Odwet – Listopad 2015
Transkrypt
Odwet – Listopad 2015
1 Strona Odwet – Listopad 2015 2 Strona Odwet – Listopad 2015 Odwet – Listopad 2015 3 11 listopada to dzień szczególny w kalendarzu każdego świadomego Polaka. Dlaczego? Ponieważ ta właśnie symboliczna, ogólnie przyjęta data oznacza zwieńczenie wysiłków pokoleń Polaków. W okresie zaborów i w czasie odradzania się państwowości polskiej świadome polskie społeczeństwo zrozumiało potrzebę płynącą z duszy narodu, potrzebę rozwijania swej odrębności kulturowej i cywilizacyjnej, a także konieczność zrzucenia ekonomicznego jarzma obcych państw rozgrabiających owoce pracy narodu. Najlepiej rozumiały i czuły to pokolenia tamtego okresu, z czego wynikało szerokie poparcie polskiego społeczeństwa dla działań niepodległościowych. Potrzeba ta pociągnęła za sobą wielkie ofiary narodu polskiego składane głównie z najbardziej wartościowego elementu naszego społeczeństwa. Jednak po 123 latach niewoli Polska odzyskała w końcu swobodny oddech wolności pod każdym względem: ekonomicznym, kulturowym, moralnym i cywilizacyjnym. Było to heroiczne osiągniecie szeregu ludzi walczących zarówno na frontach i w powstaniach, jak i prowadzących walkę dyplomatyczną w obronie polskiej racji stanu. Dało to możliwość kontynuowania chwalebnej tysiącletniej tradycji naszego kraju mimo wszelkich przeciwności zewnętrznych i wewnętrznych. Z zadania tego nasi poprzednicy wywiązali się wzorowo, tworząc silne i liczące się w Europie państwo XX-lecia międzywojennego, zwiększając jego dziedzictwo kulturowe i (mimo wielu przeciwności) dynamicznie się bogacąc. Biorąc udział w Marszu Niepodległości 11ego listopada, oddajemy hołd tym dzielnym pokoleniom, walczącym o tamto państwo i je tworzącym. To wyraz dumy z dokonań naszych przodków i chęci kontynuacji ich dzieła. Może i nie byli oni doskonali, ale z pewnością dążyli do tego, by być jak najlepszymi, aby Polskę wynieść jak najwyżej wśród innych narodów. Ta sama idea przyświeca i nam dziś. Dając wyraz tego, pójdziemy w Marszu Niepodległości, pokażemy, że narodowy duch nie umarł w polskim społeczeństwie. Nasza obecność w Warszawie to jednak nie tylko wyraz naszych uczuć i dumy narodowej, to także przejaw dezaprobaty dla antynarodowej, demoralizującej społeczeństwo polityce rządu pozbawionej tych wartości, które charakteryzowały polską przedwojenną klasę polityczną. Biorąc udział w manifestacji, dajemy wyraz swemu pragnieniu uczynienia Polski lepszej, rozwiązania problemów palących dziś nasze społeczeństwo, których nie jest w stanie, przez swój populizm i płytkość, rozwiązać obecny system rządów. Nasza manifestacja to także sprzeciw wobec politycznego ostracyzmu i dyskryminacji wolnych ruchów i myśli politycznych, sprzeciw wobec trwałego podziału sceny politycznej przez obecne centrolewicowe i pseudo-konserwatywne frakcje polityczne. Nasz sprzeciw wobec populizmu i kłamstw medialnych ma symboliczny wyraz właśnie w rocznicę odzyskania przez Polskę niepodległości, odwołując się do miłości do ojczyzny ludzi, którzy ją z grobu podnieśli. Naprzeciw medialnej nagonce mediów antypolskich i dezinformujących, warto jest iść w tym szczególnym dla nas dniu ulicami Warszawy, dając świadectwo temu wszystkiemu, na czym wychowało się pokolenie Kolumbów. Strona Marsz Niepodległości pt: ,,Nasze matki nasi ojcowie”, który zrównuje Armię Krajową z hitlerowskimi zbrodniarzami mordującymi Żydów. Na tym nie koniec. Prezes TVP decyduje, że film ten idzie na publicznym kanale w porze największej oglądalności. A więc twórcy tego badziewia dostaną jeszcze tantiemy. Kto tym ludziom pozwala na takie numery? – Każe się nam płacić za zakup serialu jawnie nas szkalującego. Nic więc dziwnego, że pojęcia tożsamości narodowej i odpowiedzialności za kraj stają się dla wielu pojęciami absolutnie abstrakcyjnymi. Tematy Odwet – Listopad 2015 4 1963 roku ukrywał się, ścigany listem gończym. Konrad Łęcki jest jednym z tych twórców, którzy chcą żyć w zgodzie ze sobą, czyli robić rzeczy, co do słuszności których są przekonani. Zapytany, czy bliski jest koniec rządów dzieci „Bestii”, o których pisze Tadeusz Płużański, szczerze odpowiada: – W starciu trzeciego pokolenia AK z trzecim pokoleniem UB obawiam się, że górą wciąż są ci drudzy. Widać to było szczególnie wyraźnie na pogrzebie Jaruzelskiego. Małgorzata Kupiszewska: Panie Konradzie jako naród pozwalamy na to, żeby w kłamliwy Strona W starciu trzeciego pokolenia AK z trzecim pokoleniem UB. Film „Wyklęty” wygra? Konrad Łecki, reżyser - Wciąż walczę, chociaż są momenty zwątpienia. Na szczęście pojawia się koło mnie coraz więcej osób chcących mi pomóc. Trwam – mówi Konrad Łęcki, twórca filmu „Wyklęty” w rozmowie z Małgorzatą Kupiszewską. Film opowiadać będzie o żołnierzach, którzy nie chcieli być kapusiami i donosić na swoich kolegów albo 10 lat spędzić w metrowej celi z powyrywanymi paznokciami. Reżyser wyjaśnia portalowi Pressmix, że impulsem do nakręcenia filmu była historia Józefa Franczaka ps. Lalek, który do sposób nas przedstawiano, oczerniano, fałszowano historię a wszystko za nasze pieniądze. Dlaczego? Konrad Łęcki: Jesteśmy narodem zmęczonym i pozbawionym elit. Wyginęły w trakcie wojny i po. To przede wszystkim. Dzisiaj rządzą nami, w tym niestety kulturą też, nieudolne produkty nachalnego PR-u, będące często beniaminkami postperlowskiego układu. Osoby te uzurpują sobie prawo do decydowania o tym, co widzowie mogą oglądać, a czego im widzieć nie wolno; o czym może powstać film, a jakich tematów nie wolno poruszać. W eter idzie chłam, im głupszy i bardziej zakłamany, tym lepiej. Albo za pieniądze polskiego podatnika kupuje się fałszujący historię chłam niemiecki Wyklęty Odwet – Listopad 2015 5 Przeczytał Pan biografię Hieronima Dekutowskiego ps. ,,Zapora”, Zdzisława Brońskiego ps. ,,Uskok”, Jana Tabortnowskiego ps. ,,Bruzda”, Zygmunta Szendzielarza ps. ,,Łupaszka”, ,,Huzara” ,,Młota”, braci Taraszkiewiczów, ,,Ojca Jana”, ,,Bartka” i wielu ,wielu innych. Jak długo przygotowywał się Pan do filmu „Wyklęty? – Czytałem te życiorysy nie pod kątem filmu. Po prostu interesowały mnie ich historie. Pomysł na film narodził się znacznie później, jakieś 2 -3 lata temu. Co się zdarzyło, co było impulsem, że pojawił się pomysł realizacji filmu? – Zapoznanie się z historią Lalka czyli Józefa Franczaka. Ten człowiek większość swojego życia ukrywał się, tropiony jak zwierzę. Nawet własne dziecko musiał oglądać w tajemnicy. Ciągle w zagrożeniu i potwornie samotny, wszyscy jego koledzy przecież zginęli. Jak silną psychikę musiał mieć ten człowiek? Coś nieprawdopodobnego. – „W filmie „Wyklęty” ukazujemy też, że nie wszyscy Niezłomni walczyli tylko z własnego wyboru. Musieli iść do lasu, gdyż w przeciwnym razie czekała ich śmierć lub nieludzkie tortury w ubeckich kazamatach”naprawdę nie wiedzieli? – Doskonale wiedzieli. Wybierali śmierć z bronią w ręku zamiast strzału w tył głowy z zawiązanymi rekami od Śmietańskich, Drejów, i im podobnych oprawców. Ppłk Łukasz Ciepliński, pisząc w 1946 r odezwę: „My chcemy, by Polska była rządzona przez Polaków oddanych sprawie i wybranych przez cały Naród…, Dlatego też wypowiedzieliśmy walkę na śmierć lub życie tym, którzy za pieniądze, ordery lub stanowiska z rąk sowieckich, mordują najlepszych Polaków domagających się wolności i sprawiedliwości” – wiedział, co robi? Żołnierze - Łukasz Ciepliński, Hieronim Dekutowski, Zygmunt Szendzielarz, Zdzisław Broński to dowódcy podziemia o bardzo umotywowanych społeczno -politycznie pobudkach. Chodziło mi oto, że wielu Wyklętych schodziło do podziemia, bo nowa władza nie dawała im żyć w spokoju. Nie chcieli być kapusiami i donosić na swoich kolegów albo 10 lat spędzić w metrowej celi z powyrywanymi paznokciami. Komuniści nie dali im wyboru, o Strona naprawdę ważne, jak i prawda historyczna, są nadal zamiatane pod dywan. Przykład z ostatnich godzin. Uroczystosci w Auschwitz. Ktoś z naszej ,,elyty” wpada na pomysł zaproszenia na nie wnuka komendanta obozu hitlerowskiego zbrodniarza Hoessa a zapomina o rodzinie polskiego bohatera narodowego Witolda Pileckiego. On opisał jako pierwszy to miejsce, uprzednio dobrowolnie dając się wywieźć do tego piekła. Dopiero jak robi się medialny szum i środowiska niepodległościwe nagłaśniają ten skandal, jakiś asystencina z kancelarii premiera wydzwania po redakcjach, pytając o kontakt do kogoś z rodziny Rotmistrza. Kuriozum. Kto rządzi tym krajem? Co to znaczy „być w zgodzie z samym sobą”? – Robić rzeczy, co do słuszności których jesteśmy przekonani. Skąd pomysł apelu o pomoc w realizowaniu „Wyklętych”? Źle policzony budżet, czy krzyk rozpaczy, by nasze podatki nie szły na film rodzaju „Pokłosia”? Film Wyklęty - Różne instytucje, które deklarowały nam pomoc po rozpoczęciu zdjęć, zaczęły się wycofywać po sygnałach z PISF, że nie ma szans na dotację dla takich tematów. Natomiast potencjalni kolejni, kooproducenci stawiali zbyt wygórowane warunki odnośnie zmian scenariuszowych. Chodziło im głównie o złagodzenie postaci UBeckich występujących w filmie, a ja się na to nie chcę zgodzić. Natomiast, co do, Pokłosia”, to sytuacja z tym filmem