Odwet – Listopad 2015

Transkrypt

Odwet – Listopad 2015
1
Strona
Odwet – Listopad 2015
2
Strona
Odwet – Listopad 2015
Odwet – Listopad 2015
3
11 listopada to dzień szczególny w kalendarzu
każdego świadomego Polaka.
Dlaczego?
Ponieważ
ta
właśnie
symboliczna, ogólnie przyjęta data oznacza
zwieńczenie wysiłków pokoleń Polaków. W
okresie zaborów i w czasie odradzania się
państwowości polskiej świadome polskie
społeczeństwo zrozumiało potrzebę płynącą z
duszy narodu, potrzebę rozwijania swej
odrębności kulturowej i cywilizacyjnej, a także
konieczność zrzucenia ekonomicznego jarzma
obcych państw rozgrabiających owoce pracy
narodu. Najlepiej rozumiały i czuły to pokolenia
tamtego okresu, z czego wynikało szerokie
poparcie polskiego społeczeństwa dla działań
niepodległościowych.
Potrzeba ta pociągnęła za sobą wielkie ofiary
narodu polskiego składane
głównie
z
najbardziej
wartościowego
elementu
naszego społeczeństwa.
Jednak po 123 latach
niewoli Polska odzyskała w
końcu swobodny oddech
wolności
pod
każdym
względem:
ekonomicznym,
kulturowym,
moralnym i cywilizacyjnym. Było to heroiczne
osiągniecie szeregu ludzi walczących zarówno
na frontach i w powstaniach, jak i
prowadzących walkę dyplomatyczną w obronie
polskiej racji stanu. Dało to możliwość
kontynuowania chwalebnej tysiącletniej tradycji
naszego kraju mimo wszelkich przeciwności
zewnętrznych i wewnętrznych. Z zadania tego
nasi poprzednicy wywiązali się wzorowo,
tworząc silne i liczące się w Europie państwo
XX-lecia międzywojennego, zwiększając jego
dziedzictwo kulturowe i (mimo wielu
przeciwności) dynamicznie się bogacąc.
Biorąc udział w Marszu Niepodległości 11ego listopada, oddajemy hołd tym dzielnym
pokoleniom, walczącym o tamto państwo i je
tworzącym. To wyraz dumy z dokonań naszych
przodków i chęci kontynuacji ich dzieła. Może i
nie byli oni doskonali, ale z pewnością dążyli do
tego, by być jak najlepszymi, aby Polskę
wynieść jak najwyżej wśród innych narodów.
Ta sama idea przyświeca i nam dziś. Dając
wyraz
tego,
pójdziemy
w
Marszu
Niepodległości, pokażemy, że narodowy duch
nie umarł w polskim społeczeństwie.
Nasza obecność w Warszawie to jednak nie
tylko wyraz naszych uczuć i dumy narodowej,
to
także
przejaw
dezaprobaty
dla
antynarodowej, demoralizującej społeczeństwo
polityce rządu pozbawionej tych wartości, które
charakteryzowały polską przedwojenną klasę
polityczną.
Biorąc udział w manifestacji, dajemy wyraz
swemu pragnieniu uczynienia Polski lepszej,
rozwiązania problemów palących dziś nasze
społeczeństwo, których
nie jest w stanie, przez
swój
populizm
i
płytkość,
rozwiązać
obecny system rządów.
Nasza manifestacja to
także sprzeciw wobec
politycznego ostracyzmu
i dyskryminacji wolnych ruchów i myśli
politycznych, sprzeciw wobec trwałego
podziału sceny politycznej przez obecne
centrolewicowe
i
pseudo-konserwatywne
frakcje polityczne.
Nasz sprzeciw wobec populizmu i kłamstw
medialnych ma symboliczny wyraz właśnie w
rocznicę
odzyskania
przez
Polskę
niepodległości, odwołując się do miłości do
ojczyzny ludzi, którzy ją z grobu podnieśli.
Naprzeciw medialnej nagonce mediów
antypolskich i dezinformujących, warto jest iść
w tym szczególnym dla nas dniu ulicami
Warszawy,
dając
świadectwo
temu
wszystkiemu, na czym wychowało się
pokolenie Kolumbów.
Strona
Marsz Niepodległości
pt: ,,Nasze matki nasi ojcowie”, który zrównuje
Armię Krajową z hitlerowskimi zbrodniarzami
mordującymi Żydów. Na tym nie koniec. Prezes
TVP decyduje, że film ten idzie na publicznym
kanale w porze największej oglądalności. A
więc twórcy tego badziewia dostaną jeszcze
tantiemy.
Kto tym ludziom pozwala na takie numery?
– Każe się nam płacić za zakup serialu
jawnie nas szkalującego. Nic więc dziwnego, że
pojęcia
tożsamości
narodowej
i
odpowiedzialności za kraj stają się dla wielu
pojęciami absolutnie abstrakcyjnymi. Tematy
Odwet – Listopad 2015
4
1963 roku ukrywał się, ścigany listem gończym.
Konrad Łęcki jest jednym z tych twórców, którzy
chcą żyć w zgodzie ze sobą, czyli robić rzeczy,
co do słuszności których są przekonani.
Zapytany, czy bliski jest koniec rządów dzieci
„Bestii”, o których pisze Tadeusz Płużański,
szczerze odpowiada: – W starciu trzeciego
pokolenia AK z trzecim pokoleniem UB
obawiam się, że górą wciąż są ci drudzy. Widać
to było szczególnie wyraźnie na pogrzebie
Jaruzelskiego.
Małgorzata Kupiszewska: Panie Konradzie
jako naród pozwalamy na to, żeby w kłamliwy
Strona
W starciu trzeciego pokolenia AK z trzecim
pokoleniem UB. Film „Wyklęty” wygra?
Konrad Łecki, reżyser - Wciąż walczę,
chociaż są momenty zwątpienia. Na szczęście
pojawia się koło mnie coraz więcej osób
chcących mi pomóc. Trwam – mówi Konrad
Łęcki, twórca filmu „Wyklęty” w rozmowie z
Małgorzatą Kupiszewską. Film opowiadać
będzie o żołnierzach, którzy nie chcieli być
kapusiami i donosić na swoich kolegów albo 10
lat spędzić w metrowej celi z powyrywanymi
paznokciami. Reżyser wyjaśnia portalowi
Pressmix, że impulsem do nakręcenia filmu była
historia Józefa Franczaka ps. Lalek, który do
sposób
nas
przedstawiano,
oczerniano,
fałszowano historię a wszystko za nasze
pieniądze. Dlaczego?
Konrad
Łęcki:
Jesteśmy
narodem
zmęczonym i pozbawionym elit. Wyginęły w
trakcie wojny i po. To przede wszystkim. Dzisiaj
rządzą nami, w tym niestety kulturą też,
nieudolne produkty nachalnego PR-u, będące
często beniaminkami postperlowskiego układu.
Osoby te uzurpują sobie prawo do decydowania
o tym, co widzowie mogą oglądać, a czego im
widzieć nie wolno; o czym może powstać film, a
jakich tematów nie wolno poruszać. W eter idzie
chłam, im głupszy i bardziej zakłamany, tym
lepiej. Albo za pieniądze polskiego podatnika
kupuje się fałszujący historię chłam niemiecki
Wyklęty
Odwet – Listopad 2015
5
Przeczytał
Pan
biografię
Hieronima
Dekutowskiego ps. ,,Zapora”, Zdzisława
Brońskiego ps. ,,Uskok”, Jana Tabortnowskiego
ps. ,,Bruzda”, Zygmunta Szendzielarza ps.
,,Łupaszka”,
,,Huzara”
,,Młota”,
braci
Taraszkiewiczów, ,,Ojca Jana”, ,,Bartka” i wielu
,wielu innych. Jak długo przygotowywał się Pan
do filmu „Wyklęty?
– Czytałem te życiorysy nie pod kątem filmu.
Po prostu interesowały mnie ich historie.
Pomysł na film narodził się znacznie później,
jakieś 2 -3 lata temu.
Co się zdarzyło, co było impulsem, że
pojawił się pomysł realizacji filmu?
– Zapoznanie się z historią Lalka czyli Józefa
Franczaka. Ten człowiek większość swojego
życia ukrywał się, tropiony jak zwierzę. Nawet
własne dziecko musiał oglądać w tajemnicy.
Ciągle w zagrożeniu i potwornie samotny,
wszyscy jego koledzy przecież zginęli. Jak silną
psychikę musiał mieć ten człowiek? Coś
nieprawdopodobnego.
– „W filmie „Wyklęty” ukazujemy też, że nie
wszyscy Niezłomni walczyli tylko z własnego
wyboru. Musieli iść do lasu, gdyż w przeciwnym
razie czekała ich śmierć lub nieludzkie tortury w
ubeckich
kazamatach”naprawdę
nie
wiedzieli?
– Doskonale wiedzieli. Wybierali śmierć z
bronią w ręku zamiast strzału w tył głowy z
zawiązanymi rekami od Śmietańskich, Drejów, i
im podobnych oprawców.
Ppłk Łukasz Ciepliński, pisząc w 1946 r
odezwę: „My chcemy, by Polska była rządzona
przez Polaków oddanych sprawie i wybranych
przez
cały
Naród…,
Dlatego
też
wypowiedzieliśmy walkę na śmierć lub życie
tym, którzy za pieniądze, ordery lub stanowiska
z rąk sowieckich, mordują najlepszych Polaków
domagających się wolności i sprawiedliwości”
– wiedział, co robi?
Żołnierze - Łukasz Ciepliński, Hieronim
Dekutowski, Zygmunt Szendzielarz, Zdzisław
Broński to dowódcy podziemia o bardzo
umotywowanych
społeczno
-politycznie
pobudkach. Chodziło mi oto, że wielu Wyklętych
schodziło do podziemia, bo nowa władza nie
dawała im żyć w spokoju. Nie chcieli być
kapusiami i donosić na swoich kolegów albo 10
lat spędzić w metrowej celi z powyrywanymi
paznokciami. Komuniści nie dali im wyboru, o
Strona
naprawdę ważne, jak i prawda historyczna, są
nadal zamiatane pod dywan. Przykład z
ostatnich godzin. Uroczystosci w Auschwitz.
Ktoś z naszej ,,elyty” wpada na pomysł
zaproszenia na nie wnuka komendanta obozu
hitlerowskiego zbrodniarza Hoessa a zapomina
o rodzinie polskiego bohatera narodowego
Witolda Pileckiego. On opisał jako pierwszy to
miejsce, uprzednio dobrowolnie dając się
wywieźć do tego piekła. Dopiero jak robi się
medialny szum i środowiska niepodległościwe
nagłaśniają ten skandal, jakiś asystencina z
kancelarii premiera wydzwania po redakcjach,
pytając o kontakt do kogoś z rodziny Rotmistrza.
Kuriozum. Kto rządzi tym krajem?
Co to znaczy „być w zgodzie z samym
sobą”?
– Robić rzeczy, co do słuszności których
jesteśmy przekonani.
Skąd pomysł apelu o pomoc w realizowaniu
„Wyklętych”? Źle policzony budżet, czy krzyk
rozpaczy, by nasze podatki nie szły na film
rodzaju „Pokłosia”?
Film Wyklęty - Różne instytucje, które
deklarowały nam pomoc po rozpoczęciu zdjęć,
zaczęły się wycofywać po sygnałach z PISF, że
nie ma szans na dotację dla takich tematów.
Natomiast potencjalni kolejni, kooproducenci
stawiali zbyt wygórowane warunki odnośnie
zmian scenariuszowych. Chodziło im głównie o
złagodzenie postaci UBeckich występujących w
filmie, a ja się na to nie chcę zgodzić.
Natomiast, co do, Pokłosia”, to sytuacja z
tym filmem jest jest przykładem na to, że na
pewne tematy pieniądze się znajdują, a na inne
nie.
