Zmagania ze słowem w klimacie średniowiecza

Transkrypt

Zmagania ze słowem w klimacie średniowiecza
Jak rozpętałem wojnę z Krzyżakami
Dzień jak co dzień. W szkole oczywiście kolejny test z języka polskiego, bo przecież nie
da się inaczej! Nie! Nie można oglądnąć filmu czy sobie pograć albo przynajmniej w spokoju
porozmawiać z kolegami czy koleżankami! Nie da się!- zbulwersowany zmierzałem do
Biedronki, aby ukoić swoje nerwy. Było koło godziny trzeciej. Pogoda ładna, nawet grzało
Uczniowie wychodzili ze szkoły, a ja dziarskim krokiem maszerowałem tam, gdzie
różnorodność spotyka niskie ceny.
Po zrobieniu zakupów poszedłem za budynek sklepu, celu nie zdradzę. WERSJA
OFICJALNA: coś przykuło moją uwagę. Błysk? Ale nie taki, jak sobie wyobrażacie, o nie, to
zupełnie co innego. Tylko co? Po to właśnie poszedłem na zaplecze. Coś zaszeleściło
w pobliskich krzewach. Przestraszyłem się, odskoczyłem w bok. Prosto na składowisko
odpadów komunalnych. O nie!- pomyślałem. Podniosłem się, kiedy moim oczom ukazał się
ten błysk. To świetlny bilbord, zawieszony na bloku obok, tak świecił. Na nim narysowany
diodami rycerz zapraszający wszystkich chętnych na festiwal archeologiczny Dwa Oblicza
w Trzcinicy. Ze zdziwieniem spoglądał na ludzi przechodzących obok. Nie. Nie może być…
przecież cały czas patrzy się w to samo miejsce… a jednak… przedtem w lewo, teraz
w prawo… nie, zdawało mi się… Poszedłem parę kroków ze wzrokiem utkwionym w bilbord,
gdy potknąłem się o… Co tu robi półpancerz? A kopie i inne rupieci? Nie zdążyłem znaleźć
odpowiedzi, bo upadłem, aż moja głowa z hukiem dotknęła asfaltu. Straciłem przytomność.
***
- Gdzie ja jestem? – spytałem pierwszą twarz, jaką zobaczyłem.
- Krzestli onu olkłaszcze n’ statku – burknął brodaty mężczyzna o surowym spojrzeniu.
- Co? O co kaman? – odpowiedziałem z dezaprobatą. Ale ów osobnik nie zdążył
odpowiedzieć, gdyż z dali rozległ się potężny, dobitny głos:
- Cała naprzód, szczury lądowe! Spóźnimy się, to znowu będziecie płakać! Żwawo! A co to
za ścierwo?
- Wyłowiliśmy go z morza – odezwał się jeden z marynarzy.
-Stanu…?
- Brak danych – odpowiedział głosem bankiera ten sam marynarz.
- Stan..? – teraz kapitan skierował swój wzrok w moją stronę.
- Szlachcic – no to ba, przecież nie powiem, że chłop, nie ma głupich.
- Herbu?
- Yyy… - musiałem coś wymyślić – tępa podkowa!
- Zawołanie?
- Grady – trzeba być konsekwentnym.
- Ok, sprawdzimy to w rejestrze, cwaniaczku. A teraz ubrać pana …- zawiesił głos
z wyraźnym niezadowoleniem.
- Maćka z Bogdańca – rzuciłem bez zastanowienia.
- … pana Maćka z Bogdańca, nakarmić i napoić. Cała naprzód!
Jakoś przetrwałem. Mój Boże, co oni tu jedli! W życiu! W życiu! Potem spytałem
majtka, dokąd płyniemy. W duchu tylko prosiłem, aby kapitanem nie był Magellan.
- Do Polski – mruknął pod nosem, nie odrywając się od szorowania pokładu.
- Z ziemi włoskiej? – dodałem z nutą ironii w głosie.
- Dobre! Do Polski z ziemi włoskiej! Wpada w ucho. Kto wie, może kiedyś każdy w Europie
Środkowej będzie znał to! Kto wie! – wyraźnie mu się spodobało.
- To dokąd płyniemy? – powtórzyłem pytanie.
- Dobre… A! A? Na Grunwald, oczywiście. Na tym statku rycerstwo krzyżackie z Niemiec
i Burgundii przewozi swoje zbroje i oręż. Wynajęli ten statek, a my musimy je dostarczyć do
Gdańska na początek lipca.
- A nazywasz się? – próbowałem udawać normalną rozmowę.
- Aleksy Friendenstein, ale wszyscy mówią na mnie Wybicki, przez ten siniak na oku.