jest jest przykładem na to, że na pewne tematy pieniądze się znajdują, a na inne nie. Oszukano pana złudnymi obietnicami a Pan naiwnie uwierzył? – Nie, ja po prostu chcę zrobić ten film i tyle. Kto Pana zainspirował do odkrywania zafałszowanej historii? Ktoś z najbliższych w otoczeniu był Żołnierzem Niezłomnym? – Nie było jednej takiej osoby, obaj dziadkowie byli w AK, ale umarli za wcześnie, bym zrozumiał te sprawy. Myślę, że najwięcej zrobiło słowo pisane, czyli książki i dokumenty. Utrzymuje Pan kontakty z dziećmi Żołnierzy Niezłomnych? – Z dziećmi nie. Poznałem osobiście kilku kombatantów NSZ i AK/WiN i to z nimi rozmawiałem o tamtych czasach. Odwet – Listopad 2015 *** 6 – Kukliński działał w innych okolicznościach. Nie myślałem o filmie, o nim, chociaż może szkoda, bo po, "Jacku Strongu” wychodzi na to, że najwięksi opozycjoniści to Michnik i Kuroń, a to przecież przekłamanie. Ktoś z Pana znajomych przygotowywał audiobooka Raportu Rotmistrza Pileckiego? – Nad audiobookiem pracował Marcin Kwaśny, który gra w „Wyklętym”. Zna Pan książkę Naśladując Chrystusa Tomasza Kempisa? Rotmistrz się z nią nie rozstawał. Nawet na Rakowieckiej. Będzie Pan 25 maja o 21:30 razem z Zofią Pilecką, która od lat, nie znając miejsca grobu ojca, tam właśnie pali lampkę swojemu ojcu? – Rodzinę Rotmistrza miał okazję poznać bliżej Marcin Kwaśny, który go zagrał. Z jego opowiadań taki wizerunek tych ludzi się wyłania. Życie z piętnem, rodziny bandyty” w okresie PRL-u było piekłem. Jednak Ci ludzie nie dali się złamać. Żołnierze Niezłomni byli bestialsko zamęczeni. Czas rządów dzieci „Bestii”, o których pisze Tadeusz Płużański, kończy się? – Powiem szczerze, w starciu trzeciego pokolenia AK z trzecim pokoleniem UB obawiam się, że górą wciąż są ci drudzy. Widać to było szczególnie wyraźnie na pogrzebie Jaruzelskiego. Znalazłam gdzieś taką Pańską wypowiedź: „Nie ma co ukrywać, jestem zmęczony walką o ten film”- podda się Pan? – Wciąż walczę, chociaż są momenty zwątpienia. Na szczęście pojawia się koło mnie coraz więcej osób chcących mi pomóc. Trwam. Ile osób, przelewających po 10 zł, powinno wpłacić na konto, by mógł Pan dokończyć film? Do ilu tysięcy Polaków mamy zaapelować, żeby „Wyklęty” powstał? – Po 10 PLN to około 50-60 tysięcy osób Wpłacam dziś za najbliższą rodzinę. Chcę, żeby moje wnuki obejrzały prawdziwy, niezafałszowany obraz tamtych lat. Dziękuję za rozmowę. – Ja również bardzo dziękuję i za Państwa pośrednictwem pragnę podziękować wszystkim tym, którzy do tej pory wsparli finansowo film. To naprawdę wspaniali ludzie. Strona to chodziło w zdaniu, że nie wszyscy schodzili do podziemia z własnego wyboru. Gdyby dano im szanse na normalne życie, być może nie uczyniliby tego kroku. Będzie Pan 1 marca w Krakowie na odsłonięciu pomników: ppłk. Łukasza Cieplińskiego Pług i mjr Zygmunta Szyndzielarza Łupaszka? – Jeżeli tego dnia nie będę musiał być na planie filmowym, to chętnie. Kręcicie w niedzielę? 1 marca to niedziela. O 12:00 jest Msza w Kościele Mariackim, a potem pochód do Parku Jordana. – Kręcimy w każdy dzień, jeżeli mamy na to budżet. Zbyt ciężko zdobywamy te pieniądze, żeby tracić czas. Wiele osób pomaga w produkcji za darmo i niedziela to jedyny dzień, kiedy mogą to zrobić. Jak będzie z niedzielą 1 marca, trudno w tej chwili przewidzieć. Myślę, że bardziej mogę przyczynić się do kultywowania tradycji Wyklętych, kręcąc o nich kolejne sceny do filmu, niż idąc w manifestacji. Powtarzam jednak, że tylko plan zdjęciowy może stanąć na przeszkodzie mojego udziału w tych uroczystościach, niekoniecznie w Krakowie. Proszę wymienić przynajmniej dwa tytuły filmów, gdzie z żołnierzy podziemia niepodległościowego robiono morderców, degeneratów i sadystów, filmów gloryfikujących czyn zbrojny tzw. „utrwalaczy władzy ludowej” spod znaku UB, KBW czy Informacji Wojskowej. – „Akcja Brutus” to paszkwil na Warszyca; „Ogniomistrz Kaleń” – zupełnie nieprawdziwy obraz Zubrydza. Jest znacznie więcej takich tytułów. A ”Stawka większa niż życie”, „Czterej pancerni i pies”? Tam już nie ma indoktrynacji i fałszywego obrazu Żołnierzy Niezłomnych? – Nie przypominam sobie, aby w tych serialach poruszano w ogóle te kwestie. Kloss w ostatnich odcinkach ganiał Wehrwolf a Pancerni chyba brali śluby. Nie pamiętam. Oglądałem te filmy, jak byłem mały. Tych seriali o dzielnych kościuszkowcach i agentach typu J23 czy Stirlitz nigdy nie brałem na poważnie, bo były naiwne i kompletnie odrealnione. Myślał Pan o filmie o Pułkowniku Kuklińskim, zanim powstał „Jack Strong”? Według Pana to ostatni żołnierz wyklęty? 7 Strona Odwet – Listopad 2015 Do wydania kenkarty niezbędne były: wniosek ubiegającego się metryka dowód osobisty ewentualne świadectwo ślubu Polaków obowiązywało złożenie pod przysięgą oświadczenia o aryjskim pochodzeniu. Przy odbiorze pobierano odciski palców wskazujących obu rąk, umieszczane na karcie rozpoznawczej. W nowych dowodach tożsamości istniała też rubryka dotycząca zawodu. W związku z tym np. artyści, którzy nie zarejestrowali się w Urzędzie Propagandy, dokumentów. Kenkarty można było zakupić na straganach i placach targowych już od 500 zł. Po Warszawie krążył nawet dowcip, że pierwsza obława na Kercelaku została zorganizowana po tym, jak gubernatorowi Fischerowi w czasie inspekcji zaproponowano kupno jego "własnej" kenkarty... Gestapo w roku 1943 przewidywało, że w samej stolicy ok. 150 tys. mieszkańców posiadało fałszywe dokumenty. Podobnie Komenda Główna AK szacowała pod koniec 1942 roku, że co dziesiąty mieszkaniec posiada podrobioną kenkartę. Odwet – Listopad 2015 8 Kenkarta był to arkusz cienkiego kartonu o wymiarach ok. 29,4×14,0 cm złożonego w dwóch miejscach tak, że powstawała trzykartkowa "książeczka" o wymiarach 14,0×9,8 cm. Kenkarty Polaków miały kolor szary, Żydów i Cyganów żółty; Rosjan, Ukraińców, Białorusinów, Gruzinów i Górali (traktowanych jako ludność pochodzenia niemieckiego Goralenvolk) niebieski. Dokumenty mniejszości oznaczone były dodatkowo literami: J (Żydzi), R (Rosjanie), W (Białorusini), K (Gruzini), G (Górale), Z (Cyganie). wpisywali tam zawód fikcyjny (np. Jan Parandowski wpisał „biuralista”). Ponadto, oprócz fotografii, rubryk na dane personalne i adres zamieszkania, umieszczano w kenkarcie informację o wyznaniu posiadacza. Dzięki temu, że w procedurę wydawania nowych dokumentów zaangażowani byli polscy urzędnicy, można było wystawiać kenkarty z fałszywymi danymi. Umożliwiało to zalegalizowanie nowych tożsamości członków ruchu oporu lub ukrywających się po aryjskiej stronie Żydów. W czasie okupacji, obok komórek AK i Delegatury specjalizujących się w fałszerstwie, działały "przedsiębiorstwa" produkcji Strona Kennkarte Więzienie mieściło się w centrum Opatowa, prawie naprzeciw budynku, w którym rozlokowały się niemieckie władze miejscowe Kreishauptmannschaft. Był to niski, ponury budynek przerobiony z dawnego aresztu miejskiego. Kiedyś przetrzymywano tutaj drobnych złodziei i awanturników. Dzisiaj, po przeróbkach, którymi kierowali przecież nie byle jacy fachowcy, pracownicy aparatu bezpieczeństwa 1000-letniej Rzeszy, w więzieniu coraz częściej zaczęto osadzać wszystkich posądzonych o współdziałanie z ruchem oporu. Tym niemniej stare mury i, mimo udoskonaleń, system zabezpieczeń robiony z myślą o złodziejach kur, których największym sukcesem fachowym było zwędzenie wiejskiej babie zawiniątka z pie-niędzmi, nie pozwalał traktować więzienia powa-żniej niż jako tymczasowego miejsca zatrzymania aresztowanych. Niemcy zresztą nie tyle wierzyli w wytrzymałość murów i krat, ile w nasycenie miasta własnym garnizonem, strachem, jaki musi wśród konspiratorów wywołać już sama myśl o próbie uwolnienia uwięzionych, o konsekwencjach, na które narażą się przy szybkiej i zdecydowanej kontrakcji Niemców przebywających w, Opatowie. Zbliżał się wieczór 12 marca. Po wybrukowanym byle jak, pełnym dziur dziedzińcu więziennym miarowo Odwet – Listopad 2015 9 Część III chodzili w kółko, odbywając swój popołudniowy spacer, aresztowani w dniu wczorajszym: porucznik Piotrowicz i Rutkowski z Klimontowa, Adamus, Cukierski, Stępień, Rytwiński, Socha ze Staszowa, Wójcik z Baćkowic, wreszcie Mruczkiewicz z Bogorii i sierżant Cholewa, kawaler Virtuti Militari, ten sam, który później stał się tak wielkim przyjacielem "Jędrusiów", który szkolił ich w trudnym fachu żołnierskim. Myśli ich - jak piszą poeci - nie były najweselsze. Co ich czek?.? Czy wywiozą ich od razu do najbliższego ustronnego lasku, ustawią w krzyżowym ogniu karabinów maszynowych? Czy odbędą dalszą podróż Sandomierz, może Radom, nawet Warszawa, będą siedzieli w ciasnych i smrodliwych celach miejscowych placówek Gestapo wyciągani co noc na koszmarne badania, z których z połamanymi kośćmi i wybitymi zębami będą wleczeni rankiem z powrotem do cel, by wieczorem wszystko powtórzyło się od nowa? Czy może odbędą upiorną podróż w wagonie towarowym bez jedzenia i picia, w wagonie stojącym godzinami na bocznym torze, w wagonie, w którym będzie tyle miejsca, że umarli dojadą na miejsce Oświęcim? Dachau? - stojąc, bowiem w tłoku nie będą mogli upaść? Czy?... Mnożyli te