Walczak Bogusław - Wspomnienia z internatu 1957

Transkrypt

Walczak Bogusław - Wspomnienia z internatu 1957
1
Bogusław Walczak
Absolwent 1962
Moje wspomnienia z internatu z lat 1957 - 1962
Przed Operą, 13.04.1958 r.
Chcąc po latach snuć parę wspomnień z życia w internacie muszę zacząć
dlaczego w 1957 roku znalazłem się wśród zdających egzamin wstępny do
szkoły, odległej od domu rodzinnego i Białogardu o 234 km.
Praprzyczyna tej sytuacji tkwiła w tym, że spośród trzech szkół średnich
tylko jedna zgodziła się przyjąć w poczet uczniów chłopca 13–letniego. Moi
rodzice uznali, że skoro mam 13 lat i 3 miesiące, to powinienem już ruszyć w
świat. Szybsze ukończenie szkoły podstawowej było możliwe tylko dzięki temu,
że osobą, która umożliwiła przyjęcie do szkoły podstawowej 6-latka, był
ówczesny I sekretarz bardzo ważnej organizacji, z którym mój ojciec przeżył
lata wojenne w obozie jenieckim. Nawiasem mówiąc trudno mi pojąć postawę
sprzeciwu współczesnych rodziców, których dzieci w wieku 6 lat są
zdecydowanie lepiej rozwinięte niż byliśmy my w tamtych czasach.
Tak więc po zdaniu egzaminu wstępnego z języka polskiego i matematyki
27 czerwca 1957 roku otrzymałem zawiadomienie o przyjęciu do Technikum
Kolejowego podpisane przez Dyrektora szkoły mgr inż. Henryka Rytkę, którego
2
jedno skinienie palcem robiło z nas potulne baranki, o czym mogliśmy się
wkrótce przekonać i przekonanie to tkwiło w nas przez całe 5 lat. Internat
usytuowany był na trzecim piętrze dla dziewcząt oraz na czwartym i piątym
piętrze dla chłopców. W salach sypialnych mieściły się wykwintne „piętrowe
łóżka metalowe”, przy czym w największej z nich mieściło się 6 lub 8 takich
łóżek. Rano i wieczorem mogliśmy się nieco orzeźwić w łazienkach, w których
kranach była wyłącznie zimna woda. Dawało to nam jednak przywilej i okazje
wychodzenia w sobotę „do miasta”, a konkretnie do łaźni usytuowanej na
Dworcu Zachodnim w Poznaniu. Wbrew pozorom tylko te wyjścia były pewne.
O innych decydował między innymi porządek w naszych salach sypialnych, a
ten był oceniany przez wysoką komisję złożoną z naszych starszych kolegów.
Tylko pozytywna ocena dawała nam ten przywilej. Koledzy, którym jakaś sala
podpadła bez problemu znajdowali np. kurz na ościeżnicach drzwi lub w dolnej
albo górnej części drzwi. Odruch sprawdzania tej części mieszkania pozostał mi
na całe lata. Istniała również możliwości dostania przepustki na odwiedzenie
domu rodzinnego, ale tylko raz w miesiącu. Ja dosyć szybko uzyskałem jeszcze
inną okazję do późnego, po apelu wieczornym, wracania do internatu, ponieważ
polubiłem operę i w miarę możliwości chodziłem na spektakle operowe i
baletowe. Oczywiście musiałem uzyskać na to zgodę i przez jakiś czas
pokazywać bilet. W tym zakresie zarówno kierownik internatu prof. Franciszek
Czajka, jak i wychowawca prof. Stefan Kowalski, darzyli mnie pełnym
zaufaniem.
Szczególny ceremoniał obowiązywał przy apelu wieczornym. Jego cel był
oczywisty policzenie wychowanków. Apel kończyło zbiorowe śpiewanie, które
było okazją do przekręcania słów. I tak w jednej z oficjalnych piosenek były
słowa „… gdzie się podziały te cudne wieczory i te prześliczne poranki…”
często były zmieniane na „ … gdzie się podziały kowboja sandały…”, celem
tych przeinaczeń było dokuczenie jednemu z mniej lubianych wychowawców
przezywanym powszechnie jako kowboj.
Z jednym z tych apeli wiąże się mała anegdotka. Pożyczyłem kiedyś
jednemu z kolegów niebotyczną wtedy dla mnie sumę 20 zł. Z jakiś powodów,
których nie pamiętam kolegi nie było przez parę dni w szkole i w internacie. W
związku z tym uznałem za pilnie potrzebne pojechanie do niego do Szamotuł po
odbiór długu. No i się zaczęło. Sprawę te załatwiłem szybko i wróciłem na
stację, wyszukałem sobie wygodną ławeczkę w cieniu, usiadłem i zasnąłem. W
chwili, gdy się obudziłem mój pociąg do Poznania odjechał. Wróciłem na
poprzednie miejsce i po chwili ponownie zasnąłem. Trzeciego pociągu już nie
przegapiłem, ale do internatu wróciłem już po apelu wieczornym, po godz.21.
