zostanie zapisany w podręcznikach historii za sto lat, ale nie dlatego

Transkrypt

zostanie zapisany w podręcznikach historii za sto lat, ale nie dlatego
RADOSŁAW WIŚNIEWSKI
śeby teraz On mnie miał
Były aktor Teatru Rapsodycznego — wywodziłem — zostanie zapisany
w podręcznikach historii za sto lat, ale nie dlatego, Ŝe nie pozwalał kapłanom na
małŜeństwa, bo to nic nowego ani niezwykłego. Zostanie zapamiętany, bo to On stał
pod ścianą płaczu.
Pamięć — wstęp, który trwał 27 lat
Jestem Polakiem, mam około 30 lat i odkąd pamiętam zdarzenia ze swojego Ŝycia — byłem
przyzwyczajony, Ŝe Polska ma PapieŜa, a ściślej: nie tyle Polska, ile ja jako reprezentant tego narodu
i Państwa — miałem PapieŜa. Znamienne, Ŝe ani razu nie pomyślałem, Ŝe jest to relacja zwrotna.
Zawsze to ja miałem PapieŜa, o którym słyszano w najbardziej zapadłej wiosce w Meksyku, gdzie na
hasło no soy Gringo, soy Polaco padał ten sam odzew: si si, Papa, Walesa, Papa. Dla porządku —
nazwisko Walesa nie padało zawsze, ale Pope, Papa, Wojtyla — za kaŜdym razem. Jestem
nieodrodnym dzieckiem swojego czasu, więc miałem PapieŜa, niezaleŜnie od tego, czy mruczałem
mantrę do Karmapy, czy ćwiczyłem Tai Chi na zgrupowaniu szamańsko–psychotronicznym w Beskidzie
Śląskim albo w Sudetach Środkowych, czy siedziałem w nirwanie bezrobotnego, kiedy wszystko
przestawało mieć swoje kontury, i wstając rano, człowiek się czuł bardziej współistotny murom,
asfaltowi, drzewom niŜ swojemu bliźniemu. Bywało, Ŝe chodziłem do kościoła, np. na BoŜe Narodzenie
(bo ze święconką zazwyczaj nie chadzałem, koszyczki od dzieciństwa wydawały mi się w złym guście),
bywało, Ŝe miesiącami omijałem z dala pomroczne nawy — ale cały czas miałem PapieŜa. To, Ŝe ów
świat zorientowany, między innymi przez Jego osobę, musi kiedyś zmienić wektor — nie docierało do
mnie, jak i do większości z tych, którzy posiadali PapieŜa. To, Ŝe świat jest w moich oczach, jaki jest,
tylko dlatego, Ŝe jest jakiś PapieŜ, którego mogę mieć i mam — tymczasowo przekraczało moją
zdolność refleksji. MoŜe właśnie dlatego, Ŝe PapieŜ był wtopioną w codzienność obecnością
naddatkiem.
Zarazem był i nie był. Istniał w formie powierzchownych wizualizacji obecnych wszędzie,
a jednocześnie funkcjonował jako kamyk węgielny toŜsamości, bo przecieŜ miał być i miał się nigdy
nie zmienić. Być Polakiem w jakimś stopniu oznaczało — mieć PapieŜa. Nawet będąc ateistą czy
agnostykiem, śydem czy masonem, o ile się było nim po polsku, współuczestniczyło się w papieskiej
osobowej i osobnej wielkości. Zatem był trochę jak plakietka wpięta w kaŜdy sweter, marynarkę,
kurtkę; plastikowa figurka dostępna wszędzie i zawsze za darmo, koniecznie z podniesioną ręką
w geście pozdrowienia. Bawił w moim świecie na prawach szczególnych — był przecieŜ
niedyskutowalny — dlatego nie czytałem encyklik, homilii, kolejnych ksiąŜek; nie kupowałem kolejnych
wydań wierszy, poematów, wydymałem usta na klęcznikowe realizacje dramatów literata Wojtyły. Do
dzisiaj zresztą uwaŜam, Ŝe gdyby nie papieskie pochodzenie, niewiele redakcji byłoby
zainteresowanych drukiem Jego wierszy, podobnie jak niewiele teatrów wystawiałoby Jego sztuki.
Kolejne ekranizacje, nagrania, realizacje, szczególnie teraz trącą poddańczym blichtrem. Wypada się
jedynie modlić, Ŝeby współczesna poezja polska nie została utoŜsamiona z nurtem papieskim. Byłaby
to dla niej ogromna krzywda.