znaki zapy-tania, z których każdy krył obraz coraz bardziej ponury... Kiedy już świadomość klęski i śmierci stawała się nie do zniesienia, zabijała resztkę nadziei, która wbrew wszystkiemu, Strona Śmierć na drodze Odwet – Listopad 2015 10 zacisnął palce i w ręce został mu skrawek papieru. Nawet najbliżsi więźniowie nie zwrócili uwagi na ten incydent, zbyt byli zajęci swoimi myślami. - Kończyć spacer! - wrzaski strażników zagarniały ich w ciasny korytarzyk, z którego drzwi prowadziły do celi numer siedem, ich celi, celi najbardziej podejrzanych. To pomieszczenie położone było stosunkowo najbardziej centralnie w więzieniu i, jeszcze na wszelki wypadek - znajdowało się w sąsiedztwie dyżurki strażniczej. Kiedy już rozlokowali się w ciasnocie siadając na dwóch krzywych i rozpadających się pryczach, na zgniłej słomie leżącej w kącie Mruczkiewicz zdecydował się rozewrzeć zaciśnięte palce: na dłoni leżał wąski skrawek papieru. - Gryps! - słowo padło między zebranych powodując raptowne ożywienie. Zaczęli zbijać się wokół Mruczkiewicza. "Co? Co?" - pytano. Gwar rósł. - Cisza - zawołał któryś. - Ksiądz, cała parafia i wszyscy strażnicy mają wiedzieć, że dostaliśmy gryps?! Czytaj, Mruczkiewicz - Dziś o 24 wolność albo śmierć. - Tylko tyle... - w czyimś głosie brzmiał zawód. Odpowiedziano mu kpiąco: - A co, powieść z obrazkami mieli ci wypisać na tej karteczce... Teraz zmieszane szepty zaczęły napełniać celę. Wszyscy wiedzieli, że musi się coś stać. Nadzieja była tak bliska, że poczytywali ją już za pewnik. Myśl ponura, wyobrażenia koszmarne stały się dalekim i nieprawdziwym wspomnieniem. Analizowano zawarte w grypsie słowa, spekulowano na temat formy wyzwolenia. - Wysadzą bramę... - Może zrobią podkop... - Właśnie, przez piętnaście minut wykopią. - Pójdą przez mur... - Pójdą przez okienka... Strona nawet wbrew woli aresztowanych, kołatała się jeszcze w ich umysłach, wracali do myśli racjonalnych, starali się oderwać od wyobrażeń niosących tylko rezygnację i załamanie. Powtarzali zdania, które w innych warunkach pobrzękują lichym patosem, a tutaj nabrały raptownie wymiaru prawdy najwyższej: "Jesteśmy przecież żołnierzami, musimy walczyć do końca, do końca wypełniać swój obowiązek, nie poddawać się do ostatniego tchnienia..." Przypominali sobie ludzi, których znali, kontakty, meliny i starali się zapomnieć, wyplenić tę całą wiedzę, wydrapać ze swoich umysłów. Chodzili tedy po więziennym podwórzu łamiąc się z własnymi wyobrażeniami i myślami, odczuwając do siebie pogardę w momencie, kiedy chwytał ich nagły żal za opuszczonym domem, za dziećmi. Poczytywali sobie ten żal za egoizm, za prywatę, za coś niskiego, przeszkadzającego im w wypełnianiu do ostatka obowiązków przyjętych na się dobrowolnie. Raptownie dotarł do ich uszu zgrzyt uchylanej bramy wjazdowej, jak na komendę zwolnili kroku, dyskretnie obejrzeli się. Serca przyspieszyły swoją pracę, nadzieja... Ale był to próżny alarm: strażnik wprowadził ponurego, mało rozgarniętego chłopa, którego wielka Rzesza uznała za ciężkiego przestępcę godzącego w postawy jej bytu, za spiskowca mozolnie dezorganizującego system gospodarczy, próbującego wtrącić państwo w odmęt kryzysu gospodarczego. Chłop ów bowiem, któremu padła krowa, nie dostarczył przewidzianej kontyngentem ilości litrów mleka. Teraz cierpiał za swoje "niecne" zamysły i jak mógł wypłacał za winy - zamiatał podłogi w mieszkaniach strażników więziennych. Szedł przez podwórze powolnym, zmęczonym krokiem. Kiedy mijał spacerujących więźniów - był akurat tuż przy Mruczkiewiczu - potknął się i Mruczkiewicz poczuł nagle dłoń chłopa w swojej dłoni, Odwet – Listopad 2015 11 na bieżąco, a siły niemieckie dziś takie, a jutro inne. Przerwał mu Grochowski. Beznamiętnie, wodząc palcem po planie Opatowa, zaczął mówić: Najbliżej więzienia znajduje się Kreishauptmannschaft, ale w nocy nie powinno tam być psa z kulawą nogą. Najgroźniejsze, bo najbliżej znajdujące się, są trzy posterunki. Policja granatowa, której komenda mieści się ledwie o odległość przekątnej placu... - Plac jest duży i pusty - wtrącił Niewójt. Można ogniem z jednej maszynki pokryć go w całości. Poza tym "granatowi" nie są znowu tacy skorzy do pchania się do walki. - Nigdy nic nie wiadomo. Są, co prawda, i tacy, którzy współpracują z nami, ale patrząc na nich jako na całość, nie dałbym grosza za ten element... - Wiącek przypomniał sobie wszystkie przykre doświadczenia, jakie członkowie jego oddziału mieli w kontaktach z policją, ale przypomniał sobie również swojego, mógł o nim powiedzieć: przyjaciela, Bakasa, komendanta posterunku w Iwaniskach, który tak wiele im pomógł. Choćby ten ostatni wypadek, sprzed dwóch tygodni. Niemcy aresztowali właśnie Rybaka, ongiś członka AK, ale od pewnego czasu parającego się zwykłym bandytyzmem. Z okresu kiedy należał jeszcze do organizacji, Rybak poznał wiele tajemnic - teraz mógł sypać. Niemcy, którzy, zamknęli go, zatrzymali się na posterunku właśnie w Iwaniskach szczęściem nie znali polskiego i rewelacje bandyty były dla nich niezrozumiałe. Wówczas Bakas goszcząc wódką swoich "znajomych z branży" i przedłużając ich pobyt posłał po Wiącka. Wiącek pamięta ten lutowy wieczór: w kilku skupieni za chałupą gorączkowo naradzali się, co robić? Zatrzymać żandarmów przy szosie i zlikwidować Rybaka? A może wrzucić do celi wiązkę granatów? A może... Mróz był okrutny, mimo kożuchów co chwila zabijali ręce, spoglądając w jaśniejące okna posterunku i Strona - Zwłaszcza przez nasze - spojrzeli w stroną cienkiej smugi światła, która przenikała przez blindę. Jeśli stanęło się na palcach, widać było wąski skrawek nieba i szczyt budynku, w którym, mieścił się Kreishauptmannschaft. - Muszą iść przez bramę. Od Słowackiego. - Granaty pod wierzeje i... - Byle tylko szybko! - Strażnicy nie powinni przeszkadzać. - Skąd wiesz, co na przykład takiemu Zarosić strzeli do głowy... - Albo kto mu strzeli w głowę - zabrzmiał mściwie czyjś głos. - Jeszcze tyle godzin... Strażnik, który przyniósł rurowatą kawę na kolację, obejrzał ich podejrzliwie: z trudem skrywali swoje podniecenie. Zapadała wczesna marcowa noc. Pokój był mały i mroczny. Za odrapanym stołem siedział porucznik Niewójt i jeszcze jakiś mężczyzna, którego Wiącek w pierwszej chwili nie poznał, dopiero gdy tamten odwrócił się do okna i na jego twarz padło trochę gasnącego światła dziennego, Wiącek przypomniał sobie: to Grochowski. Nigdy nie utrzymywał z tym człowiekiem bliższych stosunków, znajomość ich była bardzo przelotna, Wiącek wiedział, co prawda, że Grochowski jest związany z AK, ale charakteru tych powiązań i funkcji raczej się domyślał. Teraz upewnił się w swoich przypuszczeniach jedynym człowiekiem, który obok porucznika mógł się znajdować tutaj, był niewątpliwie ktoś związany z rozpoznaniem, z wywiadem. Niewójt gestem wskazał przybyłemu krzesło. Podsunął sztabową "setkę" przedstawiającą okolice Opatowa, podsunął wykonany "własnym przemysłem" plan samego miasta. - Zanim przejdziemy do innych ustaleń powiedział Niewójt - może najpierw przekażę wam swoje wiadomości, swój plan i pogląd na akcję. - Zgoda. Może najpierw, z kim będziemy mieli do czynienia. Nie siedzę w tych sprawach gdzie i co się dzieje, w naszym subiektywnym odczuciu... i tak dalej, i dalej, że bali się napadu na posterunek, zniszczenia wieży obserwacyjnej, że ich obowiązkiem... Słowem: będą usprawiedliwieni. - Czy to już wszystko? - spytał Wiącek, zresztą bez nadziei, bowiem choć nie znał dokładnie stanu garnizonu niemieckiego, wiedział, że na tak niewielkie miasto jest on dość znaczny. Odwet – Listopad 2015 12 swoje wtyczki. Grochowski na chwilę zamyślił się patrząc gdzieś w ścianę. - Dalej, dalej, szkoda czasu - sprowadził go porucznik z obłoków. - Trzeci obiekt to posterunek obserwacyjny Luftwaffe na rogu Słowckiego i Szerokiej. Jakieś dwieście metrów w linii prostej. Siedzi tana dziewięciu ludzi uzbrojonych w dwa erkaemy jeden kaem plot. Tych, wbrew pozorom, nie obawiałbym się specjalnie. - Dlaczego? - Mają rozkaz, by we wszystkie incydenty w mieście wdawać się tylko w ostateczności. Kiedy dojdzie do śledztwa, zawsze się wytłumaczą: było ciemno, nie widzieliśmy, Strona słuchając pijackich śpiewów żandarmów. Kiedy oni wreszcie skończą? Bakas raz i drugi wychodził na świeże powietrze; wówczas zamieniał kilka krótkich gorączkowych zdań z Wiąckiem, relacjonując sytuację przychylał się raczej do pomysłu wrzucenia granatów do aresztu, mimo że areszt sąsiadował z izbą, w której biesiadował razem z żandarmami. Wreszcie - już myśleli, że dłużej nie wytrzymają na tym mrozie - Bakas za kolejnym nawrotem powiedział: "Wszystko w porządku, możecie zjeżdżać pod pierzyny". Zaraz po tym pijani Niemcy wyciągnęli Rybaka z celi, zaprowadzili do jego gospodarstwa i tam na podwórzu rozstrzelali. W głębi ducha Wiącek. był nawet zadowolony, że nie potrzebował wykonywać tego wyroku. Był żołnierzem i egzekucje, nawet zdrajców, konieczne przecież, budziły jego wewnętrzny opór, podobnie zresztą, wiedział to, reagowali jego ludzie, kiedy przyszło im wykonywać wyroki. Ale ilu było takich Bakasów, ilu?... pośród setek policjantów