przeczytaj relację
Transkrypt
przeczytaj relację
11/12 kwietnia Szczegółów pakowania nie będę przytaczać, bo historie z za małym plecakiem juŜ znasz. W końcu udało się dopiąć wszystko na ostatni guzik. Piesio Fuksio oddelogowany do dziadka Mariana, rachunki popłacone, mieszkanie zamknięte na cztery spusty, czas ruszać w drogę. Do Londynu docieram bez większych problemów. Jednak przedostanie się z jednego lotniska na drugie zajmuje sporo czasu, ale w końcu ok. 21.00 docieram na Gatwic gdzie spotykam Anke i Krisa. Przed nami bardzo długa noc spędzona w poczekalni lotniska, która bardziej przypomina noclegownie dla bezdomnych. Ludzie przybierają dość dziwne pozy próbując chociaŜ trochę się zrelaksować w oczekiwaniu na samolot. W końcu i my dajemy za wygraną, rozkładamy karimaty i idziemy spać. Około 4 nad ranem stajemy w długiej kolejce do odprawy. Gdy nadchodzi wreszcie nasza kolej okazuje się, Ŝe nie moŜemy zostać odprawieni, bo nie mamy biletu powrotnego, a to oznacza, Ŝe moŜemy zechcieć zostać w Gambii na zawsze. Fakt, ze mamy w paszportach gambijskie wizy niczego nie zmienia. Ta sytuacja ostatecznie nas rozbudza. Jak to, nasza afrykańska przygoda ma się zakończyć zanim w ogóle się rozpoczęła? Nie moŜemy do tego dopuścić. W końcu udaje nam się porozmawiać z osobą decyzyjną. Za radą pani celnik dokonujemy rezerwacji w przypadkowym hotelu w Senegalu, co ma być gwarantem opuszczenia przez nas Gambii. To na szczęście wystarcza i zostajemy ostatecznie wpuszczeni na pokład samolotu. Niezły początek, ale to nie koniec atrakcji. Boeing 757 naleŜący do biura podróŜy Thomas Cook nie naleŜy do najnowszych. Jeszcze przed startem pokład maszyny kilkakrotnie przemierza umorusany olejem pracownik obsługi technicznej. To nie napawa nas optymizmem. TuŜ po starcie silniki strasznie głośno i nierówno pracują, a kontrolki nad siedzeniami pasaŜerów nakazujące zapięcie pasów i zakaz palenia działają na odwrót. Ciekawe co jeszcze w samolocie działa odwrotnie? ;-). śeby tego było mało, to po pewnym czasie pilot opuszcza swoją kabinę i gdy po chwili próbuje dostać się z powrotem, okazuje się Ŝe nie moŜe, bo zamek w drzwiach się zaciął. Na szczęście z pomocą stewarda pilot wraca na swoje miejsce za sterami.... ufff. O 7.00 rano lądujemy na lotnisku w Banjulu – NARESZCIE!! 12-18 kwietnia Pierwszych parę dni na Czarnym Lądzie upłynęło nam na organizacji dalszej podroŜy. Zakwaterowaliśmy się na campingu w Sukucie. Obiekt prowadzony jest przez parę Holendrów mieszkających w Gambii od 14 lat. Jest to nasza baza wypadowa do pobliskiego Banjulu i Serekundy, gdzie znajdują się placówki dyplomatyczne państw, do których zmierzamy. W oczekiwaniu na kolejne wizy zwiedzamy National Muzeum oraz Fort Bullen w Barra - pierwszy na długiej liście miejsc, które chcemy zobaczyć. Poza tym zawieramy nowe znajomości, poznajemy tutejsze obyczaje i doświadczamy muzułmańskiej gościnności. Lamin - host, którego poznaliśmy przez coach service okazał się niesamowitym człowiekiem. Dzięki niemu nie tylko mogliśmy zobaczyć jak funkcjonuje tutejsza rodzina, ale poczuć się jej częścią. Zakorzenione głęboko w muzułmańskiej kulturze wartości rodzinne i szacunek do osób starszych w naszym świecie juŜ dawno nie maja racji bytu. Jedną z najprzyjemniejszych chwil było cudownie leniwe popołudnie spędzone z liczną rodziną Lamina. Siedząc w cieniu drzewa mango popijaliśmy mocno zieloną herbatę parzoną ze świeŜymi liśćmi mięty i sporą ilością cukru. Rozmawialiśmy o tym jak bardzo roŜni się Ŝycie w Europie od tego w Afryce, otaczała nas gromadka roześmianych dzieciaków. Takie chwile długo się pamięta. .......w końcu zdobyliśmy upragnione wizy do Senegalu, Gwinei i Sierra Leone - moŜemy ruszać w drogę, chociaŜ cięŜko nam się rozstać z Laminem i jego rodzina oraz wygodnym campingowym Ŝyciem. 