Zarazem PapieŜa nie było, bo przecieŜ istnienie na prawach emblematu, płaskiego obrazka jest
karykaturą bycia, jest cieniem relacji, nawet jeŜeli zaznaczy się, Ŝe są to relacje najodleglejsze
z moŜliwych. Wystarczały strzępy przemówień i homilii — im dalej od magicznego roku 1989, tym
mniej chętnie słuchanych, mniej wzruszających, momentami irytujących. Wystarczała obecność
w publicznych gestach. Nie wiem, czy nie w tych gestach zacząłem z czasem półświadomie dostrzegać
to, czego zaczynało mi brakować, im byłem starszy i im więcej na moim osobistym koncie znajdowało
się zdarzeń, wyborów, decyzji, którym daleko było do młodzieńczego radykalizmu. Będąc ciągle
w stosunkach więcej niŜ napiętych z KK, mimo wszystko widziałem w postaci coraz bardziej
schorowanego starca ikonę radykalnego sprzeciwu wobec współczesnego świata i konsekwencji w tym
sprzeciwie. Im był starszy, bardziej zgarbiony, tym był mi bliŜszy i w myślach często mówiłem do
Niego: „Nie ustawaj”, kiedy rozliczni krytycy zastanawiali się, czy szef KK nie powinien ustąpić, zejść
z ringu przed czasem znokautowany przez pięściarza wszechczasów — Parkinsona. Byli tacy, którzy się
domagali tego głośno, wskazując, Ŝe JP2 nie panuje nad własnym ciałem, ślina mu cieknie z kącika ust
na ornat, ręce drŜą, ledwo mówi, jeździ na wózku i ogólnie psuje dobry nastrój i humor imprezy, a to
przecieŜ główne zmartwienie sytych — zapewnić sobie niezmącony well–being, dobrostan, mylony ze
szczęściem. Im dłuŜej trwała agonia, tym mocniej mnie miał po swojej stronie, tym goręcej byłem za
tym, Ŝeby JP2 jak najdłuŜej psuł dobry nastrój świata, którym rządzi wizerunek piętnastolatki udającej
„czterdziestkę” po kremie na zmarszczki.
Nadal jednak jego obecność dopuszczałem na prawach gestu. W ostatnich tygodniach Ŝycia JP2
pokazywano te gesty wielokrotnie. Wiele z nich budziło wątpliwości, tak jak konsekwentny sprzeciw
wobec wojny, nawet gdy wydawało się, Ŝe jest absolutnie nieuniknioną okolicznością, jedynym
sposobem zatrzymania zła. Na taki sprzeciw stać było tylko tego, który nie miał ani jednej dywizji i
w którego ręku nie leŜały klucze do rozlicznych przycisków. Pacyfizm wolny od konieczności
podejmowania realnych decyzji nazywałem wygodnym. Szczególnie wtedy, gdy apelował o to, by
przywódcy Serbów i Bośniaków zatrzymali się swoim szaleństwie przed Dzieciątkiem. W tym czasie
serbscy wataŜkowie zajmowali bez walki posterunki holenderskich Ŝołnierzy wokół Srebrenicy, ubierali
hełmy sił ONZ, Ŝeby wywabiać swoje ofiary, a potem rozstrzeliwać na oczach ogłupiałej Europy,
oniemiałych, przeraŜonych i biernych Ŝołnierzy z holenderskiego batalionu, przy zupełnym milczeniu
kwatery głównej NATO. Dzisiaj zastanawiam się, czy mój sprzeciw, tysiąc kilometrów na północ od
Srebrenicy, i modlitwa do nie wiadomo kogo, Ŝeby Holendrzy zaczęli strzelać, Ŝeby wezwali na pomoc
natowskie F–16, czy ta bałwochwalcza modlitwa nie była łatwiejsza moralnie od Jego publicznego
protestu. W historii Kościoła dość było przykładów wygodnego, dyplomatycznego milczenia, a jeszcze
więcej wspierania „słusznych wojen” — wszystko to aŜ nadto wystarczałoby za retoryczną podporę
decyzji — teŜ przecieŜ głównie symbolicznej, bo podobnie jak radykalny papieski pacyfizm,
nieobarczonej realną odpowiedzialnością. Zatem mając do wyboru być odpowiedzialnym za zabijanie
się ludzi (gdyby poparł wojnę) nawet w najsłuszniejszym celu, nie mając realnego wpływu na to, kto,
kogo będzie zabijał i jak — wybrał mówienie o pokoju i miłosierdziu. JP2 wybrał tradycję pax Dei,
zapewne przyjmując, Ŝe skoro głos PapieŜa ma wymiar wyłącznie symboliczny, niechŜe się odcina na
tle wszechobecnego pragmatyzmu, niechŜe dźwięczy donośnie.
