a jednak się udało!
Transkrypt
a jednak się udało!
www.koniniana.netstrefa.com.pl DWUMIESIĘCZNIK Towarzystwa Przyjaciół Konina listopad 2016 r. Nr 6 (150) Szanowni Państwo – Drodzy Czytelnicy – Kochani Przyjaciele „Koninianów” W najśmielszych wyobrażeniach nie sądziłem, że będę po raz 150. pisał dla Was tradycyjny „wstępniak”. Nie ukrywam, że zmagam się w tej chwili ze sporym wzruszeniem – stan ten wywołuje zapewne fakt, że piszę go z dużym prawdopodobieństwem ostatni raz. Jednak Tym, którzy mają mnie już dosyć, radzę się zbytnio nie cieszyć, bowiem naczelny uznał, że przez pewien czas będę się jeszcze „pałętał” po redakcji, oczywiście do czasu, aż następcy nie poczują „pisma nosem”. Proszę w tych zmianach nie doszukiwać się niczego nadzwyczajnego – (zwracam się szczególnie do Danusi Arasimowicz) – to zwykła zmiana warty – starsi zaczęli, młodsi będą rozpoczętą pracę kontynuować, aby kiedyś przekazać swoim następcom – w co, nie ukrywam – bardzo wierzę. Okazało się bowiem, że „Koniniana” są po prostu miastu potrzebne. Mogą ewoluować treścią bądź formą, ale być powinny. Oczywiście „starzy redaktorzy” będą mogli w dalszym ciągu swoje trzy grosze od czasy do czasu wtrącać, ale przyznaję, że Towarzystwo Przyjaciół Konina bardzo liczy na nowe, nie stępione czasem i wiekiem pióra. Mili, drodzy Czytelnicy – wiadomo, że wszystko płynie, wszystko się zmienia, nie ma stałych, nienaruszalnych punktów odniesienia. Zmieniają się problemy oraz ich percepcja – stąd konieczne jest nowe spojrzenie na otaczającą nas rzeczywistość. Moje pokolenie żyje pewnie zbyt emocjonalnie, a tutaj rzeczywistość „skrzeczy” i potrzebny jest racjonalizm, dużo racjonalizmu!!! Pozostawię w stopce redakcyjnej trochę miejsca na nazwiska „OJCÓW ZAŁOŻYCIELI” Koninianów – są to: Stanisław Sroczyński, Jan Sznajder, Weneda (†), Lech Hejman (†), Zygmunt Kowalczykiewicz, Piotr Rybczyński – niech się staruchy cieszą, co będziemy im żałowali (co prawda Piotr na wiek podeszły się nie załapuje, ale robimy wyjątek – taki On szczęściarz ). Od następnego numeru w stopce redakcyjnej znajdą Państwo inny skład osobowy redaktorów – będą to osoby zatwierdzone na spotkaniu Towarzystwa Przyjaciół Konina z Czytelnikami. Materiały będą składane pod adresem Miejskiej Biblioteki Publiczne (tel. 63-242-85-37 oraz www.mbp.konin.pl) . Moja rola (na pewien czas) to godzenie Czytelników z Autorami tekstów, oczywiście w przypadkach koniecznych. Nazywać się ta funkcja będzie redaktor odpowiedzialny – ale pismo tworzone będzie przez nowy zespół. Chcę również wspomnieć kilka nazwisk osób (oprócz już wymienionych powyżej) szczególnie zasłużonych dla funkcjonowania „K” – od pierwszego numeru towarzyszyła nam Mirka Dimitrow (wszechstronna – rysunki, proza, poezja), Danusia Olczak, Jagoda Naskręcka, Marysia Cieślak, Włodek Kowalczykiewicz (mł.) wraz z synem Tomkiem i ... – w tym miejscu muszę przerwać, bowiem pełna lista zasłużonych dochodzi bez mała do osiemdziesięciu osób – stąd reszta pozostanie na długo we wdzięcznej pamięci Czytelników oraz Towarzystwa Przyjaciół Konina. A teraz jak zwykle – ad res meritum, czyli kilka słów rekomendacji dla tekstów przygotowanych przez redaktorów dla Państwa. Zacznę (choć tym razem zamieszczony na ostatniej stronicy) tekstem Janusza Gulczyńskiego, który wyjątkowo ciekawie podsumował swoim felietonem problematykę, którą poruszaliśmy bez mała we wszystkich prawie 150. edycjach „Koninianów”. Na początkowych stronach lokuję (nieskromnie) kilka panegiryków (jubileusz rozgrzesza) – zresztą nie mogłem odmówić odrobiny przyjemności ani sobie, ani Państwu. Wzruszyły mnie Państwa pochwały, dlatego odpowiednio skromnie zażenowany zamilknę (ale tak naprawdę jest to wspólna praca nas wszystkich). Tak się szczęśliwie składa, że ratusz, w którym odbędzie się spotkanie obchodzi właśnie setną rocznicę swego istnienia. Dokładnie opisuje ten fakt dla Czytelników Piotr Rybczyński. Sami Państwo widzą, ile mamy oraz ile trzeba mieć szczęścia – tematy same wchodzą redaktorom pod pióro. Tradycyjnie zamieszczamy również teksty związane z Konkursem Poetyckim. Nie mieliśmy tym razem wiele szczęścia, cóż widocznie proces „poetyckiej fermentacji” nie nabrał jeszcze właściwej mocy (jak powiedział Anatol France „kto chce być burzą, musi długo być chmurą”). Z ogromną satysfakcją zamieszczam wstęp pracy magisterskiej pt. „Rola prasy w budowie tożsamości lokalnej, na przykładzie miesięcznika „Koniniana”, napisanej na UAM-ie w Poznaniu w Instytucie Socjologii. Tą szczególną radość sprawia mi fakt, że pracę napisała moja wnuczka Joanna. Przy okazji serdecznie dziękuję wszystkim, którzy byli uprzejmi poświęcić swój czas, aby zaspokoić jej ciekawość przy zadawaniu przygotowanych pytań. Zamieszczam również konińskie murale, które naprawdę dodają dużo uroku naszemu miastu. Szczególnie wzruszający jest ten o dwóch chłopcach, którzy zasadzili chyba drzewko i postanowili cierpliwie czekać aż wreszcie urośnie! (Życzę im, aby doczekali aż będzie wyższe niż dom, na którym namalowano ten ciekawy i dowcipny rysunek). I wreszcie należne słowa uznania oraz podziękowania za trzynastoletnią, cierpliwą pracę przy komputerze dla Marcina Główczyńskiego oraz Moniki Wódczak. Pozwalam sobie również w imieniu TPK złożyć, za gościnę w PK, wyrazy wdzięczności naczelnemu – Staszkowi Pigule oraz wydawcy – Wojciechowi Pluta-Plutowskiemu. Serdeczna prośba – uczyńcie Panowie wszystko, by „K” mogły jeszcze trochę ukazywać się na „Forum Koninum”, które coraz bardziej „pulchrum est”. A JEDNAK SIĘ UDAŁO! Czytelnikom oraz Redaktorom już życzenia świąteczne i noworoczne składa Wasz Stanisław Sroczyński PS Pozwolę sobie również po raz pierwszy publicznie podziękować bardzo serdecznie Żonie Alinie za cierpliwe szlifowanie mojej polszczyzny – proszę mi wierzyć, że sporo zużyła długopisów z czerwonym wkładem. 150. wydanie „Koninianów” Serdecznie zapraszamy naszych Czytelników 1 grudnia o godzinie 16.30 do konińskiej sali ratuszowej na uroczystość z okazji wydania 150. numeru „Koninianów”. Wstęp na to wydarzenie jest wolny. str. 17 (str. I) Co, gdzie, kiedy w grodzie nad Wartą... W dniu 1 października 2016 roku odbyła się kolejna edycja prac porządkowych na cmentarzu w Węglewskich Holendrach (gm. Golina). Wśród wolontariuszy byli m.in. uczniowie miejscowego gimnazjum, rowerzyści z Rodzinnych Rajdów Rowerowych z Goliny. Przybył także proboszcz parafii ewangelickiej w Koninie ks. Waldemar Wunsz. Planowane jest w tym miejscu ustawienie tablicy informacyjnej oraz zorganizowanie spotkania z młodzieżą oraz profesjonalne oczyszczenie jednego z nagrobków. O „grobersach” – pasjonatach odnowy opuszczonych cmentarzy z regionu konińskiego TVP Poznań oraz Polskie Radio „Merkury” nakręciły reportaż. Tydzień później odbyły się podobne prace na cmentarzu ewangelickim w Starych Paprockich Holendrach (gm. Krzymów). Akcję zainicjowali okoliczni mieszkańcy. Tego samego dnia przedstawiciel Towarzystwa Przyjaciół Konina Bartosz Kiełbasa uczestniczył na zaproszenie Stowarzyszenia Przyjaciół Miasta Koła nad Wartą w promocji książki dr Krzysztofa Witkowskiego pt. „Bernardyni w Kole…” oraz w sympozjum popularnonaukowym. Na Ziemi Kolskiej w dniu 29 października 2016 r. odbyły się ekumeniczne modlitwy na odnowionych i uporządkowanych cmentarzach w Lipich Górach, Kiejszach, Rysinach Kolonii, czy Dębinie. W akcję włączyli się regionaliści i społecznicy z Konina, Koła, Kłodawy (Solni Cykliści wraz z Adamem Malińskim), Przedcza, czy nawet z Torunia. Towarzystwo Przyjaciół Konina włączyło się w akcję „Zapal znicz pamięci”. W dniu 16 października 2016 r. na Placu Wolności uczczono pamięć zamordowanych Aleksandra Kurowskiego i Mordke Słodkiego. Ich postacie i okoliczności śmierci przybliżył prezes TPK Piotr Rybczyński. Jak potok płynie czas Gdy w latach Polski Ludowej była jakaś uroczystość, każdy dorosły obywatel wierny ojczyźnie i partii podążał do gospody ludowej ( czytaj: restauracji) po to, aby wypić setkę wódki, a po niej dodatkowo jeszcze pięćdziesiątkę. Bo tak się wtedy robiło. Ja Zygmunt K. urodzony w latach sanacyjnych, żyjący w czasach okupacji niemieckiej i wychowywany w socjalizmie, teraz nie potrzebuję podążać do knajpy, aby doczekać się stupięćdziesiątki. Ona przyszła sama w postaci ilości numerów „Koninianów” zamieszczanych w „Przeglądzie Konińskim”. Jak ten czas płynie. Nie jak jakiś tam potok, tylko nasza kochana War- ta. Dawno, dawno temu nad tą rzeką było nas czworo: redaktor naczelny Przeglądu Konińskiego Stanisław Piguła, prezes Towarzystwa Przyjaciół Konina Piotr Rybczyński, jego zastępca Stanisław Sroczyński oraz ja – sekretarz Zygmunt K. Byliśmy szczęśliwi i zarazem zatroskani czy nam się uda comiesięczna gazetowa wkładka do tygodnika. Udało się! Leciwi czytelnicy Przeglądu Konińskiego pamiętają prezentowany w telewizji lat sześćdziesiątych ubiegłego wieku literacki kabaret Starszych Panów Przybory i Wasowskiego. W jednym z numerów aktor śpiewał piosenkę, której fragment cytuję. Co prawda treść piosenki tyczyła stosunków męsko damskich, ale ja dla potrzeb tego artykuliku interpretuję ją na korzyść miasta: „ … Jeżeli kochać to nie indywidualnie. Jak się zakochać to tylko we dwóch.” I potem w tekście były słowa: ” Bo pojedynczo się z dziewczyną nie upora ni dyplomata ni mędrzec, ni wódz! Więc ty drugiego sobie dobierz amatora i wespół, zespół, by żądz moc móc wzmóc. Po tylu egzemplarzach „Koninianów” okazuje się, że kochających się w Grodzie Nadwarciańskim jest pokaźna liczba osób, zarówno tych płci żeńskiej, jak i drugiej, zwanej męską. W Koninie kocha się nie jeden, nie dwóch. Nie trzeba nikogo przekonywać, że „Koniniana” rozpaliły u czytelników gorące uczucia do miasta. Że sympatie te wyzwoliły się z okopów ich niepamięci. Takie były przed laty, intencje redagujących wkładkę do Przeglądu Konińskiego. Jest takie łacińskie powiedzenie: Tempus fugit – czas ucieka. Oj ucieka, ucieka. W tytule artykułu płynie Szkatułka pełna historii Z n ó w świętujemy w „Koninianach”. 