Pobierz plik

Transkrypt

Pobierz plik
polska z wielkiej
płyty
Jan
Maciejewski
Mam w dupie małe miasteczka,
mam w dupie małe miasteczka,
mam w dupie małe miasteczka
informował w wierszu Sobota Andrzej Bursa.
Pogarda dla małych i średnich ośrodków to
z resztą dość powszechne w Polsce zjawisko.
Małomiasteczkowość stała się synonimem
bylejakości, przegranego życia i poczucia
niespełnienia. Tymczasem, jeżeli chcemy
zrozumieć współczesną polskość, skąd ona
przychodzi i dokąd może zmierzać, odpowiedzi powinniśmy szukać na przygnębiających i paskudnych osiedlach bloków z wielkiej płyty. To właśnie tam, a nie na Starym
Mieście w Krakowie czy na Nowym Świecie
w Warszawie, znajduje się klucz do nowego
otwarcia w historii Polski. Kłamstwu tradycji, która stała się wyłącznie dekoracją, i fałszowi powierzchownej modernizacji przeciwstawiamy Polskę może i brzydką, ale za
to prawdziwą.
Przez miasto do polityki
Polityczność narodziła się w mieście i bez
miasta nie może istnieć. To właśnie tutaj
10
jesteśmy stale wystawiani na kontakty i relacje z innymi ludźmi, tutaj doświadczamy
wspólnoty nie jako czegoś wyobrażonego
i dalekiego, lecz namacalnego i realnego. Place zabaw, kawiarnie, komunikacja publiczna
są zjawiskami typowo miejskimi. Miasto
to przestrzeń współzależności – odkrycia
i zagospodarowania konieczności zdania
się na innych. Życie na wsi, które w polskiej
kulturze otoczone jest aurą niewinności
i sielskości, jest często ucieczką od tych powiązań, ucieczką przed politycznością nie
jako ideą, ale podstawowym, egzystencjalnym doświadczeniem. „Ucieczka za miasto”
może być często ucieczką przed wspólnotą,
ucieczką w fałszywą niezależność.
Miasto jest również tą przestrzenią, w której
w sposób najbardziej bezpośredni możemy
odczuć naszą sprawczość – wpływ na otaczający nas świat. Powstające w Warszawie,
Poznaniu, Wrocławiu, Krakowie i wielu innych polskich miastach ruchy miejskie zbudowane są na tym właśnie doświadczeniu.
Zablokowanie wycinki drzew, przeforsowanie budowy chodnika czy wytyczenie ścieżek
rowerowych to tylko pozornie banalne osiągnięcia. Wpływ na otaczającą nas przestrzeń
PRESSJE 2015, TEKA 42
jest poligonem polityczności, pierwszą szansą na zdobycie doświadczenia w zmienianiu
rzeczywistości.
Z tak rozumianymi politykami miejskimi
jest jednak pewien problem. Możemy relatywnie łatwo odczuć efekty naszego działania, dotknąć polityczności, ale czy zablokowanie postawienia szpecącej krajobraz
reklamy jest wydarzeniem dziejowym? Musimy uważać, by nie zachłysnąć się miejską
sprawczością, która jeżeli stanie się celem
samym w sobie, ulegnie degeneracji, stanie
się wsobna, sprowadzać się będzie do dbania
o w miarę wygodne życie nasze i mieszkańców naszego osiedla, a pozwoli zapomnieć
nam o odpowiedzialności za całą naszą polityczną wspólnotę.
Polska, jakiej nie widzimy
W głośnym już wierszu Do Jarosława Kaczyńskiego Jarosław Marek Rymkiewicz pisze, że są
Dwie Polski – jedna chce się podobać na świecie
I ta druga – ta którą wiozą na lawecie
Ta w naszą krew jak w sztandar królewski ubrana
Naszych najświętszych przodków tajemnicza rana
Nikt nie ma prawa rozliczać poety z trafności
jego diagnoz. Wiersz ten jednak, a zwłaszcza przytoczony fragment, dawno już stał
się czymś więcej niż tylko poezją, urastając
do rangi społecznej diagnozy. A ta jest po
prostu fałszywa. Istnieje bowiem również
trzecia Polska, ubrana w krew polskich elit,
ale i żydowskiego mieszczaństwa. To Polska, która powstała w wyniku modernizacji
narzuconej nam siłą przez naszych wrogów.
Polska, w której wszyscy żyjemy. Jej sym-
bolem jest blok z wielkiej płyty. Z jednej
strony synonim brzydoty, architektonicznego bezguścia i komunistycznej propagandy, a z drugiej symbol awansu społecznego
i modernizacji. O procesie tym pisał w Prześnionej rewolucji Andrzej Leder: „Miasta stanęły otworem i były gwałtownie zajmowane
przez tych wszystkich, którzy podjęli trud
«ruchu». Ci ludzie, a właściwie ich dzieci
i wnuki, tworzą dzisiaj «kościec» struktury
społecznej. […] Można to traktować z ubolewaniem, jak współcześni konserwatyści,
rozpaczający nad «schamieniem» polskiego
społeczeństwa, można też widzieć w tym
optymistyczny moment tworzenia się nowej
rzeczywistości, w czym dane nam jest brać
udział”.
