Za twoje kochające serduszko podaruję ci uśmiech

Transkrypt

Za twoje kochające serduszko podaruję ci uśmiech
04 B
SOBOTA, 25 MAJA 2013
Kronika Krakowska
Lektura na weekend
Za twoje kochające serduszko
podaruję ci uśmiech, mamusiu
ŚWIĘTO. Tego dnia było pięknie. Słońce dawało ciepło, a drzewa cień i wytchnienie. W południe, w ogrodzie
Wiktorek, ulubieniec pielęgniarek, lekarek i wolontariuszek
ma siedem lat. Jest słabiutki i leciutki jak piórko, ale w oczach
tlą mu się szelmowskie iskierki. Lubi przytulać się do mamy
Marysi i owija sobie wokół palca tatę Leszka tak, że ten jest
na każde skinienie najmłodszego synka. Średni to Konrad –
zdrowy jak ryba, a najstarszy
Łukasz, siedemnastolatek na
wózku. Bracia trzymają sztamę, jak trzej muszkieterowie –
jeden za wszystkich, wszyscy
za jednego
Maja, wygodnie rozsiadła
się na przedszkolnym krzesełku i obserwuje świat. Słodka
blondynka z włoskami do pasa,
ale za to bez nerki, bez kciuka
i z bałaganem w brzuszku.
Z wdziękiem pozuje do zdjęć
i czaruje uśmiechem. Z powodu rurki tracheotomijnej nie
mówi, ale ma sposoby, żeby rozumieć świat i żeby on ją rozumiał. Wokół siostry jak satelita
krąży jej starszy brat Kuba. Dziś
oboje spędzą czas z wolontariuszami i poetką Ewą Stadtmüller,
która umie zagadać, rozśmieszyć i otulić piosenkami jak kocem każde chore dziecko.
I dobrze, że umie, bo Agata,
mama Majki i Kubusia, oraz inne mamy mają się dziś zajmować przede wszystkim sobą.
Masaż relaksacyjny – proszę
bardzo. Zabieg pielęgnacyjny
dłoni albo kurs robienia biżuterii – nie ma sprawy. – Wiemy jakie to ważne, by mamy wpatrzone na co dzień w swoje nieuleczalnie chore dzieci, mogły
od czasu do czasu zauważyć
także siebie – mówi Anna Głowacz, przewodnicząca Koła
Naukowego Animatorów Społeczności Lokalnej przy Uniwersytecie Pedagogicznym.
Inna Agata, mama Maciusia,
czeka właśnie na zabieg pielęgnujący dłonie. – Do robienia
bransoletek i kolczyków nie
mam cierpliwości. Ale dłonie –
czemu nie? Może nakupię kosmetyków i wreszcie zadbam
o swoje ręce, bo prawdę mówiąc,
nie przywiązuję do ich wyglądu wagi.
Agata – jak większość
hospicyjnych mam, ma pracy
więcej niż na cały etat. Obaj jej
synowie – starszy Dominik (8
lat) zdrowy i młodszy Maciuś (5
lat), z poważną wadą serca, codziennie potrzebują troski i miłości. Ale dziś opiekę nad dziećmi przejęli wolontariusze
z Alma Spei, więc Agata ma
ZDJĘCIA: MAŁGORZATA TYCHONIAK
przy Centrum Młodzieży im. Henryka Jordana zrobiło się tłoczno, wesoło i kolorowo. Dzieci – podopieczni Domowego
Hospicjum Alma Spei – przyniosły ze sobą dobre humory i ciepłe uśmiechy. A wszystko dla mam.
Wiktorek (leży) i jego zdrowy brat Konrad kochają mamę Marysię. Uśmiechy są właśnie dla niej.
Chcę, żeby
wszystkie mamy
dziś odpoczywały
i żeby jedzenie
miały po prostu
podane
Robert Makłowicz
mistrz gotowania
czas. Może z nim zrobic, co tylko zechce.