Oszukano pana złudnymi obietnicami a Pan
naiwnie uwierzył?
– Nie, ja po prostu chcę zrobić ten film i tyle.
Kto Pana zainspirował do odkrywania
zafałszowanej historii? Ktoś z najbliższych w
otoczeniu był Żołnierzem Niezłomnym?
– Nie było jednej takiej osoby, obaj
dziadkowie byli w AK, ale umarli za wcześnie,
bym zrozumiał te sprawy. Myślę, że najwięcej
zrobiło słowo pisane, czyli książki i dokumenty.
Utrzymuje Pan kontakty z dziećmi Żołnierzy
Niezłomnych?
– Z dziećmi nie. Poznałem osobiście kilku
kombatantów NSZ i AK/WiN i to z nimi
rozmawiałem o tamtych czasach.
Odwet – Listopad 2015
***
6
– Kukliński działał w innych okolicznościach.
Nie myślałem o filmie, o nim, chociaż może
szkoda, bo po, "Jacku Strongu” wychodzi na to,
że najwięksi opozycjoniści to Michnik i Kuroń, a
to przecież przekłamanie.
Ktoś z Pana znajomych przygotowywał
audiobooka Raportu Rotmistrza Pileckiego?
– Nad audiobookiem pracował Marcin
Kwaśny, który gra w „Wyklętym”.
Zna Pan książkę Naśladując Chrystusa
Tomasza Kempisa? Rotmistrz się z nią nie
rozstawał. Nawet na Rakowieckiej. Będzie Pan
25 maja o 21:30 razem z Zofią Pilecką, która od
lat, nie znając miejsca grobu ojca, tam właśnie
pali lampkę swojemu ojcu?
– Rodzinę Rotmistrza miał okazję poznać
bliżej Marcin Kwaśny, który go zagrał. Z jego
opowiadań taki wizerunek tych ludzi się
wyłania. Życie z piętnem, rodziny bandyty” w
okresie PRL-u było piekłem. Jednak Ci ludzie
nie dali się złamać.
Żołnierze
Niezłomni
byli
bestialsko
zamęczeni. Czas rządów dzieci „Bestii”, o
których pisze Tadeusz Płużański, kończy się?
– Powiem szczerze, w starciu trzeciego
pokolenia AK z trzecim pokoleniem UB
obawiam się, że górą wciąż są ci drudzy. Widać
to było szczególnie wyraźnie na pogrzebie
Jaruzelskiego.
Znalazłam gdzieś taką Pańską wypowiedź:
„Nie ma co ukrywać, jestem zmęczony walką o
ten film”- podda się Pan?
– Wciąż walczę, chociaż są momenty
zwątpienia. Na szczęście pojawia się koło mnie
coraz więcej osób chcących mi pomóc. Trwam.
Ile osób, przelewających po 10 zł, powinno
wpłacić na konto, by mógł Pan dokończyć film?
Do ilu tysięcy Polaków mamy zaapelować, żeby
„Wyklęty” powstał?
– Po 10 PLN to około 50-60 tysięcy osób
Wpłacam dziś za najbliższą rodzinę. Chcę,
żeby moje wnuki obejrzały prawdziwy,
niezafałszowany obraz tamtych lat. Dziękuję za
rozmowę.
– Ja również bardzo dziękuję i za Państwa
pośrednictwem pragnę podziękować wszystkim
tym, którzy do tej pory wsparli finansowo film.
To naprawdę wspaniali ludzie.
Strona
to chodziło w zdaniu, że nie wszyscy schodzili
do podziemia z własnego wyboru. Gdyby dano
im szanse na normalne życie, być może nie
uczyniliby tego kroku.
Będzie Pan 1 marca w Krakowie na
odsłonięciu
pomników:
ppłk.
Łukasza
Cieplińskiego
Pług
i
mjr
Zygmunta
Szyndzielarza Łupaszka?
– Jeżeli tego dnia nie będę musiał być na
planie filmowym, to chętnie.
Kręcicie w niedzielę? 1 marca to niedziela. O
12:00 jest Msza w Kościele Mariackim, a potem
pochód do Parku Jordana.
– Kręcimy w każdy dzień, jeżeli mamy na to
budżet. Zbyt ciężko zdobywamy te pieniądze,
żeby tracić czas. Wiele osób pomaga w
produkcji za darmo i niedziela to jedyny dzień,
kiedy mogą to zrobić. Jak będzie z niedzielą 1
marca, trudno w tej chwili przewidzieć. Myślę,
że bardziej mogę przyczynić się do
kultywowania tradycji Wyklętych, kręcąc o nich
kolejne sceny do filmu, niż idąc w manifestacji.
Powtarzam jednak, że tylko plan zdjęciowy
może stanąć na przeszkodzie mojego udziału w
tych
uroczystościach,
niekoniecznie
w
Krakowie.
Proszę wymienić przynajmniej dwa tytuły
filmów, gdzie z żołnierzy podziemia
niepodległościowego
robiono
morderców,
degeneratów
i
sadystów,
filmów
gloryfikujących czyn zbrojny tzw. „utrwalaczy
władzy ludowej” spod znaku UB, KBW czy
Informacji Wojskowej.
– „Akcja Brutus” to paszkwil na Warszyca;
„Ogniomistrz Kaleń” – zupełnie nieprawdziwy
obraz Zubrydza. Jest znacznie więcej takich
tytułów.
A ”Stawka większa niż życie”, „Czterej
pancerni i pies”? Tam już nie ma indoktrynacji i
fałszywego obrazu Żołnierzy Niezłomnych?
– Nie przypominam sobie, aby w tych
serialach poruszano w ogóle te kwestie. Kloss w
ostatnich odcinkach ganiał Wehrwolf a
Pancerni chyba brali śluby. Nie pamiętam.
Oglądałem te filmy, jak byłem mały. Tych seriali
o dzielnych kościuszkowcach i agentach typu J23 czy Stirlitz nigdy nie brałem na poważnie, bo
były naiwne i kompletnie odrealnione.
Myślał Pan o filmie o Pułkowniku
Kuklińskim, zanim powstał „Jack Strong”?
Według Pana to ostatni żołnierz wyklęty?
7
Strona
Odwet – Listopad 2015
Do wydania kenkarty niezbędne były:
wniosek ubiegającego się
metryka
dowód osobisty
ewentualne świadectwo ślubu
Polaków obowiązywało złożenie pod
przysięgą
oświadczenia
o
aryjskim
pochodzeniu.
Przy odbiorze pobierano odciski palców
wskazujących obu rąk, umieszczane na karcie
rozpoznawczej.
W
nowych
dowodach
tożsamości istniała też rubryka dotycząca
zawodu. W związku z tym np. artyści, którzy
nie zarejestrowali się w Urzędzie Propagandy,
dokumentów. Kenkarty można było zakupić na
straganach i placach targowych już od 500 zł.
Po Warszawie krążył nawet dowcip, że
pierwsza obława na Kercelaku została
zorganizowana po tym, jak gubernatorowi
Fischerowi w czasie inspekcji zaproponowano
kupno jego "własnej" kenkarty... Gestapo w
roku 1943 przewidywało, że w samej stolicy ok.
150 tys. mieszkańców posiadało fałszywe
dokumenty. Podobnie Komenda Główna AK
szacowała pod koniec 1942 roku, że co
dziesiąty mieszkaniec posiada podrobioną
kenkartę.
Odwet – Listopad 2015
8
Kenkarta był to arkusz cienkiego kartonu o
wymiarach ok. 29,4×14,0 cm złożonego w
dwóch miejscach tak, że powstawała
trzykartkowa "książeczka" o wymiarach
14,0×9,8 cm. Kenkarty Polaków miały kolor
szary, Żydów i Cyganów żółty; Rosjan,
Ukraińców, Białorusinów, Gruzinów i Górali
(traktowanych jako ludność pochodzenia
niemieckiego
Goralenvolk)
niebieski.
Dokumenty mniejszości oznaczone były
dodatkowo literami: J (Żydzi), R (Rosjanie), W
(Białorusini), K (Gruzini), G (Górale), Z
(Cyganie).
wpisywali tam zawód fikcyjny (np. Jan
Parandowski wpisał „biuralista”). Ponadto,
oprócz fotografii, rubryk na dane personalne i
adres zamieszkania, umieszczano w kenkarcie
informację o wyznaniu posiadacza.
Dzięki temu, że w procedurę wydawania
nowych dokumentów zaangażowani byli polscy
urzędnicy, można było wystawiać kenkarty z
fałszywymi
danymi.
Umożliwiało
to
zalegalizowanie nowych tożsamości członków
ruchu oporu lub ukrywających się po aryjskiej
stronie Żydów.
W czasie okupacji, obok komórek AK i
Delegatury specjalizujących się w fałszerstwie,
działały
"przedsiębiorstwa"
produkcji
Strona
Kennkarte
Więzienie mieściło się w centrum Opatowa,
prawie naprzeciw budynku, w którym
rozlokowały się niemieckie władze miejscowe
Kreishauptmannschaft. Był to niski, ponury
budynek przerobiony z dawnego aresztu
miejskiego. Kiedyś przetrzymywano tutaj
drobnych złodziei i awanturników. Dzisiaj, po
przeróbkach, którymi kierowali przecież nie
byle jacy fachowcy, pracownicy aparatu
bezpieczeństwa
1000-letniej
Rzeszy,
w
więzieniu coraz
częściej zaczęto
osadzać
wszystkich
posądzonych
o
współdziałanie z
ruchem
oporu.
Tym
niemniej
stare mury i,
mimo
udoskonaleń,
system zabezpieczeń robiony z
myślą
o
złodziejach kur,
których
największym sukcesem fachowym było zwędzenie wiejskiej
babie zawiniątka z pie-niędzmi, nie pozwalał
traktować więzienia powa-żniej niż jako
tymczasowego
miejsca
zatrzymania
aresztowanych. Niemcy zresztą nie tyle wierzyli
w wytrzymałość murów i krat, ile w nasycenie
miasta własnym garnizonem, strachem, jaki
musi wśród konspiratorów wywołać już sama
myśl o próbie uwolnienia uwięzionych, o
konsekwencjach, na które narażą się przy
szybkiej i zdecydowanej kontrakcji Niemców
przebywających w, Opatowie. Zbliżał się
wieczór 12 marca. Po wybrukowanym byle jak,
pełnym dziur dziedzińcu więziennym miarowo
Odwet – Listopad 2015
9
Część III
chodzili
w
kółko,
odbywając
swój
popołudniowy spacer, aresztowani w dniu
wczorajszym:
porucznik
Piotrowicz
i
Rutkowski z Klimontowa, Adamus, Cukierski,
Stępień, Rytwiński, Socha ze Staszowa, Wójcik
z Baćkowic, wreszcie Mruczkiewicz z Bogorii i
sierżant Cholewa, kawaler Virtuti Militari, ten
sam, który później stał się tak wielkim
przyjacielem "Jędrusiów", który szkolił ich w
trudnym fachu żołnierskim. Myśli ich - jak
piszą poeci - nie były najweselsze. Co ich
czek?.? Czy wywiozą ich od razu do
najbliższego ustronnego lasku, ustawią w
krzyżowym ogniu karabinów maszynowych?
