25. - opal
Transkrypt
25. - opal
Szosa 25. Żydowskie szczęście 25/1 25. Żydowskie szczęście Przed wieczorem przyszedł policjant w średnim wieku w eleganckim mundurze z karabinem na ramieniu. Podpisał odbiór i zabrał mnie na posterunek, który okazał się małym jednorodzinnym domkiem. Było tam mieszkanie policjanta, biuro i jeden pokój z zakratowanymi oknami spełniający rolę aresztu. Zaprowadził mnie najpierw do wygódki żebym, jak powiedział, nie zawracał mu później głowy. Potem wprowadził do aresztu i nałożył kajdanki na nogi. – Nie wyglądasz na takiego co będzie uciekał, ale tak jest pewniej. – Panie przodowniku, a dokąd pan mnie chce zawieźć? – Te szwaby dzwoniły do Siedlec, i stamtąd przyszedł rozkaz odstawienia ciebie do Gestapo. – A czy nie mógłby mnie pan po prostu wypuścić? Przecież pan jest dobrym człowiekiem, a ja nie jestem złodziejem. – Nie będę dla ciebie głowy nadstawiać. Gdybym cię spotkał sam, to może bym i puścił. Taka służba. Przekręcił klucz w zamku i poszedł. Żona policjanta krzątała się w przyległej kuchni i stukała naczyniami. Późnym wieczorem otworzyły się drzwi i kazano mi wyjść. W kuchni gospodyni zaprosiła mnie do nakrytego stołu i policjant powiedział. – Może to już ostatni raz. Usiądź i zjedz jak człowiek. Podziękowałem i pomyślałem, że takie zaproszenie może człowiekowi odebrać apetyt. W duszy jednak przyznałem mu rację – takie życie. Mimo to jadłem z apetytem. Cały ten dzień wydawał mi się nierealny. Niemcy, którzy nie bili i dali taki wykwintny posiłek i teraz ten sympatyczny policjant. To mi psuło obraz, jaki sobie stworzyłem. W czasie jedzenia gospodyni pytała, jak to się stało, że mnie złapali, skąd pochodzę, kim byli rodzice i co się z nimi dzieje. Potem dosłyszałem, jak w kącie szepnęła mężowi, że Staś byłby teraz w moim wieku. Zrozumiałem, że kiedyś stracili syna, może wskutek choroby. Po kolacji jeszcze rozmawialiśmy. Kobieta spytała, czy jeszcze bym coś zjadł. W końcu policjant odprowadził mnie do celi i zamknął drzwi na klucz. Leżałem na sienniku nakryty derką i długo nie mogłem z wrażenia zasnąć. Myślałem, że może ona przekona męża, że powinien mnie zwolnić, umożliwić ucieczkę. Może nawet ukryją mnie i pomogą ze względu na pamięć synka.. W głębi duszy jednak nie wierzyłem w to. Zdawałem sobie sprawę, że wszystkie okoliczności są przeciw mnie. Jestem skazany na śmierć i każdy, kto zechce mi pomóc, jest też skazany. Nikt nie nadstawi głowy dla mnie tylko dlatego, że nie jestem przestępcą. Potem myślałem o rodzinie. Kilka lat przed wojną, kiedy rozszalał się w Polsce antysemityzm i pisano wiele o pogromach w Przytyku i Łucku, zaczęliśmy w domu mówić o emigracji. Przebąkiwano o Południowej Ameryce. Dlaczego wówczas nie wyje-chaliśmy? Wszyscy mogliby tam przeżyć! Może musielibyśmy się trochę pomęczyć na początku, ale w końcu byśmy się urządzili. Odpędzałem od siebie te myśli. Kto mógł przewidzieć takie okropności? Wielu ludzi, nie tylko Żydzi, uciekłoby stąd, gdyby mogli przewidzieć choćby część nieszczęść, jakie spadły na ten kraj. Przypomniałem sobie Julka i jego śmierć. A może rzeczywiście istnieje tamten świat i tam się spotkamy? Może tam będziemy szczęśliwi i będziemy się śmiać z tego, że ludzie na tym świecie tak boją się rozstać ze swym nędznym życiem. Gdzieś w głębi siedział we mnie jednak cynik, który trzeźwo mi mówił: Nie łudź się! Jutro cię zabiją, pogrzebią we wspólnym grobie i zgnijesz