Aniela Maj (kl
Transkrypt
Aniela Maj (kl
Aniela Maj Pielęgnowana miłość nieznana Moje życie jest monotonne. Te same spotkania, ci sami ludzie... Jestem jak twórcza dusza ponurego człowieka, całkiem inna od wszystkich, myślę jak anioł w skąpym przebraniu, szukam miłości tam gdzie jej nie ma... Kiedyś radość życia czerpałam z samego faktu pomocy innym. Myślę, że właśnie takie małe, dobre uczynki każdego dnia pozwalają nam odbudowywać świat na nowo. Gdy byłam dzieckiem miałam zupełnie inne poglądy od teraźniejszych. Starałam się wyrażać własne uczucia, doznania poprzez słowa. Niestety z czasem ta „umiejętność” jakby zanikła a ludzie zachowywali się niesprawiedliwie w stosunku do mnie, z czym nie mogłam się pogodzić. Wojny i bieda... to wszystko sprawiło że ludzie stali się bardziej skryci i bliższa była im metoda pisania pamiętnika. Jak każdy zastanawiałam się też nad miłością. Czy jest ona warta poświęcenia i czy ma swoje granice. Postanowiłam dać sobie trochę czasu na odpowiedź, ponieważ jako jedna z nielicznych sprawiała mi trudność. Jak wspomniałam wcześniej chcę zrobić coś dla duszy a nie tylko ciała, a przy okazji znaleźć odpowiedź na te nieustannie nurtujące pytanie. Może zrządzenie losu lub skłonność do pokonywania trudności sprawiły, że wybrałam Kenie. Moi rodzice nie ukrywali swojego rozczarowania mimo to uszanowali moją decyzję. W dzień wyjazdu bardzo trudno było mi rozstać się z rodziną. Mojej mamie nie udało się ukryć łez choć była to dzielna kobieta. Podróż była dla mnie fascynującym przeżyciem, gdyż nigdy nie miałam okazji latać samolotem, zawsze było to, gdzieś głęboko ukryte we mnie pragnienie... Afryka to nadzwyczajny kraj. Życie tamtejszych ludzi wydaje się wolniejsze i pełniejsze. Po długim i wyczerpującym locie, z chęcią wybrałam się na wieczorny spacer. Słońce miało tak wyraziste promienie, że nie sposób było nie zauważyć je. Ta sawanna, jej piękno syciło mą duszę. Nie potrafiłam w tamtej chwili powiedzieć nic... Każdy z nas potrzebuje czasem odłączenia się od codzienności. Droga była kręta i nierówna. Takie same były moje myśli. Czułam, że jest coś, co powinnam zrobić, ale nie do końca wiedziałam co. Robiło się późno a, że nie czułam potrzeby powrotu do domku postanowiłam odwiedzić kenijskie miasto, Garissa. To jedna z osad o mniejszej liczbie ludności. Nie było już na niebie słońca, za to powoli zaczęły pojawiać się równie urzekające, gwiazdy. Tam wszystko wydawało się odmienne, to tak jakby patrzeć na jeden i ten sam przedmiot z dwóch różnych stron i widzieć za każdym razem zupełnie coś innego... Patrzę na to miejsce inaczej, ja nie potrafię a może nie chcę patrzeć na te złe strony i wyodrębniam te dobre... Ten dzień jest albo już był okresem przypuszczeń i mniemań. Pora była już go zakończyć i wracać. Nagle słyszę szum starej furgonetki, która najwyraźniej jedzie w moją stronę. Następnie widzę dziecko zwrócone w przeciwną stronę, które bawi się przy ulicy. Samochód jest coraz bliżej ,a dziewczynka nie schodzi. Ja nie potrafię się ruszyć, krzyczę ostrzegawczo i nic. Teraz pojazd jest już wystarczająco blisko, by spowodować wypadek, wszystko zależało od kierowcy... Po chwili usłyszałam rozdzierający hałas i płacz, który zaraz potem ucichł. Biegnę w tamtą stronę. Kierowca wysiada z samochodu i krzyczy coś ze łzami w oczach. W tamtej chwili trudno było powiedzieć co dokładnie. Podchodzę do niej sprawdzam puls, który był już prawie nie wyczuwalny. On ucieka... Starałam się zachować spokój jakoś jej pomóc. W pojeździe znalazłam kawałek jakiejś starej szmatki i zacisnęłam nią ranę, aby zatrzymać krwawienie. Wzięłam ją na ręce i skierowałam się w stronę małego szpitala misyjnego. Z każdym krokiem dziewczynka