Dla mamy Maciusia wiele
znaczą spotkania z innymi mamami; i w szczęściu, i w smutku rozumie się z nimi bez słów.
Ale o łzach i strachu żadna nie
chce dziś rozmawiać. – W zeszłym roku Maciek walczył o życie pod respiratorem. W tym jest
cudnie, mamy go w domu i rodzina jest w komplecie; Dominik kocha brata, Maciek – Dominika a my z mężem obu naszych chłopców.
Wszyscy dobrze wiedzą, że
serce Maciusia jest słabiutkie,
więc nie myśli się wcale o jutrze.
– Liczy się dzisiaj. Słońce, zapach kiełbasek z grilla, śmiech
dzieci i sałatka nicejska. Nie
możemy się doczekać.
Bo dla mam, tatusiów i dla
dzieci uczniowie Zespołu Szkół
Gastronomicznych nr 1 w Krakowie od tygodni szykowali kulinarną niespodziankę. Pod
okiem swojej profesorki Alicji
Wcisło i pod dyktando Roberta
Makłowicza przygotują wykwintną przekąskę. Dwaj Tomkowie i Bogdan wraz z kolegami cierpliwie trwali w gotowoś-
ci, czyli w białych fartuchach
i kucharskich czapach aż pojawił się ekspert od gotowania.
Wtedy założyli lateksowe rękawiczki i na znak od mistrza ruszyli do siekania, krojenia i dolewania.
– O to, żebym tu przyszedł,
nie trzeba mnie było prosić. Dobrze się złożyło, że akurat byłem
w Krakowie; między powrotem
z Grecji a wyjazdem do Wrocławia. Bo widzi pani, ja wiem, co
to jest troska o dziecko, wiem,
co to znaczy strach i niepewność. Dlatego chcę, żeby wszystkie mamy dziś się uśmiechały
i żeby jedzenie miały po prostu
podane. Młodzi pokroją jarzyny, obiorą jajka na twardo, posiekają anchois, a ja wam tymczasem coś opowiem.
I mówił, mówił, mówił.
O tym, że Grecy jedzą mało
mięsa, że chłodnik z botwinki
na taki upał to po prostu konieczność, że kotlety schabowe oraz rosół co tydzień dawno mu się znudziły. I chyba nie
tylko jemu, bo sałatka tylko
mignęła, tak zresztą jak chrupiące czosnkowe grzanki.
A po z górą setce kiełbasek został… zapach.
Ledwie się skończyło jedzenie, to zaraz zaczęły pokazy.
Ania, Asia, Adam, Kuba
i Damian – dżudocy z Centrum
Młodzieży, podopieczni trenerki Anny Szczęsny – pokazywali chwyty, prezentowali rzuty
wykonywali skoki.
Dzieci patrzyły z otwartymi
buziami, tatusiowie bili brawo,
a mamy? … Mamy miały swoje
zajęcia.
Monika już zaliczyła masaż
relaksacyjny i pielęgnujący dłonie. – Codziennie dziękuję losowi za moich zdrowych synów
Kubę (10 lat) i Filipa (7). Nam
się powiodło, więc chcemy, także finansowo – wesprzeć rodziców, którzy mają mniej szczęścia; zjemy mniej lodów, ale za to
kupimy bilety cegiełki. I wie pani, serce mi rośnie, gdy widzę,
ile w tych mamach i w tych tatusiach determinacji, a w
oczach ich chorych dzieci – bezgranicznej miłości.
Bo nawet gdy dziecko ciężko
choruje, a perspektywa życia
bardzo się skraca, w jego domu
nie rozmawia się o śmierci. Dopóki ona nie stanie w progu,
najważniejsze jest po prostu życie. Wiedzą o tym Magda i Konrad. Gdy urodził się Jasiek, nie
posiadali się ze szczęścia, stali
się pełną rodziną, a zawsze tego pragnęli. Niedługo potem dowiedzielisię,żewgłowieichsynka znaleziono złośliwego guza
wielkościmandarynki.–Niemacie czasu – mówili lekarze, gdy
w maju zeszłego roku zabrali
synka ze szpitala. Dawano mu
tydzień lub dwa życia, a on nadal
jest z nimi. Dziś na pikniku trochę się opalił i zarumienił jak jabłuszko. Spał sobie smacznie
otulony miłością mamy i taty.
