poezja - SP3 Toruń

Transkrypt

poezja - SP3 Toruń
POEZJA
Borys GUZIŃSKI
kl. VI
"Toruńskie kamienice"
Toruńskie kamienice są bardzo stare,
mają już lat kilkaset parę.
Toruń ma lat bardzo dużo,
tak jak te kamienice, które do dziś nam służą.
Mury mają popękane,
jak płatki kwiatów przez suszę nękane.
Toruńskie kamienice po wojnach zniszczone,
zostały odnowione i znów udomowione.
Ten stary ceglany dom,
ma serce jak dzwon.
Ktoś ma nie wszystkich w domu,
jeżeli myśli,
że kamienice schodzą na psy i nie przydają się nikomu.
A więc jak widzicie łacno błądzi, kto skwapliwie sądzi.
__________________________________________________________________
Daria BOGALECKA
Kl. VI
„Najpiękniejszy”
Najpiękniejszy jest na świecie …
Czy Wy wiecie ? Czy nie wiecie ?
To jest Toruń - moje miasto,
gdzie Kopernik gniecie ciasto,
na pierniki stąd słynące,
bardzo pyszne i pachnące.
Pan Zaleski dzielnie rządzi,
nikt tu nigdy nie zabłądzi.
Piękne mury i kościoły,
a na wieży biją dzwony.
Mosty nowe tu powstają,
prace nigdy nie ustają.
Toruń miastem znanym wszędzie,
więc narzekać nikt nie będzie.
Dominika CUPA
kl. IV
„W Toruniu jest mój dom”
Tam, gdzie Flisak sobie stał,
na skrzypeczkach pięknie grał.
Tam, gdzie Mikołaj Kopernik,
tam, gdzie pyszny słodki piernik.
Tam, gdzie Ratusz dumnie stoi
tak, jak jemu to przystoi.
Tam, gdzie kamienice stare,
tam, gdzie Wisły wody szare.
Tam, gdzie Krzywa Wieża stoi,
tam, gdzie przyjaciele moi.
Tam, gdzie mieszka dziadek, babcia,
tam, gdzie siostra i prababcia.
Tam, gdzie mama, ja i tata,
tam mój Toruń cały w kwiatach.
___________________________________________________________
Dominika DROSD– kl.4
Toruń nocą
Kiedy cały Toruń zaśnie,
gwiazdki znów zaświecą jaśniej.
Księżyc czuwa nad Toruniem ostatni anioł spać frunie...
Toruńska panorama
będzie świecić się do rana.
Mikołaj Kopernik śni...
o toruńskich piernikach.
Księżyc powoli znika.
Wschodzi słońce, nowy dzień
toruńczycy budzą się.
_________________________________________________________________
Hubert ŁAPACZ,
KLASA 5
SPACER PO TORUNIU
Idąc toruńską ulicą
Zobaczysz wiele miejsc, które Cię zachwycą
Jest pomnik Kopernika
Oraz Dom Piernika.
Torunia historie są wspaniałe,
I te duże, i te małe.
Jak na przykład w 1466 roku
Był drugi toruński pokój.
Toruń ma kościoły znane: Jakuba, Jana,
A w kościele Panny Marii leży Wazówna Anna.
Z pięknej Starówki Toruń słynie,
A w jej pobliżu Wisła płynie.
Dwa mosty potężne stoją,
Krzyżaka już mieszkańcy się nie boją.
Ruiny jego zamku ostały wytrwałe,
W oczach niejednego są niebywałe!
Od wieków pochyla się Wieża Krzywa,
Każda o niej legenda jest barwna i żywa.
Piękne uliczki ciągną się właśnie dla Ciebie,
Żebyś przechadzając się nimi czuł się jak w niebie.
Kto ciekawski, niech dalej wnika
W historię o grodzie Kopernika.
_________________________________________________________________
Patrycja LEWANDOWSKA – kl.6
FLISAKA W TORUNIU WSZYSCY ZNAJĄ
LUDZIE TU PRZYCHODZĄ , OGLĄDAJĄ
I ŻABKI TEŻ PODZIWIAJĄ
SKRZYPCE CICHO GRAJĄ
A WYCIECZKI TU PRZYJEŻDŻAJĄ
KOLARZE DO ZABYTKU WRACAJĄ
KOPERNIK KTÓRY
OGLĄDA WSZYSTKICH Z GÓRY
POSTAWĘ MA OFICERA
EKOLOGIĘ WSPIERA
RUSZYŁ ZIEMIĘ
NAUCZAŁ CHEMIĘ
IMIENIEM JEGO NAZWANE SĄ ULICE I SZKOŁY
KAŻDY W TORUNIU JEST WESOŁY
KOPERNIK PATRZY DNIA KAŻDEGO
RANKIEM I NOCĄ Z NIEBA GWIAŹDZISTEGO
Z DALA WIEŻE KOŚCIOŁÓW
Y MOŻE KILKA ANIOŁÓW
W TORUNIU KAŻDY DOBRZE SIĘ CZUJE
A MALARZ WISŁĘ MALUJE
WIADOMO JEST KAŻDEMU
I DUŻEMU I MAŁEMU
EFEKTOWNA WIEŻA KRZYWA
ŻARTOBLIWIE WSZYSTKICH WZYWA
A PO WIŚLE STATEK PŁYWA
RAZ NA RUNKU O DZIEWIĄTEJ RANO
AKURAT BYŁO ROZŁOŻONE SIANO
TRWAŁ TURNIEJ O MAJĄTEK
UZNANY ZA POCZĄTEK
SPOTKAŃ HARCERZY PRZY RATUSZU
Z DUŻĄ DAWKĄ ANIMUSZU
____________________________________________________________________________
Michał BETLEJEWSKI – kl. 4
Wiersz o Toruniu
W grodzie Kopernika
zawsze jest muzyka.
Słychać głos motyla,
ta wieża się przechyla!
Zdziwieni są turyści,
że tyle się w niej mieści.
Idąc Bulwarami, aż
dech zapiera cały.
Tu mury grube, stare
tak pięknie podświetlane.
Nad Wisłą barki stają
na Starówkę zapraszają.
Już Katedra się wychyla
z dzwonem Tuba Dei trzyma.
Za rogiem ratusz duży,
nikogo z nas nie znuży.
A Dwór Artusa mości,
przyjmuje swoich gości.
Dziś Flisak nam przygrywa,
aż Arkadami kiwa.
W domu Kopernika
świat planet nas przywita.
Do Planetarium zmierzaj
i z gwiazdami czas odmierzaj.
Kamienica Pod Gwiazdą,
spodoba się wszystkim gazdom.
Tam Szewska, Szczytna, Prosta
i jesteś już radosna.
Bo blisko nam do ruin zamku,
by znaleźć ślady ganku.
Stąd widać szafę starą,
gdzie przedstawienia grają.
I wiele jeszcze czeka
w tym mieście na człowieka.
________________________________________________________
Michał FIC
kl. VI
„Poczciwy Starzec”
Na łące bujnej i pięknej powstało miasto.
Miłe, dogodne, gdzie od skrzydeł anioła pierzasto.
On u bram królewskich
Z kluczem i w szatach niebieskich
Miasta strzeże,
Składając siebie w ofierze
Gdy odwiedzisz to miejsce,
Pojmiesz, co zapełnia moje serce Krzywa Wieża w nim panuje.
Ale to Brama Mostowa wszystkimi dyryguje.
Mikołaj Kopernik w skale zamknięty
Przy Ratuszu siedzi astronom niepojęty.
Fascynujących przygód tu zaznasz
I historii miasta trochę poznasz.
Atrakcja na każdym miejscu czeka,
Tylko dla miłego, poczciwego człowieka.
Więc spakuj manatki i do samochodu wsiadaj!
Nie czekaj na zaproszenie, tylko wozu dosiadaj!
_____________________________________________________
Natalia ALEKSANDROWICZ, kl. VI
Toruń – Miasto Aniołów
Co to za miasto , którego bram
strzeże anioł skrzydlaty?
Gdzie ono leży? Nad Wisłą.Tam,
gdzie był flisak przed laty.
On plagę żab wygonił z miasta,
grą swą ratując ludzi.
Bogumił zaś zasłynął z ciasta,
którego smak zachwyt budził.
Zapach pierników roznosi się wszędzie,
czuje go każdy, kto tutaj przybędzie.
Na wszystkich gości codziennie czeka,
nasza słynna Wieża i obok niej rzeka.
Gdy Wisła „RUŃ” do Wieży krzyknęła,
to ta natychmiast schylona stanęła.
I tak do dzisiaj kłania się Wiśle.
Co jeszcze jest w mieście? Chwila, niech pomyślę….
Dzwon piękny, zwany Trąbą Bożą
wisi w katedrze św. Janów.
A jego głos sprawia, że szczęście się mnoży
i wzywa do nas Wielmożnych Panów.
W Toruniu Aniołów jest na szczęście wiele,
każdy z nich sprawił, że miasto rozkwita.
Są nimi wszyscy Honorowi Obywatele,
a już następnych Toruń śmiało wita.
Toruń, to radość, szczęście i czar,
to kawiarenki, Stary Rynek i Kopernik.
Mieszkać tu, wśród Aniołów, to ogromny dar,
zwłaszcza, gdy można zjeść pachnący piernik!
Kocham to miasto za jego legendy.
Lubię wieczorem spacery nad Wisłą.
Podziwiam zabytki i urocze miejsca, którędy
snują się skrzydlate postacie - zanim znikną.
________________________________________________________
Karolina NOWAK
klasa V
Toruńskie pierniki
W Toruniu wiadomo,
pierniki najlepsze.
Oryginalne są tylko w tym mieście!
One od zawsze są tu na czasie,
żeby je jeść, nie trzeba spać na kasie.
Tutaj każdemu one smakują!
Wszyscy turyści je kupują!
Każdy torunianin zna ich wszystkie kształty
i wie, że każdy piernik
jest bardzo dużo warty!
Więc każdy, kto ich spróbuje,
z uśmiechem za nie bardzo dziękuje!
______________________________________________________________
Oktawia SOKALSKA kl. 4
„Od pomnika do piernika”
Toruń pięknie gości wita,
od pomnika do pomnika.
Stoi nasz astronom wielki,
który poznał wszechświat wszelki.
Mamy też pieska Filutka,
co przyciąga turystów jak pszczoły do miódka.
Jest również Flisak z żabami,
który je wypędził z miasta skrzypcami.
Toruń pięknie gości wita,
od piernika do piernika.
Bo pierniki wszystkim znane,
są w Toruniu wypiekane.
Miód, cynamon, mąka pszenna
i przyprawa - ta korzenna.
To są właśnie ich składniki,
kto chce poznać ich tajniki.
Jeśli chcesz wiedzieć jak je przyrządzać,
to cichutko za nami podążaj,
Bo do Domu Piernika się udajemy
I pierników mnóstwo napieczemy.
Toruń pięknie gości wita,
Od pomnika do piernika.
Więc do niego zapraszamy.
Wszystkich pięknie przywitamy!
_______________________________________________________
Klaudia CHRZANOWSKA, kl. V
„Mój Toruń”
Moje miasto – Toruń
to gród Kopernika,
który słynie z planet
i pysznego piernika.
Płynie przez nie Wisła,
bystra bardzo rzeka,
więc kto tutaj mieszka,
wcale nie narzeka.
Bardzo krzywa wieża
(i nie ze starości)
jak stary odźwierny
mile wita gości.
A zegar w ratuszu,
co to zdobi rynek,
wygrywa melodię
o pełnej godzinie.
I Flisak z żabkami
miasta też pilnuje,
bo u nas w Toruniu
to nikt nie próżnuje.
Zapraszam więc gości
do miasta mojego.
Chcę, żeby przeżyli
coś nadzwyczajnego.
_____________________________________________________
Bartłomiej DĄBROWSKI, kl. V
„Gród”
W pięknym Grodzie Kopernika
wciąż się mówi o piernikach.
Bo to wypiek bardzo smaczny
o wyglądzie bardzo zacnym.
Piękne serce w czekoladzie
leży na sklepowej ladzie.
Jeśli chcesz go posmakować,
musisz dobrze w buzi schować.
Kiedy język dotknie podniebienia,
to się smak w anielski zmienia!
Bo to stary wypiek z mego miasta,
w którym tkwią tajniki ciasta.
Jeśli będziesz w Starym Mieście,
wejdź do sklepu po coś jeszcze…
A to znaczy - po pierniki,
byś mógł poznać ich tajniki…
____________________________________________________________
Michał KRUGLAK, kl. V
„Pomniki mojego miasta”
Kiedy idę po starówce,
Widzę stare domy, bramy,
Kamienice odnowione
I te brzydkie, i zaniedbane.
Stoi pomnik Kopernika,
I osiołek na chodniku.
Tu smok schował się za bramą,
A tam biega po ulicach.
Trochę z boku jest Marszałek,
A po prawo Ojciec Święty.
Dalej bloki zamieszkałe,
Wśród zieleni -Toruń piękny!
_________________________________________________________
Zofia URBAŃSKA
kl. IV
,,Toruńskie legendy’’
Dziś w Toruniu wielkie zamieszanie,
gdyż z legend wyszli nagle mieszczanie.
Wszędzie miło i wesoło,
klimat średniowieczny też zapewniono.
Flisak pięknie na skrzypeczkach gra,
bo żaby z miasta wyprowadzić ma.
Niestety, dzisiaj są tu tylko psy,
wiec gra tak, aby one za nim szły.
Katarzyna okrągłe ciasteczka upiekła,
sześć się połączyło i powstała ,,Katarzynka’’ jedna.
W dalekich Chinach dzieciom smakowały,
„Katarzynki” objechały zatem świat cały.
To wszystko bajka lub legenda,
mam nadzieję, że wesoła,
więc zapraszam do Torunia,
tu zabytków moc nas woła.
_______________________________________________________
Patrycja BARTNICKA -6
„Toruńska inwazja smoków”
Na toruńskiej starówce
smoki się zebrały.
Chciały czytać dzieciom bajki,
lecz dzieci tych stworów się bały.
Smoki smutne i zmartwione były,
że dzieci tak mocno przestraszyły.
Sposobu i rozwiązania szukały,
by dzieci się już ich nie bały.
Na pomysł wpadły taki,
by kupić maluchom toruńskie przysmaki,
gdyż dzieci bardzo słodycze kochały
i się nimi codziennie zajadały.
Dwugłowy Nelman, smok nie byle jaki,
położył przed Ratuszem wszystkie przysmaki.
Jego bracia, smoki jednogłowe,
były do rozdawania słodyczy gotowe.
Panie z przedszkola uradowane były,
Dzieci do smoków zaprowadziły.
Dziatki lizaki swe mocno ssały
i bajek przez smoki czytanych słuchały.
_________________________________________________________
Iga MYCIO-6
„List do mamy”
Opowiem Ci dzisiaj mamuniu
Kilka ciekawostek o Toruniu
Czy pamiętasz Mikołaja Kopernika?
Zawsze lubiła widok jego pomnika
Co na starym mieście stoi stale
Słowo, nie zniszczyłam go wcale
A obok niego ratusz okazałością świeci
Byłam w nim ostatnio ja i inne dzieci
Nasza przedszkolanka nas tam zabrała
I wspaniałą lekcję historii nam zafundowała
Na pewno nie zapomniałaś o Krzywej Wieży
Co była świetnym schronieniem dla żołnierzy
Gdy przed wrogiem się bronili
By ich wielu nie zabili
Teraz stoi przechylona
Lecz nie spadła jej korona
Bo wciąż chluba jest Torunia
Tak już stara nasza Wieżunia
A w Katedrze świętych Janów
Dwóch bardzo pobożnych panów
Dzwon Tuba Dei się mieści
Który święte nowiny wieści
Szkoda żeś do Francji wyjechała
Kiedym była jeszcze mała
Dobrze pamiętam ten smutny wyjazd
Od trzech lat czekam na Twój przyjazd
Bardzo dużo o Toruniu napisałam
A o sobie nawet nie wspomniałam
Jednak gdy ten list pisałam
Byś o mnie nie zapomniała ciągle myślałam…
____________________________________________________________
Mateusz BANDROWSKI- kl.4
Miasto nie duże, lecz magiczne.
Kamienice mieniące się kolorami tęczy, przecudowne, wzruszające.
Spichrze troskliwie strzegące flandryjskich towarów.
Mury obronne, bramy i baszty dumnie strzegące średniowiecznych tajemnic.
Flisak anielskim graniem na skrzypkach plagę żab wyprowadził.
Krzywa Wieża jak staruszka się pochyla.
Pierniki pachnące miodem, cynamonem, karmelemLukrowane chmurki, czekoladowe serca robione dla nas z wielką miłością.
Miasto dodające inspiracji…
Toruń.
_______________________________________________________
Julia JOHANSSON- kl.6
O Toruniu
Piszę o Koperniku, co wciąż stoi
I daleko spogląda.
Piszę o Wiśle, w której miasto
Dwie twarze swe ogląda.
Piszę o nietchórzliwych gołębiach,
Którym wszystkie widoki znane.
Piszę o piernikach, tych z imbirem i gałką,
Co lukrem malowane.
Piszę o igrającym z liśćmi
Na bulwarze wietrze.