Im dłuŜej zatem miałem PapieŜa oraz im bardziej oczywistą — chociaŜ odpychaną — realnością
stawało się odchodzenie, tym częściej przyznawałem, Ŝe lubię tego ekstremistę Wojtyłę. Wydawało mi
się coraz częściej, Ŝe posługiwanie się rozumnością, jasnymi zasadami etycznymi, dowodzenie swoich
poglądów nie tylko przez klarowność argumentu, ale poprzez własny przykład, zaczyna być
postrzegane jako ekstremizm, niebezpieczny radykalizm. Broniłem tego radykalizmu w licznych
dyskusjach z Jego przeciwnikami, choć zupełnie nie miałem poczucia przynaleŜności do KK, który od
lat — jak uwaŜałem — nie potrzebuje mnie w swoich szeregach i vice versa. Były aktor Teatru
Rapsodycznego — wywodziłem — zostanie zapisany w podręcznikach historii za sto lat, ale nie
dlatego, Ŝe nie pozwalał kapłanom na małŜeństwa, bo to nic nowego ani niezwykłego. Zostanie
zapamiętany, bo to On stał pod ścianą płaczu, a nie patriarcha Moskwy, który wcale nie zbiera się do
rachunku sumienia za poprzedników (a miałby za co prosić o przebaczenie). I — emocjonowałem się
wówczas, gdy ktoś nadal oponował — jeŜeli powstanie hipotetyczna religia ogólnoświatowa, która
będzie czerpała z dziedzictwa wszystkich innych religii, to będzie zadziwiająco podobna do
katolicyzmu, bo to On zapraszał innych do siebie i On do nich wychodził. Wprowadzenie gestu
szacunku dla rozmówcy, bez cienia protekcjonalności; nie tylko Ŝyczliwość, ale wyjście do Innego,
powiedzenie — jesteś dla mnie waŜny, zatem są rzeczy cenne, które chciałbym od Ciebie dostać
w darze — będzie zapamiętane. Domaganie się od PapieŜa, Ŝeby był radykalny wtedy, kiedy temu czy
innemu się to podoba, a nie, kiedy tego wymagał spójny i logiczny system wartości, który wyznawał,
było domaganiem się, aby zaczął się zachowywać jak polityk, którym paradoksalnie był.
Tyle zapamiętałem z gestów. Mam ponad 30 lat i przez większość tego czasu miałem PapieŜa.
The turning point
ANNABERG. 2.04.2005. 21.57
I’m talking about my generation (The Who)
ostatnie pilastry śniegu umacniały się w zagłębieniach. rafineria
łypała w niebo rozczapierzonymi lunetami kiedy płynęliśmy
przez archipelag kaplic. gorzko skandowali weselnicy w domu
pielgrzyma. i nagle dzwony i ludzie zewsząd, polnymi tropami ku górze.
tłumnie, jakby chłopaki z trzeciego śląskiego razem z freikorpsem
powstali do apelu. powiedz jakiej sepii uŜyć by opisać grudę
którą brnęli; jak wykreślić kurs barki odchodzącej ze szczytu
pod wiatr. to pierwsza ciepła noc w tym roku — powiedziałaś.
wokół erodowało powietrze jakby miało zapaść.