150. wydanie stało się faktem. Gratulacjom nie ma końca. To wspólny sukces czytelników, redaktorów i miasta Konina. Ten piękny jubileusz świadczy nie tylko o upływającym czasie, ale również o ciągłym dopływie nowych materiałów do publikacji. Z pewnością redaktora prowadzącego Stanisława Sroczyńskiego nie raz bolała głowa od nadmiaru tekstów, ale jak wszyscy wiemy, zawsze daje radę. Z wirtuozerią komponuje kolejne wydania. Sensowność wydawania „Koninianów” jest bezapelacyjna. To przecież nasza cenna szkatułka pełna skarbów historii, pasji, wzruszeń, poetyckich uniesień, szeptu wspomnień. Życzmy sobie nawzajem, żeby ta konińska szkatułka nigdy się nie zamknęła – bo co ją zastąpi? Jest jeszcze tyle pomysłów, które nie zaistniały na łamach, tyle historii do opowiedzenia. Co „Koniniana” dają czytelnikom? Myślę, że każdy ma własną odpowiedź, osobiste refleksje, ale jestem pewna, że są wspaniałym łącznikiem między przeszłością a teraźniejszością. To lektura zarówno dla młodych jak i starszych. Takich lekcji historii, które odbywają się na łamach „Koninianów” nie ma w żadnej szkole. To również forum poetyckie dotyczące nie tylko laureatów naszego Ogólnopolskiego Konkursu o Nagrodę Milowego Słupa, ale również dla początkujących poetów. Istotny jest fakt, że każdy może coś napisać, podzielić się swoim wewnętrznym światem. Jestem pewna, że wciąż powiększa Z ogromnym żalem pożegnaliśmy 19 listopada br. Wielkiego Przyjaciela „Koninianów” Wojciecha Michalskiego. Jest nam tym bardziej smutno, bowiem wybierał się na spotkanie jubileuszowe wydania 150. numeru pisma, w którym w pierwszych wydaniach tak wiele pisaliśmy o Jego Ojcu Ryszardzie Michalskim znanym nauczycielu i malarzu utrwalającym na swoich obrazach ciekawsze miejsca naszego miasta. Wojtku będzie nam bardzo Ciebie brakowało – Przyjaciele i Koledzy. (StS) str. 18 (str. II) W jubileuszowym aurze przebiegał festyn „Pożegnanie lata” w Parku im. F. Chopina. Cała akcja koordynowana przez Tadeusz Darula we współpracy ze sponsorami i organizacjami społecznymi m.in. Towarzystwem Przyjaciół Parku, czy Polskim Związkiem Niewidomych Oddział w Koninie, obchodziła swoje 15-te urodziny. Nadrzędnym celem tej akcji jest pomoc najuboższym dzieciom w wieku szkolnym i przedszkolnym z konińskiej Starówki. Ukoronowaniem obchodów było spotkanie wspominkowe w dniu 19 października 2016 r. w Przedszkolu nr 1 „Kosmatek” w Koninie. XXXVI Ogólnopolski Konkurs Poetycki „Milowy Słup” okazał się w tym roku wyjątkowy z powodu ogromnej ilości zgłoszeń i profesjonalnej organizacji. Stowarzyszenie Przyjaciół Żychlina od września do grudnia realizuje projekt pt. „Poznajmy naszą małą Ojczyznę” składający się z cyklu warsztatów, konferencji i konkursów dla młodzieży szkolnej o dziejach tej miejscowości, znanych osobach pochodzących z niej lub z nią związanych, czy tradycjach świątecznych. Koordynatorem projektu jest pedagog Jolanta Knapkiewicz – prezes żychlińskiego stowarzyszenia. jak Warta. A przecież były takie lata w Koninie, w których tylko niewiele domów miało dopływ energii elektrycznej, za to posiadało wspólne, na podwórkach postawione, murowane lub drewniane ubikacje. Wodę nosiło się do mieszkań z miejskich pomp lub prywatnych studni. Czy to było dawno? Dla dzieci i młodzieży uczącej się obecnie w szkołach na pewno bardzo. Dla starszych to tylko czasy ich dzieciństwa. Sto pięćdziesiąty egzemplarz „Koninianów” zbiega się z jubileuszem pięćdziesięciolecia Muzeum Okręgowego w Koninie. Muzeum to zapoczątkowane zostało przez działaczy konińskiego Oddziału Polskiego Towarzystwa Turystyczno Krajoznawczego. Stało się własnością miasta w połowie lat sześćdziesiątych ubiegłego wieku i po okresie przejściowego pobytu w dzielnicy Marantów, przeniesione zostało do gosławickich pomieszczeń średnio- wiecznego zamku, jako muzeum krajowe. Czytając w Przeglądzie Konińskim cztery strony drukowanych wierszy i prozy członków i sympatyków Towarzystwa Przyjaciół Konina, należy wiedzieć. że do połowy wieku XX, żyliśmy sobie spokojnie w epoce, przez geologów zwanej holocen. Tak było jeszcze do niedawna. Teraz, od 29 sierpnia 2016, czyli obrad Międzynarodowego Kongresu Geologicznego obradującego w Kapsztadzie, ulokowani zostaliśmy w epoce zwanej Antropocenem. Dotyczy to nie tylko Konina lecz całej kuli ziemskiej. Niech więc nikogo nie zadziwia fakt zamiany na stanowisku Redaktora Prowadzącego „Koninianów”. W taki oto sposób pogodnie rozstajemy się z przeszłością. Teraz niech nam kwitnie w Koninie nowa era nie tylko geologiczna. się grono sympatyków i wiernych czytelników „Koninianów”, również poza granicami regionu i kraju. Fenomen „Koninianów” polega na tym, że od lat tworzą go zwyczajni ludzie, którym „chce się chcieć” przekazać innym coś ważnego, ocalić od zapomnienia miejsca, zdarzenia, ludzkie losy. Różnorodność spojrzenia na przeszłość i rzeczywistość sprawia, że na łamach „Koninianów” jest ciekawie i zawsze dużo się dzieje. Preludium do każdego wydania jest tzw. „wstępniak”, czyli słowo redaktora prowadzącego. Niezwykle oryginalne, zwięzłe z nietuzinkowym dowcipem. To znak rozpoznawczy Stanisława Sroczyńskiego. Z okazji jubileuszu serdecznie mu gratuluję i dziękuję za wszelki trud, wysiłek, jednocześnie podziwiam umiejętność godzenia spraw twórczych z poważnymi problemami zdrowotnymi. Co mnie osobiście daje obecność „Koninianów”? Cieszę się, że istnieją. Dowiedziałam się interesujących faktów i ciekawostek o naszym mieście, poznałam niezwykłych ludzi. Mogę też dzielić się z czytelnikami moją poezją i różnymi refleksjami. Ale jest coś jeszcze. „Koniniana” wciąż przypominają mi o śp. Lechu Hejmanie, nauczycielu, poloniście dyrektorze Miejskiej Biblioteki Publicznej w Koninie, aktywnym działaczu Towarzystwa Przyjaciół Konina i Stowarzyszenia Bibliotekarzy Polskich - który był jednym z „ojców założycieli” tego miesięcznika. Lech Hejman odszedł od nas jedenaście lat temu. Zawsze serdecznie go wspominam. I często myślę o tym, że choć niewidoczne, ale wciąż czeka na łamach miejsce na jego artykuł pt. „Dlaczego wybrałem Konin?”, który miał dokończyć po powrocie ze szpitala. Artykuł już nigdy się nie ukaże, ale myślę, że „Koniniana” udzielają tej odpowiedzi nam wszystkim. Lech Hejmana, na początku miał pewne obawy, czy „Koniniana” przetrwają. Jubileuszowe 150. wydanie jest dowodem, że niepotrzebnie się martwił. Istnieją już trzynaście lat. Jubileusze mają to do siebie, że przychodzą i odchodzą – a stworzone dzieło trwa nadal. „Koniniana” wspaniale wkomponowały się w życie miasta, jakby były tu od zawsze. Niech tak zostanie. Jeszcze raz gratuluję wszystkim, którzy współtworzą dwumiesięcznik Towarzystwa Przyjaciół Konina. To nasze wspólne święto. Niech każde kolejne wydanie wzbogaca czytelników i ocala wszystko, co stanowi o naszej tożsamości. Bartosz Kiełbasa Zygmunt Kowalczykiewicz Danuta Olczak Do Redakcji „Koninianów” i Redaktora Stanisława Sroczyńskiego „Koniniana” – dla mnie, byłej mieszkanki Konina to zawsze z niecierpliwością, kiedyś co miesiąc, teraz co dwa miesiące, oczekiwany dodatek do „Przeglądu Konińskiego”. Świetne artykuły wspomnieniowe konińskich autorów, bieżące informacje dotyczące miasta, wydobywane różne wiadomości o zakątkach miasta, poezje lokalnych twórców, zawsze odczytuję ze wzruszeniem, radością, a nawet nieraz z łezką w oku. Za to wszystko największe dzięki Niezwykłemu Redaktorowi, który potrafił oczarować wszystkich czytelników bezpośredniością swoich wypowiedzi w artykułach wstępnych i zachęcać do trwania przy tematyce dotyczącej rodzinnego gniazda. Ono zawsze jest mi bliskie i choć opuściłam je wkrótce po studiach, sercem jestem ciągle z nim. Raz jeszcze przekazuję słowa serdecznej podzięki za emocje towarzyszące czytaniu „Koninianów”, które traktuję jako” bilet powrotu” do dawnych kątów i pięknych czasów młodości, co niewątpliwie zapewniają „Koniniana”. Wierna Ich czytelniczka – Krystyna Brodowa, Radom To była wspaniała przygoda Jestem z wykształcenia fizykiem ale zawsze nieśmiało marzyłam, by malować, pisać wiersze, felietony, choć zazwyczaj wszelkie „próby twórcze” wędrowały do mojej głębokiej szuflady. Najlepiej wychodziło mi pisanie listów do krewnych i znajomych, czasem wysyłałam je do redakcji „Głosu Wielkopolskiego” i niekiedy zostawały zauważone, co sprawiało mi radość. Propozycja Staszka Sroczyńskiego, Redaktora prowadzącego, dotycząca udziału w redagowaniu „Koninianów” była dla mnie miłym zaskoczeniem. Przyjęłam ją z entuzjazmem, ponieważ stworzyła okazję do realizacji nieśmiałych marzeń o pisaniu . Moje relacje miały dotyczyć konińskiej Starówki, na której przecież upłynęło całe moje życie. Pamiętam doskonale mieszkańców starych kamienic, z którymi wciąż utrzymuję bliskie kontakty, bo łączy nas wieloletnia przyjaźń. Mój wnuk Wojtuś chętnie przyjeżdżał do Konina, a spacery ulicami konińskiej Starówki po prostu uwielbiał. Jeśli ktoś sądzi, że tylko słuchał moich opowieści, to jest w błędzie. Zadawał mnóstwo pytań, a szczególnie interesował się lokalizacją zamku, fosą wokół niego, historią Słupa konińskiego, polichromią w kościele św. Bartłomieja. Musiałam wieczorami dokształcać się, by na drugi dzień dostarczać wnukowi informacji. I tak zaczęła się wspaniała, trwająca przez wiele lat, moja niesamowita przygoda życia. Pierwszy artykuł ukazał się w „Koninianach” w lipcu w 2007 roku, a potem kolejne... 