- A rok który?
- 1410, co ty, z księżyca spadłeś? Dobre. Z ziemi włoskiej… - i odszedł, nucąc coś pod
nosem. Super, wspaniale. Teraz muszę czekać prawie 600 lat, aż się urodzę! Wybornie. Kilka
dni później rozległo się wołanie:
- Ziemia! Ziemia na horyzoncie!!!
Zacumowaliśmy, odbył się wyładunek. Skorzystałem z zamieszania i uciekłem ze
statku. Jakoś się udało. Pojechałem czyimś wozem na gapę, aby nagrać bitwę pod
Grunwaldem moim telefonem komórkowym. Po męczącej podróży bitym gościńcem
znalazłem się, wraz z „moim” woźnicą, na polach grunwaldzkich. I znowu to samo…
- Imię…?
- Maćko z Bogdańca!
Pożałowałem natychmiast. Idioto, przecież on tam walczył w pierwszym szeregu, a ty
ani miecza nie umiesz utrzymać w ręce! Nie stawiałem oporu. Przywdziali mi zbroję, dali
konia i postawili w pierwszym szeregu, wśród najznakomitszych polskich rycerzy. Na
szczęście mieliśmy jeszcze trochę czasu do poselstwa z mieczami (się czytało, ha!).
skorzystałem więc z okazji i poczęstowałem naszych rycerzy (polskich) Red Bullem, by ten
dodał im skrzydeł, czego konsekwencją było wzmocnienie ich mocy i męstwa w czasie bitwy.
-Mmm… Niezłe! – gadał po skosztowaniu tego trunku niejeden woj.
Przyszło poselstwo i mocno zdenerwowało swymi szyderstwami Jagiełłę. Król wydał
więc rozkaz: Polacy cała naprzód!!! Pomyślałem: Tylko nie to! O nie! Na filmie Forda
Krzyżacy zastawili pułapki na jazdę ciężkozbrojną! Przegramy! Trzeba coś z tym zrobić…
Jazda lekka to Litwini. Ale jak króla przekonać, żeby pierwsza atakowała Litwa?
Gdy król poszedł do namiotu obozowego, schowałem się za drzewem i puściłem
nagrane wcześniej na mojej komórce słowa z filmu Pan Tadeusz: Litwo, ojczyzno moja, Ty
jesteś jak zdrowie! Król, z pochodzenia Litwin, wzruszył się, na dodatek myślał, że to sam
Bóg doń przemawia. Tknięty patriotyzmem, rozkazał Litwinom atakować, Polakom zaś
nakazał czekać na swoją kolej. Dzięki temu nie dał złapać się w pułapkę (lekka jazda litewska
bez trudu przedostała się przez doły wykopane przez Krzyżaków z myślą o Polakach),
a rycerze polscy wzmocnieni dodatkowo Red Bullem roztarli Zakon w proch i w pył.
A co do mnie, to – gdy ruszali do ataku – zostałem w tyle, nie żeby przez strach, ale
koń był krnąbrny i nie chciał się ruszyć z miejsca. Byłem więc w bezpiecznej odległości od
pola walki. Ale musiałem się jeszcze pojedynkować z Lichtensteinem, który właśnie zsiadł
z konia, by rzucić mi wyzwanie. A mój koń jak już ruszył z kopyta, to się nie zatrzymał,
mimo moich próśb i plugawy komtur Kuno von Lichtenstein został przez konisko
stratowany. Koń, podobnie jak ja, też już miał dość tej całej bitwy, więc stanął dęba i mnie
wysadził z siodła. Uderzyłem głową w jakiś porzucony hełm. Straciłem przytomność. Jeden
hełm tam leżał i akurat w niego musiałem stuknąć.
***
Jeszcze miesiąc leżałem w klinice, lecząc się ze stłuczenia głowy o asfalt i wstrząsu
mózgu. Byłem podłączony do kroplówki. Przez okno szpitala zerkał na mnie z drwiącym
uśmiechem ten sam rycerz z bilbordu, jakby chciał powiedzieć: I jak, podobało się?
***
Pięćdziesiąt lat po grunwaldzkiej bitwie anonimowy mnich benedyktyn opisywał jej
historię. Opiewał czyny walecznych rycerzy polskich i magiczny napój, który dodał im
skrzydeł.
***
Na początku szesnastego wieku księgę mnicha przeczytał doradca króla polskiego,
Aleksandra Jagiellończyka, spec wojenny Opelhalf. Dziwował się skrzydlatym wojskom,
które bez najmniejszego problemu rozgromiły nieprzyjaciela. Wpadł na pewien pomysł:
- Królu…
- Co?