Piszę o moim mieście,
Nie kończę, nie jeszcze…
______________________________________________________________________________
Wiktoria MILEWCZYK - kl.6
Lubię wracać do Torunia
jechać przez srebrny most
i widzieć jak naprzeciw
rozbłyskują zabytki.
Lubię spacer po Starówce,
gdzie aż pachnie dawnymi wiekami
bezdomni
żebracy
bogaci
wieże kościołów, Krzywa Wieża, Ratusz.
Kopernik, który ciągle na mnie patrzy
i gołębie, które szumią.
Lubię schodzić uliczkami w dół,
gdzie srebrna Wisła i srebrne mewy.
Lubię tak patrzeć godzinami
i moczyć nogi w słonecznej wodzie .
_____________________________________________________________
PROZA
Dawid Tarnowski - kl. IV
„Henryk Stroband – człowiek, który pracował dla naszego miasta”,
Henryk Stroband urodził się 14 listopada 1548 roku w Toruniu w rodzinie bogatego
kupca toruńskiego. Ukończył gimnazjum protestanckie w Toruniu założone przez swojego
ojca. Studiował w kilku niemieckich uniwersytetach. Po śmierci ojca awansował do rady
Miasta w 1586 r. i już po roku został burmistrzem Torunia. Urząd ten pełnił do śmierci w
1609 r.
Stroband zmienił Toruń w nowoczesna miasto. Wprowadził przepisy prawne regulujące
opiekę nad sierotami oraz działalność aptek, cyrulików i szpitali, a także mające na uwadze
porządek i higienę w mieście. Dzięki niemu gimnazjum przekształcono w szkołę 11 –
klasową, w której kształcono chłopców z Polski i zagranicy. Wybudował internat, w którym
część ubogich uczniów mogło mieszkać bezpłatnie. Dla wzmocnienia obronności miasta
powstała zbrojownia, nowoczesne fortyfikacje, rozbudowano też ratusz. Stroband troszczył
się wyposażenie toruńskich kościołów, rozwój lokalnych drukarni i gimnazjalnej biblioteki.
Starał się o otwarcie Uniwersytetu Toruńskiego oraz utrzymanie zgody między
protestanckimi wyznaniami w Polsce.
Jego działalność przerwała nagła śmierć 20 listopada 1609 r. Z jedenaściorga dzieci
największą rolę odegrał syn, również Henryk, który po ojcu przejął pełnione przez niego
funkcje.
___________________________________________________________________
Trzy dni w toruńskim forcie IV
Marta Weręgowska - kl. IV a
Mój tata bardzo chętnie pokazuje mamie, bratu i mnie różne zabytkowe budowle
Torunia i nie tylko. Kiedyś udaliśmy się na całodniową wyprawę do fortu VII, a potem na
Barbarkę. Tata opowiadał nam o strasznych wydarzeniach, które rozgrywały się na tym forcie
i na Barbarce. Zginęło tam wielu niewinnych ludzi, którzy byli zabijani przez wojska
niemieckie. Tato obiecał, że w jakiś wolny dzień wybierzemy się również do innych fortów.
Kiedy wieczorem położyłam się spać przyszedł mi do głowy pomysł... Postanowiłam
pójść z koleżankami Julką i Agnieszką na wycieczkę do fortu czwartego.
Gdy następnego dnia zapytałam dziewczyny, one się zgodziły. Ustaliłyśmy, że ja
zapytam mamę, czy możemy tam pojechać w piątek. Mama się zgodziła, pod warunkiem, że
nie pójdę sama. Ucieszyłam się, gdy mama Julki też wyraziła zgodę, ale niestety mama
Agnieszki nie zgodziła się na jej wyjście. Zadecydowałyśmy, że pojedziemy we dwie.
Trzy dni minęły szybko. Pół godziny przed wyjazdem spakowałam batony, sok i kanapki.
Kiedy dojechałam na miejsce Julka już na mnie czekała.
− Co tak długo? – zapytała.
− Przepraszam.
− Chodźmy już.
Po zwiedzaniu fortu Julka miała u mnie nocować, ale wszystko wyszło zupełnie inaczej.
Gdy zaczęłyśmy zwiedzać, wszystko było takie ciekawe. W ogóle nie zauważyłyśmy, że czas
tak szybko płynie. Najpierw zwiedziłyśmy parter.
Później zaproponowałam:
− Wejdźmy do piwnic.
− Nie ,lepiej chodźmy na dwór.
Uległam prośbom Julii i wyszłyśmy na dziedziniec. Obejrzałyśmy go z wielkim
zainteresowaniem. Zapytałam:
− Czy teraz zejdziemy do piwnic?
− Tak, chodźmy.
Ledwo zeszłyśmy schodami na dół, usłyszałyśmy szczęk zamykanych zamków.
− Co to było? – zapytała Julka
− Nie wiem, ale chodź, to się dowiemy – odpowiedziałam.
Kiedy dobiegłam do głównych drzwi na parterze i próbowałam je otworzyć – nie udało mi
się, chociaż ciągnęłam je z całych sił.
−
−
−
−
−
−
−
−
Ooo nie! – krzyknęłam.
Co? - zapytała Julka
Drzwi są zamknięte!
Ups! Masz przy sobie telefon?
Sprawdzę – odpowiedziałam; - Już wiem, zostawiłam go w samochodzie mamy.
Ja zostawiłam swój na stole w domu. Sprawdź, która godzina.
20.45.
Wołajmy głośno, może ktoś nas usłyszy – zaproponowała Julia.
Niestety, pomimo naszych ponad półgodzinnych starań, nikt nas nie usłyszał,
a jedyną odpowiedzią na nasze krzyki było echo.
−
−
−
−
−
−
Niestety, spędzimy noc w forcie.
Poprawka, trzy dni.
Dlaczego? - zapytała Julka
Bo w soboty i niedziele fort jest zamknięty.
No to mamy problem.
Nie jest taki wielki, ponieważ widziałam w jednej z sal łóżka.
Cóż było robić? Zjadłyśmy kanapki i wypiłyśmy trochę soku. Około godziny 22. poszłyśmy
do łóżek. Po chwili cichej rozmowy, zaczęły mi ciążyć powieki i zasnęłam.
Nie wiem, ile spałam, ale po jakimś czasie usłyszałam czyjś głos.
− Wstawaj Maja, już!
Chciałam odruchowo zapytać, czy mogę pospać jeszcze pięć minut, ale nagle przypomniało
mi się, że jestem zamknięta w forcie! Zobaczyłam potrząsającą mnie za ramię Julkę. Dookoła
było ciemno. Wtedy usłyszałam dźwięk, który przypominał strzał z karabinu.
− Co to było? - zapytałam.
− Nnn..ie wiem.
Wyszłam z łóżka, zapaliłam latarkę i cicho wyjrzałam z pokoju w którym spałyśmy. Na
korytarzu nie było nikogo, ale poczułam dziwny chłód...
−
−
−
−
Jula – powiedziałam szeptem; czytałam, że kiedy robi się tak chłodno, to są tu...
Co? - zapytała Julka.
Duchy.
Aaaa! - krzyknęła Julka, uciekając do pokoju.
No cóż, sama muszę poszukać ducha lub co gorsza duchów.
− Halo, jest tu kto? - wołałam chodząc po forcie.
Przystanęłam na chwilę i poczułam czyjeś spojrzenie na plecach. Pomyślałam, że to Julka,
więc odwróciłam się spokojnie i zobaczyłam człowieka, który miał na sobie mundur
żołnierza. Biła od niego łuna. Spojrzałam na jego nogi i odskoczyłam jak oparzona, ponieważ
ten człowiek unosił się lekko nad ziemią!
− Czy, czy, czy pan jest duchem? - zapytałam
− Taak – odpowiedział duch.
Nagle ogarnęły mnie ciemności i zrobiło mi się słabo. Po jakimś czasie zobaczyłam nad sobą
Julkę i tajemniczego osobnika.
−
−
−
−
−
−
−
−
−
−
−
Jula...
Co?
Duuch! - krzyknęłam i wstałam. Tymczasem Julka zemdlała.
Proszę pana...
Taak?
Czy pomoże... mi pan przenieść Julę do jej łóżka?
Taak!
Proszę pana? - po przeniesieniu Juli do łóżka zapytałam ducha.
Taak?
Od kiedy pan tu jest?
Jestem tu od....
I wtedy spojrzałam na zegarek. Była godzina piąta. Kiedy znowu spojrzałam na miejsce,
gdzie przed chwilą stał tajemniczy osobnik, nie było go. Wróciłam po cichu do pokoju i
zobaczyłam straszny widok. Julka spała sobie, ale twarz miała blada jak trup. Zaczęłam
krzyczeć:
−
−
−
−
−
−
−
−
AAAA! Julka!!!
Co? Co? O co ci chodzi? - spytała Jula, podnosząc się z łóżka jakby nigdy nic.
Wystraszyłaś mnie!
Czym niby?
Miałaś straszną twarz!
Czemu? - opowiedziałam Juli, że w świetle księżyca wyglądała upiornie.
Dziwne... Gdzie jest duch? - zapytała Jula.
Zniknął – odparłam – Jakby się rozwiał we mgle.
Poszłyśmy dalej spać. Tej nocy nie przydarzyło się już nic dziwnego.
Tak minął pierwszy dzień w forcie.
Rano obudziłam się pierwsza. Poczułam, że jestem strasznie głodna. Miałam dwa
wyjścia: albo jeść sama, żeby Jula zjadła po mnie albo ją obudzić. Wybrałam drugie wyjście,
ponieważ nie lubię patrzeć jak ktoś je, bo wtedy znów jestem głodna.
−
−
−
−
−
Jula! Jula wstawaj!
O co znowu chodzi?
Zjedzmy coś!
Hm? I dlatego mnie obudziłaś?
Tak! Jestem pieklenie głodna!
Zjadłyśmy śniadanie i zaczęłyśmy mówić o dziwnym upiorze:
−
−
−
−
−
Ten duch jest bardzo straszny – zauważyła Julka.
Wcale nie! - zaprzeczyłam.
Co? Dla ciebie nie jest ani trochę straszny?
No... może trochę. - przyznałam się.
Pozwiedzajmy jeszcze trochę -prosiła.
Zgodziłam się na prośbę Julki i za chwilę byłyśmy już daleko od naszego pokoju.
Podeszłyśmy do czarnego orła, który jest namalowany na ścianie. Wtem orzeł
zakrakał.
− Aaaaaa!!! - odskoczyłyśmy od orła.
Biegłyśmy bardzo szybko, ale on i tak nas doganiał. Nagle z drugiej strony wybiegł żołnierz i
zagrodził nam drogę. Chciałyśmy wybiec trzecim korytarzem, ale Julka powiedziała:
− Uciekaj sama, ja nie dam rady biec.
− To ja ci pomogę!
Pobiegłyśmy dalej, ale po chwili się obejrzałam, zobaczyłam, że gdzie skręca żołnierz, tam
skręca orzeł. Powiedziałam o tym Julce.
− To ja pobiegnę i tak dalej. - powiedziała i dobiegła do pokoju. Ja postanowiłam pomóc
żołnierzowi.
− Umiesz przenikać przez ściany? - zapytałam.
− Taaak...
− A widzisz przez nie?
− Taaak...
− A czy ten ptak nas rozumie?
− Nieee...
− A on umie przenikać przez ściany?
− Nieee...
− A czy możesz innych przenosić przez ściany?
− Taak...
Zamknęłam drzwi pokoju, w którym była Jula i zawołałam do upiora:
− Przenieś siebie i mnie do pokoju, którego drzwi przed chwilą zamknęłam!
Nagle wszystko zawirowało. Jeszcze przez chwilę widziałam jak tajemniczy jegomość
przenika przez ścianę. Po jakimś czasie otworzyłam oczy. Jula powiedziała
do mnie:
– Już noc. Śpij. – spojrzałam na zegarek. Rzeczywiście już była północ.
Tak minął drugi dzień w forcie IV.
− Wstawaj! - wołała mnie od rana Julka.
− Dobra... - odpowiedziałam.
− Już!
Wstałam. Zjadłyśmy razem z Julką śniadanie i zapytałam:
−
−
−
−
−
−
Czy dzisiaj coś się dzieje, że jesteś taka wesoła?
Nie, ale myślę, że duch zniknie – i wtedy duch się pojawił i powiedział do mnie:
Maju?
Tak? - zapytałam cicho.
Powiem ci, że jestem tu od czasów II wojny światowej i...
Co?
Duch wziął wdech ,ale gdy podniosłam wzrok jego blask zmalał. Zmniejszał się z każdą
chwilą... Usłyszałam jeszcze cichy głos:
− Zaraz zniknę na zawsze...
I rozwiał się na wieki... Schyliłam się i wzięłam nabój od karabinu, który po nim został i
schowałam go do kieszeni.
Nagle zgrzytnął zamek. Podbiegłyśmy do drzwi. Przed drzwiami stali policjanci i
nasze mamy.
−
−
−
−
Mama! - wybiegłam razem z Julią i przywitałyśmy się serdecznie.
Opowiadajcie, co się stało! - zawołały zrozpaczone mamy.
To było straszne, okropne, potworne! - zawołała Julka.
Nawet, nawet... - zaprzeczyłam.
Dopiero w domu następnego dnia opowiedziałam mojej mamie o przygodzie z duchem
żołnierza.
− Może to był sen?
− Nie! - I wyciągnęłam ze spodni nabój od karabinu, który wzięłam z fortu.
Teraz mama mi uwierzyła. Mam nadzieję, że jeszcze kiedyś przeżyję podobną przygodę,
tak samo niezwykłą. Tylko, że bez Julki, bo jest strasznie bojaźliwa, chociaż ja też najadłam
się strachu.
____________________________________________________________________
Patrycja Mańczyk
Trzy dni w jednym z Toruńskich fortów
Przedzierałam się przez las. Dużych konarów udawało mi się unikać, ale te mniejsze
uderzały mnie w twarz. Wszystko przez to, że było ciemno. Na nos spadła mi kropla. Zajęło
mi chwilę, by zorientować się, że to deszcz. Po chwili rozpadało się na dobre. Było dość
ciepło, lecz zimne krople deszczu, uderzające w moje nagie ramiona, przyprawiły mnie o
dreszcze. Zaczęłam biec. Co chwile potykałam się o wystające konary drzew. Po kilku
minutach wybiegłam z lasu. Zatrzymałam się na jego skraju, by złapać oddech. W oddali
dostrzegłam duży, ciemny kształt. Ciemność i deszcz nie pozwalały mi dostrzec, co to
takiego. Ruszyłam w tamtą stronę. Gdy podeszłam bliżej, zorientowałam się, że to fort.
Niepewnie podeszłam do zamkniętych bram. Pociągnęłam za klamkę. I… okazało się, że jest
otwarte.
- Halo?! Jest tu ktoś?!- zawołałam w ciemność.
Nie uzyskałam żadnej odpowiedzi. Przełknęłam ślinę i postąpiłam krok do przodu. W
ciemności coś się poruszyło. Kiedy zadałam sobie sprawę, że to około tuzina nietoperzy nie
miałam, jak uciec. Skuliłam się i wrzasnęłam, gdy bestie przelatywały nade mną i obok mnie.
Jeden z nich drasnął mnie pazurami. Kątem oka widziałam, jak wylatują przez otwarte drzwi.
Odwróciłam się, by wybiec z tego koszmarnego schronu, kiedy drzwi się zatrzasnęły.
Zaczęłam je ciągnąć, ale już się nie otworzyły. „Spokojnie”- pomyślałam. Rozejrzałam się
trochę, gdy tylko mój wzrok przyzwyczaił się do ciemności. Po omacku przesuwałam się
wzdłuż ściany, aż natrafiłam na wnękę. Wymacałam w niej kartki i małą latarkę. Kiedy ją
włączyłam, oślepiło mnie jej jasne światło. Odgarnęłam włosy z twarzy i wykonując ten gest,
przypomniałam sobie o zegarku. Oświetliłam swój nadgarstek. Było krótko przed północą.
Sprawdziłam rękę, w którą zadrapał mnie nietoperz. Nie przeciął skóry, więc nie było krwi.
Zastanowiłam się, co teraz. Kiedy nie znalazłam innego wyjścia niż czekać, aż ktoś
mnie wypuści, powędrowałam korytarzem przed siebie. Po pewnym czasie, weszłam do sali,
którą właśnie miałam minąć. Na ścianach wisiały gabloty. Musiała być to sala dla
zwiedzających, ponieważ w gablotach było wiele zdjęć i, jak się okazało, gdy podeszłam
bliżej, kartek z informacjami o historii tego miejsca. W środkowej gablocie był napis „Fort
XIII twierdzy Toruń”. Na półkach za szybą leżały najróżniejsze przedmioty. Jednym z nich
była postrzępiona czapka żołnierza. Po chwili wyszłam z sali znużona oglądaniem.
Spojrzałam ponownie na zegarek. Dochodziło wpół do pierwszej. Zaczęłam szukać miejsca
do spania. Doszłam do wniosku, że musi tu być takie miejsce. Kiedy w końcu znalazłam salkę
z czterema małymi łóżkami, ledwo stałam na nogach. Łóżko było niewygodne, ale byłam tak
zmęczona, że po chwili zasnęłam.
Otworzyłam oczy. Wciągnęłam głęboko powietrze i raptownie zastygłam w miejscu.
