Czytaj
Transkrypt
Czytaj
Ta druga Autor: Mija Byłam tą drugą. Pewnie spytacie: dlaczego? Odpowiedź jest banalna – kochałam go. Kochałam go tak mocno, że aż bolało. Wiele razy chciałam to skończyć, zerwać z nim, odejść na zawsze, ale tego nie zrobiłam. Ciągnęłam ten chory układ mimo, że czułam się okropnie – destrukcyjnie, dekadencko i przede wszystkim samotnie. Kaczego dnia przysięgałam sobie, że zakończę proces niszczenia mojego życia, jego życia, jej życia. Ale potem on wciągał mnie do łóżka i w momencie największej rozkoszy szeptał, że mnie kocha. Zapominałam o swoich dobrych intencjach tak szybko jak spadały nasze ubrania. Minęły dwa lata. Przez ten czas nabrałam dystansu do życia, do samej siebie. Teraz widzę, że to nie była czysta, dziewicza miłość. To bardziej przypominało uzależnienie od tej drugiej osoby. Nie, to nie było przyzwyczajenie jakie zdarza się wielu parom. To raczej… wszechogarniające pożądanie powodujące, że traci się instynkt samozachowawczy. Wokół nas nie ma nic, ani nikogo oprócz tej drugiej osoby. Niesłychane, że można osiągnąć taki stan, ale ja tego doświadczyłam. Doskonale pamiętam dzień, kiedy pierwszy raz go zobaczyłam. Mimo, że był lipiec pogoda była fatalna. Było zimno i na domiar złego padał deszcz. Nienawidzę takiej pogody, szczególnie latem, pewnie dlatego miałam wtedy podły nastrój. Od samego rana wszystko szło nie tak jak powinno. Zaspałam na ważne spotkanie, potłukłam ulubiony kubek, bluzka, którą zamierzałam założyć pękła na szwie… tego dnia jeden pech gonił kolejny. Umówiłam się z przyjaciółką na lunch w naszej knajpce na starówce mając nadzieję, że to poprawi mi nieco humor i zerwie złą passę. Byłam wściekła, głodna i marzyłam, aby ten dzień się już skończył. Idąc ulicą przypomniałam sobie, że poprzedniego wieczora obiecałam mamie, że do niej zadzwonię przed południem. Zawsze kiedy nie oddzwaniam bardzo się martwi, dlatego nie chciałam narażać jej na niepotrzebny stres. Zaczęłam gorączkowo szukać telefonu w torebce, kiedy… - O przepraszam – usłyszała ciepły głos mężczyzny, na którego wpadła pochłonięta grzebaniem w pokaźnych rozmiarów torbie w poszukiwaniu komórki – Pomogę Pani – natychmiast zareagował widząc jak dziewczyna zaczyna zbierać z chodnika zawartość torebki, która wypadła w wyniku ich zderzenia - Nie trze… - nie dokończyła, kiedy mężczyzna przypadkowo dotknął jej dłoni. Podniosła wzrok i natychmiast zatopiła się w błękicie jego spojrzenia. To było niesamowite. Nie potrafię opisać co wtedy czułam. Nie mogłam zebrać myśli. Miałam wrażenie, że czas nagle się zatrzymał. Nie widziałam mijających nas ludzi, samochodów. Zapomniałam o potłuczonym kubku, rozerwanej bluzce i fatalnej pogodzie. Byłam tylko ja i on. - Nic się Pani nie stało? – zapytał po chwili wyrywając ją tym samym z letargu - Nie – odpowiedziała trochę niemrawo, mierząc mężczyznę wzrokiem. Miał około trzydziestu lat. Był wysokim, dobrze zbudowanym brunetem z dwudniowym zarostem. Miał na sobie trochę przydługie brązowe spodnie, trampki, T – shirt i jeansową kurtkę. Uśmiechał się subtelnie nie