- Mam pomysł!
- Jaki?
-Wasza miłość, tak sobie myślałem… Pod Grunwaldem, prawie sto lat temu, skrzydlaci
rycerze wygrali, więc i my do naszej armii przyprawmy skrzydła, ale tym razem z orlimi,
oryginalnymi piórami, dla okazałości i postrachu nieprzyjaciela…
- OK- zgodził się władca.
***
Przez następne stulecie husaria stała się najskuteczniejszą konną jednostką wojskową
ówczesnej Europy.
Na historię próbował wpłynąć Jaromir Hunia
Współczesny rycerz
Każda epoka ma swoich rycerzy. Średniowieczni byli wierni Bogu, władcy i damie
swojego serca. Pobożni, prawdomówni i szlachetni, honorowi i odważni.
W dzisiejszym świecie nikt nie nosi miecza ani zbroi, co nie znaczy, że nie mamy swoich
współczesnych bohaterów i ludzi zasługujących na miano rycerzy. Jest ich bardzo wielu.
Anonimowy wolontariusz pomagający innym, każda matka wychowująca swoje
niepełnosprawne dziecko, są nimi lekarze niosący pomoc chorym, ratownicy, strażacy
ratujący życie innych z narażeniem własnego.
Myślę, że jednym z wielu jest też Jerzy Owsiak. Stworzył on Wielką Orkiestrę
Świątecznej Pomocy, która zajmuje się zbieraniem pieniędzy na rzecz chorych dzieci. Przez
21 lat działalności fundacja wyposażyła szpitale w najnowszy sprzęt medyczny, dzięki
któremu codziennie ratowane jest życie ludzkie. Chociaż w zbiórce pieniędzy uczestniczy
wielu wolontariuszy, a całą akcją dowodzi sztab ludzi, to nikt nie wyobraża sobie WOŚP bez
Jerzego Owsiaka. Jest to człowiek dobrego serca, kocha ludzi, umie ich gromadzić wokół
siebie. Budzi zaufanie, jest szczery w tym, co robi, zawsze mówi dużo i spontanicznie. Nic
nie robi dla sławy ani pieniędzy. Całe przedsięwzięcie wynika z empatii wobec drugiego,
słabszego człowieka. W dniu wielkiego finału od lat znakiem rozpoznawczym Jerzego
Owsiaka, są czerwone okulary, żółta koszulka i czerwone spodnie, a dzień po finale brak
głosu. Jest człowiekiem bardzo charyzmatycznym, nie można wobec niego przejść obojętnie.
Swój sukces zawdzięcza wielkiej odwadze i uczciwości, jak również ogromnej pracy.
Moim zdaniem, jest to jeden z największych bohaterów naszych czasów godny
podziwu i naśladowania, niczym średniowieczny rycerz.
Ewelina Stojak
Sen czy jawa
Wczoraj gdy zasnęłam, przyśniło mi się, że znajduję się w epoce średniowiecza.
Byłam niedaleko pola bitwy, walczyli Krzyżacy z Polakami. W moim śnie królem Polski nie
był Jagiełło, tylko mój kolega Damian. Bardzo mnie to zdziwiło. Po chwili poczułam, że ktoś
mną szarpie. Przestraszyłam się, bo wiedziałam, że Krzyżacy są do wszystkiego zdolni.
Zaproponowali mi, abym odegrała rolę mistrza Zakonu, bo Ulryk von Jungingen nie stawił
się. Bardzo mnie to zdumiało, ale pomyślałam, że to może być ciekawe przeżycie. Zgodziłam
się, ale w sercu życzyłam Polakom zwycięstwa, choć wiedziałam, że tak będzie.
Z początku zaczęliśmy wygrywać, ale po pewnym czasie inicjatywę przejęli Polacy.
Niestety, my Niemcy przegraliśmy, a ja jako mistrz Zakonu zostałam zabita. Biedny mój los !
Moi klasowi przyjaciele mnie nie poznali. Za chwilę Polacy zaczęli sprzątać pole Grunwaldu.
Ewelina, Patrycja, Natalia i Kamila (najdzielniejsi wojowie polscy) przeniosły mnie do stóp
Damiana.
Jaromir
jako
Kuno
Lichtenstein
uciekł…
Ten sen był interesujący. Uważam, że bardzo ciekawie byłoby żyć w epoce
średniowiecza. Nawet ten sen daje niezmierną satysfakcję, że można było coś takiego
przeżyć, mimo tak okrutnego losu, jaki mnie spotkał. Dobrze jednak, że się obudziłam.
Przedstawienie klasowe Mater Dei mocno przeżyła Kinga Pruchnik

Podobne dokumenty