27. Mówiąc krótko, to Staszek Sroczyński włożył mi do ręki pióro, i co jest ogromnie dla mnie ważne, obdarzył pełnym zaufaniem. Poczułam wielką satysfakcję, gdy po ukazaniu się pierwszych relacji ze spacerów, osoby mieszkające daleko od Konina , nawet w Kalifornii, odnalazły się w moich wspomnieniach . Wkrótce nawiązały ze mną kontakt, przysyłały stare zdjęcia, pocztówki a nawet odwiedziły mnie. Staszek był moim życzliwym recenzentem, który subtelnie dokonywał poprawek, jeśli była taka potrzeba, wypełniał skutecznie „luki” w mojej pamięci. Znał przecież konińską Starówkę lepiej niż ja.. Wojtek wydoroślał i dziś jest studentem IV roku. Przyjeżdża do Konina nieco rzadziej. Na spacerach już nie trzymam go za rączkę lecz opieram się mocno na jego ramieniu (mnie też niestety przybyło trochę lat). Dzięki Staszkowi Sroczyńskiemu uwierzyłam w magię słowa i przekonałam się, że marzenia czasem się spełniają. Kontakt z redakcją pozwolił mi poznać wielu interesujących ludzi zafascynowanych naszym miastem i posiadających o nim ogromną wiedzę. Nie wiem co z tym pędzlem i farbami zakupionymi kiedyś. Muszą pewnie poczekać na dobry moment w moim życiu. Póki co, moja 5-letnia wnuczka Hania uczy się rysunku w Galerii Sztuki Łaźnia i jest ogromnie szczęśliwa. Oczywiście ciągle lubimy spacery, podczas których to Hania więcej mówi niż ja. A może jeszcze dziś chwycę pędzle oraz farby i pomaluję ...chociażby ławeczkę w moim ogrodzie, na której odpoczywam czytając książki. Maria Cieślak Staszku, wiem, że się spóźniłam, żeby zabrać głos na łamach, ale chcę, żebyś wiedział prywatnie, co miałam do powiedzenia, może to coś pomoże? Staszku, Szanowny Redaktorze, Drogi Kolego Nie, nie, nie i nie! Piszę pod wpływem silnego wzburzenia powodowanego niedobrym przeczuciem, że coś może się zmienić w KONINIANACH na niekorzyść dla czasopisma i jego czytelników! Bowiem, co to są za uwagi o „zapadaniu decyzji dotyczących dalszego funkcjonowania KONINIANÓW”? Usilnie upraszam w imieniu fanów Przeglądu Konińskiego Osoby Decyzyjne o nieprzeprowadzanie żadnych zmian, a szczególnie takich na temat: „czy jest sens”?! Pod wpływem niepewności co do intencji Autora artykułu wstępnego, sięgnęłam do jego książki „Moje lata w Koninianach”/z wielką radością i przyjemnością, że ją posiadam/. Przeczytałam ją powtórnie jednym tchem i pomyślałam: - jakie to szczęście dla Konina, że znalazł się Człowiek z Pasją i stworzył te jedyną, ciepłą opowieść o ludziach, ich dziejach, a przy okazji o kształcie naszego miasta, które bez tego byłoby cokolwiek odhumanizowanym zlepkiem blokowisk, supermarketów, przewróconej na nice ziemi. W ogóle, to największe przerażenie budzi we mnie myśl, że Ty, Staszku, chciałbyś porzucić swoje dzieło, a przecież, czy jest ono dokończone? Tu każdy dom i jego mieszkańcy, to epopeja o naszym mieście! Również każdy dom, którego już nie ma, a czyż można o tym zapomnieć? KONINIANA muszą trwać, oczywiście, niezmiennie pod Twoim przewodem, przynajmniej do następnego, Okrągłego Jubileuszu, a może wtedy zadowolisz nasze ogromne apetyty na wieści o tym, z czego powinniśmy być dumni i co pogłębiłoby nasz sentyment do miejsca, które wybraliśmy na życie. Wierna miłośniczka KONINIANÓW – Danuta Arasimowicz” Serdecznie pozdrawiam Całą Redakcję z Tobą na czele Dla Staszka Sroczyńskiego za upór przy tworzeniu „Koninianów” Pamiętam z jakim przejęciem przyszedłeś do mnie z wiadomością, że wymyśliłeś pismo (periodyk) dla Towarzystwa Przyjaciół Konina (dla którego Alina – twoja żona wymyśliła tytuł „Koniniana”). Chciałeś abym do nazwy dobrał stosowny krój czcionki. Chyba się nam musiało wtedy wszystko udać, bo miesięcznik (aktualnie dwumiesięcznik) wychodzi to dzisiaj w niezmienionej formie. Pamiętam, że Janka (Weneda) była największą zwolenniczką tego pomysłu i pomagała nam przekonać resztę Przyjaciół – niebagatelną rolę odegrał niezapomniany Lech Hejman, który oprócz chęci dysponował komputerem i (co najważniejsze) potrafił go obsługiwać Założyliśmy na samym początku, o czym zresztą pisałeś w pierwszym wstępniaku, że nie będzie polityki i uczciwie przyznaję udało się. Nie ukrywam, że niejednokrotnie kusiło mnie by „słowom naszym zmienionym chytrze przez krętaczy – jedyność przywrócić i prawdziwość…”, ale cóź by zmieniło nasze popiskiwanie. Przelewaliśmy więc na papier co w głowach nam pozostało – z lat dawniejszych - raz czyniąc to śmieszniej, raz poważniej – ale zawsze prawdziwie. Wiele serdeczności i uścisków, z godnością pochylonym tułowiem w ukłonie – Wasz Jan Sznajder Z okazji trzynastu lat działalności „Koninianów” i 150. numeru Ich wydania Wielka szkoda że pewnego, tegorocznego majowego dnia, Redaktor prowadzący „Koniniana” – Stanisław Sroczyński powiedział stop. Należy dać szansę innym. Była to zapewne niełatwa decyzja i zrozumiała patrząc na nią oczyma decydującego, ale dla innych zaskakująca, a najgorsze, że mimo wielu próśb okazała się nieodwołalna! Cóż są rzecz ważne i ważniejsze. Jak w tej sytuacji wyobrazić sobie „Koniniana” bez wstępniaka? Wstępniaki były sercem i rozumem numeru i specjalnością Redaktora Prowadzącego. Podawały w pigułce zawartość, krótko, konkretnie, żartobliwie lub poważnie, w zależności od prezentowanych tematów, pory roku, uroczystości, świąt czy wręcz nastroju Redaktora. Zawsze trochę z dystansem wobec prezentacji. Nikt nie mógł czuć się dotknięty, pominięty czy niezauważony. Odpowiedni przymiotnik określał przedstawioną treść, nierzadko też jego autora. Jak to się udawało? To słodka tajemnica Redaktora, w której mieści się jego wiedza, doświadczenie, umiejętność współpracy z ludźmi i dla ludzi. W ciągu trzynastu lat egzystencji „Koninianów” które zaistniały właśnie z inicjatywy Staszka oraz Towarzystwa Przyjaciół Konina, za co Im chwała, I tak powstało 150 numerów pisma. Teksty przygotowywał zespół redakcyjny, a za całość odpowiadał Redaktor Prowadzący. W „Koninianach” – dodatku do Przeglądu Konińskiego, zamieszczane były artykuły zawsze dotyczące miasta, jego mieszkańców, wydarzeń dawnych i bieżących większych czy mniejszych, zwyczajów świętowania. Zamieszczane były wywiady z ciekawymi mieszkańcami, pożegnania odchodzących, a znanych osób. Były również wspomnienia sentymentalne. Znalazło się miejsce na rysunki, fotografię, poezję i lokalne nowości wydawnicze. Był więc przedstawiany różnorodny pejzaż miasta, które tworzyły osoby kochające to miasto i chętnie dzielące się wspomnieniami i wiadomościami dotyczącymi Ziemi Konińskiej. Corocznie ogłaszany był ogólnopolski konkurs poetycki o Nagrodę Milowego Słupa, a potem prezentowano jego wyniki. Każdy chętny do dzielenia się przeżyciami związanymi z miastem miał szansę na ich przyjęcie przez Redakcję. W ten sposób i ja trafiłam do „Koninianów”. Czytając zamieszczane tam artykuły stwierdziłam, że też mam wspomnienia związane z miastem, które dobrze poznałam w latach szkolnej edukacji (1945-1951). Odważyłam się wysłać pierwszy wiersz, wprawdzie nie o Koninie, ale o Kościółku w Starym Mieście, gdzie był mój rodzinny dom. Była wielka radość gdy z początkiem 2007 roku zobaczyłam wydrukowany ten mój pierwszy tekst! Według mnie był to dowód, że zostałam zaakceptowana przez wspaniały, długo już bo od 2003 roku pracujący zespół redakcyjny. Kilkakrotnie brałam udział w konkursie poetyckim, później oprócz wierszy o Koninie wysyłałam dłuższe opracowania dotyczące głównie Żychlina, Fryderyka Chopina, doktora Adama Helbicha, rodziny Kossaków a także istniejących w mieście pomników i pamiątkowych tablic. Dzięki „Koninianom” na stare lata przeżywam piękną, osobistą, życiową przygodę, ale najważniejsze, że swoimi wspomnieniami i informacjami mogę podzielić się z Czytelnikami. Nie mam rozeznania, jak „Koniniana” odbierane są przez tutejszą młodzież. Myślę, że w tej sprawie pomocni mogą być rodzice lub dziadkowie, zwłaszcza ci ostatni, bo mogą mieć więcej czasu niż zapracowani rodzice. Z rozmów ze znajomymi wiem, że niecierpliwie oczekują każdego nowego numeru. Żałują, że teraz tylko co dwa miesiące mogą zagłębiać się w ulubioną lekturę, bowiem tam można znaleźć jakąś nieznaną dotąd „perełkę” wiadomości o mieście. Wiem też że na „Koniniana” czekają osoby związane kiedyś z Koninem fizycznie, dziś tylko duchowo, bo mieszkają daleko za granicą, ale zawsze ciekawi losów miasta swej młodości. Internet, dzielnie pilotowany przez Włodzimierza (młodszego) Kowalczykiewicza, nie jest dostępny dla wszystkich. Inni czekają na tradycyjne wydanie papierowe. Redaktor Prowadzący bardzo życzliwie realizował kontakty z byłymi koniniakami. Zamieszczane były nadesłane przez nich materiały – fragmenty książek, wiersze a nawet kartka pocztowa z pozdrowieniami ze „światowej” wycieczki. Za tę mrówczo-reprezentacyjną, ważną, potrzebną, odpowiedzialną, integrującą nie tylko lokalną społeczną działalność, należy się szczególne uznanie, podziw i szacunek dla Redaktora Prowadzącego i jego współpracowników. Wierzę, że jako dobry gospodarz który wykonał ogromną pracę nad zorganizowaniem i prowadzeniem przez 13 lat i poprzez 150 numerów „Koninianów”, zadba o godnych następców, którzy jak on będą gromadzić, segregować i przygotowywać materiały do kolejnych numerów. „Koniniana” w dotychczasowej działalności prezentowały miasto, jego historię i teraźniejszość, dorobek