ToŜsamość
O drugim kwietnia roku Pańskiego 2005 napisano, nakręcono i nagrano chyba wszystko, co moŜna by
było nagrać. Chciało się wierzyć, Ŝe oprócz zbiorowego zaśnienia, wydarzyła się metanoia, przejście na
inną stronę rozumienia człowieczeństwa, które na planie symbolicznym odpowiadałoby przejściu, które
stało się udziałem umierającego JP2. Oto się widziało i słyszało dziennikarzy odmawiających
wygłoszenia oświadczenia kolejnego politycznego wataŜki, Ŝeby dać miejsce świadectwom zwykłych
ludzi; rozprawiających na ekranie w czasie największej oglądalności o tym, czy moŜliwa jest prawdziwa
przemiana serc. Miałem wraŜenie uczestnictwa w filmie fantastycznym, dawno nieczytanej baśni,
w której na koniec wrogowie się pojednują, a ich złe cechy przemieniają się w zalety. Najistotniejsze
z zadanych wówczas pytań, nerwowych rozwaŜań — nie poprzez ton, ale poprzez krótki dystans do
wydarzeń, na których bazie były podejmowane — tyczyły przemiany toŜsamości zbiorowej nas,
zamieszkujących ten dziwny kraj zwany Polską. ChociaŜ nie tylko kontekst polskiej toŜsamości był
istotny, skoro odzywały się głosy w Europie, by moŜe rozwaŜyć konstytucyjne odwołanie się do
chrześcijańskich korzeni cywilizacji, której wyrazem jest Unia Europejska. Mówiono: spójrzcie na ulice
Rzymu i zastanówcie się, czy rzeczywiście Europa to staroŜytna Grecja i Rzym, a potem dopiero
francuskie oświecenie?! Czy słyszycie ten okrzyk sześciu milionów, które porzuciły wszystko, by
przyjechać poŜegnać Ojca — Santo subito?
W pierwszych dniach wczesnej wiosny 2005 roku stało się dla mnie jasne, Ŝe biorę udział w ostatniej
katechezie i juŜ nigdy więcej nie będę miał PapieŜa na sposób, jaki go miałem do tej pory. Tamta
milcząca katecheza poprzedzająca pierwszą ciepłą noc na ziemiach polskich w roku Pańskim 2005 dla
mnie była zarazem pierwszą. Był w niej takŜe wstyd za lata powierzchowności, uznania obecności, ale
tylko do poziomu gestu. Wraz z nią przyszła świadomość, Ŝe wspólnotowa przemiana nie dokona się
bez najdrobniejszego chociaŜby aktu jednostkowej woli. Pierwszym krokiem po odejściu JP2 było
przeczytanie quasi–testamentu, ksiąŜki Pamięć i toŜsamość. Testament odnaleziony po śmierci jest
i pozostanie nim z nazwy, ale trudno nie odczytywać w podobny sposób ksiąŜki, która ukazała się tuŜ
przed ostatnią katechezą, moŜe jako jej zapowiedź, spisywanej ze świadomością, dokąd ma się bliŜej.
Czytając Pamięć i toŜsamość, zdałem sobie sprawę, Ŝe nie ma Ŝadnej niespójności między tym, co
wyczytywałem intuicyjnie z gestów, a tym, co odnalazłem w ksiąŜce. Wszystkie przebarwienia
wyraŜone językiem dyskursywnym — i te, na które się zgadzałem, i te, które od zawsze budziły mój
sprzeciw — wszystkie te głosy były obecne w zapamiętanych gestach, które przecieŜ były wymowne.
Odebrałem wcześniej intuicyjnie to, co chciał Poeta przekazać. Wszystko, o czym była mowa, jakbym
znał; jakbym przeczuwał, Ŝe właśnie tak przemówi papieŜ filozof, aktor, poeta. Zdałem sobie sprawę,
Ŝe zostałem zakodowany przez Niego albo teŜ On został zakodowany we mnie tak silnie, Ŝe nie
przeŜyłem niczego, czego nie oczekiwałbym, i to było nieoczekiwane. Naturalność przejścia od gestu
do słowa i powrót.
Niniejszy tekst ma urodę chłodzącej się od tygodni notatki, a nie omówienia ksiąŜki, która bez
znajomości innych wystąpień JP2 zapewne traci wiele ze swej wyrazistości. Pomijając wszelkie aspekty
formalne ostatniego pisanego wykładu papieskiego, chciałem się skupić na jednym wątku, który wydał
mi się szczególnie waŜny, pokazujący niedoceniany aspekt obecności JP2, emblematycznej za Ŝycia
i być moŜe obecności głębszej, duchowej — po śmierci. Pamięć i toŜsamość daje się czytać przede
wszystkim jako esej normatywny — czyli opisujący bardziej stan poŜądany niŜ istniejący —
opowiadający, jak procesy integracji i globalizacji powinny się opierać na poszanowaniu i afirmacji
niepowtarzalności, bogactwa i róŜnorodności. Jakby na przekór zeitgeistowi zdającemu się szeptać
o zanikaniu róŜnic, mgliście nadal rozumianej globalizacji, tym mgliściej i bardziej niejednoznacznie,
gdy obejmuje takŜe kwestie dotyczące konstytucji duchowej człowieka — tradycji, języka, kultury,
świadomości historycznej. JP2 powtarza, Ŝe nie ma prawdziwej bliskości — zarówno między ludźmi,
jak i między zbiorowościami ludzi — bez oparcia jej na mocnym fundamencie toŜsamości, świadomości
tego, kim się jest, z jakiego gruntu się wyrasta. Nie ma teŜ — zdaje się, Ŝe poucza JP2 — prawdziwej
wolności bez indywidualnej, ale i zbiorowej niepodległości, rozumianej jako osadzenie wokół wartości,
które moŜna nazwać rdzeniowymi. Takich, bez których kończy się indywiduum, osoba i rozmywa
toŜsamość.
