Polska "Rodzina Borgiów", Ilona Łepkowska, autorka scenariuszy
Transkrypt
Polska "Rodzina Borgiów", Ilona Łepkowska, autorka scenariuszy
//53 1 // Badania marketingowe - rocznik PTBRiO 2015/16 Polska „Rodzina Borgiów” Rozmowa z Iloną Łepkowską autorką scenariuszy seriali telewizyjnych i pisarką Czy polski widz telewizyjny, czyli konsument waszej branży, się zmienił? W tej branży tak, konsument się zmienił. Osoby młode, z dużych miast odchodzą od telewizji, przerzucają się na inne formy projekcji, na inne ekrany. Jeśli oglądają seriale, to raczej produkcji zagranicznej i oglądają je tak jak fimy długometrażowe, np. naraz cały sezon w weekend. Polskie produkcje nie awansowały do rangi tych zagranicznych, bo nie mamy wydawców, którzy zaryzykowaliby zmianę podejmowanych tematów, stylów, konwencji serialu. U nas jeszcze wciąż pewne tematy są tabu, a pewien typ bohatera nie może zostać bohaterem głównym. Nie pozwalamy sobie na coś, co będzie sukcesem tylko w jakiejś niszy. Jesteśmy małym krajem. U nas oczekuje się, że produkcja zwróci się szybko. Seriale zagraniczne jeśli nie zarobią na rynku lokalnym, zarobią w kolejnych stacjach, na rynku międzynarodowym. Ta wymuszana jednostajność i pewna siermiężność zniechęca młodych ludzi. „Ranczo” troszkę się wyróżnia. Inne seriale to są gładkie, płytkie produkcje. Dla młodzieży wielkomiejskiej nie są aspiracyjne. Są kalką z ich życia albo nawet słabszą kopią, bo oni życie mają znacznie ciekawsze. Tak, to może jest efekt tego, że nagle dostaliśmy większą ofertę. Kiedyś mieliśmy dwa programy, teraz nawet bez kablówki, kilkanaście. Może jeszcze się tym nie nasyciliśmy. Polska w swojej dominującej części jest krajem wiejskim, małomiasteczkowym, gdzie nie ma szerokiej oferty kulturalno-rozrywkowej, gdzie nie ma zwyczaju chodzenia na fitness czy biegania. To po prostu znana, ugruntowana formuła spędzania czasu, czasem jedyna możliwość. Wydaje mi się, że to oglądanie nie jest oglądaniem aktywnym, ale raczej biernym: ten telewizor jest raczej takim szemrzącym w tle towarzyszem. Oczywiście są takie domy, gdzie są trzy telewizory i wszystkie grają i każdy ma widza. Jakie zmiany pani przewiduje? Sądzę, że czas seriali minął. Seriale nie budzą już takich emocji, nie generują takich gwiazd, to już nie jest tak, że przy każdym biurku w pracy, rozmawia się o tym, co się wydarzyło w ostatnim odcinku. To co się stało w Stanach, renesans seriali, to się u nas nie zadzieje ze względów, o których mówiłam na początku. Nadawcy są konserwatywni, są uwikłani w kwestie komercyjne. W Polsce nie powstał serial o Marii Skłodowskiej-Curie, o Chopinie, o Jagiellonach, który byłby równie dobry jak na przykład „Rodzina Borgiów”. Ponieważ nie ma na to budżetu. Myślę, że to się szybko nie zmieni. Jeśli coś się zmieni, to na gorsze. Rozwijają się produkcje paradokumentalne, coś co udaje historię z życia, a jest serialem, bo jest fikcją. Moja teoria źródeł sukcesu takiej formuły jest taka, że w tej całej surowości i amatorskim graniu widz przynajmniej dostaje poczucie obcowania z prawdziwymi problemami, autentycznymi emocjami. Widzi nowe twarze, nie celebryckie, które ogląda w trzech różnych serialach, którym już nie wierzy, ale twarze takie jak jego sąsiad. Z punktu widzenia producenta stawianie na takie formuły jest oczywiste: po co robić serial lepiej napisany, lepiej zagrany i mądrzejszy, skoro za 1/10 kosztów można zrobić coś, co przyciągnie taką samą widownię? Przy decyzjach o produkcji decyduje pasmo reklamowe i jak tym pasmem reklamowym obłożona jest produkcja. Czy polski widz ma wpływ na to, co się ogląda? Powiedziała pani, że widz przerzuca się na inny ekran. Jednak, patrząc na statystyki, Polska ciągle zostaje narodem przykutym do telewizora. Taka formuła to był efekt badań? Myślę, że myśmy tego widza troszeczkę ukształtowali. Miałam w tym swój udział. Dopracowaliśmy się formuły serialu, w którym dramaturgia nie jest oparta na działaniu czarnego charakteru. W serialach starszego typu zawsze był czarny charakter. Mnie się nie udało utrzymać czarnego charakteru dłużej niż przez 10 odcinków, trudno mi było pisać takie scenariusze. W efekcie ten czarny bohater