pokoleniowy mieszkańców, przybliżały przeszłość przez odświeżanie pamięci, promowały miasto i najbliższą okolicę. Dalsze utrwalanie takiego obrazu Konina będzie kontynuacją kierunku, jaki przekazują dzisiejsze „Koniniana”. Jadwiga Naskręcka str. 19 (str. III) Setna rocznica przebudowy konińskiego ratusza Przed stu laty dokonano gruntownej przebudowy ratusza, która nadała mu ostateczny kształt zewnętrzny, a przede wszystkim układ wewnętrzny. Powstała pomiędzy 1796 - 1803 rokiem budowla była już wcześniej kilkakrotnie remontowana, m. in. w latach: 1811, 18191820, 1829-1831, 1850-1851. Remont z lat 1829-1831 był tak gruntowny, że praktycznie rozebrano wówczas wszystkie ściany, które zostały wzniesione na nowo według projektu Tomasza Karola Pelletiera (ówczesnego budowniczego obwodu konińskiego). Stąd rodzą się wątpliwości dotyczące pierwotnego kształtu i wyglądu ratusza przed tym remontem, gdyż nie jest dotychczas znany plan, jakikolwiek rysunek czy też szczegółowy opis ratusza z pierwszych trzech dziesięcioleci jego istnienia. Pierwszy zachowany plan - i to zawierający wyłącznie rzuty kondygnacji - pochodzi bowiem dopiero z 1835 r. Według niego ratusz zbudowano na planie trapezu zwężającego się ku fasadzie. Wspomniana fasada była rozczłonkowana czterema, zapewne doryckimi kolumnami oraz zwięczona trójkątnym tympanonem. Budynek miał wówczas dwa wejścia. Jedno, tak jak obecnie, od strony ulicy Wiosny Ludów, natomiast drugie od frontu, usytuowane pomiędzy środkowymi kolumnami fasady. Ponadto do północnej ściany piętrowego budynku ratusza przylegały tzw. wozownie, odgradzając ratusz od jatek miejskich. Był to rodzaj parterowej przybudówki, rozciągającej się pomiędzy obecną ulicą 3 Maja i ulicą Wiosny Ludów, której ściany od strony tychże ulic stanowiły naturalne przedłużenie właściwego gmachu ra- tusza. W wozowni od strony obecnej przyzwyczaili, ale przybyli do miasta dził z nominacji. Dalsze zmiany nastąulicy Wiosny Ludów mieściła się in- po wybuchu I wojny światowej urzęd- piły dopiero w 1916 r., kiedy przepisy stytucja wagi miejskiej, a wozownia od nicy niemieckich władz okupacyjnych ordynacji miejskiej rozciągnięto na strony ulicy 3 Maja była w tym czasie mieli zgoła odmienne wyobrażenie sie- wszystkie miasta i określono bardziej użytkowana jako skład sprzętu ognio- dziby i warunków pracy w magistracie. szczegółowe zasady funkcjonowania wego, czyli sikawek i stągwi do wody. Zrodził się również jeszcze jeden nowych władz miejskich. Ostatecznie Ratusz był siedzibą władz miasta, powód do gruntownej przebudowy przywracały one instytucję wybieralnej ale przez ponad stulecie magistrat mia- ratusza. W czasach kiedy ratusz wy- rady miejskiej. W przypadku Konina sta miał do swojej dyspozycji wyłącz- budowano, jak też w okresie zaboru pierwsze wybory do 18 osobowej rady nie piętro budynku. Na parterze mieścił rosyjskiego, miasto nie miało samo- miejskiej przeprowadzono w kwietniu się tradycyjnie areszt, na potrzeby którego początkowo przeznaczono prawdopodobnie dwa pomieszczenia, a pozostałe pomieszczenia zajmował dzierżawiący je od miasta Sąd Pokoju. Jeszcze przed powstaniem listopadowym tenże sąd znalazł sobie inne lokum, ale z konieczności trzeba było przeznaczyć kolejne pomieszczenie dla powiększenia aresztu detencyjnego, a pozostałe pomieszczenia parteru budynku zajęło wojsko rosyjskie. Urządzono w nich odwach wojskowy i trzeci rodzaj aresztu, czyli tzw. areszt wojskowy. Nic więc dziwnego, że z czasem w ratuszu zaczęło być zwy- Ratusz. Przed budynkiem widoczny maszt latarni ulicznej. czajnie ciasno. Co prawda Fot.: M. Pecherski, ok. 1910 r. Pocztówka zkolekcji Waldemara Nadolnego w 1907 r. wartownia i areszt wojskowy zostały przeniesione do rządu, a zarządzał nim mianowany 1917 r. Rzeczywista rola i znaczenie kompleksu wzniesionych przy ulicy przez władze zwierzchnie burmistrz rady miejskiej nie były w latach okuKaliskiej budynków kaszarowych, ale wraz z dwoma ławnikami. Tym samym pacji niemieckiej imponujące, gdyż w zasadniczy sposób nie poprawiło to nie było potrzeby istnienia w ratuszu kluczową rolę od listopada 1915 r. do sytuacji lokalowej i warunków sanitar- większej sali obrad. Sytuacja zmieniła 11 listopada 1918 r. odgrywał mianonych panujących w siedzibie władzy się w 1915 r., kiedy niemieckie władze wany przez władze burmistrz, którym miejskiej. Tym bardziej, że wraz ze okupacyjne postanowiły na zajętych te- był niemiecki urzędnik o nazwisku zmianami cywilizacyjnymi zmieniły renach zaboru rosyjskiego zaprowadzić Hellman. Dzięki posiadanym uprawsię także warunki życia codziennego, w miastach formę samorządu i powo- nieniom skutecznie kierował nie tylko magistratem, ale również kontrolował obyczaje i sposób postrzegania otacza- łać rady miejskie. jącej rzeczywistości. Koninianie trochę Pierwszy skład utworzonej w lipcu poczynania radnych. Jednakże powrót się do tych prymitywnych warunków 1915 r. Rady Miejskiej Konina pocho- do samorządu w organizacji miasta był niewątpliwie krokiem przełomowym. Rada miejska posiadała m. in. uprawnienia do sprawowania kontroli nad gospodarką finansową miasta. Formalnie ustalała także podatki i regulaminy ich poboru, ale inicjatywa w tej dziedzinie należała do burmistrza. Radni musieli gdzieś w miarę wygodnie obradować i w tej sytuacji na posiedzeniu Rady Miejskiej Konina w dniu 14 marca 1916 r. podjęto decyzję o przebudowie i remoncie ratusza oraz wyasygnowaniu na ten cel kwoty 25 000 marek. Opracowanie planów i kierownictwo budowy powierzono inż. Petzoldowi z Poznania, który był również projektantem i kierownikiem równolegle w tym czasie prowadzonej budowy elektrowni miejskiej. Prawdopodobnie do końca 1916 lub początków 1917 r. prace zostały wykonane, a ratusz zyskał kształt, który przetrwał do dnia dzisiejszego, gdyż kolejny remont z połowy lat sześćdziesiątych oraz kapitalny remont z końca lat osiemdziesiątych ubiegłego wieku nie wprowadziły zasadniczych zmian. Przede wszystkim na piętrze urządzono salę obrad rady miejskiej. Zmienił się również zewnętrzny wizerunek ratusza. Zlikwidowano drzwi w fasadzie frontowej, które zastąpiło okno. Pozostawiono natomiast już wcześniej zainstalowany balkon, którego rzecz jasna pierwotnie nie było. Wtedy również wykonano w istniejącej formie herb miasta, który ostatecznie zastąpił wcześniej tam widniejący wizerunek dwugłowego carskiego orła. Rola prasy w budowie tożsamości lokalnej, na przykładzie miesięcznika „Koniniana” (wstęp do pracy magisterskiej) Joanna Sroczyńska Praca stanowi próbę uchwycenia zjawiska występowania i formułowania się tożsamości lokalnej na przykładzie konińskiego periodyku pod nazwą „Koniniana”. Zagadnienie tożsamości lokalnej zainteresowało badaczy, odkąd skupiono się na badaniu i analizie małych społeczności lokalnych. Konstytuowanie się jednostek w kręgach lokalnych jest związane z procesem identyfikacji kulturowej z własnym otoczeniem. Utożsamianie się z miastem lub wsią, z własnym miejscem pochodzenia i zamieszkania wpływa na zakres integracji społecznej. Z kolei procesy identyfikacji czy integracji odbywają się w każdej społeczności dzięki wzmożonej aktywności jednostek. Przykładem wspomnianej aktywności jest tworzenie prasy lokalnej. Istnieje literatura na temat prasy, a w szczególności prasy lokalnej, jednak pozycje te mogą być uzupełniane o analizy konkretnych form prasowych z różnych regionów na obszarze Polski. Współcześnie, o prasie lokalnej coraz bardziej się pamięta i zagadnienie to jest podejmowane w pracach naukowych. W istniejących opracowaniach przeważa opinia, że str. 20 (str. IV) prasa lokalna coraz bardziej zyskuje na ważności i w znaczący sposób integruje społeczności lokalne oddolnie, scalając je wokół lokalnych wartości i tradycji. Z drugiej strony, lokalność dziś jest bardzo mocno wystawiana na próbę przezwyciężania postępujących procesów globalizacji, które stoją w opozycji do tradycji i kultury małych społeczności lokalnych. W dobie współczesnych mediów, ery kapitalizmu, uniformizacji kulturowej i wielu innych procesów, zjawisko lokalności zdaje się być zagrożone, ale także, według niektórych badaczy, jest mocno chronione i umacniane. Z perspektywy historycznej, sięgając do czasów obecnych, prasa lokalna nabiera nowego wymiaru w tworzeniu i umacnianiu identyfikacji społecznej mieszkańców z ich własną małą ojczyzną. Aby przeanalizować tworzenie się i umacnianie tożsamości lokalnej za sprawą prasy lokalnej, postanowiono przebadać ten temat w oparciu o konkretny przykład tak właśnie rozumianej prasy. Posłużono się prześledzeniem historii i struktury miesięcznika Koniniana, który stanowi periodyczny dodatek do innej konińskiej gazety, jaką jest tygodnik o nazwie „Przegląd Koniński”. Argumentując wybór tematu niniejszej pracy magisterskiej, autorka pragnie podkreślić, że już od dłuższego czasu planowała swoje zainteresowanie gazetą „Koniniana” usystematyzować w ten sposób. Rzetelną pomocą, aby coraz wnikliwiej wgłębić się w historię redagowania gazety, okazała się systematyczna praca w formie pomocy, polegająca głównie na przepisywaniu ręcznie pisanych artykułów do komputera w celu późniejszej ich obróbki redakcyjnej. Od początku trwania periodyku, autorka miała możliwość podglądania i jednocześnie zapoznawania się z materiałami redakcyjnymi, udostępnianymi jej przez redaktora naczelnego „Koninianów”. Dzięki temu, zrodziło się prawdziwe zainteresowanie, w jaki sposób gazeta funkcjonuje, jak pracują jej dziennikarze oraz jakie motywacje kierują nimi do tworzenia tego