W chwili, gdy to piszę, trwa smuta i kac europejski, a wielki projekt Unii — któremu mimo
wykastrowania go z chrześcijańskich korzeni, JP2 przecieŜ sprzyjał — rozmywa się w buchalteryjnych
targach i przepychankach czynionych za pomocą coraz bardziej absurdalnych haseł. Wygląda na to, Ŝe
zabrakło refleksji i dopuszczenia do głosu toŜsamości narodowych, które dla JP2 były naturalnymi
składnikami identyfikacji osoby i wspólnot tworzonych przez osoby od rodziny do narodu czy wreszcie
Kościoła. Próba zastąpienia licznych i silnych toŜsamości narodowych jedną toŜsamością europejską
okazała się poraŜką, poniewaŜ owa toŜsamość europejska pozbawiona została szans na powstanie, nie
wskazano rdzennych wartości, na których miałaby się oprzeć, lub wskazano je w sposób raŜąco
niekompletny. Te, na które się powoływano w publicznej wymianie zdań na temat Konstytucji, okazały
się za słabe. Konstytucja była tylko i aŜ aktem prawa, a nie epifanią, a Unia Europejska jest pewnym
układem, umową polityczno–gospodarczą wolnych społeczeństw, a nie superpaństwem. Wydaje się
jednak, Ŝe tak jak kaŜdy ludzki projekt, tak i Unia Europejska potrzebuje wizji, im dalej sięgającej,
głębiej osadzonej, tym lepiej. Z tej gorzkiej lekcji czytanej w świetle Pamięci i toŜsamości wynikać
moŜe taki morał, Ŝe czas najwyŜszy, by stworzone zręby instytucjonalne i prawne projektu
europejskiego wypełniać wizją. NajwyŜsza pora zacząć o tym mówić, bo takiej głębokiej wizji nie ma,
a tylko ona moŜe porwać Europejczyków za sobą. Bez tego lepiej nie myśleć o ciągu dalszym historii
kontynentu, ale takŜe i świata. W tle tych rozwaŜań pozostaje ewokowana przez JP2 myśl o tym, Ŝe
Dzieje mają sens i porządek, Ŝe historia jest Planem dopełnienia stworzenia. W tej perspektywie
naród, narodowość przestaje być iluzoryczną, ale w efekcie często prowadzącą do zbrodni, wspólnotą
krwi i genów. ToŜsamość w tym świetle staje się kategorią przynaleŜności do porządku wartości; staje
się obywatelstwem krainy duchowej, akcesem do wspólnoty historii i tradycji, opartym na wolnej woli
osoby. Dopiero dopełnieniem takiego stanu rzeczy jest kraina geograficzna, państwowość, system
prawny.
Papieskie rozwaŜania o toŜsamości w kontekście polskim naprowadzają na jeszcze jedną kwestię,
która zdaje się obecna w ostatniej ksiąŜce PapieŜa. Wykształcony przez wieki polski sposób
autoidentyfikacji oparty był na negacji innych. Lata zagroŜenia istnienia biologicznej substancji narodu
są winne temu, Ŝe z braku własnej wielkości, musząc połykać kolejne klęski i poraŜki, wytworzyły się
mechanizmy zbiorowej obrony własnego wizerunku oparte na negacji wszystkiego, co Inne, Obce.
