Gazeta.pl - portal internetowy - www.gazeta.pl
Transkrypt
Gazeta.pl - portal internetowy - www.gazeta.pl
Czy w Polsce są jeszcze liberałowie Witold Gadomski 2009-01-10, ostatnia aktualizacja 2009-01-09 18:29:42.0 Polscy liberałowie zredukowali swoje myślenie do pragmatyzmu i mikroekonomii. Na boku pozostawili gwarancje wolności obywatelskich, prawa mniejszości, relacje między państwem i Kościołem, między jednostką a państwem Czy z Gdańska popłynie druga fala liberalizmu? - pytał nieco retorycznie Donald Tusk w artykule w tygodniku „Wprost” w 1998 r. Pisał go z okazji dziesiątej rocznicy Kongresu Liberałów, który zebrał się w Gdańsku 10 i 11 grudnia 1988 r. „Do wielkich korporacji związkowych dołączyła najbardziej solidna i konformistyczna korporacja klasy politycznej. Czy w starciu z nią »korpus naiwnych «, rozsianych po różnych partiach, a coraz częściej poza nimi, ma jakiekolwiek szanse? (...) Niektórzy z nas liczą, że z Gdańska popłynie druga fala liberalizmu - cykl słoneczny do czegoś zobowiązuje. Wzniesiemy też toasty. Pierwszy za naszą naiwność” - pisał. W grudniu 1998 r. liberałowie urządzili dużą konferencję, na której padły hasła o konieczności powrotu w polityce do liberalnych fundamentów. Politycy różnych partii, w tym Unii Wolności, do której należał Tusk, podejrzewali wówczas nie bez racji, że gdańskie spotkanie to przymiarka do nowej, poważnej inicjatywy. Minęło kolejnych dziesięć lat. 20. rocznica Kongresu Liberałów przeszła niemal niezauważenie. Podobno Tusk i jego gdańscy koledzy planowali rocznicowe spotkanie, lecz przestraszyli się możliwych demonstracji gdańskich związkowców i ataków przeciwników. Tusk nie wznosi już toastów za swoją naiwność. Jest politykiem. Nie chce być kojarzony z liberalizmem. Gdy liberalizm zdobywał Polskę Liberalizm nie odegrałby tak dużej roli na początku naszej transformacji, gdyby nie "duch czasu", który sprawił, że w rozpadającym się systemie komunistycznym wolność i rynek wydawały się wartościami oczywistymi i trwałymi. Akceptowali je także ci, którzy wkrótce mieli boleśnie doświadczyć ich w praktyce. "Pomni na tragedię narodów zmiażdżonych duchowo hasłem równości liberałowie wybierają wolność, ją ogłaszają swoją zasadą naczelną. (...) Wszelkie decyzje i tym bardziej wszelka władza, wyrastające z ryku stanowiących większość tłumów są skażone tyranią. (...) Wstręt liberałów do przemocy sprawia, że nie mogą oni upatrywać środka do osiągania celów społecznych, gospodarczych i politycznych w rewolucji. (...) Zorganizowanie ekonomicznej działalności społeczeństwa w taki sposób, by sprzyjała wolności, należy do najistotniejszych spośród celów, jakie wytyczają sobie liberałowie. Dlatego dążymy do gospodarki o powszechnym prawie i równie powszechnych możliwościach bycia właścicielem" pisał w "Przeglądzie Politycznym" w 1988 r. Dariusz Filar, dziś członek Rady Polityki Pieniężnej. Liberałowie gdańscy byli małą grupką przyjaciół skupioną wokół nieregularnie wydawanego kwartalnika "Przegląd Polityczny" (w ciągu pięciu lat nielegalnej działalności wyszło zaledwie 12 numerów pisma). Na przełomie lat 80. i 90. odegrali rolę katalizatora, dzięki któremu liczne niezależne inicjatywy liberalne, kiełkujące zwłaszcza w drugiej połowie lat 80., przekształciły się w partię polityczną, której rządząca dziś Platforma Obywatelska jest spadkobierczynią. We wspomnianym artykule z "Wprostu" Tusk pominął inne inicjatywy liberalne, dostrzegając jedynie Krakowskie Towarzystwo