periodyku. Dodatkowo, autorka miała możliwość zapoznania się ze zgromadzonymi listami, nadesłanymi przez czytelników „Koninianów”, i listy te stały się istotnym bodźcem do podjęcia wyżej wymienionego tematu, przeprowadzenia badań z ich wykorzystaniem oraz wysnucia wniosków na tej podstawie. Niniejsza praca składa się z czterech rozdziałów. Pierwszy z nich dotyczy teoretycznego przedstawienia pojęcia tożsamości lokalnej w kontekście małych społeczności lokalnych. Charakterystyka różnych wymiarów tożsamości prowadzi do sprecyzowania głównego pojęcia, jakim jest tożsamość lokalna i przeanalizowania go po przez zestawienie pojęć lokalny – globalny, a dokładniej w oparciu o zjawisko globalizacji. Jest to próba uchwycenia zależności, jakie wpływają na formułowanie się procesu kluczowego, czyli tworzenia się tożsamości lokalnej. Podsumowując rozdział pierwszy, zostanie w nim omówiony także kontekst lokalności w dobie współczesnych mediów. Rozdział drugi odnosi się do historii prasy lokalnej w Polsce, a szczególności została przedstawiona historia konińskiej prasy lokalnej, począwszy od lat I wojny światowej. W tym rozdziale, oprócz omówienia również definicji i podziału prasy lokalnej jako ogólnej kategorii, przede wszystkim sku- piono się na zaprezentowaniu genezy periodyku „Koniniana” i prześledzono strukturę tej gazety na podstawie analizy struktury – od strony pierwszej, tytułowej, do ostatniej. Analizę tę wzbogacono o opis sylwetek dziennikarzy, tworzących „Koniniana”, a na końcu omówiono rolę prasy lokalnej na przykładzie analizowanego periodyku. Kolejny rozdział jest rozdziałem metodologicznym, gdzie został przedstawiony problem badawczy, cel i pytania szczegółowe. Scharakteryzowano także wybór narzędzia badawczego, dobór próby oraz opisano grupę badawczą. Ostatni rozdział zawiera wyniki przeprowadzonej analizy treści oraz próbę ich interpretacji. Analizując listy nadesłane do redakcji „Koninianów”, skupiono się na zarysie genezy tych listów, jednak kluczowym zagadnieniem pozostało dokonanie typologii zgromadzonego materiału i scharakteryzowanie profilu nadawców. Reasumując, podjęto próbę uchwycenia zależności, jaka może występować pomiędzy chęcią zainteresowaniem czytelnika a tematyką artykułu. W ostatnim rozdziale zaprezentowano wnioski z analiz. VII Kwesta na cmentarzach Konina W dniu 1 listopada 2016 roku na cmentarzach Parafii Rzymskokatolickiej pw. Św. Bartłomieja i Parafii Ewangelicko-Augsburskiej św. Ducha w Koninie przy ulicy Kolskiej odbyła się siódma edycja Kwesty na Rzecz Ratowania Zabytkowych Nagrobków w Koninie. Organizatorem akcji był, podobnie jak w latach poprzednich, Komitet Społeczny Wsparcia Renowacji Konińskich Nekropolii pod patronatem Towarzystwa Przyjaciół Konina na czele z pełnomocnikami: Damianem Kruczkowskim, Piotrem Pęcherskim, Piotrem Rybczyńskim, Marią Zelek, Wandą Gruszczyńską. Mimo panującej niepogody akcja trwała osiem godzin. Wśród kwestujących (w sumie 80 osób) nie mogło zabraknąć członków Towarzystwa Przyjaciół Konina na czele z Piotrem Rybczyńskim, władz miasta Konina, osób z kręgu lokalnej kultury czy oświaty. Pieniądze ze zbiórki przeznaczone będą na renowację kolejnych zabytkowych nagrobków z cmentarzy obu wyznań. Do tej pory, dzięki ofiarności Koninian i nie tylko, odnowiono przeszło dwadzieścia nagrobków. Z funduszy zebranych na zeszłorocznej kweście udało się oczyścić grób zasłużonej rodziny Sztark, zabezpieczyć metalowy krzyż w północno-zachodniej części cmentarza ewangelickiego. Na części katolickiej naprawiono grób Bolesława Bacciarellego i poprawiono stan nagrobka Teodora Bacciarellego spoczywającego wraz z żoną Karoliną z Dankowskich. Wykonana została też większość prac przy pomniku nagrobnym ks. Józefa Magotta, które zostały wstrzymane z przyczyn niezależnych tj. formalności urzędowych związanych z wycięciem rosnącego nieopodal drzewa. W tegorocznej kweście uzbierano łącznie 9296,21 zł; 3,12 Euro; 5 kopiejek rosyjskich; 10 pensów brytyjskich. Bartosz Kiełbasa Ekumenicznie na cmentarzach olęderskich W dniu 29 października 2016 roku na odrestaurowanych w ramach społecznych prac nekropoliach ewangelickich w: Lipich Górach, Kiejszach (gmina Babiak), Rysinach Kolonii i Dębinie (gm. Kłodawa) odbyły się spotkania ekumeniczne z udziałem proboszczów okolicznych parafii katolickich oraz ks. Waldemara Wunsza – proboszcza Parafii Ewangelicko-Augsburskiej Św. Ducha w Koninie. Przy odnowieniu cmentarzy w gminie Kłodawa pomagali cykliści z Kłodawskiego Klubu Solnych Cyklistów na czele z dr. Włodzimierzem Kowalczykiem oraz Adamem Malińskim (pracowali również w Lipich Górach), harcerze z Kłodawy, młodzież z Gimnazjum w Rysinach oraz rady sołeckie w Dębinie i Rysinach. W ratowanie nekropolii w Lipich Górach i Kiejszach zaangażowani byli: Urszula Karolczak – prowadząca blog o zapomnianych cmentarzach na portalu społecznościowym, nieformalna grupa „Lapidaria. Zapomniane cmentarze Pomorza i Kujaw.” z Torunia, harcerze z V Drużyny Starszoharcerskiej z Koła. Na nekropolii w Lipich Górach (niem. Liebguhren) prace renowacyjne m.in. wykarczowano krzewy, sklejono rozbite tablice nagrobne, odnaleziono szczątki wysokiego drewnianego krzyża cmentarnego. Na wieńczące akcję spotkanie modlitewne przybyło około 20 osób. Ksiądz Waldemar Wunsz odczytał fragmenty ewangelickiego psalmu traktującego o przemijaniu, nieuchronności ludzkiego żywota. W porządkowaniu cmentarza ewangelickiego w Kiejszach uczestniczyło około 50 osób, w tym młodzi pracy udało się wydobyć z ziemi i ustawić sporo tablic – dla porównania zastano tylko cztery widoczne nagrobki w gąszczu krzewów i drzew. Obie nekropolie: w Kiejszach i Lipich Górach odwiedził w dniu 26 lipca 2016 r. kolski regionalista Kazi- lonii podjął się Adam Maliński wraz z Kłodawskim Klubem Solnych Cyklistów oraz młodzieżą z Zespołu Szkół w Rysinach. Dzięki ich staraniom udało się pośrodku niewielkiego cmentarza postawić metalowy krzyż i zorganizować ekumeniczną harcerze z V Drużyny Starszoharcerskiej przy Zespole Szkół nr 1 w Kole. Młodzież na czele z druhną Elżbietą Majewską. Odkopywano fragmenty nagrobków i odmalowano inskrypcje na pomnikach, wycinano zarośli, zbierano śmieci. Dzięki mozolnej mierz Kasperkiewicz dokumentujący dzieje społeczności ewangelickiej na Ziemi Kolskiej, zapewnił o woli współpracy w odkrywaniu historii ludzi tu pochowanych. Renowacji położonego w gminie Kłodawa cmentarza w Rysinach Ko- modlitwę z udziałem dyrektora gimnazjum Sylwestra Jóźwiaka, wiceprzewodniczącego Rady Miasta i Gminy Kłodawa Jacka Zielińskiego oraz proboszcza rzymskokatolickiej parafii w Bierzwiennej ks. Stanisława Wysockiego. Dzięki działaniom rady sołeckiej (miejscowa grupa odnowy wsi) w Dębinie, harcerzom i cyklistom z Kłodawy udało się uratować od zapomnienia cmentarz ewangelicki w Dębinie (gm. Kłodawa) – postawiono na jego środku metalowy krzyż. Szczególny wkład w renowację obiektu położyła rodzina Męczykalskich, która mimo niepogody wybrała się na modlitwę ekumeniczną z 4 miesięcznym dzieckiem – najmłodszym uczestnikiem spotkania. Działania wspierał proboszcz parafii katolickiej z Kłodawy ks. Jerzy Dylewski. Historię nekropolii przybliżył zebranym Zenon Malec – mieszkaniec wsi. Służyła ona ewangelikom z Dębiny i Kobylaty. Ogrodzona była parkanem z kamienia, słupy od bramy były murowane. Pochowany na niej został właściciel majątku Schmidt, zabity w czasie II wojny światowej. W czasie budowy drogi do Przedcza z cmentarza wzięto kamienie do jej utwardzenia. Na wszystkich czterech cmentarzach ewangelickich odmówiono wspólnie modlitwę „Ojcze Nasz” oraz rozważano zawiłe historie osób zamieszkujących te tereny niekiedy przez 200 lat, po których została pamięć wyryta w postaci inskrypcji na zachowanych nagrobkach i zawiłe ludzkie historie. Bartosz Kiełbasa str. 21 (str. V) Tęsknota Alojzy Reymondowej… Jesień 1956 roku. Londyn. Ołowiana warstwa chmur przysłaniała niebo, schludny i elegancki pokoik pochłaniał półmrok. Alojza wcisnęła włącznik i pokoik zalało światło żarówek z żyrandola. Po chwili włączyła też lampkę nocną stojącą obok sekretarzyka, zamierzała napisać list. Wyjęła z szuflady arkusz papieru w linie i pióro, przymierzyła się do pisania, ale na chwilę odło- a nie w tej obcej ziemi. Jak jestem na cmentarzu przy grobie Ludwika stale myślę o grobie w Koninie. On pewnie też to samo myślał. […] Córki prawie co dzień przychodzą do mnie, ale wieczorem czuję się strasznie osamotniona i wtedy bardzo tęsknię za Ludwikiem. W tej chwili była tu Zosia i pokazała mi list Pani. Kończąc mój list ściskam Panią serdecznie. Zawsze życzliwa, Ludwikowa. Alojza Maria Elżbieta Reymond z domu Rohnstock urodziła się 10 lipca 1874 roku w Wiedniu, gdzie zapewne jej ojciec, Karol Jan Artur Emanuel lejno trzy córki: Maria, Zofia i Irena. Reymondowie, choć z pochodzenia byli Szwajcarami osiadłymi od trzech pokoleń na terenach obecnej Polski, a w żyłach mieli solidną domieszkę niemieckiej krwi, swoim życiem, pracą i działalnością społeczną dawali piękny przykład przywiązania do polskiej ojczyzny. Zwłaszcza w czasach II Rzeczypospolitej, już nie tak młodzi małżonkowie, aktywnie biorą udział w życiu społecznym Konina; dofinansowują szkoły, Alojza wypożycza srebra na raut z okazji wizyty Marszałka Piłsudskiego w 1921 roku, co Alojza Reymond, to kobieta w tyle, na środku starościna Kaczorowska, w jasnym kapeluszu Eugenia Petschke żyła wszystko. Prawa ręka od czasu bolesnego upadku w ubiegłym roku nie była już tak sprawna i często okropnie bolała, zwłaszcza w taką pogodę. Alojza roztarła