Nie musimy na to nawet patrzeć optymistycznie, musimy to po prostu zaakceptować. Płuca nas wszystkich, całej naszej
wspólnoty, są przeżarte azbestem. Jeżeli
sobie to uświadomimy, rozpoznamy miejsce, w którym jesteśmy i drogę, jaka nas
w to miejsce zaprowadziła, będziemy mogli
podjąć trud ruchu. Do tego czasu będziemy się czuli w naszych miastach obco, nie
u siebie. Tymczasem miasto jest, a właściwie może dopiero stać się przestrzenią ruchu, społecznej i politycznej dynamiki. To
coś, czego bardzo często nie dostrzegają
nastawieni na kopiowanie zachodnioeuropejskich wzorców polscy działacze miejscy.
Oczywiście, miasto ma być przestrzenią dobrego życia, ale ono nie wyczerpuje się w zapewnieniu wygody mnie i moim najbliższym
sąsiadom. Doświadczenie sprawczości nabyte w mieście trzeba przenosić na wyższy
poziom, dopiero wtedy stanie się ono polityczne w pełnym sensie tego słowa; dopiero
wtedy będzie miało tak naprawdę sens.
polsk a z wielkiej pły t y • JAN MACIEJEWSKI
11
Nowy kanon prawicy
Kompletnie z zagadnieniem miejskości nie
radzi sobie polska prawica. Jak ironicznie
stwierdził kiedyś Rafał Matyja, jeżeli miasto występuje w jakikolwiek sposób w konserwatywnym imaginarium, to wyłącznie
w kontekście powstania warszawskiego.
Przepracowanie tego tematu jest dla polskich
konserwatystów szansą na radykalną przebudowę własnego pola symbolicznego. Obecnie
kształtowane jest ono w trójkącie wyznaczonym przez Esej o duszy polskiej Ryszarda Legutki, Trylogię Henryka Sienkiewicza i Świadka nadziei George’a Weigela. Książka Legutki
sankcjonuje poczucie wykorzenienia i obcości
wobec świata. Polska, która nas otacza, nie
jest pełnowartościowa, jest Polską zerwanej
ciągłości. Naturalną reakcją na taką diagnozę
jest ucieczka w świat wyobrażony: mit zastępuje fakt, symbole pożerają rzeczywistość.
Sienkiewiczowska Trylogia występuje w tym
wyliczeniu jako naturalny reprezentant całego nurtu nostalgii za czasami I Rzeczpospolitej, uzewnętrzniającego się m.in. w pozowaniu do zdjęć w husarskiej zbroi przez jednego
z posłów. I nie chodzi tu wcale o dezawuowanie naszej tradycji politycznej, ale o fakt, że
zbyt często pełni ona rolę mistyfikującą,
unieruchamiającą, rozpamiętywanie bowiem
minionej chwały nie przekłada się na budowanie aktualnej siły. Książka George’a Weigela jest z kolei przykładem naszej bezradności
wobec jednego z największych fenomenów
ostatniego wieku, jakim był św. Jan Paweł II.
Dla świata, a co gorsze i dla nas samych, to nie
my staliśmy się autorami opowieści o pontyfikacie papieża Polaka, a George Weigel i jego
neokonserwatywni towarzysze. To oni tłumaczą nam ten okres historii Kościoła i świata.
To opowieść o walce z imperium zła – ZSRS,
12
walce o demokrację i wolny rynek. Daliśmy się
uwieść tej historii, skuszeni rolą, jaka przypadła w niej „naszemu papieżowi”, a więc i po
trochu nam samym. Tymczasem ta narracja
jest jedną z przyczyn naszej bezradności wobec papieskiego nauczania: potraktowania go
jako poważniej propozycji dla naszej wspólnoty. Ta historia, tak jak opowiada ją Weigel,
kończy się bowiem w 1989 r., gdy imperium
zła upadło dzięki harmonijnej współpracy
Thatcher, Wojtyły i Reagana, a narody Europy Wschodniej mogły wreszcie doświadczyć
dobrodziejstw demokracji liberalnej. Miejmy
dla nich jednak sporo wyrozumiałości, wciąż
muszą się wiele nauczyć; przez cały ten czas
chcieli czegoś lepszego, nie wiedząc, że to coś,
to my – Zachód. Dające łatwo się podburzać
i dyletanckie społeczeństwo trzeba trzymać
w ryzach, w przeciwnym razie transformacja
może się nie powieść. Społeczeństwo, które
jeszcze kilka lat wcześniej tworzyło najpotężniejszy ruch współczesnej Europy, musi się
stać przedmiotem ściśle zaprogramowanego
projektu wychowawczego. Fascynacja amerykańską wersją konserwatyzmu (dość rozpowszechniona na polskiej prawicy) i postkolonialny kompleks, który każe nam cieszyć
się z aprobaty i sympatii, z jaką Weigel pisze
o Polakach, nie pozwalają nam dostrzec idiotyzmu tej sytuacji.