zawsze bielał. W ten sposób dorobiliśmy się seriali bardzo przyjaznych, ciepłych, „Klan”, „M jak miłość”, „Ranczo” – gdzie panuje charakterystyczny dla naszych polskich produkcji nastrój ciepła, sympatii, przebaczania, rozumienia i zadośćuczynienia. Pisząc „Klan”, raczej wyczuliśmy niż testowaliśmy hipotezę, że widz nie chce czarnych charakterów. Koncepcja pierwszych seriali opartych o losy rodziny była intuicyjna. Wiedzieliśmy Badania marketingowe - rocznik PTBRiO 2015/16 /2/ oczywiście, właśnie z badań, że w Polsce rodzina jest ważną wartością, że oczekiwanie szczęśliwego życia rodzinnego zawsze jest wysoko na liście preferencji. Wiedzieliśmy też, że realne rodziny borykają się z problemami, odbiegają od idealnego wzorca, są patchworkowe. Pokazanie rodziny, która potrafi się skleić, potrafi przezwyciężyć wewnętrzne konflikty, potrafi być oparciem w trudnych chwilach – to, wydaje mi się, było bardzo trafione w potrzeby Polaków. Pokazanie tego, co zaczęło się psuć, a za czym Polacy tęsknili. Zanim zaczęły być badania, ja miałam własne: słuchałam ludzi. Potem już nabyłam doświadczenia i wiedzę np. taką, że pewne postaci nie były lubiane tylko ze względu na aktorkę, która ją grała. Są aktorzy, którzy nie pozwalają przejść postaci do widza. Inni, mimo że warsztatowo gorsi, mają coś takiego, że ich postać szybko jest odbierana jako bliska. Dlatego przejęłam obsadę aktorów. Dziś już tak nie jest? Z czym to się łączy? Jest mniejsza siła rażenia. Ludzie już tak się nie angażują emocjonalnie, nie ekscytują każdym odcinkiem. Serial już nie jest tak ważnym elementem w życiu widzów jak kiedyś. Zaczęliśmy oddzielać fikcję od codzienności. Parę lat temu zdarzało się, że widzowie mylili postać z aktorem. Teraz już tak nie jest. Jak zmienia się widz? Jak zmienia się konsument? Ma szerszą ofertę i wybiera coraz bardziej świadomie. Zyskiwać zaczynają kanały tematyczne. Tracą kanały ogólne. Postępuje fragmentaryzacja widowni. Teraz program i oferta coraz bardziej musi być „specjalnie dla ciebie”, nie dla wszystkich. Tabloizujemy się? Z badaniach też wywnioskowałam, że jest potencjał na to, by wprowadzać do serialu tematy trudniejsze i bardziej kontrowersyjne, ale trzeba to robić w łagodny, miękki sposób, z poszanowaniem widza, bez brutalnego, autorytarnego wpierania widzowi poprawnych politycznie treści. Na przykład jeśli wprowadziliśmy geja, to on nie pochodził z rodziny inteligenckiej tylko robotniczej i sam też był pracownikiem fizycznym. Pokazaliśmy też wszystkie problemy z akceptacją w rodzinie i tak dalej. Można więc widza edukować i troszkę nim sterować, ale z poszanowaniem jego wartości i jego poglądów. Tak. Dotyczy to prasy, telewizji w tym także publicystyki. Ciężko znaleźć program publicystyczny naprawdę na serio, w którym nie będzie personalnych wycieczek, aluzji poniżej pasa. Tabloidyzuje się wszystko. Inne zmiany? Kiedyś gwizdy serialowe cieszyły się sympatią. Dziś są obiektem ataków, tematem tabloidów. Kiedyś to byli bohaterowie, goście w naszym domu. Teraz wiemy o nich wszystko: zagląda im się do domu, do torebki, na sale porodową. Nie widzimy już postaci serialowej, tylko aktora, który ma kredyt, jest w trakcie rozwodu i tak dalej. Ma pani jeszcze inne przykłady takiej implementacji idei poprzez serial? A co z trendem na ludzi autentycznych, niewyidealizowanych: starszych, „brzydkich i pokurczonych”? Na prośbę Aleksandra Kwaśniewskiego wspieraliśmy zbliżenie polsko-niemieckie. Pamiętam, że były lęki przed Niemcem, który wykupi polską ziemię. Myśmy wprowadzili Niemca, który wydzierżawił ziemię i był fajnym sąsiadem. Stał się ulubionym Niemcem w całej Polsce. Dostał nawet odznaczenie i przyczynił się do zbliżenia i ocieplenia stosunków polsko-niemieckich w społeczeństwie. Ostatnio, na prośbę obecnego prezydenta, włączyliśmy do serialu wątek 25. rocznicy odzyskania pełnej wolności. Jeden z naszych bohaterów otrzymuje list z kancelarii prezydenckiej o tym, że dostał odznaczenie z okazji rocznicy 4 Czerwca. Pokazuje wnukowi powielacz, na którym kopiował ulotki. Włączyliśmy też prawdziwe zdjęcia z Dziennika Telewizyjnego, jak prezydent Komorowski wręcza ordery, zmontowaliśmy to