jak wszyscy. Gdyby nie było tu Niemców, to i tak byś umarł i zgnił, tylko kilkadziesiąt lat później. – Ostatecznie to nie taka wielka tragedia, że nie zobaczysz i nie skosztujesz wielu miłych rzeczy, które życie wszystkim ofiaruje. Jest wojna i to się zdarzyło milionom takich młodych jak ty. Nie jesteś wyjątkiem i nie masz się co rozczulać nad sobą. Noah Lasman - Szosa - wspomnienia żydowskiego robotnika przymusowego pewnej „całkiem normalnej firmy” OPAL Szosa 25. Żydowskie szczęście 25/2 Wreszcie sen mnie zmorzył. Spałem mocno i bez przerwy do rana. Przodownik mnie obudził i wyprowadził znów do wygódki. Poczciwa gospodyni dała mi pajdę chleba z serem, kubek gorącego mleka i uroniła nade mną kilka łez. Małą jednokonną bryczką pojechaliśmy do Siedlec drogą, którą budowała firma "Wolfer und Goebel". W pobliżu Kamiennej Wólki, blisko miejsca skąd uciekłem, spotkaliśmy grupę pracujących. Nusenbaum, fryzjer z Warszawy, poznał mnie i biegnąc obok wozu przekonywał policjanta, żeby mnie zwolnił. – Panie naczelniku, to jest nasz chłopak! Baumajster będzie się gniewał, jeżeli pan go zabierze. Potrzebny jest tu do pracy. Na pewno poszedł poprosić o kawałek chleba, a pan go za to aresztował. Poprosiłem Nusenbauma, żeby zawiadomił sanitariusza, że odstawiono mnie do Gestapo w Siedlcach. Wkrótce zajechaliśmy do Zbuczyna, leżącego w połowie drogi do Siedlec. Wiele razy już przejeżdżałem przez tę osadę, ale dopiero teraz miałem okazję jej się przyjrzeć. Wyglądała bardzo schludnie i zamożnie. Ładne domki, kryte czerwoną dachówką. Przy każdym przyjemny ogródek, wszystko tonie w zieleni. – Mamy czas. – odezwał się policjant – Zatrzymamy się na chwilę. Warto wyprostować kości. Wejdziesz ze mną. Weszliśmy do jakiegoś sklepu. Wnętrze było duże i stało tam kilka stołów a przy nich, mimo wczesnej pory siedziało już kilku ludzi przy szklankach i talerzach z zakąskami. Za ladą stał niski, barczysty mężczyzna. Na półkach leżały paczki z proszkiem do prania, cykorią, stał słój z cukrem, na ziemi worki wypełnione czymś. Żadnych butelek nie było widać. – Zaraz panu przodownikowi podamy coś do wypicia. – A podajcie też coś gorącego temu mojemu więźniowi. – Już się robi. A kogo to prowadzicie ze sobą? Chłopak nie wygląda na katorżnika, ale dzisiaj trudno wiedzieć. – To żydek, z tych co budują tu drogę. Próbował zwiać i Niemcy go schwytali. – Żydek? kto by pomyślał! Całkiem nie podobny. Jeden od stołu odezwał się: – Tacy najgorsi. Wszędzie się wkręcą i nie poznasz że to nie swój. Są nawet między nimi tacy, co gadają jak nasi. I co wtedy? Czułem się pewny pod opieką policjanta, więc odezwałem się. – I co w tym złego, że Żyd mówi po polsku tak jak jego sąsiedzi? Moja rodzina żyje tutaj i pracuje od setek lat, to jak ja mam mówić? Po chińsku? – Jeszcze się mądrzy! Chyba, żeście żyli. I jeszcze jak! Z naszej krwawicy. Już dawno potrzebny tu był Hitler, żeby zaprowadził porządek. – On nie tylko z nami zaprowadzi tu swoje porządki. – Tak was w dupę biją, a jeszcze grozisz. – Niech Bóg broni. Nie grożę, ale wy sami wiecie co się dzieje. Nawet lepiej niż ja, bo już pół roku jestem zamknięty w lagrze. – To ty z tych, co nam kradną na polach? – Nie jesteśmy złodziejami. Niektórzy chodzą po prośbie, bo są głodni, i czasem coś wykopią w polu. Sami widzicie, jak ludzie z obozu wyglądają. Jakiś starszy z wąsami jak wiechcie, który dotychczas milczał, odezwał się: – Słuchajcie