stawała się coraz cięższa. Moje serce biło wtedy tak mocno, bałam się. W szkole uczyli mnie pomocy w nagłych sytuacjach zagrażających życiu, ale było to teoretycznie, a w praktyce było to znacznie trudniejsze niż się zdawało. Zimny pot spłynął po moim bladym policzku. Zrobiło mi się słabo, nie miałam już sił. Upadłam z obciążenia... Obudziłam się w szpitalu. Obok mojego łóżka stali lekarze, którzy właśnie przekazali mi informacje dotyczące mojego zdrowia. Nie rozumiałam co do mnie mówią, moje myśli krążyły w tamtym momencie wokół dziewczynki z wypadku. Chciałam jak najszybciej dostać się do pomieszczenia, w którym ona leżała i kiedy w końcu udało mi się odzyskać trochę sił udałam się do niej. Ten szpital był niezmiernie ubogi, taki pusty, zamiast ścian, pacjentów oddzielały stare kotary. W pewnych miejscach nawet i ich nie było. Znalezienie jej było trudne, ponieważ szpital był przepełniony ludźmi. Chorzy patrzyli na mnie podejrzliwym wzrokiem. Widziałam w ich oczach głęboko ukryte cierpienie i ból... W kąciku przy ścianie siedziało małe dziecko bardzo przestraszone. Miało urocze oczy zupełnie jak znajoma dziewczynka, głębokie i wyraziste. Z lekkim zakłopotaniem podeszłam i spytałam o zdrowie jak i samopoczucie. Minęło 5 minut od mojego pytania, ale ona nic nie odpowiedziała. Zastanawiałam się, czy może to trauma po wypadku, czy zwykła ludzka nieśmiałość. Postanowiłam dać jej trochę czasu. Wróciłam na salę i położyłam się spać, ponieważ czułam się wyjątkowo wyczerpana. Gdy już zamykałam oczy, przyszedł do mnie lekarz, który nawet nie speszył się tym, że mnie obudził, wręcz przeciwnie, był zadowolony. Powiedział, że nie ma potrzeby, żebym dłużej przebywała w szpitalu. Oczywiście miał rację, nic mi nie dolega. Ucieszyłam się na tę myśl, bo przebywanie w takim miejscu nie jest niczym przyjemnym. Co do wizyt u dziewczynki, nie poprzestałam na jednej. Byłam tam już wiele razy, lecz ona zawsze milczała. Miałam wrażenie, że rozmawiam ze ścianą. Mimo to przypuszczałam, że ona mnie słucha i doskonale wie, o czym mówię... Na kolejnych odwiedzinach nie znalazłam jej w szpitalu, jej łóżka już nie było. Ta sytuacji bardzo mnie zaniepokoiła. Dowiedziałam się, że została wypisana. Tylko gdzie teraz jest, skoro jej rodzina nie żyje. Pewnie jest jej ciężko. Co miała robić, ilekroć pomyślę o jej bezradności, w tej sytuacji robi mi się przykro. Powrót był dla mnie jak zakończenie historii, pięknej historii bo nie miałam już nadziei, że ona mnie zaakceptuje... Stała przy moim domu, nic nigdy w życiu nie ucieszyło mnie bardziej niż to. Była zziębnięta i wycieńczona. Uśmiechnęła się do mnie... Pobiegłam się do niej przytulić, tak bardzo tego chciałam. Chyba nie jest z nią tak źle, jak sądziłam. Ta wesoła buzia zmieniła wszystko. Mnie chyba uda się z nią zaprzyjaźnić i pokochać ją jak własne dziecko. Każdy dzień spędzony wspólnie był dla nas cenny... Jest między nami taka dobra więź, obie ją czułyśmy. Pamiętam dzień, w którym zapytała, czy ją zaadoptuję. Chciałam to zrobić już dawno, ale nie byłam pewna, czy ona tego chce. Teraz już wiem... Jakąż radość sprawiał mi jej śmiech, każde jej słowo było dla mnie jak melancholijna muzyka, która nieustannie mnie zaskakiwała... Nigdy nie zapomnę tej historii. Ona na zawsze pozostanie w miejscu, z którego już nigdy nie wyjdzie, w moim sercu. Bo wiecie, jeśli ktoś ucieka od miłości, bo się jej boi. To tak naprawdę ucieka od samego życia, zamyka się w sobie. Mam wrażenie, że miłość nie wprawia świata w ruch, ale nadaje mu sens. Dodaje mu barw, upiększa nam je. Usprawiedliwia szaleństwo. Bez miłości życie nie byłoby życiem, a kochanie nie byłoby kochaniem... Miłość pociesza jak słońce po deszczu. William Shakespeare