Powoli przekręciłam głowę w stronę, z której doszły mnie popiskiwania. Stał tam.
Ciemnoszary z długim, różowym ogonkiem. Nie udało mi się powstrzymać krzyku. Wstałam
i wybiegłam z salki, nie oglądając się za siebie i zostawiając szczura samego. Po
przebiegnięciu kilku zakrętów, zatrzymałam się. Mój brzuch przypomniał o sobie głośnym
burczeniem. Jęknęłam. Skoro były łóżka, to i jedzenie będzie. Przynajmniej taką miałam
nadzieję. Po niecałej godzinie znalazłam kuchnię. Była mała i zaniedbana. W lodówce
znalazłam kilka przeterminowanych jogurtów i dżem. Z szafki wygrzebałam bułkę. Byłam
wdzięczna, że chociaż jedna była dobra. Źle się czułam wyjadając komuś jedzenie, ale nie
miałam wyboru. Jak tylko zjadłam, zaczęłam zwiedzać. Znalazłam kilka sal dla
odwiedzających. W jednej z nich była broń. Na wszelki wypadek nie dotykałam jej.
Kilkakrotnie sprawdziłam główne wejście, lecz nikogo nie było. Zaczęłam panikować na
myśl, że mogę zostać tu dłużej.
Podczas zwiedzania natrafiłam na schody prowadzące w górę. Ciekawa, poszłam
tamtędy. Wyszłam na porośnięty trawą dach fortu. Gdy stanęłam przy zardzewiałej
balustradzie, bezlitosny wiatr zaczął bawić się moimi długimi, ciemnobrązowymi włosami,
plącząc i wiążąc je ze sobą. Podziwiałam niebo. Było niebieskoszare, jak moje oczy. I
wydawało się być tak samo smutne jak ja. Kiedy tylko zeszłam na dół, zaczęłam snuć się po
korytarzach niczym duch czekający na pójście w zaświaty. Wieczorem dalej czekałam.
Trochę wcześniej sprawdziłam, czy szczur nadal jest w salce, gubiąc się po drodze kilka razy.
Na szczęście nie było go tam. Przechadzałam się po piwnicy. Było jasno, ponieważ już rano
odkryłam, że w każdym pomieszczeniu był włącznik zapalający żarówki wkręcone w ścianę.
Zobaczyłam nietoperze. Nie uciekłam, ale się przestraszyłam. Te w piwnicy jeszcze spały.
Ominęłam je i po raz ostatni tego dnia sprawdziłam główne wejście. Zawiedziona wróciłam
do salki.
W nocy obudził mnie hałas. Natychmiast wstałam i pobiegłam do jego źródła. Okno
było otwarte. Z dworu wlewał się chłodny, nocny wiatr. Wychyliłam się. Nie mogłam wyjść
przez nie, ponieważ niżej było zamknięte wejście do piwnicy. Przy granicy lasu coś się
poruszyło. Naprawdę, czy to tylko zwidy? Kręcąc głową odeszłam od okna. Kiedy się
odwracałam, zobaczyłam człowieka. Natychmiast podbiegłam do niego. Pomyliłam się, to był
tylko wieszak. Ale dlaczego nie zauważyłam go wcześniej? Cofnęłam się o kilka kroków
trzymając rękami za głowę. Pobiegłam do łóżka, żeby się położyć. Na łóżku stał szczur.
Krzyknęłam zrozpaczona i biegłam, aż nie znalazłam małej komórki, którą odkryłam podczas
zwiedzania. Usiadłam na podłodze nie przejmując się zimnem. Objęłam się rękami. Z oczu
poleciały mi gorące łzy. Na górze usłyszałam kroki. Ludzie czy mój kolejny wymysł?
Usłyszałam odgłos podobny do pękania szkła, który był jednocześnie gdzieś blisko i
daleko. Otworzyłam oczy. Przecież nie zamykałam ich. Nie byłam w małej komórce, w forcie
XIII, tylko w swoim domu. Obok mnie leżała zbita szklanka. Na twarzy miałam ślady łez. To
wszystko to był sen. Bardzo realistyczny sen. Następnego dnia odwiedziłam fort XIII. Był
taki sam, jak w moim śnie. Po wielu dniach zostało mi już tylko wspomnienie snu i ciekawość
związana z odkrywaniem fortu XIII.
____________________________________________________________
Nicole Kwaśniewska
kl. VI b
,,Po ulicy Oprawczej do dziś hula wiatr i opowiada niezwykłe historie, czyli
opowieść o skazanym Janku”
To była zimna i nieprzyjemna noc. Deszcz bębniąc w dach, nie pozwalał mi zmrużyć
oka na poddaszu, na którym rozłożyła mi posłanie żona właściciela karczmy, u którego się
zatrudniłem. Gospoda ta mieściła się w porcie rybackim, tuż za murami miasta. Leżąc pod
lekkim kocem, trząsłem się z zimna, marząc o tym, by znowu znaleźć się w domu rodzinnym.
Wiedziałem jednak, że to niemożliwe, gdyż ojciec wygnał mnie, nie bacząc na sprzeciwy
matki, bym wreszcie zaczął zarabiać na własne utrzymanie. Przypominałem sobie właśnie
smutną twarz mojej matki, gdy klapa prowadząca na schody, otworzyła się z wielkim hukiem.
W dziurze ukazał się hełm strażnika miejskiego…
Obudziłem się z wielkim bólem głowy. Rozejrzałem się po pomieszczeniu, w którym
się znalazłem i od razu pożałowałem narzekania na poddasze w karczmie, gdyż ten pokój był
o wiele gorszy. Miał wysokość około ośmiu łokci i długość sześciu. W rogu, na podłodze
siedział mężczyzna o groźnym wyglądzie.
- Gdzie my jesteśmy mój towarzyszu? – zapytałem najgrzeczniej, jak umiałem.
- Trzeba odpowiadać za swoje zbrodnie, jeśli nie umie się zbyt szybko uciekać - zaśmiał się. Najwidoczniej zrobiłeś coś złego, bo jesteśmy w areszcie przy Oprawczej i oczekujemy na
wyrok.
Otworzyłem usta ze zdziwienia, wiedziałem, że to niemożliwe, żebym coś zrobił.
Dopiero wczoraj przybyłem do Torunia, nie miałem zbyt wiele czasu na zbrodnie. Moje
rozważania przerwał dźwięk zamka. Ciężkie drzwi otworzyły się i stanął w nich uzbrojony
strażnik.
- Wstawaj, ty gadzie – warknął i pociągnął mnie za ramię.
Wiedziałem, że nie wolno dyskutować z rycerzami, więc potulnie ruszyłem razem z
nim. Szliśmy kilka minut długimi korytarzami, gdy stanęliśmy przed największymi drzwiami,
jakie kiedykolwiek widziałem. Rycerz mocno szarpnął za złote uchwyty i nagle znalazłem się
w sali pełnej bardzo bogato ubranych ludzi. Mój strażnik wepchnął mnie na środek
pomieszczenia i wycofał się. Człowiek, siedzący na najwyższym krześle, doniosłym i
surowym głosem odezwał się do mnie:
- Jak się nazywasz młodzieńcze?
- Jan, mój panie – odpowiedziałem.
- A twój ojciec Janie ?
- Tylman, mój panie.
- Skąd pochodzisz Janie od Tylmana?
- Z Turzna, mój panie.
- Zatem Janie od Tylmana z Turzna, jesteś skazany na śmierć za zabójstwo mieszczanina
toruńskiego, szanowanego pana na Ziemi Chełmińskiej, Jakuba.
Świat nagle zawirował. Zastanawiałem się, dlaczego ten bogaty pan oskarża mnie o
morderstwo. Nie wiedziałem, co robić.
- Ależ mój panie, to niemożliwe! – krzyczałem. – Dopiero przybyłem do Torunia, nie mam
pojęcia, o kim mój pan mówi, nie zabiłem nikogo, błagam o łaskę.
Jednak sędzia głuchy na moje błagania i jęki kazał mnie wyprowadzić z sali do mojej
celi, a wykonanie wyroku zapowiedział na zmierzch następnego dnia. Egzekucja miała odbyć
się na wzgórzu nazwanym przez niego Wiesiołkiem, więc domyślałem się, jaką karę dla mnie
przeznaczono.
Znowu znalazłem się w ciasnej celi, jednak mój towarzysz zniknął w niewyjaśnionych
okolicznościach. Zostałem sam ze swoimi myślami. Czy to możliwe, abym nie pamiętał
swoich czynów? Jak mi się zdawało, byłem człowiekiem w pełni zdrowym, nie miałem
przewidzeń i innych problemów, którymi mógłbym się niepokoić. Może to jakieś siły
nieczyste bawiły się moimi myślami i sprawiły, że zapomniałem o swoich zbrodniach? Po
jakimś czasie zmęczony rozważaniami zasnąłem.
Obudziły mnie promienie słońca wpadające przez małe okno u szczytu celi.
Otworzyłem oczy i przypomniałem sobie, co mnie czeka. Po paru godzinach przez szparę w
drzwiach wrzucono mi czerstwy chleb. Gdy słońce przekroczyło środek nieba i zaczęło chylić
się ku zachodowi – wyciągnięto mnie z celi, założono worek na głowę i zaprowadzono na
miejsce stracenia. Z zasłoniętymi oczyma słyszałem, że na placu zgromadziło się mnóstwo
ludzi, chętnych obejrzenia mojej śmierci. Byłem przerażony, bo wiedziałem, że jestem
niewinny. Jakże było mi przykro, że nie ma ze mną mojej rodziny w tych ostatnich chwilach
życia. Poczułem, że wchodzę po schodkach i właśnie wtedy zdjęto mi kaptur. Przede mną stał
tłum ludzi wiwatujących i krzyczących :
- Na stryczek z nim !
- Zabić zbrodniarza!
Cały Toruń przybył na moją śmierć. Zamknąłem oczy i próbowałem wyobrazić sobie
mój dom , zapach wydobywający się z kuchni…
Nagle usłyszałem znany mi już głos sędziego:
- Przed tobą ludu Torunia, stoi zbrodniarz, który targnął się na życie szanowanego pana
Jakuba. Dzisiaj zbrodniarz odpowie za swoje grzechy i zawiśnie na szubienicy, na której
zginęło wielu podobnych do niego ludzi.
Tłum wiwatował coraz głośniej. Jak przez mgłę zauważyłem zbliżającego się kata,
który założył mi pętle na szyję. Wstrzymałem oddech, poczułem, że nie ma już dla mnie
ratunku, modliłem się, aby śmierć była szybka i bezbolesna. I właśnie wtedy usłyszałem ten
głos, miałem wrażenie, że to anioł do mnie przemawia.
- Ten człowiek jest niewinny! – powiedział kobiecy głos. – Nazywam się Dobrawa Jakubowa
i jestem żoną zamordowanego Jakuba. Jestem jedynym świadkiem zbrodni i przysięgam wam
na Boga, że mordercą mojego umiłowanego męża jest syn sędziego, Zygfryd!
Tłum zaczął szaleć, nikt nie wiedział, jak interpretować słowa niewiasty, która
obarczyła winą syna jednej z najważniejszych osób w Toruniu. Sędzia ze spokojną miną
przemówił do ludu:
- Nie wierzcie tej kobiecie! – krzyknął. – Mój syn jest niewinny, powszechnie wiadomo, że to
człowiek prawy i honorowy!
- Jako dowód zbrodni przynoszę miecz Zygfryda z krwią mojego umiłowanego męża.
Zbrodniarz pozostawił go w naszym domostwie, gdy uciekał, ponieważ musiał on usłyszeć, iż
moja służba nadchodzi – powiedziała kobieta. – Torunianie, nie dajcie się otumanić władzy,
walczcie o sprawiedliwość, o śmierć prawdziwego zbrodniarza.
Tłum zaczął się burzyć, mężczyźni zaczęli kierować się w stronę Zygfryda. Kobieta
znowu przemówiła:
- Dzisiaj sędzia próbował skazać na śmierć niewinnego człowieka, nie pozwolił nawet na
uczciwy proces, a gdy stanęłam przed nim z tym mieczem w dłoni, odprawił mnie, mówiąc,
że winowajca jest już złapany. By uchronić swojego syna, był gotów zabić tego oto
młodzieńca – wskazała na mnie dłonią.
I wtedy nastąpił przełom, mężczyzna stojący za Zygfrydem złapał go za dłonie i
zaczął prowadzić go w stronę szubienicy, jakiś chłop wbiegł po schodkach i uwolnił mnie z
więzów, padłem na podest – niezdolny utrzymać się na nogach. Na podwyższenie
wprowadzono Zygfryda, założono mu sznur na szyję. Lud domagał się śmierci prawdziwego
zbrodniarza. I w ten sposób Zygfryd, syn sędziego, stracił życie, a sprawiedliwości stało się
zadość. Sędzia wpadł w szał, zaczął się miotać, grożąc wszystkim dookoła. Zauważyłem, że
zbliża się w moją stronę. Wiwatujący i cieszący się ze śmierci zbrodniarza tłum, nie widział,
co się dzieje. Resztkami sił próbowałem uciec z podestu, jednak sędzia był coraz bliżej.
Czułem na karku jego oddech i wtedy zrobiło się ciemno…
***
Jan od Tylmana z Turzna, zginął tego dnia. I chociaż nie zginął jako zbrodniarz, to i tak jego
życie skończyło się na Wiesiołku. Ulica Oprawcza widziała jeszcze więcej takich historii, nie
zawsze kończyły się sprawiedliwą śmiercią zbrodniarza, czasem nie ginął nikt, a czasem
ginęli niewinni. I chociaż dzisiaj to miejsce wygląda inaczej, to wciąż można usłyszeć głosy
skazańców straconych na Wiesiołku.
_________________________________________________________________________
Kajetan Ziętara kl.5c
Po ulicy Oprawczej hula wiatr i opowiada niezwykłe historie…
Pewnego jesiennego popłudnia dwunastoletni Jan wracał po szkole do domu. Jego
dom znajdował się u wylotu ulicy Oprawczej na mało zaludnionym osiedlu.
W pewnej chwili poderwał się wiatr, a pomiędzy budynkami rozszalała się mała
wichura. Do jego uszu dobiegło czyjeś wołanie, w którym usłyszał własne imię. Okazało się,
że Jana wołała wichura, która chciała zwrócić na siebie jego uwagę. Niepewny podszedł do
niej kierowany ciekawością i instynktem. Jakież było jego zdziwienie, gdy owa wichura
przybrała kształt kobiety ubranej w piękną błękitną sukienkę.
- Kim jesteś? – spytał Jas, choć dobrze wiedział, że nie należy rozmawiać z nieznajomymi.
- Anabel, zwą mnie Anabel. Jestem córka Północnego wiatru. Hulam po twojej okolicy ucząc
się rzemiosła.
- No dobrze, rozumiem, ale dlaczego mnie nawoływałaś? – spytał.
- Spotkała mnie niesamowicie przerażająca historia i muszę się nią z kimś podzielić, by
zrobiło mi się lżej.
Pewnego listopadowego wieczora mała Zosia wracała do domu od swojej koleżanki Julki,
która mieszkała na końcu ul. Oprawczej. Dzień spędziła bardzo miło. Podekscytowana
niespodziewanie skręciła w lewo i wtargnęła na jezdnię. Niestety nie zauważyła
nadjeżdżającego auta i wpadła wprost pod jego koła. Zszokowany kierowca wyskoczył z
samochodu i zaczął uciekać z miejsca zdarzenia. Na całe szczęście na parkingu stał
emerytowany policjant Michał, który od razu zaczął gonić uciekiniera. Tamten biegł szybko,
a w pewnym momencie wbiegł do jadłodajni, Michał za nim. Tam policjant chwycił
przestępcę z a ręce i zaprowadził do magazynu, gdzie go zostawił, a drzwi zamknął na klucz.
Gdy wyszedł na ulicę tak zawiałam, że pan Michał przewrócił się i upadł na ziemię, a ja
zabrałam klucz. Sprawiłam też, że niczego już nie pamiętał. W tym czasie sąsiad Zosi, który
był ze swym psem Axem na wieczornym spacerze szybko wezwał karetkę i udzielił
dziewczynce pierwszej pomocy. Gdy karetka odjechała, pohulałam za nią. Do szpitala
dotarliśmy w zawrotnym tempie. Zosia od razu trafiła na oddział ratunkowy, a ja
obserwowałam ją zza okiennej szyby. Po paru godzinach lekarz ocalił życie Zosi. Ciężar tej
historii niewidzialną nicią przyszył mnie do tej ulicy.
-Cieszę się, że mogłam komuś opowiedzieć tę historię. Dzięki temu powrócę do mego ojca.
-Nie wiedziałem, iż tak łatwo zdjąć czyjś ciężar. Miło mi, że zaufałaś właśnie mnie. To
faktycznie niesamowita historia- zauważył ze zrozumieniem Janek.
Anabel pożegnała się i tak jak szybko się pojawiła, tak też zniknęła. Po dziś dzień po ul.
Oprawczej hula wiatr i opowiada strzępki posłyszanej historii, a jęki kierowcy ostrzegają
innych przed nieuważną jazdą.