spuszczając z niej wzroku. - Na pewno? - Na pewno – jej głos był już pewniejszy – Dziękuję – wzięła torebkę i odeszła szybkim krokiem, nie oglądając się za siebie. Musiałam odejść. To był ostatni moment. Wiedziałam, że jeśli jeszcze raz spojrzę mu w oczy to przepadnę na amen. Idąc czułam na sobie jego wzrok. Nadal tam stał i bezczelnie się na mnie patrzył. W duchu przeklinałam się, że zamiast krótkiej kurteczki założyłam trencz do połowy uda. Wtedy spotkaliśmy się po raz pierwszy i myślałam, że po raz ostatni…. Wtedy przekonałam się, że w takich momentach los się z nas śmieje, bo nie mamy pojęcia co dla nas przygotował. Minęło kilka tygodni, a ja całkowicie zapomniałam o niebieskookim nieznajomym. Miałam masę zajęć – tzw. gorący okres w pracy. Wychodziłam z domu wcześnie rano, a wracałam późnym wieczorem. Jedyne o czym wtedy marzyłam to spokojny sen, którego było jak na lekarstwo. I kiedy wreszcie udało mi się wziąć dzień wolnego zadzwoniła koleżanka z zaproszeniem na parapetówkę. Nie mogłam odmówić, bo to ja pomogłam jej znaleźć to mieszkanie. Tak więc w pośpiechu kupiłam jakiś drobny prezent i z lekkim opóźnieniem pojawiłam się na imprezie. Było głośno i duszno. A kiedy Magda stwierdziła, że koniecznie muszę kogoś poznać miałam ochotę uciekać…. - Basiu poznaj proszę kolegę mojego Marcina… Marka Brodeckiego… Nie wiem, które z nas miało zabawniejszą minę. Chociaż wcale nie było mi do śmiechu, kiedy znowu spojrzałam w te jego niebieskie oczy… - Barbara Storosz – powiedziała poważnie młoda blondynka wyciągając rękę w kierunku wysokiego bruneta - Bardzo mi miło – natychmiast uścisnął jej dłoń, a ona poczuła jak przez jej ciało przechodzi dreszcz podniecenia - Marek pracuje razem z Marcinem – stwierdziła Magda, jakby zupełnie nie zauważając dziwnego napięcia tworzącego się pomiędzy Brodeckim a Storosz. - Naprawdę? – zapytała Basia nie odrywając wzroku od mężczyzny Czułam jak pożądanie przejmuje kontrolę nad moim ciałem i nic nie mogłam na to poradzić. Jego spojrzenie było paraliżujące. Miałam ochotę zniknąć, rozpłynąć się w powietrzu… cokolwiek byle tylko przestał tak na mnie patrzeć. Nie mogłam wykonać żądnego ruchu. Nie słuchałam co trajkocze do mnie Magda. Byłam w innej czasoprzestrzeni. A Marek… Marek chyba zdawał sobie sprawę z tego jak na mnie działa, bo nie spuszczał ze mnie wzroku. Pół godziny później, gdy tylko Magda nas zostawiła, by powitać kolejnych gości wylądowaliśmy na pustym tarasie łącząc się w namiętnym pocałunku. A godzinę później byliśmy już w mojej sypialni. Nadal pamiętam każdy jego pocałunek, czuły dotyk. Marek był nieziemskim kochankiem. Do tej pory, mimo upływu czasu czerwienię się wspominając nasze upojne noce. Był pewny siebie, a jednocześnie tak delikatny… doskonale wiedział jak doprowadzić kobietę na szczyt miłosnych uniesień. I tak wszystko się zaczęło…. Po tygodniu naszej znajomości byłam zakochana do szaleństwa. Podejrzewam, że gdyby wtedy poprosił mnie o rękę zgodziłabym się bez wahania. Romantyczne kolacje, wypady za miasto, kino… jak z dobrej komedii romantycznej. Wtedy nie