PIOTR CZAJKOWSKI i JEGO OTOCZENIE
Transkrypt
PIOTR CZAJKOWSKI i JEGO OTOCZENIE
PIOTR CZAJKOWSKI OTOCZENIE i JEGO Lesław Czapliński „Piotr Czajkowski i jego otoczenie” W siedzibie NOSPR-u – gdzieś po drodze przy przeprowadzkach z ulicy Plebiscytowej i placu Sejmu Śląskiego na plac Wojciecha Kilara, a więc na drugą stronę kolejowych torów, czyli dzielącej Katowice osi, zagubiona została tradycyjna nazwa Radiowego Domu Muzyki im. Grzegorza Fitelberga, upamiętniająca założyciela warszawskich, a następnie katowickich symfoników radiowych – w niedzielę 13 listopada odbył się gościnny poranek krakowskiej Orkiestry Akademii Beethovenowskiej . Nazwisko Pachulski w różny sposób zapisało się w życiu Piotra Czajkowskiego . Władysław, skrzypek, a zarazem sekretarz i zięć Nadieżdy von Meck, mecenaski rosyjskiego kompozytora, prawdopodobnie otworzył jej oczy na orientację protegowanego, co doprowadziło do nagłego i niezrozumiałego zerwania wieloletniej, listownej przyjaźni na odległość, nieoczekiwanie stawiając wielkiego symfonika w trudnej sytuacji finansowej. Być może Pachulski żywił urazę do naprawdę utalentowanego i sławnego kolegi, iż niezbyt przychylnym okiem spojrzał na jego kompozytorskie próby, które przedstawił mu do oceny. Za to jego brat Henryk , pianista i kompozytor, żywił względem autora „Jeziora łabędziego” niekłamany podziw. Świadczy o tym pozostawanie pod wpływem tamtego jego własnej twórczości, w tym Suity H-dur op. 13 „pamięci Czajkowskiego”, a właściwie w jego stylu, na podobieństwo poświęconego Mozartowi czwartego utworu tego rodzaju w dorobku twórcy „Damy pikowej”. Nawiązanie to szczególnie uchwytne jest w Scherzu w formie walca (któremu w pełni symfoniczny kształt nadał właśnie Czajkowski), jak i finałowej scenie baletowej, stanowiącej aluzję do pełnospektaklowych widowisk tamtego. Pod względem rozmiarów i ciężaru gatunkowego Utwór Pachulskiego w znacznej mierze utrzymany jest w serenadowym charakterze. W Preludium nieco do życzenia pod względem brzmieniowym pozostawiały wejścia waltorni. Zrazu eteryczne figuracje w walcu pod batutą prowadzącego koncert Jean-Luca Tingauda prowadziły do narastającej kulminacji dynamicznej jego zakończeniu. Henryk Pakulski opracowywał też symfonie Czajkowskiego na cztery ręce, co było powszechną w tamtych czasach praktyką (Wagner obraził się na Meyerbeera, gdy ten, w ramach pomocy podczas pobytu tamtego w Paryżu, zaproponował mu taką redakcję swych oper), kiedy epoka nagrań miała dopiero nadejść, a w miastach, w których nie posiadano orkiestr, a także w miejscowościach oddalonych od ośrodków muzycznych, chciano się z nimi zapoznać. Dotyczyło to także V Symfonii e-moll op. 54, którą w Katowicach usłyszeliśmy oczywiście w oryginalnej, autorskiej wersji orkiestrowej. Dzieło to zawsze wywołuje we mnie skojarzenie z sowieckością ante litteram, a to z uwagi na swą zewnętrzną, głównie instrumentacyjną okazałość i predylekcję do patosu, zwłaszcza w finale, nie bez kozery noszącym oznaczenie Andante maestoso (powolnej dostojności), przy jednoczesnym faktycznym „pustotoniu” i nikłości autentycznej substancji muzycznej. Brzmienie, nieosadzone odpowiednio w instrumentach, zwłaszcza w tutti w dynamice fortissimo sprawiać może wrażenie powierzchownego. Dotyczy to zwłaszcza sekcji blachy, której zbyt często nie dostaje dbałości o należytą szlachetność dźwięku, choć godzi się wspomnieć pięknie zagrane przez Waldemara Materę solo waltorniowe na początku drugiej części. Mniej szczęśliwe były natomiast wejścia rogów con sordino, a więc przytłumione w Scherzu w rytmie walca, podczas gdy zadowalające okazało się ich kontrapunktujące ostinato w finale. Najmocniejszą stronę Orkiestry Akademii Beethovenowskiej stanowi jej kwintet smyczkowy, a zwłaszcza głęboko nasycony dźwięk jego niskiej części, czyli wiolonczel i kontrabasów, na przykład w roztańczonym, kontrastowym temacie, pojawiającym się w pierwszej części i przynoszącym pewne odprężenie od posępnego tematu losu, intonowanego na początku przez klarnety, a następnie powracającego w przetworzeniach orkiestrowego tutti. Dzięki temu też początek wolnej części Andante cantabile con alcuna Ligenza nabrał znamion przejmującego trenu. W kształtowaniu dramaturgii utworu przez francuskiego dyrygenta zabrakło mi też należytego rozegrania głównej kulminacji otwierającego Allegro con amima, kiedy wskutek za małej wyrazistości brzmieniowej puzonów i trąbek nie w pełni doszła do głosu obsesyjność i dobitność tematu losu. A zatem w celu pełnego wyzwolenia tkwiącego w tym zespole potencjału przydałoby się zatrudnienie stałego dyrygenta, który potrafiłby dopracować jego w pełni zadowalające brzmienie, a z czasem nadać mu dodatkowo indywidualne zabarwienie, które wyróżniałoby formację spośród innych. W środkowym ustępie finałowej Sceny baletowej z Suity Pachulskiego pojawiają się polonezowe rytmy. Być może Jean-Luc Tingaud uznał, że w ten sposób został zaciągnięty wobec słuchaczu dług, bo tym właśnie tańcem postanowił zwieńczyć cały koncert, skoro na bis zabrzmiał uroczysty Polonez z „Eugeniusza Oniegina” Piotra Czajkowskiego, gdyż, zdaniem niektórych, tylko Rosjanie tak potrafią go wodzić na pięcioliniach swych partytur.