____________________________________________________________________
Marta Wiśniewska
Klasa VI
Temat: „Po ulicy Oprawczej do dziś hula wiatr i opowiada niezwykłe historie…”
Wiele jest legend na świecie, ale tylko niektóre zostaną zapamiętane. Ta, którą wam
opowiem, jest niezwykła i tajemnicza. Niektórzy ludzie w nią wierzą, a inni nie, ale może
zacznę od początku.
Dawno, dawno temu na ul. Oprawczej, na peronie kolejowym pewien człowiek
znalazł małego szczeniaczka Akity. Szczeniak został przygarnięty przez mężczyznę i jego
żonę. Małżeństwo nazwało psa Hacziko. Pies dorósł i bardzo przywiązał się do swojego
bohatera.
Hacziko był tak wiernym przyjacielem swojego pana, że zaczął odprowadzać go na peron
kolejowy do pracy. Pies był tak mądry, że wiedział, kiedy jego pan kończy pracę. Zawsze o
17.00, czekał już na peronie. Jego przywiązanie do właściciela było tak wielkie, że z
utęsknieniem wypatrywał na jego powrót. Ludzie pracujący na kolei dziwili się, że Hacziko
zawsze o tej samej porze czekał na swojego pana.
Między psem, a panem była taka silna więź, aż trudno było uwierzyć! Razem robili wszystko.
Oglądali telewizję, grali w piłkę, byli nierozłączni.
Jednak los bywa okrutny.
Pewnego ranka, kiedy pan szykował się do pracy, pies był niespokojny i dziwnie się
zachowywał. Instynktownie nie chciał wypuścić właściciela z domu, jakby przeczuwał, że coś
złego się wydarzy. Miał rację, gdyż pan dostał w pracy rozległego zawału serca i niestety
umarł.
Hacziko, który nie wiedział o tym, co się stało, jak zwykle równo o 17.00 zjawił się na
peronie. Czekał, czekał, ale pana nie było.
Nie uwierzycie, ale do końca swoich dni Hacziko przychodził na peron i wypatrywał powrotu
swojego właściciela. Był smutny i przygnębiony, nie zrażał go deszcz ani mróz. Ludzie
ubolewali nad jego losem. Zawsze ktoś go nakarmił i pogłaskał. Żona właściciela
wielokrotnie przychodziła na stację po psa, ale ten za każdym razem uciekał na peron.
Uważał, że na stacji jest jego miejsce.
Słuchając tej historii łzy same napłynęły mi do oczu. Tak bardzo było mi żal Hacziko.
Był taki samotny po śmierci pana. Trwał tyle czasu wierząc, że właściciel kiedyś wróci.
Jego historia skończyła się tak, iż po wielu latach oczekiwania Hacziko po prostu zasnął na
wieki.
Na dworcu kolejowym na ul. Oprawczej na cześć Hacziko postawiono pomnik. Historia tej
niezwykłej przyjaźni obiegła cały świat. Ludzie przyjeżdżają z różnych zakątków świata, by
zobaczyć pomnik słynnego Hacziko, nad którym ciągle hula wiatr. Nie wiadomo co ten wiatr
przyniesie jutro… Dzisiaj była to historia Hacziko wiernego przyjaciela, a jutro? Kto wie…
_____________________________________________________________________
Julia Niewiadomska
Klasa V
Po ulicy Oprawczej...
...do dziś hula wiatr i opowiada niezwykłe historie takie jak historia młodego i niewinnego
Jana.
- Jesteś mordercą! Podłym, bezlitosnym zbrodniarzem! Pozbawiłeś życia niewinne
istoty!- krzyczał na mnie sędzia.- Ukorz się, zanim nie będzie za późno!
Nigdy! Choćby mi przyszło tu zginąć! Nie ugnę się przed Tobą.
Mijały minuty. Sędzia kazał poluzować łańcuchy. Nogi nie chcąc mnie dłużej
utrzymywać, gną się. Moje kolana zaraz uderzą o kamienną posadzkę. Ale chwyciłem
ciężkie kajdany i podciągnąłem się na pokaleczonych dłoniach. Zachowaj dla innych
swoje tanie sztuczki. Nie ujrzysz Jana Copenhag na kolanach przed tobą!
- Przyznaj się kim jesteś! Mów!
Mimo zranionych ust obnażyłem zęby w uśmiechu.
-Niewinnym człowiekiem-szepczę.-A pan?
***
W lochach śmierdziało pleśnią i mdlącym odorem spalenizny. Nie mogłem już
wytrzymać. Leżałem twarzą na zatęchłej posadzce celi, gdy nagle usłyszałem
skrzypienie. To strażnicy po mnie przyszli.
Więc tak szybko podjęli decyzję?
Pchnęli mnie przez próg celi. Nogi po raz kolejny w ciągu tych kilku dni zaczęły się
pode mną uginać. Wiedziałem, że zaraz przejdę ulicą Oprawczą, gdzie będą tłumy
szydzących ze mnie ludzi. Będą pluć, wyzywać i rzucać obelgami. Ale ja jestem twardy
i zbyt dumny żeby się poddać. Bo przecież nic nie zrobiłem tym, za śmierć, których
zostałem skazany. Nawet ich nie znałem...
***
Wyszliśmy na zewnątrz. Zacisnąłem zęby.
- Nie potknę się. Nie przewrócę.
Starałem się, aby polecenie to dotarło do moich plączących się nóg. Szubienica była
tuż-tuż. Ludzie nadal krzyczeli "Zabić go". A więc jako kolejny zawisnę, na tej oto
pięknej, grubej pętli. Wszedłem na podest. Byłem wściekły. Wściekły na tych, którzy
mnie skazali, którzy kłamali, na ten tłum, na tych, którzy mnie opuścili i przede
wszystkim na tego, kto zabił ludzi, za których mam teraz zawisnąć. Cóż, nie ma co
kryć. Rozpłakałem się z tej wściekłości wymieszanej z bezradnością. A co innego
mogłem zrobić? Czekać na cud? Na który jak widać się nie zapowiadało?...
***
-Zabić go!-krzyknął sędzia przewrzaskując rozszalały tłum.-Teraz!
Zacisnąłem powieki. Nie chciałem widzieć tych uśmieszków na twarzach ludzi. To by
mnie jeszcze bardziej zabolało. Mimo to, podszedłem do szubienicy z dumnie
podniesioną głową. Gdy kat zacisnął pętlę, usłyszałem krzyk:
- Poluźnić linę! Mam coś na jego obronę!
Dusząc się spojrzałem w tamtą stronę. Był to mój jedyny przyjaciel - Mikołaj. Kat
spojrzał na sędziego. Ten przejął papiery od mojego wybawcy i skinął głową. Oprawca
podszedł i zdjął linę. A ja padłem na wpół przytomny na drewniane deski podestu.
Usłyszałem coś o szalonym człowieku, ofiarach, morderstwie, o sobie i wolności.
Potem straciłem przytomność.
***
Obudziłem się w moim domu. Miałem wrażenie, że to był tylko zły sen. Leżałem w
swoim miękkim łóżku. Nade mną klęczeli rodzice, Mikołaj i Klara - moja ukochana.
Tłumaczyli mi, co się stało, aż powiedziałem, że wszystko rozumiem. Poprosiłem o
wodę. Teraz pojąłem splot nieszczęśliwych wydarzeń. W skrócie wyglądało to tak:
Pewien szalony człowiek zabił tych niewinnych ludzi w ramach eksperymentów, a
następnie skierował wszystkie poszlaki na przypadkowego człowieka, którym byłem ja.
Cudem uniknąłem losu kolejnej osoby, która zawisła na szubienicy na wzgórzu
Wiesiołki. Być może wzgórze to będzie kiedyś miało zupełnie inną historię, może to ja
zostanę bohaterem opowiadań i legend, a może to o mnie będą rozmawiały dzieci i
młodzież Torunia? Tego nie wiem. Dobrze, że nie zostałem ofiarą biegu wydarzeń, ale
niestety nie wszystkich niewinnych ludzi spotkał taki los jak mój. Ci zginęli tak, jak
powinni zginąć prawdziwi zbrodniarze.
***
Wzgórze Wiesiołki już nie istnieje. Zostało zlikwidowane w latach 60. Znajduje się tam
basen kryty. Kiedyś była to ulica Oprawcza, a dziś to miejsce u zbiegu ulic
Grunwaldzkiej i św. Józefa.
Julia Guzińska
klasa : VI
Po ulicy Oprawczej do dziś hula wiatr i opowiada niezwykłe historie…
Był to czwartkowy, ponury dzień. Jak co dzień dzieci wracały ze szkoły do swoich domów.
W szkolnych drzwiach stał Mateusz, który spoglądał na swojego przyjaciela Kubę.
Kuba był zły na kolegę, ponieważ ten zapomniał o jego urodzinach. Mateusz jest przecież
jego najlepszym przyjacielem, który zawsze pamiętał o takich dniach jak rocznica narodzin
Kuby. Jego koledzy też nie złożyli mu urodzinowych życzeń. Przez to było mu bardzo
przykro i smutno. Czuł, że nikt go nie potrzebuje, nie obchodzi, tak jakby ci najbliżsi ludzie o
nim zapomnieli.
- Mam cię dość! - krzyknął rozwścieczony i załamany Kuba.
- Ja ciebie też! - odpowiedział Mateusz tym samym tonem.
- Przyjaźń nie jest nic warta! - wykrzyknął Kuba i zniknął za kępami krzewów i drzew.
Kuba, by nie iść tą samą drogą co Mateusz, udał się w kierunku ciemnej i niezbyt chętnie
odwiedzanej ulicy Oprawczej. Nie wiadomo czemu, nawet gdy dzień był bezwietrzny, hulał
tam zawsze niesamowicie porywisty wiatr. Kuba postanowił przysiąść na schodach jakiejś
kamienicy. Wiatr był bardzo zimny i porywisty. Słońce schowało się za murami starych
murów. Chłopiec zaczął marznąć, więc postanowił poszukać jakiegoś bardziej przyjemnego
miejsca. Nagle jednak wiatr ustał i Kuba usłyszał dziwny, nieznajomy głos:
- Stój chłopcze. Czy według Ciebie przyjaźń naprawdę jest zbędna?
- Kim jesteś? - zapytał z przerażeniem chłopiec.
- Przepraszam, że się nie przedstawiłem. Jestem wiatrem, który hula tu od lat. Miło mi Cię
poznać Kubo.
- Skąd wiesz jak mam na imię?
- Gdy całymi dniami przesiaduje się tak w jednej ulicy, to ma się czas na słuchanie tego, co
się dzieje wokół. Zapytam jeszcze raz, czy przyjaźń jest dla ciebie ważna?
- Myślałem, że na przyjaciół można liczyć, ale dzisiaj przekonałem się, że przyjaźń jest
o wiele trudniejsza i choćbym znał jakąś osobę bardzo długo i wiedział o niej wszystko,
to i tak mogę się zawieść na przyjacielu.
- Znam wiele ciekawych historii, a zwłaszcza jedną, o tym, że na prawdziwych przyjaciół
zawsze można liczyć – odpowiedział wiatr.
- Nigdzie mi się nie śpieszy, chętnie posłucham opowieści.
Wiatr jakby przykucnął u stóp chłopca i rozpoczął ciche opowiadanie:
Dawno temu, w XVI wieku poznałem historię pewnego chłopca, Krzysia, który miał
jedenaście lat. Mieszkał on na w jednej z kamienic na obecnej ulicy Rabiańskiej. Pochodził on
z biednej rodziny. Podczas gdy ojciec chłopca pracował jako chłop w polu, on pomagał
swojej matce w domu. Był on bardzo mądrym, rozważnym, sympatycznym i opiekuńczym
chłopcem. Miał też kolegów, Adama i Mikołaja, którzy byli braćmi. Chłopcy byli w tym
samym wieku i pochodzili z rodzin tego samego stanu, a mianowicie chłopskiego. Dzięki temu
chłopcy mogli się bawić bez przeszkód. Pewnego dnia wybrali się poza mury miasta. Przeszli
przez Bramę Mostową nad brzeg Wisły i tam bawili się w berka biegając po łąkach. Podczas
zabawy między kolegami doszło do kłótni. Krzyś odłączył się od przyjaciół i wrócił do miasta.
Gdy szedł w kierunku Starego Rynku, na którym akurat odbywał się targ, zauważył niskiego i
tajemniczego mężczyznę. Opodal niego stała bogata kobieta. Mężczyzna chwilę obserwował,
po czym nagle podszedł do niej i zerwał z jej szyi piękny naszyjnik. Krzyś bardzo się
przestraszył, więc schował się za drzewo. Nikt go nie zauważył. Kobieta zaczęła krzyczeć,
więc mężczyzna uderzył ja w głowę kijem leżącym w zasięgu jego ręki. Na skutek tego kobieta
straciła przytomność. Mężczyzna zniknął z miejsca rabunku, a Krzyś podszedł do leżącej na
ziemi kobiety. Chciał sprawdzić, czy nic jej nie jest. Nagle usłyszał kroki. Gdy się odwrócił,
ujrzał bogato ubranego szlachcica. Mężczyzna złapał go za ramię i szarpnąwszy go krzyknął
odstraszająco. Okazało się, że był to jej mąż. Obok Krzysia leżały na ziemi rozsypane zerwane
brylantowe paciorki. Kobieta ocknęła się i powiedziała, że zaatakował ją niski mężczyzna. Nie
pamiętała niczego, prócz tego jednego faktu. Mąż zaprowadził kobietę do domu, a Krzysia
zabrał do sądu. Chłopiec bronił się powtarzając, że to nie jego sprawka i że chciał tylko
pomóc. Jego zdanie było nieważne. Bez dłuższego zastanowienia oskarżono Krzysia o
kradzież naszyjnika i napaść na osobę wysokiego stanu, co wywnioskowano z tego, że znalazł
się na miejscu zbrodni sam z nieprzytomną kobietą, a obok jego nogi leżały na ziemi
brylantowe pozostałości naszyjnika. Został skazany na karę śmierci przez powieszenie, gdyż w
tamtych czasach kary były bardzo surowe. Rodzice chłopca byli pogrążeni w wielkiej
rozpaczy. Po dwóch, niespokojnych i pełnych strachu dniach mały Krzyś zakuty w łańcuchy i
kajdany szedł ulicą Oprawczą, która prowadziła do Wiesiołka – miejsca, w którym wyrok
miał zostać wykonany.
W tym samym czasie stała się rzecz niezwykła. Jego przyjaciele, w których uczucie Krzyś
zwątpił, klęczeli u stóp szlachcianki błagając ją o wysłuchanie. Ta, widząc ich wielką
determinację,pozwoliła im wyjaśnić o co chodzi.
Chłopcy opowiedzieli jej o tym, jak widzieli moment zuchwałej kradzieży i jak postanowili
śledzić złodzieja, który poszedł do najbliższej karczmy pod murami Torunia i tam pił pitny
miód tak długo, aż zasnął na stole. Gdy tylko kobieta dowiedziała się co się stało naprawdę,
przekazała mężowi swą prośbę o poczynienie starań o uwolnienie Krzysia. Szlachcic dosiadł
prędko konia i pojechał do wskazanej przez chłopców karczmy. Gdy ich słowa okazały się
prawdą, ruszył mocno spinając konia na ulicę Oprawczą. Dotarł w ostatniej chwili. Chłopiec
bowiem stał już na stołku, a na szyi wiązano mu właśnie sznur. Dzięki sile przyjaźni,
uratowała się na mojej ulicy przynajmniej jedna niewinna duszyczka. To nie dorośli, nie
sędziowie, ale mali przyjaciele go uratowali siłą największą z możliwych, siłą serdecznej
przyjaźni.
- Przejmująca ta historia, Wietrze. Masz rację, może przyjaźń ma jednak sens?
- powiedział Kuba.
- Pewnie, że tak. Mam nadzieję, że odnajdziesz swego przyjaciela i uwierzysz w moc
przyjaźni.
Z nutką nadziei w sercu Kuba ruszył dalej do domu, a w uszach wciąż pobrzmiewały mu
szepty wiatru z ulicy Oprawczej. Wtem rozległo się głośne wołanie. Kuba od razu poznał głos
Mateusza.
- Cześć Kubo, przepraszam za moje zachowanie. Nie chcę się z Tobą kłócić. Jesteś moim
najlepszym przyjacielem – powiedział ze skruchą Mateusz.
- To ja przepraszam, że się zdenerwowałem i zraniłem Cię – Nie chcę stracić mojego
przyjaciela.
Wtedy chłopcy się przytulili na zgodę.
- Chodź, Twoja mama się niepokoi – powiedział Mateusz.
Gdy chłopcy byli już pod domem Kuby, drzwi nagle się otworzyły i rozległ się okrzyk
„Wszystkiego najlepszego!” Była to niespodzianka urodzinowa zorganizowana przez
Mateusza i rodzinę oraz kolegów Kuby. Chłopiec bardzo się ucieszył, zwłaszcza na widok
prezentu urodzinowego. Ujrzał nowy, wspaniały rower, który tak bardzo mu się podobał.
Wszyscy złożyli się na jego zakup.
Od tej pory Kuba i Mateusz byli najlepszymi przyjaciółmi, ponieważ wspierali się, pomagali
sobie i troszczyli się o siebie. A w chwilach, gdy cień zwątpienia zakrada się
w myśli chłopca, ten rusza na ulicę Oprawczą, siada na schodach jednej z kamienic
i zamyślony wsłuchuje się w podmuchy hulającego wiatru.