Z rozwaŜań JP2 w ostatniej ksiąŜce moŜna wysnuć wniosek, Ŝe uznał ten sposób za mało dojrzały
i sensowny w obecnych warunkach, w rzeczywistości stawiającej człowiekowi zupełnie inne zadania
i wyzwania niŜ jeszcze pięćdziesiąt lat temu. Koncepcja toŜsamości ewokowana przez JP2 odwołuje się
raczej do poczucia dumy i mocy, która nie musi się karmić dyskryminacją Innych. Pamięć o przodkach,
duma z ich dokonań, zgłębianie świadomości własnych korzeni jest dobrem samoistnym,
niewymagającym uzupełnienia o pogardę wobec innych. Mówiąc zupełnie wprost — dzielność załogi
O.R P. „Orzeł” i kpt. Grudzińskiego przedzierających się bez map przez opanowany przez Kriegsmarine
Bałtyk nie musi umniejszać dzielności i odwagi załogi U96 i kpt. Lehmann–Willenbrocka
przedzierających się przez Gibraltar opanowany przez Royal Navy.
WaŜną lekcją toŜsamości był dla mnie sam JP2 i jego Ŝycie poprzez ów prosty fakt, Ŝe miałem PapieŜa.
Po raz pierwszy od niepamiętnych czasów Polska i Polacy w osobie JP2 zyskali pozytywny desygnat
swojej zbiorowej toŜsamości. Światło było samoistne, nie było odblaskiem chwały wybicia
przeciwników na polu bitwy, jaśniejącą Ŝagwią klęski domagającej się krwawej pomsty. JP2 w tym
sensie być moŜe okazał się nie tylko bohaterem wyraŜającym zbiorowość, z której się wywodził, ale
przede wszystkim przemieniającym samą zbiorowość, powodującym zbiorową metanoię, której efekty
będą widoczne z perspektywy odchodzenia tych, których nauczał (Pokolenia JP2?), czyli za jakieś 50
lat.
I dalej. Star trek. Kolejne generacje
Zostaliśmy sami, a czar prysł dość szybko. MoŜe jednak wisi coś w powietrzu, moŜe nagle zaczyniemy
szybciej zbiorowo dojrzewać? Stawać się bardziej sobą, kaŜdy na swój sposób, i nawracać do słów
JP2, których się nie słuchało, kiedy je wypowiadał. Wartość niektórych dóbr i darów docenia się
wtedy, kiedy zostaną odebrane. Stabilizacji na przykład nie odczuwa się jako szczególnego dobra,
zanim jej nie zabraknie. śywoty rozlicznych świątobliwych męŜów, nie tylko katolickorzymskiego
autoramentu mają cechę wspólną — jest nią przemiana w świecie dokonana za sprawą świętego po
śmierci. Tak jakby śmierć, odejście uruchamiało mechanizm zwrotny relacji. Nie wiem, czy jest coś
takiego jak JP2 generation, czy to tylko taka prefiguracja snu o tym, Ŝe moŜemy być lepsi
i rozumniejsi. PrzynaleŜność do jakiejś generacji powinna być tylko ubocznym skutkiem, artefaktem
procesu, konstatacją ex post podjętą przez następców, dlatego na razie zbawienne i słuszne jest
sądzić, Ŝe JP2 generation to zaledwie postulat, a nie rzeczywistość. Ukucie emblematu i obnoszenie się
z nim jest najlepszą formą kupienia sobie świętego spokoju. Do czasu.
Kiedyś ja go miałem, kiedy w najbardziej zapadłej okolicy Meksyku dowiadywałem się, Ŝe Papa jest
OK i — w domyśle — dlatego mnie nie okradną. Znajomy luteranin napisał mi kiedyś w liście „BoŜa
metoda to my”. NiezaleŜnie od skomplikowanych stosunków łączących mnie z KK, złoŜoności ocen
pontyfikatu JP2, niezaleŜnie od tego, czy za rok na Westerplatte pojawi się więcej ludzi, by
zamanifestować istnienie JP2 generation, czy nie pojawi się nikt — niezaleŜnie od tego wszystkiego, co
jest — chciałbym dorosnąć do tego, aby nasza relacja poniewczasie stała się zwrotna. śeby teraz On
mnie miał. ChociaŜ trochę.
2005/2006
RADOSŁAW WIŚNIEWSKI ur. 1974, mieszka w Brzegu, pracuje we Wrocławiu, pisze wiersze,
recenzje, szkice, felietony, wydał zbiór wierszy Nikt z przydomkiem (Toruń 2003) oraz
wspólnie z Dariuszem Pado Raj/Jar, współpracuje z pismami literackimi, prowadzi blogi:
http://jurodiwypietruch.blog.pl, http://radekkirschbaum.blog.pl