Czy
odbędą
dalszą podróż Sandomierz,
może Radom,
nawet
Warszawa,
będą siedzieli
w ciasnych i
smrodliwych
celach
miejscowych
placówek
Gestapo
wyciągani co
noc
na
koszmarne
badania, z których z połamanymi kośćmi i
wybitymi zębami będą wleczeni rankiem z
powrotem do cel, by wieczorem wszystko
powtórzyło się od nowa? Czy może odbędą
upiorną podróż w wagonie towarowym bez
jedzenia i picia, w wagonie stojącym godzinami
na bocznym torze, w wagonie, w którym będzie
tyle miejsca, że umarli dojadą na miejsce Oświęcim? Dachau? - stojąc, bowiem w tłoku
nie będą mogli upaść? Czy?... Mnożyli te znaki
zapy-tania, z których każdy krył obraz coraz
bardziej ponury... Kiedy już świadomość klęski
i śmierci stawała się nie do zniesienia, zabijała
resztkę nadziei, która wbrew wszystkiemu,
Strona
Śmierć na drodze
Odwet – Listopad 2015
10
zacisnął palce i w ręce został mu skrawek
papieru. Nawet najbliżsi więźniowie nie
zwrócili uwagi na ten incydent, zbyt byli zajęci
swoimi myślami.
- Kończyć spacer! - wrzaski strażników
zagarniały ich w ciasny korytarzyk, z którego
drzwi prowadziły do celi numer siedem, ich
celi, celi najbardziej podejrzanych. To
pomieszczenie położone było stosunkowo
najbardziej centralnie w więzieniu i, jeszcze na
wszelki wypadek - znajdowało się w
sąsiedztwie dyżurki strażniczej.
Kiedy już rozlokowali się w ciasnocie
siadając na dwóch krzywych i rozpadających się
pryczach, na zgniłej słomie leżącej w kącie Mruczkiewicz zdecydował się rozewrzeć
zaciśnięte palce: na dłoni leżał wąski skrawek
papieru.
- Gryps! - słowo padło między zebranych
powodując raptowne ożywienie. Zaczęli zbijać
się wokół Mruczkiewicza. "Co? Co?" - pytano.
Gwar rósł.
- Cisza - zawołał któryś. - Ksiądz, cała
parafia i wszyscy strażnicy mają wiedzieć, że
dostaliśmy gryps?! Czytaj, Mruczkiewicz
- Dziś o 24 wolność albo śmierć.
- Tylko tyle... - w czyimś głosie brzmiał
zawód.
Odpowiedziano mu kpiąco:
- A co, powieść z obrazkami mieli ci
wypisać na tej karteczce...
Teraz zmieszane szepty zaczęły napełniać
celę. Wszyscy wiedzieli, że musi się coś stać.
Nadzieja była tak bliska, że poczytywali ją już
za pewnik. Myśl ponura, wyobrażenia
koszmarne stały się dalekim i nieprawdziwym
wspomnieniem. Analizowano zawarte w grypsie
słowa, spekulowano
na temat
formy
wyzwolenia.
- Wysadzą bramę...
- Może zrobią podkop...
- Właśnie, przez piętnaście minut wykopią.
- Pójdą przez mur...
- Pójdą przez okienka...
Strona
nawet wbrew woli aresztowanych, kołatała się
jeszcze w ich umysłach, wracali do myśli
racjonalnych, starali się oderwać od wyobrażeń
niosących tylko rezygnację i załamanie.
Powtarzali zdania, które w innych warunkach
pobrzękują lichym patosem, a tutaj nabrały
raptownie wymiaru prawdy najwyższej:
"Jesteśmy przecież żołnierzami, musimy
walczyć do końca, do końca wypełniać swój
obowiązek, nie poddawać się do ostatniego
tchnienia..." Przypominali sobie ludzi, których
znali, kontakty, meliny i starali się zapomnieć,
wyplenić tę całą wiedzę, wydrapać ze swoich
umysłów.
Chodzili tedy po więziennym podwórzu
łamiąc się z własnymi wyobrażeniami i
myślami, odczuwając do siebie pogardę w
momencie, kiedy chwytał ich nagły żal za
opuszczonym domem, za dziećmi. Poczytywali
sobie ten żal za egoizm, za prywatę, za coś
niskiego, przeszkadzającego im w wypełnianiu
do ostatka obowiązków przyjętych na się
dobrowolnie.
Raptownie dotarł do ich uszu zgrzyt
uchylanej bramy wjazdowej, jak na komendę
zwolnili kroku, dyskretnie obejrzeli się. Serca
przyspieszyły swoją pracę, nadzieja... Ale był to
próżny alarm: strażnik wprowadził ponurego,
mało rozgarniętego chłopa, którego wielka
Rzesza uznała za ciężkiego przestępcę
godzącego w postawy jej bytu, za spiskowca
mozolnie
dezorganizującego
system
gospodarczy, próbującego wtrącić państwo w
odmęt kryzysu gospodarczego. Chłop ów
bowiem, któremu padła krowa, nie dostarczył
przewidzianej kontyngentem ilości litrów
mleka. Teraz cierpiał za swoje "niecne" zamysły
i jak mógł wypłacał za winy - zamiatał podłogi
w mieszkaniach strażników więziennych.
Szedł
przez
podwórze
powolnym,
zmęczonym
krokiem.
Kiedy
mijał
spacerujących więźniów - był akurat tuż przy
Mruczkiewiczu - potknął się i Mruczkiewicz
poczuł nagle dłoń chłopa w swojej dłoni,
Odwet – Listopad 2015
11
na bieżąco, a siły niemieckie dziś takie, a jutro
inne.
Przerwał mu Grochowski. Beznamiętnie,
wodząc palcem po planie Opatowa, zaczął
mówić:
Najbliżej
więzienia
znajduje
się
Kreishauptmannschaft, ale w nocy nie powinno
tam być psa z kulawą nogą. Najgroźniejsze, bo
najbliżej znajdujące się, są trzy posterunki.
Policja granatowa, której komenda mieści się
ledwie o odległość przekątnej placu...
- Plac jest duży i pusty - wtrącił Niewójt.
Można ogniem z jednej maszynki pokryć go w
całości. Poza tym "granatowi" nie są znowu tacy
skorzy do pchania się do walki.
- Nigdy nic nie wiadomo. Są, co prawda, i
tacy, którzy współpracują z nami, ale patrząc na
nich jako na całość, nie dałbym grosza za ten
element... - Wiącek przypomniał sobie
wszystkie przykre doświadczenia, jakie
członkowie jego oddziału mieli w kontaktach z
policją, ale przypomniał sobie również swojego,
mógł o nim powiedzieć: przyjaciela, Bakasa,
komendanta posterunku w Iwaniskach, który tak
wiele im pomógł.
Choćby ten ostatni wypadek, sprzed dwóch
tygodni. Niemcy aresztowali właśnie Rybaka,
ongiś członka AK, ale od pewnego czasu
parającego się zwykłym bandytyzmem. Z
okresu kiedy należał jeszcze do organizacji,
Rybak poznał wiele tajemnic - teraz mógł
sypać. Niemcy, którzy, zamknęli go, zatrzymali
się na posterunku właśnie w Iwaniskach szczęściem nie znali polskiego i rewelacje
bandyty były dla nich niezrozumiałe. Wówczas
Bakas goszcząc wódką swoich "znajomych z
branży" i przedłużając ich pobyt posłał po
Wiącka. Wiącek pamięta ten lutowy wieczór: w
kilku skupieni za chałupą gorączkowo naradzali
się, co robić? Zatrzymać żandarmów przy szosie
i zlikwidować Rybaka? A może wrzucić do celi
wiązkę granatów? A może... Mróz był okrutny,
mimo kożuchów co chwila zabijali ręce,
spoglądając w jaśniejące okna posterunku i
Strona
- Zwłaszcza przez nasze - spojrzeli w stroną
cienkiej smugi światła, która przenikała przez
blindę. Jeśli stanęło się na palcach, widać było
wąski skrawek nieba i szczyt budynku, w
którym, mieścił się Kreishauptmannschaft.
- Muszą iść przez bramę. Od Słowackiego.
- Granaty pod wierzeje i...
- Byle tylko szybko!
- Strażnicy nie powinni przeszkadzać.
- Skąd wiesz, co na przykład takiemu Zarosić
strzeli do głowy...
- Albo kto mu strzeli w głowę - zabrzmiał
mściwie czyjś głos.
- Jeszcze tyle godzin...
Strażnik, który przyniósł rurowatą kawę na
kolację, obejrzał ich podejrzliwie: z trudem
skrywali swoje podniecenie. Zapadała wczesna
marcowa noc.
Pokój był mały i mroczny. Za odrapanym
stołem siedział porucznik Niewójt i jeszcze
jakiś mężczyzna, którego Wiącek w pierwszej
chwili nie poznał, dopiero gdy tamten odwrócił
się do okna i na jego twarz padło trochę
gasnącego
światła
dziennego,
Wiącek
przypomniał sobie: to Grochowski. Nigdy nie
utrzymywał z tym człowiekiem bliższych
stosunków, znajomość ich była bardzo
przelotna, Wiącek wiedział, co prawda, że
Grochowski jest związany z AK, ale charakteru
tych powiązań i funkcji raczej się domyślał.
Teraz upewnił się w swoich przypuszczeniach jedynym człowiekiem, który obok porucznika
mógł się znajdować tutaj, był niewątpliwie ktoś
związany z rozpoznaniem, z wywiadem.
Niewójt gestem wskazał przybyłemu krzesło.
Podsunął sztabową "setkę" przedstawiającą
okolice
Opatowa,
podsunął
wykonany
"własnym przemysłem" plan samego miasta.
- Zanim przejdziemy do innych ustaleń powiedział Niewójt - może najpierw przekażę
wam swoje wiadomości, swój plan i pogląd na
akcję.
- Zgoda. Może najpierw, z kim będziemy
mieli do czynienia. Nie siedzę w tych sprawach
gdzie i co się dzieje, w naszym subiektywnym
odczuciu... i tak dalej, i dalej, że bali się napadu
na
posterunek,
zniszczenia
wieży
obserwacyjnej, że ich obowiązkiem... Słowem:
będą usprawiedliwieni.
- Czy to już wszystko? - spytał Wiącek,
zresztą bez nadziei, bowiem choć nie znał
dokładnie stanu garnizonu niemieckiego,
wiedział, że na tak niewielkie miasto jest on
dość znaczny.
Odwet – Listopad 2015
12
swoje wtyczki. Grochowski na chwilę zamyślił
się patrząc gdzieś w ścianę.
- Dalej, dalej, szkoda czasu - sprowadził go
porucznik z obłoków.
- Trzeci obiekt to posterunek obserwacyjny
Luftwaffe na rogu Słowckiego i Szerokiej.
Jakieś dwieście metrów w linii prostej. Siedzi
tana dziewięciu ludzi uzbrojonych w dwa
erkaemy jeden kaem plot. Tych, wbrew
pozorom, nie obawiałbym się specjalnie.
- Dlaczego?
- Mają rozkaz, by we wszystkie incydenty w
mieście wdawać się tylko w ostateczności.
Kiedy dojdzie do śledztwa, zawsze się
wytłumaczą: było ciemno, nie widzieliśmy,
Strona
słuchając pijackich śpiewów żandarmów. Kiedy
oni wreszcie skończą? Bakas raz i drugi
wychodził na świeże powietrze; wówczas
zamieniał kilka krótkich gorączkowych zdań z
Wiąckiem, relacjonując sytuację przychylał się
raczej do pomysłu wrzucenia granatów do
aresztu, mimo że areszt sąsiadował z izbą, w
której biesiadował razem z żandarmami.
Wreszcie - już myśleli, że dłużej nie
wytrzymają na tym mrozie - Bakas za kolejnym
nawrotem powiedział: "Wszystko w porządku,
możecie zjeżdżać pod pierzyny".
Zaraz po tym pijani Niemcy wyciągnęli
Rybaka z celi, zaprowadzili do jego
gospodarstwa i tam na podwórzu rozstrzelali. W
głębi ducha Wiącek. był nawet zadowolony, że
nie potrzebował wykonywać tego wyroku. Był
żołnierzem i egzekucje, nawet zdrajców,
konieczne przecież, budziły jego wewnętrzny
opór, podobnie zresztą, wiedział to, reagowali
jego ludzie, kiedy przyszło im wykonywać
wyroki. Ale ilu było takich Bakasów, ilu?...
pośród setek policjantów służących okupantowi.