Przemysłowe założone w roku 1985 przez grupę liberałów z Mirosławem Dzielskim i Tadeuszem Syryjczykiem na czele. Niesłusznie. W połowie lat 80. w środowiskach opozycyjnych wobec komunistycznej władzy idee liberalne szturmem zdobywały umysły. Jedno po drugim powstawały "towarzystwa gospodarcze" (przez pewien czas nieakceptowane przez władze) grupujące przedsiębiorców, liberalnie nastawionych inteligentów, a najczęściej inteligentów marzących o tym, by zostać przedsiębiorcami. Idolem i ideologiem liberalnych marzycieli był Stefan Kisielewski, który swymi felietonami więcej zrobił dla liberalizmu w Polsce niż jakikolwiek polityk. Jak na liberałów przystało, był to ruch od początku pluralistyczny. Mirosław Dzielski tak pisał o tym, co różni środowisko krakowskie od warszawskiego: "Zasadnicza różnica polega na silnym akcentowaniu przez Towarzystwo Krakowskie spraw o znaczeniu lokalnym i regionalnym. Krakowskie Towarzystwo jest bardziej ugodowe politycznie i bardziej radykalne cywilizacyjnie". Liberalizm kwitł w środowisku Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego, którego profesorom dziś jest raczej bliżej do Radia Maryja niż do Hayeka. W latach 80. Sekcja Ekonomii Wydziału Nauk Społecznych KUL stała się na kilka lat ośrodkiem myśli wolnorynkowej. Wielką rolę w tworzeniu tego ośrodka odegrali profesorowie Stefan Kurowski oraz Tomasz Gruszecki - w końcu lat 80. jeden z najbardziej twórczych publicystów ekonomicznych. Kilka lat później profesor Kurowski ostro zwalczał liberalizm i polską drogę do kapitalizmu. W kwietniu 1987 r. KUL zorganizował konferencję o sektorze prywatnym, która zakończyła się uchwaleniem Karty prywatnego przedsiębiorcy. Ówczesne władze Kartę uważnie studiowały. Wspomniał o niej ważny doradca Jaruzelskiego, pułkownik Kwiatkowski w „Polityce” w czerwcu 1988 r.: „W przekonaniu ludzi przy obecnym stanie rozwiązań - nazwijmy je motywacyjnymi - w gospodarce państwowej nie ma warunków albo też zwyczajnie nie opłaca się wykazywać przedsiębiorczością, innowacyjnością i podobnymi zaletami (...). Ci przedsiębiorczy, innowacyjni o »złotych rączkach « i głowie na karku zaczęli uciekać do sektora prywatnego”. Fala liberalizmu dotarła do najwyższych szczebli władzy. Gdy jesienią 1988 r. powstał rząd Rakowskiego, przeprowadził reformy w duchu Karty prywatnego przedsiębiorcy. W grudniu 1988 r., tydzień przed gdańskim kongresem w Warszawie, działacze różnych towarzystw gospodarczych zawiązali Akcję Gospodarczą. Część jej członków wkrótce weszła do Sejmu kontraktowego, tworząc silny front poparcia dla reform Balcerowicza. Po kilku miesiącach niektóry znaleźli się w Kongresie Liberalno-Demokratycznym. Nie chcemy polityki Polscy liberałowie byli zafascynowani rynkiem i prywatną przedsiębiorczością. Liberalną ideologią także, ale wielkich sporów w tej dziedzinie nie prowadzili. Wybitnym filozofem był Mirosław Dzielski, który próbował połączyć zasady wolnego rynku z myślą chrześcijańską. Ale Dzielski był przede wszystkim pragmatykiem. Wierzył, że nowy ustrój wyrasta stopniowo, dzięki inicjatywie prywatnych przedsiębiorców, którzy są bardziej efektywni od państwowych menedżerów. Działaczom komunistycznym chciał dać gwarancję "złotych spadochronów" - dożywotnich przywilejów w zamian za przymknięcie oka na kapitalistyczne przemiany. Liberałowie z Gdańska też wierzyli w szybką ewolucję ustroju pod naporem rynku. "Powstanie nowych przedsiębiorstw pozwoliło już obecnie na znaczne zwiększenie kadry