Tomasz Pietras – historyk, pracownik naukowy

Transkrypt

Tomasz Pietras – historyk, pracownik naukowy
Tomasz Pietras –
historyk, pracownik naukowy Uniwersytetu Łódzkiego, autor
książkowej biografii biskupa krakowskiego Jana Muskaty (ok.
1250-1320), i popularyzator dziejów Aleksandrowa oraz
Regionu Łódzkiego, w latach 1981-1989 uczeń Sportowej
Szkoły Podstawowej nr 3 im. Józefa Jaworskiego.
„Aby
przewlekłość
doczesności
nie
uczyniła
stanu
prawdy
niezrozumiałym lub zwietrzałym, skoro kruchą jest pamięć ludzi, wypada, aby
czyny, które dokonują się w czasie, były umocnione tak poparciem pisma, jak i
świadków”.
Ileż prawdy kryje się w tej, nieco zawiłej, arendze średniowiecznego
dokumentu z początku XIV wieku ! Zrozumiałem to, kiedy poproszono mnie o
napisanie krótkiego wspomnienia ze swoich lat szkolnych, w związku z
uroczystością 25-lecia nadania szkole imienia Józefa Jaworskiego. Tak, tak,
pamięć jest ulotna, bardzo niewiele pamiętam już z czasów szkoły
podstawowej… Niestety nie prowadziłem wtedy na bieżąco żadnego dziennika,
a wśród innych zgromadzonych przez lata pamiątek udało mi się odnaleźć
jedynie skromny pamiętnik z pierwszych lat podstawówki z wierszykami i
sentencjami „ku pamięci”, pisanymi dziecinnym pismem, koślawymi nieco
literami. Świadków też nie było pod ręką. Znalazłem jeszcze kilka zdjęć. Tak,
ten drobny i szczupły chłopiec w granatowym uczniowskim fartuszku z białym
kołnierzykiem, z nieodłączną grzywką i w okularach to właśnie ja… jakieś 23
lata temu.
Rozpocząłem edukację szkolną 1 września 1981 roku. Właśnie, w
historycznym roku 1981, zaledwie parę miesięcy przed „zimową nocą generała”
od której zaczął się Stan Wojenny w Polsce, niedługo po zamachu Ali Agcy na
1
życie papieża Jana Pawła II. Proszę wybaczyć mi te historyczne wtręty, ale nie
byłbym sobą, gdybym je pominął. Spoglądam właśnie w jakąś książkę, co się
wtedy wydarzyło w Polsce – 1 września 1981 władza ogłosiła wprowadzenie
kartek na mydło i proszek do prania… Kto z obecnych uczniów tej szkoły
widział kiedyś kartki na mydło ? Gdy po 8 latach, bo aż tyle trwała edukacja w
szkole podstawowej przed ostatnią reformą oświaty, opuszczałem mury
aleksandrowskiej Trójki, był rok 1989, dokładnie czerwiec. Czas to chyba
jeszcze bardziej historyczny, kończył właśnie obrady Okrągły Stół, przy którym
skompromitowana władza postanowiła bez walki oddać władzę jeszcze nie
skompromitowanej opozycji spod znaku „znaczka z chorągiewką”. 4 czerwca
pierwsze od 1947 r. prawie wolne wybory zakończyły definitywnie epokę Polski
Ludowej. Nieliczne z moich szkolnych wspomnień dotyczą ówczesnej sytuacji
politycznej. Pamiętam, tak jak wszyscy moi rówieśnicy, doroczne manifestacje
Pierwszomajowe, gdy licznie zgromadzona młodzież szkolna z czerwonymi i
biało-czerwonymi chorągiewkami oraz kwiatkami z bibuły czciła przemarszem
przez miasto „robotnicze święto”. Zwłaszcza zapadł mi w pamięci pochód
Pierwszomajowy z 1986 r., gdy na wieść o katastrofie w radzieckiej elektrowni
atomowej w Czarnobylu kazano nam udać się do przychodni zdrowia w celu
zażycia antidotum na promieniowanie w postaci ohydnego płynu Lugola,
jednocześnie zapewniając, że „tak naprawdę to nic się nie stało”… Jeszcze
można tu wspomnieć obowiązkowe akademie szkolne z okazji tak dziwacznych
świąt,
jak
któraś
tam
rocznica
„wielkiej
socjalistycznej
rewolucji
październikowej” i oficjalny hymn szkolny, który do dziś mi czasem