bolącą rękę, spojrzała przez szybę na park po drugiej stronie ulicy, czule dotknęła fotografii męża oprawionej w srebrną ramkę, stojącej na sekretarzyku i zaczęła pisać: Kochana Pani Stefanio! List Kochanej Pani otrzymałam, bardzo dziękuję za fotografię. Chcemy to lekarstwo dla Pani zaraz wysyłać, ale proszę o nazwę, pisała mi kiedyś Pani co to jest, ale zarzuciłam list Pani. Ja obecnie też czuję się niedobrze, bardzo mnie ręka boli, a od 6 tygodni stale niepogoda, zimno i deszcz. […] Bardzo mi przykro, że Pani Kochana tak cierpi, ja to dobrze rozumiem, bo sama jestem już bardzo słaba. […] Widzę, starość nie radość, trudno, trzeba się pogodzić z losem, była bym wolała umrzeć w Koninie, str. 22 (str. VI) Rohnstock prowadził swoje kupieckie interesy. Matką jej była Alojza Joanna Klammer. Kilkanaście lat po narodzinach Alojzy Marii Elżbiety, rodzina przenosi się z Wiednia do Łodzi. To zapewne tam, bywając w odwiedzinach u brata swego, Karola Gustawa, pannę Rohnstock poznał Ludwik Arnold Reymond, koniński fabrykant i przedsiębiorca. W styczniu 1899 roku w Łodzi, w kościele ewangelickim Św. Trójcy Ludwik i Alojza wypowiedzieli sakramentalne ‘tak’. Akt ślubu Alojza podpisuje ‘Louise Rohnstock’, co może wskazywać na to, iż nie lubiła swego pierwszego imienia, odziedziczonego po matce. W swej niechęci do tego miana będzie konsekwentna, podpisując listy ‘Ludwikowa’, a na nagrobku każąc wyryć sobie imiona ‘Maria Ludwika’. Młoda pani Reymondowa zamieszkała wraz z mężem w Koninie. W ciągu kilku pierwszych lat małżeństwa na świat przyszły ko- Rodzina powoli rozrastała się, odzyskiwała imiona i nazwiska, żony, mężów, dzieci, odzyskiwała swoją historię. Można powiedzieć, że członkowie rodziny Reymond nabierali powoli kształtów, jednak wciąż brakowało najważniejszego. Reymondowie nie mieli twarzy. Gdzieś w mieście istnieje fotografia, którą z w oku 1901, z okazji imienin, podarowali swemu pracodawcy, Ludwikowi Reymondowi, pracownicy fabryki. Udało mi się zdobyć jedynie fotografię fotografii, kiepskiej jakości, z której dokładnych rysów twarzy Ludwika nie da się od- Alojza, jej córki, zięciowie i wnuczka. Jednak dla takiego fana rodziny Reymond, na chwilę obecną jest to skarb największy! Dla miasta, w którym nie pozostało zbyt wiele materialnych śladów bytności jednej z niegdyś najbardziej szacownych konińskich rodzin tym bardziej materiały te mogłyby być cenne. Do tego listy pisane ręką Alojzy. Listy, w których pobrzmiewa tęsknota i smutek po zmarłym mężu, ale przede wszystkim tęsknota za Koninem, za ‘starymi kątami’, jak pisze w jednym z listów pani Reymondowa, które może zdołałyby ukoić jej po- Starsza Pani, to Alojza Reymondowa i jej zięć, Kazimierz Raczyński, Londyn, 1956 rok odnotowuje miejscowa prasa. Kiedy wybucha II wojna światowa Ludwik i Alojza Reymondowie są już bardzo dojrzałymi ludźmi, oboje zbliżają się do siedemdziesiątego roku życia, a kiedy wojenna pożoga cichnie i rodzina Reymond zmuszona jest do opuszczenia Konina, mają już blisko po osiemdziesiąt lat. Kiedy kilka lat temu zaczynałem badać historię rodziny Reymond nie wiedziałem o nich niemal absolutnie nic. Prócz rozsypującego się pięknego domu i nieco w lepszym stanie zabudowań fabrycznych, zdawało się, że po tej rodzinie nie pozostał żaden ślad. Zdawkowe informacje o założycielu fabryki i budowniczym tzw. Pałacyku Reymonda, Edwardzie, to było zdecydowanie za mało. Stopniowo jednak, powoli, z każdym rokiem, przeszukując archiwa i internet, korzystając z pomocy różnych ludzi, dowiadywałem się czegoś nowego. czytać. Po fotografiach kobiet z rodziny, mimo, iż córka Ludwika, Zofia Helena Reymond pracowała w konińskim oddziale Polskiego Czerwonego Krzyża, też ani śladu. Fotografię, którą zdobyłem w ubiegłym roku, a na której widać Alojzę Reymond w tle za postaciami Eugenii ze Sztarków Petschke i starościny Kaczorowskiej, na którym panie, jako matki chrzestne przybijają w 1938 roku do drzewca sztandar Ochotniczej Straży Pożarnej w Koninie, ufundowany z legatu Natalii i Daniela Sztarków, traktowałem, jako skarb największy i jedyny wizerunek Alojzy Reymond, choć znowu niewyraźny. Jakież zatem było moje zdziwienie, absolutne zaskoczenie, szok niemalże, kiedy wraz z prawnukiem Stefanii Esse, przeglądając pamiątki po jego prababce, natrafiłem na plik kopert i listów, a wśród nich na fotografie niemal całej rodziny Reymond. Niemal, bo widnieją na nich czucie osamotnienia po stracie męża, a starość nie byłaby tak uciążliwa, gdyby mogła ją spędzać w Koninie. Kiedy już zdawało mi się, że zdołam uchwycić koniec historii rodziny i trafię na żywych ludzi, dotrę do fotografii i pamiątek, okazało się, że tułaczy Reymondowie znowu gdzieś umknęli. Londyński adres już nieaktualny, dom zamknięty na głucho, a okna od wewnątrz zastawione dyktą. Chociaż tyle dobrego, bo pod konińskim adresem przez puste oczodoły okien wpada wiatr i hula bezkarnie. Na londyńskim cmentarzu w Brompton grób Alojzy i Ludwika, on zmarł w 1955 roku, ona sześć lat później. Kolejny grób, to grób ich córki, Ireny, zmarłej w 1985 roku w Los Angeles. Gdzie reszta rodziny? Gdzie reszta historii? Wygnani z domu, wygnani z ojczyzny, tęsknili za Koninem. Ta tęsknota nadal trwa… Tęsknię za Tobą Reymondzie… 36. „Milowy Słup” rozstrzygnięty Prawie 300 wierszy w blisko 100 zestawach nadesłali poeci z całej Polski na 36. konkurs poetycki „Milowego Słupa”. Spośród nich jurorzy, pod przewodnictwem prof. dr. hab. Tomasza Mizerkiewicza – z UAM w Poznaniu, dziekana Collegium Maius, wybrało laureatów. Zwycięzców ogłoszono w piątek (21 października), w czasie uroczystej gali w ratuszu. – Wiersze zgłoszone na 36 edycję ogólnopolskiego konkursu poetyckiego „Milowy Słup” odróżniały się od wierszy z poprzednich edycji zwykle tym, że były różnorodne pod względem podejmowanej tematyki, poetyki, ale i stanów egzystencjalnych wyrażanych lirycznie. Tegoroczna edycja konkursu wyróżniała się nie tylko większą liczbą zgłoszeń, ale i war- tościową artystycznie różnorodnością. Wyznaczyła konkursowi na przyszłość nową miarę – podsumował prof. dr hab. Tomasz Mizerkiewicz. Pierwszą nagrodę otrzymał Krzysztof Martwicki z Płońska, drugą Mariola Kruszewska z Mińska Mazowieckiego, a trzecią Jerzy Kondras z Bodzyniewa (gm. Śrem). Nagroda młodych imienia Poezja przysiada na ramieniu Wiersze zgłoszone na XXXVI edycję Ogólnopolskiego Konkursu Poetyckiego „Milowy Słup” odróżniały się od wierszy zpoprzednich edycji zwykle tym, że najlepsze zestawy zawierały interesujące utwory bardzo różnorodne pod względem podejmowanych tematów, poetyki, ale istanów egzystencjalnych wyrażanych lirycznie. Aby objaśnić ów zagadkowy sposób, w jaki współczesna poezja łączy tak odmienne żywioły, warto rozważyć przypadek nie dość wciąż znanej, a znakomitej poetki, jaką byłą zmarła przed rokiem Irena Wyczółkowska. Swoją właściwą twórczość literacką zaczęła wyjątkowo późno, oddawała się jej przez ostatnie 25 lat swego życia, wydając tomiki, które obrazowały nieoczekiwany i wręcz oszałamiający postęp możliwości artystycznych tej poetki z Opola. Do cech wyróżniających jej poezję należała właśnie świetnie zestrojona wielość stylów, odczuć, perspektyw. Wiązała się owa wielość z osobliwym sposobem opisywania relacji poetki z własną twórczością. W jednym zutworów stworzyła obraz duszy-poezji jako czegoś, co przysiada na ramieniu. Obraz ten nawiązuje do tradycyjnego motywu natchnienia – coś wybrało sobie z niewiadomego powodu tę akurat poetkę, by przysiąść na jej ramieniu, jest to coś raczej obcego, ale przemawia dopiero wtedy, gdy ona da temu czemuś oparcie, wsparcie, miejsce. Zauważmy od razu, że nie jest tak, aby twórca szedł z poezją ramię w ramię, poezja nie jest czymś, co może zaistnieć bez niego, autonomicznie i samodzielnie. Dla Wyczółkowskiej, która chętnie korzystała z toposów antycznych, nie jest istotny projekt poezji jako kanonu wiecznotrwałych arcydzieł, raczej podkreśla kruchość poezji, je zależność od słabego ludzkiego ramienia. Nie idzie zatem z nią ramię wramię w radosnym marszu, bliższy byłby jej obraz dawania oparcia komuś drugiemu, który potrzebuje się chwycić naszego ramienia. Tak zatem bywa często w poezji, że powstaje jako zapis naszych relacji z bliskimi, w tym także, co czyniła chętnie Wyczółkowska, ze zmarłymi, którzy byli dla niej aktywną częścią jej codziennych spraw. W jednym z wierszy pisała o doświadczeniu szpitalnym, podczas którego dusza-poezja przysiadła jej na ramieniu. Znamy powiedzenie, wedle którego w chwilach lęku dusza przysiada na ramieniu. Ale poetka komplikuje to skojarzenie, myśli o owej duszy-poezji na trzy sposoby: obejmowała ciało – jeśli jego uduchowienie to wrażliwość i ból. A może było inaczej: zasłaniając oczy, zaszyła się gdzieś głęboko. Może chciała przeczekać. O niczym nie wiedzieć. a może pisała tajemny diariusz, którego nie przeczytam: „Moje peregrynacje”. Dość czytelne jest tutaj połączenie duszy jako uduchowienia zpoezją. Okazuje się zarazem, że ta dusza-poezja na ramieniu oznacza kilka następnych rzeczy. Po pierwsze, wiąże się zludzkim bólem, z tym wszystkim co składa się niekiedy na naszą niedolę. Tak rozumiana poezja powstaje poprzez styk ztym, co nie ma nigdy dostatecznego wyrazu, co zawsze jest nieco nieme, co jest zaklętym w ciało cierpieniem. Po drugie, poezja może być czymś, co trwa jako świadome odcięcie się, przezwyciężenie nieszczęścia, gromadzi się w niej wszystko, co ma po nas przetrwać. W tym rozumieniu poeta świadomie tworzy swój literacki „pomnik ze spiżu”, jak pisał Horacy, nie jest to łatwa praca