służących okupantowi. Zagłębiony we wspomnieniach zgubił krótki fragment dyskusji między Grochowskim a Niewójtem, dotyczący chyba jakiegoś nieważnego szczegółu, bo kiedy podniósł głowę, Grochowski dalej relacjonował spokojnym tonem: - ...natomiast ewentualność pokrycia ogniem całego placu eliminuje nam, przynajmniej czasowo, drugiego, bardzo groźnego przeciwnika: posterunek SD mieszczący się przy rynku. - Tego rynku możemy nawet nie ubezpieczać ogniem - zaśmiał się Niewójt - każdy pomyśli, że i tak jest ubezpieczony, i nie będzie się pchał przez pusty plac w stronę strzałów. - A załoga samego więzienia? - zapytał Wiącek. - Strażnicy polscy. Trochę szumowin na pewno znalazło tam przytulisko. Ale bez przesady: za wielkie Niemcy nie tacy oni znowu skłonni ginąć. Zresztą wśród załogi mamy Odwet – Listopad 2015 13 własnego ciała tocząc pod ścianę, a dłoń objęła kolbę pistoletu wyszarpniętego spod poduszki. Ta sztuczka - w razie raptownego budzenia znaleźć się o na przeciwległej krawędzi łóżka to był jego j wynalazek, uczył się jej tak długo, aż weszła w nawyk. Choć dotychczas na nic mu się przydała, upatrywał w niej zabezpieczenie acz wiedział, że to tylko pozór zabezpieczenia przed wpadnięciem w łapy wroga, wpadnięciem najgorszym: sen przemieniony w jawę z twarzą niemieckiego policjanta. Dziwne: budzony wołaniem, dzwonkiem budzika wolno wyplątywał się z pęt senności, ale najdelikatniejsze dotknięcie... - Bez nerwów, człowieku - powiedział uspokajająco porucznik Niewójt nachylając się nad jego posłaniem. - Bez nerwów - powtórzył z bolesną drwiną. - Dobrze by było nie mieć nerwów. - Spuścił nogi z łóżka i spojrzał na znajomą twarz oficera. - No, i?... - zagadnął. - Jutro akcja. Przygotowałem krótki meldunek dla Lina. Trzeba, żebyście go jak najszybciej dostarczyli. - Szkoda. - Nie wiedział, czy bardziej zrobiło mu się żal ciepłego łóżka, które zaraz będzie musiał opuścić, czy tego, że nie będzie mógł uczestniczyć w akcji zapowiadającej się z takim i rozmachem. - Czemu szkoda? - powiedział Niewójt, ot tak, żeby coś powiedzieć. Był nieludzko zmęczony i jedyne, co przykuwało jego uwagę, to rozgrzebana pościel w łóżku tamtego, na którą spoglądał łakomie. - Być łącznikiem to podłe zajęcie. Taka sama, o ile nie większa, szansa na drogę do świętego Piotra, a... - Chcielibyście umierać przy biciu bębnów i wśród wrzawy bitewnej, żeby wszyscy widzieli wasze bohaterstwo - zauważył porucznik zgryźliwie. - Myślicie, że przy fanfarach zdycha się inaczej! Lżej! W głębi duszy, nie przyznając się nawet przed sobą do tego, hodował chyba takie Strona - Jest jeszcze Schupo, żandarmeria, Luftwaffe, uzbrojeni volksdeutsche, niemieccy pracownicy cywilni starostwa i firmy Öhmler ze Stuttgartu - wyrzucił z siebie jednym tchem Grochowski. - Ale po pierwsze, rozlokowani dość daleko od więzienia; po drugie, jeśli nasza akcja przebiegnie sprawnie, nie zdążą się pozbierać. - Ilu ich? - Wiącek nie lubił niedomówień. - Lotników około dwustu. Schupowców sześćdziesięciu. Żandarmów ze dwudziestu... - ...no i ci cywile. To razem? - Sądzę: 340 do 380 ludzi - Nie można narzekać. - Przez chwilę Wiącka ogarnęło zwątpienie, ale od razu zdusił w sobie to nieszczęsne uczucie, zaczął na zimno kalkulować: jak najlepiej wykorzystać własnych ludzi, jaką przewagę daje mu zaskoczenie? - Jeszcze projektowana przeze mnie trasa dojścia i odskoku usłyszał głos Grochowskiego i z podziwem pomyślał, że wywiad AK-owski bardzo sprawnie rozpracował teren. Grochowski przez dłuższą chwilę wyjaśniał, jakimi ulicami grupy partyzanckie będą mogły przejść względnie spokojnie. Trasa istotnie nie wzbudzała zastrzeżeń, chociaż nikt właściwie nie wiedział, czy nawet na starannie dobranej osi marszu i odskoku nie zjawi się nagle jakiś patrol. Wiącek czuł rosnące zmęczenie. Zmuszał się do uważnego słuchania, ale co chwila chwytał się na tym, że gubi wątek, że nie wszystko doń dociera. Zaproponował tedy: - Odłóżmy resztę do jutra. Zostały tylko szczegóły. - Zgoda - Nie wójta także ogarniała senność. - Jutro o dziesiątej wieczorem. - Tutaj? - "Tutaj. Łagowska 11, na wypadek gdybyście zapomnieli... Chociaż takich adresów to lepiej nie pamiętać. Ktoś szarpnął go za ramię. Obudził się natychmiast, natychmiast w pełni przytomny i gotowy na wszystko, przekręcił się wokół osi Odwet – Listopad 2015 14 że tak może być, ale po to, by raz jeszcze upewnić się, jak wysokie jest morale jego oddziału. Te "upewnienia się" sprawiały mu głęboką satysfakcję, której nie potrafił sobie odmówić. Każde słowo tchnęło entuzjazmem, pewnie trochę naiwnym i szczenięcym, ale ta naiwność odświeżała jego własną wiarę, łagodziła myśl o możliwych niepowodzeniach, które zawsze wyobrażał sobie przed każdym większym przedsięwzięciem, a które dla jego chłopców były czystym "zawracaniem głowy". Tymczasem na wóz załadowano już broń i amunicję. Chłopcy otoczyli szefa pytając, jak wyobraża sobie ugrupowanie marszowe. Czasami, przed ważniejszą akcją, wtrącali takie wyrażenia fachowe. Była w tej manierze zapewne nieświadoma chęć podkreślenia przynależności do armii, takiej armii w mundurach i pełnym blasku oporządzenia, której obraz przechowywali w wiernej pamięci, gdy jako chłopcy oglądali parady wojska przedwrześniowego. Oczywiście czuli się pełnoprawnymi żołnierzami mimo cywilnych ubrań, ale w którym z nich nie tkwiła tęsknota za mundurem? Wiącek rozumie te tęsknoty, jemu samemu było dane odbyć służbę wojskową przed agresją hitlerowską, dosłużyć się stopnia podoficerskiego, toteż powiedział: - Ugrupujemy się w dwóch rzutach. Staszek wskazał na brata - Tadek Czub, Wałek Lech, Edek Kabata i Matros pojadą wozem w drugiej kolejności. Ja ze Zbyszkiem przodem na rowerach. Jedziemy do Iwanisk. Musimy być tam o ósmej, wy o dziewiątej. - Po co do Iwanisk? - zapytał któryś. - Mają tam czekać miejscowi AK-owcy. Nasze wzmocnienie. Spotkamy się na Zabłociu. Kiedy Józef Wiącek i Zbigniew Kabata dotarli do młyna w północnej części Iwanisk, właśnie na Zabłociu, jak tutaj mówiono, oczekiwał ich tylko Chodurski w towarzystwie jednego człowieka, który na domiar złego miał zbolałą minę i mimo zimna siedział na dużym kamieniu tępo spoglądając na nadjeżdżających. Strona przekonanie, bo poczuł się urażony uwagą Niewójta. - E, tam." - zaprotestował. - Miałem wątpliwą przyjemność widzieć dziś rano Reslera przy pracy. Z przyjemnością zobaczyłbym go w innej roli, roli nieboszczyka. Nie wykluczone, że nawinie wam się podczas... - Wolałbym, żeby było wykluczone. Nie potrzebujemy świadków podczas akcji, zwłaszcza takich. Im mniej świadków, tym większa szansa - uciął ostro oficer i po chwili, ponieważ replika wydała mu się zbyt sztywna, próbował złagodzić: - Może... później... zobaczymy... Ale nie teraz. Nie to nie. - Był już gotowy do drogi. Od drzwi jeszcze obejrzał się: - To znaczy "Jędrusie" wyrazili zgodę? - Zawsze byłem tego pewien - mruknął w odpowiedzi porucznik i ciężko zwalił się na łóżko opuszczone przez tamtego. Strzał pierwszy, strzał ostatni Zapowiadało się, że noc będzie mroźna. Powietrze stało się nagle rześkie, a śnieg, rano jeszcze mokry i zakisły, skrzypiał pod butami chłopców, którzy co chwila wybiegali przed "wygwizdowski" bunkier wyglądając przybycia Józefa Wiącka. Szef przyjechał wreszcie przed samą czwartą. Dokonał pobieżnej inspekcji, niby sprawdzał broń, niby interesował się końmi, które miały pociągnąć wóz z główną grupą "Jędrusiów", ale wykonywał swoje czynności ot tak, żeby coś robić, wiedział przecież, że wszystko jest dobrze przygotowane, że nie zapomniano o niczym i ten przegląd jest tylko czczą formalnością. Sprawdzając, czy broń została prawidłowo rozkonserwowana, czy suwadło ckm nie ugrzęźnie w zbyt grubej warstwie smaru (wiedział: tłuszczu jest w sam raz, uwzględniono nawet warunki atmosferyczne), próbował raz jeszcze przepytać ludzi, co sądzą o akcji, czy przypadkiem w czyimś umyśle nie zagnieździły się wątpliwości? Czynił to nie dlatego, iżby sądził, Wiącek zlazł z roweru i przywitał się z czekającymi. Człowiek siedzący na kamieniu nawet się nie uniósł. - Co mu jest? Zamiast Chodurskiego odpowiedział siedzący: - Noga. Jakieś cholerstwo w nią wlazło. Kolano spuchło mi jak bania. - To cała twoja armia? Cała iwaniska placówka AK? Cała przyobiecana mi pomoc? Wiącek nacierał na Chodurskiego. Ogarnęła go złość. - Czy ty sobie wyobrażasz, że w ośmiu zdobędziemy więzienie w Opatowie? - Widzisz... - Chodurski zaczął się długo i gęsto tłumaczyć. Powoływał się na różne trudności: niemożnością tak szybkiej mobilizacji oddziału, chorobami poszczególnych żołnierzy i tysiącem innych obiektywnych i niepodważalnych przeszkód. - To jest niepoważne traktowanie sprawy. To są czyste kpiny! - krzyknął na zakończenie rozzłoszczony Wiącek. Skinął na Zbyszka Kabatę i nie czekając na dalsze wyjaśnienia Chodurskiego szybko odjechali w stronę Opatowa. - Gdybym nie wierzył w Niewójta, gdyby nie to, że chłopcy są tacy zapaleni... ech! - rzucił jeszcze w stronę swojego współtowarzysza wyprawy i mocniej nacisnął pedały roweru. Ciąg dalszy w następnym numerze. Gdy człowiek jest morowy (Hymn Grajków) słowa: Zbigniew Kabata "Bobo" Gdy