I choć dotąd nie powiedział nawet słowa, to, że kocha rodziców
swoim całym serduszkiem, jest
jasne jak słońce.
Pod opieką hospicjum domowego „Alma Spei” dzieci jest
trzydzieścioro. Do ogrodu
przy Krupniczej przyszło prawie dwadzieścia z nich – wszyst-
Maja ze swoją mamą Agatą. Obie, jak widać, całe w uśmiechach
kie, które mogły. Była na przykład siedemnastoletnia Ania,
która uwielbia dyskoteki, choć
przecież porusza się na wózku.
Ania ma słabość do czekolady,
interesuje się sztuką makijażu,
marzy i ma plany na przyszłość.
A szesnaście lat temu lekarze
nie dawali jej wielkich szans
na marzenia.
Julka, dwulatka, kocha piosenki, a urządzanie „koncertu
życzeń” to jej ulubiona zabawa.
Jest pogodna, choć czasami musi zgłaszać się do szpitala i korygować kształt główki, aby jej
Trudno jest
zaakceptować
nieuleczalną
chorobę dziecka
Małgorzata Musiałowicz,
lekarz z hospicjum Alma Spei
mózg mógł się prawidłowo rozwijać. Kiedy wraca, ogląda książeczki, uczy się nowych rzeczy
i „śpiewająco” rozwiązuje zadania, bo mała Julcia główkę ma…
nie od parady.
Gabrysi od dwunastu lat oddychać pomaga jedna rurka,
jeść kolejna. Gabrysia lubi być
w domu z mamą, asystować
przy sprzątaniu, praniu, gotowaniu… Podobno jak się obie
zmęczą – mama pracą, a córka
tym asystowaniem, siadają
przed telewizorem jedna
przy drugiej.
Mikołaj przyjechał na piknik
z tatą, który nieba by mu przy-
chylił, i z piękną mamą. Podobał im się pokaz dżudo i fotograficzne atelier, gdzie w przebraniu można sobie było pstryknąć
fotkę. Ale najserdeczniej śmiał
sięMikołaj,gdyzgłośnikapłynęła skoczna muzyka. Bo choć nie
chodzi, nie siedzi i nie mówi, jest
– zdaniem taty Henryka – najbardziej radosnym członkiem
rodziny.
Za to Maciek, ten od mamy
Agaty, co to koralików robić nie
lubi, ze swą burzą jasnych, niesfornych loków i uśmiechem
mógłby grać anioła. Nawet bez
charakteryzacji. Mimo kłopotów z poruszaniem się i oddychaniem jest „mistrzem świata
w radości”.
Bo tak to już jest, że chore
dzieci, choć nie biegają za piłką,
często nawet nie mówią – to
uśmiechają się najpiękniej
naświecie,jeślitylkosąkochane.
Doktor MałgorzataMusiałowicz
z hospicjum Alma Spei dobrze
wie, jak trudno jest zaakceptować nieuleczalną chorobę dziecka. Czasami mija sporo czasu,
zanimrodzicepogodząsięztym,
że ich życie będzie inne i przestająporównywaćswojedziecko
do tych zdrowych.
W takich porównaniach chorezawszeprzecieżwypadajągorzej; bo nie chodzą, nie potrafią
same jeść, nie przynoszą piątek
ze szkoły. I trzeba je kochać
po prostu za to, że są.
A one, gdyby mogły, powtarzałyby każdego dnia:
za twoje gorące serce, dam
ci najpiękniejszy uśmiech,
mamusiu.
MAJKA LISIŃSKA-KOZIOŁ