pięknoducha, raczej odbywa się ona ztragiczną świadomością, że bolesne „to”, wedle słów starego Czesława Miłosza, nie pozwoliłoby na żadną poetycką mowę. Wkażdym bądź razie poezji nie gromadzimy w głowie przeszywanej bólem, ale właśnie na przykład na ramieniu, żeby dało się ją potem zdjąć i przekazać dalej. Najbardziej nieoczekiwana jest trzecia możliwość – poezja-dusza raczej bez wiedzy poetki zajmuje się swoim sprawami, podróżuje i prowadzi dziennik. Ta trzecia możliwość rodzi skojarzenie z pojawiającymi się na ludzkim ramieniu nieco ekscentrycznymi stworzeniami. Wyczółkowska napisała nawet wiersz o chodzeniu ze zmyślonym „czyteżem” na ramieniu. Przypominają się spotkania futurystów, na które przychodziła dama z małpą na ramieniu, a można przywołać portrety wielkich podróżników z wielobarwnymi papugami na ramionach. We wszystkich tych sytuacjach czepia się człowieka coś beztroskiego, rozbrajającego, niekiedy wręcz frywolnego, co w swej dziecięco-zwierzęco-ludzkiej, nieokreślonej, trzpiotowatej naturze staje się cudownym kontrapunktem i wydobywa z nas na wierzch schowanego gdzieś głęboko, zadeptanego przez życiowe niedole kpiarza, urwisa, wędrownika, młodzieńca idziecko. Poezja, która przysiada nam na ramieniu, poprzez ten dotykowy kontakt odczuwa i zapisuje najbardziej intymne dramaty, także te związane z ciężką chorobą i śmiercią. Ponadto siada na ramieniu, gdyż potrafi transmitować, przekazywać dalej to wszystko, co w nas skazane na zatracenie, a jest naszą unikalną pojedynczością. Gromadzi to wszystko w poręcznej formie i przenosi gdzieś dalej, kto wie, czy nie zawiesza na ramieniu kogoś drugiego. Wreszcie poezja siada na ramieniu, aby swoją ekscentryczną, nieprzewidywalną aktywnością, którą nas może nieraz ambarasuje, drażni i w końcu rozbraja, odzyskiwać zdławione przez rozliczne trwogi i zapomniane przez nas prawo do zażywania bezgranicznej życiowej beztroski. * * * Świetnie obrazują ową zasadę poezji wyróżnione i nagrodzone zestawy z tegorocznego konkursu. Obok przejmujących zapisów mortualnych Mirosława Gabrysia, Mirosława Kowalskiego czy Marzeny Przekwas-Siemiątkowskiej pojawiają się wiersze Jerzego Fryckowskiego oparte na anegdocie filmoznawczej czy zabawnej, odkrywczej fantazji na temat brytyjskiej rodziny królewskiej. Jerzy Kondras to jednocześnie poeta budzącego empatię wspaniałego zapisu mówiącego o zerwaniu więzi międzypokoleniowej, jak i konceptystycznego utworu autotematycznego, wreszcie też udanego wiersza rymowanego izrytmizowanego opowiadającego o pełnej błogości wędrówce górskiej. Mariola Kruszewska z kolei to zarazem autorka zabawnego wiersza dla adeptów sztuki poetyckiej, jak i depresyjnej opowieści o powrocie z zagranicy do ojczystego „przylądka złej nadziei”, a do tego scenki lirycznej zbudowanej zumiejętnie zastosowanych motywów mitologicznych. Najklarowniej i najpełniej ukazana została możliwość różnorodności w poezji, czyli, jak to tutaj za Wyczółkowską nazwałem, możliwość pisania z poezją na ramieniu w wierszach Krzysztofa Martwickiego. Powracająca w nich problematyka wspomnienia, pamięci stawia w centrum uwagi problem bolesnej utraty tego, co kiedyś było własne; jak powiada cytowany przez poetę Carpentier „wszystko jest pamięcią”, czyli w przeszłość osunęło się całe czyjeś życie. Pozostaje jeszcze trud usilnego wydobywania, ratowania z przeszłości anegdot, a nawet potrzeba wykłócania się o swoje osobliwe upodobanie do tego, co się „przypamiętało”, czyli przypałętało z pamięci. Przede wszystkim jednak pojawia się tutaj osoba drugiego, przyjaciela, co kiedyś po kumplowsku chwytał nas za ramię. To chyba dlatego możliwy jest w tych wierszach niezwalczony żartobliwy ton – pojawia się on w przekomicznej anegdocie, „nie będzie dawane na zeszyt”, znakomicie opowiedzianej a zarazem podszytej poważniejszymi znaczeniami. Triumfuje natomiast najpełniej w historii o dawnych balangach w gospodzie, która już swym arcymistrzowskim tytułem przenosi do stanu odzyskanej beztroski „gdzieś w nas stroją namiot cyrkowcy”. Tegoroczna XXXVI edycja Ogólnopolskiego Konkursu Poetyckiego „Milowy Słup” w Koninie nie tylko większą liczbą zgłoszeń, ale i budzącą uznanie, wartościową artystycznie różnorodnością wyznaczyła konkursowi na przyszłość nową miarę. Tomasz Mizerkiewicz Janiny Wenedy przypadła Marzenie Przekwas-Siemiątkowskiej z Szamotuł. Wiersze kilkunastu innych poetów nalazły się - jako zauważone przez jury - w specjalnym tomiku, tradycyjnie wydanym z okazji rozstrzygnięcia konkursu przez Miejską Bibliotekę Publiczną. W imieniu prezydenta Konina Józefa Nowickiego nagrody wrę- czył Marek Zawidzki – sekretarz miasta. Zwieńczenie gali był koncert zespołu The Friendstones Quartet koninianina Szymona Wieczorkiewicza, z solistką Kariną Chomicz, która śpiewała piosenki Anny German i Agnieszki Osieckiej. Mirosław Jurgielewicz XXXVI OGÓLNOPOLSKI KONKURS POETYCKI „MILOWY SŁUP” – KONIN 2016 Konkurs organizowany pod patronatem: PREZYDENTA MIASTA KONINA Organizator: MIEJSKA BIBLIOTEKA PUBLICZNA W KONINIE Współorganizatorzy: Towarzystwo Przyjaciół Konina, Urząd Miejski w Koninie; jury konkursu: Tomasz Mizerkiewicz – prof. dr hab. UAM w Poznaniu, historyk i teoretyk literatury, krytyk literacki, pracownik Instytutu Filologii Polskiej UAM – przewodniczący, Małgorzata Hofmann – animator kultury – członek jury, Wiesława Kozłowska – wykładowca PWSZ w Koninie – członek jury; Komitet Organizacyjny Konkursu: Henryk Janasek – dyrektor MBP, wiceprezes TPK, Aleksandra Baumgart – instruktor MBP. Kontakt: Miejska Biblioteka Publiczna w Koninie ul. Dworcowa 13, 62-510 Konin, tel./faks 63 242-85-37 e-mail: [email protected] • www.mbp.konin.pl KOMUNIKAT JURY Jury XXXVI Ogólnopolskiego Konkursu Poetyckiego „Milowy Słup” Konin 2016 w składzie: Tomasz Mizerkiewicz – prof. dr hab. UAM w Poznaniu, historyk i teoretyk literatury, krytyk literacki, pracownik Instytutu Filologii Polskiej UAM – przewodniczący, Małgorzata Hofmann – animator kultury – członek jury, Wiesława Kozłowska – wykładowca PWSZ w Koninie – członek jury na posiedzeniu 30 września 2016 r. w Miejskiej Bibliotece Publicznej w Koninie po zapoznaniu się z 297 nadesłanymi wierszami (99 zestawów) przyznało: I nagrodę: Krzysztofowi Martwickiemu z Płońska, godło „elemel”, za wiersze: „gdzieś w nas stroją namiot cyrkowy”, „nie będzie dawane na zeszyt”, „Alejo Carpentier twierdził, że wszystko jest pamięcią”; II nagrodę: Marioli Kruszewskiej z Mińska Mazowieckiego, godło „adept”, za wiersze: „z poradnika adepta”, „wracam”, „Atlas”; III nagrodę: Jerzemu Kondrasowi z Bodzyniewa (gm. Śrem), godło „Szaszek”, za wiersze: „Inny świat”, „Czekając na wiersz”, „Trzeba odnaleźć”; Nagrodę Młodych im. Janiny Wenedy przyznano Marzenie Przekwas-Siemiątkowskiej z Szamotuł, godło „mocna KAWA”, za wiersze: „Ta obca”, „Przygotować grunt pod dom”, „Muszę odnaleźć sprzedawcę plasterków”; wyróżnienia: Jerzemu Fryckowskiemu z Dębnicy Kaszubskiej, godło „ALBATROS”, za wiersze: „Stara Rogosiowa”, ***twój brzuch nie pasował nigdzie..., „List do księcia Jerzego”, Mirosławowi Gabrysiowi z Cieszyna, godło „Raj Utracony”, za wiersze: „Cmentarz”, „Ogień i woda”, „Kres fotosyntezy”, Mirosławowi Kowalskiemu z Mysłowic, godło „Szelest” za wiersze: „Niebo widzą zasnute”, „Ku zajezdni”, „Jedynie czajnik”. Jury zakwalifikowało do zamieszczenia w okolicznościowej publikacji wiersze zauważone: Adama Bolesława Wierzbickiego z Dłużka, godło „po otwarciu oczu”, wiersz „Ogonek po frajerstwo”, Magdaleny Cybulskiej z Łodzi, godło „Bielinek kapustnik”, wiersz „Babcia Antonina opowiada”, Tomasza Pohla ze Zduńskiej Woli, godło „Ganimedes”, wiersz „Tacierzyństwo”, Michała Witolda Gajdy z Wrześni, godło „pięćdziesiąt plus”, wiersz „kuchenne pisanie”, Jerzego Pawłowskiego z Łodzi, godło ”Jamajka”, wiersz ***Poszedłem odwiedzić matkę w szpitalu..., Ewy Włodarskiej z Tykocina, godło „szklana dorożka”, wiersz „Matczyzna”, Janusza Lisickiego z Warszawy, godło „Histronic”, wiersz „Generałowie”, Anny Piliszewskiej z Wieliczki, godło „żakard”, wiersz „List do Adamów”, Moniki Dubiel z Lublina, godło „suszone pomidory”, wiersz „Letni dzień”, Krzysztofa Kościelskiego z Konina, godło ”Czeburaszka”, wiersz „Na niby”, Jolanty Stelmasiak z Grzybowa, godło „Zielona mgła”, wiersz „Meduza”, Józefa Mazurkiewicza z Konina, godło „Szron”, wiersz „Jakże”. UWAGA! Wiersze oraz foto z konkursu w następnym munerze „Koninianów”. str. 23 (str. VII) Szanowny Stanisławie, redaktorze Prowadzący ! Zaczynam od życzeń. To głównie dzięki Tobie tak długo istnieją „Koniniana”. Spróbuj jeszcze pociągnąć dalej. Tego Ci życzę. I bądź zdrów. Konińskie przeobrażenia terytorialnoadministracyjne od końca XVIII w. Piszę ten tekst w przeświadczeniu, że znajomość historii swojego miasta, także bliższych i dalszych okolic, które tworzą określoną jednostkę terytorialno-administracyjną, może wartościowo wpływać na kształtowanie i ugruntowywanie się tożsamości, zarówno indywidualnej jak i społecznej. Może pogłębiać identyfikowanie się ze swoim miastem, regionem czy też subregionem także z „małą ojczyzną” i jeszcze w większym zawężeniu: „ojczyzną najmniejszą”. Różne miana przybierają we współczesnej regionalistyce te określenia, łącznie z „ojczyzną domową”, czy też „prywatną”. A jakże trudno było w przeszłości ze świadomym podtrzymywaniem tej tożsamości. Rozbiory Rzeczypospolitej z końca XVIII w., nie tylko utrąciły i nadwątliły poczucie przynależności narodowej i przypisanie do polskości, ale również zakłóciły poczucie przynależności regionalnej, z wszelkimi jej aspektami: historycznym, społecznym, kulturowym, gospodarczym. Koninianie w różnych okresach dziejów byli germanizowani, bądź rusyfikowani. Chwytali za broń (zwłaszcza w 1863 – 1864 r.) dając dowody świadomego związania się z polskością. * W 1793 r., w wyniku II rozbioru Polski Konin wraz z obszarem powiatu znalazł się w granicach Prus Południowych. Początkowo przynależał do departamentu poznańskiego. Po III rozbiorze w 1795 r. , w wyniku którego Rzeczpospolita znikła zupełnie z mapy Europy, siedzibę władz prowincji przeniesiono z Poznania do Warszawy, a Prusy Południowe (nową prowincję – jednostkę terytorialną utworzoną z ziem zabranych), podzielono na trzy departamenty: poznański, kaliski i warszawski. Powiat koniński do końca 1806 r. w całości wchodził w skład departamentu kaliskiego.. Sytuacja zmieniła się w epoce napoleońskiej, kiedy w 1807 r. na mocy traktatu w Tylży utworzono Księstwo Warszawskie, obejmujące również Konin z dawnym obszarem powiatu. Kolejne zmiany w układzie terytorialnym i porządku administracyjnym zaszły po kongresie wiedeńskim w 1815 r., dokładnie na mocy postanowień z 16 stycznia 1816 r., kiedy to z ziem Księstwa Warszawskiego utworzono Królestwo Pol- skie (tzw. Kongresowe). Układ ten, choć częściowo zmieniał się podyktowany korektami rosyjskimi, praktycznie przetrwał do okresu powstania styczniowego, a potem do początku I wojny światowej. Historyczna, właściwa Wielkopolska została w sposób sztuczny przepołowiona na dwa zupełnie odmienne organizmy polityczne. Wschodnie jej części wchodziły de facto w skład imperium rosyjskiego, z zachodniej części utworzono podporządkowane Prusom tzw. Wielkie Księstwo Poznańskie. Znalazło to przez przeszło 100 lat odbicie w kształtowaniu się odmiennych stosunków społecznych, gospodarczych, we właściwościach kulturowych, a także i w odmienności dziejów politycznych, jak również zróżnicowanego kształtowania się ludzkiej mentalności. Zaiste, następstwa rozbioru z 1815 r. trudne są do wyliczenia. Punkty graniczne i urzędy celne były w kilku miejscach, np. w Łężcu, pomiędzy Słupcą a Strzałkowem, w Wójcinie (po stronie pruskiej) i Wilczynie (po stronie Królestwa) , w Borzykowie koło Pyzdr, Pogorzelicach… Według przekazu wspomnieniowego Bolesława Molendy odcinek graniczny między Wójcinem a Wilczynem na początku XX w. wyglądał następująco (zawężamy cytat jedynie do kilku fragmentów): „[Był to] wąski pas ziemi szerokości dróżki polnej […]. Przy drodze z Wójcina do Wilczyna na samej granicy wkopane były dwa słupy. Na słupie po stronie pruskiej przybita deska z czarnym, drapieżnym orłem pruskim wskazywała, że ziemie te należą do Prus. Po rosyjskiej stronie dwugłowy orzeł rosyjski wskazywał, że tą stroną rządzi knut carski. Orły te były przedmiotem drwin ze strony ludności polskiej […] Chłopcy, przechodząc drogą […] nie opuścili nigdy okazji, ażeby nie obrzucić nieczystościami znienawidzone godła naszej niewoli […]”. Porządek administracyjny w Kongresówce podlegał zmianom. Konin początkowo przynależał (jak za świetlanej przeszłości wieków średnich i nowożytnych) do województwa kaliskiego. W 1837 r. decyzją ukazu carskiego województwa przemianowano na gubernie. Do 1844 r. Konin przynależał do guberni kaliskiej. W 1845 r. zmieniono liczbę guberni z ośmiu do pięciu. Zlikwidowano gubernię kaliską, któr e j tereny wraz z obszarem konińskiego znalazły się w obrębie guberni warszawskiej. Powróćmy do granicy. W okresie powstania styczniowego powiat koniński bezpośrednio graniczący z Wielkim Księstwem Poznańskim, stał się terenem licznych bitew, potyczek i innych wydarzeń zbrojnych. To tutaj z Poznańskiego przechodzili ochotnicy do Królestwa, formowały się oddziały powstańcze, przemycano broń, amunicję, medykamenty, wszelkie materiały niezbędne do prowadzenia wojny partyzanckiej. Po upadku powstania, w związku z falą rusyfikacji, na mocy ukazu z 31 grudnia 1866 r. zmniejszono obszary guberni, zwiększając znów tym samym ich liczbę. Powrócono do układu z gubernią kaliską. Powiat koniński zmniejszył swoje terytorium, w wyniku powołania już w 1867 r. nowych powiatów: słupeckiego i tureckiego. Dalszą częścią rosyjskiej reformy były postanowienia z 1870 r., w wyniku których wielu miasteczkom zabrano prawa miejskie, przekształcając je w osady i tworząc w nich gminy. Krótko po wybuchu I wojny światowej, jesienią 1914 r. Konin po krótkiej bitwie i wycofaniu się wojsk rosyjskich, znalazł się pod okupacją niemiecką . 11 listopada 1918 r. (jak się przyjmuje nieco symbolicznie – pierwszego dnia niepodległości) zginęło od kul niemieckich na konińskim rynku kilku mieszkańców miasta, wielu było rannych. Zaczynała się niepodległość, ale trudna to była wolność w Odrodzonej Ojczyźnie. Zaledwie przez dwa tygodnie Konin był siedzibą dwu powiatów, bo już 31 grudnia 1918 r. dokonano jego podziału na dwie oddzielne jednostki terytorialno-administracyjne, powiaty: koniński i słupecki. Układ taki trwał do 1932 r., kiedy to dokonano jeszcze jednej korekty – jak przyjmowano z różnych względów, także oszczędnościowych – ponownie włączono powiat słupecki do konińskiego. Odzyskanie niepodległości w 1918 r. bynajmniej nie znaczyło dla konińskiego powrotu do historycznej Wielkopolski. W ramach Drugiej Rzeczypospolitej powiat koniński wchodził w skład województwa łódzkiego. Dopiero w oparciu o nowe regulacje i akty prawne 1 kwietnia 1938 Konińskie zostało włączone do województwa poznańskiego, co raczej przyjęto z entuzjazmem i nieco pompatycznie określano powrotem do Wielkopolskiej Macierzy; dodajmy: po 123-letniej narodowej niewoli (licząc od III rozbioru w 1795 r.) i dwudziestu latach przynależności do obcego konińskiej tradycji województwa łódzkiego. Niejako zaczynała się nowa epoka. Już w pierwszych dniach kwietnia 1938 r. starosta powiatowy Marian Koczorowski wystosował na łamach pisma obejmującego powiat – „Głosu Konińskiego”, znamienną odezwę „Do obywateli powiatu konińskiego”. W kolejnych numerach „Głosu” pojawiały się dalsze komentarze. Stało się jednak inaczej. Rok później wybuchła wojna z Niemcami i Sowietami. Okupacja hitlerowska w Koninie trwała od 14 września 1939 r., do 20 stycznia 1945, kiedy to wojska sowieckie oswobodziły miasto spod okupacji niemieckiej. Warto zaznaczyć, że Konin wraz z powiatem jeszcze w 1939 r. został włączony początkowo do Reichsgau Posen, a następnie Reichsgau Wartheland („Kraj Warty”), ziem w nowym porządku niemieckim włączonych do Rzeszy. Przynależał do rejencji inowrocławskiej. Lata 1939-1945 okupione zostały setkami wysiedlonych, zamordowanych, skierowanych do przymusowej pracy najczęściej na terenie Starej Rzeszy. Szczególnie ucierpiała ludność żydowska, niemalże w całości wymordowana przez okupantów. Okres po 1945 r. wymaga nowego, wolnego od upolitycznienia, piśmiennictwa historycznego. Przedstawiamy ten fragment dziejów terytorialno-administracyjnych w pewnym skrócie. Po 1945 r. wrócono do dawnego układu sprzed wojny. Powiat koniński ( z terytorium dawnego słupeckiego) wchodził w skład województwa poznańskiego. W 1955 r. doszło do kolejnego usamodzielnienia powiatu słupeckiego, przejął on z konińskiego dwa miasta: Słupcę i Zagórów. W powojennej historii, począwszy od lat pięćdziesiątych, następował w regionie gwałtowny rozrost industrializacji, związany z uruchomieniem odkrywek kopalnianych węgla brunatnego, elektrowni, huty aluminium. Następowały migracje ludności, wzrastało zasiedlenie Konina i powiatu. Rosło znaczenie regionu. Powyższe względy zadecydowały o tym, że w ramach nowego podziału administracyjnego Polski, 1 czerwca 1975 r. region koniński awansował do rangi województwa. Województwo konińskie istniało prawie ćwierć wieku, do nowej reformy w 1998 r. Lata 1975- 1998, mimo wielu politycznych i gospodarczych błędów, były niewątpliwie dla Konina okresem szczególnej nobilitacji. 1 stycznia 1999 r. powiat koniński kolejny raz zaistniał na mapie administracyjnej Polski. Według nowej reformy z terenów województwa utworzono cztery powiaty tzw. ziemskie: Konin, Koło, Turek, Słupcę i jeden powiat grodzki z siedzibą w Koninie. Powiat koniński tworzy pięć gmin miejsko-wiejskich (Golina, Kleczew, Rychwał, Sompolno, Ślesin) oraz dziewięć gmin o charakterze wiejskim (Grodziec, Kazimierz Biskupi, Kramsk, Krzymów, Rzgów, Skulsk, Stare Miasto, Wierzbinek, Wilczyn). * W zakończeniu należy nadmienić, że temat zasygnalizowany w tytule jest jedynie drobną publicystyczną notą, dostosowaną do charakteru „Koninianów”; zważywszy również na możliwości objętościowe pisma. I jeszcze jedna, jak się wydaje znacząca refleksja. – Przemiany administracyjno-terytorialne, są, tak jak kiedyś, jednym z elementów kształtowania się regionu, z jego odrębnością społeczną, gospodarczą, kulturalną, w porównaniu z ziemiami sąsiednimi. Takie mechanizmy kształtowania się nowego regionu (subregionu), określanego „ziemią konińską” czy Wielkopolską Wschodnią, istniały niewątpliwie w dwu okresach, w latach 1815-1914 (1918], także w latach powojennych, w związku z industrializacją subregionu i w dalszej konsekwencji trwającego przez blisko ćwierćwiecze województwa. Redakcja nie zwraca tekstów niezamówionych, zastrzega sobie prawo ich redagowania i skracania WARTO BYŁO MARZYĆ! str. 24 (str. VIII) ADRES REDAKCJI: 62-510 Konin, ul. Przemys³owa 9, tel. 63-243-77-00, 63-243-77-03 ISSN 0138-0893 [email protected] Redaktor prowadzący – Stanisław Sroczyński, zespół redakcyjny – Piotr Rybczyński, Zygmunt Kowalczykiewicz (st.), Jan Sznajder, Janusz Gulczyński, Włodzimierz Kowalczykiewicz (mł.), (Internet)