta Pan swoje wiersze również
w Polsce. Jakie ma Pan wrażenia?
Czytanie wierszy osobiście przez poetę to
swego rodzaju misterium. Ludzie, którzy
biorą udział w takim wieczorze są często
zaskoczeni, że to daje taki rodzaj przeżycia.
Dla mnie to jest także bardzo ważne. Zdarza
się też sytuacja odwrotna. W połowie października, w ramach „Tygodnia Poetów Słowiańskich” w warszawskim Domu Literatury
moje wiersze czytała młodzież licealna. Robili
to po swojemu, ale pięknie. Siedziałem
w pierw­szym rzędzie jak zahipnotyzowany
i myślałem: - Boże, przecież ja to czytam kompletnie inaczej!
To Warszawa, a co Pan spotyka
poza stolicą?
Ludzie są tam bardziej otwarci. Przychodzą
i mówią na przykład: - Ja też miałem takie
refleksje, ale nie umiałem ich zapisać. Czasami bywa wręcz zabawnie. Organizatorzy
przygotowują dla mnie niespodzianki. Miejscowe zespoły dziecięce lub zdolni soliści
wykonują moje piosenki. Tak było na przykład w Płocku, Katowicach czy Łodzi. Na
drzwiach jednej z bibliotek znalazłem kiedyś
takie ogłosze­nie: „Nie przywiązywać psów do
biblio­teki”. Pomy­ślałem: - No tak, ludzie
przywiązują się sami.
Czy nie jest tak, że ludzi bardziej
interesują pana piosenki, gwiazdy,
z którymi Pan pracuje?
Kiedyś w San Diego w Kaliforni, podczas
kameralnego spotkania z polonijną publicznością wydarzyła się taka historia. Nagle podniosła się pani z trzeciego rzędu i mówi: „Czy
korzystając z tego, że autor jest żyjący, mógłby
pan przeczytać jeden ze swoich wierszy”?
Zaniemówiłem, a ona nie czekając wyciągnęła
z torebki mój tomik „Drobiazgi liryczne”
i mówi: „Proszę, mój ulubiony wiersz, strona
dziewiąta”. Czy to nie piękne? Na końcu świata
spotykam kobietę, która prosi o przeczytanie
swojego ulubionego wiersza z książeczki,
która wyszła trzynaście lat temu w bardzo
skromnym nakładzie i której nigdzie już nie
można kupić!
Co pan z tego ma?
Wielką satysfakcję. Mówię ludziom: z tej
strony mnie nie znacie.
Jaka jest ta nieznana strona
Jacka Cygana?
Różni się tym, że w swojej poezji mówię
innym językiem i o trochę innych sprawach
niż w piosenkach. Nawet, gdy mówię o podobnych sprawach: przemijaniu, starzeniu się
formy, ludzkiej twarzy, o samotności i lękach,
mówię inaczej. W poezji następuje synteza
języka. Jest bardziej dyskretny i do intymnych
rozmów przeznaczony. To tak, jakbym wieczorem przy świecy spotkał się z kimś i mu
opowiadał sam na sam.
Forma nas determinuje na każdym kroku. Oczywiście nie wszystkich, ale wielu. Napisałem wiersz
o fotografowaniu. Tysiące ludzi fotografuje katedrę. Trzymają aparat w rękach, oddalają się, ale
budowla ciągle nie mieści się im w kadrze.
W Sienie jest katedra w ciasnej zabudowie
i oddalanie się nic nie da. „Oddalamy się by zobaczyć, przybliżamy się by nie widzieć”. Często tak
samo jest z ludźmi. Są niby blisko siebie, a nawet
siebie nie widzą.
Dlaczego Włochy, obszar Morza
Śródziemnego są panu tak bliskie?
Tego do końca nie wiem. Człowiek od wieków
szuka harmonii, a ja znajduję ją we Włoszech.
Między włoską mentalnością, a ich kuchnią,
między sztuką, na którą się patrzy, a modą
i architekturą czuję się znakomicie. I jeszcze
jedno: tam łatwo otwieram się na świat i dzięki
temu mogę pisać.
w piwnicy butelki z napisem na etykiecie „Chianti
Dzieduszycki” i trzymam je na specjalne okazje.
Wrażliwość na słowo dało panu sukces.
Podróże miały wpływ na powstawanie
piosenek i wierszy?
Chyba nie. Wrażliwość na słowo wynosi się
z dzieciństwa, a wtedy nie podróżowałem, bo nie
było możliwości. Słuch literacki wynosi się
z rodzinnego domu, z tego jak mama mówi, jakie
książki nam czyta, jak śpiewa kołysanki. Pamiętam, jak moja mama pierwszym głosem śpiewała
kolędy. To zapada na zawsze...
Urodził się pan w Sosnowcu.
Z tego miasta pochodzi śpiewak
Jan Kiepura, komentator sportowy
Jan Ciszewski... No i pan...