przyszło mi do głowy, że w tak krótkim czasie ta komedia zamieni się w melodramat…. Żonę Marka poznałam przypadkiem w Galerii Mokotów. Razem z Magdą pojechałyśmy na babskie zakupy. Zaczynały się wyprzedaże, a ja marzyłam o kaszmirowym sweterku. Po wielogodzinnych poszukiwaniach, obładowane torbami wreszcie usiadłyśmy przy kawiarnianym stoliku i zamówiłyśmy Latte. Nagle Magda spostrzegła jakąś swoją znajomą, siedzącą dwa stoliki dalej. Oczywiście zaprosiła ją do nas, przedstawiając mi ją jako Annę – żonę Marka Brodeckiego. W pierwszej chwili miałam ochotę się roześmiać, bo przecież to było niemożliwe. Byłam z Markiem trzy miesiące i wydawało mi się, że to właśnie jest TEN jedyny. Ale potem wszystko zaczęło się składać w racjonalną całość, jak puzzle. Te jego nagłe wyjścia, nieobecności, wyjazdy, fakt, że nasi znajomi nie mieli pojęcia o tym, że jesteśmy razem, wieczne niedopowiedzenia… Prawda była taka, że on wiedział o mnie wszystko, a ja o nim właściwie nic. Nie przeszkadzało mi to specjalnie, bo dla mnie najważniejsza była sama jego obecność. - Pani zna mojego męża? – wysoka szatynka nie kryła zdziwienia - Czy znam? – Basia próbowała zebrać myśli i nie dać po sobie poznać, że przed chwilą jej świat się zawalił – Myślę, że to za dużo powiedziane – uśmiechnęła się sztucznie - Poznaliśmy się na imprezie u Magdy. Pani tam nie było? – bardziej stwierdziła, niż zapytała Oczywiście, że jej tam nie było, ale uznałam, że należy zapytać. Nadal nie wiem skąd wzięłam tyle siły, żeby dalej prowadzić tę rozmowę. Anna była starsza ode mnie, jak się potem okazało również od Marka. Nie zmieniało to jednak faktu, że była niezwykle atrakcyjna. W dodatku inteligentna, kulturalna, chyba nawet urocza. W każdym razie była całkowitym przeciwieństwem mnie samej. Jakimś cudem dotarłam do swojego mieszkania, po tym jak tłumacząc się bólem głowy opuściłam centrum handlowe. Nie wiedziałam co mam ze sobą zrobić. Byłam jak w amoku i wtedy w moich drzwiach pojawił się niczego nieświadomy Marek… - Witaj królewno – z niegasnącym uśmiechem na twarzy podszedł do Storosz, by się przywitać, jednak ona natychmiast się odsunęła – Co się dzieje? – zapytał zaskoczony jej dziwnym zachowaniem - Do swojej żony też mówisz „królewno”? – odpowiedziała pytaniem na pytanie z ironicznym uśmiechem - Ba…Ba…Basiu to nie jest tak jak myślisz… Nie wiem czemu słuchałam jego tłumaczeń. Powinnam od razu wyrzucić go ze swojego życia, ale nie potrafiłam. Podejrzewam, że chciałam mu wierzyć. Powiedział mi wtedy, że owszem Anna jest jego żoną, ale tak naprawdę nic już ich nie łączy, a są razem tylko dlatego, że kobieta zagroziła, że targnie się na swoje życie jeśli on będzie chciał rozwodu. Zapewniał, że jestem najważniejszą kobietą w jego życiu i tylko mnie kocha. Uwierzyłam i już nie wracaliśmy do tej rozmowy…. Kobiety z reguły nienawidzą „tych drugich” i obrzucają je najgorszymi epitetami. Nie zastanawiają się jednak nad tym jak trudno być „tą drugą”, bo wbrew wszelkim pozorom nie przychodzi to łatwo. Z każdym kolejnym dniem było mi coraz ciężej. Owszem nadal