Nie pamiętam kto tego wieczoru był na dyżurze, ale sensacja była ogromna, bo
nikt nie wiedział, że Boguś się urwał i gdzie. W „nagrodę” za ten wyczyn
dostałem coś, co w wojsku określa się skrótem ZOK (do wiadomości pań ten
skrót oznacza zakaz opuszczania koszar). Kolejny mój wyczyn na apelu był
3
konsekwencją nazwania jednego ze starszych kolegów „protezą”. Dzisiaj nikt by
nie zwróci uwagi na tak delikatne określenie, ale kolega nie miał poczucia
humoru i poszedł na skargę do wychowawcy. Wychowawca kazał mi przeprosić
kolegę na apelu, co ja też uczyniłem w następujący sposób „przepraszam kolegę
za nazwanie go protezą”. Cały internat trząsł się ze śmiechu, a ja w nagrodę
miałem odebrane na jakiś czas 1/3 stypendium.1
Miejscem moich marzeń i pożądań była stołówka. Dzisiaj wydaje mi się,
że było to spowodowane intensywnym wzrostem, który wystąpił w pierwszej i
drugiej klasie technikum. Jakim byłem wielkoludem świadczy zdjęcie z
kwietnia 1958 roku, zrobione pod koniec pierwszej klasy. Pochłaniałem
ogromne ilości zupy, która nie była limitowana i trzy, a czasem cztery drugie
dania (ziemniaki z sosem), ale bez mięsa, które było towarem rzadkim.
Pamiętam, że w pierwszych latach szkolnych, czyli 1957/1958 i 1958/1959
szkoła otrzymywała do stołówki pomoc z UNICEF, były to worki z mąką, masło
o smaku ryb, cukier, przeciery pomidorowe, oleje i inne produkty. Oprócz tego
wychowankowie internatu wyjeżdżali jesienią na wykopki, a szkoła
otrzymywała w zamian jakąś ilość ziemniaków, czyli pyr. Funkcję „kelnerów”
w tej stołówce pełnili dyżurni uczniowie, a potencjalne próby „wycieku”
produktów do przyrządzania posiłków likwidował skutecznie kierownik
internatu.
Oglądając jedno ze zdjęć zamieszczonych w monografii TK z lat 19461996, przedstawiające mało ciekawy widok z okna sali sypialnej na podwórko i
wewnętrzne ściany budynku, chciałbym zauważyć, że takie usytuowanie sal
sypialnych miało też dobrą stronę, bo zapewniało ochronę od hałasu ulicznego i
dodatkową atrakcję w postaci piosenek, które można było usłyszeć z zaplecza
kawiarni WZ-Express, w której odbywały się dancingi. Innego rodzaju atrakcję
zapewniało chłopcom atrakcyjne położenie sal wykładowych naprzeciw domu
towarowego, potocznie nazywanym Okrąglakiem. Otóż przy drobinie sprytu
i fantazji oraz zajęciu miejsca w ławce przy oknie, można było się umówić na
randkę z uczennicami szkoły handlowej, mającymi praktyki w domu
towarowym. Osiągnięcie to było możliwe mimo, że nie było jeszcze wtedy
komórek i sms – ów.
W ramach zajęć pozalekcyjnych w których brałem udział zapamiętałem
Koło Biblioteczne prowadzone przez prof. Tadeusza Pietkiewicza. Była to
poniekąd tradycja, którą wyniosłem jeszcze ze szkoły podstawowej. Może nie
byłoby się czym specjalnie chwalić, gdyby nie wystrzelenie pierwszego sputnika
z sławną suczką Łajką w 1957 r. Spowodowało to moją ciekawość odnośnie
1
Formalnie przyjęcia do internatu odbywały się corocznie o czym świadczy pisemko otrzymane od Rady
Stypendialnej z 28.VIII.1958r informujące mnie o przyznaniu stypendium i miejsca w internacie w drugie klasie.
Zupełnie nie odnotowałem w pamięci apeli porannych. Nie wiem dlaczego, być może jeszcze w ich trakcie
spałem na stojąco.
