Recenzja musicalu „Deszczowa piosenka” Świat stale pędzi
Transkrypt
Recenzja musicalu „Deszczowa piosenka” Świat stale pędzi
Recenzja musicalu „Deszczowa piosenka” Świat stale pędzi naprzód. Niemal każdy ma dziś w kieszeni mobilny komputer, aparat fotograficzny, kamerę i dostęp do wszystkich potrzebnych informacji. Można powiedzieć - cały świat w naszych rękach. Dosłownie. Na drogach miliony nowoczesnych aut, na ulicach tłumy spieszących się ludzi. Rzadko zdarza się, aby znaleźli czas na odpoczynek, a kiedy już mogą sobie pozwolić na chwilę wytchnienia, najczęściej włączają komputer lub telewizor. A czy kilkadziesiąt lat temu ktokolwiek myślał o tym, że w naszych własnych domach będziemy mogli oglądać kolorowe filmy dźwiękowe? Holywood, rok 1927. Para młodych aktorów filmów niemych stoi u szczytu sławy. Utalentowany, charyzmatyczny Don Lockwood (Dariusz Kordek), będący obiektem westchnień kobiet na całym świecie oraz Lina Lamont (Barbara Kurdej), która swą urodą niejednemu mężczyźnie namieszała w głowie, muszą stanąć przed największym wyzwaniem - filmem dźwiękowym. I wszystko byłoby cudownie, gdyby nie pewien problem, którym jest piskliwy, skrzeczący głos Liny. Co gorsza, ani panna Lamont, ani jej fani nie mają najmniejszego pojęcia o tym, jak okropnie on brzmi. Jej partner na planie filmowym Don, a także reżyser, kierownik wytwórni i pozostali członkowie obsady wiedzą, że gdy prawda wyjdzie na jaw Lina wypadnie w furię. Z pomocą przychodzą im Cosmo Brown (Jan Bdzawka), czyli najlepszy przyjaciel Dona, oraz Kathy Selden (Ewa Lachowicz) piękna, skromna dziewczyna, którą Lockwood poznał ukrywając się przed fanami. Jest to w dużym skrócie opis głównego wątku tego roztańczonego, rozśpiewanego i wesołego musicalu. „Deszczowa piosenka” w teatrze Roma została wyreżyserowana przez Wojciecha Kępczyńskiego na podstawie filmu z 1952 roku. Zapewne każdy słyszał legendarne „Singin' in the rain", które w wersji filmowej zaśpiewał Gene Kelly. „Deszczowa piosenka” to jeden z najlepszych musicali wszech czasów. Jest doskonały pod każdym względem. Muzyka grana na żywo przez orkiestrę, choreografia, sceneria, aktorzy oraz niesamowicie zrealizowana strona techniczna sprawiają, że o tym wydarzeniu długo się nie zapomni. Warto zwrócić uwagę na fenomenalne filmy stylizo wane na kino nieme, które kręcone były w Baranowie Sandomierskim. Nie da się ukryć, że cały zespół techniczny wykonał naprawdę dobra pracę. Błyskawiczna zmiana scenerii, efekty świetlne i strugi deszczu zalewające scenę pod koniec pierwszego aktu to tylko niektóre z efektów, za które należą się wielkie brawa. Wszyscy aktorzy wykazali się niezwykłymi umiejętnościami, jednak na szczególne wyróżnienie zasługują odtwórcy ról Cosma i Liny. Jan Bdzawka wypadł genialnie, zarówno w tańcu i śpiewie oraz scenach dialogowych. Myślę, że wielu oglądającym skradł serce i umysł. A jeśli chodzi o Barbarę Kurdej - zagrała fantastycznie! Nie potrafię powiedzieć nic więcej. To trzeba po prostu zobaczyć i usłyszeć. Cudowne w całym spektaklu było to, że obsada dała z siebie wszystko. Już od pierwszej sceny czuć, że ci ludzie kochają muzykę, taniec i teatr. W końcu najważniejsze jest to, żeby robić rzeczy, które sprawiają nam radość. Jeżeli macie trochę czasu, to proponuję, żebyście wybrali się właśnie na „Deszczową piosenkę” zamiast znów oglądali telewizję. Gwarantuję, że niezależnie od wieku, przeżyjecie niesamowity wieczór. Piotr Pluta