Zagłębiony we wspomnieniach zgubił krótki
fragment dyskusji między Grochowskim a Niewójtem, dotyczący chyba jakiegoś nieważnego
szczegółu, bo kiedy podniósł głowę,
Grochowski dalej relacjonował spokojnym
tonem:
- ...natomiast ewentualność pokrycia ogniem
całego placu eliminuje nam, przynajmniej
czasowo,
drugiego,
bardzo
groźnego
przeciwnika: posterunek SD mieszczący się
przy rynku.
- Tego rynku możemy nawet nie ubezpieczać
ogniem - zaśmiał się Niewójt - każdy pomyśli,
że i tak jest ubezpieczony, i nie będzie się pchał
przez pusty plac w stronę strzałów.
- A załoga samego więzienia? - zapytał
Wiącek.
- Strażnicy polscy. Trochę szumowin na
pewno znalazło tam przytulisko. Ale bez
przesady: za wielkie Niemcy nie tacy oni znowu
skłonni ginąć. Zresztą wśród załogi mamy
Odwet – Listopad 2015
13
własnego ciała tocząc pod ścianę, a dłoń objęła
kolbę pistoletu wyszarpniętego spod poduszki.
Ta sztuczka - w razie raptownego budzenia
znaleźć się o na przeciwległej krawędzi łóżka to był jego j wynalazek, uczył się jej tak długo,
aż weszła w nawyk. Choć dotychczas na nic mu
się przydała, upatrywał w niej zabezpieczenie acz wiedział, że to tylko pozór zabezpieczenia przed wpadnięciem w łapy wroga, wpadnięciem
najgorszym: sen przemieniony w jawę z twarzą
niemieckiego policjanta. Dziwne: budzony
wołaniem,
dzwonkiem
budzika
wolno
wyplątywał się z pęt senności, ale
najdelikatniejsze dotknięcie...
- Bez nerwów, człowieku - powiedział
uspokajająco porucznik Niewójt nachylając się
nad jego posłaniem.
- Bez nerwów - powtórzył z bolesną drwiną.
- Dobrze by było nie mieć nerwów. - Spuścił
nogi z łóżka i spojrzał na znajomą twarz oficera.
- No, i?... - zagadnął.
- Jutro akcja. Przygotowałem krótki
meldunek dla Lina. Trzeba, żebyście go jak
najszybciej dostarczyli.
- Szkoda. - Nie wiedział, czy bardziej zrobiło
mu się żal ciepłego łóżka, które zaraz będzie
musiał opuścić, czy tego, że nie będzie mógł
uczestniczyć w akcji zapowiadającej się z takim
i rozmachem.
- Czemu szkoda? - powiedział Niewójt, ot
tak, żeby coś powiedzieć. Był nieludzko
zmęczony i jedyne, co przykuwało jego uwagę,
to rozgrzebana pościel w łóżku tamtego, na
którą spoglądał łakomie.
- Być łącznikiem to podłe zajęcie. Taka
sama, o ile nie większa, szansa na drogę do
świętego Piotra, a...
- Chcielibyście umierać przy biciu bębnów i
wśród wrzawy bitewnej, żeby wszyscy widzieli
wasze bohaterstwo - zauważył porucznik
zgryźliwie. - Myślicie, że przy fanfarach zdycha
się inaczej! Lżej!
W głębi duszy, nie przyznając się nawet
przed sobą do tego, hodował chyba takie
Strona
- Jest jeszcze Schupo, żandarmeria,
Luftwaffe, uzbrojeni volksdeutsche, niemieccy
pracownicy cywilni starostwa i firmy Öhmler ze
Stuttgartu - wyrzucił z siebie jednym tchem
Grochowski. - Ale po pierwsze, rozlokowani
dość daleko od więzienia; po drugie, jeśli nasza
akcja przebiegnie sprawnie, nie zdążą się
pozbierać.
- Ilu ich? - Wiącek nie lubił niedomówień.
- Lotników około dwustu. Schupowców
sześćdziesięciu. Żandarmów ze dwudziestu...
- ...no i ci cywile. To razem?
- Sądzę: 340 do 380 ludzi
- Nie można narzekać. - Przez chwilę
Wiącka ogarnęło zwątpienie, ale od razu zdusił
w sobie to nieszczęsne uczucie, zaczął na zimno
kalkulować: jak najlepiej wykorzystać własnych
ludzi, jaką przewagę daje mu zaskoczenie?
- Jeszcze projektowana przeze mnie trasa
dojścia
i
odskoku
usłyszał
głos
Grochowskiego i z podziwem pomyślał, że
wywiad
AK-owski
bardzo
sprawnie
rozpracował teren.
Grochowski przez dłuższą chwilę wyjaśniał,
jakimi ulicami grupy partyzanckie będą mogły
przejść względnie spokojnie. Trasa istotnie nie
wzbudzała zastrzeżeń, chociaż nikt właściwie
nie wiedział, czy nawet na starannie dobranej
osi marszu i odskoku nie zjawi się nagle jakiś
patrol. Wiącek czuł rosnące zmęczenie.
Zmuszał się do uważnego słuchania, ale co
chwila chwytał się na tym, że gubi wątek, że nie
wszystko doń dociera. Zaproponował tedy:
- Odłóżmy resztę do jutra. Zostały tylko
szczegóły.
- Zgoda - Nie wójta także ogarniała senność.
- Jutro o dziesiątej wieczorem.
- Tutaj?
- "Tutaj. Łagowska 11, na wypadek
gdybyście zapomnieli... Chociaż takich adresów
to lepiej nie pamiętać.
Ktoś szarpnął go za ramię. Obudził się
natychmiast, natychmiast w pełni przytomny i
gotowy na wszystko, przekręcił się wokół osi
Odwet – Listopad 2015
14
że tak może być, ale po to, by raz jeszcze
upewnić się, jak wysokie jest morale jego
oddziału. Te "upewnienia się" sprawiały mu
głęboką satysfakcję, której nie potrafił sobie
odmówić. Każde słowo tchnęło entuzjazmem,
pewnie trochę naiwnym i szczenięcym, ale ta
naiwność odświeżała jego własną wiarę,
łagodziła myśl o możliwych niepowodzeniach,
które zawsze wyobrażał sobie przed każdym
większym przedsięwzięciem, a które dla jego
chłopców były czystym "zawracaniem głowy".
Tymczasem na wóz załadowano już broń i
amunicję. Chłopcy otoczyli szefa pytając, jak
wyobraża sobie ugrupowanie marszowe.
Czasami, przed ważniejszą akcją, wtrącali takie
wyrażenia fachowe. Była w tej manierze
zapewne nieświadoma chęć podkreślenia
przynależności do armii, takiej armii w
mundurach i pełnym blasku oporządzenia,
której obraz przechowywali w wiernej pamięci,
gdy jako chłopcy oglądali parady wojska
przedwrześniowego. Oczywiście czuli się
pełnoprawnymi żołnierzami mimo cywilnych
ubrań, ale w którym z nich nie tkwiła tęsknota
za mundurem? Wiącek rozumie te tęsknoty,
jemu samemu było dane odbyć służbę
wojskową przed agresją hitlerowską, dosłużyć
się stopnia podoficerskiego, toteż powiedział:
- Ugrupujemy się w dwóch rzutach. Staszek wskazał na brata - Tadek Czub, Wałek Lech,
Edek Kabata i Matros pojadą wozem w drugiej
kolejności. Ja ze Zbyszkiem przodem na
rowerach. Jedziemy do Iwanisk. Musimy być
tam o ósmej, wy o dziewiątej.
- Po co do Iwanisk? - zapytał któryś.
- Mają tam czekać miejscowi AK-owcy.
Nasze wzmocnienie. Spotkamy się na Zabłociu.
Kiedy Józef Wiącek i Zbigniew Kabata
dotarli do młyna w północnej części Iwanisk,
właśnie na Zabłociu, jak tutaj mówiono,
oczekiwał ich tylko Chodurski w towarzystwie
jednego człowieka, który na domiar złego miał
zbolałą minę i mimo zimna siedział na dużym
kamieniu tępo spoglądając na nadjeżdżających.
Strona
przekonanie, bo poczuł się urażony uwagą
Niewójta.
- E, tam." - zaprotestował. - Miałem
wątpliwą przyjemność widzieć dziś rano
Reslera przy pracy. Z przyjemnością
zobaczyłbym go w innej roli, roli nieboszczyka.
Nie wykluczone, że nawinie wam się podczas...
- Wolałbym, żeby było wykluczone. Nie
potrzebujemy świadków
podczas
akcji,
zwłaszcza takich. Im mniej świadków, tym
większa szansa - uciął ostro oficer i po chwili,
ponieważ replika wydała mu się zbyt sztywna,
próbował złagodzić: - Może... później...
zobaczymy... Ale nie teraz.
Nie to nie. - Był już gotowy do drogi. Od
drzwi jeszcze obejrzał się: - To znaczy "Jędrusie" wyrazili zgodę?
- Zawsze byłem tego pewien - mruknął w
odpowiedzi porucznik i ciężko zwalił się na
łóżko opuszczone przez tamtego.
Strzał pierwszy, strzał ostatni
Zapowiadało się, że noc będzie mroźna.
Powietrze stało się nagle rześkie, a śnieg, rano
jeszcze mokry i zakisły, skrzypiał pod butami
chłopców, którzy co chwila wybiegali przed
"wygwizdowski" bunkier wyglądając przybycia
Józefa Wiącka.
Szef przyjechał wreszcie przed samą
czwartą. Dokonał pobieżnej inspekcji, niby
sprawdzał broń, niby interesował się końmi,
które miały pociągnąć wóz z główną grupą
"Jędrusiów", ale wykonywał swoje czynności ot
tak, żeby coś robić, wiedział przecież, że
wszystko jest dobrze przygotowane, że nie
zapomniano o niczym i ten przegląd jest tylko
czczą formalnością. Sprawdzając, czy broń
została prawidłowo rozkonserwowana, czy
suwadło ckm nie ugrzęźnie w zbyt grubej
warstwie smaru (wiedział: tłuszczu jest w sam
raz,
uwzględniono
nawet
warunki
atmosferyczne), próbował raz jeszcze przepytać
ludzi, co sądzą o akcji, czy przypadkiem w
czyimś
umyśle
nie
zagnieździły
się
wątpliwości? Czynił to nie dlatego, iżby sądził,
Wiącek zlazł z roweru i przywitał się z
czekającymi. Człowiek siedzący na kamieniu
nawet się nie uniósł.
- Co mu jest?
Zamiast
Chodurskiego
odpowiedział
siedzący:
- Noga. Jakieś cholerstwo w nią wlazło.
Kolano spuchło mi jak bania.
- To cała twoja armia? Cała iwaniska
placówka AK? Cała przyobiecana mi pomoc? Wiącek nacierał na Chodurskiego. Ogarnęła go
złość. - Czy ty sobie wyobrażasz, że w ośmiu
zdobędziemy więzienie w Opatowie?
- Widzisz... - Chodurski zaczął się długo i
gęsto tłumaczyć. Powoływał się na różne
trudności:
niemożnością
tak
szybkiej
mobilizacji
oddziału,
chorobami
poszczególnych żołnierzy i tysiącem innych
obiektywnych i niepodważalnych przeszkód.
- To jest niepoważne traktowanie sprawy.
To są czyste kpiny! - krzyknął na zakończenie
rozzłoszczony Wiącek. Skinął na Zbyszka
Kabatę i nie czekając na dalsze wyjaśnienia
Chodurskiego szybko odjechali w stronę
Opatowa.
- Gdybym nie wierzył w Niewójta, gdyby nie
to, że chłopcy są tacy zapaleni... ech! - rzucił
jeszcze w stronę swojego współtowarzysza
wyprawy i mocniej nacisnął pedały roweru.