4
konstrukcji silników rakietowych. I tak długo nękałem profesora, aż ściągnął
skądś potrzebną książkę i… miał spokój na jakiś czas. Pamiętam też liczne
próby chóru pod kierownictwem prof. F. Banasiewicza. Z zapałem ćwiczyliśmy
nasz hymn pt. Niech żyje Poznań nasz gród stolica wszelakich cnót … itd. Nie
mieliśmy wtedy jeszcze eleganckich strojów do występów.
Pod koniec moich lat szkolnych, tzn. 1961-1962 byłem członkiem zespołu
teatralnego, którym kierował prof. Jan Strzelecki. Zespół nasz wystawił sztukę
Sławomira Mrożka, „Karol”, która uświetniła zakończenie roku szkolnego
1961/1962 i uroczystość wręczenia nam świadectw maturalnych. Trzeba przy tej
okazji zauważyć, że w początku lat sześćdziesiątych pisarz ten nie był zaliczany
do areopagu polskich pisarzy i wystawianie jego sztuk mogło być ryzykowne
dla profesora. W sztuce spełniałem funkcję suflera i role nieboszczyka –
tytułowego Karola wciąganego do gabinetu okulisty.
Uzupełnieniem moich zainteresowań realizowanych w internacie była
pracownia fotograficzna, w której razem z śp. Zbyszkiem Tomaszewskim
wywoływaliśmy robione przez nas zdjęcia. Zbyszek dysponował kluczem do
pracowni, co pozwalało nam pracować nad ich obróbką do późnych godzin.
Chciałbym jeszcze na koniec tej części wspomnieć o drużynie harcerskiej,
którą prowadził w latach 1957/1958 prof. Roman Lewandowski. Nasze zbiórki
w trakcie roku szkolnego uwieńczone zostały obozem harcerskim w
miejscowości Tuczno Krajeńskie nad jeziorem Tuczno. Na obozie tym, który
rozpoczął się rozbiciem namiotów i zrobieniem stosownych stelaży, łóżek oraz
gotowaniem posiłków także w trakcie trwania obozu, przeszliśmy swoistą
szkołę życia. Tuż po późnym posiłku, zamiast spać, wyruszyliśmy na nocny
marsz na orientację. Na obozie obowiązywał regulamin harcerstwa
przedwojennego. Oczywiście nie było na nim naszych mam, pielęgniarek,
lekarzy, kucharek itp. Mimo tego ten obóz każdy z uczestników na pewno
zapamięta do końca życia.
Moje wspomnienia chciałbym zakończyć przygotowaniami do matury.
Rozpoczęły się one praktycznie od początku piątej klasy i ograniczając się
tylko do internatu zajmowały nam cały czas, szczególnie w ostatnich
miesiącach. Oczywiście najlepszą do tego porą były godziny nocne, w czasie
których panowała cisza. Naukowa atmosfera zapadała po obchodzie sal przez
wychowawcę, który chyba przymykał oko na pilność klas maturalnych.
Wówczas stół pingpongowy na piątym piętrze zmieniał się w prawdziwą kuźnię
mistrzów nauki. Oczywiście taką pilność w przygotowaniach do matury
przejawiali przyszli abiturienci, mocno wystraszeni echami z matur naszych
poprzedników. Pamiętam, że wówczas napisałem list do mamy z prośbą aby
przysłała mi budzik, bo rano trzeba było jednak wstać. Po zakończeniu lekcji,
zdaje mi się, że około 15 maja, nasz dzienny warsztat naukowy przenosiliśmy na
5
Cytadelę, gdzie po rozłożeniu koców i książek, wesoło spędzaliśmy czas na …
grze w karty. Matura rozpoczęła się 26 maja 1962 roku, co trochę nas
zaskoczyło, gdyż w poprzednich latach była to połowa czerwca. Maturę
zakończył bal, który odbył się w naszej stołówce z udziałem nauczycieli i
niektórych rodziców. Bal zakończył się zbiorowym odśpiewaniem piosenki
„Upływa szybko życie”.
Kończąc chcę wyraźnie stwierdzić, że jestem dumny z mojej szkoły,
nauczycieli i wychowawców. Dostaliśmy dużą porcję wiedzy i wychowania.
Z mojej klasy większość absolwentów ukończyła szkoły wyższe i zajęła
kierownicze stanowiska na kolei. Znajomość przedmiotów zawodowych
przyczyniła się do łatwiejszego startu do zawodu, a części z nas ułatwiła studia
o profilu kolejowym. Także i przedmioty ogólnokształcące; matematyka, język
polski i inne, stojące na wysokim poziomie, sprawiły, że na studiach
profilowanych
mieliśmy
znacznie
łatwiej
niż
absolwenci
szkół
ogólnokształcących.
Szczecin, 24.08.2016 r.