23. - opal

Transkrypt

23. - opal
23. W matni
Szosa
23/1

23. W matni
Jednego wieczora Zaluś oczekiwał mnie z radosną wiadomością. W południe jakiś chłop z okolic
Łosic przywiózł listy i jeden z nich był od Borysa. Pisał, że z pogromu uratowali się też rodzice, i nawet
stara babka, ale Szmulek niestety zginął. Podczas czarnej soboty Mordkowiczowie nie stawili się na rynek i
ukryli się w zamaskowanym pokoju – schowku wraz z kilkoma rodzinami: Pinkusowie, Łosiccy, bracia
Madowicz i inni; łącznie 32 osoby. Niemcy złapali ich po akcji, gdy opuszczali kryjówkę. Prowadzono ich
do aresztu, ale Szmulek był przekonany, tak jak inni, że idą na śmierć. Kiedy funkcjonariusz Sonderdienstu,
Hildebrandt zażądał od niego oddania zegarka, Szmulek powiedział:
– Masz, nażryj się i pocałuj mnie w dupę.
Na próżno pani Mordkowicz tłumaczyła, że on nie jest przy zdrowych zmysłach. Zastrzelono go na
miejscu. Złapani siedzieli dwa dni w areszcie i potem osadzono ich w "małym getcie". Teraz matka pracuje
przy opróżnianiu domów pożydowskich, ojciec szyje żandarmom buty, a on sam jest zatrudniony przy
jakichś robotach remontowych. O mojej rodzinie pisał, że poszli z wszystkimi mieszkańcami getta.. Borys
uważał, że powinniśmy teraz trzymać się razem. Również ja powinienem się przedostać do Łosic. Przy
najbliższej okazji przyślą do obozu odzież i chleb. Borys był zdania, że Niemcy nie zadowolą się tym, co
zrobili i należy się spodziewać dalszego ciągu. Gdy będziemy razem, postanowimy co zrobić.
W ostatnich tygodniach wszystko nabrało nowych wymiarów i wiadomość, że zginął tylko jeden
członek rodziny, była pomyślna. Zaluś odetchnął. Dla nas oznaczało to, że mamy znów jakiś adres na
świecie i nie jesteśmy zdani tylko na siebie. Co prawda nie bardzo wiedzieliśmy co zrobić, gdy już
będziemy razem, ale tu widzieliśmy tylko perspektywę śmierci z głodu, zimna. lub chorób.
Znów przeniesiono nas do innej roboty, tym razem na rynek w Mokobodach do tłuczenia kamieni.
Martwiłem się tym, bo było stamtąd dalej od Łosic, więc ucieczka byłaby trudniejsza. Tak jak dawniej, na
siedząco tłukliśmy kamienie na drobny szuter. W kościele, leżącym przy wjeździe od strony Siedlec
litościwy ksiądz kazał rozdawać robotnikom w południe gorącą zupę. Ten ksiądz nie prosił baumajstra o
pozwolenie i Fingerle nie oponował.
Mokobody leżały kilka kilometrów od linii kolejowej do Treblinki i przybiegali do nas zbiegowie z
transportów śmierci, szukając u nas schronienia. Byli to wyłącznie młodzi chłopcy, którzy po stracie swoich
bliskich czy też kontaktu z nimi wyskoczyli z pociągów. Czasem szantażowano ich w drodze i musieli się
wykupywać, niektórych obrabowano z odzieży osobistej, inni byli ranni. Nikt z nich nie był pewien dokąd
kierowano transporty.
Wreszcie pewnego dnia dowiedzieliśmy się wszystkiego ze szczegółami. Pod wieczór, po zakończeniu
pracy, doskoczyłem do szaletu dla robotników i zastałem tam trzech Łosiczan, między nimi też Jidła, syna
Uszera Wajnsztajna. Opowiedzieli, że zawieziono łosicki transport do Treblinki, ale mało kto dojechał tam
żywy; olbrzymia większość zmarła z pragnienia. Z pozostałych Niemcy wybrali kilkudziesięciu do pracy, a
resztę zapędzono do komór gazowych i spalono. Nie mieściło się nam to w głowie! Każdy z nas już
przypuszczał, że nie zobaczy swoich bliskich, ale te fakty były ciężkie do strawienia. Zagazować! Spalić
ludzi! Potrzeba było czasu, aby się oswoić z tą myślą. Ktoś spytał, czy pogłoski o robieniu mydła i kiełbas
ze zwłok są prawdziwe. Nie, nie wiedzą o tym, ale wszystko jest możliwe.
W Treblince ci trzej pracowali przy załadunku rzeczy pozostałych po ofiarach. Transporty z łupem
wysyłano w kierunku Warszawy i prawdopodobnie dalej do Niemiec. Chłopcy zaopatrzyli się w znalezione
pieniądze i kosztowności; przy pierwszej okazji schowali się w wagonie między zwałami odzieży i
wyskoczyli, kiedy pociąg zwolnił biegu. W drodze do Mokobód szantażowano ich i okupili się. Wiedzieli, że
w Mokobodach pracują Żydzi z Siedlec, więc przyszli.