_________________________________________________________________________
Agnieszka Pituła - KLASA 5
Opowieść o smokach i małej dziewczynce
Pierwsza wiadomość o smokach nadeszła z Egiptu. Cały świat poruszyły wieści o ich
wielkiej rewolucji, choć dotychczas uważano je za wymarłe. Ale później informacje urwały
się i ludzie zapomnieli o nich. Uznano je po prostu za plotkę. Lecz smoki istniały naprawdę i
zagarniały coraz większe tereny. Pilnowały bardzo, by ludzie nie przypomnieli sobie o nich.
Opanowały już tereny południowej Polski, niszcząc bez umiaru Kraków (wszystkie smoki
nienawidzą legendy o Dratewce) i kierowały się na północ. Dotarły już prawie do Torunia...
Torunianie zaczęli się ich obawiać, gdy opanowały lewy brzeg Wisły. Nadchodziły,
było ich dużo, były bezlitosne, groźne i miały mnóstwo zapasów. Szykowało się oblężenie...
W obozie smoków panowało wiecznie zamieszanie. Były tam namioty dla dowódców i
parasole dla zwykłych żołnierzy. Wzięto wielu jeńców i trzeba było wyznaczyć „ochotników”
do ich pilnowania. Nieszczęsne smoki musiały czuwać całą noc z dala od pieśni i zabawy,
odbywających się po drugiej stronie obozu. Pilnowały one jeńców, siedzących ze
skrępowanymi rękami i nogami. Zwykle do tego zadania wyznaczano najgłupsze lub
najpotulniejsze smoki, które nie były dobrymi żołnierzami. Tak było i tym razem.
Wśród jeńców było niewiele dzieci. Ale jedna dziewczynka wyróżniała się ze
wszystkich. Dwunastolatka, średniego wzrostu, o kruczoczarnych włosach i głębokich,
brązowych oczach, które mogły zahipnotyzować, pochyliła się nad barierką ze sznura i
zagadała do wielkiego, czarnego smoka leżącego obok.
— Jak ktoś taki jak ty może pilnować jeńców? — zdziwiła się.
Smok wzdrygnął się gwałtownie i popatrzył przerażonym wzrokiem, dopiero po chwili
orientując się, o co chodzi.
— Ja nie jestem zbyt wojowniczym smokiem — odpowiedział.
—
Naprawdę?
—
dziewczynka
trzydziestopięciocentymetrowe kły.
popatrzyła
wymownie
na
jego
— E tam — pokręcił łbem zauważając jej spojrzenie. — To tylko wygląd, ja jestem
dość strachliwy i zwykle boję się ludzi.
— To czemu poszedłeś na wojnę?
— Byłem głupi, myślałem, że ludzie są zupełnie bezsilni. Ale szybko wybiłem to sobie
z głowy po tym, jak dali nam wycisk w Egipcie.
— Czemu właściwie napadacie na ludzkie miasta?
— Nie wiem, to nie był mój pomysł. Władze to wymyśliły.
— To macie władze wśród smoków?
— Tak, władają nami Pierwsze Smoki.
— Pierwsze Smoki?
— Tak nazywamy pierwsze dwa gatunki smoków, które pojawiły się na ziemi. Smoki
pustynne i jaskiniowe. Ich przedstawiciele są teraz władzą, bo są najsilniejsi.
— A ty się zgadzasz z ich decyzjami? Z tym, że napadają na ludzkie miasta
wykorzystując was do tego?
— Nie do końca. Według mnie to bezsensowne. Smoki i tak nie zamieszkają w
miastach, może tylko ze dwa gatunki. My lubimy naturę. A to, że zajmiemy miasto, nie da
nam nic oprócz rozgłosu i braku spokoju, ot co.
— A jak właściwie masz na imię?
— Ale nie będziesz się śmiała? — zaniepokoił się. — Wszystkie smoki się śmieją.
— Nie, spokojnie.
— Leon — wymruczał, spuszczając oczy.
— Julia — odpowiedziała bez żadnych oznak rozbawienia, choć w jej oczach tańczyły
wesołe iskierki.
Tak skończyła się ich rozmowa tego wieczoru. Zaś następnego dnia armia smoków
zaatakowała miasto.
Przefrunęły nad Wisłą i okrążyły cały Toruń nie dając mieszkańcom możliwości
ucieczki i choć wszyscy mogli pozostać w swoich domach, nikt nie ukrywał, że teraz to smoki
żądzą. I choć żadne zabytki nie zostały zdewastowane, ludność była przerażona.
Leon wrócił tego dnia zmęczony i zły, bo znów musiał pilnować więźniów. Tym razem
celowo ułożył się obok Julii, bo miał nadzieję, że zechce z nim porozmawiać. I rzeczywiście.
Ale zanim zaczęła rozmowę, popatrzyła w zimne, czarne oczy smoka, jakby chciała wejrzeć
w głąb jego duszy.
Od tego czasu rozmawiali już co wieczór. Smocze władze ustalały plany i strategie,
czas się dłużył, a Julia i Leon rozmawiali codziennie, coraz dłużej i coraz chętniej.
Rozmawiali o wszystkim, co tylko im przyszło na myśl. Aż w końcu, po jakimś czasie, po
wielu wypowiedzianych słowach, smok i dziewczynka zostali przyjaciółmi. To nie była
świadoma decyzja, to po prostu się stało i żadne z nich nie miało na to wpływu.
Pewnego wieczoru Julia popatrzyła Leonowi w oczy jeszcze głębiej niż zwykle i
powiedziała:
— Leon? Czy mogę cię zapytać o coś bardzo ważnego?
— Pewnie.
— Czy pomógłbyś mi stąd uciec? Tu w sumie nie jest źle, dają nam jeść i w ogóle, ale
ja nie mogę tu zostać. Kocham naturę tak jak ty, a ten, kto kocha naturę, musi być wolny, tak
jak ona.
— Mógłbym ci pomóc — odparł z wahaniem. — Ale w sumie to ja chciałem ciebie o to
zapytać. Muszę wiedzieć, czy pomożesz mi uciec.
— Ja? Niby jak ja mogę to zrobić?
— Bo ja się boję także innych smoków. Jak one coś wykryją, to ja mam przechlapane.
Poza tym, ja sam nie obmyślę planu ucieczki. Chciałbym uciec z tobą, ale nie wiem, czy
podobałoby ci się mieć takiego tchórza przy boku.
— To, że jesteś tchórzem, nic nie znaczy. Musisz uwierzyć w siebie. Zdobywaj dla nas
informacje, co się dzieje u twoich kolegów, a ja pomyślę nad planem.
— Jeszcze jedna sprawa... Czy mogę wtajemniczyć w to mojego kolegę? Uciekłby z
nami. On jest bardzo mały i może być szpiegiem, a ja się do tego nie nadaję.
— Pewnie, jeśli twój kolega pójdzie z nami, to czemu nie.
Leon znał ukształtowanie terenu, więc narysował Julii mapkę. Za to jego mały
przyjaciel, Stefan, przynosił wieści z namiotu dowództwa. Już pierwsze z nich były
wstrząsające. Władze zadecydowały, że, aby zapewnić smokom rozrywkę, dziś wieczorem
urządzą sobie w mieście kolację z ludzkiego mięsa. Mieli tam też zostać zaprowadzeni
dotychczasowi więźniowie smoków. Mijały godziny, słońce zniżało się nieubłaganie...
Ludzie stali na placach, w ulicach, w oknach, a nawet na dachach domów. Wiedzieli, co
ich czeka i wiedzieli, że nie mają szans walczyć ze smokami.
Nad ratuszem wzniósł się przedstawiciel smoczych władz. Wziął mikrofon i powiedział,
że jest mu bardzo miło powitać wszystkie smoki i wszystkich ludzi, którzy się tutaj zebrali.
Najgoręcej wita tych drugich, gdyż kolacje są jego ulubionym posiłkiem.
W tym czasie Julia szukała rozpaczliwie jakiegoś wyjścia. Nagle olśniło ją. Wyszeptała
parę słów do Leona, który pobiegł w stronę ratusza ciągnąc dziewczynkę za sobą. Zamienił
parę słów z przemawiającym smokiem, po czym ten powiedział:
— Czeka nas już tylko jedno przemówienie, oto smok Leon!
Tłumy ludzi i smoków zabrzmiały śmiechem, ale Leon nie zważając na to wzleciał w
górę. Podał mikrofon Julii mówiąc:
— To był twój pomysł. Poza tym, wiesz, jak ja się wstydzę.
Julia odchrząknęła i zaczęła niepewnie:
— Smoki! Zagarnęłyście ludzkie miasta i ziemie. To prawda. Ale co wam z tego
przyjdzie? Przecież nie mieszkacie w miastach, nie macie z nich żadnego pożytku. Jesteście
synami natury i choć wielu z was pewnie myśli, że to nie jest nic specjalnego, ale jest inaczej.
Kiedyś ludzie też byli dziećmi natury. Niestety zaprzepaściliśmy to. Ten wielki dar został
przez nas zmarnowany i bardzo tego żałuję. Ale wy macie jeszcze szansę. Możecie wrócić do
lasów, na bagna i pustynie, do waszych domów. My, ludzie, straciliśmy swój prawdziwy
dom, ale wy nie dopuśćcie do tego! Popatrzcie na te drzewa i trawę, którą stratowaliście
napadając na nas! Popatrzcie na to wszystko, co możecie stracić, zajmując się wojną! My,
ludzie, możemy żyć u waszego boku, w zgodzie z wami! Wy w lesie, a my w mieście.
Możecie się nawet wprowadzać do tych, którzy się na to zgodzą. Ale wojną nic nie zdziałacie,
bo w końcu ludzie przeciwstawią się wam i to będzie wasz koniec. Jeśli zostawicie nas w
spokoju, my gwarantujemy wam to samo.
Niektórzy ludzie zaczęli wiwatować, a smoki szemrały między sobą. Julia, widząc ich
niezdecydowanie, dodała jeszcze:
— Popatrzcie na mnie i na wszystkich ludzi, dostrzeżcie, co możemy zrobić. A teraz
wyobraźcie sobie, co możemy zrobić wspólnie z wami.
Gdy padły słowa „popatrzcie na mnie”, spojrzenia wszystkich zwróciły się ku niej. I w
tym momencie każdy człowiek i każdy smok poczuł w głębi duszy ciepło i chęć zgody. A w
następnej chwili miastem wstrząsnął potężny ryk wiwatów.
_________________________________________________________________
Jakub Tarczykowski
kl. VI
„TORUŃSKA INWAZJA SMOKÓW…”
Dawno, dawno temu …. Wczoraj wieczorem, podczas kolacji, oglądałem program
telewizyjny o smokach. Był on bardzo interesujący i wciągający. Nie mogłem oderwać od
niego oczu i nagle stało się coś dziwnego. Znalazłem się w środku mojego kochanego miasta
Torunia, ale …. w XIV wieku!!!! Przeraziłem się nie na żarty.
- Gdzie ja jestem, gdzie jest mój dom, gdzie kolacja, telewizor?!! – krzyczałem z całych sił, a
stojący obok mnie ludzie, patrzyli na mnie jak na wariata. Rozejrzałem się dookoła siebie i
zauważyłem, że ludzie mają na sobie jakieś dziwne stroje, zdecydowanie inne od mojej
piżamy. W głowie miałem tysiące myśli i pytań. Nie wiedziałem, co się wydarzyło. W tłumie
gapiów zauważyłem chłopaka, mniej więcej w moim wieku. Podszedłem do niego i
powiedziałem:
- Cześć, mam na imię Kuba, a ty?
- Jestem Franek - odpowiedział chłopak.
- Który to jest wiek? – zapytałem.
- Czternasty - odpowiedział Franek.
I wszystko stało się dla mnie jasne. Cofnąłem się w czasie! Co robić? Pytałem sam
siebie. Franek chyba zrozumiał, co się dzieje, bo nic nie mówiąc, złapał mnie za rękę i
zaprowadził do swojego domu.
Dom Franka był skromny, mieszkał on z rodzicami i rodzeństwem. Pomimo to
przyjęli mnie bardzo gościnnie. Po kolacji Franek poprosił mnie, abyśmy poszli nakarmić
jego owce. Zgodziłem się bez namysłu, ponieważ nigdy wcześniej nie karmiłem owiec.
- Ale piękne zwierzaki – powiedziałem, gdy znaleźliśmy się obok zagrody.
- Piękne, piękne… – odpowiedział smutno Franek.
- Coś się dzieje, czy mogę ci jakoś pomóc? – zapytałem.
Franek opowiedział mi, że ludzie w mieście mają ogromny kłopot. Toruń, co noc,
atakowany jest przez ogromne smoki, które wykradają ludziom owce. Straty w zwierzętach są
coraz większe. Także jego rodzice stracili już kilkanaście zwierząt. Ludzie nie mogą sobie
poradzić ze smokami. Nikt nie wie, co robić.
- Wiesz co? Za to, że mnie tak gościnnie przyjąłeś, pomogę ci złapać te smoki.
- Naprawdę? Wspaniale!!! – odpowiedział Franek.
Zaczęliśmy przygotowywać plan pułapkę. Zebraliśmy potrzebne nam materiały i
wzięliśmy się do pracy. Smoki bardzo lubią owce, a więc i mięso. Wpadliśmy na pomysł, że
przywiążemy mięso do sznurka z siatką. Gdy smok będzie chciał zjeść mięso, siatka na niego
spadnie i ten nie będzie mógł się z niej wydostać. Po ciężkiej pracy, dumni z siebie poszliśmy
spać, a rano… naszej przynęty nie było. Smoka niestety też nie. Przechytrzył nas!
- Chyba mamy do czynienia z mądrzejszym smokiem – powiedziałem.
Nagle do drzwi zapukał sąsiad rodziców Franka. Miał bardzo smutną minę.
Powiedział nam, że dzisiejszej nocy smoki skradły prawie wszystkie owce w Toruniu.
Byliśmy zszokowani, tym razem smoki poszły na całość. U mojego przyjaciela w zagrodzie
pozostała tylko jedna owca. Załamany zacząłem szperać po kieszeniach swojego ubrania.
Nagle zauważyłem, że w kieszenie piżamy mam dużo papryczki chilli. Przypomniałem sobie,
że jadłem je w domu podczas oglądania filmu o smokach. Oczywiście wpadłam na
fantastyczny pomysł. Postanowiłem zrobić kukłę owcy i natrzeć jej skórę papryką.
Zdradziłem swój plan Frankowi i zabraliśmy się do dzieła. Mieliśmy mało czasu, a pracy było
bardzo dużo. Ciężko pracowaliśmy i do wieczora udało nam się dokończyć dzieło.
Umieściliśmy owcę w zagrodzie rodziców Franka i ukryliśmy się w krzakach, tuż za domem.
Czekaliśmy na to, co się wydarzy.
Nocą nad Toruniem pojawiły się wielkie, zielone i głodne smoczyska. Z ich paszcz
zionął przeraźliwy ogień. Okropnie się bałem. Jeśli nasz plan się nie powiedzie, to
rozzłoszczone smoki mogą zaatakować ludzi. Jeden ze smoków skierował się w stronę naszej
zagrody. Gdy tylko ujrzał owcę, rzucił się na nią. I nagle, smok zaczął się dziwnie
zachowywać. Wypluł kąsek, rzucił się na ziemię i tarzał się po niej. Nasz plan zadziałał!
Papryczki tak go piekły, że nie mógł wytrzymać z bólu. Wraz z Frankiem wyszliśmy z
zagrody i zaczęliśmy się śmiać w głos. Smok, ujrzawszy nas, zaczął błagać o pomoc.
- Jeżeli obiecasz, że już nigdy nie będziesz kradł owiec, damy ci lekarstwo - powiedziałem.
Smok pokiwał głową. Wywiązaliśmy się z obietnicy, daliśmy mu wiadro z wodą.
Smok pił, pił i pił… Myśleliśmy, że pęknie. Po dłuższej chwili smok poczuł się lepiej. Zwołał
pozostałe smoki i zgodnie z obietnicą odleciał. Już nigdy więcej nie pojawił się nad
Toruniem, nigdy nie ukradł żadnej owcy. Dostał nauczkę na całe życie. Ludzie byli
przeszczęśliwi. A ja stałem się bohaterem miasta Torunia.
I nagle…. znów znalazłem się w swoim pokoju, przed telewizorem. To była
fantastyczna przygoda pomyślałem. Czekam na następną!
__________________________________________________________
Witold Sobieszek –kl.4
O toruńskiej inwazji smoków
PROLOG
„Witajcie, nazywam się Adaś Rozmus. Mieszkam w Toruniu. Chodzę do
szkoły nr 3. Niektórym wydaje się, że to jest super szkoła, ale zdecydowanie się mylą.
Moja klasa V A liczy dwadzieścia siedem osób. Dziesięciu chłopaków i siedemnaście
dziewczyn. Jeden z chłopaków strasznie mi dokucza. Nazywa się Bartek. Cały czas
mnie bije i wyzywa. Raz mnie nawet zepchnął ze schodów i o mało co nie złamałem
sobie ręki. Teraz jest już noc, więc muszę iść do łóżka. Jutro znowu idę do szkoły.”