człowiek jest morowy I na wątrobie zdrowy, Na każdą chwilę życia Koncept ma zawsze gotowy. My różne chwile znamy, Lecz hymn zawsze mamy, A jako hymn śpiewamy Zawsze "Grajków" piosnkę tą, Dniem i nocą zawsze słychać U nas tony piosnki tej, Hej la, la, ha, hej! Hej la, la, ha, hej! Choć z wysiłku ledwie dyszysz, Ty się bracie zawsze śmiej, Hej la, la, ha, hej! Hej la, la, ha, hej! Bo czasem bywa tak, Że człeka trafi szlag, Więc niech zostanie, choć ten znak. Ta piosenka zawsze z nami, W chwili dobrej, w chwili złej, Hej la, la, ha, hej! Hej la, la, ha, hej! Choć się śmieje nieraz łzami, Nigdy nam nie zabraknie jej, Hej la, la, ha, hej! Hej la, la, ha, hej! *** Strona 15 *** Odwet – Listopad 2015 Niemcom wznowienie druku pieniądza. Pozostałą w kraju infrastrukturę Banku Polskiego przejęła niemiecka Reichskreditkasse. Władze okupacyjne na terenach anektowanych do III Rzezy (Śląsk, Pomorze, Wielkopolska i część województw centralnych) przeprowadziły konwersję złotego na markę w stosunku 2 do 1. W utworzonym z reszty zajętych ziem Generalnym Gubernatorstwie generalny gubernator Hans Frank powołał 15 grudnia 1939 roku Bank Emisyjny w Polsce instytucję emisyjną z siedzibą w Krakowie. Zależny był on od banku Rzeszy i został zobowiązany do obsługi pieniężnej władz okupacyjnych oraz kas publicznych Generalnego Gubernatorstwa zarówno w obrocie gotówkowym i bezgotówkowym. die besetzten polnischen Gebiete - Generalne Gubernatorstwo dla zajętych polskich obszarów. Wszystkie polskie banknoty przedwojenne, w tym również 100 złotówki z nadrukiem, przestały być środkiem płatniczym z dniem 20 maja 1940 roku. W zamian Bank Emisyjny wprowadził do obiegu okupacyjne złotówki w dwóch emisjach: Emisja I - z datą 1 marca 1940 r. dotyczyła nominałów 1, 2, 5, 10, 20, 50, 100 i 500 złotych Emisja II - z datą 1 sierpnia 1941 r. dotyczyła nominałów 1, 2, 5, 50 i 100 złotych. Banknoty projektował Leonard Sowiński na podstawie wzorów przedwojennych, usuwając jednak ze znaków wodnych elementy patriotyczne - postacie historyczne władców i Odwet – Listopad 2015 16 We wrześniu 1939 roku zasoby Banku Polskiego ewakuowano przez Rumunię do Francji, następnie zaś do Wielkiej Brytanii, gdzie pozostały przez cały okres wojny. Razem z zasobami pieniężnymi za granicę wywieziono także projekty matryc co uniemożliwiło Wprowadzanie pieniądza okupacyjnego następowało fazowo. W okresie pomiędzy X 1939 a IV 1940 w obiegu pozostawały przedwojenne złotówki, przy czym rozporządzeniem ze stycznia 1940 r. wycofano z obiegu najwyższe nominały banknotów -100 i 500 złotowe. W ich miejsce wprowadzono do obiegu banknoty 100 złotowe z emisji 1932 i 1934 r. z nadrukiem Generalgouvernement für Strona Góral i inni Krzyż Armii Krajowej Krzyż Armii Krajowej był pierwotnie odznaką pamiątkową wprowadzoną 1 sierpnia 1966 przez generała Tadeusza BoraKomorowskiego dla upamiętnienia wysiłków żołnierzy Polski Podziemnej 1939–1945. Nadawany był żołnierzom Armii Krajowej oraz organizacji ją poprzedzających (Służba Zwycięstwu Polski, Związek Walki Zbrojnej). Pierwszy Krzyż Armii Krajowej nadano pośmiertnie gen. Stefanowi Roweckiemu "Grotowi". Krzyż Armii Krajowej nadawano w Londynie. Nie został przyjęty do systemu odznaczeń PRL. Dopiero od 1992 został uznany za polskie odznaczenie wojskowe, nadawane przez Prezydenta RP. Jego nadawanie uznano za zakończone z dniem 8 maja 1999. Krzyż Armii Krajowej noszony jest w kolejności po aktualnych odznaczeniach państwowych. Współczesną wersję odznaczenia opracował rzeźbiarz i medalier Edward Gorol. 17 wodzów polskich. Zastąpiono je wizerunkami anonimowych ludzi lub ornamentami i cyframi. Z banknotu 100 zł zniknęła podobizna Józefa Poniatowskiego, całkowitej zmianie uległ najwyższy 500 złotowy nominał. Umieszczono na nim popiersie górala. Pierwszą emisję drukowano w wytwórni wiedeńskiej Giesecke & Devrient, drugą już w Generalnym Gubernatorstwie w Zakładach Graficznych Banku w Krakowie. Banknoty okupacyjne pospolicie nazywano "młynarkami" od nazwiska prezydenta Banku Emisyjnego, Feliksa Młynarskiego, którego podpis widnieje na banknotach. Pod koniec wojny w skutek pogarszającej się sytuacji gospodarczej władze GG przygotowały projekt banknotu o nominale 1000 zł, który nie zdążył wejść do obiegu. Był to portret „krakowiaka” w kapeluszu z cechami nordyckimi. Urzędowy kurs wymiany ustanowiono na poziomie 2 złote = 1 reichsmark, uprzywilejowując w ten sposób markę niemiecką. Po przyłączeniu do GG dystryktu Galicja przyjęto kurs wymiany 1 złoty = 5 rubli. W następnych latach powiększała się dysproporcja na niekorzyść złotego, na czarnym rynku płacono za reichsmarkę kolejno 4 złote (1941-1942) i 3 złote (1943), aby w 1944 powrócić do kursu 1,8 złotego za markę. Przedwojenne banknoty Banku Polskiego podlegały wymianie w stosunku 1:1 na nowe banknoty okupacyjne emitowane przez Bank Emisyjny w Polsce. Złotówki okupacyjne Banku Emisyjnego straciły ważność 10 stycznia 1945 roku na mocy dekretu PKWN. Władze Polski Ludowej wymieniały je na nowe pieniądze w stosunku 1:1, ale tylko w ilości 500 zł na osobę. Strona *** Odwet – Listopad 2015 zamkową i spustową wykonanymi technologią odlewania z aluminium. MP 38(L) był lżejszy i łatwiejszy w produkcji od MP 38, ale ponieważ pierwszeństwo w dostawach deficytowego aluminium miał przemysł lotniczy jego produkcji nie uruchomiono. Poza Ermą prace nad modernizacją MP 38 prowadzono w HWA (Heereswaffenamt, niem. Urząd Uzbrojenia Wojsk Lądowych). Prace w HWA miały na celu nie tylko uproszczenie produkcji, ale także eliminację z konstrukcji MP 38 elementów z materiałów deficytowych (takich jak metale lekkie). Największą nowością w prototypie opracowanym przez HWA była nowa komora zamkowa. Jej projektantem był inż. Anton Peter. Był on zwolennikiem stosowania w Odwet – Listopad 2015 18 Historia konstrukcji W okresie międzywojennym armia niemiecka posiadała 3700 pistoletów maszynowych (głównie MP 18 I i MP 28 II), nie były one jednak przepisowym uzbrojeniem. Dopiero doświadczenia wojen toczonych na świecie w latach trzydziestych XX wieku spowodowały zwiększenie zainteresowania tym rodzajem broni. Ponieważ używane już typy pistoletów maszynowych uznano za przestarzałe, postanowiono skonstruować nowy pistolet maszynowy. 29 czerwca 1938 roku nowy pistolet został przyjęty do uzbrojenia jako M.P.38. Była to konstrukcja nowoczesna, ale dość kłopotliwa i skomplikowana w produkcji. Najbardziej kłopotliwym w produkcji (ERMA Werke) . zwany potocznie i błędnie "Schmeisserem" Strona MP.40 to niemiecki pistolet maszynowy kalibru 9 x 19 mm Parabellum produkowany w czasie drugiej wojny światowej niepoprawnie nazywany "Schmeisserem". elementem broni była komora zamkowa. Skomplikowana technologia powodowała że do końca 1940 roku wyprodukowano zaledwie 40 000 egz. MP 38. Było to o wiele za mało jak na potrzeby stale rozwijającego się Wehrmachtu. W 1939 roku rozpoczęto prace nad modernizacją MP 38. W firmie ERMA opracowano wersję MP 38(L) z komorami Pistolet Maszynowy MP.40 Odwet – Listopad 2015 19 podobnie jak w przypadku MP 38 brak możliwości zabezpieczenia broni z zamkiem w przedniej pozycji. 25 czerwca 1942 roku rozpoczęto produkcję MP 40 wyposażonych w nową rękojeść napinania zamka. Składała się ona z trzpienia przyspawanego do zamka i osadzonej na nim ruchomej tulei. Przesunięcie tulei w stronę komory zamkowej powodowało wsunięcie występu tulei w wycięcie komory zamkowej i zabezpieczenie broni. Zastosowane rozwiązanie było wyraźnie wzorowane na bezpieczniku radzieckiego PPSz. Od 1 czerwca 1943 roku nakazano przerobienie rękojeści wcześniej wyprodukowanych MP 38 i MP 40 Wehrmachtu, a 15 lipca 1944 roku Waffen-SS. W tym samym 1942 roku powstał prototyp wersji MP 40/II. Miała ona poszerzone gniazdo magazynka w którym można było zamontować dwa magazynki 32-nab. Po wystrzelaniu naboi z jednego magazynka zespół obu magazynków można było przesunąć w bok i ponownie rozpocząć ogień. Wersja ta powstała jako odpowiedź na uwagi żołnierzy frontowych którzy postulowali zwiększenie pojemności magazynka MP 40 (bębnowy magazynek radzieckiej pepeszy zawierał 71 naboi). MP 40/II okazał się konstrukcją niepraktyczną i nie był produkowany seryjnie. W 1942 roku rozpoczęto produkcję pistoletów maszynowych MP 40 wyposażonych w gniazdo magazynka wykonane ze zwiniętej i zgrzanej blachy (w miejsce gniazda frezowanego). Nowe gniazda posiadały charakterystyczne poziome żebra zwiększające sztywność. Pojawiły się także nowy chwyt pistoletowy, szyna ochraniająca dolną powierzchnię lufy i nakrętka mocująca lufę. Zmiany te miały na celu zmniejszenie czasochłonności produkcji MP 40. W 1942 coraz wyraźniejsza była perspektywa wprowadzenia do uzbrojenia karabinów szturmowych. Pod koniec tego roku produkcji MP 40 zakończył Haenel, przygotowujący się do rozpoczęcia produkcji Strona produkcji broni elementów wykonywanych metodą tłoczenia ze stalowej blachy (Anton Peter był nazywany przez współpracowników Stahlblech Peter, niem. Blaszany Piotruś). Zaprojektowana przez niego komora zamkowa była zwijana z blachy stalowej i zgrzewana punktowo. Była ona prostsza w