jak on gada. Teraz, jak was przyskrzynili, to ładnie mówicie. Nie trzeba było Chrystusa Noah Lasman - Szosa - wspomnienia żydowskiego robotnika przymusowego pewnej „całkiem normalnej firmy” OPAL Szosa 25. Żydowskie szczęście 25/3 ukrzyżować. Zatknęło mnie. Znałem ten zarzut, ale po raz pierwszy ktoś bezpośrednio mnie oskarżał. Nie byłem też przygotowany do teologicznej dyskusji i doszedłem do wniosku, że to całe gadanie niczego nie zmieni. Siedziałem i słuchałem uwag chłopów. Mówiono nie tyle o Żydach, ile o kontyngentach, znacznie większych w tym roku niż w pierwszych latach wojny, i o ostrzejszej kontroli. Oddanie wieprzka było dla nich ważniejszym problemem niż życie jakichś tam Żydów, których i tak skazano na śmierć. Policjant wysłuchał nowinek i doszedł do lady, aby uregulować należność, ale właściciel nie chciał przyjąć pieniędzy. Pożegnał się i pojechaliśmy dalej. Za osadą znów spotkaliśmy robotników z lagru, którzy mnie rozpoznali. Wjechaliśmy do Siedlec, minęliśmy ulicę Kazimierzowską i na jakimś rogu zatrzymaliśmy się, żeby dać przejechać kilku wojskowym autom. Podszedł do nas starszy, niewysoki człowiek z bródką a la Sienkiewicz i zwrócił się do policjanta: – Panie przodowniku, niechże pan tego chłopca zwolni. Polacy nie powinni przykładać ręki do ich zbrodni. – Każdy może być litościwy, gdy go to nic nie kosztuje, ale ja moją głową za to zapłacę. On jest zapisany i tam już czekają na niego. Ta nieudana interwencja staruszka podniosła mnie na duchu; jednak są ludzie, którzy nie życzą mi śmierci i żałują mnie. Zajechaliśmy do kompleksu niskich, schludnych domków otoczonych drutem. Przy wjeździe policjant wylegitymował się; wartownik pokazał dokąd mamy iść. Policjant zdjął mi kajdany z nóg. Bryczka została na ulicy przed wejściem. Weszliśmy do mieszkania na parterze jednopiętrowego domku, gdzie mieściło się biuro. Za dużym stołem siedział młody blondyn w czarnym mundurze. Przeszły mnie ciarki. Chciałem, żeby to wszystko jak najszybciej się skończyło. Młody oficer zapytał po polsku, bez cienia obcego akcentu, w jakiej sprawie przyszliśmy. Policjant poinformował go w kilku słowach i oddał list. Niemiec przeczytał. – Proszę nas zostawić. – powiedział – Ja sobie tu z nim porozmawiam. Popatrzał na mnie i spytał. – Więc nie udało ci się uciec? – To nie było moim zamiarem, proszę pana. Chciałem tylko dostać coś do zjedzenia. Pracuję już od siedmiu miesięcy przy budowie drogi do Międzyrzeca w firmie "Wolfer und Goebel". – Jesteś tutejszy? – Nie, pochodzę z Poznania. – Ładne miasto, na jakiej ulicy mieszkałeś? – Przy Tamie Garbarskiej, blisko portu na Warcie. – Tak, tak, znam. Gdzie masz rodzinę? – Mieszkali w Łosicach, ale ich wysłano. – Popatrzył teraz przeciągle i zapytał. – Dokąd ich wysłano? Nie wiesz? – Nie powiedziano nam i nie otrzymałem od nich żadnej wiadomości. – Słuchaj! Wrócisz do obozu z pismem, żeby cię przyjęli z powrotem do pracy i dam ci jeszcze dobrą radę. Na drugi raz zrób to lepiej. Noah Lasman - Szosa - wspomnienia żydowskiego robotnika przymusowego pewnej „całkiem normalnej firmy” OPAL Szosa 25. Żydowskie szczęście 25/4 – Bardzo panu dziękuję. Oficer napisał coś na kartce, podpisał, ostemplował i wezwał policjanta. Wręczył mu pismo i nakazał natychmiast odprowadzić mnie do obozu. Policjant zasalutował i wyszliśmy. – Naprawdę, cieszę się, że cię puścili. – powiedział, gdy już byliśmy na ulicy – Jesteś w czepku