19-22 kwietnia Znów jesteśmy w drodze. Ściśnięci jak sardynki w puszce mkniemy rozklekotanym busikiem po zakurzonych afrykańskich drogach. Mijamy kolejne wioski składające się z kilku glinianych chat przykrytych strzechą i ogrodzonych płotem z patyków. Zastanawiamy się jak to jest moŜliwe, Ŝe w XXI wieku ludzie nadal Ŝyją w tak prymitywnych warunkach bez prądu i bieŜącej wody, bez perspektyw. Autobusik zatrzymuje się wielokrotnie, a to Ŝeby zatankować albo przymocować zderzak, który właśnie odpadł lub zabrać kolejnych pasaŜerów ; ci, którzy nie mieszczą się wewnątrz pojazdu zajmują miejsce na dachu- tu kolejny paradoks; autobusiki są w fatalnym stanie technicznym, ludzie stłoczeni wewnątrz i na dachu ale kierowca i pasaŜer siedzący obok muszą mieć zapięte pasy - no cóŜ this is Africa. cdn... Bonjur Madam ! Niestety ze wglądu na ogólny brak prądu i dostęp do Internetu (średnio raz na 1000 km) mam problem z przesyłaniem newsów, chociaŜ nie ma ich tak wiele. hmmm moŜe najpierw dokończę przedniego meila. .....Pierwszym przystankiem na trasie była Albreda - miejscowość znana z powieści Alexa Hayleya pt. Korzenie, jedno z waŜniejszych miejsc w Afryce Zachodniej związane z transatlantyckim handlem niewolnikami. Sporo nas to kosztuje. Płacimy za wstęp do wioski i do muzeum, za przewodnika, za wynajęcie łodzi, która zabiera nas na James Island, gdzie znajdują się ruiny fortu, który w czasach kolonialnych słuŜył za punkt przeładunkowy niewolników w drodze do nowego świata. Przepłacamy teŜ za nocleg ale z braku alternatywy bierzemy co dają. W ciągu jednej doby wydajemy tygodniowy budŜet, wydatek się jednak opłaca. Robimy mnóstwo zdjęć, zdobywamy sporo informacji. Sam rejs po rzece Gambia w promieniach zachodzącego słońca to prawdziwa uczta dla zmysłów. .... Następnego dnia wyruszamy w dalszą drogę. Niestety okazuje się Ŝe musimy cofnąć się do Barry, skąd łapiemy autobusik do oddalonego o kilka godzin jazdy Farafeni. Nie zabawimy tu jednak długo, jest to bowiem tylko przystanek na drodze do Georgetown. W Gambii zbliŜa się pora deszczowa. Upal coraz bardziej nam doskwiera. Z nieba leje się Ŝar, a z nas pot. Jako tako da się funkcjonować jedynie wczesnym rankiem i po zmroku. W ciągu dnia przymusowa sjesta. W taki upał robić nic, to i tak za wiele. 21 kwietnia Przymusowy postój w Georgetown – mam grypę. W tym klimacie nawet zwykły katar zwala z nóg. Nie ma tego złego…w końcu mamy czas Ŝeby uzupełnić notatki i zastanowić się co dalej. Mieszkamy w budynku gościnnym naleŜącym do gubernatora. Za bardzo przystępną cenę mamy do dyspozycji cały dom, aŜ trudno uwierzyć, ze dwa dni wcześniej za te same pieniądze mieliśmy jedynie ciasny pokój w zapyziałym hoteliku pełnym pająków i jaszczurek. Jednak warto się targować. 23 kwietnia Koniec leniuchowania, ruszamy w stronę granicy z Senegalem. Ostatni przystanek w Gambii to miasteczko o sympatycznie brzmiącej nazwie Basse Santa Su. Kwaterujemy się w moteliku Tradition prowadzonym przez niezwykłego człowieka. Kingbaba, to starszy juŜ gość, który swego czasu zjeździł kawał świata i z niejednego pieca chleb jadł, a obecnie do szczęścia niewiele mu trzeba. śyje bardzo skromnie i jako prawy muzułmanin zawsze słuŜy gościną i dobrą radą, których nam zresztą sporo nam udzielił. Upał jeszcze większy niŜ w Georgetown. Śpimy więc na dworze pod rozłoŜystym drzewem mango, z którego w nocy spada istny deszcz owoców. 24 kwietnia Dzień upłynął nam na pokonywaniu granic oraz niekończącym się oczekiwaniu na kolejne autobusiki i taksówki, które nas przez nie przewiozły. Noc spędziliśmy pod gwieździstym niebem na granicy Senegalu i Gwinei - wymarzone urodziny dla podróŜnika. Dzisiaj zjadłam kawałek bagietki, mango i kilka herbatników. 