Jeżeli jednak polska prawica mentalnie przeprowadzi się ze szlacheckiego dworku na
osiedle bloków z wielkiej płyty, jeżeli zrozumie i zaakceptuje Polskę taką, jaka ona jest,
uda jej się przebudować swoją wyobraźnię.
U wierzchołków trójkąta, w którym ta wyobraźnia by się kształtowała, mogłyby się
znaleźć Prześniona rewolucja Andrzeja Ledera,
Ziemia obiecana Władysława Reymonta i Zapiski więzienne Stefana Wyszyńskiego. Książka
PRESSJE 2015, TEKA 42
Ledera powinna zostać przepisana każdemu
polskiemu konserwatyście jako remedium na
chorobę lamentu i obrzydzenia wobec polskiej rzeczywistości. Każdy z nas zna tę wyliczankę: II wojna światowa, Katyń, powstanie
warszawskie, 50 lat komunizmu, wymordowane elity, zerwana ciągłość. To wszystko
prawda, lecz ta prawda wtrąciła nas w bierność i poczucie bezsilności. Bo jak tu robić
państwo bez elit i ciągłości? W takiej sytuacji
pozostaje tylko realizacja postulatu z tytułu
jednej z książek Jacka Bartyzela: umierać,
ale powoli. Leder pokazuje, że bez przyjęcia
i przetrawienia niepudrowanej wersji naszej
historii nigdy nie ruszymy do przodu.
Z bierności do ruchu wyrywa nas również Ziemia obiecana. Reymont opisuje świat brzydki,
straszny i zepsuty, ale również fascynujący
z jednego, zasadniczego powodu – to właśnie
w Łodzi, a nie w spokojnym i sielskim Kurowie, dzieje się historia, tętni puls dziejów.
Rezygnacja z Łodzi, schronienie się przed nią
w bezpiecznym szlacheckim dworku, oznaczałaby ucieczkę przed rzeczywistością. Reymont mówi coś niezwykle ważnego dla polskiego konserwatyzmu: nasze idee i wartości
nie mogą być bezpieczne, musimy je stale
wystawiać na niebezpieczeństwo, konfrontować ze światem. W przeciwnym razie stracą
nośność, staną się sztuką dla sztuki. Drugą
lekcją z Reymonta powinno być odrzucenie
estetyki jako kluczowego sposobu odbierania
rzeczywistości. Husarskie zbroje i szlacheckie
dworki na pewno są piękniejsze od współczesnych polskich miast. Tylko z rzeczywistością
więcej wspólnego mają te drugie.
W przywołaniu Zapisków więziennych kard.
Wyszyńskiego nie chodzi o przeciwstawianie
prymasa papieżowi. Z pewnością w tym wyliczeniu mogłaby się pojawić któraś z książek
Wojtyły. Jednak to właśnie w Zapiskach więziennych wychodzenie do przodu, narzucanie
formy sobie i całej wspólnocie jest pokazane w tak wyraźny sposób. W towarzystwie
dwojga współwięźniów i kilkudziesięciu pilnujących funkcjonariuszy kard. Wyszyński
stworzył program „wychodzenia z siebie”,
osiągania wielkości, nabierania stylu i charakteru. Program, którego trzymał się przez
cały okres uwięzienia, a któremu po uwolnieniu poddał wszystkich Polaków. Zapiski
więzienne są przykładem tego, że katolicyzm
może dać wspólnocie dynamikę i formę. Są
one też nieprzepracowaną lekcją polskiego Kościoła, który skupił się na defensywie
i konserwowaniu obecnego stanu posiadania. W tym sensie wciąż aktualne są słowa
kard. Wyszyńskiego z jednego z listów do
polskich biskupów: „Staliśmy się «Kościołem
siedzącym», zarośliśmy jak kamień w lesie,
zatyło serce nasze, boimy się zmian. Więcej
ruchu!”
Miasto jest dla nas podwójną szansą na odkrycie polityczności. Z jednej strony chodzi
o polityczność jako poczucie sprawczości
i wpływu na najbliższą przestrzeń wokół nas,
natomiast z drugiej o dziejowość, wyczuwanie pulsu historii, akceptowanie genealogii
naszej wspólnoty. Jeżeli w pierwszym kroku
będziemy potrafili przyjąć Polskę taką, jaka
ona rzeczywiście jest, to w kolejnym będziemy w stanie ją zmienić.
13