1. Od kiedy wiedział pan, że przyszłość będzie związana ze sztuką

Transkrypt

1. Od kiedy wiedział pan, że przyszłość będzie związana ze sztuką
1. Od kiedy wiedział pan, że przyszłość będzie związana ze sztuką?
Nie wiedziałem. Od najmłodszych lat interesowało mnie rysowanie i malowanie. Kopiowałem
znalezione bajki a później w szkole chętnie wpisywałem się do pamiętników koleżanek, gdzie obok
krótkiego wierszyka był mój rysuneczek. Moje zainteresowanie plastyką wzrastało. Miałem też inne
zainteresowania: lubiłem śpiewać i grać na organkach. W późniejszym okresie miałem nawet „zakusy
dyrygenckie”. Zostałem jednak plastykiem. A droga do tego zaczęła się w 1948 r. Po ukończeniu
pierwszej klasy gimnazjum ogólnokształcącego w Wisznicach dowiedziałem się o powstającej szkole
plastycznej w Nałęczowie. Pojechałem tam i zostałem.
2. Liceum w Nałęczowie to czas beztroski czy nauka życia?
Nałęczów mnie oczarował. Wiedziałem, że to jest moje miejsce. I mimo iż przyszło mi żyć w
powojennym, trudnym dla kraju i mojego pokolenia okresie, było mi dobrze. Szkoła, do której się
zapisałem rozbudowała się. Państwowe Liceum Technik Plastycznych zaczęło żyć. Dobra atmosfera
panująca w szkole, jej położenie i wiele, wiele innych rzeczy, wpłynęło na moją osobowość. Dzisiaj
wspominam wiele osób mocno zarysowanych w mojej pamięci. Prof. Wanda Rafałowicz uczyła nas
języka francuskiego i języka rosyjskiego. Dzięki niej bardzo polubiłem poezję. Dziś jeszcze dużo
wierszy mogę bez trudu recytować. Prof. Stefan Buksiński był bardzo wymagający. Pamiętam jego
lekcje języka polskiego, historii sztuki czy historii starożytnej. Pamiętam też jak przygotowywał mnie
do recytacji na akademii „Słów we krwi” Tuwima. Tekst tego wiersza był dość mocny i ja go bardzo
mocno do słuchaczy wykrzyczałem. I jeszcze jeden moment ze szkoły. Na akademię 1-majową był
przygotowany występ chóru szkolnego. Mijała pora występu a profesora nie ma. Staję przed chórem i
zaczynam dyrygować. Pamiętam, że bardzo szybko machałem rękami, ale jakoś wyszło. Okazało się,
że profesor spokojnie siedział na końcu sali.
3. Okres studiów na ASP – co było najciekawsze?
W zasadzie same ciekawostki – temat na osobną książkę. W 1953 r. zdałem maturę i egzaminy na
Akademię Sztuk Pięknych w Warszawie. Był to dalej trudny, powojenny okres, ale miało się w sobie
małą lokomotywę, było coś, co dawało wielkie zadowolenie z życia. Na pierwszym roku studiów
mieszkałem w Domu Akademickim na Żoliborzu przy ul. Lipińskiej a w następnych latach w Starej
Dziekance na Krakowskim Przedmieściu. Mieszkali tam studenci Akademii Sztuk Pięknych, Wyższej
Szkoły Aktorskiej a w przylegającej Nowej Dziekance mieściła się Średnia Szkoła Muzyczna. Po
budynkach tych przewijało się wiele późniejszych znanych osób. Pamiętam chłopczyka w krótkich
spodenkach, który przybiegał do stołówki. Jeden z jego starszych kolegów powiedział mi, że jest to
geniusz. Był to Jerzy Masymiuk – przyszły wielki muzyk. Studenci wyższych uczelni artystycznych
spotykali się na Studium Wojskowym. Byli tam między innymi: Jan Kobuszewski, Mieczysław Kalenik,
Marian Jonkajtys, Jerzy Połomski i wielu innych. Studia to był piękny okres w moim życiu.
4. Czym kierował się pan przy wyborze tematu do pracy dyplomowej na ASP i jaki jest pański
stosunek do grafiki i ilustracji?
Po prostu przeczytałem sporo fantastycznej literatury. Wśród tych książek były m. in. „Gargantua i
Pantagruel” Rabelais’go, „Matka” Gorkiego, „Dożywocie” Fredry, „Myszy i ludzie” i „Ulica
nadbrzeżna” Steinbecka oraz wiele, wiele innych, których w tej chwili nie pamiętam. Spośród nich
wybrałem tę jedną, która w tamtym czasie miała dla mnie największą siłę wyrazu. Wygrał Steinbeck. I
1
tak po sześciu latach studiów w 1959 r. otrzymałem w pracowni prof. Marcina Szancera dyplom z
wyróżnieniem. Było to dla mnie wielkie osiągnięcie. A potem przyszła pora na znalezienie pracy i
swego miejsca w społeczeństwie. Na mojej drodze pojawiła się telewizja.