Nazajutrz poszedłem do szkoły i tak jak podejrzewałem, przed klasą stał
Bartek.
- Oddawaj forsę albo pożałujesz! - krzyknął prosto w moją twarz.
- Zostaw mnie! - odpowiedziałem do niego, a on za chwilę zaczął mnie gonić. W
końcu zadzwonił dzwonek.
- Masz farta durniu! - powiedział i wszedł do sali.
„Uczy nas pani Agata Geniusz (ma takie nazwisko, ale wcale nie jest żadnym
geniuszem). Akurat mamy lekcję matematyki”.
- Adam!-krzyknęła. - Ile to 36+47?
- 82 proszę pani.
- Źle! Zostajesz dzisiaj w kozie!
Po godzinie męczarni wróciłem do domu. Lepiej nic nie mówić mamie, bo będę
miał jeszcze gorszy dzień. Przechodziłem sam uliczką, gdy nagle zobaczyłem jakiś
czarny ogon. Za chwilę zniknął. Wydawało się, że ma około półtora metra
długości. Ciekawe co to było?
Zastanawiałem się nad tym całą drogę do domu.
ROZDZIAŁ 1
Kiedy wracałem ze szkoły, wszedłem do sklepu. Kupiłem czekoladę i
pospieszyłem do domu. Kiedy już wszedłem, mama spiorunowała mnie
wzrokiem.
- Słyszałam, że zostałeś dziś w kozie - powiedziała.
- No.
- Jeśli ta sytuacja się powtórzy, dostaniesz szlaban na telewizor.
- Wiem - miałem dość już tej pogawędki, więc poszedłem do swojego pokoju. Jest
niewielki. Mieści w sobie łóżko, biurko, szafkę, a pod nią komputer. Mam
również mały stolik, ale bez krzeseł, bo rodzice uważają, że oni ich bardziej
potrzebują. Usiadłem na łóżku i pomyślałem o tym czarnym ogonie. Włączyłem
komputer i zobaczyłem moje wiadomości. Same reklamy. A jednak jest jedna.
Zobaczmy od kogo. To od Heńka, mojego najlepszego przyjaciela. Pisze o jakimś
dziwnym cieniu i pyta się mnie, co to jest.
Cześć Adam!
Widziałem bardzo dziwny cień przelatujący nad moją głową.
Na pewno nie był to ptak. Chciałem tylko zapytać, czy wiesz
coś na ten temat.
Heniek
Napisałem mu o czarnym ogonie, który widziałem na uliczce. Potem
musiałem wyłączyć komputer, bo miałem zjeść obiad. Był kotlet mielony z
ziemniakami. Po obiedzie odrobiłem pracę domową, a potem wyszedłem na
dwór. To dziwne, ale przed domem stała moja przyjaciółka Sara.
- Cześć - przywitała się.
- Cześć – odpowiedziałem.
- Słuchaj, może mi nie uwierzysz, ale widziałam strasznie czarną nogę. Wyglądała
jak noga dinozaura.
- Ja widziałem czarny ogon.
- Naprawdę? Ciekawe, co to jest?
- Nie wiem. A gdzie widziałaś tę nogę?
- Tu, na zakręcie.
- Ja tutaj widziałem ten ogon.
- Chodźmy to sprawdzić.
Poszedłem z Sarą na uliczkę i sprawdziliśmy ją. Nic nie znaleźliśmy, prócz
śmieci, papierosów i patyków. Nagle zauważyliśmy dość duży ślad na ziemi.
Poszliśmy do niego i zapytałem:
- Jak myślisz, czy to ślad po tej nodze, którą widziałaś?
- Chyba tak. Raczej tak mi się wydaje - odpowiedziała Sara.
- To poszukajmy jeszcze czegoś - i zaczęliśmy szukać. Nic już nie znaleźliśmy,
więc wróciliśmy do swoich domów. Kiedy wróciłem, zjadłem kolację, umyłem
zęby i poszedłem spać. Nazajutrz musiałem iść do szkoły. Wszedłem do sali, w
której mieliśmy lekcje języka angielskiego. Mieliśmy dzisiaj test. Siedzieliśmy
osobno. Kiedy dostałem kartkę, od razu zacząłem pisać, żeby jak najszybciej
skończyć. Kiedy skończyłem, poczekałem jeszcze na kilku uczniów, którzy nie
skończyli pisać. Potem zadzwonił dzwonek i tak oto minęło 45 minut. Mieliśmy
jeszcze potem kilka lekcji, ale byłem bardzo zdziwiony, bo Bartek jeszcze mi
dzisiaj nie dokuczał. Ale wiedziałem, że i tak nadejdzie mój czas. To było przed
lekcją geografii. Bartek stał przed drzwiami i najwidoczniej mnie szukał.
Postanowiłem się ukryć i poczekać do końca przerwy. Na próżno. Zobaczył mnie
i zaczął biec w moją stronę. Już naprawdę myślałem, że jest po mnie, ale na
szczęście obok mnie stała pani i Bartek nie mógł nic zrobić. Zaczekałem przy pani
aż do dzwonka, a kiedy już zadzwonił poszedłem na lekcję. To była moja ostatnia
lekcja, więc kiedy się skończyła, od razu pobiegłem do szatni, ubrałem się i
poszedłem do domu. Po drodze zastałem Heńka i porozmawiałem z nim.
- Słuchaj, Heniek, czy masz jeszcze jakieś informacje na temat tych dziwnych
części ciała?
- Tak mam. Poszukałem informacji w internecie i niektórzy pisali: '' Widziałem
czarną głowę.'' albo ''Ja z moim bratem widzieliśmy skrzydła, tak ogromne, jak u
pterodaktyla!''
- A jak myślisz, czy to mogą być dinozaury?
- Nie wydaje mi się.
- To później pogadamy. Teraz muszę iść do domu. To cześć.
- Cześć.
Potem poszedłem uliczką, na której widziałem czarny ogon. Uważnie
obserwowałem chodnik, kiedy nagle znalazłem dwa ślady - jeden, który pokazała
mi Sara, a drugi był nowy. Kiedy go zauważyłem, obejrzałem go dokładnie.
Okazało się, że ślady były prawie takie same. Różniły się tylko tym, że jeden był
głębszy.
Postanowiłem, że przyjdę tu jutro po szkole. Później skierowałem się do domu.
Kiedy do
niego wszedłem, zastałem tam moją mamę. Gotowała obiad, a nie chciałem jej
przeszkadzać, więc poszedłem do swojego pokoju. Było już dosyć późno.
Odrobiłem pracę domową, potem włączyłem komputer i sprawdziłem moją pocztę.
Niczego się od nikogo nie dowiedziałem. Wyłączyłem komputer i poszedłem spać.
Następnego ranka poszedłem do szkoły. Minęło kilka lekcji, ale Bartek jeszcze dzisiaj w
ogóle mnie nie dręczył. Słyszałem, że moja pani wychowawczyni odbyła z nim poważną
rozmowę na ten temat. Nareszcie nie będę musiał kryć się na przerwach. Ale niedługo
cieszyłem się, bo dostałem jedynkę z przyrody. Na szczęście będę mógł ją poprawić. Po
lekcjach kiedy wracałem do domu spotkałem Sarę.
- Cześć - powiedziała.
- Cześć
- I co, wiesz coś o tym?
- Nie. Nie bardzo
- A ja tak.
- A co takiego?
- Słuchaj Adam, ja widziałam smoka.
ROZDZIAŁ 2
- Co? - byłem strasznie zdziwiony - Jakiego smoka? Smoki nie istnieją!
- Spodziewałam się, że tak powiesz. Ale przysięgam, ja naprawdę go widziałam.
- Żartujesz.
- Nie.
- Czyżby?
- Naprawdę nie.
- No dobra, niech ci będzie. Tylko mi pokaż gdzie tego smoka widziałaś.
- Dobrze. Chodź ze mną, to ci pokażę.
Poszedłem za Sarą na uliczkę, którą mi wskazała.
- To tutaj - powiedziała.
Na ziemi widać było wielkie ślady.
- O rany Sara, ty masz rację.
- A nie mówiłam?
- Dobra, ale ty też od razu byś mi nie uwierzyła. Przepraszam, ale muszę iść już
do domu. Spotkamy się tu jutro po szkole.
- Dobra, to pa.
- Pa.
Wróciłem do domu, ale mama była bardzo rozgniewana, że przeszedłem
tak późno.
- Och, Adam, czy ty zawsze musisz przychodzić tak późno? Martwiłam się o
ciebie.
- Przepraszam, mamo. To już się więcej nie powtórzy.
- Niech ci będzie, ale jeszcze jeden raz, to...
- Dobrze mamo - od razu wróciłem do swojego pokoju, bo chciałem zaoszczędzić
gadania z
mamą. Położyłem się, bo już chciałem spać.
Kiedy następnego dnia poszedłem do szkoły, tak jak co dzień zaczęły się
lekcje i tak jak co dzień się skończyły. Kiedy wracałem do domu, zobaczyłem straszny
widok. Wielki
smok trzymał Sarę w swojej ogromnej łapie. Liczył sobie około 5
metrów wysokości.
Od razu sięgnąłem po kawałek metalu, który leżał na ziemi. Dziabnąłem nim
smoka, a ten
przestraszył się i uciekł.
- Dzięki Adam. Myślałam że już po mnie.
- Nie ma sprawy. Tylko nie możemy pozwolić, żeby sytuacja się powtórzyła.
EPILOG
- Słuchaj, Adam, wiesz że ten smok był ostatni?
- Naprawdę?
- No tak. Wojsko dowiedziało się o tym o wiele szybciej niż my.
- Czyli nie ma już żadnych smoków?
- Nie ma.
- To dobrze.
Jeszcze dziś
Tak skończyła się moja historia o smoku, moich przyjaciołach i szkole.
wspominam te dni.
________________________________________________________________
Aleksandra Kluska
Klasa 4
O LENIWYM KOWALU
Pewnego letniego dnia słońce prażyło niesamowicie mocno. Podczas gdy wszyscy
ludzie pracowali ciężko jak co dzień, kowal o imieniu Zbyszko siedział w swoim warsztacie
w jednej z toruńskich kamieniczek i popijając herbatę, czytał gazetę.
Nagle rozejrzał się po warsztacie i zobaczył bałagan, dopiero wtedy przypomniał sobie, ile
jeszcze musi zrobić.
- Już bym wolał, żeby jakiś nędzny wąż lub inny gad wykonał całą tę pracę za mnie! marudził kowal. Nagle drzwi się otworzyły i do warsztatu wpełzł wąż w koronie.
- W czym mogę pomóc? - spytał.
- Nie potrzebuję pomocy - odrzekł kowal oburzony.
- Mówiłeś, że chciałbyś, żebym wykonał za ciebie całą tę pracę - rzekł zdziwiony wąż.
- To o to Ci chodzi. W takim razie chciałbym, żebyś wykonał moją pracę przeznaczoną na
dzisiejszy dzień - odrzekł uśmiechnięty mężczyzna.
- Dobrze, a ty w zamian przyniesiesz mi piętnaście żołędzi z dziupli drzewa przy stawie na
skraju lasu. Przypełznę tu o zachodzie słońca -zasyczał wąż.
- Tylko tyle? Nie ma sprawy!- zaśmiał się Zbyszko.
Po opuszczeniu kamieniczki przez gościa Zbyszko usiadł przy stole i zaczął czytać
ponownie gazetę. Później spał przed domem na ławce, a jak słońce było już nisko, poszedł
nakarmić swojego psa Azora. Gdy wrócił, wąż już na niego czekał. Machnął ogonem, a
wszystkie podkowy, grabie i szpadle zostały wykute.
- Ja właśnie zrobiłem, co do mnie należało, a ty? - spytał gad.
- Bo... ja czytałem gazetę i zapomniałem o tych żołędziach - bronił się mężczyzna.
- Daję ci tak proste zadanie, a ty nie potrafisz go wykonać!? - wąż wydobył z siebie pełen
złości syk.
Potem żmija syknęła złowieszczo jeszcze raz i rzuciła na Toruń potężne zaklęcie. Już
niedługo na miasto miało zlecieć stado wstrętnych, zielonych smoków, które chciały
zniszczyć wszystko i wszystkich tych, którzy staną im na drodze. Lecz kowal nie wiedział, co
ma zrobić, bo węża już nie było. Zbyszko z przerażenia na moment zastygł w bezruchu. Po
chwili oprzytomniał i schował za pas młotek i mały, kieszonkowy scyzoryk, potem popatrzył
w czyste, granatowe niebo pełne błyszczących gwiazd. Jego oczom ukazały się zielone
plamki powoli zbliżające się w stronę miasta. Nagle do okna warsztatu zapukał ogromny,
niebieski stwór. Wyglądał na łagodnego smoka, więc Zbyszko w pośpiechu otworzył okno i
wsiadł na jego grzbiet. Smok zabrał kowala do podziemnej krainy, gdzie stanął twarzą w
twarz z tym samym gadem.
- Witaj, wężu. Co mógłbym zrobić, żebyś cofnął zaklęcie?- zapytał błagalnym głosem
Zbyszko.
- Jest coś, co mógłbyś dla mnie zrobić. Przynieś mi obiecane żołędzie i trzy garście
czerwonych porzeczek niezbędnych do wykonania magicznego lekarstwa dla mojej córki.
Znajdziesz je rosnące na krzakach przy krańcu lasu. Nie mogę wykonać tego sam, ponieważ
krzaki mają ostre kolce, które są bardzo niebezpieczne dla gadów. Jeszcze jedno zadanie.
Niech niebieski smok zabierze cię do Aniołów, gdzie przeprosisz za to, co zrobiłeś.
- Oczywiście. Tak zrobię... tylko za co ja mam przepraszać?- zapytał zdumiony kowal.
Wąż nic nie odpowiedział, a smok zabrał Zbyszka na swój grzbiet i popędzili nad staw po
żołędzie. Lecieli zaledwie dwie minuty, gdy smok zatrzymał się, a kowal zeskoczył z grzbietu
stwora i pobiegł po żołędzie. Nie minęła nawet minuta, a smok usłyszał okrzyk:
-Mam je! Znalazłem!- to Zbyszko krzyczał wkładając rękę do dziupli. Kowal schował
piętnaście owoców dębu do woreczka i przywiązał do pasa. Smok z mężczyzną na grzbiecie
popędził jak strzała na kraniec lasu, gdzie krzewy całe w porzeczkach otulały najmniejsze z
drzew. Tam smok wylądował. Zbyszko wyciągnął mały scyzoryk i uciął kilka gałązek
porzeczek. Potem zaprzyjaźniony stwór wyciągnął pojemnik, do którego wrzucili zdjęte z
gałęzi owoce.
-Teraz zostało mi tylko polecieć do Aniołów i przeprosić – powiedział kowal do smoka, po
czym wsiadł na jego grzbiet.
Lecieli i lecieli. Wyżej i wyżej. W końcu byli już tak wysoko, że w oddali widzieli jaśniejący
księżyc okrążony z każdej strony gwiazdami. Smok zatrzymał się przed ogromną Złotą
Bramą i powiedział donośnym głosem:
- Jesteśmy już na miejscu. Tu się z tobą pożegnam. To zadanie musisz wykonać sam.
- Skoro tak mówisz... Dziękuję ci za pomoc, bez ciebie nie dałbym sobie rady. Ale jak ja
wrócę do domu? - odrzekł trochę zaniepokojony Zbyszko.
- O to nie musisz się martwić. Do widzenia! - wykrzyknął niebieski smok.
Mężczyzna z wahaniem otworzył bramę i wszedł do środka. Zobaczył tam Anioły, które
delikatnie stąpały po chmurach. Kowal szedł krętą uliczką, aż wreszcie doszedł do tronu
największego Anioła.
- To przez twoje lenistwo cały Toruń ucierpi w wyniku inwazji smoków? - surowo spytał
Anioł.
- Tak, to moja wina - odpowiedział zaczerwieniony Zbyszko.
- Jak bardzo żałujesz tego, co zrobiłeś?! – zapytał ze złością w głosie Anioł.
- Zniszczyłem to małe wspaniałe miasto swoim lenistwem chciałbym cofnąć czas, ale to
chyba nie jest możliwe. Przyszedłem więc przeprosić za to, co zrobiłem - po tych słowach
kowal pokłonił się Aniołowi i z żalem popatrzył w Jego stronę.
- Wspaniale! Widzę, że zrozumiałeś swój błąd! Mam nadzieję, że odtąd będziesz bardziej
pracowitym człowiekiem. Wyślemy cię do króla węży, a on cofnie to zaklęcie! Chciałbym,
żebyś przyjął mały podarunek, jakim są boskie, korzenne przyprawy, na pewno ci się
przydadzą - radośnie oznajmił Anioł.
Potem machnął ręką i Zbyszko nagle znalazł się w podziemiach u króla węży. Kowal wręczył
gadowi piętnaście żołędzi i trzy garście porzeczek.
- Jednak zależy ci na twoim mieście. Przeprosiłeś za swoje lenistwo, więc cofnę zaklęcie powiedział wąż.
Gad zdjął koronę i zatoczył nią trzy koła. W mgnieniu oka wszystkie złe, zielone smoki
znikły. Mężczyzna błyskawicznie pojawił się w swoim warsztacie i pobiegł sprawdzić, czy
ktoś ucierpiał. Nikt nie został ranny, straty odniosły tylko niektóre kamieniczki, sklepy oraz
nowo wybudowana wieża, którą zielone smoki pochyliły.