produkcji niż rurowa komora zamkowa MP 38, a jej dodatkową zaletą była mniejsza powierzchnia styku zamka z komorą zamkową, dzięki czemu zmniejszyło się ryzyko zacięć w przypadku zanieczyszczenia broni. Poza nową komorą zamkową nowy był chwyt pistoletowy wykonany także metodą tłoczenia z blachy (MP 38 ta część była aluminiowym odlewem). Przyspieszeniu produkcji służyć miała także rezygnacja z obróbki kosmetycznej (jej rezultatem było nowe gładkie gniazdo magazynka). Produkcję nowego pistoletu maszynowego uruchomiono na początku 1940 roku. Nowa broń otrzymała oznaczenie MP 40. Poza zakładami wcześniej produkującymi MP 38 czyli Erfurter Maschinenfabrik B. Geipel GmbH i Waffen- und Fahrradfabrik C.G. Haenel, produkcję MP 40 uruchomiono także w austriackich zakładach Steyr (wcześniej produkujące MP 34(ö), z czasem stały się największym producentem MP 40). Wprowadzono także nowe magazynki wyposażone w pionowe rowki mające zwiększyć sztywność magazynka i jego odporność na zanieczyszczenia. Podobnie jak MP 38, nowy pistolet maszynowy strzelał tylko ogniem seryjnym, ale niska szybkostrzelność umożliwiała doświadczonemu żołnierzowi prowadzenie ognia pojedynczego. Etatowo w pistolety maszynowe uzbrojeni mieli być dowódcy: drużyn, plutonów, kompanii. Zadziwia fakt, że sztab generalny opracował szczegółowe zasady użycia MP dopiero w 1940. Pomimo rozpoczęcia produkcji seryjnej, prace nad udoskonalaniem MP 40 trwały nadal. Dużą wadą nowego pistoletu maszynowego był Opis konstrukcji Pistolet maszynowy MP 40 był indywidualną bronią samoczynną. Automatyka pistoletu maszynowego MP 40 jest oparta na zasadzie odrzutu swobodnego zamka. Ryglowanie odbywa się masą swobodnego zamka, podpartego sprężyną powrotną. Strzelanie z zamka otwartego seriami. Trzon zamkowy miał postać walca w wydrążeniu którego oprócz doświadczenia, możliwość przetestowania sprzętu, a także wiedzę nad skutecznym użyciem pistoletów maszynowych. MP.38 narodził się właśnie w wyniku doświadczeń wyniesionych z pól bitewnych tej wojny... Konstruktorem MP.38, a następnie jego wersji rozwojowych: MP.38/40 i MP.40 był inż. Heinrich Vollmer - jednak mimo to, po dziś Odwet – Listopad 2015 20 umieszczona była ruchoma iglica na masywnej żerdzi. Żerdź otoczona sprężyną powrotną. Sprężyna powrotna w osłonie teleskopowej. Mechanizm spustowy umożliwia strzelanie tylko ogniem ciągłym. Zasilanie z magazynka pudełkowego o pojemności 32 nabojów, rozmieszczonych w szachownicę. Przyrządy celownicze składają się z muszki w osłonie i celownika przerzutowego, celownik dwustopniowy: stały – dla odległości 100 m i odchylany dla odległości 200 m. Lufa wkręcona w komorę zamkową zakończona podstawą muszki i hakiem ułatwiającym strzelanie przez otwory strzelnicze pojazdów. Łoże i okładziny chwytu pistoletowego z bakelitu. Kolba metalowa składana pod spód broni. Dwie wojny: boliwijsko-paragwajska [19321935] oraz domowa w Hiszpanii [1936-1939], gdzie brały udział także jednostki niemieckie z Legionu Condor, spowodowały zmiany w poglądach decyzyjnych kręgów wojskowych III Rzeszy. Wiele gorących dyskusji dotyczyło nowoczesnego uzbrojenia piechoty w przyszłych konfliktach. Szczególne znaczenie miała wojna w Hiszpanii, która dała Niemcom Strona późniejszego StG44. W 1943 roku także Erma zakończyła produkcję MP 40 i rozpoczęła wytwarzanie StG44(a dokładniej jego wczesnych wersji MP43 i MP 44). Ostatnim producentem MP 40 był Steyr który zakończył produkcję MP 40 w październiku 1944 roku. Z tych zakładów pochodziła ostatnia wersja produkcyjna MP 40 posiadająca komorę zamkową i spustową wykonaną w postaci jednego elementu z tłoczonej blachy. Do końca wojny wyprodukowano według różnych źródeł od 746 000 do 1,1 miliona pistoletów maszynowych MP 40. Pomimo pewnych niedoskonałości MP 40 był jedną z najlepszych broni II wojny światowej. Jego konstrukcja stałą się podstawą do opracowania angielskiego Stena, szwedzkiego Carl Gustaf m/45 i jugosłowiańskiego Zastava M56. Po drugiej wojnie światowej pistolet maszynowy MP 40 był nadal powszechnie używany w wielu armiach świata (szczególnie w konfliktach lokalnych) do końca lat 60. Przykładowo do 1956 roku MP 40 był przepisowym pistoletem maszynowym izraelskich spadochroniarzy. Łączyły się one z komorą obrotowym zaczepem. Do chwytu, na obrotowej osi blokowanej sprężynującym przyciskiem [naciskać z lewej], dołączona była składana kolba wykonana z profili stalowych. Jej stopka również zamontowana była na osi, co pozwalało na całkowite złożenie kolby pod lufę. Nad zawiasem kolby umieszczono otwór do pasa nośnego. Odwet – Listopad 2015 21 osłonie oraz hak i podkładka w kształcie wydłużonej szyny - ich celem było zapobieżenie ewentualnemu wpadnięciu broni do środka podczas strzelania z wnętrza pojazdu pancernego jak i amortyzacja lufy opartej o krawędź szczeliny strzeleckiej. Lufę mocowano na gwint do komory zamkowej w kształcie rury otwartej z tyłu. Na komorze mocowano celownik szczerbinkowy o dwu nastawach 100 i 200 m. W przedniej części komory, po prawej stronie wykonano okienko wyrzutowe łusek i mocowano obsadę magazynka umożliwiającą jego wkładanie od dołu. Od wewnątrz obsada magazynka miała zamontowany wyrzutnik. Wzdłuż prawego boku komory wykonano podłużny otwór, w którym pracowała rączka zamkowa, w jego tylnej części znajdował się dodatkowy otwór, umożliwiający zabezpieczenie napiętego zamka. Pozostałe części broni to łoże z bakelitu zespolone z rozbudowanym chwytem pistoletowym, kryjącym w sobie urządzenie spustowe. Strona dzień pistolet ten błędnie nazywa się "Schmeisserem". Na początku 1938 Urząd Uzbrojenia Wojsk Lądowych [Waffenamt des Heeres] złożył zamówienie na nowy pistolet maszynowy kierownictwu Erfurter Maschinenfabrik. W tym czasie kierownictwo ERMA prawdopodobnie dysponowało już gotowymi prototypami i pełną dokumentacją nowego pistoletu maszynowego. W sierpniu 1938 broń weszła w skład etatowego uzbrojenia piechoty jako "Maschinenpistole 1938" [MP.38]. W pierwszej kolejności uzbrojenie trafiło do załóg czołgów i wozów opancerzonych, a od 1940 do pozostałych formacji. Główne zespoły pistoletu to: - zamek z rączką do napinania - teleskopowy mechanizm powrotny ze sprężyną powrotną i iglicą - szkielet: lufa z szyną podporową, komora zamkowa, gniazdo i zatrzask magazynka - kolba: korpus rękojeści, kolba z zatrzaskiem, komora spustowa, pokrywa komory spustowej, język spustowy, - magazynek. MP.38 był bronią samoczynną o nieruchomej lufie. Działał na zasadzie odrzutu zamka swobodnego, strzelał tylko ogniem ciągłym z otwartego zamka, był zasilany z 32 nabojowego magazynka pudełkowego. Cechował się zastosowaniem szeregu nowatorskich rozwiązań, takich jak składana metalowa kolba [pierwsza na świecie], brak łoża w klasycznym rozumieniu [zastosowano zamiast niego elementy z tworzyw sztucznych]. Sprężynę powrotną umieszczono w składanej teleskopowo osłonie [patent Vollmera z 1933]. Lufa kalibru 9 mm, o 6 bruzdach prawoskrętnych, miała masywne pogrubiające się ku komorze nabojowej ścianki - zapewniało to skuteczne chłodzenie w czasie strzelania. Na końcu lufy nakrętka chroniąca gwint - służyła do mocowania nasadki do "ślepego strzelania". Dalej znajdowała się muszka w pierścieniowej *** Czesław Molenda To postać zupełnie nieznana, choć Czesław Molenda jest autorem absolutnie unikatowej serii rysunków przedstawiających pierwsze miesiące funkcjonowania hitlerowskiego obozu w fabryce Michała Glazera na Radogoszczu. Rysunki te – utrzymane w lekko groteskowej i pozbawionej grozy formie – z satyrycznym dystansem ukazują początek niemieckiego terroru w Łodzi i okolicy. I choć początkowo hitlerowskie represje w Łodzi – w okresie kilku pierwszych miesięcy okupacji na przełomie 1939 i 1940 roku – nie wykazywały jeszcze pełni nieludzkiego wymiaru, to rysunki Molendy dokumentują postawę świadka epoki, podobną do tej, jaką później w warunkach totalnej zagłady humanizmu, zaprezentował pisarz Tadeusz Borowski, także więzień obozu koncentracyjnego. Rysunki, które wykonał Molenda w pierwszym w Łodzi obozie, nie stanowią jedynej jego zasługi w dawaniu świadectwa o czasach pogardy. Ważna pod tym względem jest także jego publicystyka wojenna na łamach partyzanckiego “Odwetu”. Czesław Molenda urodził się w Pabianicach 24 listopada 1911 roku, jako syn Kazimierza i Wincentyny. Ojciec był z zawodu cieślą utrzymującym się tylko z sezonowych prac, więc rodzinie się nie przelewało. Jednak rodzice postanowili w miarę możliwości wykształcić syna. Czesław Molenda ukończył Koedukacyjne Seminarium Nauczycielskie w Pabianicach (w tym okresie związał się z patriotyczną organizacją młodzieżową Legion Młodych ), a w 1933 roku – Państwowy Instytut Robót Ręcznych w Warszawie ze specjalnością plastyki. Był więc z wykształcenia pedagogiem, ale nauczał, głównie w szkołach z programem zawodowym, reklamy, rysunku i liternictwa. W latach 1933–1937 był zatrudniony w Gimnazjum im. J. Śniadeckiego w Pabianicach, Odwet – Listopad 2015 22 Kronikarz podłych lat Strona Trzon zamkowy w kształcie walca z zamocowanym sprężynującym wyciągiem i rączką zamkową. W otwór w trzonie zamkowym wchodziła