5. Praca w Telewizji Polskiej w Warszawie to zaplanowany rozwój drogi artystycznej?
Skądże. Nadarzyła mi się okazja pracy w warszawskim ośrodku Telewizji Polskiej, więc skorzystałem z
niej. I tak, od 1959 r., przepracowałem tam prawie 40 lat, tworząc szatę graficzną niezliczonych
programów. Grafikę, którą wykorzystywałem cechowała maksymalna skrótowość i czytelność, przede
wszystkim ze względu na jej krótki czas życia na wizji.
6. Czy plansze telewizyjne, zwane też sekundówkami, to forma charakterystyczna dla telewizji?
Oczywiście - ze względu na specyfikę samej telewizji. Informacja w formie wizualnej musiała być
podana w maksymalnie skróconej graficznie formie, tak by natychmiast wprowadzić widza w
charakter nadawanego programu, ukazać to, co najbardziej charakterystyczne. Grafika telewizyjna
jest jak błysk flesza w aparacie fotograficznym, musi być z jednej strony lapidarna a z drugiej
naładowana skondensowaną treścią, którą przekazujemy błyskawicznie, w mgnieniu oka. Widz nawet
nie ma czasu na refleksję, tu wszystko musi być oczywiste, jasne, klarowne i… zrobione „na wczoraj”.
Żywot takiej planszy jest zawsze bardzo krótki, kilka sekund i jej kariera się kończy. Dzieło grafika
przestaje istnieć, chyba że program jest powtarzany. Ale tak czy inaczej to są tylko sekundy. Dlatego
ekspozycja takich plansz w formie wystawy jest czymś absolutnie wyjątkowym, dającym możliwość
przyglądania się im przez dłuższy czas – co nigdy nie było możliwe w telewizji. Czas jest tutaj chyba
kryterium kluczowym. Grafika telewizyjna nie różni się od innej dobrej grafiki. Jest może trochę
ograniczona wymogami technicznymi i żyje bardzo krótko. Tylko tyle i aż tyle.
7. Co związanego z pracą w telewizji najbardziej utkwiło panu w pamięci?
Och, jest tego tak dużo, że aż trudno cokolwiek wybrać. Było tyle niezwykłych momentów, ludzi,
zdarzeń. Współpraca z wybitnymi reżyserami , scenografami, aktorami. Ludzkie namiętności, wpadki
przed kamerami, praca w fantastycznym zespole, któremu zawsze najbardziej zależało na poziomie
nadawanego programu. To trochę jak powojenna historia naszego kraju i mojego pokolenia w
soczewce. Telewizja tamtych czasów to i wielka sztuka, i nowoczesność, i polityka. Po prostu tygiel, w
którym powstało wiele fantastycznych programów a ja, jako grafik, miałem w tym swój udział. To
naprawdę było coś wielkiego i miałem ogromne szczęście, że mogłem w tym uczestniczyć.
8. Skąd wzięła się pańska fascynacja plakatem jako formą wyrazu artystycznego?
Plakat interesował mnie od zawsze. Jest to przede wszystkim rodzaj plastycznej metafory, forma
skondensowanego przekazu treści ujętego w skrótową formę graficzną. Plakat jest rodzajem sztuki
bardzo bliskiej odbiorcy. Nie potrzebuje galerii i instytucji sztuki, pojawia się w przestrzeni miejskiej –
na ścianach, płotach, słupach ogłoszeniowych. Jest wszędzie tam, gdzie toczy się zwykłe, codzienne
życie. Jest oknem, które nagle otwiera się przed odbiorcą i ukazuje mu jakąś inną rzeczywistość.
Często coś ważnego, niepowtarzalnego. Poza tym w przeszłości organizowano wiele prestiżowych
konkursów, w których graficy mogli wykazać się swoją kreatywnością i niebanalnym podejściem do
tematu. To było zupełnie naturalne, że brałem udział w wielu z nich, podobnie jak wszyscy najbardziej
znani graficy. W wielu z tych konkursów otrzymałem nagrody i wyróżnienia. To oczywiście była
znakomita motywacja do pracy.
2
9. Z perspektywy swojego życia i doświadczenia - jaką radę miałby pan dla następnych pokoleń
polskich grafików?
Konsekwencja i własny punkt widzenia ponad wszystko. Kropka. Dziękuję.
Wywiad z artystą Henrykiem Welikiem przeprowadził M.Ł. na potrzeby portalu Pozytywna.TV
3