sprawnych, rzutkich menedżerów. Odpływ fachowców z przedsiębiorstw państwowych i brak dopływu młodych, dynamicznych pracowników zmusił wiele z nich do rewizji polityki kadrowej. Istnieją realne możliwości zmiany polityki gospodarczej, polegające na wspieraniu nowych przedsiębiorstw i tworzeniu konkurencji dla niesprawnych przedsiębiorstw państwowych" - mówił na gdańskim kongresie liberałów Jan Krzysztof Bielecki. Skoncentrowanie się na gospodarce, zwłaszcza na mikroekonomii, stało się znakiem firmowym polskich liberałów. W grudniu 1988 r. Tusk mówił: "Otwarta pozostaje kwestia, czy liberałowie powinni poprzestać na podpowiadaniu, oświecaniu, ekspertyzie, czy też dążyć do bycia podmiotem politycznych przemian". Gdy zaczęła się w Polsce demokratyczna polityka, liberałowie na to pytanie odpowiedzieli jednoznacznie: Jesteśmy i chcemy być tylko ekspertami. Ta odpowiedź przesądziła o losie formacji liberalnej w Polsce. Skoncentrowani na mikroekonomii liberałowie podpowiadali, jak prywatyzować, jak tworzyć banki, ściągać do Polski zagraniczny kapitał, jak tworzyć firmy. Ale dość chłodno podchodzili do gry o władzę. W środowisku liberałów (część znalazła się w KLD, część w UD), żeby zasłużyć na prestiż, trzeba było być fachowcem, najlepiej menedżerem. Gdy zaczęły powstawać instytucje demokratycznego państwa i rynku, liberałowie bez trudu znaleźli interesujące pola dla swej aktywności. Leszek Balcerowicz - nieobecny na założycielskim kongresie liberałów w 1988 r., ale uczestnik wielu innych konferencji poświęconych transformacji rynkowej i lider zespołu naukowców tworzących program reform wprowadził reformy w życie. Jego współpracownicy po odejściu z posad rządowych znaleźli prace w bankach lub prywatnych instytutach naukowych. Tadeusz Syryjczyk, który po śmierci Mirosława Dzielskiego przejął kierownictwo Krakowskiego Towarzystwa Przemysłowego, został ministrem przemysłu w rządzie Mazowieckiego, a potem ministrem transportu w rządzie Buzka. W przerwach rozwijał własną firmę doradczą. Aleksander Paszyński - twórca Towarzystwa Gospodarczego w Warszawie - został ministrem budownictwa w rządzie Mazowieckiego. Potem współpracował z firmami doradczymi i instytucjami społecznymi zajmującymi się budownictwem mieszkaniowym. Jan Krzysztof Bielecki w 1993 r. wycofał się z polityki i na dziesięć lat wyjechał do Londynu, obejmując funkcję jednego z dyrektorów EBOiR. Janusz Lewandowski na początku lat 90. pochłonięty był prywatyzacją. Szybko porzucił romantyczną i przemawiającą do wyobraźni koncepcję masowej prywatyzacji na rzecz bardziej profesjonalnej (mimo że zakończonej klapą), choć mało efektownej koncepcji Narodowych Funduszy Inwestycyjnych. Jego wieloletni współpracownik Jan Szomburg stworzył jeden z pierwszych prywatnych instytutów naukowych, utrzymujących się bez pomocy państwa. Lesław Paga, który był działaczem jednego z towarzystw gospodarczych i w latach 80. aktywnym uczestnikiem dyskusji o reformach rynkowych, zajął się budowaniem podstaw rynku kapitałowego w Polsce. III RP wiele zawdzięcza liberałom. Ale liberałowie, odżegnując się od polityki i ideologii, powoli tracili azymut. Chcieli być pragmatykami, co oznaczało konieczność kompromisów z własnymi przekonaniami. Ucieczka od światopoglądu Uczestnicy ruchu liberalnego rozproszyli się w latach 90., nie tworząc zwartego środowiska politycznego. Część odeszła od polityki, większość przystąpiła do KLD i UD, a potem do Unii Wolności i Platformy Obywatelskiej. Część