Do dziś w Toruniu można podziwiać Krzywą Wieżę. Co stało się z kowalem? Żył
sobie spokojnie w swojej kamieniczce, jednak nie jako kowal, ale jako bardzo znany piekarz,
który dzięki przyprawom od Anioła zdobył wielką sławę nie tylko wśród ludzi, lecz także
wśród smoków. Zbyszko zyskał sympatię smoków dzięki wspaniałym piernikom, z których
do dziś słynie Toruń.
______________________________________________________________________________
Hubert Januszewski
Kl.5
TORUŃSKA INWAZJA SMOKÓW
Pewnego słonecznego poranka wybrałem się na wycieczkę rowerową po parku
nazywanym "Smoczym Parkiem", ponieważ podobno mieszkały tam śpiące smoki. Gdy już
tam byłem wpadłem na pomysł, aby sprawdzić czy to prawda. Spytacie pewnie, jak
zamierzałem to zrobić? Odpowiedź jest prosta -mój rower (z innej bajki) posiada funkcję
teleportacji w dowolne miejsce i czas oraz wyposażony jest w translator na wszystkie języki.
Uruchomiłem teleporter i ustawiłem go na Toruń w innym wymiarze czasowym. Po
chwili trafiłem do miejsca, które przypominało mój park, ale dawno, dawno temu…Było tam
wielu wojowników walczących z wielkimi i mniejszymi smokami i smoczkami. Abym nie
został rozgnieciony przez tę chmarę od razu uciekłem . Postanowiłem porozglądać się po
dawnym Toruniu i dowiedzieć się skąd wzięły się te smoczyska w Toruniu. Podszedłem do
strażnika stojącego przy Bramie Żeglarskiej i zapytałem o nie. Dowiedziałem się wtedy, że
smoki przyleciały całymi stadami, ponieważ wypatrzyły sobie jaskinię w parku. Było ich
tak dużo, że ludzie z przerażeniem zaczęli się przed nimi bronić i opędzać od nich.
Postanowiłem dowiedzieć się od smoków, jaki jest powód ich inwazji na Toruń. Korzystając
z mojego translatora dowiedziałem się, że smoki przybyły z południa. Boją się one wielkiego
Smoka Wawelskiego, który zagroził, że zniszczy ich jaskinię i dlatego postanowiły uciec z
Krakowa i znaleźć sobie nowe mieszkanie. Dowiedziałem się też , że smoki same w sobie nie
są złe, tylko z obawy przed swym wielkim krakowskim kuzynem zrobiły się złośliwe i kradną
.Obiecałem im , że jeżeli przestaną być uciążliwe i nie będą się panoszyły po całym mieście,
to mieszkańcy pozwolą im zamieszkać w wymarzonej jaskini w parku. Mój plan zadziałał.
Toruńskie smoki wprowadziły się spokojnie do nowej jaskini, a w podziękowaniu za gościnę
pomagały swym ogniem rozświetlać miasto wieczorem. Organizowały też smocze grille i
pokazy smoczych ogni.
Do dzisiejszego dnia większość smoków wyginęła, ale jeden smok do dziś opala się w
Toruniu na ul. Wielkie Garbary 23, gdzie dawniej była jaskinia użyczona smokom.
Po wszystkich tych zdarzeniach wróciłem swoim rowerem do domu z przekonaniem,
że w Toruniu były smoki, a w dzisiejszych czasach w Toruniu jest przynajmniej jeden…
_____________________________________________________________
Dawid Brzeziński
kl. IV
„Toruńska inwazja smoków”
Pewnego dnia szedłem sobie ścieżką w parku, gdy nagle wpadłem w wilka dziurę. Okazało
się, że ta dziura to głęboka jaskinia, więc ciężko było mi się z niej wydostać. Postanowiłem
zatem ruszyć do przodu. Gdy tak szedłem i szedłem, zobaczyłem w końcu rozwidlenie dróg,
nie wiedziałem, w którą stronę się udać. Były tu trzy drogi – pierwsza była bardzo ciemna,
więc bałem się nią iść. Druga była oświetlona i wyglądała przyjaźnie, trzecia była wąska i
tajemnicza. Wybrałem ścieżkę trzecią.
Gdy uszedłem już spory kawałek, zobaczyłem gniazdo, a w jego środku – żółte jajo.
Bardzo mi się spodobało, więc zabrałem je do domu. Postawiłem na biurku dla ozdoby i
położyłem się spać. Ale rano jajka już nie było! Bardzo się zdenerwowałem i zacząłem go
szukać. Okazało się, że zguba była pod biurkiem, ale już nie w całości… zastałem same
skorupy! Cały dzień zastanawiałem się, co było wewnątrz jaja, ale nie potrafiłem
odpowiedzieć na to pytanie.
Wieczorem czytałem sobie książkę, kiedy nagle usłyszałem pisk jakiegoś zwierzątka,
nie potrafiłem zlokalizować źródła tego dźwięku, zacząłem się rozglądać. Wtedy coś zaczęło
lizać mnie po twarzy… coś jakby… mały smok! Bardzo się z nim zaprzyjaźniłem, schowałem
go w pokoju i potajemnie karmiłem. Mojego małego smoczka nazwałem Leon, to imię
naprawdę do niego pasowało!
Pewnego dnia jednak wszystko miało się zmienić… Mama smoczyca po zapachu
odszukała swoje dziecko i zaatakowała mój dom. Mały smok pokazał się mamie, która
zrozumiała, że nie działa mu się tu krzywda. Tak oto Leon uratował życie mi i mojej rodzinie.
Od tamtej pory często chodzę odwiedzać mego niezwykłego przyjaciela i nikt (poza mną) nie
wie, gdzie go można znaleźć…
_______________________________________________________________________
Michał Wróblewski
kl. V
„Toruńska inwazja smoków”,
Dawno, dawno temu pewna wieża pełniła rolę baszty w mieście. Była bardzo samotna,
bo stała na samym skraju miasta i mało osób ją odwiedzało.
Pewnego razu miasto nawiedziła inwazja smoków. Latały i niszczyły, co się da, a
wszyscy mieszkańcy bali się o swój los. Smoki czuły się bezkarnie do czasu, gdy parę z
nich usiadło na osamotnionej baszcie. Wtedy przemówiła do nich i poprosiła, by nie
niszczyły miasta, ponieważ ono było wszystkim, co ma. Ale smoki nie chciały słuchać i
nadal figlowały po całym mieście. W końcu baszta zdenerwowała się na dobre i
zagroziła, że jak nie przestaną, to ona wystąpi z murów i przegoni niesforne smoki.
Żaden z nich nie przestraszył się gróźb. Aż wreszcie parę z nich zobaczyło, że ziemia
zaczęła się osuwać, a wieża się poruszyła i pochyliła w stronę miasta. Wtedy wszystkie
smoki uciekły z miasta. Wieża już na zawsze pozostała w pochylonej pozycji, a ludzie
nazwali ją krzywą wieżą.
_________________________________________________________________
Weronika Dudzińska
Kl. 6
Inwazja smoków na Toruń.
Pewnego dnia, nie tak dawno temu, smoki leciały nad Morzem Bałtyckim w stronę
Polski. Przeleciały nad Gdańskiem, lecz nikt ich nie zauważył. Leciały nad Wisłą, na
południe, przez wiele miast i wciąż nikt ich nie zobaczył. Aż w końcu doleciały do Torunia.
Choć była to bardzo ciemna noc, całe Stare Miasto zostało mocno podświetlone.
Gdy jaszczury nadleciały z północy, pomiędzy chmurami, wszyscy dojrzeli kolorowe,
błyszczące kształty. Wszyscy ludzie oniemieli, kiedy gady zaczęły siadać na różnych
zabytkach. Pierwszy, gruby i dość mały w porównaniu do innych usiadł na szczycie Krzywej
Wieży. Drugi, długi i kościsty, w kolorze pereł, wdrapał się na Kamienicę pod Gwiazdą i
zioną ogniem, by zwrócić na siebie uwagę. Kolejny, złoto- srebrny z kolcami na ogonie,
wylądował w ruinach Zamku Krzyżackiego. Jeszcze inny rozsiadł się na wieży ratuszowej, ze
zdziwieniem obserwując zdezorientowanych torunian . Szósty, batystowy, podziwiał płynącą
Wisłę z Bulwaru Filadelfijskiego. Każdy człowiek reagował na stwory inaczej. Jedni mdleli,
inni wpadali w panikę, a jeszcze kolejni po prostu stali oniemiali. Aż nagle jeden ze smoków,
wielki i opalowy, podszedł do małego chłopczyka, który chciał go nakarmić piernikiem.
Zdziwione zwierze wystawiło jęzor i zjadło ciastko. Nagle zawył z zachwytu. Wszystkie
smoki, małe i duże, zaczęły wydrapywać się do sklepów i fabryki pierników. Zabrały
wszystko, co się tylko dało i odleciały roznosząc słodkości na cztery strony świata. Raz na
jakiś czas, tu czy tam, wypadło im gdzieś ciastko. Dzięki temu cały świat poznał smak
toruńskich wypieków.
Po jakimś czasie ludzie zaczęli zapominać o smokach, a ich najazd wytłumaczyli
wybuchem gazu. Wierzył w to każdy, oprócz małego chłopca, któremu po liźnięciu smok
zostawił na dłoni bliznę. I choć teraz jest już staruszkiem, opowiada tę legendę swoim
wnukom, by nikt nigdy nie zapomniał o tym fantastycznym wydarzeniu.
__________________________________________________________
Zofia Kryspin
klasa 4
Toruńska inwazja smoków
Dawno, dawno temu, kiedy Wasze prababcie były bardzo małe, pod Toruniem
mieszkały cztery złe smoki.
Smoki
miały bardzo złe zamiary wobec mieszkańców Torunia, chciały bowiem
zniszczyć miasto i wybudować na jego miejscu ogromną smoczą jamę. Zły czar mógł
odwrócić tylko śmiały i odważny rycerz godny zaufania. Wielu śmiałków próbowało
odwrócić to przeznaczenie, jednak bezskutecznie. Jedni zginęli zagryzieni, inni spłonęli od
smoczego ognia, a jeszcze inni uciekli w popłochu.
A Toruń w owych czasach był piękny. Właśnie ukończono budowę ratusza, stojącego
w centrum miasta i strzelającego w niebo wysoką wieżą. Oprócz sukiennic, ław chlebowych
i kramów, na rynku naprzeciwko Dworu Artusa znajdował się wielki targ rybny, a przy
południowym rogu warzywny. W najbardziej reprezentacyjnej części zachodniej rynku,
zwanej placem turniejowym, organizowane były zawody i parady rycerskie oraz miejskie i
kościelne uroczystości. Tutaj mieszkańcy Torunia witali znamienitych gości: wielkich
mistrzów i królów. Na kramach piekarze i cukiernicy prezentowali swoje wyroby. Wśród nich
pięknie wyglądały smakowite pierniki w rozmaitych kształtach, a ich miodowo – korzenny
zapach unosił się w powietrzu.
W jednej z kamienic przy rynku znajdował się warsztat szewski, w którym zawodu
uczył się chłopak o imieniu Wojciech. Naprawiał buty. Bardzo lubił swoje zajęcie, dlatego że
mógł spotykać wielu ciekawych ludzi, a z okien swojego warsztatu obserwował kolorowe
życie ukochanego miasta. Żył spokojnie i nie domyślał się nawet, że już niedługo odmieni
losy tego miasta.
Wzrok Wojciecha każdego dnia spoczywał na pewnej pięknej dziewczynie.
Obserwował jak codziennie rano wychodzi z kamienicy naprzeciwko zakładu, z koszem na
zakupy w ręce i udaje się na spacer ulicami Torunia. To była najbogatsza dziewczyna w
mieście – Małgorzata. Codziennie pokonywała trasę ulicami swojego ukochanego Torunia.
Wyruszała ze Starego Rynku ulicą św. Ducha do Krzywej Wieży, potem Bramą Klasztorną na
Bulwar Filadelfijski. Potem z bulwarów wchodziła do miasta Bramą Mostową, swoją
ulubioną. Stawała w jej cieniu, patrząc na pokryte malowidłami sklepienie i spoglądała na
ulicę Mostową. Taką trasę pokonywała codziennie trzykrotnie. Spotykała ludzi, witała
znajomych sklepikarzy, machała do mijających ją mieszczek. Mogła wtedy spokojnie
pomyśleć o pewnym młodym chłopcu, który pomógł jej kiedyś. Kiedy podczas spaceru pękł
jej obcas w bucikach, Wojciech naprawił go, nie chcąc nic w zamian. Obdarzył Małgorzatę
tak pięknym i nieśmiałym uśmiechem, że dziewczyna nie przestawała o nim myśleć. Nie
mogła też z nikim z bliskim o nim porozmawiać, gdyż chłopiec był biedny, a rodzice szukali
dla niej najlepszej w mieście partii.
Tej niedzieli, po mszy w wielkim kościele Najświętszej Marii Panny, ludzi coś
zaniepokoiło. Zbliżało się letnie południe, a nad miasto zaczęły nadciągać ciemne i ogromne
chmury. Nie były to zwykłe chmury, jakie widuje się podczas burzy. Stawały się ciemniejsze i
groźniejsze, spowijały ulice miasta, a ludzie przerażeni tym widokiem chowali się do
kamienic i bram.
Kiedy już nic nie było widać, rozbłysły ognie żółte i pomarańczowe. Mieszkańcom
miasta ukazały się cztery smoki ziejące płomieniami. Latały nad domami, machając przy tym
mocno skrzydłami. Ulice opustoszały. Ludzie zaczęli obawiać się złych zamiarów tych bestii,
dotychczas mieszkających pod ich miastem.
W czasie tego niebezpieczeństwa mieszczanom wydano broń i zbroje z arsenału
mieszczącego się w ratuszu. Wielu śmiałków próbowało stawić czoła smokom, ale
bezskutecznie. Ginęli, broniąc swego miasta.
Także Wojciech przywdział zbroję i wziął ze skrzyni miecz, który zostawił mu ojciec.
Broń wykonana była ze specjalnej mieszanki różnych metali. Konno pojechał za bramy
Torunia i na wielką polanę krzykiem ściągnął smoki. Nagle zaczęły ukazywać się dziwne
głowy z lewej, z prawej, z tyłu, z przodu. To były naprawdę ogromne i przerażające bestie.
Walka trwała bardzo długo. Wielu mieszkańców miasta podeszło, by oglądać bitwę, ale byli
przekonani, że chłopak nie da rady. Kiedy już wydawało się prawie pewne, że zmęczony
walką Wojciech zginie, stała się rzecz niezwykła. To Małgorzata trzykrotnie krzyknęła imię
chłopaka. Chmury się rozstąpiły, na Wiśle powstała wielka fala, a smoki jeden po drugim
zaczęły zmieniać się w ceramiczne figury. Toruń najpierw ogarnęła wielka cisza. Ludzie z
niedowierzaniem spoglądali na siebie. A potem krzykom radości i szczęścia nie było końca.
Ludzie wołali: Wiwat Wojciech, wiwat Małgorzata! Niech żyją!
Teraz nikt nie ma chyba już wątpliwości, że to nieznane podanie o Toruniu szczęśliwie
się skończyło. Młodzi wzięli ślub w katedrze, a dzwon Tuba Dei dzwonił i dzwonił bez
końca. Całe miasto cieszyło się i bawiło przez tydzień.
Pamiątką po złych smokach są słodkie pierniki o ich kształtach, a turyści dziś
odwiedzający Toruń mogą podziwiać ceramicznego smoka przy ul. Przedzamcze. Podobno
bestie pojawiły się jeszcze dwukrotnie w Toruniu właśnie przy tej ulicy w roku 1746. Ale o
tym, drogie dzieci, przeczytacie już w innej legendzie o Toruniu.
I ja tam byłam, i pyszne pierniki jadłam.
…...............................................................................................................................
Agnieszka Napieralska
klasa 6
Toruńska inwazja smoków...
Doktor Julia Tarnewska wkroczyła na dziedziniec Ratusza Staromiejskiego w
Toruniu, gdzie miała spotkać się z jedną ze swoich studentek, która miała praktyki w
Muzeum Okręgowym.
- No, nareszcie pani przyszła - usłyszała za sobą donośny, kobiecy głos. - Przepraszam, że tak
opryskliwie, ale martwiłam się, że pani nie przyjdzie.
Julia obróciła się. Ujrzała za sobą pulchną kobietę, o krótkich brązowych włosach, Maję
Szerewską.
- Przecież potwierdziłam swoje przybycie, z chęcią pomogę w zbadaniu tych dokumentów odparła Julia.
- W takim razie niech pani szybko pójdzie za mną, nie mamy czasu, za dwie godziny
zamykają muzeum, a w dodatku nie mam prawa przebywać w tajnym archiwum - to
powiedziawszy obróciła się i żwawym krokiem podeszła do schodów prowadzących do
piwnic.
- Szybko, szybko – ponagliła. - Jeszcze by brakowało, aby ktoś tu mnie zobaczył.