iglica na masywnej żerdzi. Na żerdzi iglicy założona była spiralna sprężyna powrotna, osłonięta częściowo trzonem iglicznym, a w dalszej części dwoma nachodzącymi na siebie teleskopowo rurkami. Wewnątrz żerdzi iglicy sprężyna zderzaka zakończona prętem. MP.40 był wersją rozwojową MP.38, w którym to w czasie eksploatacji wykryto dość niebezpieczne i nieekonomiczne mankamenty. Do tego pierwszego zaliczało się mało skuteczne i bezpieczne blokowanie broni przed strzałem przypadkowym, a do tego drugiego jednostkowe koszty produkcji. W MP.40 zmieniono rączkę [w postaci prostego haka] na dwuczęściową rączkę, której zewnętrzna część blokowała zamek w przednim położeniu. Innowacja wydatnie poprawiła bezpieczeństwo eksploatacji broni. Zmieniono również technologię produkcji: z obróbki skrawaniem [co było pracochłonne i przez to drogie] na tłoczenie, spawanie punktowe i lutowanie twarde. W czasie II wojny światowej wyprodukowano łącznie ok. 1,2 mln egzemplarzy MP.38 i MP.40 wraz z różnymi ich odmianami. Od 1938 produkowano je w Erfurter Maschinenfabrik, od 1940 w Waffenfabrik Steyr, a od 1941 dodatkowo w C.G. Haenel. Niektóre części do MP.40 podczas okupacji produkowano także w warszawskiej Państwowej Fabryce Karabinów przy ul. Dworskiej 28. Jesienią 1939 fabryka została przejęta przez koncern "Steyer-Daimler-Puch" z siedzibą w Wiedniu. W roku 1941 Hugo Schmeisser opracował kolejną modyfikację peemu, która na uzbrojenie armii niemieckiej weszła pod oznaczeniem MP41. Odwet – Listopad 2015 23 się w każdej chwili ponownego aresztowania. Przedostał się więc na teren Generalnej Guberni. Po latach potwierdziło się, że gestapo rzeczywiście poszukiwało go podczas drugiej fali aresztowań przedstawicieli inteligencji polskiej, jaka miała miejsce w Łodzi i okolicy w maju 1940 roku. W Generalnej Guberni Molenda przebywał najpierw na plebani w Jastrząbce Starej w powiecie Dębica u ks. Piotra Rajcy. Posługiwał się fałszywymi dokumentami na nazwisko “Adam Guze”. Tu nawiązał kontakt z konspiracyjną organizacją “Odwet”, utworzoną już w październiku 1939 roku przez Władysława Jasińskiego, która działała na terenie powiatów: tarnobrzeskiego, sandomierskiego, opatowskiego i mieleckiego, a od 1942 r. na całej Kielecczyźnie. Od połowy 1941 r. grupa przekształciła się w oddział dywersyjno-bojowy pod nazwą “Jędrusie” . Ta legendarna formacja aktywnie współpracowała ze Związkiem Walki Zbrojnej, a w 1943 r. Strona a następnie na Kresach w Gimnazjum Koedukacyjnym w Druji (powiat brasławski, województwo wileńskie – dziś jest to teren Białorusi). Pracując w szkolnictwie, nie zaniedbywał jednak własnej twórczości artystycznej, uprawiając rysunek i akwarelę. W trakcie kampanii wrześniowej 1939 roku, w dramatycznych okolicznościach, powrócił do Pabianic. Tutaj, w dniu 11 listopada 1939 roku, został aresztowany w trakcie dużej akcji łódzkiego gestapo, skierowanej przeciwko inteligencji Łodzi i okręgu łódzkiego. Jak wszystkich zatrzymanych wówczas pabianiczan, osadzono go w tymczasowym miejscu koncentracji w kinie “Zachęta”, znajdującym się w “Domu Polskiej Macierzy Szkolnej” (ówcześnie i dziś ul. Tadeusza Kościuszki). Przebywał tu 18 dni, do końca funkcjonowania tego “obozu”. Po jego likwidacji, wraz z innymi więźniami, został przewieziony do przejściowego miejsca osadzenia znajdującego się w fabryce Michała Glazera na Radogoszczu w Łodzi, przy ówczesnej ul. Krakowskiej (dziś to ul. Liściasta i teren Fabryki Pierścieni Tłokowych “Prima”). W ramach likwidacji obozu, w grudniu 1939 lub styczniu 1940 roku, z przeniesiono go do nowego miejsca, usytuowanego w fabryce Samuela Abbego przy szosie zgierskiej (dziś ul. Zgierska 147). Stąd niespodziewanie został zwolniony 16 stycznia 1940 roku i wrócił do Pabianic. Podczas pobytu w obozie radogoskim wykonał cykl 25 czarno-białych rysunków (w większości w formacie A-4), przedstawiających sceny z życia obozowego. Stanowią one kapitalny materiał historyczny, bowiem nieodnaleziono po dzień dzisiejszy materiałów fotograficznych i filmowych wykonanych przez Niemców, ilustrujących życie w tym obozie. Molenda rysunki te zdołał wynieść w momencie zwolnienia, ukrywając je w podwójnym dnie walizki wraz z rzeczami osobistymi. Bał się jednak pozostać w Pabianicach, spodziewając Odwet – Listopad 2015 24 kwietniu 1945 roku w kierunku Bremerhaven. Tylko cudem uniknął losu części współwięźniów umieszczonych na statku “Altmark”, zbombardowanym i zatopionym przez lotnictwo alianckie podczas walk o to miasto. W Bremenhaven Molenda został uwolniony przez Amerykanów. Był w tym czasie, podobnie jak inni osadzeni, skrajnie wyczerpany; ważył ledwie 45 kg. Po kilkunastu tygodniach dochodzenia do zdrowia postanowił wrócić do Pabianic. W latach 1945–1946 Czesław Molenda intensywnie leczył się po przeżyciach obozowych. W tym czasie wstąpił też do PPS. W Pabianicach partia ta energicznie odbudowywała swoje struktury, bardzo tu silne w okresie międzywojennym, potrzebując w swoich szeregach przedstawicieli zdziesiątkowanej wojną miejscowej inteligencji. Trwała wówczas pozorna współpraca między PPR a PPS, a przy obsadzaniu różnych stanowisk w administracji oraz w nacjonalizowanych zakładach pracy stosowano międzypartyjny parytet. Dlatego Molenda nie wrócił do zawodu nauczyciela, ale zgodnie z poleceniem władz swojej partii, obejmował różne stanowiska, odpowiadające temu parytetowi. W latach 1947–1951 pełnił funkcję dyrektora finansowo-administracyjnego w Pabianickich Zakładach Przemysłu Jedwabniczego. Lata te okazały się przełomowe dla dalszych losów Molendy. W grudniu 1948 roku pod dyktatem komunistów dokonuje się formalne, a w rzeczywistości pozorne zjednoczenie PPR i PPS. W nowo powstałej PZPR dawni pepeesiacy stanowią kontrolowaną mniejszość, od początku znajdując się w defensywie. Kontynuowano wobec nich dalsze szykany choć – wskutek terroru i wycofania się z życia publicznego wielu działaczy PPS – nie są one tak zmasowane jak przed samym zjazdem zjednoczeniowym. Jest to też okres przełomowy dla dalszych losów Molendy. 1 marca 1951 roku w wyniku prowokacji UB Strona weszła w skład Armii Krajowej, jednak do końca wojny zachowała swoją nazwę i autonomię w ramach polskiego podziemia niepodległościowego. W “Jędrusiach”, gdzie używał pseudonimu “Migacz”, Molenda został członkiem zespołu redagującego organ prasowy oddziału pod nazwą “Odwet”. Dla pisma wykonał nową winietę tytułową (najprawdopodobniej od nr-u 26 z 1 XI 1940 r.), pisał artykuły wstępne i inne, a przede wszystkim opublikował w sześciu odcinkach swoje wspomnienia z okresu aresztowania i pobytu w przejściowych obozach niemieckich w Pabianicach i na Radogoszczu. Jest to materiał historycznie i emocjonalnie niezwykle cenny, bowiem powstał “na gorąco” w kilka miesięcy po tych przeżyciach. Chociaż pełnię przekazu ograniczały warunki konspiracji, jego wartość jest wyjątkowa, gdyż to jedyny znany do tej pory tego rodzaju dokument . Czesław Molenda w redakcji “Odwetu” pracował do października 1942 roku . 14 października 1942 roku został aresztowany na ulicy w Tarnowie, na podstawie doniesienia Polaka, konfidenta miejscowego gestapo. Osadzony w więzieniu tarnowskim, przeszedł ciężkie śledztwo. Po jego zakończeniu został wywieziony do obozu koncentracyjnego w Auschwitz, gdzie otrzymał numer 95 567. W marcu 1943 roku, po uzyskaniu pełnej wiedzy, czym jest ten obóz zaplanowany przez Niemców jako miejsce masowej zagłady, Molenda podjął próbę poprawy swego losu. Zgłosił się więc dobrowolnie do transportu więźniów przewożonych do obozu koncentracyjnego Sachsenhausen. Tu otrzymał numer 61 928. W krytycznym momencie pobytu w tym obozie, dzięki dobrej znajomości języka niemieckiego, zdolnościom plastycznym i umiejętności wykonywania rysunków technicznych, dostał się do komanda kreślarzy, pracujących w jednej z przyobozowych fabryk. To niewątpliwie uratowało mu życie, pozwalając doczekać ewakuacji tego obozu w Odwet – Listopad 2015 25 celu przejęcia zestawu rysunków Czesława Molendy przez Muzeum Tradycji Niepodległościowych w Łodzi, którego oddziałem jest teren byłego obozu a następnie więzienia na Radogoszczu. *** Podczas pobytu w obozie przejściowym w fabryce Glazera, a następnie po przeniesieniu do zabudowań fabrycznych Abbego na rogu Zgierskiej i Sowińskiego, Molenda wykonał kilkanaście rysunków, na których utrwalił swoje obserwacje życia obozowego. Zdołał je wynieść podczas zwalniania w podwójnym dnie walizki z rzeczami osobistymi. Jest to niezwykle unikalny materiał historyczny, ponieważ praktycznie nie zachowały się żadne dokumenty z czasów istnienia tego obozu. Rysunki te obecnie znajdują się w zbiorach Muzeum miasta Pabianic , ale trwają prace nad przekazaniem ich do Muzeum Tradycji Niepodległościowych w Łodzi, w strukturze którego znajduje się teren byłego więzienia radogoskiego. Swoje prace ofiarował pabianickiemu muzeum sam autor niedługo przed śmiercią. Wraz z nimi także pięć numerów “Odwetu”, w tym dwa z pierwszymi odcinkami swoich pabianicko-łódzkich wspomnień . Trud odszukania pozostałych numerów z kolejnymi odcinkami wspomnień z obozów w kinie “Zachęta” i fabryce