pobrzmiewa w pamięci : „Dla Polski Ludowej żar serc, myśli lot i czyn na jej
zew gotowych młodych rąk”. Wreszcie ostatnie tego typu wspomnienia dotyczą
okresu końca podstawówki. Uczono nas wtedy „wychowania obywatelskiego”,
a przedmiot ten wykładała P. Teresa Stasiak. Latem 1988 roku krajem
wstrząsnęła kolejna, potężna fala robotniczych strajków, która miała ostatecznie
obalić komunizm. Nastroje społeczne się radykalizowały. Studenci z NZS-u
2
obrzucili czerwoną farbą pomnik Włodzimierza Lenina w Nowej Hucie albo
Poroninie. Czy był to akt wandalizmu, czy też odwagi i patriotyzmu ? O to
spieraliśmy się gorąco na lekcji, przy okazji omawiania tzw. prasówki. W
ramach tej prasówki musieliśmy śledzić, wycinać i wklejać do zeszytów
wycinki z gazet na temat najważniejszych wydarzeń w Polsce i na świecie.
Gdzieś na końcu zeszytu było też miejsce na gromadzenie wszystkich,
najdrobniejszych nawet wzmianek prasowych na temat Aleksandrowa. Ten
drobiazg to jeden z niewielu przykładów dobrze rozumianej edukacji
regionalnej, którą bardzo zaniedbywały ówczesne programy nauczania. Chyba
od tego zaczęła się moja przygoda z historią lokalną, która trwa do dziś.
Wracając do spraw codziennych. Klasowe zdjęcie z II klasy szkoły
podstawowej. Uczniowie i uczennice ubrani w granatowe stylonowe fartuszki z
odpinanymi białymi kołnierzykami, na ramionach przyszyte tarcze z numerem i
nazwą szkoły. Chyba gdzieś mam taką tarczę, ale fartuszka przyszłoby dziś
pewnie szukać w Muzeum Oświaty… Moda szkolna zmieniła się na moich
oczach, mimo ciągłych zaleceń wychowawczyni w tej materii. Na zdjęciu z
klasy III już prawie nikt nie ma fartuszka, a i tarcze nie są zjawiskiem
częstym… Dobrze to czy źle ? Sam nie wiem. Z pierwszych lat podstawówki
pamiętam sympatyczną, lecz surową wychowawczynię - P. Janinę Ruczkowską.
Na porządku dziennym były wtedy jeszcze kary cielesne – „łapy” za rożne
uczniowskie przewinienia, o które nikt specjalnie się nie oburzał.
Sporo czasu spędzałem wtedy po lekcjach na świetlicy szkolnej. Ta
instytucja, często dziś niedoceniana, w szkole podstawowej odgrywała ogromną
rolę edukacyjną i wychowawczą. Do dziś pamiętam różne gry, zabawy i prace
plastyczne wykonywane podczas zajęć świetlicowych, m.in. wspaniałe domki z
zapałek. Tuż za świetlicą kończył się wtedy budynek szkolny. Naprzeciwko
znajdowała się stołówka, gdzie jedliśmy całkiem smaczne, jak na lata kryzysu,
obiady i piliśmy co rano obowiązkowy kubek mleka.
3
Pamiętam zaniedbaną, starą część budynku szkolnego, na prawo od
wejścia, gdzie często spod tynku „wyłaziła przedwojenna trzcina”. Szczególnie
źle prezentowały się sale nr 14 (muzyczna) i nr 15, gdzie „grzyby rosły na
ścianach”. I wreszcie „ruchome schody”. Były to lata gierkowskiego wyżu
demograficznego, szkoły pracowały na pełnych obrotach, przez jakiś czas nawet
w systemie dwuzmianowym. Po każdym dzwonku na przerwę ciasne korytarze
szkolne zapełniały się uczniami, a hałas przekraczał wszystkie dopuszczalne
normy, nie tylko unijne. Ciasna klatka schodowa prowadząca na piętro w starej
części budynku zawsze była pełna. Szedłeś czy nie, tłum i tak wepchnął cię na
górę. Ze względu na przepełnienie sali gimnastycznej, lekcje wychowania
fizycznego, zwłaszcza w młodszych klasach, odbywały się czasem na
korytarzach szkolnych. Ćwiczyliśmy różne kozłowania i przewroty tuż pod
imponującą galerią dyplomów za osiągnięcia sportowe, zdobiącą korytarze na
parterze.