Julia posłusznie przyspieszyła kroku i podążyła za Mają do tajnego archiwum, gdzie miała
znaleźć i zbadać tajemnicze dokumenty. Kobiety weszły do piwnicy, podążając plątaniną
korytarzy, dotarły do drzwi archiwum. Następnie Maja w pełnym skupieniu wstukała kod,
otwierając tym samym drzwi do pomieszczenia.
Archiwum, jak się okazało, było niczym innym jak obszernym pomieszczeniem
pełnym skrzyń, stołów, szafek i gablot, w których przechowywano drogocenne dokumenty.
Po prawej stronie znajdowały się drzwi opatrzone tabliczką z napisem “Pomieszczenie
techniczne”, gdzie - jak wyjaśniła Maja - znajdowały się różnego rodzaju dźwignie i pokrętła
służące do utrzymywania w pomieszczeniu odpowiedniej temperatury, wilgotności i
warunków do przechowywania starych dokumentów.
Kobiety podeszły do jednego ze znajdujących się najdalej regału z półkami, który był
opatrzony datami 1700-1750. Maja wyjęła z półki małą skrzyneczkę, w której znajdował się
stos małych książeczek, oprawionych w delikatną, brązową skórę. Studentka wyjęła cały
stosik, położyła go na stole, a następnie wzięła do ręki książkę z wytłoczonym na skórze
napisem: “Rok 1746”. Otworzyła na ostatniej stronie tak, by było widać wewnętrzną stronę
okładki. Na ostatniej stronie, zresztą jak na pozostałych, widniały tysiące starannie
wykaligrafowanych liczb.
- To księga rachunkowa – zdumiała się Julia. - Co w niej takiego tajemniczego i
niezwykłego?
- To księga rachunkowa należąca do Rady Miejskiej – uzupełniła Maja. - W samej treści
księgi nie ma nic ciekawego, dlatego została zapomniana i mało uważnie sprawdzona,
natomiast okładka kryje o wiele bardziej interesujące informacje.
Mówiąc to studentka wyjęła deseczkę, na której trzymała się skóra, tworząc tym samym
okładkę. Pod spodem znajdował się plik kartek pokrytych drobnym, ozdobnym pismem.
- To jest dziennik – powiedziała zdziwiona i lekko wstrząśnięta Julia.
- Tak - przytaknęła krótko Maja. - A z ostatniej strony wynika, że należała on do żony
burmistrza Kazimierza Leona Schwerdtmanna, Marianny Schwerdtmann.
- To naprawdę niezwykłe, chcę natychmiast obejrzeć ten dziennik – powiedziała zachwycona
Julia.
- Proszę bardzo – powiedziała studentka wyjmując dziennik ze skrytki i kładąc go przed Julią.
- Niestety ja muszę już iść, przykro mi bardzo, ale naprawdę muszę panią zostawić –
powiedziała kobieta lekko zmieszana.
- Nie ma problemu – powiedziała Julia i uśmiechnęła się.
Maja zabrała swoją torbę i szybko wyszła z pomieszczenia. Julia usadowiła się wygodnie na
krześle, wzięła do ręki pierwszą kartkę i zaczęła czytać z zapałem.
Toruń, 7 lipca, 1746 roku
Dziś w nocy około godziny trzeciej, odbyło się u nas w domu nadzwyczajne spotkanie
Rady Miejskiej, którego celem było opanowanie coraz bardziej rosnącej paniki w mieście,
związanej z plotkami o pojawieniu się w mieście smoków. Zaczęło się od tego, gdy na
początku sierpnia do ratusza przybiegł przerażony mistrz ciesielski – Johann Georg
Hieronimi, który twierdził, że na Przedzamczu widział przerażającą bestię, o czarnym kolorze
i szmaragdowych oczach. Nikt nie widział co on tam zobaczył, ale nie wierzyliśmy, że to był
prawdziwy smok. Wszyscy myśleli, że po prostu wypił za dużo pitnego miodu i do tego się
przejadł, a po tym miał przywidzenia.
Niestety, ludzie zaczęli się niepokoić, gdy wczoraj do ratusza przybiegła żona naszego
szanowanego i znanego z dobrych obyczajów żołnierza, Kataharina Storchin. Kobieta
twierdziła, że również widział smoka, a jej opis zgadzał się z opisem Johanna. Więc mój mąż
wraz z całą Radą Miasta zorganizował spotkanie, mające na celu opanować strach w mieście.
Jak po dyskusji poinformował mnie mąż, że razem z Radą ma zamiar zataić wszystkie
następne doniesienia na temat smoka. Małżonek mój uzasadnił to tym, iż bali się, że gdy do
innych miast dotrze informacja o smoku grasującym po Toruniu, kupcy będą omijali nasze
miasto i handel zaniknie.
Toruń, 8 lipca, 1746 roku
To niepojęte! Mój mąż poinformował mnie, że dziś dwójka dzieci, które wracały znad
Strugi Toruńskiej widziały nie jednego, jak ich poprzednicy, lecz trzy smoki. Tak jak tamten,
którego widział Johanna i Kataharina miały ciemnoszary, wręcz czarny tułów, oczu dzieci nie
widziały, ponieważ były one w trakcie lotu. Informacje te zostały, według mnie, niesłusznie
zatajone i niestety nie można ich znaleźć w kronikach miejskich. Kazimierz wyznaczył
specjalne patrole, których zadanie polegało na przeczesywaniu okolic Strugi Toruńskiej i
Przedzamcza. Ja cały dzień spędziłam w domu, gdyż Kazimierz uważał, że to jedyne
bezpieczne miejsce w tym mieście. On na prawdę wierzył w smoki!
Toruń, 9 lipca, 1746 roku
Dziś nasze miasto zaatakowały smoki. Wracałam akurat z sukiennic z materiałami na
nową suknię na bal, który ma odbyć się za tydzień. Nagle rozległy się krzyki przerażenia,
oczywiście- co było naturalne - przyspieszyłam kroku. Wtedy pojawiło się nade mną ogromne
czarne stworzenie z wielkimi skrzydłami, to było przerażające! Wylądowało przede mną,
miało rubinowe oczy, skórę pokrytą lśniącymi czarnymi łuskami, świszczący oddech oraz
olbrzymie kły, które wyszczerzyło na mnie w momencie wylądowania. Nie mogłam
uwierzyć, to był prawdziwy smok! Uważałam, że te wszystkie historie na ich temat to
wymyślone opowiadania. Nagle stanął między mną i smokiem jeden z uczestników patroli i
wycelował strzelbę w miejsce, w którym prawdopodobnie znajdowało się bijące serce smoka.
Rozległ się huk i stwór padł martwy. Na plac przybyły specjalnie wyszkolone jednostki do
walki ze smokami. Większość stworów została zabita, a ci którzy pozostali przy życiu
uciekli. Kobietom i dzieciom kazano natychmiast udać sie do domostw, gdzie miały poczekać
do momentu wysprzątania placu. Gdy dotarłam do domu, nadleciała kolejna, jeszcze większa
grupa smoków. Smoki zaczęły atakować miasto.
Toruń 10 lipca, 1746 roku
Torunianie poświęcili cały wczorajszy wieczór, całą noc i dzisiejszy ranek na walkę ze
smokami. Według mnie można temu zdarzeniu nadać miano inwazji smoków. Mój mąż
zatuszował wszystkie dokumenty tak, by nie było w nich wzmianek o inwazji smoków,
dlatego umieszczam ten dziennik w jednej z ksiąg rachunkowych, by ktoś w przyszłości
odkrył prawdę.
Marianna Schwerdtmann
____________________________________________________________________
Ida Skucińska
Klasa 6
Ivo wznosił się ponad miastem. Jego białe łuski pokryte kropelkami wody lśniły w porannym
słońcu. Spojrzał w dół. Z tej wysokości miasto było zaledwie rdzawą plamką w morzu zieleni.
Jego mieszkańcy także nie mogli zauważyć smoka, a jedynie biały punkt na niebie. Nic
nieznaczący. Ledwo widoczny.
W rzeczywistości ów „punkt” miał piętnaście metrów, od czubka nosa do końca ogona.
Rozpiętość skrzydeł była jeszcze większa.
Smok zanurkował i zaczął spadać ku Wiśle jak pisklę wyrzucone z gniazda.
W ostatniej chwili rozpostarł ogromne skrzydła i pomknął niczym biała strzała tuż nad
powierzchnią wody. Kochał poranki. Wschody słońca wydawały mu się znacznie piękniejsze
od zachodów. Rozpraszały mrok, przeganiały strach i dawały nadzieję na to, że ten dzień będzie
lepszy od poprzedniego. Poza tym wieczorem kręciło się tu mnóstwo ludzi ze swoimi
włóczniami i kuszami. Rano nie trzeba było się przed nikim ukrywać.
Mimo wszystko stary Cinnibar nie pozwalał mu zbliżać się do miast. Bał się ludzi i uciekał
przed nimi. Dawał się przeganiać z terenu, który przecież należał do smoków jeszcze w
czasach, gdy ludzie uczyli się poruszać na tylnych łapach. To głupie.
Te rozmyślania odwróciły uwagę Iva od miasta. Nie zauważył siedzącego na krzywej baszcie
mężczyzny, który wypuścił w jego kierunku kilka strzał. Jedna odbiła się od łusek, lecz
pozostałe dwie przebiły cienką błonę skrzydła. Smok ryknął i wygiął szyję, by zobaczyć skąd
nadleciały strzały. Tym samym odkrył swój słaby punkt- łuski na szyi były nowe, ledwo
wymienione i nie zdążyły jeszcze stwardnieć. Poczuł kolejne ukłucie. Ponownie ryknął i
zamachnął się ogonem w stronę przeciwnika. Tamten, wcale nie zniechęcony, krzyknął coś
niezrozumiale i na murach zaroiło się od uzbrojonych ludzi. Towarzyszył im kot. Biedny smok
został zasypany przez deszcz strzał. W lesie po przeciwnej stronie rzeki dostrzegł kolejnych
przeciwników. Aby uciec górą, musiałby ponownie odsłonić szyję, postanowił więc
zanurkować.
Ludzie przewidzieli jednak także to. Ivo zszedł pod wodę i chciał odpłynąć, lecz zaplątał się w
sieć rybacką. Nim się spostrzegł, został wyciągnięty na brzeg. Miotał się i szarpał rozpaczliwie
próbując wydostać się z sideł. Odniosło to jednak odwrotny efekt i smok jedynie pogorszył
swoją sytuację. Poczuł, że kilku ludzi stara się skrępować jego łapy. Ktoś inny starał się
unieszkodliwić pysk. Ivo zaczął wściekle walić ogonem na oślep, kłapać zębami w powietrzu i
odpychać napastników łapami. Jeden z mężczyzn został uderzony ogonem. Siła ciosu
zmiażdżyła mu głowę. Inny został poważnie zraniony pazurem. Pozostali nie przejmowali się
jednak zbytnio towarzyszami, i po chwili smok został uwięziony. Łapy zostały związane
łańcuchem, a na pysk założono mu stalową obręcz. Nie mógł nawet ryczeć. Mógł jedynie
miotać się jak ryba w sieci czekająca na śmierć, którą zresztą chyba właśnie był. Wielki i
potężny łowca schwytany w zwyczajną sieć!
Szybko odkrył, że jego wysiłki są bezskuteczne. Zrezygnowany opadł na ziemię i zaczął
rozglądać się poszukując w spojrzeniach ludzi współczucia lub zrozumienia. Ludzie jednak
patrzyli na niego z mieszaniną podziwu i zafascynowania zmieszaną z gniewem i lękiem. Był
dla nich jedynie zwierzyną, którą można łowić. Równie bezmyślny i przewidywalny jak jeleń,
którego upolował dziś rano.
Ivo poczuł ból w ogonie. Ktoś wyrwał mu łuskę z ogona i pokazywał ją towarzyszom. Smok
warknął ostrzegawczo, jednak ludzie zdawali się tego nie zauważać. Rozmawiali coś w
nieznanym mu języku. Mimo, że nie wiedział, co oznaczają słowa, których użyli, wiedział, że
nie oznaczają nic dobrego. Możliwe, że to przez ich brzmienie. Ci ludzie syczeli jak żmije!
Możliwe nawet, że nimi byli. Jakie inne stworzenie jest równie podstępne i śmiercionośne?
Ivo został przeniesiony, a raczej przeturlany na drewnianą platformę, do której został przykuty.
Czy zamierzają go zabić?
Platforma wraz ze smokiem została przeciągnięta po drewnianych belach do miasta. Przeszli
przez bramę i skierowali się ku centrum miasta. Zatrzymali się pod ratuszem. Czy tu wszystko
jest zbudowane z czerwonej cegły?
Szybko zebrał się tam tłum gapiów. Niektórzy byli na tyle odważni, by dotknąć smoka.
Niektórzy nawet wspinali się na jego grzbiet. Ciekawe, czy byliby tak odważni, gdyby był
wolny! Łańcuchy trzymały jednak mocno, więc musiał leżeć w niewygodnej pozycji, z
podkurczonymi łapami i pyskiem przyciśniętym do ziemi. Bardzo dokuczała mu także strzała
wbita w szyję. Nikt jednak nie zechciał jej wyciągnąć.
Jeden z chłopców, którzy od dłuższego czasu obserwowali smoka, podszedł do Iva. Jak
wiewiórka wspiął się na jego pysk. Przez chwilę utrzymywał z nim kontakt wzrokowy, po czym
wsadził mu rękę w oko. Tego było zbyt wiele!
Smok szarpnął łańcuchami i warknął wściekle. Na chłopcu nie zrobiło to najmniejszego
wrażenia. Zeskoczył ze smoczego pyska i podszedł do swoich przyjaciół. Dostał od nich kilka
groszy, które pośpiesznie wsunął do kieszeni.
Czy nikt już się go nie boi? Gdyby był tu Cinnibar! Rozgoniłby tłum z łatwością i uwolniłby
go. A potem… Potem ludzie złapaliby pewnie i jego. Nie, lepiej niech trzyma się z daleka.
Ledwie o tym pomyślał na niebie pojawiła się szybko rosnąca, błękitna plama. To Cinnibar.
Najszybciej dostrzegł go Ivo. Potem smok został zauważony przez chłopców. Młodszy smok
zaczął warczeć i miotać się, próbując odwrócić ich uwagę od Cinnibara i przekazać mu, żeby
uciekał. Nie ma potrzeby, by zginęły tutaj aż dwa smoki.
Starszy smok widocznie zrozumiał, co chciał przekazać mu Ivo. Odleciał. Nawet się nie
zastanowił. Ivo mimo wszystko był trochę zawiedziony. Myślał, że opiekun go nie posłucha i
mimo wszystko postara się mu pomóc. Jednak dobrze, że odleciał.
Ludzie rozeszli się dopiero po zmroku. Wielu chciało zostać przy smoku, jednak zostali
przegonieni przez straże. Za murem ukrył się jednak jeden podrostek. Gdy upewnił się, że
wszyscy odeszli, podszedł do Iva. Smok warknął ostrzegawczo.
- Spokojnie, jestem przyjacielem!- powiedział chłopak.
Wreszcie ktoś, kto mówi normalnie!
- Pomogę ci, jeśli zrobisz też coś dla mnie. Zabierz mnie stąd. Jak najdalej. Widzisz, ostatnio
pokłóciłem się z kimś, teraz jego znajomi chcą mnie dopaść, wiesz jak to jest. Pomożesz mi?
Smok wypuścił smużkę dymu nosem, na znak, że się zgadza. Po chwili łańcuchy opadły.
Chłopak mocował się chwilę z obręczą unieruchamiającą pysk, lecz w końcu i ta puściła.
- Zaczekaj, ta strzała chyba ci trochę przeszkadza, prawda?
Chwycił drewno oburącz i mocno szarpnął. Wdrapał się na grzbiet Iva i chwycił jeden z kolców
wyrastających ze smoczej szyi.
Ivo chciał wystartować, lecz dopadły go wątpliwości. Co jeśli chłopak ma wyśledzić inne
smoki? Wprawdzie powiedział, że jest przyjacielem, nie powiedział jednak czyim. Jednak po co
miałby go uwalniać i ryzykować, że smok ucieknie?
Odbił się od ziemi zarysowując pazurami kamienie, którymi wyłożony był plac. Wzbił się w
powietrze, jakby miał to być jego ostatni lot. Był wolny!
Wzleciał między chmury, z radości zrobił nawet beczkę, gdy przypomniał sobie o pasażerze.
Musiało mu być naprawdę zimno. Obniżył lot i pomknął ponad lasem.
Po kilku godzinach zatrzymał się nad jeziorem. Chłopak spał. Ivo nie chciał pokazywać go
innym smokom, wrzucił go więc do wody. Chłopiec obudził się, zaczął parskać i wymachiwać
kończynami, żeby wypłynąć. Smok odleciał odprowadzony gniewnymi okrzykami obrażonego
człowieka. Wydał z siebie niski, gardłowy dźwięk. Był to smoczy odpowiednik śmiechu,
jednak chłopiec umilkł wystraszony. Dziwna istota.
Nieobecność smoka zauważono dopiero nad ranem. Nikt nie potrafił go znaleźć, więc ludzie
szybko przestali wierzyć w jego istnienie. Mimo tego, co zostało spisane w kronikach, smoki
naprawdę odwiedziły Toruń. Świadczy o tym biała łuska porzucona pod murem.

Podobne dokumenty