były spacery, kolacje, wyjścia do kina czy namiętne noce, ale to przestało mi wystarczać. Nie podobało mi się, że muszę dzielić się Markiem z inną kobietą. Chciałam mieć go na wyłączność. Na myśl, że on ją dotyka, całuje tak, jak mnie, robiło mi się niedobrze. - Muszę już uciekać – stwierdził zakładając koszulę - Jak zwykle – dziewczyna nie kryła swojego niezadowolenie, dlatego demonstracyjnie odwróciła się do niego plecami - Basiuuu… - czule pocałował jej nagie ramię - Idź już i jeśli chodzi o mnie to możesz nie wracać – rzuciła nieprzyjemnie nakrywając się satynową kołdrą - Nie chciałabyś, żebym nie wrócił… - stwierdził pewnie odwracając się w stronę drzwi z zamiarem wyjścia - Nie bądź tego taki pewien… - krzyknęła poirytowana, na co on natychmiast wyszedł trzaskając drzwiami Pewnie, że chciałam się na nim odgryźć. Chciałam, żeby go zabolało. Podłe, prawda? Ale mnie też bolało za każdym razem, kiedy wracał do żony. Wraz z momentem, kiedy zamykał za sobą drzwi mój świat się kończył. Byłam biernie zawieszona gdzieś w rzeczywistości. Nie miałam na nic ochoty, bo po co wstawać z łóżka jeśli nie ma się dla kogo? Nałogowo faszerowałam się lekami nasennymi, by móc przespać chwile, kiedy Marka nie było przy mnie. Czułam się wtedy potwornie samotna. Nieustannie byłam rozdrażniona. Z dużą częścią znajomych straciłam kontakt. Zostali tylko Ci najbliżsi przyjaciele, którzy są przy nas na dobre i złe. Czułam jak z każdym dniem rujnuje swoje życie coraz bardziej. Stałam się kłębkiem nerwów, który uspokoić był w stanie tylko Marek. Nie mogłam, nie potrafiłam, nie chciałam przerwać tego romansu (swoją drogą chyba pierwszy raz użyłam słowa „romans” dla określenia naszego związku). Czy miałam wyrzuty sumienia względem Anny? Owszem, ale odsuwałam od siebie poczucie winy klasycznym stwierdzeniem: „Gdyby był z nią szczęśliwy, nie spotykałby się ze mną”. Co było dalej? Po naszej kłótni Marek oczywiście wrócił tyle, że po dwóch dniach. Pewnie chcecie wiedzieć czy przez ten czas do niego zadzwoniłam? Nie, nie zadzwoniłam. Wiele razy wybierałam jego numer, ale powstrzymywałam się. Chciałam mu udowodnić, że potrafię żyć bez niego. I udało mi się, chociaż dla mnie te dwa dni były naprawdę trudne. Cały dzień spędziłam w łóżku przeglądając jakieś czasopisma i popijając czerwone wino. Czułam się znacznie lepiej niż poprzedniego dnia. Już mi nie szumiało w głowie, poza tym wreszcie się wyspałam. Nie skusiłam się jednak na propozycję przyjaciółki, która zapraszała mnie na sushi własnej roboty. Chciałam pobyć sama, poza tym jakoś podświadomie czułam, że tego dnia powinnam zostać w domu. Kiedy tylko Marek stanął w moich drzwiach od razu wiedziałam, że coś jest nie tak. Widziałam to w jego oczach, które tego dnia były ciemniejsze, jakby zachmurzone. Nie musiałam nawet pytać… - Anna jest w ciąży… - te słowa ledwie przeszły mu przez gardło - …ale Basiu…dla nas…to…to nic nie zmienia – wyszeptał po chwili łamiącym się głosem. Nie krył, że nie cieszy go myśl, że za kilka miesięcy zostanie ojcem. Widział ból malujący się w jej orzechowych