25-28 kwietnia W ciągu 4 dni odwiedziliśmy 4 miasta (Koundra, Labe, Dalaba, Conakry) i pokonaliśmy spory odcinek drogi. Narzuciliśmy sobie spore tempo, jesteśmy głodni, brudni i wykończeni. Zmęczenie daje o sobie znać, tym razem Anke i Krisa dopada jakiś wirus. Przemierzamy zakurzone i dziurawe drogi Gwinei ściśnięci w lokalnych taksówkach jak sardynki w puszce. Kierowcy prwadzą jak szaleni. Droga z Dalaby do Conakry przypomina rosyjską ruletkę. Do samego końca nie jesteśmy pewni czy do celu dotrzemy cali i zdrowi. Są teŜ pewne plusy… a zasadzie jeden. NiemalŜe cala trasa wiodła przez malowniczy górski teren Fota Dijon. Niestety dech w piersiach zapierały nie tylko piękne widoki, ale równieŜ wszędobylski, czerwony pyl – This is Africa. Nowe motto naszej podroŜy brzmi: O .........…a jak tu pięknie! 29-30 kwietnia Conakry – stolica Gwinei, 3 ml metropolia; jest drogo, głośno, brudno, podobno niebezpiecznie, ale nie zauwaŜyliśmy i śmierdzi spalinami. Przyjechaliśmy tu tylko po kolejne wizy. Jak zwykle nieocenione okazuje się wsparcie kogoś stąd. Tym razem z zakwaterowaniem i poruszaniem się po mieście pomaga nam Sulyman poznany równieŜ przez coach service. Chłopak ewidentnie chce się stąd wyrwać, myśli o studiach w Polsce – chyba mu pomoŜemy. Zaczęły się schody. Ambasada Ghany nie dala nam wiz, a wiza na WybrzeŜe Kości Słoniowej kosztuje 110 Euro. Nie wiemy co robić. MoŜemy zaryzykować, pojechać w ciemno i próbować zdobyć brakującą wizę, ale prawdopodobieństwo, Ŝe nam się nie uda jest spore. W takim wypadku stracimy sporo czasu i pieniędzy. Musimy przeliczyć kasę i wszystko dokładnie przemyśleć. MoŜliwe, Ŝe wyprawę zakończymy w Sierra Leone. P.S.1 Tekst powstał w upale i przy wysokiej gorączce oraz pod wpływem alkoholu i silnych emocji. P.S.2 Ta francuska klawiatura doprowadza mnie do szału. Wszystko jest na niej odwrotnie wiec sorki za błędy w tekście. Napisz co u Was słychać; moŜe jeszcze będę miała gdzieś dostęp do neta to sobie poczytam. 14 maja Dzisiaj szybko. Mam spore zaległości w pisaniu więc krótko i na temat. Postanowiliśmy zostać w Sierra Leone głównie ze względów finansowych. Właściwie to objechaliśmy juŜ prawie cały kraj. Nawet nie wiem od czego zacząć. Sierra jest jedyna w swoim rodzaju. Cały kraj to pokryte dŜunglą góry i piękne złote plaŜe i absolutnie Ŝadnych turystów. Nikt nam nie wierzy, Ŝe przyjechaliśmy tu na urlop. To gorączka złota i diamentów przyciąga tu obcokrajowców. Poznaliśmy nawet Polaków, którzy mają kopalnie diamentów i płuczą złoto (długa i ciekawa historia, opowiem po powrocie). Sierra Leone w cyfrach: - drogi asfaltowe prawie 0 - prąd w gniazdku 0 - wentylator w pokoju - jest ale nie działa bo prąd w gniazdku 0 - Internet prawie 0 - ciepła woda 0 - woda w toalecie 0 - trzeba nosić wiaderkami ze studni, przy czym w studni teŜ się zdarza 0 - robale fruwające, pełzające i inne 10000000000000000000000000000000000 - piękne widoki - całe mnóstwo - ludzie - wyjątkowi, bardzo sympatyczni ale nie znają słowa turysta; scenka rodzajowa, którą przerabiamy codziennie nieskończoną ilość razy: - Hello, What's your name? - Kate/Anna - Eight/Hanna? - No, Kate/Anna - Where are you from? - Poland - aaa Holand! - No, P-O-L-A-N-D - ok. Holand. What's your mission here? - I have no mission. I'm just a tourist. - Hee ??????? Zdrówko ok jak na warunki, w których przyszło nam egzystować; regularnie się odkaŜamy piwem Star i whisky kupowanym w saszetkach (50g za jedyne 40 groszy ;-). W ogóle wszystko tu jest dostępne w mikro - ilościach. Mamy juŜ bilet powrotny na 27 maja z Konakry, w Polsce bedę 28 maja, więc niedługo się zobaczymy - będzie co świętować.