Na piętrze znajdował się pokój nauczycielski. Nazywaliśmy go „sabatem
czarownic”. I bynajmniej nie ze względu na przeurocze grono pedagogiczne.
Chodziło o opary dymu tytoniowego, wydobywające się przez próg przy
każdorazowym uchyleniu drzwi tego tajemniczego pokoju, niczym u bram
piekielnych. Nikt wtedy nie słyszał o osobnych palarniach i zakazie palenia w
miejscach publicznych. Na samym końcu boiska szkolnego znajdował się
zaniedbany skład starych materaców, który padał czasem ofiarą
młodych
piromanów, czyli miłośników tytoniu z grona uczniów starszych klas.
Naprzeciwko
pokoju nauczycielskiego mieściła się pracownia biologiczna.
Spora rozległość tej klasy, oraz specyficzne rozstawienie stołów, sprzyjały
najróżniejszym „zawodom strzeleckim”. Byłem pełen podziwu dla rybek w
akwarium, które potrafiły przeżyć w wodzie o znacznym stężeniu kredy.
O krytym basenie można było wtedy tylko pomarzyć, podobnie jak o
nowocześnie wyposażonej siłowni. Funkcjonowała za to duża sala gimnastyczna
z prawdziwego zdarzenia oraz spore boisko szkolne. Na moich oczach powstały
4
w Trójce nowe przebieralnie dla dziewcząt i chłopców z prysznicami przy
wejściu do sali gimnastycznej, trwały już prace związane z budową
nowoczesnej bieżni wokół boiska. Miałem też swój skromny udział w tej
rozbudowie, wożąc jakieś taczki z krawężnikami w ramach „czynu
społecznego”. Czyn społeczny – kolejne określenie nie znane już młodemu
pokoleniu uczniów. Do dziś pamiętam szorowanie drewnianych ławek papierem
ściernym i oczyszczanie ze śmieci powstającego rezerwatu - torfowiska na
Rąbieniu w ramach czynu społecznego, pod kierunkiem harcmistrza Piotra
Onopy.
Bardzo przydatne na przyszłość okazały się zajęcia określane jako „pracatechnika”. Poznawaliśmy tu różne rzeczy od właściwości różnych tkanin i
prostego szycia, poprzez przygotowanie sałatek aż bo budowę dziwnych
maszyn, układów scalonych i pismo techniczne. Dlaczego nie piszę o sporcie ?
No cóż, wstyd się przyznać, ale sport nigdy nie był moją najmocniejszą stroną.
Mimo edukacji w szkole sportowej z ogromnymi osiągnięciami, sportowcem nie
zostałem. Przez długi okres w ogóle byłem zwolniony z lekcji wychowania
fizycznego, z przyczyn zdrowotnych. Każdy sprawdzian sprawnościowy na WF-ie był dla mnie stresem większym niż klasówka z matematyki, nawet u
najbardziej wymagającej nauczycielki w szkole.
Jeśli chodzi o wyniki w nauce, z tym nigdy nie miałem problemów.
Należałem do tych przesadnie ambitnych uczniów, którzy potrafią ronić łzy z
powodu czwórki z minusem. Przeglądając dziś świadectwa szkolne z tych lat,
widzę prawie same oceny bardzo dobre (obowiązywała jeszcze skala ocen
czterostopniowa od dwójki do piątki). Trochę gorzej szła mi czasem
matematyka (chyba już zostanę humanistą), muzyka (ach ten śpiew !), technika i
praktyki (wymagające zdolności manualnych) oraz w-f (patrz wyżej). Jedynym
językiem obcym, jakiego uczyliśmy się wtedy w podstawówce był, rzecz jasna,
rosyjski. Dopiero w ósmej klasie zacząłem uczyć się niemieckiego. Angielski
nie uchodził jeszcze za „łacinę tych czasów”. Nikt nie słyszał też o informatyce.