Ciąg dalszy w następnym numerze.
Gdy człowiek jest morowy
(Hymn Grajków)
słowa: Zbigniew Kabata "Bobo"
Gdy człowiek jest morowy
I na wątrobie zdrowy,
Na każdą chwilę życia
Koncept ma zawsze gotowy.
My różne chwile znamy,
Lecz hymn zawsze mamy,
A jako hymn śpiewamy
Zawsze "Grajków" piosnkę tą,
Dniem i nocą zawsze słychać
U nas tony piosnki tej,
Hej la, la, ha, hej! Hej la, la, ha, hej!
Choć z wysiłku ledwie dyszysz,
Ty się bracie zawsze śmiej,
Hej la, la, ha, hej! Hej la, la, ha, hej!
Bo czasem bywa tak,
Że człeka trafi szlag,
Więc niech zostanie, choć ten znak.
Ta piosenka zawsze z nami,
W chwili dobrej, w chwili złej,
Hej la, la, ha, hej! Hej la, la, ha, hej!
Choć się śmieje nieraz łzami,
Nigdy nam nie zabraknie jej,
Hej la, la, ha, hej! Hej la, la, ha, hej!
***
Strona
15
***
Odwet – Listopad 2015
Niemcom wznowienie druku pieniądza.
Pozostałą w kraju infrastrukturę Banku
Polskiego przejęła niemiecka Reichskreditkasse.
Władze
okupacyjne
na
terenach
anektowanych do III Rzezy (Śląsk, Pomorze,
Wielkopolska i część województw centralnych)
przeprowadziły konwersję złotego na markę w
stosunku 2 do 1. W utworzonym z reszty
zajętych ziem Generalnym Gubernatorstwie
generalny gubernator Hans Frank powołał 15
grudnia 1939 roku Bank Emisyjny w Polsce instytucję emisyjną z siedzibą w Krakowie.
Zależny był on od banku Rzeszy i został
zobowiązany do obsługi pieniężnej władz
okupacyjnych
oraz
kas
publicznych
Generalnego Gubernatorstwa zarówno w
obrocie gotówkowym i bezgotówkowym.
die besetzten polnischen Gebiete - Generalne
Gubernatorstwo dla zajętych polskich obszarów.
Wszystkie polskie banknoty przedwojenne,
w tym również 100 złotówki z nadrukiem,
przestały być środkiem płatniczym z dniem 20
maja 1940 roku.
W zamian Bank Emisyjny wprowadził do
obiegu okupacyjne złotówki w dwóch emisjach:
Emisja I - z datą 1 marca 1940 r. dotyczyła
nominałów 1, 2, 5, 10, 20, 50, 100 i 500 złotych
Emisja II - z datą 1 sierpnia 1941 r. dotyczyła
nominałów 1, 2, 5, 50 i 100 złotych.
Banknoty projektował Leonard Sowiński na
podstawie wzorów przedwojennych, usuwając
jednak ze znaków wodnych elementy
patriotyczne - postacie historyczne władców i
Odwet – Listopad 2015
16
We wrześniu 1939 roku zasoby Banku
Polskiego ewakuowano przez Rumunię do
Francji, następnie zaś do Wielkiej Brytanii,
gdzie pozostały przez cały okres wojny. Razem
z zasobami pieniężnymi za granicę wywieziono
także projekty matryc co uniemożliwiło
Wprowadzanie pieniądza okupacyjnego
następowało fazowo. W okresie pomiędzy X
1939 a IV 1940 w obiegu pozostawały
przedwojenne
złotówki,
przy
czym
rozporządzeniem ze stycznia 1940 r. wycofano
z obiegu najwyższe nominały banknotów -100 i
500 złotowe. W ich miejsce wprowadzono do
obiegu banknoty 100 złotowe z emisji 1932 i
1934 r. z nadrukiem Generalgouvernement für
Strona
Góral i inni
Krzyż Armii Krajowej
Krzyż Armii Krajowej był pierwotnie
odznaką pamiątkową wprowadzoną 1 sierpnia
1966 przez generała Tadeusza BoraKomorowskiego dla upamiętnienia wysiłków
żołnierzy Polski Podziemnej 1939–1945.
Nadawany był żołnierzom Armii Krajowej oraz
organizacji
ją
poprzedzających
(Służba
Zwycięstwu Polski, Związek Walki Zbrojnej).
Pierwszy Krzyż Armii Krajowej nadano
pośmiertnie gen. Stefanowi Roweckiemu
"Grotowi".
Krzyż Armii Krajowej nadawano w
Londynie. Nie został przyjęty do systemu
odznaczeń PRL. Dopiero od 1992 został uznany
za polskie odznaczenie wojskowe, nadawane
przez Prezydenta RP. Jego nadawanie uznano za
zakończone z dniem 8 maja 1999.
Krzyż Armii Krajowej noszony jest w
kolejności po aktualnych odznaczeniach
państwowych.
Współczesną wersję odznaczenia opracował
rzeźbiarz i medalier Edward Gorol.
17
wodzów polskich. Zastąpiono je wizerunkami
anonimowych ludzi lub ornamentami i cyframi.
Z banknotu 100 zł zniknęła podobizna
Józefa Poniatowskiego, całkowitej zmianie
uległ najwyższy 500 złotowy nominał.
Umieszczono na nim popiersie górala.
Pierwszą emisję drukowano w wytwórni
wiedeńskiej Giesecke & Devrient, drugą już w
Generalnym Gubernatorstwie w Zakładach
Graficznych Banku w Krakowie. Banknoty
okupacyjne pospolicie nazywano "młynarkami"
od nazwiska prezydenta Banku Emisyjnego,
Feliksa Młynarskiego, którego podpis widnieje
na banknotach.
Pod koniec wojny w skutek pogarszającej się
sytuacji gospodarczej władze GG przygotowały
projekt banknotu o nominale 1000 zł, który nie
zdążył wejść do obiegu. Był to portret
„krakowiaka” w kapeluszu z cechami
nordyckimi.
Urzędowy kurs wymiany ustanowiono na
poziomie
2
złote =
1
reichsmark,
uprzywilejowując w ten sposób markę
niemiecką. Po przyłączeniu do GG dystryktu
Galicja przyjęto kurs wymiany 1 złoty = 5 rubli.
W następnych latach powiększała się
dysproporcja na niekorzyść złotego, na czarnym
rynku płacono za reichsmarkę kolejno 4 złote
(1941-1942) i 3 złote (1943), aby w 1944
powrócić do kursu 1,8 złotego za markę.
Przedwojenne banknoty Banku Polskiego
podlegały wymianie w stosunku 1:1 na nowe
banknoty okupacyjne emitowane przez Bank
Emisyjny w Polsce.
Złotówki okupacyjne Banku Emisyjnego
straciły ważność 10 stycznia 1945 roku na mocy
dekretu PKWN. Władze Polski Ludowej
wymieniały je na nowe pieniądze w stosunku
1:1, ale tylko w ilości 500 zł na osobę.
Strona
***
Odwet – Listopad 2015
zamkową i spustową wykonanymi technologią
odlewania z aluminium. MP 38(L) był lżejszy i
łatwiejszy w produkcji od MP 38, ale ponieważ
pierwszeństwo w dostawach deficytowego
aluminium miał przemysł lotniczy jego
produkcji nie uruchomiono.
Poza Ermą prace nad modernizacją MP 38
prowadzono w HWA (Heereswaffenamt, niem.
Urząd Uzbrojenia Wojsk Lądowych). Prace w
HWA miały na celu nie tylko uproszczenie
produkcji, ale także eliminację z konstrukcji MP
38 elementów z materiałów deficytowych
(takich jak metale lekkie).
Największą
nowością
w
prototypie
opracowanym przez HWA była nowa komora
zamkowa. Jej projektantem był inż. Anton
Peter. Był on zwolennikiem stosowania w
Odwet – Listopad 2015
18
Historia konstrukcji
W okresie międzywojennym armia niemiecka
posiadała 3700 pistoletów maszynowych
(głównie MP 18 I i MP 28 II), nie były one
jednak przepisowym uzbrojeniem. Dopiero
doświadczenia wojen toczonych na świecie w
latach trzydziestych XX wieku spowodowały
zwiększenie zainteresowania tym rodzajem
broni.
Ponieważ używane już typy pistoletów
maszynowych
uznano
za
przestarzałe,
postanowiono skonstruować nowy pistolet
maszynowy. 29 czerwca 1938 roku nowy
pistolet został przyjęty do uzbrojenia jako
M.P.38. Była to konstrukcja nowoczesna, ale
dość kłopotliwa i skomplikowana w produkcji.
Najbardziej
kłopotliwym
w
produkcji
(ERMA Werke) .
zwany potocznie i błędnie "Schmeisserem"
Strona
MP.40 to niemiecki pistolet maszynowy
kalibru 9 x 19 mm Parabellum produkowany w
czasie drugiej wojny światowej niepoprawnie
nazywany "Schmeisserem".
elementem broni była komora zamkowa.
Skomplikowana technologia powodowała że do
końca 1940 roku wyprodukowano zaledwie 40
000 egz. MP 38. Było to o wiele za mało jak na
potrzeby stale rozwijającego się Wehrmachtu.
W 1939 roku rozpoczęto prace nad
modernizacją MP 38. W firmie ERMA
opracowano wersję MP 38(L) z komorami
Pistolet Maszynowy MP.40
Odwet – Listopad 2015
19
podobnie jak w przypadku MP 38 brak
możliwości zabezpieczenia broni z zamkiem w
przedniej pozycji. 25 czerwca 1942 roku
rozpoczęto produkcję MP 40 wyposażonych w
nową rękojeść napinania zamka. Składała się
ona z trzpienia przyspawanego do zamka i
osadzonej na nim ruchomej tulei. Przesunięcie
tulei w stronę komory zamkowej powodowało
wsunięcie występu tulei w wycięcie komory
zamkowej i zabezpieczenie broni. Zastosowane
rozwiązanie było wyraźnie wzorowane na
bezpieczniku radzieckiego PPSz. Od 1 czerwca
1943 roku nakazano przerobienie rękojeści
wcześniej wyprodukowanych MP 38 i MP 40
Wehrmachtu, a 15 lipca 1944 roku Waffen-SS.
W tym samym 1942 roku powstał prototyp
wersji MP 40/II. Miała ona poszerzone gniazdo
magazynka w którym można było zamontować
dwa magazynki 32-nab. Po wystrzelaniu naboi z
jednego magazynka zespół obu magazynków
można było przesunąć w bok i ponownie
rozpocząć ogień. Wersja ta powstała jako
odpowiedź na uwagi żołnierzy frontowych
którzy postulowali zwiększenie pojemności
magazynka MP 40 (bębnowy magazynek
radzieckiej pepeszy zawierał 71 naboi). MP
40/II okazał się konstrukcją niepraktyczną i nie
był produkowany seryjnie.
W 1942 roku rozpoczęto produkcję
pistoletów maszynowych MP 40 wyposażonych
w gniazdo magazynka wykonane ze zwiniętej i
zgrzanej
blachy
(w
miejsce
gniazda
frezowanego). Nowe gniazda posiadały
charakterystyczne poziome żebra zwiększające
sztywność. Pojawiły się także nowy chwyt
pistoletowy,
szyna
ochraniająca
dolną
powierzchnię lufy i nakrętka mocująca lufę.
Zmiany te miały na celu zmniejszenie
czasochłonności produkcji MP 40.
W
1942
coraz
wyraźniejsza
była
perspektywa wprowadzenia do uzbrojenia
karabinów szturmowych. Pod koniec tego roku
produkcji
MP
40
zakończył
Haenel,
przygotowujący się do rozpoczęcia produkcji
Strona
produkcji broni elementów wykonywanych
metodą tłoczenia ze stalowej blachy (Anton
Peter był nazywany przez współpracowników
Stahlblech Peter, niem. Blaszany Piotruś).