I jeszcze Władysław Szpilman. Wyrosłem w duchu
jego wielkich sukcesów. Pana Władysława poznałem
GOŚĆ NUMERU
Pielęgnowanie formy to dla pana
ważna rzecz?
Od jak dawna ta miłość kwitnie?
Zaistniała w momencie, kiedy tam jeszcze nie
byłem. Gdy w latach młodości czytałem przepiękne książki niesłusznie dziś zapominanego
Jarosława Iwaszkiewicza „Podróże do Włoch”,
to mu bardzo zazdrościłem. W tej książce przeczytałem, że w latach sześćdziesiątych pisarz
razu pewnego organizował w Rzymie kolację dla
swoich przyjaciółek, u których mieszkał i zakupił
na nią dwie butelki wina „Chianti Dzieduszycki”. Bardzo mnie to zdziwiło, bo już w późniejszych latach, kiedy zacząłem jeździć do Włoch,
nigdy nie spotkałem tego wina, nie słyszał też
o nim nikt z moich włoskich przyjaciół. Postanowiłem kilka lat temu odnaleźć tego producenta.
Trafiliśmy razem z żoną do małej winnicy
w Toskanii i poznaliśmy tam właściciela, który
nazywa się Andrea Dzieduszycki. Na samym
początku poprosił, żebym powiedział mu jego
nazwisko po polsku. Rozmawialiśmy w języku
angielskim. Jest w prostej linii potomkiem hrabiego Dzieduszyckiego, który był polskim ambasadorem w Zurychu i po trzecim rozbiorze Polski
postanowi nie wracać do kraju. Do dzisiaj mam
Z PASJĄ O ŻYCIU
Foto: Przemek Pokrycki
Kolekcjoner przebojów i poeta JACEK CYGAN (58l.)
zdradza nam przepis na szczęśliwe życie
Na zdjęciu Jacek Cygan.
MEDYCYNA I PASJE LUTY 2009
95
GOŚĆ NUMERU
w Stowarzyszeniu Autorów ZAiKS, podczas jubileuszu 80-lecia.
Powiedział mi: Lekarz zabronił mi już używać alkoholu, ale z krajanem wypiję pięćdziesiątkę. A potem przez godzinę opowiadał mi
o ulicach przedwojennego Sosnowca, którymi chodziłem do szkoły.
cie tego momentu: „oto się udało” jest jak spełnienie marzeń i przekroczenie granic, które do niedawna wydawały się nieprzekraczalne.
Pisaniem poezji można spełnić swoje marzenia?
Wspaniałe. Byłem we Lwowie z Leopoldem Koz­łowskim, ostatnim
klezmerem Galicji w w „Kawiarni Wiedeńskiej”, gdy nagle orkiestra
zaczęła grać „Dumkę na dwa serca”. Ludzie zaczęli tańczyć. Mój przy­­
jaciel przywołał kelnera i pyta: „Pan wie, kto napisał tę piosenkę?
Ten pan, co tu siedzi.” Po chwili mieliśmy na stoliku szampan
i kwiaty od kierownika restauracji. To niezwykłe uczucie, gdy
piosenka żyje w miejscu, gdzie autor się tego nie spodziewa...
GOŚĆ NUMERU
Powiem rzecz strasznie niepopularną: mężczyzna realizuje się
w pracy i to praca daje mu spełnienie. Dla mnie spełnieniem marzeń
jest to, że nagle o trzeciej w nocy stwierdzam, że mi się udało. Piosenka,
nad którą siedzę od trzech tygodni w jakimś jednym momencie mi się
„otworzyła”, pozwoliła mi poznać swoją tajemnicę. I to jest właśnie spełnienie. Co się dalej z tym stanie to już inna sprawa: albo szczęśliwa
gwiazda spadnie albo nie spadnie, albo będzie przebój albo nie. Przeży-
Pana swoim pisaniem też pokonuje granice.
Jakie to jest uczucie?
Foto: Przemek Pokrycki
„Ambulanza” to po włosku ambulans. A także błądzenie, marsz domokrążcy,
komiwojażera, przechodnia. “Ambulanza” to również tytuł zbioru wierszy
Jacka Cygana i w tytuł ten wpisana jest wędrówka po miejscu i życiu,
po pamięci ludzi i zdarzeń. „Ambulanza” to wreszcie tytuł jednego
z najważniejszych tu wierszy - o weneckiej łodzi, która przewozi chorych
do szpitala pod wezwaniem Santi Giovanni e Paolo
źródło: Gazeta Wyborcza
Jacek Cygan gra na pianinie, a nawet śpiewa, ale tylko dla najbliższych.
96
MEDYCYNA I PASJE LUTY 2009
Z PASJĄ O ŻYCIU
MEDYCYNA I PASJE LUTY 2009
97

Podobne dokumenty