5
Komputer osobisty czy magnetowid uchodził za szczyt techniki, a pokazana
przez kogoś na lekcji zwykła kaseta wideo wywołała niemałą sensację. Wśród
uczniów furorę robiły chińskie zegarki elektroniczne z melodyjkami,
licytowaliśmy się kto ma ich więcej…
Bardzo sympatycznie wspominam swój udział w kołach zainteresowań, w
ostatnich klasach podstawówki. Choć nigdy nie czułem pociągu do przedmiotów
ścisłych, poddałem się jednak urokowi wybuchających probówek z kolorowymi
miksturami, uczestnicząc w doświadczeniach szkolnego koła chemicznego.
Najdłużej uczęszczałem na zajęcia koła geograficznego, kierowanego przez P.
Tomasza Kozaneckiego. Do dziś pamiętam sympatyczną, domową atmosferę
towarzyszącą tym spotkaniom i takie rzeczy jak japoński ceremoniał parzenia
herbaty czy obserwowanie gwiazd i planet przez lunetę na szkolnym boisku.
Geografia była wtedy tym przedmiotem, który najbardziej mnie pasjonował.
Wraz z kolegami chodziliśmy do biblioteki publicznej, aby przeglądać wielki
atlas świata i wypisywać z niego, nie wiem po co, takie rzeczy jak prowincje
Indii czy Argentyny. Obudzony w środku nocy potrafiłem bez zająknięcia
odpowiedzieć z jakimi krajami graniczy Burkina Faso czy Republika Kiribati.
Uznawaliśmy, że dobra znajomość mapy świata to istota geografii, mniej
przejmując się geografia gospodarczą, o geologii już nie wspominając… Dziś
już tak nie myślę, ale nadal mapy nie są mi obce.
Po geografii przyszedł czas na zoologię, czytałem opasłe tomy o
zwyczajach godowych dzikich kotów i marzyłem o ilustrowanym atlasie
zwierząt, o wiele skromniejszym od kolorowych książek, których dziś pełne są
półki księgarskie. Wreszcie przyszedł czas na historię. Moja przygoda z tą
nauką zaczęła się już w czasie nauki w szkole podstawowej od lektury powieści
historycznych Karola Bunscha i książki Pawła Jasienicy o Polsce Piastów. I tak
już zostało. Do dziś zajmuję się zawodowo dziejami Polski średniowiecznej.
Chciałbym w tym miejscu wymienić nazwisko nauczycielki, która zaraziła mnie
pasją do tego przedmiotu. Była to P. Irena Chylińska, obecnie pedagog szkolny.
6
Na koniec chciałbym wspomnieć nazwiska kilku swoich kolegów z
czasów szkoły podstawowej. Niestety nasze drogi życiowe szybko się
rozdzieliły i z nielicznymi tylko z nich mam kontakt. Miło wspominam m.in.
Marcina Zamojskiego, Roberta Pętelę, Grześka Gumiennego, Krzyśka
Rogozińskiego, Radka Jarosa, Krzyśka Popielewskiego… Może ta uroczystość
rocznicowa pozwoli znów spotkać się po latach i wspólnie odświeżyć nieco
pamięć na temat wspólnie przeżytych lat szkolnych w Sportowej Szkole
Podstawowej im. Józefa Jaworskiego ?
Wspomnienia na temat różnych epizodów z czasów nauki w szkole
podstawowej ożywają nieraz w bardzo dziwnych miejscach i okolicznościach.
Na przykład w zeszłe wakacje, stojąc w Kuźnicach pod Zakopanem w
wielogodzinnej kolejce po upragniony bilet na kolej linową na Kasprowy
Wierch, postanowiłem poczytać nieco przewodnik turystyczny po tatrzańskich
szlakach. I co tam znalazłem ? Józef Jaworski - inżynier, architekt, olimpijczyk
był autorem projektu hotelu Tatrzańskiego Towarzystwa Narciarzy na
tatrzańskiej polanie Kalatówki, zbudowanego w 1938 r. w stylu szwajcarskim.
Wszystko jedno – ten to Jaworski, czy inny, i tak przypomniała mi się
aleksandrowska Trójka.
7

Podobne dokumenty