Zaprojektowana przez niego komora zamkowa
była zwijana z blachy stalowej i zgrzewana
punktowo. Była ona prostsza w produkcji niż
rurowa komora zamkowa MP 38, a jej
dodatkową zaletą była mniejsza powierzchnia
styku zamka z komorą zamkową, dzięki czemu
zmniejszyło się ryzyko zacięć w przypadku
zanieczyszczenia broni. Poza nową komorą
zamkową nowy był chwyt pistoletowy
wykonany także metodą tłoczenia z blachy (MP
38 ta część była aluminiowym odlewem).
Przyspieszeniu produkcji służyć miała także
rezygnacja z obróbki kosmetycznej (jej
rezultatem było nowe gładkie gniazdo
magazynka).
Produkcję nowego pistoletu maszynowego
uruchomiono na początku 1940 roku. Nowa
broń otrzymała oznaczenie MP 40. Poza
zakładami wcześniej produkującymi MP 38
czyli Erfurter Maschinenfabrik B. Geipel GmbH
i Waffen- und Fahrradfabrik C.G. Haenel,
produkcję MP 40 uruchomiono także w
austriackich zakładach Steyr (wcześniej
produkujące MP 34(ö), z czasem stały się
największym
producentem
MP
40).
Wprowadzono
także
nowe
magazynki
wyposażone w pionowe rowki mające
zwiększyć sztywność magazynka i jego
odporność na zanieczyszczenia. Podobnie jak
MP 38, nowy pistolet maszynowy strzelał tylko
ogniem seryjnym, ale niska szybkostrzelność
umożliwiała doświadczonemu żołnierzowi
prowadzenie ognia pojedynczego. Etatowo w
pistolety maszynowe uzbrojeni mieli być
dowódcy: drużyn, plutonów, kompanii.
Zadziwia fakt, że sztab generalny opracował
szczegółowe zasady użycia MP dopiero w 1940.
Pomimo rozpoczęcia produkcji seryjnej,
prace nad udoskonalaniem MP 40 trwały nadal.
Dużą wadą nowego pistoletu maszynowego był
Opis konstrukcji
Pistolet maszynowy MP 40 był indywidualną
bronią samoczynną. Automatyka pistoletu
maszynowego MP 40 jest oparta na zasadzie
odrzutu swobodnego zamka. Ryglowanie
odbywa się masą swobodnego zamka,
podpartego sprężyną powrotną. Strzelanie z
zamka otwartego seriami. Trzon zamkowy miał
postać
walca
w
wydrążeniu
którego
oprócz
doświadczenia,
możliwość
przetestowania sprzętu, a także wiedzę nad
skutecznym użyciem pistoletów maszynowych.
MP.38 narodził się właśnie w wyniku
doświadczeń wyniesionych z pól bitewnych tej
wojny...
Konstruktorem MP.38, a następnie jego
wersji rozwojowych: MP.38/40 i MP.40 był inż.
Heinrich Vollmer - jednak mimo to, po dziś
Odwet – Listopad 2015
20
umieszczona była ruchoma iglica na masywnej
żerdzi. Żerdź otoczona sprężyną powrotną.
Sprężyna powrotna w osłonie teleskopowej.
Mechanizm spustowy umożliwia strzelanie
tylko ogniem ciągłym. Zasilanie z magazynka
pudełkowego o pojemności 32 nabojów,
rozmieszczonych w szachownicę. Przyrządy
celownicze składają się z muszki w osłonie i
celownika
przerzutowego,
celownik
dwustopniowy: stały – dla odległości 100 m i
odchylany dla odległości 200 m. Lufa wkręcona
w komorę zamkową zakończona podstawą
muszki i hakiem ułatwiającym strzelanie przez
otwory strzelnicze pojazdów. Łoże i okładziny
chwytu pistoletowego z bakelitu. Kolba
metalowa składana pod spód broni.
Dwie wojny: boliwijsko-paragwajska [19321935] oraz domowa w Hiszpanii [1936-1939],
gdzie brały udział także jednostki niemieckie z
Legionu Condor, spowodowały zmiany w
poglądach decyzyjnych kręgów wojskowych III
Rzeszy. Wiele gorących dyskusji dotyczyło
nowoczesnego
uzbrojenia
piechoty
w
przyszłych konfliktach. Szczególne znaczenie
miała wojna w Hiszpanii, która dała Niemcom
Strona
późniejszego StG44. W 1943 roku także Erma
zakończyła produkcję MP 40 i rozpoczęła
wytwarzanie
StG44(a
dokładniej
jego
wczesnych wersji MP43 i MP 44). Ostatnim
producentem MP 40 był Steyr który zakończył
produkcję MP 40 w październiku 1944 roku. Z
tych zakładów pochodziła ostatnia wersja
produkcyjna MP 40 posiadająca komorę
zamkową i spustową wykonaną w postaci
jednego elementu z tłoczonej blachy.
Do końca wojny wyprodukowano według
różnych źródeł od 746 000 do 1,1 miliona
pistoletów maszynowych MP 40. Pomimo
pewnych niedoskonałości MP 40 był jedną z
najlepszych broni II wojny światowej. Jego
konstrukcja stałą się podstawą do opracowania
angielskiego Stena, szwedzkiego Carl Gustaf
m/45 i jugosłowiańskiego Zastava M56.
Po drugiej wojnie światowej pistolet
maszynowy MP 40 był nadal powszechnie
używany w wielu armiach świata (szczególnie
w konfliktach lokalnych) do końca lat 60.
Przykładowo do 1956 roku MP 40 był
przepisowym
pistoletem
maszynowym
izraelskich spadochroniarzy.
Łączyły się one z komorą obrotowym
zaczepem. Do chwytu, na obrotowej osi
blokowanej
sprężynującym
przyciskiem
[naciskać z lewej], dołączona była składana
kolba wykonana z profili stalowych. Jej stopka
również zamontowana była na osi, co pozwalało
na całkowite złożenie kolby pod lufę. Nad
zawiasem kolby umieszczono otwór do pasa
nośnego.
Odwet – Listopad 2015
21
osłonie oraz hak i podkładka w kształcie
wydłużonej szyny - ich celem było zapobieżenie
ewentualnemu wpadnięciu broni do środka
podczas strzelania z wnętrza pojazdu
pancernego jak i amortyzacja lufy opartej o
krawędź szczeliny strzeleckiej.
Lufę mocowano na gwint do komory
zamkowej w kształcie rury otwartej z tyłu. Na
komorze mocowano celownik szczerbinkowy o
dwu nastawach 100 i 200 m. W przedniej części
komory, po prawej stronie wykonano okienko
wyrzutowe łusek i mocowano obsadę
magazynka umożliwiającą jego wkładanie od
dołu. Od wewnątrz obsada magazynka miała
zamontowany wyrzutnik. Wzdłuż prawego boku
komory wykonano podłużny otwór, w którym
pracowała rączka zamkowa, w jego tylnej części
znajdował się dodatkowy otwór, umożliwiający
zabezpieczenie napiętego zamka. Pozostałe
części broni to łoże z bakelitu zespolone z
rozbudowanym
chwytem
pistoletowym,
kryjącym w sobie urządzenie spustowe.
Strona
dzień pistolet ten błędnie nazywa się
"Schmeisserem".
Na początku 1938 Urząd Uzbrojenia Wojsk
Lądowych [Waffenamt des Heeres] złożył
zamówienie na nowy pistolet maszynowy
kierownictwu Erfurter Maschinenfabrik.
W tym czasie kierownictwo ERMA
prawdopodobnie dysponowało już gotowymi
prototypami i pełną dokumentacją nowego
pistoletu maszynowego. W sierpniu 1938 broń
weszła w skład etatowego uzbrojenia piechoty
jako "Maschinenpistole 1938" [MP.38]. W
pierwszej kolejności uzbrojenie trafiło do załóg
czołgów i wozów opancerzonych, a od 1940 do
pozostałych formacji.
Główne zespoły pistoletu to:
- zamek z rączką do napinania
- teleskopowy mechanizm powrotny ze
sprężyną powrotną i iglicą
- szkielet: lufa z szyną podporową, komora
zamkowa, gniazdo i zatrzask magazynka
- kolba:
korpus
rękojeści,
kolba
z
zatrzaskiem, komora spustowa, pokrywa
komory spustowej, język spustowy,
- magazynek.
MP.38 był bronią samoczynną o nieruchomej
lufie. Działał na zasadzie odrzutu zamka
swobodnego, strzelał tylko ogniem ciągłym z
otwartego zamka, był zasilany z 32 nabojowego
magazynka pudełkowego. Cechował się
zastosowaniem
szeregu
nowatorskich
rozwiązań, takich jak składana metalowa kolba
[pierwsza na świecie], brak łoża w klasycznym
rozumieniu [zastosowano zamiast niego
elementy z tworzyw sztucznych]. Sprężynę
powrotną
umieszczono
w
składanej
teleskopowo osłonie [patent Vollmera z 1933].
Lufa kalibru 9 mm, o 6 bruzdach
prawoskrętnych, miała masywne pogrubiające
się ku komorze nabojowej ścianki - zapewniało
to skuteczne chłodzenie w czasie strzelania. Na
końcu lufy nakrętka chroniąca gwint - służyła
do mocowania nasadki do "ślepego strzelania".
Dalej znajdowała się muszka w pierścieniowej
***
Czesław Molenda
To postać zupełnie nieznana, choć Czesław
Molenda jest autorem absolutnie unikatowej
serii rysunków przedstawiających pierwsze
miesiące funkcjonowania hitlerowskiego obozu
w fabryce Michała Glazera na Radogoszczu.
Rysunki te – utrzymane w lekko groteskowej i
pozbawionej grozy formie – z satyrycznym
dystansem ukazują początek niemieckiego
terroru w Łodzi i okolicy. I choć początkowo
hitlerowskie represje w Łodzi – w okresie kilku
pierwszych miesięcy okupacji na przełomie
1939 i 1940 roku – nie wykazywały jeszcze
pełni nieludzkiego wymiaru, to rysunki
Molendy dokumentują postawę świadka epoki,
podobną do tej, jaką później w warunkach
totalnej zagłady humanizmu, zaprezentował
pisarz Tadeusz Borowski, także więzień obozu
koncentracyjnego.
Rysunki, które wykonał Molenda w pierwszym
w Łodzi obozie, nie stanowią jedynej jego
zasługi w dawaniu świadectwa o czasach
pogardy. Ważna pod tym względem jest także
jego publicystyka wojenna na łamach
partyzanckiego “Odwetu”.
Czesław Molenda urodził się w Pabianicach
24 listopada 1911 roku, jako syn Kazimierza i
Wincentyny. Ojciec był z zawodu cieślą
utrzymującym się tylko z sezonowych prac,
więc rodzinie się nie przelewało. Jednak rodzice
postanowili w miarę możliwości wykształcić
syna. Czesław Molenda ukończył Koedukacyjne
Seminarium Nauczycielskie w Pabianicach (w
tym okresie związał się z patriotyczną
organizacją młodzieżową Legion Młodych ), a
w 1933 roku – Państwowy Instytut Robót
Ręcznych w Warszawie ze specjalnością
plastyki. Był więc z wykształcenia pedagogiem,
ale nauczał, głównie w szkołach z programem
zawodowym, reklamy, rysunku i liternictwa. W
latach 1933–1937 był zatrudniony w
Gimnazjum im. J. Śniadeckiego w Pabianicach,
Odwet – Listopad 2015
22
Kronikarz podłych lat
Strona
Trzon zamkowy w kształcie walca z
zamocowanym sprężynującym wyciągiem i
rączką zamkową. W otwór w trzonie
zamkowym wchodziła iglica na masywnej
żerdzi. Na żerdzi iglicy założona była spiralna
sprężyna powrotna, osłonięta częściowo
trzonem iglicznym, a w dalszej części dwoma
nachodzącymi na siebie teleskopowo rurkami.