znalazła się w małych, skrajnych ugrupowaniach (UPR, LPR) lub na zupełnym marginesie. Kto dziś pamięta, że tropiciel agentów Krzysztof Wyszkowski przed 20 laty należał do KLD? Kto wie, że działaczem Towarzystwa Gospodarczego w Warszawie i liberałem był Gabriel Janowski - później obrońca polskości w Polskim Cukrze. Ludzie zmieniają poglądy i mają do tego prawo. Gorzej, że ci, którzy naprawdę czuli się liberałami, nie starali się stworzyć spójnej ideologii i własnego języka politycznego. Liberałowie nie prowadzili pracy formacyjnej, nie budowali think tanków, które zajmowałyby się nie szczegółowymi rozwiązaniami konkretnych problemów, lecz szukałyby liberalnej odpowiedzi na wyzwania współczesnego świata. Tworzone przez środowisko liberałów instytuty naukowe (IBnGR i CASE) cieszą się prestiżem, ale uciekają od ideologii. Wydawany do dziś w Gdańsku "Przegląd Polityczny" trzyma wysoki poziom intelektualny, ale z trudem można znaleźć w nim teksty ważne dla liberała. Na pewno nie jest "punktem zbornym" dawnych liberałów. Zalążki liberalnych inicjatyw intelektualnych przetrwały lub powstały w ostatnich latach (Centrum Adama Smitha, Towarzystwo Ekonomistów Polskich, Fundacja Forum Obywatelskiego Rozwoju, internetowy miesięcznik "Liberte" - to tylko kilka przykładów), ale to za mało, by skutecznie wpływać na opinię publiczną. Co więcej, polscy liberałowie od początku nie akcentowali wartości, na jakich ufundowana jest ich doktryna. Mówili, że trzeba ograniczyć wydatki państwa i podatki, zlikwidować przywileje emerytalne, prywatyzować, wycofać biurokratyczne przepisy - bo to jest dobre dla gospodarki. Nie dodawali, że walczą o te sprawy w imię wolności jednostki, jej prawa do dokonywania wyborów. Oczywiście, pragmatyzm i fachowość to duże zalety. Dzięki nim polscy liberałowie zrealizowali część swych celów. Ale gdy liberalny pociąg zaczął zwalniać, nie mieli paliwa, by go ponownie rozruszać. Z apatią przyglądali się, jak rosnąca biurokracja ogranicza wolność gospodarczą przedsiębiorców, jak grupy specjalnych interesów wyrywają dla siebie przywileje, jak państwo staje się coraz większe, droższe i coraz mniej wydolne. Liberałowie dali się zredukować do ekonomizmu. Na boku pozostawili kwestie, które powinny być ważne dla ich doktryny, ale wykraczały poza ekonomię: gwarancje wolności obywatelskich, zwłaszcza praw mniejszości, granice wolności słowa, relacje między państwem i Kościołem, między jednostką a państwem, narodem, wspólnotą. Głos liberałów w tych sprawach był cichy, czasami niejednoznaczny. Platforma Obywatelska poparła nieliberalny projekt IV RP. Gdy przeszła do opozycji wobec PiS, głównym jej hasłem nie był powrót do zasad liberalnej demokracji, lecz przywrócenie w Polsce świętego spokoju. Platforma nie była w pierwszym szeregu tych, którzy za rządów PiS bronili zasady trójpodziału władzy, niezależności instytucji równoważących władzę rządu (Trybunału Konstytucyjnego, samorządności sędziowskiej itp.), nie krytykowali lustracji z pozycji liberalnych (ustawa lustracyjna oznaczała nie tylko ingerencję w sprawy prywatnych spółek i samorządów, ale też naruszenie zasady, iż prawo nie działa wstecz). Rozsądna, nieliberalna Platforma Donald Tusk od początku wyróżniał się w środowisku liberałów. Nie był ekonomistą lub specjalistą od zarządzania. Jako jeden z niewielu miał pasję do polityki i dość skutecznie ją realizował. W latach 90. był liberałem fundamentalnym. Gdy nazywał polityków "klasą próżniaczą", to naprawdę