urodzony. Żona też będzie rada, gdy jej opowiem. Jeszcze nie wierzyłem w moje szczęście. Wyjść stąd tak na sucho? Bez pobicia i bez wyroku śmierci? Tyle nasłuchałem się o siedleckim Gestapo! Wsiedliśmy do bryczki. Nadal myślałem, że policjant ma na kartce inne polecenie. Odwiezie za miasto, każe wysiąść i zastrzeli. Dojechaliśmy do bramy obozu, gdzie Szwarc właśnie dokonywał przeglądu chorych. Był zawiany i robił wrażenie jakby się cieszył z mojego powrotu. – Jeszcze jeden skurwysyn co się chce wymigać od pracy! Odebrał pismo od policjanta, przeczytał i powiedział: – Piszą, żebyś wrócił do pracy. Wrócisz, ale już ja cię tak urządzę, że rodzona matka cię nie pozna. Kazał mi się rozciągnąć na ziemi i dał rozkaz policjantom żydowskim żeby mnie bili pałkami. Jeden z nich, Motel z Łosic szepnął po żydowsku. – Leż cicho. Jak będziesz krzyczał, to będzie gorzej. Zacisnąłem zęby, żeby nie jęczeć i po którymś uderzeniu straciłem przytomność. Potem mi opowiedzieli, że właśnie moje milczenie zirytowało Szwarca, który odepchnął policjantów i sam bił mnie na oślep kablem. Ocknąłem się, kiedy wylano na mnie wiadro wody. Byłem cały obolały, głowa mi ciążyła ale najgorszy był potworny ból w uchu. Szwarc kazał wezwać fryzjera, który wygolił mi pas włosów przez środek głowy. Policjanci wzięli mnie między siebie i zawlekli do izby chorych. Zaluś już był powiadomiony o moim powrocie i o tym, że Szwarc mnie pobił. Położono mnie na łóżku, rozebrano i natarto pobite miejsca rozcieńczonym spirytusem. Zawyłem z bólu; zatkali mi usta, bo krzyk mógł zwabić kogoś z władz obozowych. Mogłem leżeć tylko na brzuchu. Lichtenfelda nie było, więc Zaluś uprosił Hubermana, żeby załatwił u Szwarca zezwolenie na pozostawienie mnie w obozie na następny dzień. Huberman wrócił i oświadczył: – Szwarc nie jest w dobrym humorze. Sam jest folksdojczem, ale to mu nie przeszkadza być wściekłym na szwabów. Mówi, że nie są konsekwentni. Zabijają każdego spotkanego Żyda, ale jednego schwytanego na próbie ucieczki odsyłają do obozu z poleceniem, żeby wrócił do pracy. Uważa, że powinni Nojusia publicznie powiesić. W końcu jednak wyraził zgodę i jutro on może tu zostać, a potem musi wrócić do pracy. Myślisz, że będzie mógł? – Głupie pytanie. Kto tu może? Będzie musiał. Tymczasem Zaluś kurował mnie, jak mógł. Właściwie niczego nie chciałem, tylko leżeć. Nie miałem nawet apetytu, co mi się już dawno nie zdarzyło. – O ile ja znam się na medycynie, - zrzędził Zaluś - to żadnych gnatów ci nie naruszono, to znaczy, że za dwa tygodnie wrócisz do siebie, jeżeli przy pracy ci nie zatrują życia. Gorzej jest z uchem, to może być coś poważnego. Opowiedz wreszcie, co się tam przydarzyło. Opowiedziałem im. – To się nazywa żydowskie, garbate szczęście. – powiedział Huberman – Trudno wprost uwierzyć, że z tej katowni w Gestapo wyszedłeś cało, bez jednego uderzenia. To chyba najlepszy znak, że ty to wszystko Noah Lasman - Szosa - wspomnienia żydowskiego robotnika przymusowego pewnej „całkiem normalnej firmy” OPAL Szosa 25. Żydowskie szczęście 25/5 przeżyjesz. Leżałem obojętny na wszystko. Gdy zostaliśmy sami Zaluś powiedział, że uciekniemy we dwóch, gdy tylko będzie okazja z pomocą szofera, z którym Lichtenfeld się dogadał. To najlepszy i najpewniejszy sposób. Godzina ryzyka i będziemy w Łosicach. Noah Lasman - Szosa - wspomnienia żydowskiego robotnika przymusowego pewnej „całkiem normalnej firmy” OPAL