Wewnątrz żerdzi iglicy sprężyna zderzaka
zakończona prętem.
MP.40 był wersją rozwojową MP.38, w
którym to w czasie eksploatacji wykryto dość
niebezpieczne i nieekonomiczne mankamenty.
Do tego pierwszego zaliczało się mało
skuteczne i bezpieczne blokowanie broni przed
strzałem przypadkowym, a do tego drugiego
jednostkowe koszty produkcji. W MP.40
zmieniono rączkę [w postaci prostego haka] na
dwuczęściową rączkę, której zewnętrzna część
blokowała zamek w przednim położeniu.
Innowacja wydatnie poprawiła bezpieczeństwo
eksploatacji
broni.
Zmieniono
również
technologię produkcji: z obróbki skrawaniem
[co było pracochłonne i przez to drogie] na
tłoczenie, spawanie punktowe i lutowanie
twarde.
W
czasie
II
wojny
światowej
wyprodukowano łącznie ok. 1,2 mln
egzemplarzy MP.38 i MP.40 wraz z różnymi ich
odmianami. Od 1938 produkowano je w
Erfurter Maschinenfabrik, od 1940 w
Waffenfabrik Steyr, a od 1941 dodatkowo w
C.G. Haenel. Niektóre części do MP.40 podczas
okupacji produkowano także w warszawskiej
Państwowej Fabryce Karabinów przy ul.
Dworskiej 28. Jesienią 1939 fabryka została
przejęta przez koncern "Steyer-Daimler-Puch" z
siedzibą w Wiedniu.
W roku 1941 Hugo Schmeisser opracował
kolejną modyfikację peemu, która na uzbrojenie
armii niemieckiej weszła pod oznaczeniem MP41.
Odwet – Listopad 2015
23
się w każdej chwili ponownego aresztowania.
Przedostał się więc na teren Generalnej
Guberni. Po latach potwierdziło się, że gestapo
rzeczywiście poszukiwało go podczas drugiej
fali aresztowań przedstawicieli inteligencji
polskiej, jaka miała miejsce w Łodzi i okolicy w
maju 1940 roku.
W Generalnej Guberni Molenda przebywał
najpierw na plebani w Jastrząbce Starej w
powiecie Dębica u ks. Piotra Rajcy. Posługiwał
się fałszywymi dokumentami na nazwisko
“Adam Guze”. Tu nawiązał kontakt z
konspiracyjną organizacją “Odwet”, utworzoną
już w październiku 1939 roku przez
Władysława Jasińskiego, która działała na
terenie
powiatów:
tarnobrzeskiego,
sandomierskiego, opatowskiego i mieleckiego, a
od 1942 r. na całej Kielecczyźnie. Od połowy
1941 r. grupa przekształciła się w oddział
dywersyjno-bojowy pod nazwą “Jędrusie” . Ta
legendarna formacja aktywnie współpracowała
ze Związkiem Walki Zbrojnej, a w 1943 r.
Strona
a następnie na Kresach w Gimnazjum
Koedukacyjnym w Druji (powiat brasławski,
województwo wileńskie – dziś jest to teren
Białorusi). Pracując w szkolnictwie, nie
zaniedbywał jednak własnej twórczości
artystycznej, uprawiając rysunek i akwarelę.
W trakcie kampanii wrześniowej 1939 roku, w
dramatycznych okolicznościach, powrócił do
Pabianic. Tutaj, w dniu 11 listopada 1939 roku,
został aresztowany w trakcie dużej akcji
łódzkiego gestapo, skierowanej przeciwko
inteligencji Łodzi i okręgu łódzkiego. Jak
wszystkich
zatrzymanych
wówczas
pabianiczan, osadzono go w tymczasowym
miejscu koncentracji w kinie “Zachęta”,
znajdującym się w “Domu Polskiej Macierzy
Szkolnej” (ówcześnie i dziś ul. Tadeusza
Kościuszki). Przebywał tu 18 dni, do końca
funkcjonowania tego “obozu”. Po jego
likwidacji, wraz z innymi więźniami, został
przewieziony do przejściowego miejsca
osadzenia znajdującego się w fabryce Michała
Glazera na Radogoszczu w Łodzi, przy
ówczesnej ul. Krakowskiej (dziś to ul. Liściasta
i teren Fabryki Pierścieni Tłokowych “Prima”).
W ramach likwidacji obozu, w grudniu 1939 lub
styczniu 1940 roku, z przeniesiono go do
nowego miejsca, usytuowanego w fabryce
Samuela Abbego przy szosie zgierskiej (dziś ul.
Zgierska 147). Stąd niespodziewanie został
zwolniony 16 stycznia 1940 roku i wrócił do
Pabianic.
Podczas pobytu w obozie radogoskim
wykonał cykl 25 czarno-białych rysunków (w
większości w formacie A-4), przedstawiających
sceny z życia obozowego. Stanowią one
kapitalny materiał historyczny, bowiem
nieodnaleziono po dzień dzisiejszy materiałów
fotograficznych i filmowych wykonanych przez
Niemców, ilustrujących życie w tym obozie.
Molenda rysunki te zdołał wynieść w momencie
zwolnienia, ukrywając je w podwójnym dnie
walizki wraz z rzeczami osobistymi. Bał się
jednak pozostać w Pabianicach, spodziewając
Odwet – Listopad 2015
24
kwietniu 1945 roku w kierunku Bremerhaven.
Tylko
cudem
uniknął
losu
części
współwięźniów umieszczonych na statku
“Altmark”, zbombardowanym i zatopionym
przez lotnictwo alianckie podczas walk o to
miasto. W Bremenhaven Molenda został
uwolniony przez Amerykanów. Był w tym
czasie, podobnie jak inni osadzeni, skrajnie
wyczerpany; ważył ledwie 45 kg. Po kilkunastu
tygodniach dochodzenia do zdrowia postanowił
wrócić do Pabianic.
W latach 1945–1946 Czesław Molenda
intensywnie leczył się po przeżyciach
obozowych. W tym czasie wstąpił też do PPS.
W
Pabianicach
partia
ta
energicznie
odbudowywała swoje struktury, bardzo tu silne
w okresie międzywojennym, potrzebując w
swoich
szeregach
przedstawicieli
zdziesiątkowanej wojną miejscowej inteligencji.
Trwała wówczas pozorna współpraca między
PPR a PPS, a przy obsadzaniu różnych
stanowisk
w
administracji
oraz
w
nacjonalizowanych zakładach pracy stosowano
międzypartyjny parytet. Dlatego Molenda nie
wrócił do zawodu nauczyciela, ale zgodnie z
poleceniem władz swojej partii, obejmował
różne
stanowiska,
odpowiadające
temu
parytetowi. W latach 1947–1951 pełnił funkcję
dyrektora
finansowo-administracyjnego
w
Pabianickich
Zakładach
Przemysłu
Jedwabniczego. Lata te okazały się przełomowe
dla dalszych losów Molendy. W grudniu 1948
roku pod dyktatem komunistów dokonuje się
formalne, a w rzeczywistości pozorne
zjednoczenie PPR i PPS. W nowo powstałej
PZPR dawni pepeesiacy stanowią kontrolowaną
mniejszość, od początku znajdując się w
defensywie. Kontynuowano wobec nich dalsze
szykany choć – wskutek terroru i wycofania się
z życia publicznego wielu działaczy PPS – nie
są one tak zmasowane jak przed samym
zjazdem zjednoczeniowym. Jest to też okres
przełomowy dla dalszych losów Molendy. 1
marca 1951 roku w wyniku prowokacji UB
Strona
weszła w skład Armii Krajowej, jednak do
końca wojny zachowała swoją nazwę i
autonomię w ramach polskiego podziemia
niepodległościowego. W “Jędrusiach”, gdzie
używał pseudonimu “Migacz”, Molenda został
członkiem zespołu redagującego organ prasowy
oddziału pod nazwą “Odwet”. Dla pisma
wykonał
nową
winietę
tytułową
(najprawdopodobniej od nr-u 26 z 1 XI 1940 r.),
pisał artykuły wstępne i inne, a przede
wszystkim opublikował w sześciu odcinkach
swoje wspomnienia z okresu aresztowania i
pobytu w przejściowych obozach niemieckich w
Pabianicach i na Radogoszczu. Jest to materiał
historycznie i emocjonalnie niezwykle cenny,
bowiem powstał “na gorąco” w kilka miesięcy
po tych przeżyciach. Chociaż pełnię przekazu
ograniczały warunki konspiracji, jego wartość
jest wyjątkowa, gdyż to jedyny znany do tej
pory tego rodzaju dokument .
Czesław Molenda w redakcji “Odwetu”
pracował do października 1942 roku . 14
października 1942 roku został aresztowany na
ulicy w Tarnowie, na podstawie doniesienia
Polaka, konfidenta miejscowego gestapo.
Osadzony w więzieniu tarnowskim, przeszedł
ciężkie śledztwo. Po jego zakończeniu został
wywieziony do obozu koncentracyjnego w
Auschwitz, gdzie otrzymał numer 95 567. W
marcu 1943 roku, po uzyskaniu pełnej wiedzy,
czym jest ten obóz zaplanowany przez
Niemców jako miejsce masowej zagłady,
Molenda podjął próbę poprawy swego losu.
Zgłosił się więc dobrowolnie do transportu
więźniów
przewożonych
do
obozu
koncentracyjnego Sachsenhausen. Tu otrzymał
numer 61 928. W krytycznym momencie pobytu
w tym obozie, dzięki dobrej znajomości języka
niemieckiego, zdolnościom plastycznym i
umiejętności
wykonywania
rysunków
technicznych, dostał się do komanda kreślarzy,
pracujących w jednej z przyobozowych fabryk.
To niewątpliwie uratowało mu życie,
pozwalając doczekać ewakuacji tego obozu w
Odwet – Listopad 2015
25
celu przejęcia zestawu rysunków Czesława
Molendy
przez
Muzeum
Tradycji
Niepodległościowych w Łodzi, którego
oddziałem jest teren byłego obozu a następnie
więzienia na Radogoszczu.
***
Podczas pobytu w obozie przejściowym w
fabryce Glazera, a następnie po przeniesieniu do
zabudowań fabrycznych Abbego na rogu
Zgierskiej i Sowińskiego, Molenda wykonał
kilkanaście rysunków, na których utrwalił swoje
obserwacje życia obozowego. Zdołał je wynieść
podczas zwalniania w podwójnym dnie walizki
z rzeczami osobistymi. Jest to niezwykle
unikalny materiał historyczny, ponieważ
praktycznie nie zachowały się żadne dokumenty
z czasów istnienia tego obozu. Rysunki te
obecnie znajdują się w zbiorach Muzeum miasta
Pabianic , ale trwają prace nad przekazaniem
ich do Muzeum Tradycji Niepodległościowych
w Łodzi, w strukturze którego znajduje się teren
byłego więzienia radogoskiego. Swoje prace
ofiarował pabianickiemu muzeum sam autor
niedługo przed śmiercią. Wraz z nimi także pięć
numerów “Odwetu”, w tym dwa z pierwszymi
odcinkami
swoich
pabianicko-łódzkich
wspomnień . Trud odszukania pozostałych
numerów z kolejnymi odcinkami wspomnień z
obozów w kinie “Zachęta” i fabryce Glazera
podjął jego syn – Adam Molenda. Wspierał go
w tym były wieloletni i popularny redaktor
Polskiego Radia w Łodzi – Tadeusz Szewera,
niegdyś członek oddziału “Jędrusiów”. Po wielu
przejściach udało się synowi częściowo
odnaleźć brakujące numery w Bibliotece
Sejmowej w Warszawie oraz w Muzeum
Historycznym w Tarnobrzegu . Niestety, na
razie nie powiodły się poszukiwania numerów
32 i 33 z 1940 r.; w jednym z nich
opublikowany został trzeci odcinek wspomnień,
gdzie – jak wynika z całego zachowanego tekstu
– Molenda zawarł opis dalszych przeżyć w
“obozie” w kinie “Zachęta”, okoliczności
przetransportowania do fabryki Glazera i
Strona
zostaje zatrzymany i oskarżony o niedopełnienie
obowiązków nadzoru i rzekome nadużycia
finansowe w miejscu pracy. Sfingowane
śledztwo nie dostarcza podstaw do skazania, ale
kilkumiesięczny pobyt w więzieniu pozbawia
go skutecznie szans na karierę w przemyśle. W
maju 1952 r. Molenda zostaje zatrudniony w
Spółdzielni Pracy “Uniwersalna” w Pabianicach
jako dekorator. Pracuje tam do roku 1958.