Poradziliśmy im, by nie opowiadali, że posiadają coś wartościowego bo to dojdzie do niepożądanych
uszu i drogo za to zapłacą. Jidel był ranny; został postrzelony jeszcze w pierwszym dniu pobytu w Treblince.
Noah Lasman - Szosa - wspomnienia żydowskiego robotnika przymusowego pewnej „całkiem normalnej firmy”
OPAL
Szosa
23. W matni
23/2
Kula weszła w okolicy piersi i wyszła plecami, szczęśliwie nie naruszając żadnego ważnego organu.
Owinięto mu tors frotowymi ręcznikami i jakoś funkcjonował. Teraz był szczęśliwy, że ojciec żyje i
wspólnie postanowią co zrobić. Jeżeli są jeszcze Żydzi w Łosicach, to może tam wrócą? Pan Uszer w tym
okresie pracował przy pielęgnacji ogródków warzywnych przy biurach administracji Firmy.
W obozie od razu rozeszła się wieść o tym, czym jest Treblinka i jakie skarby posiadają trzej
uciekinierzy. Lichtenfeld polecił mi natychmiast odszukać uciekinierów, aby ich ostrzec, i oni postanowili
zaraz nazajutrz uciec do Łosic. W nocy Huberman z dwoma policjantami szukał ich. Zajrzeli oczywiście do
Uszera, znaleźli jednego z uciekinierów, pobili go, odebrali mu pieniądze i poradzili, żeby opuścił obóz.
Następnego dnia przed wieczorem cała trójka uciekła. Uszer nawet nie pożegnał się z synem, ponieważ
obawiał się, że jest pod obserwacją ludzi Hubermana.
Gdy los "wysiedlonych" stał się wiadomy, zapanował w obozie jeszcze bardziej ponury nastrój. Dla
starszych, którzy byli głowami rodzin, życie przestało mieć sens; stracili wszystkich i wszystko. Wielu
mówiło, że po takiej tragedii nie mają nawet do tego prawa. Czym są lepsi od innych? Niektórzy młodsi
łudzili się, że fakt pozostawienia ich nadal przy życiu świadczy, że są potrzebni Firmie i władzom. Inni
milczeli, wyłączali się z rozmów o tych sprawach. Wielu w ciągu tych kilku tygodni osiwiało. Zaluś
zauważył też u mnie siwe włosy.
Dyskutowaliśmy wiele na temat zamiarów Niemców w stosunku do Żydów pozostałych przy życiu.
Czy w końcu zechcą wymordować absolutnie wszystkich? Bardziej trzeżwi mówili, że jeżeli nawet nas
oszczędzą, to na ich wikcie i tak wszyscy wymrzemy, gdy tylko chłopi zdejmą plony z pól. Zbliżała się zima
i wiedzieliśmy, że Firma nie da nam żadnej zimowej odzieży, a ta, którą mieliśmy na sobie była na ogół w
strzępach. Ze zgrozą myśleliśmy o deszczach, które spadną w najbliższych dniach. Wraz z nimi zaczną się
przeziębienia, choroby i zwiększona śmiertelność.
Nadeszły niepewne wiadomości o tym, że w Warszawie Niemcy pozostawili przy życiu pewną liczbę
ludzi. Wiedzieliśmy o "małych" gettach w powiecie i sądziliśmy, że takie szczątkowe dzielnice żydowskie
pozostawiono w każdym mieście. Wiedzieliśmy też, że w Sokołowie i Węgrowie jeszcze Żydów nie
ruszono. Nikt jednak nie wątpił, że to, co się zdarzyło u nas, zdarzy się też tam. Gazety otrzymywaliśmy
sporadycznie i nic w nich o sytuacji Żydów w Guberni nie wspominano, za to pisano wiele o bogatych i
wpływowych Żydach żyjących gdzieś tam daleko.
Policjanci obozowi nadal odwozili niezdolnych do pracy do "małego getta" i opowiadali, że jest tam
strasznie. Brak wszystkiego: żywności, wody, przestrzeni. Mało kto ma tam stałe miejsce noclegu. Kobiet i
dzieci prawie nie widać, podobno rozstrzelano te, które się uratowały w czasie akcji. Stale łapią na roboty i
żandarmi urządzają istne polowanie na ludzi. A więc jednak istnieje miejsce gorsze niż "nasz" obóz!
O Łosicach natomiast opowiadano niemal jak o Eldorado. Część ocalonych tam Niemcy zatrudnili
przy dorywczych robotach, a rzemieślnicy pracują dla miejscowych niemieckich i polskich dostojników. Nie
było tam głodu i wszyscy byli ubrani, ponieważ korzystano z odzieży pozostałej po wymordowanych i
władze na razie były tolerancyjne. Oczywiście, zdarzały się też wypadki rabunku, bicia, a nawet morderstw,
ale na tle tego, co przeżyliśmy, nie było to takie straszne.