oczach. Znowu ją zranił, kolejny raz zadał jej cios prosto w serce. Czuł się winny, cholernie winny, ale cóż, było już za późno. - Zostaw mnie samą – wyszeptała błagalnie. Nie protestował. Wyszedł zgodnie z jej życzeniem. Wiedział, że potrzebuję czasu, aby „przetrawić” tę wiadomość. Tylko czy taką wiadomość można „przetrawić”? Nie wiem, w każdym razie mnie się to nie udało. Kiedy wyszedł leżałam nieruchomo jeszcze przez chwilę. Nie mogłam wykonać żadnego, nawet najmniejszego ruchu. Czułam się jak sparaliżowana. Jego słowa powoli docierały do mojej świadomości… Nie płakałam, nie krzyczałam, nic w tym rodzaju. Przeciwnie, byłam nad wyraz spokojna. Spakowałam najpotrzebniejsze rzeczy – jakieś ciuchy, kosmetyki i cztery godziny później byłam już w drodze do Szwajcarii, gdzie od kilku lat mieszkała moja matka. Przeniosła się tam zaraz po śmierci ojca. Chciała uciec od wspomnień, które piętrzyły się na każdym kroku. Jak twierdziła w Szwajcarii odnalazła ukojenie. Ukojenie – tego właśnie potrzebowałam wtedy najbardziej. Dlaczego wyjechałam, skoro Marek zapewnił mnie, że dla nas nic się nie zmieni? Cóż… do tej pory nasz romans rujnował życie trzech osób, ale kiedy pojawiła się ta czwarta, najbardziej niewinna w całym tym układzie, ktoś musiał powiedzieć pass. Chyba dotarło do mnie, że nie można budować szczęścia na zdradzie i kłamstwie. Poza tym, czy w ogóle któreś z nas było naprawdę szczęśliwe? Myślę, że dobrze zrobiłam wyjeżdżając z dnia na dzień. To trochę jak z depilacją woskiem. Aby ból był minimalny należy oderwać plaster jednym, gwałtownym ruchem. Podobnie postąpiłam z moim uczuciem do Marka. Wyrwałam je z mojego serce – raz na zawsze. Tak przynajmniej mi się wydawało… Do Szwajcarii dotarłam jako strzęp człowieka. Byłam kompletnie zagubiona (bynajmniej nie chodzi o to, że nie wiedziałam jak mam wydostać się z lotniska), odarta z uczuć i rozbita psychicznie. Miałam natomiast coś bezcennego – przekonanie, że postąpiłam tak jak powinnam… Nie będę opowiadać co robiłam przez kolejny rok, bo to nie wnosi nic do tej historii. Ograniczę się jedynie to stwierdzenia, że uczyłam się żyć od nowa… Tak więc po 13 miesiącach pobytu w Szwajcarii wróciłam do Polski. Swoją drogą to nie miałam pojęcia po co wracam, bo przecież nic tam na mnie nie czekało. Pewnie jak powiem, że jakiś wewnętrzny głos podpowiadał mi, że nadszedł czas żeby zmierzyć się z rzeczywistością, to weźmiecie mnie za wariatkę, ale tak właśnie było… Trzy dni po przylocie przekonałam się jak los się z nami bawi. W życiu nie pomyślałabym, że coś takiego w ogóle może się przydarzyć… Wynajęłam mieszkanie na Powiślu. Było jasne, przestronne, ale jednocześnie przytulne – idealne dla samotnej kobiety. Poza tym zawsze lubiłam stare budownictwo. Powojenne kamienice po prostu mają swój niepowtarzalny klimat i żaden nowoczesny blok na strzeżonym osiedlu im tego nie zabierze. Jak się wkrótce przekonałam nie tylko ja mam do nich sentyment… Dochodziła 7 rano, kiedy obudził mnie potworny huk. Początkowo starałam się go ignorować zakrywając głowę poduszką, ale efekt był