Po przełomie październikowym 1956 roku
postanawia wrócić do zawodu nauczyciela i
wszczyna starania o podjęcie pracy w
szkolnictwie. Nie jest to łatwe, bowiem mimo
politycznej “odwilży” władze oświatowe starają
się piętrzyć biurokratyczne przeszkody wobec
przywrócenia do pracy przedwojennego
pedagoga. Dopiero 1 września 1958 r. Molenda
zostaje ponownie nauczycielem, choć tylko
kontraktowym. Uczy rysunku technicznego w
Zasadniczej Szkole Zawodowej w Pabianicach,
a następnie kieruje Domem Kultury Dziecka i
Młodzieży w tym mieście.
W 1960 roku władze oświatowe przywracają
Molendzie prawo nauczania w szkołach
średnich. W latach 1961–1967 uczy zasad
reklamy i innych przedmiotów zawodowych w
Technikum i Liceum Ekonomicznym w
Pabianicach. Prowadzi też lekcje w Technikum
Chemicznym.
W roku 1974, tuż przed znacznym
pogorszeniem zdrowia, przekazuje swoje
pamiątki z okresu wojny i okupacji, w tym pięć
numerów “Odwetu” i rysunki wykonane w
obozie na Radogoszczu, do Muzeum w
Pabianicach.
Umiera 7 maja 1982 roku. Zostaje
pochowany na cmentarzu komunalnym w
Pabianicach.
Jego unikatowe pamiątki okupacyjne
pozostają w zbiorach muzeum pabianickiego,
gdzie jednak nigdy nie były eksponowane.
Dlatego są zupełnie nieznane nie tylko szerszej
opinii publicznej, ale nawet wąskiej grupie
specjalistów – historyków. Podjęte starania w
Odwet – Listopad 2015
26
skierowanej przeciwko inteligencji Łodzi i
okręgu łódzkiego. Został umieszczony w
fabryce włókienniczej i cegielni Michała
Glazera przy ówczesnej ul. Krakowskiej (dziś
Liściasta, obecnie jest to teren Fabryki
Pierścieni Tłokowych “Prima”). Funkcjonował
do 31 stycznia 1939 roku – w tym dniu
ostatnich więźniów przepędzono do pobliskiej
fabryki włókienniczej Samuela Abbego przy
szosie zgierskiej (dziś ul. Zgierska 147, teren
mauzoleum,
a
jednocześnie
oddziału
“Radogoszcz”
Muzeum
Tradycji
Niepodległościowych).
W tym miejscu obóz istniał do 30 czerwca
1940 roku. Z dniem 1 lipca władze okupacyjne
przekształciły to miejsce w więzienie o
charakterze przejściowym dla mężczyzn, pod
oficjalną nazwą “Rozszerzone więzienie
policyjne”, które funkcjonowało do końca
okupacji hitlerowskiej w Łodzi.
Jak wynika z zestawu rysunków Molendy,
wysłano go w nowe miejsce usytuowania obozu
do fabryki Abbego przy szosie zgierskiej albo w
grudniu 1939 roku, albo w pierwszych dniach
stycznia 1940 roku. Natomiast Stanisław
Rapalski pozostał w fabryce Glazera do samego
końca i do fabryki Abbego dostał się w ostatnim
transporcie. Jest to ważna konstatacja, ponieważ
swoje wspomnienia wydane w latach 60-tych
XX pt. Byłem w piekle opatrzył podtytułem
Wspomnienia z Radogoszcza. Stało się to
powodem dużego zamieszania faktograficznego
w szerokich kręgach łodzian, bowiem w
rzeczywistości ponad 90 procent jego
wspomnień dotyczy obozu, a nie więzienia
radogoskiego .
Wojciech Źródlak
– historyk; kustosz w Muzeum Tradycji
Niepodległościowych.
Adam Molenda – syn Czesława Molendy. W
latach 1980-1981 założyciel “Solidarności” w
Zakładach “Ariadna”. Działacz podziemnych
struktur Związku. Obecnie na emeryturze.
***
Strona
pierwsze przeżycia w nowym miejscu
uwięzienia.
Wartość historyczna publikowanych poniżej
wspomnień
Czesława
Molendy
jest
bezsprzeczna . Powstały najprawdopodobniej
już w październiku 1940 roku, na zbliżające się
listopadowe Święto Zmarłych , o czym
wspomina w odcinku pierwszym. Jest to więc
“gorąca”
relacja,
której
szczegółowość
ograniczyły jednak warunki konspiracji. Zbyt
duża ilość faktów mogła spowodować
dekonspirację autora. Pomimo tego znakomicie
uzupełniają, potwierdzają i wzbogacają relację
współwięźnia – Stanisława Rapalskiego,
opublikowaną po wojnie pod tytułem Byłem w
piekle. Wspomnienia z Radogoszcza .
Dodatkowym atutem wspomnień Molendy
jest fakt, że w odnalezionych numerach
“Odwetu” przedstawia sytuacje, które wcześniej
utrwalił na swoich rysunkach wyniesionych
potajemnie z Radogoszcza. Szczególnie cenne
będzie to przy szczegółowej identyfikacji “von
Żylińskiego” (odc. 6), którego portret
sporządził, a który w obozie został mianowany
przez
władze
“prezesem
komitetu
wewnętrznego obozu”. Przed wojną był on –
według informacji Molendy – dyrektorem
jednej z fabryk w Rudzie Pabianickiej. W
obozie spełniał rolę tak niedwuznaczną, że
znienawidzony przez wszystkich, odosobniony,
szykanowany i zbiorowo prześladowany, stał
poza społecznością obozową. Podobno niedługo
potem przyjął volkslistę. To zupełnie nieznany
dotychczas element dziejów obozu w fabryce
Glazera.
***
Zanim czytelnik przejdzie do lektury
wspomnień Czesława Molendy, należy wyjaśnić
jedną ważną kwestię “obozu” i “więzienia” na
Radogoszczu, które to dwa miejsca są stale ze
sobą łączone.
Obóz przejściowy na Radogoszczu został
uruchomiony 9 lub 10 listopada 1939 roku przez
łódzkie gestapo, na potrzeby wielkiej akcji
Absolwent Wydziału Prawa i Administracji
Uniwersytetu
Jagiellońskiego
oraz
Podyplomowego
Studium
Dziennikarskiego
przy
Instytucie Filologii Polskiej
UJ. Jako poeta debiutował na
łamach
"Magazynu
Studenckiego" (Kraków). Był
redaktorem
naczelnym
"Metalowca Tarnowskiego",
pracował jako dziennikarz
tygodnika
"TEMI"
oraz
tygodnika
"Tarnowskie
Echo
Magazyn
Informacyjny" i w zespole redakcyjnym
miesięcznika "Okolice".
Swoje utwory publikował m.in. w
Magazynie
Kulturalnym,
Tygodniku
Kulturalnym, Miesięczniku Literackim, Życiu
Literackim, Zielonym Sztandarze, Wieściach,
Gazecie Krakowskiej, Dzienniku Polskim,
Wstań, Studencie, Tarninie, Tarninach, Morzu i
Ziemi,
Kujawach,
Akancie,
Zeszytach
Tarnowskich, Piśmie Literacko–Artystycznym,
Kurierze Polskim. Dzień po dniu, Magazynie
Polskim - czasopiśmie ukazującym się w
Grodnie, Nowym Dzienniku (Polish Daily
News, NY, USA), " Monitorze" -Polskim
Tygodniku Informacyjno - Ogłoszeniowym (Il,
Odwet – Listopad 2015
27
28 sierpnia 2015 odszedł od nas Sekretarz
Redakcji "Odwetu" śp. Józef Komarewicz (ur.
21 stycznia 1955 r. w Tarnowie), – poeta i
dziennikarz.
Od początku wznowienia "Odwetu" w 2006
roku sprawował opiekę redakcyjną, organizował
druk, zajmował się korektą tekstów i sam często
w "Odwecie" pisywał.
W Jego Osobie tracimy szczerego
Przyjaciela, zaangażowanego w historię
Jędrusiów i Polskiego Państwa Podziemnego.
Człowieka wielkiego Serca i gorącego Patriotę.
Cześć Jego Pamięci!!!
USA),”Odwecie” – piśmie Stowarzyszenia
Kombatantów "Jędrusiów" Żołnierzy Armii
Krajowej, Ich Rodzin i Sympatyków w Połańcu,
Wiciach Polonijnych – piśmie Światowego
Forum Mediów Polonijnych, ZNAJ –
kwartalniku
artystyczno
–
naukowym,
ogólnopolskim piśmie Stowarzyszenia Autorów
Polskich, Głosie Polskim (La voz de Polonia,
Buenos Aires, Argentyna), "Zwojach" (The
Scrolls), kwartalniku "Scena Polska" (Pools
Podium) (Utrecht, Holandia), miesięczniku
Polonii Austriackiej "Polonika" (Wiedeń),
"Dzienniku
Kijowskim",
portalu
IRLANDIA.IE.
Założyciel
grupy
poetyckiej
"Obserwatorium" (1985). W
1985 r.
opublikował "Zarys działalności Tarnowskiego
Korespondencyjnego Klubu Młodych Pisarzy
przy Młodzieżowej Agencji
Kulturalnej ZW ZSMP w
Tarnowie w l. 1975 - 1985".
Współautor "Przewodnika
po
upamiętnionych
miejscach
walk
i
męczeństwa lata wojny
1939-1945
r.,
Rada
Ochrony Pomników Walki i
Męczeństwa, Wydawnictwo
"Sport i Turystyka, Warszawa 1988. Woj.
krakowskie,
krośnieńskie,
nowosądeckie,
przemyskie, rzeszowskie, tarnowskie. W 1995 r.
opublikował książkę "Pisać czy kłaniać się
burmistrzowi: ("ściąga" dla dziennikarzy prasy
sublokalnej).
Współautor
"Encyklopedii
Tarnowa".
Prezes Rady Oddziału Tarnowskiego
Stowarzyszenia Autorów Polskich. Był
specjalistą public relations
w Firmie
Marketingowej Hektor sp. z o.o. w Tarnowie.
Sekretarz redakcji „Odwetu” w Połańcu.
Należał do Stowarzyszenia "Media Polanie" z
siedzibą
w
Tarnowie.
Redaktor
społecznościowego serwisu informacyjnego
wiadomosci24.pl.
Strona
Pożegnanie Pana Józefa
28
Strona
Odwet – Listopad 2015

Podobne dokumenty

Odwet – Marzec 2016

Odwet – Marzec 2016 krokiem zbliżamy się do chwili zwycięstwa. [...] Koledzy, nie zrażajmy się nawet tym, gdy giną nasi koledzy. Bracia, to są ofiary, po których zbliżamy się do zwycięstwa. Do celu, do którego dążymy,...

Bardziej szczegółowo