Glazera podjął jego syn – Adam Molenda. Wspierał go w tym były wieloletni i popularny redaktor Polskiego Radia w Łodzi – Tadeusz Szewera, niegdyś członek oddziału “Jędrusiów”. Po wielu przejściach udało się synowi częściowo odnaleźć brakujące numery w Bibliotece Sejmowej w Warszawie oraz w Muzeum Historycznym w Tarnobrzegu . Niestety, na razie nie powiodły się poszukiwania numerów 32 i 33 z 1940 r.; w jednym z nich opublikowany został trzeci odcinek wspomnień, gdzie – jak wynika z całego zachowanego tekstu – Molenda zawarł opis dalszych przeżyć w “obozie” w kinie “Zachęta”, okoliczności przetransportowania do fabryki Glazera i Strona zostaje zatrzymany i oskarżony o niedopełnienie obowiązków nadzoru i rzekome nadużycia finansowe w miejscu pracy. Sfingowane śledztwo nie dostarcza podstaw do skazania, ale kilkumiesięczny pobyt w więzieniu pozbawia go skutecznie szans na karierę w przemyśle. W maju 1952 r. Molenda zostaje zatrudniony w Spółdzielni Pracy “Uniwersalna” w Pabianicach jako dekorator. Pracuje tam do roku 1958. Po przełomie październikowym 1956 roku postanawia wrócić do zawodu nauczyciela i wszczyna starania o podjęcie pracy w szkolnictwie. Nie jest to łatwe, bowiem mimo politycznej “odwilży” władze oświatowe starają się piętrzyć biurokratyczne przeszkody wobec przywrócenia do pracy przedwojennego pedagoga. Dopiero 1 września 1958 r. Molenda zostaje ponownie nauczycielem, choć tylko kontraktowym. Uczy rysunku technicznego w Zasadniczej Szkole Zawodowej w Pabianicach, a następnie kieruje Domem Kultury Dziecka i Młodzieży w tym mieście. W 1960 roku władze oświatowe przywracają Molendzie prawo nauczania w szkołach średnich. W latach 1961–1967 uczy zasad reklamy i innych przedmiotów zawodowych w Technikum i Liceum Ekonomicznym w Pabianicach. Prowadzi też lekcje w Technikum Chemicznym. W roku 1974, tuż przed znacznym pogorszeniem zdrowia, przekazuje swoje pamiątki z okresu wojny i okupacji, w tym pięć numerów “Odwetu” i rysunki wykonane w obozie na Radogoszczu, do Muzeum w Pabianicach. Umiera 7 maja 1982 roku. Zostaje pochowany na cmentarzu komunalnym w Pabianicach. Jego unikatowe pamiątki okupacyjne pozostają w zbiorach muzeum pabianickiego, gdzie jednak nigdy nie były eksponowane. Dlatego są zupełnie nieznane nie tylko szerszej opinii publicznej, ale nawet wąskiej grupie specjalistów – historyków. Podjęte starania w Odwet – Listopad 2015 26 skierowanej przeciwko inteligencji Łodzi i okręgu łódzkiego. Został umieszczony w fabryce włókienniczej i cegielni Michała Glazera przy ówczesnej ul. Krakowskiej (dziś Liściasta, obecnie jest to teren Fabryki Pierścieni Tłokowych “Prima”). Funkcjonował do 31 stycznia 1939 roku – w tym dniu ostatnich więźniów przepędzono do pobliskiej fabryki włókienniczej Samuela Abbego przy szosie zgierskiej (dziś ul. Zgierska 147, teren mauzoleum, a jednocześnie oddziału “Radogoszcz” Muzeum Tradycji Niepodległościowych). W tym miejscu obóz istniał do 30 czerwca 1940 roku. Z dniem 1 lipca władze okupacyjne przekształciły to miejsce w więzienie o charakterze przejściowym dla mężczyzn, pod oficjalną nazwą “Rozszerzone więzienie policyjne”, które funkcjonowało do końca okupacji hitlerowskiej w Łodzi. Jak wynika z zestawu rysunków Molendy, wysłano go w nowe miejsce usytuowania obozu do fabryki Abbego przy szosie zgierskiej albo w grudniu 1939 roku, albo w pierwszych dniach stycznia 1940 roku. Natomiast Stanisław Rapalski pozostał w fabryce Glazera do samego końca i do fabryki Abbego dostał się w ostatnim transporcie. Jest to ważna konstatacja, ponieważ swoje wspomnienia wydane w latach 60-tych XX pt. Byłem w piekle opatrzył podtytułem Wspomnienia z Radogoszcza. Stało się to powodem dużego zamieszania faktograficznego w szerokich kręgach łodzian, bowiem w rzeczywistości ponad 90 procent jego wspomnień dotyczy obozu, a nie więzienia radogoskiego . Wojciech Źródlak – historyk; kustosz w Muzeum Tradycji Niepodległościowych. Adam Molenda – syn Czesława Molendy. W latach 1980-1981 założyciel “Solidarności” w Zakładach “Ariadna”. Działacz podziemnych struktur Związku. Obecnie na emeryturze. *** Strona pierwsze przeżycia w nowym miejscu uwięzienia. Wartość historyczna publikowanych poniżej wspomnień Czesława Molendy jest bezsprzeczna . Powstały najprawdopodobniej już w październiku 1940 roku, na zbliżające się listopadowe Święto Zmarłych , o czym wspomina w odcinku pierwszym. Jest to więc “gorąca” relacja, której szczegółowość ograniczyły jednak warunki konspiracji. Zbyt duża ilość faktów mogła spowodować dekonspirację autora. Pomimo tego znakomicie uzupełniają, potwierdzają i wzbogacają relację współwięźnia – Stanisława Rapalskiego, opublikowaną po wojnie pod tytułem Byłem w piekle. Wspomnienia z Radogoszcza . Dodatkowym atutem wspomnień Molendy jest fakt, że w odnalezionych numerach “Odwetu” przedstawia sytuacje, które wcześniej utrwalił na swoich rysunkach wyniesionych potajemnie z Radogoszcza. Szczególnie cenne będzie to przy szczegółowej identyfikacji “von Żylińskiego” (odc. 6), którego portret sporządził, a który w obozie został mianowany przez władze “prezesem komitetu wewnętrznego obozu”. Przed wojną był on – według informacji Molendy – dyrektorem jednej z fabryk w Rudzie Pabianickiej. W obozie spełniał rolę tak niedwuznaczną, że znienawidzony przez wszystkich, odosobniony, szykanowany i zbiorowo prześladowany, stał poza społecznością obozową. Podobno niedługo potem przyjął volkslistę. To zupełnie nieznany dotychczas element dziejów obozu w fabryce Glazera. *** Zanim czytelnik przejdzie do lektury wspomnień Czesława Molendy, należy wyjaśnić jedną ważną kwestię “obozu” i “więzienia” na Radogoszczu, które to dwa miejsca są stale ze sobą łączone. Obóz przejściowy na Radogoszczu został uruchomiony 9 lub 10 listopada 1939 roku przez łódzkie gestapo, na potrzeby wielkiej akcji Absolwent Wydziału Prawa i Administracji Uniwersytetu Jagiellońskiego oraz Podyplomowego Studium Dziennikarskiego przy Instytucie Filologii Polskiej UJ. Jako poeta debiutował na łamach "Magazynu Studenckiego" (Kraków). Był redaktorem naczelnym "Metalowca Tarnowskiego", pracował jako dziennikarz tygodnika "TEMI" oraz tygodnika "Tarnowskie Echo Magazyn Informacyjny" i w zespole redakcyjnym miesięcznika "Okolice". Swoje utwory publikował m.in. w Magazynie Kulturalnym, Tygodniku Kulturalnym, Miesięczniku Literackim, Życiu Literackim, Zielonym Sztandarze, Wieściach, Gazecie Krakowskiej, Dzienniku Polskim, Wstań, Studencie, Tarninie, Tarninach, Morzu i Ziemi, Kujawach, Akancie, Zeszytach Tarnowskich, Piśmie Literacko–Artystycznym, Kurierze Polskim. Dzień po dniu, Magazynie Polskim - czasopiśmie ukazującym się w Grodnie, Nowym Dzienniku (Polish Daily News, NY, USA), " Monitorze" -Polskim Tygodniku Informacyjno - Ogłoszeniowym (Il, Odwet – Listopad 2015 27 28 sierpnia 2015 odszedł od nas Sekretarz Redakcji "Odwetu" śp. Józef Komarewicz (ur. 21 stycznia 1955 r. w Tarnowie), – poeta i dziennikarz. Od początku wznowienia "Odwetu" w 2006 roku sprawował opiekę redakcyjną, organizował druk, zajmował się korektą tekstów i sam często w "Odwecie" pisywał. W Jego Osobie tracimy szczerego Przyjaciela, zaangażowanego w historię Jędrusiów i Polskiego Państwa Podziemnego. Człowieka wielkiego Serca i gorącego Patriotę. Cześć Jego Pamięci!!! USA),”Odwecie” – piśmie Stowarzyszenia Kombatantów "Jędrusiów" Żołnierzy Armii Krajowej, Ich Rodzin i Sympatyków w Połańcu, Wiciach Polonijnych – piśmie Światowego Forum Mediów Polonijnych, ZNAJ – kwartalniku artystyczno – naukowym, ogólnopolskim piśmie Stowarzyszenia Autorów Polskich, Głosie Polskim (La voz de Polonia, Buenos Aires, Argentyna), "Zwojach" (The Scrolls), kwartalniku "Scena Polska" (Pools Podium) (Utrecht, Holandia), miesięczniku Polonii Austriackiej "Polonika" (Wiedeń), "Dzienniku Kijowskim", portalu IRLANDIA.IE. Założyciel grupy poetyckiej "Obserwatorium" (1985). W 1985 r. opublikował "Zarys działalności Tarnowskiego Korespondencyjnego Klubu Młodych Pisarzy przy Młodzieżowej Agencji Kulturalnej ZW ZSMP w Tarnowie w l. 1975 - 1985". Współautor "Przewodnika po upamiętnionych miejscach walk i męczeństwa lata wojny 1939-1945 r., Rada Ochrony Pomników Walki i Męczeństwa, Wydawnictwo "Sport i Turystyka, Warszawa 1988. Woj. krakowskie, krośnieńskie, nowosądeckie, przemyskie, rzeszowskie, tarnowskie. W 1995 r. opublikował książkę "Pisać czy kłaniać się burmistrzowi: ("ściąga" dla dziennikarzy prasy sublokalnej). Współautor "Encyklopedii Tarnowa". Prezes Rady Oddziału Tarnowskiego Stowarzyszenia Autorów Polskich. Był specjalistą public relations w Firmie Marketingowej Hektor sp. z o.o. w Tarnowie. Sekretarz redakcji „Odwetu” w Połańcu. Należał do Stowarzyszenia "Media Polanie" z siedzibą w Tarnowie. Redaktor społecznościowego serwisu informacyjnego wiadomosci24.pl. Strona Pożegnanie Pana Józefa 28 Strona Odwet – Listopad 2015
Podobne dokumenty
Odwet – Marzec 2016
krokiem zbliżamy się do chwili zwycięstwa. [...] Koledzy, nie zrażajmy się nawet tym, gdy giną nasi koledzy. Bracia, to są ofiary, po których zbliżamy się do zwycięstwa. Do celu, do którego dążymy,...
Bardziej szczegółowo