tak, żeby tam był też nasz bohater. Nie było to sztywne. Teraz już mniej, ale kiedyś serial był skrzynką próśb i zażaleń. Proszono o włączanie wątków wszelakich: picie mleka, wioski dziecięce, kastracja zwierząt, zdrowe żywienie... U nas tego jeszcze nie ma. Jak do kampanii zaangażowano dojrzałą modelkę, to od razu stało się to sensacją. Jesteśmy jeszcze na etapie kultu młodości. Dlaczego? Bo liczy się widz w wieku 16–49 lat, czyli najbardziej wartościowy konsument z punktu widzenia reklamodawców. To jest bzdura. Młodsi chcą oglądać tylko młodych, a ci co mają 49 lat chcą i mają wyglądać na 35. Chciałem porozmawiać o styku kultury i komercji. Słyszałam, że od początku marketingowo przemyślanym serialem była „Magda M.”. „Magda M.” była estetyczną kopią „Nigdy w życiu”. Teraz dla nikogo to już nie jest nic odkrywczego, ale wtedy to było nowe. Były zarzuty, że wszystko jest przeestetyzowane i wyidealizowane, „trawa taka zielona, Warszawa taka ładna...”. To rzeczywiście było – wydaje mi się – efektem analizy socjologicznej. Bohaterka: singielka, która z jednej strony odniosła sukces zawodowy, a z drugiej czegoś jej jeszcze brak, jest taka troszkę rozedrgana, troszkę dziecinna w swoich wyborach. To była troszkę taka kopia amerykańska, ale sensownie zmiksowana z polskimi realiami. To był produkt marketingowy. Badania marketingowe - rocznik PTBRiO 2015/16 // 55 3 // Jak silnym czynnikiem wpływającym na scenariusz jest nacisk komercyjnych inwestorów czy producentów, którzy spodziewają się określonych zysków? Bardzo silnym. Oczywiście zależy też od producenta. Czasem do tego stopnia, że się naciska na obniżenie wieku głównej bohaterki o 10 lat, co zupełnie zmienia scenariusz, bo kobieta o 10 lat młodsza to jest kobieta w zupełnie innej sytuacji życiowej. TVN ma fiksację na młodych, ładnych, zdrowych i bogatych, TVP na starszych. Powiedziała pani, że czas seriali się kończy. To co teraz będzie? W tej chwili wszyscy macają nogą grunt i starają się przewidzieć, w którą stronę to wszystko pójdzie. Wielkie widowiska jeszcze robią wrażenie, ale to może być schyłek. Nie wiemy, co będzie kolejnym hitem. „Celebrity Splash!” emitowany przez Polsat, to może być początek końca tego typu widowisk. Mówi się, że pokazujemy ludzi, którzy przezwyciężają problemy i robią takie fantastyczne rzeczy, a tak naprawdę widzowie to oglądają, bo jest śmieją się z tego. Bierze się i wybiera tego tłustego rolnika i widzowie go wybierają, bo on coś walnie, chlapnie, nic nie umie, jest chamem, prostakiem i mamy z tego jakąś taką niską i płaską satysfakcję. Nie wiem, czy to, że ludzie przechodzą lub odpadają, to jest decyzja widzów. Czasem mam wrażenie, że nie, że po prostu ktoś musi przejść dalej, bo zapewnia oglądalność. Widz w ogóle lubi się poczuć lepszy i mądrzejszy od tego, kto występuje. Lubi sobie na przykład zgadnąć szybciej i wiedzieć. Liczę na to, że ta oferta zacznie się systematyzować, to znaczy kanały profilować do określonego typu widza. Nie chciałabym, jak widz, być obrażona, że z programem publicystycznym sąsiaduje coś niskiego, kiepskiego, bo to obraża moją inteligencję. Czeka nas porządkowanie szufladek? Myślę, że tak. Oznacza to jednak, że zasięgi tych poszczególnych kanałów będą mniejsze. Jakaś niespodzianka dla polskiego widza? Nie słyszę o niczym, co mogłoby być nowe i ciekawe. Teraz mamy czas szukania i czekania na coś nowego. Co mogłoby stać się hitem? Czego brakuje i na co polski widz jest gotowy? U nas nie ma serialu o silnych kobietach, może poza „Prawem Agaty”. A Polki są silnymi kobietami. Myślę, że w Polsce sukces odniósłby serial niezbyt słodki, o silnej kobiecie, która próbuje się odnaleźć w plątaninie między zawodowym sukcesem a uczuciem, ale nie w formule „Magda M.”, tylko w formule bardziej na serio, bardziej dojrzale. Moim zdaniem taka bohaterka byłaby ciekawsza niż postać męska, bo mężczyźni u nas są w odwrocie. Kobiety są mocniejsze i w nich się toczy większa walka między karnawałem a postem. Coś takiego wyrazistego, mocnego, bez unikania trudnych tematów – to byłby sukces. Jest na to zapotrzebowanie. Kobietom by się to spodobało. Mogłoby to zaskoczyć międzypokoleniowo.