Mordkowiczowie znów przysłali przez opłaconego człowieka odzież, trochę żywności, pieniądze i
nawet kołdrę. W dołączonym liście Borys potwierdził wiadomość o łagodniejszym kursie władz. Nie należy
się jednak łudzić; powinniśmy wykorzystać tę sytuację i wymknąć się. Każdego dnia może się powtórzyć
pamiętna sobota.
Nie bardzo wiedzieliśmy, dokąd można by uciec. Lipszyc powiedział, że ma znajomych Żydów w
Parczewie, na Lubelszczyźnie, którzy z kolei utrzymywali kontakt z polskim podziemiem w terenie. Na
pewno teraz wykorzystają to i pójdą do lasu. Zaproponował, że pojedzie tam, odnajdzie tych ludzi, rozejrzy
się i da nam znać lub nawet wróci.
Uważaliśmy, że jego plan nie ma wielkich szans powodzenia. Może tych znajomych już tam nie ma?
Jeżeli nawet spotka kogoś i nawiąże kontakty po stronie aryjskiej, to w jaki sposób zdoła skomunikować się
z obozem? Jeżeli nawet wszystko się ułoży, to jak rodzice Zalusia, ludzie starsi, przedostaną się tam?
Noah Lasman - Szosa - wspomnienia żydowskiego robotnika przymusowego pewnej „całkiem normalnej firmy”
OPAL
Szosa
23. W matni
23/3
Debatowaliśmy nad tym kilka dni i w końcu doszliśmy do wniosku, że w tej sytuacji każdą możliwość
trzeba wykorzystać i Lipszyc pojedzie. Chciałem mu towarzyszyć. Fule był za tym, bo wtedy byłoby
pewniejsze, że ktoś z nas wróci, ale Zaluś stanowczo się sprzeciwił. W głębi duszy był w ogóle przeciwny
wyjazdowi Lipszyca i uważał cały plan za nierealny.
Rozwiązania powinniśmy szukać w naszej okolicy. Chłopak się uparł jechać - jego sprawa. Jeżeli
znajdzie miejsce tylko dla siebie, to i tak będzie dobrze. Nie ma sensu, żeby jeszcze jeden ryzykował.
Zebraliśmy dla Lipszyca kilkaset złotych i dostał najlepszą odzież jaką byliśmy w stanie
skompletować, aby dobrze się prezentował w drodze. Nie szczędziliśmy mu dobrych rad, o których
wiedzieliśmy, że są guzik warte. Umówiliśmy się, że w ciągu dziesięciu dni da znać o sobie i chłopak
poszedł na stację kolejową w Siedlcach. Miał pojechać przez Łuków do Parczewa.
Lipszyc miał stosunkowo dobry wygląd. Był ciemnym blondynem o jasnej cerze, zielonych oczach,
szczupły, nie rzucający się w oczy. Najgorsze były okulary w drucianej oprawie, które nadawały mu trochę
podobieństwa do Trockiego, zanim tamten zapuścił brodę. Bez okularów nie mógł się jednak poruszać.
Po kilku dniach pan Wacek opowiedział, że na stacji w Łukowie była wielka łapanka na roboty do
Niemiec. Zatrzymywano wszystkie pasażerskie pociągi i sprawdzano dokumenty. Kto ich nie miał, ten
spuszczał spodnie. Złapano kilku Żydów, których zastrzelono na miejscu. Z opowiadania wynikało, że było
to w tym czasie, kiedy Lipszyc wyruszył w drogę. Jakiś czas łudziliśmy się, że może się to zdarzyło
wcześniej lub później. Kiedy jednak minął termin i nie przyszła żadna wiadomość, zrozumieliśmy, że wpadł;
w tym okresie wszystkie smutne wiadomości czy domysły okazywały się prawdziwe.
Nadeszły deszcze i zaczęły się choroby, na które nie było żadnej rady. Zaczęły się ucieczki i
ogłoszono, że za każdego uciekiniera uśmierci się czterech innych. Groźbę wykonywano jednak rzadko,
ponieważ firma nie miała już skąd brać Żydów do pracy. Razem ze złapanymi uciekinierami wieszano też
słabych i schorowanych obozowców. Zdrowi nabrali nagle wartości. Mimo to nie karmiono nas lepiej.
Wkrótce rozeszła się wiadomość o akcjach w Sokołowie, Węgrowie i Kosowie. Znów spekulowano
na temat, czy na tym skończą się masowe mordy, czy też teraz zacznie się totalne "Judenrein". Większość
nie widziała żadnego wyjścia. Lichtenfeld był zupełnie zrezygnowany. Twierdził, że szanse przeżycia może
mieć tylko typ w rodzaju Hubermana, który ma kontakty ze światem przestępczym. Tam może jeszcze
obowiązuje jakaś etyka, nakazująca pomoc swoim ludziom. Co do niego samego – zda się na wolę losu.
Noah Lasman - Szosa - wspomnienia żydowskiego robotnika przymusowego pewnej „całkiem normalnej firmy”
OPAL