tak o nich myślał. Polityk to dla niego ktoś w demokracji może i niezbędny, ale na pewno nie najważniejszy. Żyje z podatków ściąganych od "klasy pracującej", więc nie powinien wydawać za dużo i nadmiernie ingerować w życie zwykłych ludzi. Tanie powinno być też państwo nieobciążone nadmiarem urzędników i regulacji. Tuskowi zarzucano liberalny populizm, choć jestem pewien, że wierzył w to, co mówił. Ma poglądy sympatyczne, współgrające z myśleniem przeciętnego Polaka, zwykle odległego od liberalizmu. Miękki, liberalny populizm pozwolił Platformie awansować do pierwszej ligi politycznej, a wreszcie sięgnąć po władzę. Ale im bardziej Platforma rosła w rankingach popularności, tym mniej w niej zostawało liberalizmu. PO odpuściła liberalne pryncypia gospodarcze. Wprowadzenie podatku liniowego odłożyła na nieokreśloną przyszłość. Zaniechała śmiałych projektów prywatyzacyjnych - mediów publicznych, części usług publicznych, choćby oświaty poprzez bony edukacyjne. Ba, prywatyzacja w ogóle stanęła w miejscu. Mizerne są efekty działań antybiurokratycznych. Przed dziesięciu laty, podczas rocznicowych obchodów Kongresu Liberałów Tusk, oburzał się na państwo, które nic nie robi dla przedsiębiorców, łupi ich podatkami, często wyznaczanymi arbitralnie. Po roku rządzenia niewiele dla nich zrobił. Za mało miał czasu? Ostatni komunistyczny rząd Rakowskiego potrzebował trzech miesięcy, by wprowadzić rewolucyjną, bardzo liberalną ustawę o działalności gospodarczej. Tusk nie chce być rewolucjonistą, nawet liberalnym. Kiedyś z satysfakcją cytował słowa Barry'ego Goldwatera: "Ekstremizm w obronie wolności nie jest złem", dziś już by tego nie powiedział. O liberalizmie w sferze „nadbudowy” nie ma co mówić. Platforma, choć niekochana przez Kościół, zabiega o jego względy, ustępując mu często, choćby w sprawie zapłodnienia in vitro lub odzyskiwania mienia kościelnego. Przeciwstawia się w mniej ważnych sprawach, jak wolny dzień Trzech Króli. Ot, typowa haszkowska Partia Umiarkowanego Postępu (w granicach prawa). Trudno dostrzec liberalne rysy Platformy w obszarze edukacji, polityki kulturalnej, mediów publicznych. Krytycy zarzucają Platformie, że nie ma własnego języka. Może dlatego, że właściwym językiem Tuska i kilku innych liderów jest język liberalizmu, którego używać nie chcą. Mówią językiem eklektycznym i, o dziwo, to trafia do przekonania Polaków. Bądźmy sprawiedliwi. To nie jest zły rząd. Postępuje na ogół rozsądnie i odpowiedzialnie, choć nie zawsze skutecznie. Pragmatyzm dawnych liberałów daje w polityce zagranicznej lepsze wyniki niż wiecznie nadąsana dyplomacja PiS. Echa dawnego liberalizmu widać w działaniach antykryzysowych. Rząd Tuska w odróżnieniu od wielu rządów innych państw nie jest entuzjastą pobudzania gospodarki przez pompowanie do niej publicznych pieniędzy. Utrzymuje rozsądną politykę budżetową, jednocześnie ostrożnie obniżając podatki. Na ocenie polskich liberałów waży jeszcze jedno. W latach 80. i na początku 90. Zeigeist wcielił się w liberała. Dziś mieszka gdzie indziej. Niespodziewana zapaść rynków finansowych i reakcja rządów w bogatych krajach, które w obliczu kryzysu bez wahania wykroczyły poza zasady liberalnej polityki gospodarczej, stwarza dla liberałów nową sytuację. Przeciwnicy liberalizmu (szczególnie w sferze gospodarki) uważają, że to już jego koniec. Ale historia nigdy się nie kończy, najwyżej zatacza koło. Witold Gadomski Tekst pochodzi z serwisu Wyborcza.pl - www.wyborcza.pl © Agora SA