reportaż spod mostu

Transkrypt

reportaż spod mostu
reportaż spod mostu
1.
pod palcami cienia gwiżdże wiatr, stal struna w gitarze mostu,
trzy kroki dalej autostrada upału, stoisz pod ażurem przęseł
ciągnąc z flaszki piwo, tratwa słów przegrywa z chłodem rzeki,
milczysz więc jak kamień w wiklinowym gąszczu, spod okapu dnia
tęsknota zrywa się ptakiem, ptak w szkło obleczony staje się rybą,
pełznie mrok
ile tego, dużo, spod mostu spadasz w gwiazdy jak do izby
wytrzeźwień, tam nie musisz czekać na listy których i tak nikt
nie napisze, duszna biel, potem płodzisz na dechach krzywe sny,
masz w nich zimne dłonie i nowe buty, jesteś w nich głupkiem
bez matury
jeszcze jedna noc łatana pakułami lęków, więc na drewnianej pościeli,
otulony drewnianym kocem, patrzysz w drewniany księżyc i jęczysz
ze smarkiem u nosa, rozpaczasz nad zdeptaną wielkością,
pod głową chrobot kornika
2.
duży stary dom, za płotem kwitną bzy i akacje, pod drzewem sroka
czyści dziobem skrzydło, przepadasz w innych stronach świata,
a może tobą jest ta skrzynia na środku pokoju, pełna książek i starych
kalendarzy, na wierzchu traktat o prawie sądzenia
gdy czyjeś ręce zatrzasną tę skrzynię odzyskasz pewność, że nie o to
chodzi, potem na ścianie dostrzeżesz kształt okna w słonecznej
pochodni, a pod ścianą kufer z panieńską wyprawą, za kufrem
przemknie mysz
3.
twoje głupie serce wyobraża sobie, że niewierne kochanki można
uleczyć dobrym słowem, a płatnych morderców nawrócić garścią
rzuconych w twarz iskier
nic dziwnego, że już obłęd skrada się pod drzwi jak myśliwy do wilka,
choć wilk jeszcze kluczy pełen odwagi i siły, wyszedłeś na ulicę,
tam w cieniu suteren i strychów wspominasz dalekie miasta, głębokie
morza, noce pełne kolorowych trunków i rozmowy w obcych językach
4.
stygnie krew, po wielu godzinach odbijania kapsli leżysz na skraju
nocy, jak nad przepaścią, toniesz w zapachu trawy i smrodzie
gwiezdnych wybroczyn, a gdy podnosisz z ziemi umęczoną twarz,
możesz tylko spojrzeć w ciemne o tej porze okna,
za horyzontem świtu kobiety budzą się do życia, ich drżące usta mają
dla ciebie jedno tylko słowo never, ich brzuchy i senne uda
zatopione w formalinie pamięci, są nad ranem jak owiane chłodem
portowe nabrzeża, do których nigdy nie dopłyniesz,
bo ślepy jesteś jak kamień na dnie rzeki, bo jesteś rybą w głuchej
kałuży, bo jesteś osaczonym wśród metafor wilkiem, przed tobą rafa
zdarzeń w hamaku słonej fali, ognia zimny cień
5.
potem wraca myśl krucha, omiatasz okiem ciężkim dookolność drogi,
usta chłodem spalone recytują bezgłośnie piosenkę, balladę okrutną,
pod palcami wiatru kwitnie rdza, i ta cisza, struna w gitarze mostu,
i te słowa zatopione w zielonym bursztynie:
Mieszkam wysoko. Nade mną dach tylko, anten pajęczyna
i coś, co jak dziwność, nigdy się nie kończy, nigdzie nie zaczyna.
Spoglądam z góry, atramentem gaśnie zapluta ulica.
Nad domem księżyc, pod księżycem kretyn. Stoi. Się zachwyca.
Otwieram okno. Pachnie mokra zieleń, w bramie wino piją.
Potem flaszką sru! Z drzewa słowik spada z przetrąconą szyją.
Mieszkam wysoko. Za ścianą bandyta tłucze chudą żonę.
Nie ma tu trwogi, są tylko – ku chwale – rymy zrozpaczone.
Wiersz pochodzi z tomiku: „Światłoczułość” Krzysztofa Szymoniaka, Bydgoszcz: Galeria Autorska,
2009r.

Podobne dokumenty