żaden. Po kilku minutach postanowiłam wstać i porządnie opieprzyć mojego sąsiada, który to najprawdopodobniej był jego „autorem”. Byłam wściekła. Nie znoszę kiedy się mnie budzi w taki sposób. No cóż, jestem śpiochem. Takie jest moje hobby. Inni jeżdżą na rowerze, zbierają znaczki, sklejają modele, a ja śpię. I nic nie poradzę na to, że kiedy ktoś brutalnie wybudza mnie ze snu zachowuję się jak lwica. Przez kilka minut z uporem maniaka waliłam w drzwi prowadzące do sąsiedniego mieszkania. Wreszcie hałas umilkł, a drzwi się otworzyły… Taaaaak… Boże jak w taniej komedii romantycznej, którą ogląda się miliony razy mając chandrę. W drzwiach stał nie kto inny jak tylko Marek Brodecki – wszędzie poznałabym te oczy. W jednej chwili poczułam jak serce podchodzi mi do gardła, po policzkach zaczynają spływać łzy, a nogi stają się jak z waty. Miałam wrażenie, że za chwilę zemdleję. - Basia?! – mężczyzna nie krył swojego zdziwienia. Nie był zdziwiony jej widokiem. Był zszokowany… Podobnie zresztą jak Storosz, która nie była w stanie wypowiedzieć słowa. Wyglądała jakby właśnie zobaczyła ducha. No bo zobaczyłam ducha. Przede mną stał najciemniejszy cień mojej przeszłości… - Co Ty tu robisz? – zapytał po chwili – Basiu… - Ciebie tu nie ma – wyszeptała jakby do siebie - …jesteś tylko i wyłącznie wytworem mojej wyobraźni… wspomnieniem – jej głos wyraźnie drżał - Jestem – powiedział ciepło, po czym nie zadając już żadnych pytań namiętnie ją pocałował Świat nagle zawirował. Wszystko nagle wróciło. Miałam przed oczami każdą wspólnie spędzoną chwilę. Czułam jak odpływam… Podobno człowiek uczy się całować ssąc mleko matki. Im dużej jest karmiony piersią tym w przyszłości lepiej całuje. Jeśli to prawda to Marek musiał być karmiony tym sposobem bardzo długo… Ten jeden pocałunek zburzył wszystkie moje plany i obalił postanowienia. Był jedyny i niepowtarzalny. Wypełniał ciało nieopisaną rozkoszą, odbierał zmysły, a złamanemu sercu przyniósł ukojenie. Można powiedzieć, że stał się początkiem czegoś nowego, czystego i szczerego… Co było dalej? Dalej, dalej, dalej… dalej żyli długo i szczęśliwie. Koniec A tak gwoli wyjaśnienia to Marek wcale nie został ojcem. To znaczy Anna owszem, urodziła ślicznego chłopca, ale jak się w niedługim czasie okazało nie był on „dziełem” Marka. No cóż, Anna nie była wierną żoną… swoją drogą trafił swój na swego. Ale pominę fakt z kim, gdzie i jak często odpływała żona Marka, bo to nie ma większego znaczenia. W każdym razie rozwiedli się zaraz po urodzeniu się dziecka. Marek zostawił jej dom, a sam kupił mieszkanie w starej kamienicy. I takim właśnie sposobem „wpadliśmy” na siebie kolejny raz. Oboje doszliśmy do wniosku, że skoro los ponownie wepchnął nas sobie w ramiona, to nie możemy zmarnować tej szansy. Chciałabym skończyć tę historię jakimś filozoficznym morałem, ale to chyba nie jest dobry pomysł, bo przecież miłość to jedna z tych rzeczy, o których filozofom się nawet nie śniło. Tak, więc zrezygnuję z puenty na rzecz jednego zdania: „Jeśli ludzie mają być ze sobą, to bez względu na wszystko będą…”.